9,99 zł
Natasha Remington i James Gillen znają się od lat. Łączy ich coś jeszcze – z nią zerwał chłopak, jego porzuciła narzeczona. Zawierają pakt: udowodnią wszystkimi, jak bardzo partnerzy ich nie doceniali. Niepozorna bibliotekarka Nat przeistacza się w żywiołową i przyciągającą męskie spojrzenia Tashę. Konserwatywny i ostrożny James z powodzeniem wciela się w rolę uwodzicielskiego, skłonnego do ryzyka Jamiego. Ich przygody stają się coraz bardziej ekscytujące. Wkrótce przyjaźń Tashy i Jamiego zaczyna niebezpiecznie przypominać ognisty romans...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Barbara Dunlop
Sekretne rozkosze
Tłumaczenie: Elżbieta Chlebowska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: The Dating Dare
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Barbara Dunlop
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7403-6
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Przecież nie jestem odludkiem.
Przyjaźnię się koleżankami i kolegami z pracy. Okej, to tylko znajomi, ale dajemy sobie prezenty na Boże Narodzenie, jadamy razem lunche, a czasem zdarza się nam wyskoczyć wieczorem na drinka.
Layla i Brooklyn, moje bratnie dusze, wyjechały z Seattle. Jakoś to przebolałam. Drogi szkolnych przyjaciółek zawsze się w końcu rozchodzą. Czas na nowe znajomości, nowe hobby.
I czy tylko ludzie wypełniają nam życie?
Lubię koty, szczególnie małe. Podobno najlepiej brać parkę z jednego miotu. Będą miały towarzystwo, gdy człowiek wychodzi do pracy.
Bibliotekarka z dwoma kotami. Idealnie. Właśnie tak wyobrażałam sobie swoje życie.
Siedziałam w Harbor Tennis Club i smętnie patrzyłam na esemesa od czwartej kumpeli z naszej paczki, Sophie Crusch. Na krytych kortach kilka par rozgrywało mecze. Piłki rytmicznie uderzały w nawierzchnię, a na moim stoliku stygła herbatka ziołowa.
I żeby było jasne, lubię ziółka. Teraz jednak zastanawiałam się, czy mam zrezygnować z herbaty czy z kotów, żeby nie stać się chodzącym stereotypem starej panny?
Gdyby mi zależało, znalazłabym partnera do gry. Znam chyba wszystkich stałych bywalców. Zapisałam się do klubu tenisowego jako nastolatka i od lat regularnie tu przychodzę. Problem w tym, że z nikim nie jestem blisko. To nie są kumple, z którymi spędza się sobotnie popołudnie, w niedbałym stroju, z pojemnikiem lodów w ręku albo butelką wina, gdy minie szesnasta. Nie można na nich liczyć, kiedy człowiek ma chandrę.
A ja jestem w fatalnym nastroju.
Nie zazdroszczę Layli i Brooklyn, że trafiły na swoje drugie połówki. Życzę im szczęścia. Tylko jakoś ich szczęście nie poprawia mi humoru.
Jeszcze raz przeczytałam esemesa od Sophie.
Lunch jej się przedłużył, zagadała się z nowym znajomym. Uśmieszek na końcu wiadomości zwiastuje interesujący dalszy ciąg randki.
Życzę jej jak najlepiej, ale moja sytuacja wygląda nieciekawie. Odwołała sobotni mecz tenisowy w ostatniej chwili, zostawiła mnie samą, w szortach i adidasach, z rakietą w garści. Co mam zrobić z tak niefortunnie rozpoczętym popołudniem? Może schronisko dla zwierząt jest jeszcze otwarte?
Żałosna jestem. Lubię koty, ale nie chcę tego, co w moich oczach reprezentują: staropanieństwa i nudnej wegetacji aż do emerytury albo śmierci.
Czy to nie śmieszne? W ciągu niespełna trzydziestu minut przeszłam od rozczarowania z powodu odwołanej gry w tenisa do smętnych rozważań o śmierci. Zamiast ziółek potrzeba mi tequili.
Dwaj tenisiści skończyli grę. Uścisnęli sobie ręce i zeszli z kortu.
Poznałam Jamesa Gillena, starszego brata Layli. Chyba jedyny członek klubu, który jest większym pechowcem ode mnie. To marne pocieszenie, ale jestem tylko człowiekiem. Z drugiej strony, współczuję mu szczerze, trudno go nie żałować.
Od szkoły średniej James chodził z moją śliczną przyjaciółką Brooklyn. Jeszcze do czerwca byli szczęśliwie zaręczeni. Przez cały rok planowali wystrzałowy ślub, o którym długo się będzie mówić. Zapowiadało się wspaniale, aż do chwili, gdy Brooklyn zerwała z Jamesem tuż przed ołtarzem i przy audytorium złożonym z pięciuset gości i paru korespondentów lokalnych gazet.
Trudno mi obwiniać Brooklyn, straciła głowę i serce. Jej obecny mąż, Colton Kendrick, jest jak główna wygrana na loterii – przystojny, bogaty i pełen zalet.
Wcale mnie nie dziwi, że dwóch świetnych facetów rywalizowało o jej względy. Zawsze błyszczała i przyciągała chłopaków, ciągnęli do niej jak muchy do miodu. Taki dar od losu. Żałuję, że go nie mam.
Przez chwilę wyobraziłam sobie Brooklyn na moim miejscu. Uśmiechnęłam się kokieteryjnie do odbicia w szybie. Odrzuciłam włosy ruchem głowy, ale nic z tego nie wyszło, bo splotłam je w zbyt ciasny warkocz.
Zachichotałam, tak śmiesznie to wyglądało. Pociągnęłam łyk letniej herbaty, żałując, że to nie tequila.
Bibliotekarki nie błyszczą. Mocno stąpają po ziemi i są godne zaufania – to zalety warte pochwały, ale nikogo nie zwabią. Wyciągnęłam okulary, gdy do holu weszła kolejna para. Poznałam ich od razu i serce mi się ścisnęło.
Henry Reginald Paulson III z urodziwą rozszczebiotaną dziewczyną, uwieszoną na jego ramieniu.
Kaylee czy Candi, nie wiem, jak właściwie ma na imię, jest wysoką szczupłą blondynką z olśniewająco białymi zębami i długimi rzęsami, którymi nieustannie trzepoce. Nigdy jej nie widziałam na korcie, ale Henry najwyraźniej nie przywiązuje wagi do sportowych talentów swoich dziewczyn.
Rodzina Paulsonów, a głównie rodzice Henry’ego, praktycznie prowadzą Harbor Club, organizują tu imprezy charytatywne, pełnią różne funkcje w zarządzie. Są trzecim pokoleniem współwłaścicieli klubu, a Henry, ich syn, jest kimś w rodzaju następcy tronu.
Był też moim chłopakiem. Zerwał ze mną dwudziestego piątego maja, tego samego dnia, kiedy w Northridge Library odbyła się uroczystość z okazji mojego pięciolecia w bibliotece. Zyskałam prawo do dodatkowego tygodnia urlopu i miejsca na parkingu B, dwie przecznice bliżej głównego budynku. Byłam w świetnym nastroju i chciałam to uczcić z Henrym.
Oblewanie skończyło się, zanim się zaczęło, jeszcze przed przystawkami. Samotnie wracałam taksówką do domu, a dyplom Northridge wrzuciłam do szuflady i od tamtej pory po niego nie sięgnęłam.
Henry powiedział, że powinniśmy pozostać przyjaciółmi. Zapewnił o szacunku i dodał, że jestem cudowną dziewczyną i uszczęśliwię kiedyś jakiegoś faceta. Nie wytykał mi mysich włosów, nieciekawej garderoby, niskiego wzrostu i okularów na nosie. Jednak fakt, że zamienił mnie na wysoką blondynkę w wystrzałowych ciuchach, mówił sam za siebie.
Spostrzegł mnie z przeciwległego końca przestronnego holu. Uśmiechnął się i pomachał, jakbyśmy byli w przyjacielskich relacjach. Prawdę powiedziawszy, od rozstania nie zamieniliśmy ani słowa.
Wolałabym nie tkwić tu sama jak palec. Wolałabym grać w tenisa na korcie. Wolałabym być w każdym innym miejscu…
– Cześć, Nat.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Jamesa.
Dziękuję, James, pomyślałam. Jeśli zostanie i porozmawia ze mną przez chwilę, nie będę wyglądała tak żałośnie. Tymczasem Henry i Kaylee dołączyli do rozbawionego towarzystwa przy głównym stole.
– Cześć, James.
– Czekasz na kogoś? – Rozejrzał się wokół.
– Sophie właśnie odwołała mecz. Muszę zgłosić, że nie będziemy korzystały z kortu.
– Coś się stało?
– Nic ważnego. W ostatniej chwili zmieniła plany. – Na ważniejsze niż gra w tenisa z przyjaciółką.
– Mogę się dosiąść?
– Oczywiście. – Wskazałam puste krzesła przy czteroosobowym stoliku. Mogłabym go ucałować z wdzięczności.
– Umieram z pragnienia. – Spojrzał na mój czajniczek. – Chcesz coś jeszcze?
Kelner wyrósł jak spod ziemi.
– Piwo – zaordynował James. – Najlepiej z lokalnego browaru. – I spojrzał na mnie wyczekująco.
– Ja to samo. – Co prawda godzina była wczesna, ale nie zamierzałam czekać do czwartej. – Dobry mecz?
– Caleb jest pierwszorzędnym tenisistą. Dał mi wycisk.
James zdążył wziąć prysznic, miał wilgotne włosy i przebrał się w ciemnoszare spodnie i białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Przystojny z niego mężczyzna, wysoki i wysportowany. Nie nadyma się jak paw i nie popisuje przed całym klubem jak Henry, ale jest powszechnie szanowany.
Ostatnio skazany był na robienie dobrej miny do złej gry ‒ kiedy Brooklyn uciekła sprzed ołtarza w ślubnej sukni, zaczęło się obmawianie. Ludzie szeptali za plecami Jamesa, że dobrze zrobiła: porzuciła go, bo trafił jej się ktoś lepszy.
Pewnie i o mnie mówią podobne rzeczy. Chodziłam z Henrym zaledwie kilka miesięcy, teraz ze zrozumieniem kiwają głowami, że po krótkim romansie z myszowatą bibliotekarką znalazł sobie modelkę.
Na samą myśl skręcałam się z zażenowania.
Mam nadzieję, że do Jamesa nie dotarły najzłośliwsze plotki. Nie pocieszało mnie, że jest w jeszcze gorszej sytuacji. Im mniej osób czuje się jak ja, tym lepiej.
– Wybiorę się na rower, muszę jakoś nadrobić brak treningu – powiedziałam. Przecież nie będę się mazgaić.
Nie jestem zwariowana na punkcie regularnych ćwiczeń, ale sobotni tenis był stałym elementem tygodnia.
– Gdzie jeździsz? – spytał.
– Wzdłuż jeziora Cadman. Mieszkam parę przecznic od Green Gardens.
– Piękne widoki, zwłaszcza jesienią.
Kelner postawił przed nami dwa kufle piwa.
– Proszę odwołać rezerwację kortu dla pani Remington – poprosił James.
– Już się robi.
Podziękowałam z uśmiechem i chwyciłam piwo.
– Chyba nie zaryzykuję dziś długiej przejażdżki. Wybiorę się jutro rano.
Stuknęliśmy się kuflami. Skrzywiłam się, bo za plecami Jamesa zobaczyłam, jak Henry zabawia swoich gości i obejmuje plecy Kaylee.
– Coś nie tak? – zaniepokoił się James. Odwrócił się i pojął w mgnieniu oka. – Ach, Paulson. To musi być irytujące.
„Irytujące” nie jest słowem, które bym wybrała.
W jego niebieskich oczach wyczytałam współczucie. Nie potrzebuję współczucia. Niech nie myśli, że użalam się nad sobą, nawet jeśli to prawda. Opłakuję coś więcej niż romans z Henrym. Prawdę mówiąc, prawie przebolałam rozstanie. Mam inne powody do niezadowolenia ze swojego życia.
– Nie bardziej niż twoja sytuacja – palnęłam, zanim zdążyłam się zastanowić. Za jednym zamachem okazałam brak taktu i wrażliwości. – Przepraszam… Nie to miałam na myśli.
– Lepiej powiedzieć na głos, niż szeptać za plecami jak wszyscy wokół – odparł. – To prawda, moja historia jest gorsza. Dostałem kosza na oczach całego miasta.
Wypadało zaprotestować, ale miał rację. A ja nie będę kłamać z grzeczności.
– Jak się trzymasz? – spytałam przyciszonym głosem.
– Sam nie wiem. Znajduję jej rzeczy w swoim mieszkaniu i nie wiem, co z nimi zrobić. Wysłać do niej? Przechować? Spalić?
– Spalić. – I znów nie zdążyłam ugryźć się w język. – Czekaj, nie powinnam ci tego radzić.
– Mówisz bez ogródek, to lubię – zaśmiał się James.
Brooklyn jest moją przyjaciółką, ale przyjaciele też robią złe rzeczy. James ma prawo być na nią wściekły. I ma prawo coś zniszczyć.
– Potrafisz mi wyjaśnić, co faceci mają w głowie? – zapytałam Jamesa.
Jedno piwo zdążyło zmienić się w dwa.
– Wątpię.
– Są po prostu głupi?
– W większości.
– Popatrz na tę tam Candi.
– Chyba ma na imię Callie.
– Nie Kaylee?
– Mam zapytać?
– Nie!
Rozśmieszyła go szczera panika w moim głosie. A przecież nie obchodzi mnie, z kim obecnie umawia się ten palant Henry.
– Callie jest wcieleniem męskich marzeń? – zaciekawiłam się jednak.
– Dla niektórych.
– Nielicznych czy większości?
– Okej, dla wielu.
Westchnęłam. Takiej odpowiedzi się spodziewałam, a jednak podważyła wiarę w męski rozum.
– Kobiety nie są lepsze – zauważył.
– Nie przywiązujemy nadmiernej wagi do wyglądu – zaprotestowałam.
– Owszem, wygląd jest dla was ważny, ale jeszcze bardziej prestiż i władza.
– Czułe serce i poczucie humoru również są w cenie – dodałam, bo nie mogłam zaprzeczyć jego słowom.
– Poczucie humoru jest rzeczą względną. Najłatwiej ocenić człowieka po wyglądzie, dlatego kobiety i mężczyźni dają się złapać na lep ładnych oczu czy muskulatury.
– Chciałabym mieć taki wabik – mruknęłam, jak zwykle bez zastanowienia.
James nie jest przyjaciółką od serca, której można wyznawać podobne rzeczy.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytał.
– Uroda to dobra rzecz. Powinieneś coś o tym wiedzieć. Przez kilka lat chodziłeś z Brooklyn.
A Brooklyn należy do ślicznotek, za którymi każdy się ogląda.
– Nie uważasz się za ładną dziewczynę?
– Gdzie ty masz oczy? – zdziwiłam się szczerze. – Jestem zwykłą bibliotekarką, szarą myszką.
– Cóż, łatwo cię przegapić – powiedział z namysłem. – Nie jesteś efektowna.
– Bardzo dziękuję – burknęłam. Nie spodziewałam się komplementów, ale też mogłabym się obejść bez jego brutalnej szczerości.
– Ale jesteś naprawdę ładna.
– Pierwsze słowo się liczy. Nie możesz się wycofać rakiem.
– Uważam cię za nieoszlifowany diament.
– Przestań, bo uwierzę.
Żartuje, nie ma innej opcji. Ja też będę żartować. Trudno popadać w depresję z powodu wyglądu.
Jestem przeciętna, normalna i nie ma w tym nic złego. Tacy też mogą wieść bardzo szczęśliwe życie. Większość ludzi na świecie jest nijaka. Seksbomby to wyjątki.
– Widziałaś faceta, za którego wyszła Brooklyn? – spytał James.
Oczywiście. Nie byłam wprawdzie na ślubie przyjaciółki z Coltonem Kendrickiem, ale wkrótce później Layla wyszła za mąż za jego brata bliźniaka, Maxa, a ja zostałam druhną. Obaj bracia są bogaci i piekielnie seksowni. Dziewczynom miękną kolana z wrażenia.
– No właśnie. Chyba rozumiesz, jak się czuję – dodał James, wskazując na siebie.
– Ty też jesteś nieoszlifowanym diamentem. ‒ Starałam się go pocieszyć, zawód miłosny nie jest powodem do dowcipkowania.
– Będziemy tak siedzieć i użalać się nad sobą? – zapytał, ale uśmiechał się pod nosem.
– Wprost przeciwnie – odparłam.
– Jakie masz plany?
– Zamierzałam rozegrać partyjkę tenisa.
– Mam na myśli, co zamierzasz robić ze swoim życiem?
– Chciałabym przygarnąć kota.
– Naprawdę? To poważne zobowiązanie.
– Nie lubisz kotów?
– Jeśli już, to zdecydowałbym się na psa – wyznał James. – Ale najpierw musiałbym kupić dom.
Odkładali to z Brooklyn na „po ślubie”. Wiedziałam o ich planach, ale wolałam to przemilczeć.
– Pies potrzebuje dużego ogrodu.
– Może jednak poszukam odpowiedniego domu – powiedział bez przekonania.
Chciałabym mieć tyle kasy. Przy moich zarobkach latami będę odkładała na własne lokum. W najbliższym czasie nie planuję przeprowadzki z wynajmowanej kawalerki na poddaszu.
– Nieruchomości zawsze stanowią dobrą inwestycję – odparłam.
James skończył ekonomię. Nie jestem pewna, czym się zajmuje zawodowo, ale każdy ekonomista zna się na korzystnej lokacie kapitału.
– Masz rację, warto inwestować w coś, na czym się nie straci.
– Ale? – Zaintrygowało mnie wahanie w jego głosie.
– Nie wiem, czego szukać, bo nie mam pojęcia, co będę robił w przyszłości.
Smutne stwierdzenie.
W tym momencie zadźwięczała moja komórka.
– Sophie – wyjaśniłam, a James kiwnął ze zrozumieniem głową. Byłam ciekawa, jak jej się udała randka, ale nie wypadało plotkować przy moim towarzyszu. – Dam jej znać, że oddzwonię.
– Jeśli chcesz, zostawię cię samą. – Uniósł się nieco, ale pokręciłam głową.
– Cześć, Sophie. Czy mogę…
– Bryce ma przyjaciela – przerwała mi rozemocjonowana przyjaciółka. – I ten kumpel chce cię poznać. Podwójna randka. Kolacja dziś wieczorem. Co ty na to?
Zerknęłam na Jamesa.
– Nat, jesteś tam? – niecierpliwiła się Sophie.
Skąd to wahanie? Nie miałam planów na sobotni wieczór i chciałam poznać atrakcyjnego kawalera. Która singielka nie chce? Bryce i Sophie przypadli sobie do gustu, a ona zawsze miała oko do fajnych facetów. Można założyć, że jego przyjaciel też mieści się w tej kategorii.
– O której?
– O siódmej. Podjedziemy po ciebie, ale spotkajmy się na dole.
Sophie nie była fanką mojego spartańskiego mieszkanka. Wierciła mi dziurę w brzuchu, że powinnam je lepiej urządzić. Nie widziałam sensu w marnowaniu pieniędzy na bibeloty. Kupowałam to, co było praktyczne i niezbędne. Jeśli kumpel Bryce’a ma podobny do Sophie gust, lepiej go do siebie nie zniechęcać.
– Zgoda, o siódmej na dole – potwierdziłam i rozłączyłam się.
Przeprosiłam Jamesa, ale tylko machnął ręką.
– Dziewczyny idą się zabawić?
– Niezupełnie. Randka w ciemno. Nie pamiętam, kiedy ostatnio szłam na randkę.
– Skończyła się posucha – roześmiał się James.
Nie bardzo mi się to spodobało, bo przecież nie jestem aż taką desperatką. Próbowałam tylko stanowczo odciąć się od Henry’ego, może zbyt rozpaczliwie.
– Gratulacje. – James podniósł kufel.
Stuknęłam się z nim i dobry nastrój wrócił. Czy nie tego chciałam? Przed chwilą uważałam się za samotną starą pannę, a teraz czeka mnie rozrywkowy wieczór. Jest super.
– Tak trzymaj – poradził James. – Uśmiechnij się i bądź szczęśliwa.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej