Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Saga warszawska – powieści, w których codzienność i życie towarzysko-rodzinne toczą się na tle wielkich wydarzeń XIX i XX wieku
Panna Florentyna Glinicka przyjeżdża z Paryża do pałacu w Kiernozi z niełatwą misją. Żeby ją wypełnić, musi sobie poradzić z niechęcią gospodarza, hrabiego Hieronima Żarskiego, i paraliżującą nieśmiałością jego córki, Helenki. Aby Helena, dotychczas wychowywana na mniszkę, mogła odziedziczyć majątek po swojej sławnej ciotce, Marii Walewskiej, musi wyjść za mąż. Temu, co dzieje się w pałacu, przygląda się z ukrycia tajemniczy osobnik, nie bez powodu noszący zbyt długą grzywkę. Jego obecność sprowadzi na mieszkańców Kiernozi potężne kłopoty, śmiertelne niebezpieczeństwo i… niebywałe szczęście.
Zapraszamy do stolicy, w której właśnie powstaje Plac Zamkowy, Marszałkowska tonie w błocie, a o Alejach Jerozolimskich nikt jeszcze nie słyszał. Roi się tu od szpiegów Nowosilcowa i Lubowitzkiego, wielki książę Konstanty organizuje wojskowe parady, a panna Jenny Philips z karmelkiem w buzi recytuje swoją kwestię na scenie teatru w Pałacu Radziwiłłowskim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Copyright © Katarzyna Maludy
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Katarzyna Dubois
Korekta
Joanna Podolska
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2024
eISBN 978-83-68135-27-5
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
– Boże, Boże, czemu mnie tak doświadczasz – jęknął hrabia Hieronim Żarski, kiedy lokaj zapowiedział przybycie panny Florentyny Glińskiej. Osunął się na szezlong z pełną dystynkcją, jak przystało na arystokratę. O takie rzeczy jak wytworność w ruchach, choćby człek znajdował się w położeniu pożałowania godnym, Hieronim dbać musiał szczególnie, bo jego tytuł był jeszcze świeżutki, dopiero co kupiony na rosyjskim dworze. Pan Żarski starał się więc nawyknąć do nowego, zżyć z nim i sprawić, by pańskość obyczajów stała się jego naturą. Mógł co prawda wykazać się powinowactwem z takimi rodami jak Walewscy z Walewic czy Łączyńscy z Kiernozi, ale w tej chwili te koligacje raczej przynosiły mu więcej zgryzot niż splendoru. Sam wywodził się z ubogiego dworku w zapadłej wsi, a swój znakomity ożenek z panną wielkiego rodu zawdzięczał wojnie, która wygoniła z okolic kandydatów na mężów. Nie bez znaczenia była również trudna sytuacja, w której znalazły się panny Łączyńskie po tym, jak jedna z nich wdała się w skandaliczną awanturę i trzeba było ją ratować przed ostateczną kompromitacją wzbudzającym wiele plotek małżeństwem. Pan Hieronim potrafił wykorzystać ten fakt, jak i to, że wiatr historii w owych czasach przypominał tornado. Kiedy waliły się wielkie dynastie, a odwieczny porządek tego świata rozpadł się pod tchnieniem francuskiej rewolucji i jej następstw, on umiejętnie zarządzał swoim niewielkim mająteczkiem, a także rozległymi dobrami hrabiów Łączyńskich i Walewskich, którzy pognali za Napoleonem walczyć na polach bitew całej Europy. To stało się podstawą jego całkiem pokaźnej fortunki. A teraz ta baba chciała wtykać nos w jego interesy. Jej przybycie poprzedził list hrabiego d’Ornano[1], z polecenia którego Żarski zarządzał majątkiem Kiernozia położonym w południowej części Mazowsza, niedaleko Łowicza. Hieronim był gotów w każdej chwili złożyć sprawozdanie ze swojego gospodarowania przed wysłannikiem właścicieli, ale, na miły Bóg, nie przed babą! To było absolutnie nie do tolerowania!
Hrabia już i tak był zgnębiony faktem, że jego córka, Helenka, wróciła z nauk, które pobierała w klasztorze Sióstr Wizytek w Warszawie. Wykształcenie Helenki, a raczej ukształtowanie jej charakteru, było dla jej ojca sprawą o wielkim znaczeniu. Co prawda jeszcze za czasów króla Poniatowskiego zaczęto tworzyć szkoły dla panien, a potem, w miarę pęcznienia kiesy Żarskiego, niebędącego jeszcze wówczas hrabią, mógł pan Hieronim wynająć prywatne guwernantki, które nauczyłyby jego Helenkę tego, co trzeba, ale on wolał być ostrożny. Historia pełnego skandali życia Marii z Łączyńskich primo voto szambelanowej Walewskiej, secundo voto hrabiny d’Ornano, a ciotki Helenki, była mu przestrogą. Jego córka, o zgrozo, była kubek w kubek do niej podobna. Kiedy patrzyło się na Marię, uwagę przykuwały przede wszystkim jej ogromne błękitne oczy. Spoglądały na świat z melancholijnym zainteresowaniem, czasem miał Hieronim wrażenie, że z czułością. Jasne włosy wymykały się palcom najzręczniejszego fryzjera i otaczały alabastrową twarz drobnymi, rozczulającymi kędziorkami. Maria nosiła się z naturalnym wdziękiem, niczego nie udawała, a jednak każdy jej ruch był skończonym pięknem. To samo piękno, naturalność, czułość spojrzenia widział teraz pan Żarski w swojej córce. Dlatego wybrał szkołę prowadzoną przez zakonnice. Wydawało mu się, że klasztorne mury ochronią ją przed kompromitującym losem awanturnicy, a taki z pewnością na nią czekał, zważywszy na owo podobieństwo. Podejrzewał, że zarządzana przez niego Kiernozia, majątek Łączyńskich, przypadnie córce w spadku i zamierzał przekazać go siostrom wizytkom w chwili, kiedy Helenka zakończy nowicjat. To powinno jej gwarantować odpowiednią pozycję w klasztorze i życie spokojne, bez trosk, poświęcone miłości Bożej. Życzył jej dobrze, nawet po swojemu kochał, ale zupełnie nie wiedział, jak ma z nią postępować.
– A teraz jeszcze ta Glińska – westchnął głęboko. Hrabia d’Ornano, mąż niedawno zmarłej siostry jego żony, wsławionej w wątpliwy sposób głośnym na całą Europę romansem z Napoleonem Bonaparte, pisał, że panna Glińska była wieloletnią damą do towarzystwa Marii i osobą, której całkowicie ufał. W liście znalazły się słowa, które, choć uprzejme, oburzyły hrabiego Hieronima. Sugerowały one, że d’Ornano życzy sobie, by sprawy majątku nie miały tajemnic przed Glińską, że w Kiernozi ma ona prawo przebywać aż do śmierci i on, Żarski, proszony jest, by udzielać jej pomocy we wszystkich poczynaniach, jakie zechce przedsięwziąć. Hrabia Hieronim poczuł się jak sługa do wynajęcia, a to przecież właśnie d’Ornano nie tak dawno temu zapewniał go o swojej przyjaźni, bezgranicznym zaufaniu i namawiał do zakupu arystokratycznego tytułu, by stał się równy wszystkim tym Łączyńskim i Walewskim, z którymi wszedł w związki przez swoje małżeństwo. Teraz nasłał na niego szpiega i na dodatek nakazał traktować jakąś pannę do towarzystwa jak udzielną księżnę. Pretensja rosła w Żarskim jak ciasto na chleb w dzieży. By się nieco uspokoić, wyjrzał przez okno salonu na park. Delikatny wiatr poruszał wiotkimi gałęziami płaczących wierzb, które rosły nad brzegami dwóch okalających pałac stawów. Połączone były przesmykiem, nad którym wybudowano uroczy kamienny mostek. Pan Hieronim w swoim pracowitym życiu nie miał zbyt wiele czasu, by tamtędy spacerować, ale ten widok zawsze koił jego nerwy i dawał wytchnienie oczom zmęczonym zbyt długim ślęczeniem nad księgami rachunkowymi. Teraz to nie pomogło.
– Prosić – nakazał służącemu, który stał w drzwiach salonu, w nieco niedbałej pozie. Lokaj Felicjan w zasadzie cenił swojego chlebodawcę, ale pracowity tryb życia jego pana nie wzbudzał w nim zbyt wiele szacunku. Co innego na przykład taki świętej pamięci Benedykt hrabia Łączyński, brat sławnej Marii. Ten to rękę miał ciężką! Felicjan odczuł to nie raz i stąd wyrosło mu mniemanie, że jak hrabia Benedykt wyrżnął człowieka w pysk, od razu nabierało się szacunku do niego i przekonania, że to pan z panów. Od Żarskiego Felicjan jeszcze nie oberwał. Nie, żeby miał o to pretensje, Boże broń! Ale jakoś to zakłócało porządek rzeczy. Zresztą od czasów powstania, co to nim dowodził pan Kościuszko, i ostatniego rozbioru Polski już w ogóle nie można było mówić o jakichkolwiek porządkach, pomyślał sobie Felicjan i z ciężkim westchnieniem poszedł po tę pannę.
Weszła. Nie tego się spodziewał hrabia Hieronim. Wyobrażał ją sobie jako grube babsko z haczykowatym nosem, bo jak inaczej mogłaby wyglądać jędza. Tymczasem panna Florentyna była szczupłą brunetką o słodkim, uwodzącym spojrzeniu, które łypało na niego spod delikatnej woalki. Głowa osadzona na giętkiej szyi skłoniła się przed nim wdzięcznie. Przybyła uśmiechnęła się do Żarskiego czarująco i niemal bez słowa wstępu oznajmiła, że zmarła przed rokiem hrabina d’Ornano życzyła sobie być pochowaną w Kiernozi, a ciało jej już niedługo rozpocznie podróż do rodzinnej miejscowości.
Ta wiadomość jeszcze bardziej rozstroiła nerwy hrabiego Żarskiego. Spocił się zupełnie po plebejsku. Wyciągnął więc z rękawa niebieskiego surduta kunsztownie haftowaną chusteczkę z najdelikatniejszego batystu i przetarł nią łysiejącą głowę pod upudrowaną peruką. Zaklął szpetnie, ale tylko w duchu, sięgnął na stolik po srebrny dzwoneczek i zadzwonił po pokojówkę.
– Kakao – jęknął z miną męczennika, kiedy służąca już weszła, i wskazał na Florentynę, by dla niej także przygotowano napój. Nadchodził czas podwieczorku, więc należało przybyłą czymś poczęstować. Napój ten wydawał się hrabiemu paskudny, bo cóż atrakcyjnego może być w roztartych gorzkich nasionach jakiegoś południowoamerykańskiego zielska, zalanych osłodzoną wodą, ale przez swą rzadkość i egzotykę wydał mu się dostatecznie wytworny. Niewiele wiedział o pannie Glińskiej, lecz jej misja i to, że przybyła prosto z Paryża, nakazywało się z nią liczyć. Tymczasem ona ciągle stała przed nim w przykurzonym podróżnym płaszczu i czarnym kapeluszu z woalką. Felicjan zasługiwał na to, by wreszcie się z nim stanowczo rozmówić. Powinien pomóc jej rozebrać się z tych ubrań już w przedpokoju. Dopiero kiedy odsłoniła twarz i powolnym ruchem zaczęła rozwiązywać kokardę pod brodą, by zdjąć nakrycie, hrabia uzmysłowił sobie niestosowność sytuacji. On półleżał na szezlongu, a przed nim stała kobieta. To chyba jednak urągało zasadom dobrego wychowania i elegancji! Choć do końca nie był pewny, czy powinien wstać na jej powitanie, czy jej społeczna pozycja i majątek pozwalały mu siedzieć. Doprawdy wszystkie te obyczaje i zasady, które kierowały postępowaniem ludzi z towarzystwa, były dla hrabiego nie do pojęcia!
– Felicjanie… – Drobny ruch ręki wystarczył, by Felicjan zrozumiał, że ma rozdziać gościa z podróżnego stroju i usadzić na podsuniętym do stolika fotelu. Służący zrobił to sprawnie i z płaszczem przewieszonym przez ramię zdawał się oczekiwać na dalsze rozkazy.
– Coś jeszcze? – zająknął się hrabia.
– Czy przyszykować pokój gościnny?
– Ach tak, oczywiście – odparł pan Hieronim speszony, bo to przecież on powinien wydać to polecenie.
– Tak więc, drogi panie… – Panna Glińska upiła mały łyczek przyniesionego przez pokojówkę napoju i delikatnie skrzywiła nos. Hrabia Hieronim nie mógł oprzeć się podziwowi. Ta panna zachowywała się z taką godnością i wdziękiem, jakby była na królewskim dworze. Coś było w niej takiego, co wymuszało posłuch. Spokój? Odrobina dystansu? Wysoko uniesiona głowa tak wdzięcznie osadzona na długiej szyi? Odczuł to także i Felicjan, więc natychmiast podbiegł i skłonił się z uszanowaniem.
– Odrobinę śmietanki, poproszę. – Panna Glińska uprzejmie choć nieco chłodno uśmiechnęła się do sługi, a ten zgiął się w ukłonie jeszcze bardziej i gdyby nie konieczność zachowania pozorów godności pewnie w podskokach pognałby wykonać polecenie.
– Tak więc, drogi panie, chciałabym, abyśmy się poznali nieco serdeczniej, bo postanowiłam zatrzymać się w Kiernozi na dłużej.
Jakby kto szydłem w rzyć dźgnął hrabiego Żarskiego, tak podskoczył na swoim szezlongu, ale zaraz opadł na stosowną część ciała, w sposób nadzwyczaj elegancki. Był o tym uprzedzony, ale te słowa? Patrzcie państwo! Ona postanowiła, a on się musi grzecznie usunąć!
– Będę bardzo rad – odpowiedział, choć Bóg mu świadkiem, że rad wcale nie był – ale gdybym mógł poznać trochę więcej szczegółów, panno Florentyno, jeśli tak mogę się zwracać…
– Ależ oczywiście – odpowiedziała głosem pełnym zdecydowania i schyliła się, by z podręcznego sakwojaża wyciągnąć jakieś dokumenty. W zasadzie była całkiem przystojną kobietą, choć musiała już przekroczyć trzydziestkę. Ciemne, naturalnie lekko wijące się włosy tu i ówdzie połyskiwały złotem, duże, wyraziste brązowe oczy otoczone były pierwszymi, drobniutkimi zmarszczkami, ale delikatnie zaróżowiona cera jaśniała świeżością i kolorem przypominała apetyczną śmietankę.
– Chyba nie chce pani ze mną omawiać interesów! – Sam pomysł, by pochylać się nad jakimiś papierami z kobietą, wydał się hrabiemu dziwaczny i nie do zaakceptowania.
– Obawiam się, że będziemy musieli.
Pan Hieronim wstał oburzony i prychnął lekceważąco, lecz ona kontynuowała niezrażona:
– Według testamentu hrabiny nie pan dziedziczy majątek w Kiernozi, ale pana córka. Na razie hrabia d’Ornano nie miał czasu zająć się tą sprawą dokładniej i dlatego ja dostałam pełnomocnictwo, by robić to w jego imieniu.
Jasna stała się dla pana Hieronima przyczyna całego tego zamieszania. Po śmierci żony hrabia nie miał sił na zajmowanie się polskimi sprawami, ale tak go upokorzyć? Babę mu tu nasyłać?
– Pani raczy żartować! – Głos Żarskiego daleki był już od uprzejmości. – Nie mogę zająć się majątkiem mojej córki?
– Przepraszam, nieprecyzyjnie się wyraziłam, ten majątek po śmierci pani hrabiny formalnie należy do jej syna, który został zobowiązany do przekazania go Helenie Żarskiej z chwilą zamążpójścia. A pan hrabia d’Ornano…
– Pozwala się tu pani szarogęsić! – Hrabia Hieronim nie posiadał się z wściekłości. Wstał, niemal przewracając stolik, i wyszedł.
– Czy pokój błękitny po prawej stronie? – panna Florentyna zwróciła się do czekającego na kolejne polecenia Felicjana zupełnie spokojnie. Wybuch hrabiego Żarskiego nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Nie była jedną z tych panien, które pokornie spuszczają oczy i za żadne skarby nie zdecydują się powiedzieć, co myślą o porządkach tego świata ze strachu, że podobna śmiałość może przekreślić ich szanse na zamążpójście. O nie! Florentyna gdzieś w głębi serca marzyła o miłości, ale nie do człowieka, który chciałby mieć u swego boku bezwolną lalę.
– Będzie tam panience wygodnie. – W oczach sługi paliły się wesołe ogniki. Co prawda nawet lubił swego pana, tego starego bufona, co nie przeszkadzało mu cieszyć się, kiedy ktoś ucierał mu nosa.
Błękitny pokój gościnny! Panna Glińska weszła tam i rozejrzała się po dobrze znanym wnętrzu. Przed wieloma laty, kiedy przebywała w pałacu w Kiernozi, zaglądała tu tak często, jak tylko mogła, i marzyła, że kiedyś w nim zamieszka. Potem zdarzało jej się zajmować nawet wspanialsze apartamenty, ale sentyment do błękitnego pokoju gościnnego w pałacu Łączyńskich pozostał w niej już na zawsze. W kącie stał olbrzymi, biały piec. Jego kafle nie miały jakiegoś wymyślnego wzoru, ale może dlatego mimo swej wielkości nie przytłaczał, nie był najważniejszy w tym pomieszczeniu, choć tak miło przytulało się do jego ciepłych ścian w zimowe wieczory. Obok wbudowano w ścianę łoże i osłonięto je podpiętą na dzień jedwabną zasłoną. Takim samym błękitnym jedwabiem w tłoczone wzory były wytapetowane ściany. Stał tu jeszcze niewielki sekretarzyk, stół z dwoma fotelami, muślinowe firanki upięto na wysokich oknach, a na ścianach wisiało kilka portretów. Panna Florentyna przyjrzała się im pobieżnie. Nie były najwyższych lotów i nie przedstawiały nikogo szczególnego. Za parawanem znajdowała się umywalnia.
Ktoś zapukał do drzwi. To pokojówka przyniosła ciepłą wodę.
– Czy mogę pomóc wielmożnej pani?
– Oczywiście, dziecko – uśmiechnęła się do niej Florentyna.
Wszystko toczyło się zwykłym w takich przypadkach torem, a pannę Glińską osaczyły wspomnienia. Pierwszy raz przybyła do pałacu w Kiernozi w roku 1804. Właśnie wtedy po całej Europie rozlała się wieść, że Francja przestała być republiką, a Napoleon Bonaparte koronował się na cesarza. Panna Florentyna nie miała jeszcze pojęcia, jak blisko przyjdzie jej się z nim zetknąć. Ona sama była wówczas młodziutką dziewczyną, która dopiero co skończyła nauki na pensji w Warszawie. Ojciec ruszył walczyć u boku Napoleona, matka już dawno nie żyła, resztki majątku rozdrapali krewni, a dziewczyna znalazła się bez żadnych środków do życia. Wtedy stał się cud, który uchronił ją przed nędzą. Pojawił się w jej życiu pan Benedykt Józef Łączyński poszukujący damy do towarzystwa dla swojej siostry.
Tu, w Kiernozi, panna Florentyna odkryła swoje życiowe powołanie. Bo kobiety bywają różne. Są takie, które pragną się przede wszystkim podobać. Flirt i stroje dają im najwięcej zadowolenia z życia. Są takie, które całe zatracają się w macierzyństwie. A dla innych najważniejsza jest misja chronienia słabszych, bycie oparciem, pocieszeniem. Taka była właśnie panna Florentyna. Kiedy pierwszy raz usłyszała o tej, której miała towarzyszyć, pomyślała sobie, że wiele kobiet staje się bezbronnymi zabawkami w rękach okrutnego losu. Potem jeszcze często widywała, jak paskudnie los, a w zasadzie spokrewnieni mężczyźni, potrafią obejść się ze swoimi córkami, kuzynkami czy żonami, i jak one temu ulegają, bo prawo, a także obyczaj wymagają tego od nich. Pannę Florentynę ten fakt oburzał i w ciągu swojego nie tak już krótkiego życia coraz bardziej nabierała przekonania, że trzeba temu jakoś przeciwdziałać! Z podobnych myśli narodziło się jej życiowe posłannictwo: trzeba przekonywać kobiety, że są tak samo wartościowymi ludźmi jak mężczyźni i mają obowiązek walczyć o swoje prawa. „Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki” napisana przez dramatopisarkę Olimpię de Gouges w latach Wielkiej Rewolucji Francuskiej powinna być, zdaniem panny Florentyny, znana każdej kobiecie. Na razie z nikim jeszcze o tym nie rozmawiała, ale zagwarantowana jej w testamencie Marysi możliwość pędzenia w miarę beztroskiego życia w Kiernozi ułatwiała poświęcenie się temu celowi. Żeby go realizować potrzebna jej była jeszcze pozycja towarzyska, czyli – mówiąc prosto z mostu – mąż. Do tej pory jej życie krążyło wokół Marysi Walewskiej, o pardon, Marii hrabiny d’Ornano. Teraz, gdy jej zabrakło, co napełniało serce panny Florentyny głębokim smutkiem, nadszedł czas na działania ogólniejsze, skierowane do większej grupy osób, a do tego właśnie trzeba było jej salonu, w którym mogłaby przyjmować gości i zarażać ich swoimi ideami. Mąż, który miałby jej ten salon zagwarantować, musiał być niezawadzający zbytnio w życiu, pełen zrozumienia, a przynajmniej obojętny wobec tego, co zamierzała robić, i dysponujący odpowiednim lokum. W Paryżu doskonale dałaby sobie radę sama. Ale los rzucił ją tu, a na polskich ziemiach, na prowincji potrzebna była do jej celów znacząca pozycja towarzyska. Tej bez męża raczej nie dało się osiągnąć. Pytanie, czy nadawał się do tych celów Hieronim hrabia Żarski, pojawiło się w jej głowie, jeszcze zanim tu przybyła. Teraz miała już jakieś dane, by się nad problemem konkretniej zastanowić. Hrabia miał pewne zalety, stosowny wiek i całkiem miłą powierzchowność. Był to mężczyzna wysoki, o zręcznych ruchach i oczach ciemnych, niewielkich, ale patrzących bystro i uważnie. Rzeczą, która miała pierwszorzędne znaczenie, był też jego zapach. Panna Florentyna na swoje szczęście czy nieszczęście miała niezwykle wyczulone powonienie, a brud i smród były jedną z największych tortur, jakie można było jej zadać. Spotykała się z nim w najznakomitszych francuskich salonach. A hrabia Żarski najwidoczniej się mył i dbał o schludność odzienia. To nie było tak częste i kazało pannie Glińskiej patrzeć z większą tolerancją na jego wady. A tych miał niestety sporo.
– Co za snob! – westchnęła sobie pod nosem, myśląc nadal o Hieronimie i powątpiewając w to, że udałoby się jej zrobić z niego potulnego małżonka.
– Co wielmożna pani jeszcze rozkaże? – natychmiast zareagowała na to pokojówka. Usługiwała tej dziwnej kobiecie z zapałem. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, by ktoś potraktował ją tak uprzejmie. W zasadzie należałoby powiedzieć serdecznie, ale Czesia niezwyczajna była używać tak wyszukanych słów. Dla niej to była po prostu dobra pani.
– Dziękuję, dziecinko. O której kolacja?
– O ósmej, proszę pani. Mogę odejść?
– Tak – odparła panna Florentyna.
Potrzebowała trochę samotności, by rozpakować swój sakwojaż. Resztę bagaży spokojnie mogła powierzyć w ręce służby. To jednak musiała zrobić sama. Podeszła do sekretarzyka i na jego półkach powoli i z namysłem rozkładała książki, jakieś zadrukowane karty i kajety zapisane kształtnym, eleganckim pismem.
[1] Philippe Antoine d’Ornano – drugi mąż, a w chwili, kiedy toczy się akcja tej powieści – wdowiec po Marii Walewskiej, sławnej kochance Napoleona Bonaparte.
Hrabia Żarski musiał się nad wieloma sprawami zastanowić, a to wymagało spokoju i jasności myśli. Zdawał sobie z tego sprawę doskonale, ale czuł się wytrącony z równowagi. Najchętniej udusiłby tę babę, tego swojego niechcianego gościa, gołymi rękami i aż trząsł się z tej ochoty! Zamknął się więc w swoim gabinecie, nalał do kieliszka odrobinę śliwowicy i wypił jednym haustem. Ona będzie zaglądała mu w gospodarskie papiery! Ona będzie oceniała, czy należycie opiekował się powierzonym mu majątkiem! – myślał zirytowany.
Ilość upokorzeń, które musiał znieść ze strony rodziny Łączyńskich, przekraczała wszelkie granice. Panna Anastazja Łączyńska, z którą się ożenił, młodsza siostra Marii Walewskiej, miała jako taki posag i całkowicie zszarganą opinię. Jego żona zdaje się niczego strasznie zdrożnego nie zrobiła, ale czy podobna, by nie wiedziała o postępkach siostry? Zwłaszcza że razem uczyły się u wizytek i obie panny zostały przez szanowne siostrzyczki z ich szkoły wyrzucone. Być może, że młodsza siostra tak tylko na wszelki wypadek, bo to Marię oskarżano o jakiś tajemniczy romans, a nie ją, ale któż to może wiedzieć, jak było naprawdę. O pospiesznym mariażu Marii i szambelana Anastazego Walewskiego po salonach huczały plotki wzmocnione jeszcze narodzinami potomka w sześć miesięcy po ślubie. To już wystarczyło, by skompromitować także i drugą pannę Łączyńską. Kiedy ją zobaczył po raz pierwszy, siedziała w kącie salonu z nosem zaczerwienionym od kataru czy płaczu, z oczami wbitymi w podołek i nerwowo międliła chusteczkę. Na polecenie rodziców całkiem sprawnie odegrała jakiś kawałek na klawesynie i z lekka zachrypniętym głosem po cichutku wymówiła się od śpiewu. Dlaczego? Wolał nie pytać. W przeciwieństwie do siostry nie była piękna, ale ożenił się z nią, kupiwszy w czasach narzeczeńskich sześć pudełek pysznych pierników w warszawskiej kawiarni Duvala i kilkanaście bukietów kwiatów. Inwestycja wydawała mu się korzystna, bo razem z żoną otrzymał niewielki majątek w Milanówku. Zresztą jego połowica okazała się osobą cichą, skromną, z wiecznie pokornie spuszczonymi oczami. Z czasem znalazł w niej pewne upodobanie i nawet chciałby, żeby te oczy niekiedy podniosła i się do niego uśmiechnęła, ale ona zmarła, wydając na świat córkę. I tyle tego. Panu Hieronimowi do dziś, ile razy sobie o niej pomyślał, łza kręciła się w oku. Trochę poniewczasie, bo był dla niej nieco szorstki i krótko ją trzymał ze strachu, by nie poszła w ślady siostruni i nie dorobiła mu rogów. Tego i wszelkiej innej śmieszności bał się jak ognia. Nigdy nie dowiedział się, czy rzeczywiście Anastazja miała przed nim jakieś tajemnice. Towarzyskie plotki, w które zresztą nie wsłuchiwał się zbyt uważnie, też kończyły się na podejrzeniu, że skoro jedna panna Łączyńska była awanturnicą, to i druga musiała mieć diabła za skórą. Szczerze mówiąc, hrabia Żarski jakoś go nie zauważył i gdzieś tam między innymi, ważniejszymi myślami błąkało mu się przypuszczenie, że plotka może dotkliwie skrzywdzić kobietę.
Nalał sobie następny kieliszek śliwowicy.
Kiedy pani Maria Walewska została kochanką Napoleona, na ścianie salonu pałacu w Kiernozi pojawił się jej portret. Niedługo potem Benedykt Łączyński, pełniący rolę głowy rodziny, zmarł przedwcześnie, a Hieronim został poproszony o opiekę nad majątkiem. Przeprowadził się do pałacu i niemal pierwszą rzeczą, którą zauważył, było niezwykłe podobieństwo jego córki do występnej ciotki. Helenka miała te same niewielkie usteczka, ogromne błękitne oczy patrzące smutno i słodko, włosy układające się w naturalne pukle i skłonność do rumienienia się. W zasadzie należało ten portret zdjąć i schować gdzieś na strychu, ale były to lata Księstwa Warszawskiego i wzmożonej fascynacji Bonapartem. Tak zrobić nie wypadało.
Hrabia Żarski do tej pory nie był w stanie zrozumieć, jak można na tyle dać się otumanić, żeby uwierzyć, że stworzenie Księstwa było dla Napoleona działaniem powodowanym jakimikolwiek sentymentami. Nie! Napoleon nie kochał Polaków ani nie był im wdzięczny za to, że go wspierali. Kierował się tylko własnym interesem. Wiedział, że wcześniej czy później będzie musiał zetrzeć się z Rosją. A z Francji do Rosji daleko. Potrzebna mu była baza wypadowa.
– Co za durnota! – powiedział do siebie i znowu napełnił kieliszek. Wychylił go do dna. Trunek był mocny i szybko zwalał z nóg. Ale też rozlewał się po ciele lubym ciepłem i spokojem, a tego teraz najbardziej potrzebował.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Życie puka! Kłopoty pukają! – zamruczał pod nosem, czując coraz silniej dobroczynne działanie alkoholu. Był gotów stawić im czoła! Nalał sobie jeszcze jeden kieliszek i wypił.
– Wejść! – krzyknął.
Gdzie ten lokaj? – przemknęło mu przez głowę, ale zaraz potem przypomniał sobie, że odprawił Felicjana i zabronił sobie przeszkadzać. Chciał się słodko ululać w samotności.
Baba wlazła! Hrabia nie czuł się już zbyt pewnie na nogach, więc nie wstał na jej wejście, tylko dalej siedział w fotelu stojącym tuż koło okrągłego stolika. Chciał nonszalancko założyć nogę na nogę, ale ta cholera ześlizgiwała mu się z kolana tak gwałtownie, że pudrowana peruka deczko się przekrzywiła. Świat wymagał odrobiny stabilizacji, więc pan Hieronim złożył łokieć na stoliku, a głowę wsparł na dwóch sztywno wyprostowanych palcach. Wskazującym i środkowym. Lewej ręki.
– Pani soobie żżżyczy? – Chciał przynajmniej unieść się lekko, jak nakazywały dobre wychowanie i elegancja, ale pewna część ciała sprawiła opór i hrabia klapnął z powrotem na fotel.
Panna Glińska od razu zorientowała się, że poważnie dziś sobie z Żarskim nie porozmawia. Podeszła do stolika, przy którym siedział, i niezapraszana spoczęła na sąsiednim fotelu. Sięgnęła po butelkę. Była prosta. Z takiej w pierwszej lepszej karczmie Żyd lał okowitę chłopom.
– No co? Dziwi się pani chamskim gustom?
Florentyna nic nie odpowiedziała, tylko odkorkowała butelkę i powąchała trunek.
– Nie powiem, interesujące. Naleję sobie też odrobinkę.
Na takie dictum głowa pana Hieronima zsunęła się gwałtownie z tych dwóch palców, wskazującego i środkowego, którymi do tej pory była podparta, lecz on znalazł w sobie na tyle siły, by nie pozwolić jej wyrżnąć o blat stołu. Zastygł lekko pochylony w bezruchu i z wybałuszonymi oczyma. Malował się w nich wyraz bezbrzeżnego zdumienia. Taka bezceremonialność nie mieściła mu się w głowie! Ona tymczasem wstała, zajrzała do przeszklonej witrynki, w której trzymano potrzebne w każdym męskim gabinecie naczynia, wyjęła kieliszek i nalała tę odrobinę. Hrabia Żarski obserwował to dziwo czujnie i skrupulatnie. Zauważył, że panna Florentyna kibić miała wiotką, zręczną i silną. Poruszała się w sposób zdecydowany, ale z niewymuszonym wdziękiem. To było to, czego od tak dawna zazdrościł wielu ludziom z towarzystwa. Oni nigdy nie zastanawiali się nad swoim ciałem. Chodzili, siadali, wstawali, zapalali fajkę, sięgali po książkę w sposób swobodny i jednocześnie dystyngowany. On wiecznie musiał się mieć na baczności, bo jeśli nie, to jakoś tak mimochodem potrafił przejechać mankietem ukoronkowanej koszuli po zawilgoconym katarem nosie, podrapać się po tyłku albo pod pachą. Ile razy już zdarzyło mu się w podobnych wypadkach dostrzec rozbawiony uśmiech kogoś z towarzystwa. Ale cóż! Do niewymuszonej swobody i elegancji trzeba się urodzić w pałacu, a nie w chudopacholskim dworku pod Pruszkowem.
Panna Florentyna upiła odrobinę śliwowicy. Nie zakrztusiła się jednak, jakby wypadało kobiecie, nie przełknęła trunku od razu, ale chwilę trzymała go w ustach, starając się rozszyfrować tajemnicę smaku.
– Mocna w pierwszym doznaniu – stwierdziła po chwili. – Przypomina mi francuski napitek produkowany w okolicach miasteczka Cognac. Ta sama złożoność zapachu, ale moc większa!
Trzymała kieliszek w obu rękach tak, że jej dłonie nieco ogrzewały napój. Jeszcze raz powąchała, a potem upiła odrobinę.
– Mmmm! Słodycz śliwki! – Zamilkła na moment. – Gdy jednak zagłębimy się bardziej w smaku, wyczujemy tu jeszcze delikatną nutę migdałową, a może też aromat suszonych owoców.
Dokończyła kieliszek, długo trzymając napój w ustach i rozkoszując się nim z przymkniętymi oczyma.
– Muszę powiedzieć, że choć ta okowita w pierwszym kontakcie wydaje się za mocno spirytusowa, to jednak umiejętnie smakowana ma człowiekowi zaskakująco dużo do zaoferowania. Cudze chwalicie, swojego nie znacie.
Wstała i zebrała się do wyjścia. Nie było najmniejszych szans na porozmawianie z hrabią ani o sprawach majątku, ani o żadnych innych. Pokazała mu jednak, że nie jest typową słabą kobietką i to musiało jej na dziś wieczór wystarczyć.
– Miłego wieczoru – rzuciła mu jeszcze w drzwiach.
Przez cały ten czas hrabia Żarski nie odezwał się ani słowem. Nie potrafił uporządkować swoich uczuć. Z jednej strony był oburzony. No, kto słyszał, żeby kobieta wchodziła do gabinetu obcego mężczyzny, na dodatek wiedząc, że zastanie go tam samego! Panna Glińska na pewno była libertynką[2], a już sam ten wyraz wzbudzałby niesłychane oburzenie wśród szlacheckiej braci!
– Pod warunkiem, że je znali – głośno dokończył swoją myśl.
A poza tym, żeby baba tak się znała na wódzie jak jakiś kapral? Nie! Musiał przyznać, że nawet kapral nad kaprale chyba tak się nie znał! Napoleona, o którym tak pieszczotliwie czasem mówiono, w zasadzie niewiele oprócz wojny interesowało. I kobiet!
Nalał sobie jeszcze odrobinę, łyknął i przytrzymał trunek w ustach. Spirytus rozpalił język i wargi, ale potem do hrabiego dotarły te smaki, o których mówiła panna Florentyna.
– Hmmm – mruknął z uznaniem. Sam nie wiedział, czy darzy nim trunek czy kobietę. Oko mu się mrużyło przez chwilę, a potem smacznie zasnął. Złość na pannę Florentynę uszła z niego razem z chrapaniem.
*
Panna Florentyna nie od dziś żyła na tym świecie i doskonale wiedziała, po co wzburzony mężczyzna zamyka się sam w swoim gabinecie. Nie podjęła jeszcze decyzji, co do swojej przyszłości z hrabią Hieronimem, bo rzecz przecież wymagała dłuższego namysłu i wręcz badań nad tym, czy ten człowiek się do tego nadaje. Wychodzenie za mąż było rzeczą obarczoną sporą dawką ryzyka. Wprowadzone na wzór Kodeksu Napoleona prawa dla kobiet odbierały im wolną wolę i majątek. Tego bała się panna Florentyna. Zdawała sobie sprawę, że niewiele jest niewiast cieszących się taką swobodą jak ona. Ale co jej szkodziło zrobić na panu Żarskim wrażenie? Doskonale wiedziała, że jej umiejętności wprawiały mężczyzn w osłupienie. To panna Florentyna panowała nad alkoholem, a nie on nad nią. Nadzwyczaj wrażliwy nos odegrał dużą rolę w jej dotychczasowym życiu. Z nim wiązało się także niezwykle subtelne poczucie smaku. W całej Francji nie było winnicy, której właściciele nie staraliby się o pozytywną opinię panny Florentyny. Jej słowo powodowało, że niektóre wina cieszyły się niezwykłą popularnością, a co za tym idzie i niezwykłą ceną. Do niedawna było to dla niej nawet źródłem dodatkowych dochodów.
Wyszła więc panna Glińska z gabinetu hrabiego wielce z siebie zadowolona. Zdawała sobie sprawę, że go zaszokowała. W sieni skręciła na schody prowadzące na piętro, a potem już miała wejść do swojego pokoju, kiedy dostrzegła w przeciwległym końcu korytarza jakąś postać. Aż przystanęła z wrażenia. Czas jakby cofnął się o kilkanaście lat. Stała tam dziewczyna podobna do jej Marii nie tylko ze smutnych i słodkich oczu, nie tylko z wdzięcznego zarysu policzków i koralowych niewielkich ust. Podobny był także wyraz jej twarzy. Była tak samo jak Maria podczas ich pierwszego spotkania zagubiona w świecie i przerażona tym, co na nią czekało.
Kiedy przed laty po raz pierwszy znalazła się w pałacu w Kiernozi, pan Łączyński nakazał lokajowi zaprowadzić ją do pokoju panienki. Weszła za odzianym w liberię człowiekiem na piętro, potem skręcili w lewo i korytarzem dotarli do pokojów Marii. Bogactwo wnętrz oszołomiło ją, ale kiedy drzwi się otworzyły i Florentyna zobaczyła młodą pannę Łączyńską, serce skurczyło jej się ze współczucia. Ta piękna dziewczyna miała twarz zaszczutego psiaka.
Ten sam wyraz malował się teraz na buzi napotkanej na korytarzu dziewczyny. Panna Glińska miała ochotę podejść do niej, uściskać, powiedzieć: panienko, proszę się nie martwić, ja panienkę przez to nieszczęście przeprowadzę. Proszę mi zaufać.
Ale kiedy tylko zrobiła krok w jej stronę, dziewczyna odwróciła się i zniknęła za drzwiami, które kiedyś prowadziły do pokojów Marii. Panna Florentyna zdążyła zobaczyć jeszcze, że ubrana była w bury chałat przypominający zakonny habit.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[2] Libertyni to pierwotnie wolnomyśliciele, którzy odrzucali wiele norm moralnych, religijnych czy obyczajowych. Później tym mianem zaczęto określać osoby ulegające modzie na seksualną rozwiązłość, panującą wśród francuskiej arystokracji od XVIII wieku.