Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
100 osób interesuje się tą książką
Miłość to jedna z tych rzeczy, których nie da się zaplanować…
Ewka, mimo że całe swoje życie próbuje zorganizować według kolorów w motywacyjnym planerze i zgodnie z błyskotliwymi poradami specjalistów od rozwoju osobistego, wciąż ma poczucie, że wszystko wymyka jej się z rąk – kariera, związki z mężczyznami, relacje z najbliższymi… Gdy jednak porządek jednego z pieczołowicie zaplanowanych dni burzy informacja o śmiertelnej chorobie ojca, nie pozostaje jej nic innego, jak przełożyć kartkę w swym kalendarzu i wykreślić z niego to, co do tej pory wydawało się najważniejsze. Wymuszony wyjazd z Krakowa i podróż ku rodzinnemu Beskidowi Sądeckiemu stają się początkiem zupełnie nowego planu, nad którym Ewa już nie jest w stanie zapanować. Spotkanie z trudną przeszłością, od której przez lata starała się uciekać, przekonuje ją, że to, co w popularnych poradnikach przedstawiane jest jako łatwe i lekkie, w prawdziwym życiu bywa zbyt ciężkie do udźwignięcia. Konfrontując się z przygniatającymi wspomnieniami, trudnymi doświadczeniami i bolesną traumą, cała jej rodzina musi przejść przyspieszoną terapię relacji. Czy wystarczy im sił, by zacząć wszystko od nowa?
"Schronisko pod Srebrnym Aniołem" to mądra, nastrojowa i wzruszająca opowieść o przynoszącej ukojenie miłości, którą znajduje się tam, gdzie się jej w ogóle nie szuka, a także o ukrytej wysoko w górach krainie łagodności, w której dobro, prawda i piękno to najbardziej skuteczne hasła motywacyjne.
„Schronisko pod Srebrnym Aniołem” to powieść utkana z życiowych doświadczeń, w których otwartość na zmiany i na drugiego człowieka staje się początkiem nowej przygody. To historia wlewająca w czytelnicze serce nadzieję i pozwalająca spojrzeć na świat bez obaw o nadchodzący dzień. W końcu to książka o odkrywaniu siły do tego, aby przebaczyć najbliższym i pozwolić sobie na szczęście.
Ania Jurga, aannaa_czyta
Natalia Przeździk - z wykształcenia polonistka, z zawodu mama szóstki dzieci. Zakochana w górach oraz polskim morzu. Wielbicielka twórczości Astrid Lindgren, Lucy Maud Montgomery oraz trylogii Tolkiena. Jako Rivulet pisze bloga „W naszej bajce”. Autorka dziecięcej serii powieści „Rodzina z niebieskiego domu” oraz książki Skrzydła Hani, a także powieści dla dorosłych Zapach soli i wiatru oraz Imię dla Róży. Wraz z mężem i dziećmi mieszka w Krakowie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o.
REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska KOREKTA: Barbara Pawlikowska REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Adobe Firefly / Adobe Stock
Wydanie I | Kraków 2024 ISBN EBOOK: 978-83-68031-74-4
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111,[email protected]
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Plik przygotował Woblink
woblink.com
A jeśli dom będę miał,
To będzie bukowy koniecznie,
Pachnący i słoneczny.
Wieczorem usiądę – wiatr gra,
A zegar na ścianie gwarzy. (…)
Szukam, szukania mi trzeba,
Domu – gitarą i piórem,
A góry nade mną jak niebo,
A niebo nade mną jak góry.
Gdy głosy usłyszę u drzwi,
Czyjekolwiek, wejdźcie, poproszę.
Jestem zbieraczem głosów,
A dom mój bardzo lubi, gdy
Śmiech ściany mu rozjaśnia.
I gędźby lubi pieśni.
Wpadnijcie na parę chwil,
Kiedy los was zawiedzie w te strony,
Bo dom mój otworem stoi
Dla takich jak wy.
Zaproszę dzień i noc,
Zaproszę cztery wiatry.
Dla wszystkich drzwi otwarte,
Ktoś poda pierwszy ton,
Zagramy na góry koncert.
Buków porą pachnącą
Nasiąkną ściany grą,
A zmęczonym wędrownikom
Odpocząć pozwolą muzyką,
Bo taki będzie mój dom…
Sielanka o domu, Wolna Grupa Bukowina
Ewka lubiła mieć życie pod kontrolą.
Potrafiła zrezygnować z planów i skreślić zapisane w organizerze punkty, jeśli wydawało się to rozsądne, ale robiła to niezmiernie rzadko, a rytm dnia wyznaczał jej skrupulatnie wypełniany kalendarz. Każda czynność miała przypisany swój własny kolor. I tak na przykład wizyta u kosmetyczki zaznaczona była na czerwono, zakupy w sklepie ekologicznym na zielono, a konieczność opłacenia rachunków – obowiązkowo na czarno. Specjalnym brązowym cienkopisem nanosiła plany związane z rozwojem kawiarenki, w której pracowała. „Nasze kolanka” była chyba jedyną kawiarnią w Krakowie, a może i w Polsce, która funkcjonowała tuż obok sklepu hydraulicznego, prowadzonego przez dwie przyjaciółki Ewy. Coś, co początkowo wszystkie trzy uważały za ryzykowny eksperyment, okazało się świetnym pomysłem. W tym momencie nie wiadomo, co bardziej przyciągało klientów do „Naszych kolanek” – konieczność zakupu sprzętu czy możliwość wypicia w stylowo urządzonym wnętrzu „Białej uszczelki”, czyli spienionej latte, podanej w ciężkim, ciemnym kubku ozdobionym charakterystycznym rysunkiem klucza hydraulicznego, zaprojektowanym przez Ewkę.
Teraz siedziała przy swoim biurku i skrzętnie notowała wszystko, co przychodziło jej do głowy w związku z rozszerzeniem sezonowej oferty kawiarni. Tego jeszcze nie próbowała, ale czuła, że najwyższy czas na zmiany. Po burzliwych przejściach z partnerem zakończonych wiosennym rozstaniem, a potem intensywnym, ale jednak dość samotnym lecie, Ewka gorączkowo szukała czegoś, czym mogłaby wypełnić rzeczywistość. Zgodnie ze swoim usposobieniem wpadła w wir pracy i to w pracy szukała spełnienia. Tam mogła realizować swoje pomysły i cieszyć się z zadowolenia kolejnych klientów. Tam czuła się dobrze ze swoimi przyjaciółkami, które choć różniły się między sobą niczym trzy żywioły, to jednak znakomicie się uzupełniały i wspierały nawzajem. Ewa uśmiechnęła się na myśl o tym, że wakacje już się kończą i życie znów wróci do normalnego rytmu. Lubiła ten moment, kiedy po wakacyjnych szaleństwach wszystko zwalniało. Poranki były chłodne i mgliste, a wieczory następowały coraz szybciej. Drzewa powoli zmieniały barwy, ciesząc oczy ciepłymi kolorami. Ptaki nie śpiewały już jak szalone, ale w ciszy szukały pożywienia wśród trawy i płyt chodnikowych. Ta cisza brzęcząca w uszach, a także słodkie zapachy płynące z ogródków i skwerów sprawiały, że wyobraźnia Ewy pracowała szybko i podsuwała kolejne pozycje, które warto będzie wprowadzić do menu kawiarenki.
– Jak nazwać kawę z dodatkiem syropu klonowego? – mruczała tego ranka, sięgając po notatnik, w którym czasem notowała coś w natchnieniu, a potem o tym zapominała. W takich chwilach zwykle zaglądała do niego i nierzadko znajdowała odpowiedź na swoje dylematy. Przez chwilę w milczeniu wertowała notes ozdobiony piękną okładką imitującą skórę.
– „Kanadyjska zgrzewarka”… To będzie idealne! – Mówiąc to, uśmiechnęła się szeroko i odłożyła notes na swoje miejsce, tuż obok pojemników na długopisy, flamastry i karteczki samoprzylepne. Po drugiej stronie biurka pyszniły się pudełeczka na lakiery do paznokci (dominowały ciemne barwy, zwłaszcza ukochana przez Ewę czerń z drobinkami brokatu) i biżuterię (tu królowało głównie srebro z czarnymi lub czerwonymi dodatkami).
W domu Ewki panował porządek, taki sam, jaki wprowadziła w swojej części „Naszych kolanek”. Kawiarenka bardzo kontrastowała z zagraconym wnętrzem sklepiku, w którym rządy sprawowała głównie Irenka, szalona właścicielka, matka pięciorga dzieci, a do tego osoba o nieco artystycznym zacięciu. Irka lubiła coś, co określała mianem „zorganizowany nieład”, a dla Ewki oznaczało jedynie bałagan. Między dwiema kobietami o skrajnie różnych osobowościach gościła jednak zgoda i każda pilnowała się, by nie krytykować koleżanki. Dlatego Ewa nigdy nie usłyszała żadnego przytyku do swojej pedanterii, a Irence nigdy nie oberwało się za to, że czasem w szufladkach z częściami panuje chaos i łatwo się pomylić, jeśli się dobrze nie zna sprzedawanego sprzętu. Inna sprawa, że Irka na rurkach i uszczelkach znała się jak nikt i mogła obsługiwać klientów niemalże z zamkniętymi oczami. Sklep był niegdyś własnością jej ojca, a wcześniej dziadka. I chociaż Irenka w wieku nastoletnim postanowiła pójść za porywem serca i skończyła studia polonistyczne (marzyło jej się pisanie wierszy i powieści), życie szybko nauczyło ją, że trudno utrzymać się z pisania. A że w międzyczasie okazało się, że ojciec poważnie zachorował i nie mógł dłużej zajmować się sklepem, Irka postanowiła przejąć pałeczkę. Ściągnęła dwie koleżanki ze studiów, by przyuczyły się pod bacznym okiem taty. I tak zaczęła się przygoda z „Naszymi kolankami”, sklepem hydraulicznym, w którym królowały trzy kobiety.
Trzecia z nich, Zosia, była dość nieśmiałą dziewczyną mającą obsesję na punkcie sportowego stylu życia. Znakomicie spełniała się w roli mediatora i kiedy było trzeba, łagodziła konflikty między przebojowymi przyjaciółkami, mającymi czasem odmienne wizje rzeczywistości. Nie przeszkadzał jej ani nieład panujący w sklepiku, ani perfekcyjny porządek wprowadzony przez Ewkę w kawiarni. Interesowało ją jedynie to, by przed pracą móc pobiegać wzdłuż bulwarów, a po godzinach – skoczyć na siłownię. Do pracy przychodziła zazwyczaj w różowym dresie, który szybko zmieniała na zapleczu. Ewka i Irka nie mogły się nadziwić, jak w jednej osobie może tak bardzo wrodzona delikatność łączyć się z wyuczoną siłą. Bo Zośka znała dobrze sztuki walki i biada nieszczęśnikowi, który ośmieliłby się ją wyprowadzić z równowagi. Jakiś czas temu mógł przekonać się o tym były partner Ewki Roman.
Roman… Ewa skrzywiła się na samo wspomnienie niewiernego faceta, z którym zmarnowała zbyt wiele lat. Teraz, po upływie kilku miesięcy od rozstania, dziwiła się, jak mogła wytrwać tyle czasu z kimś takim jak on. Owszem, na początku była w nim zakochana i przez pierwsze pół roku wspólnego życia (bardzo szybko zamieszkali razem) całkiem nieźle im się układało. Romek może nie był typem romantyka, ale ona wcale tego nie oczekiwała. Wolała poczucie stabilizacji, no i świadomość, że ma z kim podzielić się obowiązkami. Fakt, że partner był świetny w łóżku (wtedy jeszcze nie zastanawiało jej, gdzie się nauczył tylu sztuczek), też nie było bez znaczenia. Ewka nie rozumiała kobiet unikających seksu i wymawiających się bólem głowy, choć trzeba przyznać, że nigdy takiej nie spotkała, może po prostu nie istniały lub miały fatalne doświadczenia z mężczyznami. Dla niej bliskość fizyczna była bardzo ważna. Cieszyła się, że z Romkiem może wreszcie poszaleć i spełniać swoje różne fantazje. Nie tak jak przy jej poprzednim partnerze, koledze ze studiów, którego gra wstępna była równie porywająca jak kolejny odcinek Mody na sukces.
Tak, przy Romku było całkiem fajnie… No, do momentu, kiedy nagle zaczął coraz częściej znikać, tłumacząc się delegacjami. Być może uszłoby mu to na sucho, gdyby Irka nie przydybała go pewnego pięknego dnia na Plantach w ramionach kobiety, która zdecydowanie nie była Ewką. Pani Delegacja była ponętną blondynką o długaśnych nogach, potężnym biuście i (zeznania Irki) inteligencji kurczaka. Wkrótce po wpadce z Panią Delegacją Ewka pozbyła się rzeczy Romana w dość brutalny sposób i wyrzuciła go (to dobre słowo!) ze swojego życia.
A teraz zastanawiała się, jak zorganizować swoją codzienność na nowo. Jeszcze pół roku temu łudziła się, że chociaż w ich związku zaczynało zionąć nudą, to mimo wszystko wezmą z Romkiem ślub, może będą mieli dzieci. Nie planowała samotności. Jej organizer nigdy nie uwzględniał koloru fioletowego, którym miała pewnego czerwcowego dnia zapisać: „Radź sobie sama”. Wiele zapisanych kartek przewertowała od tamtej pory, od momentu, gdy minęła pierwsza złość, a do głosu doszły żal i niepewność. Od ciemnej strony, którą pokryła smutnymi rysunkami o fioletowej barwie.
Nadszedł czas, by zadbać nie tylko o odświeżenie kawiarenki. Trzeba było pomyśleć o sobie! Ewka pod wpływem impulsu sięgnęła po złoty żelowy długopis i zapisała dużymi literami: „NOWY POCZĄTEK”.
– Świetnie, tylko co dalej? – burknęła, patrząc na niezapisaną resztę strony i nagle parsknęła śmiechem. Pewnymi ruchami uporządkowała biurko, po czym wstała z wygodnego ciemnego fotela dopasowanego kształtem do jej sylwetki.
– Nie wiesz, co robić? Zacznij od kanadyjskiej zgrzewarki! – powiedziała głośno i dziarsko skierowała się w stronę łazienki, by się przebrać w ukochaną obcisłą czarną sukienkę z rozkloszowanym dołem. Do otwarcia sklepu zostało półtorej godziny, trzeba było się przygotować do wyjścia.
Pół godziny później Ewa przemierzała ulice miasta, postukując ciemnymi butami na bardzo wysokich obcasach. Jej dłonie o umalowanych na czerwony kolor paznokciach zaciskały się na niewielkiej aksamitnej torebce, a włosy gęstą falą spływały aż na plecy. Czuła się dobrze w swojej skórze i to na razie jej wystarczało. Nad planem na dalsze życie postanowiła pomyśleć wieczorem. Gdyby miała dar przepowiadania przyszłości i ujrzała, co stanie się za dziesięć godzin, być może z wrażenia źle postawiłaby stopę na krzywych płytach chodnika i skręciła kostkę. A na pewno zakrzyknęłaby głośno, doprowadzając do stanu przedzawałowego tłustego jamnika Pikusia z bloku naprzeciwko. Ale na szczęście Ewka nie miała takiego daru i ze spokojem maszerowała na przystanek tramwajowy z nadzieją na naprawdę dobry dzień. Pierwszy dzień układania swojego życia na nowo.
Wbiegła do sklepu cała w skowronkach. Przywitała się z Zosią, która tego dnia przyszła jako pierwsza i zdążyła się już przebrać (tym razem na zapleczu wisiał fioletowy dres w jaskrawożółte wzorki), a teraz przygotowywała miejsce pracy.
– Co tak wcześnie? Jeszcze pół godziny do otwarcia. – Ewa się zdziwiła. – Myślałam, że to ja będę pierwsza.
– Cóż… umówiłam się z Damianem na poranne bieganie i trochę się zagapiliśmy… Nie opłacało mi się już wracać do mieszkania, więc przyszłam tutaj – odparła Zosia, rumieniąc się lekko i poprawiając jasne gładkie włosy spięte różową gumką w kucyk.
Mimo że relacja z jej chłopakiem trwała już kilka miesięcy, nadal nie mogła się przemóc i opowiadać o niej bez zażenowania. Zawsze była skryta i trudno było jej mówić o swoich uczuciach. Dla wygadanej Ewki początkowo było to zupełnie niezrozumiałe i na tym tle niekiedy dochodziło między nimi do nieporozumień i sprzeczek. Nie pomagał fakt, że Zosia związała się Damianem dokładnie w tym samym czasie, gdy Ewka została zdradzona przez swojego partnera i na wszystkich mężczyzn zaczęła patrzyć jak na zło wcielone. W związku z tym Ewa nie mogła się powstrzymać przed wygłaszaniem kąśliwych uwag pod adresem chłopaka Zosi, a ta z kolei nie miała odwagi, by powiedzieć wprost, jak boli ją zachowanie przyjaciółki. Na szczęście w końcu udało im się osiągnąć coś w rodzaju porozumienia, choć myśli Zośki w dalszym ciągu pozostawały dla jej bliskich zagadką nie do rozwikłania.
– Okej, rozumiem – powiedziała Ewka z domyślnym uśmiechem, ale bez cienia sarkazmu, wprawiając tym Zosię w konsternację. – Mam nadzieję, że to był dla was dobry poranek.
– Ewa… Wszystko w porządku? – spytała Zosia czujnie, zerkając na przyjaciółkę ze zdziwieniem. – Dobrze się czujesz?
– Jasne, czemu miałabym czuć się źle? – Ewa stanęła przed lustrem na zapleczu i poprawiła pewnym ruchem swoje czarne loki, odczepiając przy okazji jeden z kosmyków, który zaplątał się o kolczyk w kształcie srebrnej sprężynki.
– No wiesz… Jesteś taka… Za mało złośliwa – wybąkała w końcu Zosia, strzelając oczami na boki. Zdawała sobie sprawę, że wygłaszając te uwagi, nie wzniosła się na wyżyny dyplomacji.
– O rany, Zo, nie bądź taka dociekliwa. Nie zawsze muszę być wredną jędzą, prawda?
– Spotykasz się z kimś? – zainteresowała się nagle Zośka.
Ewka wzniosła oczy do nieba, a raczej – z konieczności – do sufitu wymagającego remontu i pokrytego siateczką pęknięć w pożółkłej farbie.
– Bejbe, faceci nie są jedynym na świecie powodem do radości – odparła nieco cierpko, a Zosia odetchnęła z ulgą. To brzmiało jak Ewka, którą znała.
– Nie? – Irenka, która przed chwilą pojawiła się w sklepie i usłyszała wymianę zdań, postanowiła dorzucić swoje trzy grosze i udawała mocno zdziwioną. – A ja, głupia, myślałam, że osiągnę stan wiecznej szczęśliwości, mając pięciu mężczyzn w domu. Dlaczego nie uświadomiłaś mnie wcześniej?
– Mówiłam, tylko nie chciałaś słuchać – odcięła się Ewka. – Na szczęście wreszcie zmądrzałaś. Jak tam się miewa nasza Róża?
– Dobrze – powiedziała ze śmiechem Irenka, wskazując na spokojnie śpiące w nieco wytartym ciemnozielonym nosidełku niemowlę. Różyczka, najmłodsza z pięciorga rodzeństwa i jedyna (poza Irką) kobieta w rodzinie, była jak na razie oazą spokoju. Po burzliwej ciąży pozwalała mamie dojść do siebie i odzyskać wewnętrzny spokój. Dlatego Irenka dość szybko zdecydowała się na powrót do pracy. Nie lubiła siedzieć w domu i mimo że miała pod opieką pięcioro dzieci i zwariowanego kota przybłędę, starała się żyć aktywnie. Była typową ekstrawertyczką i nie potrafiła funkcjonować z dala od ludzi.
– Macierzyństwo ci służy, wyglądasz świetnie – stwierdziła Ewka bez cienia zazdrości.
To była prawda. Irenka w trakcie spędzonych w górach wakacji opaliła się, schudła i nabrała sił. Teraz stała przed nimi ubrana w barwne rybaczki uszyte ze skrawków materiału i wypatrzone w ulubionym second-handzie, świetnie kontrastujące z obcisłą jasną bluzką o prostym kroju. Na nogach miała sandały o topornym, jakby męskim wyglądzie, które nadawały całości bojowego charakteru. Końcówki włosów Irenka przefarbowała na ciemnozielony kolor, jakby chciała poinformować otoczenie, że prawie czterdziestoletnia matka wielodzietna może zachować w sobie szczyptę szaleństwa i młodzieńczych marzeń.
– Dziękuję, rzeczywiście czuję się świetnie. Jak zawsze, kiedy już przestaję być w ciąży – odparła Irenka, uśmiechając się łobuzersko, aż pogłębiły jej się zmarszczki w kącikach oczu. – Bycie ledwo toczącym się wielorybem nękanym mdłościami zdecydowanie nie jest moim hobby.
– Tak czy inaczej jesteś szczęściarą. Ciekawe, czy kiedyś będę się mogła przekonać, jak to jest.
Ewka nie potrafiła zapanować nad skrzywieniem warg, choć czuła nie tyle żal, ile raczej ciekawość. Jak do tej pory nie myślała zbyt wiele o macierzyństwie i mimo że była świadoma upływu czasu, odkładała posiadanie dzieci na dalszy plan. Łudziła się, że nadejdzie moment, kiedy poczują z Romanem, że chcą być rodzicami. Dopiero kiedy została sama, zorientowała się, że idealny czas na zostanie matką może nigdy nie nadejść i być może zaprzepaściła swoją jedyną szansę. Oczywiście miała świadomość, że jej były partner nie nadawał się na ojca i prawdopodobnie nie zmieniłby swojego zachowania, a ona byłaby obecnie samotną matką… Ale jednak gdzieś na dnie świadomości słyszała cichy głos, że może będąc mamą, tak naprawdę nie byłaby samotna – a na pewno nie w takim stopniu jak teraz.
– Nie ma rzeczy niemożliwych – pocieszyła ją Irenka. – Jeżeli jest ci to pisane, to jeszcze się przekonasz. Głowa do góry.
– Masz rację! Chciałam dziś zacząć pisać nowy rozdział swojego życia i nie rozgrzebywać tego, co było, a sama wracam do starych wątpliwości. Kurczę, Irka, nadawałabyś się na terapeutę. Nie chcesz zostać moim coachem?
– To nie coaching, to chrześcijaństwo – powiedziała ze śmiechem Irenka. – Ja mogę się za ciebie co najwyżej pomodlić, jeśli chcesz.
– I to niby ma sprawić, że moje życie zmieni się na lepsze? – spytała Ewka nieco kpiąco.
Szanowała Irkę za to, że szczerze i bez patosu mówiła o swojej wierze, ale jednocześnie czuła niechęć na myśl o Kościele, który uważała za przestarzałą instytucję dobrą dla starszych pań, które nie mają nic lepszego do roboty od odmawiania monotonnych modlitw. Spora w tym była zasługa babci Ewy, która choć bardzo pobożna, jednocześnie była surową i pozbawioną empatii kobietą, zmuszającą całą rodzinę do uczestnictwa we wszystkich możliwych nabożeństwach i przedstawiającą swoim dzieciom (a potem wnukom) obraz Boga jeszcze bardziej rygorystycznego niż ona i punktującego słabych ludzi za wszystkie ich przewinienia. Ewka przestała chodzić do kościoła, gdy tylko wyjechała z rodzinnej miejscowości i zniknęła babci z pola widzenia. Podczas studiów w Krakowie z ulgą stwierdziła, że Bóg wcale nie karze jej gromami z jasnego nieba za łamanie jego przykazań. Doszła więc do wniosku, że albo po prostu Go nie ma, albo jest kimś bardzo odległym i nie zależy mu na jej losie. Bez względu na to, które rozwiązanie miało okazać się prawdziwe, postanowiła więcej nie zawracać sobie głowy kimś, kogo gniewem niepotrzebnie straszono ją od dziecka.
– Szczerze mówiąc, nie znam lepszej recepty, choć byłoby najlepiej, gdybyś to ty zaczęła rozmawiać z Panem Bogiem. Jest lepszy niż tysiąc trenerów i terapeutów, w dodatku działa całkiem za darmo. Ale nie chcę ci truć, musisz wybrać sama. A teraz, dziewczyny, czas najwyższy brać się do roboty. Za pięć minut otwieramy. – Irka zamknęła temat, patrząc na stary, kupiony jeszcze przez jej ojca zegar wiszący w rogu pomieszczenia.
I wszystkie trzy wróciły do znanych, powtarzanych od lat zajęć. Miały dość czasu, by stworzyć zgrany zespół, który w trakcie pracy porozumiewa się prawie bez słów.
Minęło południe, kiedy Ewka postanowiła skorzystać z przerwy obiadowej i zostawiwszy kawiarnię pod opieką Irenki, Zosi oraz Damiana (chłopaka Zośki, który od kilku miesięcy pomagał w sklepie, a kawiarenkę obsługiwał nie gorzej od samej Ewy, ku ogromnej irytacji tej ostatniej), wyszła na skąpaną w słońcu ulicę Kościuszki. Zazwyczaj jadała gdzieś w okolicy, ale tym razem miała ochotę na przejażdżkę. Szybkim krokiem ruszyła na przystanek tramwajowy i po chwili jechała już w kierunku filharmonii i Plant.
Wysiadła na placu Wszystkich Świętych i ciesząc się ciepłym dniem, skierowała kroki ulicą Grodzką w stronę Wawelu. Liczyła na to, że po drodze napotka jakiś znak. Coś, co podpowie jej, co ma zrobić dalej ze swoim życiem. Wiedziała, że to oczekiwanie jest trochę śmieszne i przenigdy nie przyznałaby się do niego przed koleżankami. Ale słuchając Irenki mówiącej z takim przekonaniem o tym, że wszystko ma swój cel i sens, nie mogła odmówić jej racji. Uchwyciła się tych słów, z tą tylko różnicą, że nie oczekiwała żadnej boskiej interwencji. Na samą myśl o Bogu, który nieodmiennie kojarzył jej się z brodatym, bezlitosnym starcem patrzącym gdzieś z obłoków na słabych śmiertelników, wstrząsał nią dreszcz obrzydzenia. Miała natomiast nadzieję, że dobry los pokieruje ją na właściwe tory i nada jej życiu sens.
Z trudem przebijała się przez tłum turystów, którzy również korzystali z pięknej pogody i wylegli na ulice miasta. Minęła restaurację McDonald’s, która zajęła miejsce jej ulubionej tureckiej knajpy, w której niejeden raz w czasach studenckich zamawiały z Irką i Zośką kebaba i w ciekawych orientalnych wnętrzach cieszyły się smakiem nie tyle potrawy, ile wolności. Miasto się zmieniało. Niezmienne pozostawały za to sklepy z orientalnymi towarami, cieszące oko Ewki kolorowymi tkaninami oraz (już nieco mniej) pozłacanymi figurkami kotów, które niestrudzenie machały w stronę patrzącego sztywnymi łapkami.
„Może wejdę i rozejrzę się za czymś szczególnym?” Ewa na chwilę przystanęła, patrząc na indyjskie wyroby zdobiące wystawę sklepu, ale po chwili potrząsnęła głową. Nie, to nie tego szukała. I poszła dalej, na moment zanurzając się w chłodnym podcieniu pobliskiej kamienicy.
Już miała skręcić w niewielką uliczkę Senatorską, by tam zatrzymać się w przytulnym wnętrzu jednej z ulubionych naleśnikarni, kiedy jej wzrok padł na witrynę pobliskiej księgarni. A konkretnie na jedną z wielu umieszczonych tam książek. Pomiędzy podręcznikami do nauki języków, przewodnikami po królewskim mieście oraz modnymi powieściami dla nastolatków zobaczyła książkę, której szukała. Z podekscytowaniem wpatrywała się w nasyconą intensywnymi barwami okładkę i zapisany komiczną czcionką tytuł mówiący o tym, że właśnie ta książeczka może sprawić, że w jej życiu wreszcie zacznie się układać.
Ewa zawsze lubiła wszelkiego rodzaju poradniki, tak samo jak kalendarze i planery, a teraz nie miała wątpliwości. To właśnie ta książka pomoże odmienić jej szarą rzeczywistość!
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wstąpiła do księgarni i zakupiła poradnik. A potem poszła w stronę naleśnikarni. Nie należało zaczynać odmiany losu z pustym żołądkiem.
– Dziewczyny! Znalazłam! – powiedziała głośno, kiedy wróciła do „Naszych kolanek”, najedzona i szczęśliwa, wymachując trzymanym w ręku egzemplarzem poradnika.
– Co znalazłaś? – zdziwiła się Zosia.
– A czegoś w ogóle szukałaś? Poza jedzeniem? – dodała Irka.
– Czy ja też zaliczam się do dziewczyn, czy właśnie zostałem pominięty? – zainteresował się Damian.
Ewka prychnęła i postukując obcasami, wkroczyła do swojego królestwa.
– Byli klienci? – spytała czujnie, na moment odbiegając od tematu rozmowy.
– Tak, akurat trafiła się wycieczka zafascynowana naszą sklepo-kawiarnią. Ale nie martw się, Damian świetnie sobie poradził, a Zośka zajęła miejsce na zmywaku – odparła Irenka, starając się nie wybuchnąć śmiechem na widok skonsternowanej miny Ewki.
– Wystarczy, że człowiek zniknie za rogiem i już wpadają dzikie tłumy… – burknęła, ale po chwili znów się ożywiła – Zresztą nieważne! Dziewczyny… – Zawahała się chwilę, patrząc na Damiana, ale zamiast coś dodać na jego temat, prychnęła po raz kolejny jak kotka i kontynuowała: – Znalazłam książkę, która pozwoli mi sobie wszystko poukładać! I to dzięki Irence!
– Dzięki mnie? – Irena się zdziwiła. – A od kiedy radziłam ci zakup poradnika dla osób lubujących się w byciu przebodźcowanymi jaskrawymi kolorami?
Ewa wzniosła oczy ku niebu.
– Mówiłaś, że nic nie jest niemożliwe, pamiętasz? Ja wiem, że miałaś na myśli Boga, ale wybacz, postanowiłam to zrozumieć po swojemu. I udałam się na poszukiwania jakiegoś znaku, który mógłby…
– Serio? A ja myślałam, że szukasz obiadu. – Cicha zwykle Zosia nie mogła się powstrzymać przed wygłoszeniem tej uwagi.
– Obiad też znalazłam, nie musisz się o mnie martwić. – Ewka spiorunowała ją wzrokiem. – Kurczę, nie rozumiecie? Jestem na rozdrożu i szukam czegoś, co pomoże mi się odnaleźć. I trafiłam akurat na tę książkę! Nikt nie zwracał na nią uwagi, a ja od razu ją zauważyłam! Jakby na mnie czekała!
– Trudno nie zauważyć czegoś tak oczoje… ekhm, intensywnie kolorowego – mruknął Damian.
– Ewa… Ja rozumiem, że szukasz. – Irka starała się mówić łagodnym głosem. – Ale czasem zmiany po prostu następują same… Nie trzeba ich szukać na siłę.
– Wiem, ty wierzysz w twórczy chaos i działanie Opatrzności. – Ewka machnęła ręką. – Ale nic na to nie poradzę. Ja muszę działać według planu. I wreszcie go znalazłam! Zresztą popatrzcie sami na rozdziały! Czy nie są idealne dla mnie?
Cała trójka pochyliła się nad trzymaną przez Ewę książeczką. Mimo wielu wątpliwości, które rodziły im się w głowach, dobrze jej życzyli i starali się wspierać.
– Po pierwsze: pomyśl o sobie – odczytała powoli Zosia.
– Odrzuć osoby, które cię ograniczają. – Damian popatrzył na inny werset i odchrząknął niepewnie, gdyż przyszło mu na myśl, że może być pierwszą osobą z listy.
– Skup się na swoich celach – przesylabizowała Irenka, kołysząc się na boki, by uspokoić wiercącą się przez sen Różyczkę.
– I jak się wam podoba? Brzmi fantastycznie, prawda? Tego właśnie potrzebowałam po tej całej aferze z Romanem! Nie ciągłego spinania się i wymagania od siebie nie wiadomo czego, ale pochylenia się nad swoimi potrzebami! – Ewka aż się zarumieniła z emocji.
– To prawda, czasem trzeba zająć się sobą i super, że masz zamiar to zrobić – przyznała Irka. – Uważaj tylko, żeby nie przesadzić. Te rady zastosowane w niekontrolowany sposób zamiast pomóc, mogą zaszkodzić…
– I stworzyć skończonego egoistę – dokończył ze spokojem Damian i ruszył do drugiego pomieszczenia, by obsłużyć przybyłego właśnie klienta.
Ewka wyglądała, jakby połknęła wyjątkowo gorzką pigułkę. Spojrzała na swoje przyjaciółki z wyrzutem.
– Nie gniewaj się, wiesz, że będziemy cię wspierać. – Zosia uniosła dłonie w pojednawczym geście. – Ciekawa jestem, jak zamierzasz wcielić te plany w życie.
– Świetnie, że o to pytasz. – Ewa rozpromieniła się momentalnie. – Wszystko sobie przemyślałam podczas jedzenia naleśników! Przeglądnęłam ten poradnik i już to widzę… Ułożę listę swoich marzeń, tych, których jeszcze nie zrealizowałam. Będę pojawiać się w nowych miejscach i poznam nowych ludzi. Zacznę się zdrowo odżywiać…
– Czyli to była twoja ostatnia wizyta w naleśnikarni? – spytała Irenka niewinnym głosem. – Oj, jaka szkoda…
Ewka zamrugała oczami, skonfundowana, ale po chwili otrząsnęła się i kontynuowała:
– Kwestię diety i uprawiania sportu muszę jeszcze przemyśleć. Nie chodzi mi o to, żeby się katować, tylko żeby poczuć się lepiej! Ale same zobaczycie, wszystko się zmieni! Koniec ze wspominaniem i zadręczaniem się tym, co było! Liczy się to, co jest teraz, i nie zamierzam zmarnować już ani chwili!
– Trzymam za ciebie kciuki – odparła po prostu Zosia i przytuliła przyjaciółkę. – Naprawdę chcę, żeby ci się udało. Po prostu się martwię.
– Nie martw się. Czuję w kościach, że od teraz będzie dobrze. Co niby gorszego od odejścia niewiernego Romana miałoby mnie spotkać? – Ewa pocieszyła nie tyle Zośkę, ile samą siebie.
Był już wieczór, kiedy zmęczona Ewka dotarła wreszcie do mieszkania. Z trudem wspięła się po schodach na swoje piętro i stanęła przed znajomymi drzwiami o barwie wiśniowego drewna. Przekręciła klucz w stosunkowo nowym zamku (wymieniła go tuż po tym, jak wyrzuciła z domu Romana) i zanurzyła się w dusznym przedpokoju. Pierwszą czynnością po powrocie było otwarcie wszystkich okien. Dopiero potem zdjęła buty i dała stopom odpocząć. Skierowała się do łazienki, a po chwili, odświeżona nieco po całym dniu, przeniosła się do kuchni, gdzie przygotowała sobie zdrową (kupiła po drodze niezbędne produkty) kolację. Co prawda i bez diety nie miała problemu z utrzymaniem szczupłej sylwetki, ale wizja zmian była tak kusząca, że nie mogła jej się oprzeć.
Siedziała właśnie przy stole, delektując się pyszną sałatką na bazie rukoli, orzechów włoskich oraz żurawiny i w myślach układała plan na najbliższe tygodnie (zamierzała być konsekwentna i wytrwała w jego realizacji), kiedy nagle usłyszała dźwięk telefonu. Skrzywiła się i z niechęcią oderwała od dającej satysfakcję czynności (i nie było nią bynajmniej spożywanie posiłku). Smartfon leżał w torebce zostawionej na specjalnej półeczce w przedpokoju. Ewa, chcąc jak najszybciej wrócić do kuchni, szybkim ruchem sięgnęła po niego i zerknąwszy na wyświetlacz, głośno zaklęła. Mariolka.
– I to jest właśnie osoba, z którą nie mam ochoty mieć kontaktu, bo jest jednym wielkim ograniczeniem – warknęła i już miała odrzucić połączenie, ale coś ją powstrzymało. Nie rozumiejąc do końca, czemu to robi, odebrała.
– Słucham? – rzuciła, mając nadzieję, że jej ton jest wystarczająco zniechęcający i konwersacja ograniczy się jak zwykle do kilku krótkich zdań.
I rzeczywiście, rozmowa nie była długa – ale tym razem nie było to zasługą Ewki.
– Witaj, Ewo. – Usłyszała znajomy głos. – Tata jest bardzo chory. Przyjeżdżaj szybko. Chcemy cię tu jutro widzieć.
To oznajmiwszy, Mariola rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź i zostawiając Ewę w stanie kompletnego szoku. Wszystkie jej plany rozleciały się w jednej sekundzie jak domek z kart. Kolorowy poradnik wystający z torebki uświadomił jej, że los wcale nie był dla niej łaskawy, ale postanowił z niej zakpić po raz kolejny. Nie było żadnej dobrej energii, która chciała poprowadzić ją ku nowemu życiu.
– Jestem całkiem sama – powiedziała głucho. Nie zwracając uwagi na światło zapalone w kuchni i niedojedzoną sałatkę na talerzu, poszła do sypialni i rzuciła się na łóżko. Długa (najdłuższa w życiu?) ciemna noc zamieniła się w zielonkawy przedświt, gdy Ewa wreszcie usnęła.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej