9,99 zł
„Odwrócił się i spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem, a jej zaparło dech w piersiach. Jego wargi były pełne, wyraz twarzy łagodny, zmysłowy błysk czaił się gdzieś głęboko w oczach. Był wysoki, silny, przystojny i seksowny. Co więcej, inteligentny, z klasą i zabawny. Gdyby go nie szpiegowała, pewnie padłaby mu w ramiona...”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 154
Tłumaczenie: Adela Drakowska
– Nie odbieraj! – krzyknęła Darci Rivers, pędząc po drewnianej podłodze zarzuconego kartonami loftu.
– To na pewno nie on. – Jennifer sięgnęła do torebki.
Gdy Darci, która miała na nogach skarpetki, pośliznęła się na zakręcie wokół stosu kartonów, telefon znów zadzwonił. Jennifer zerknęła na wyświetlacz komórki, a potem spojrzała na Darci.
– To on!
– Nie odbierzesz. – Darci wyrwała jej aparat z ręki.
– Nie odbiorę. – Ale wypowiadając te słowa, Jennifer obrzuciła tęsknym spojrzeniem telefon.
– Dla ciebie on nie żyje – przypomniała Darci i machając aparatem, wycofywała się na bezpieczną odległość.
– Może on…
– Nieprawda.
– Nie wiesz, co chciałam powiedzieć.
Darci odrzuciła połączenie i wsunęła telefon do kieszeni dżinsów.
– Miałaś zamiar powiedzieć „może chce przeprosić”.
– Może chce. – Jennifer zacisnęła usta.
Darci skręciła do kuchni położonej w otwartej przestrzeni. Obok za szklaną ścianą rozciągał się wspaniały widok na Chicago. Wysoki sufit dekorowały świetliki, a przeciwległe krótsze boki rozległego prostokątnego wnętrza wieńczyły antresole. Telefon zawibrował w jej kieszeni.
– Oddaj mi go – poprosiła Jennifer.
Darci okrążyła kuchenną wyspę.
– Co powiedziałaś do mnie wczoraj wieczorem?
– To mógł być klient.
– Jeśli to klient, zostawiłby wiadomość.
Dochodziła siódma, był wtorkowy wieczór. Chociaż Darci i Jennifer oferowały klientom swojej firmy zajmującej się projektowaniem stron internetowych łatwy i stały dostęp, nieodebranie jednego połączenia nie byłoby końcem świata. Darci z rezygnacją wyciągnęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz.
– To on. – Skasowała połączenie i schowała aparat.
– Coś mogło się stać – zasugerowała Jennifer.
– Oczywiście, że coś się stało. – Darci uśmiechnęła się – Właśnie zrozumiał, że mówiłaś serio.
Na blacie znalazła karton z napisem „stelaż na wino” i otworzyła go. Na szczęście spakowała korkociąg razem z butelkami. Gdyby jeszcze pamiętała, w którym pudle są kieliszki… Wskazała karton na blacie.
– Sprawdź ten biały.
– Nie możesz zaanektować mojego telefonu.
– Sama mnie o to prosiłaś.
– Zmieniłam zdanie.
– Nie ma odwrotu.
– Nie wygłupiaj się.
– Powiedziałaś: „nie pozwól mi już rozmawiać z tym skurwielem”. Sądzę, że kieliszki są w białym kartonie.
Jennifer zacisnęła zęby. Darci przysunęła karton i zerwała taśmę klejącą.
– On cię oszukał, Jen.
– Był pijany.
– Znów się upije i znów cię oszuka. Nawet nie wiesz, czy to było po raz pierwszy.
– Jestem niemal pewna…
– Niemal? Posłuchaj, co mówisz. Musisz być w stu procentach pewna, że nigdy tego nie zrobił i nie zrobi. W przeciwnym razie musisz zerwać.
– Ależ z ciebie idealistka.
Darci zlokalizowała kieliszki. Wyjęła dwa i odwróciła się do zlewu, żeby je opłukać.
– Nigdy nie wie się na pewno – dodała Jennifer.
– Słyszysz to, co mówisz?
Po dłuższym milczeniu Jennifer się odezwała:
– Staram się nie słyszeć.
– No proszę! Witaj z powrotem, dziewczyno.
Odwróciła się do blatu, a Jennifer przysiadła na barowym stołku.
– On po prostu jest taki…
– Egocentryczny?
– Uważałam, że jest seksowny. – Jennifer bezwiednie rozginała klapy stojącego najbliżej pudła.
– Mężczyzna musi mieć coś więcej niż wyrzeźbioną klatę i wąski tyłek.
Jennifer wzruszyła ramionami i zajrzała do kartonu.
– Masz rację.
– Powiedz to z przekonaniem, proszę.
Jennifer ciężko westchnęła, wyciągnęła stos starych albumów ze zdjęciami i położyła je na blacie.
– Naprawdę tak uważam. Oddasz mi telefon?
– Nie. Ale proponuję ci kieliszek merlota za dychę.
Wypiły już razem morze taniego wina. Od czasów szkoły średniej były najlepszymi przyjaciółkami; obie zostały stypendystkami Uniwersytetu Columbia, gdzie studiowały grafikę użytkową. Przez cztery lata dzieliły pokój, wymieniając się opiniami, żartami i sekretami.
Darci zaufałaby Jennifer w kwestii własnego życia, ale nie w przypadku Ashtona Watsona. Przyjaciółka miała wyraźną słabość do tego uroczego nicponia. W ostatnich miesiącach zrywała z nim trzykrotnie, ale za każdym razem dawała się przekonać, że się poprawi. I do niego wracała. O nie, teraz Darci jej nie pozwoli. Ten facet nie ma pojęcia, na czym polega prawdziwy związek.
– Nie mam ochoty na wino. – Jennifer grzebała w kartonie. Po chwili wyciągnęła z niego trzy grube koperty, a potem zniszczony skórzany portfel. – Twojego ojca?
– Z górnej szuflady jego toaletki. – Darci spojrzała na małą kolekcję pamiątek po ojcu. – Spakowałam wszystko, jak leci, kiedy sprzątałam po nim mieszkanie. Przeglądanie tych drobiazgów było wtedy zbyt bolesne.
– Mam zostawić? – Jennifer posmutniała.
Nie ma sensu odkładać tego na później. Darci przysiadła na stołku i wypiła łyk wina.
– Jestem gotowa. Minęły już trzy miesiące.
Jennifer wyjęła z kartonu starą drewnianą szkatułkę.
– Cygara? – spytała.
– Widziałam go tylko palącego papierosy.
– Wygląda na starą. – Jennifer powąchała. – Cedr.
W Darci ciekawość pokonała stres. Bardzo brakowało jej ojca, ale zaczynała akceptować, że w końcu odnalazł spokój. Ciężko chorował i cierpiał przed śmiercią. Chociaż nie znała wszystkich szczegółów jego życia, wiedziała, że od lat był nieszczęśliwy, być może od odejścia jej matki, gdy Darci była niemowlęciem.
– Pieniądze – rzekła Jennifer, unosząc wieczko.
Darci poczuła zakłopotanie. Nachyliła się, by popatrzeć.
– Monety. – Jennifer podniosła plastikowe saszetki ze złotymi i srebrnymi monetami. – Chyba jakaś kolekcja.
– Mam nadzieję, że nie są wartościowe.
– Dlaczego miałabyś mieć taką nadzieję?
– Latami ledwo wiązał koniec z końcem. Wolę nie myśleć, że sobie odmawiał, aby zaoszczędzić dla mnie.
– Ale na single malt mu starczało – rzuciła lekko Jennifer.
Darci uśmiechnęła się na to wspomnienie. Urodzony i wychowany w Aberdeen, Ian Rivers wierzył w skuteczność mocnej torfiastej szkockiej.
– Co to jest? – Jennifer wyjęła z dna szkatułki kopertę. Znajdowała się tam również fotografia.
– To mój ojciec – odparła Darci.
Ian stał w małym gabinecie, opierając rękę na biurku. Odwróciła fotografię, ale nie było tam adnotacji. Jennifer otworzyła niezapieczętowaną kopertę.
– Wycena monet? – zgadywała Darci, popijając wino.
– List.
– Do ojca?
Czyżby list miłosny? Zakiełkowała w niej nadzieja, że to list od matki. Chociaż Alison Rivers nigdy się z nimi nie kontaktowała, miło byłoby się dowiedzieć, że czasem o nich myślała.
– To list twojego ojca. Do jakiegoś Daltona Colborna.
Darci ścisnęło w żołądku. Od lat nie słyszała tego nazwiska. Jennifer zerknęła na przyjaciółkę.
– Znasz go?
– Nigdy go nie poznałam. Był właścicielem Colborn Aerospace. I kiedyś wspólnikiem mojego ojca.
– Twój ojciec był związany z Colborn Aerospace?
– To było inne przedsięwzięcie, którym razem zarządzali, D&I Holdings. Niewiele o tym wiem; zakończyli współpracę, kiedy jeszcze nosiłam pieluchy. – Darci wpatrywała się w fotografię. – Dalton i mój ojciec byli inżynierami. Stworzyli biznes, ale potem wszystko się posypało i rozstali się w złości. Pamiętam, że ojciec wpadał we wściekłość, ilekroć natknął się na nazwisko Colborna.
– Na kopercie jest znaczek za trzydzieści dwa centy – zauważyła Jennifer. – List nie został wysłany.
– Przeczytaj – poprosiła Darci.
Shane Colborn z impetem odepchnął książkę w zjadliwie różowej okładce, która leżała przed nim na biurku. Justin Massey, szef biura prawnego Colborn Aerospace, złapał ją, nim zdążyła wylądować na podłodze.
– Draństwo – skwitował Shane. Nie cierpiał czytać o sobie. Biznesowe artykuły były wystarczająco męczące, plotki w tabloidach jeszcze gorsze, choć przynajmniej krótkie. Ale ten śmieć był porażający.
– Nie możemy zatrzymać publikacji – rzekł Justin. – Ile z tego jest prawdą?
Shane starał się opanować wzburzenie.
– Dwadzieścia, może trzydzieści procent. Daty, miejsca i niektóre zdarzenia są prawdziwe. Ale jestem pewien, że w łóżku nie przemawiam jak osiemnastowieczny poeta.
Na twarzy Justina pojawił się szeroki uśmiech.
– Zamknij się – warknął Shane.
– Nie powiedziałem ani słowa.
Shane odsunął skórzany fotel i wstał.
– Nie flirtowałem przy niej z kobietami. I jestem skąpy? Doprawdy? Limuzyny, restauracje, ciuchy, imprezy. W marcu na urodziny kupiłem jej bransoletkę z niebieskimi brylantami. – Teraz tego żałował. Nie chodziło o koszt, ale w biżuterii z brylantami jest coś osobistego i symbolicznego, szczególnie w tej robionej na zamówienie. Ale Bianca dąsała się i jęczała, póki nie uległ. Nieważne jak brzydko się rozstali, czuł ulgę, że się od niej uwolnił.
– Najbardziej martwi mnie rozdział szósty – ubolewał Justin.
– Gdzie oskarża mnie o zmowę i szpiegostwo korporacyjne?
– Klientów nie obchodzi, jaki jesteś w łóżku, ale zmowa cenowa albo kradzież własności intelektualnej to poważne zarzuty.
– Wiesz, że to nieprawda.
– Wiem.
– Jest jakiś sposób na ich odparcie?
– Jeśli chcesz pyskówki w mediach. Wiesz, że Bianca zagości we wszystkich lokalnych talk-showach. Ale każde twoje wystąpienie tylko przedłuży serial.
– A więc mam milczeć?
– Tak.
– I pozwolić im myśleć, że jestem żałosny w łóżku?
– Będę zapewniał naszych klientów, że oskarżenia o zmowę i szpiegostwo są absurdalne. Mogę wspomnieć mimochodem o twoim życiu seksualnym, jeśli chcesz.
– Bardzo śmieszne!
– Staram się. Miałeś wiadomość od Gobrechta?
Shane pokręcił głową. Siedziba Gobrecht Airlines mieściła się w Berlinie. Negocjacje dotyczące zakupu dwudziestu odrzutowców weszły na ostatnią prostą. Colborn Aware 200 otwierał listę. Jeśli Gobrecht potwierdzi zakup, Beaumont Air z Paryża zapewne wystąpi z propozycją jeszcze większego kontraktu.
– Twój publiczny wizerunek zawsze był pomocny w biznesie – Justin wycofał się do drzwi – ale, proszę, postaraj się przez jakiś czas nie trafiać do nagłówków.
– Nigdy się o to nie starałem. Myślałem, że Bianca jest kobietą na poziomie.
– Nigdy nie wiadomo, komu można zaufać.
– Tobie ufam.
– Moja umowa o pracę zobowiązuje mnie do zachowania poufności.
– Może powinienem zmuszać dziewczyny do podpisania odpowiedniej klauzuli jeszcze przed przystawką?
– Radzę, żebyś w najbliższym czasie w ogóle z nikim się nie spotykał.
– Mało to zabawne.
– Poczytaj książkę, zajmij się jakimś hobby.
– W sobotę wydaję w domu przyjęcie połączone ze zbiórką funduszy na służby poszukiwawczo-ratownicze. Nie uśmiecha mi się występować na nim samemu.
– No to znajdź sobie jakąś bezpieczną towarzyszkę – poradził Justin. – Może kuzynkę? Wykażesz się przebiegłością. Media nie znajdą pożywki do plotek.
Shane instynktownie chciał toczyć spór, ale zmusił się do refleksji. Może wystąpienie u boku Madeline to naprawdę trafne posunięcie?
Justin znów się odezwał:
– Między podtrzymaniem publicznego zainteresowania firmą a medialnym spektaklem jest cienka granica.
– A ja ją przekroczyłem, prawda?
– Bianca zrobiła to za ciebie.
– Zgoda. Zadzwonię do Maddie.
– Dobra decyzja.
– Ale wiesz, że na takim przyjęciu na pewno będę miał powodzenie.
– Chcesz powiedzieć, że te kobiety sypiają z milionerami, a nie z mężczyznami, prawda?
– Posiadłość rodzinna musi się czasem na coś przydać.
Posiadłość Barrington Hills od dziesiątków lat należała do jego rodziny, ale do centrum jechało się stamtąd godzinę. I po co samotnemu mężczyźnie czternaście akrów ziemi i siedem sypialni? Shane przeważnie mieszkał w penthousie przy Lake Shore – trzy sypialnie, fantastyczny widok i parę kroków do wykwintnych restauracji.
– Jestem pewien, że ojciec byłby dumny, że w taki sposób wykorzystujesz rodzinne dobra – wycedził Justin.
Shane mimo wszystko nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ojciec nie żył, zginęli wraz z matką w tragicznym wypadku na łodzi sześć lat temu, gdy Shane był dwudziestoczterolatkiem. Brakowało mu ich obojga. Choć przez Justina przemawiał sarkazm, Shane wiedział, że Dalton, człowiek liberalny, nie miałby z tego powodu do syna najmniejszych zastrzeżeń.
W interkomie rozległ się głos Ginger:
– Hans Strutz z Gobrecht Airlines na jedynce.
Wymienili z Justinem zaniepokojone spojrzenia.
– Zadzwoń do mnie, jak skończysz – rzucił Justin.
– Dobrze. – Shane nacisnął klawisz pierwszej linii.
Darci przysiadła na ławce naprzeciwko siedziby Colborn Aerospace. Słońce lśniło na gigantycznym niebieskim szyldzie zdobiącym front budynku. Z liczącego dwadzieścia jeden pięter drapacza chmur, stojącego dwie przecznice od rzeki, rozciągał się widok na niewielki park.
Niewysłany list ojca okazał się rewelacją. Tłumaczył gorycz Iana, jego wściekłość na Daltona Colborna oraz zapewne skłonność do whisky nasilającą się z biegiem lat. W liście Ian oskarżał Daltona o zdradę, o kradzież patentu na projekt turbiny silnikowej nowej generacji. Choć przez lata byli przyjaciółmi, na koniec Dalton zagarnął wszystko dla siebie. Ian straszył go procesem. Chciał pieniędzy, to jasne. Ale chciał też oficjalnego uznania swego wynalazku. Dalton otrzymał prestiżową nagrodę za turbinę, zyskując sławę, która przełożyła się na bogactwo oraz imponujący rozwój Colborn Aerospace, podczas gdy małżeństwo Iana się rozpadło, on sam zaś popadł w depresję i niebyt.
W liście pisał, że istnieje niepodważalny dowód na uzasadnienie jego roszczeń. Twierdził, że oryginalne, podpisane przez niego rysunki techniczne zostały ukryte w jemu tylko wiadomym miejscu. Chciał uzyskać sądowy nakaz odzyskania projektu i zmusić Daltona do przyznania się do oszustwa. Ale list nie został wysłany. Darci jedynie domyślała się powodów, dla których ojciec zmienił zdanie. Może obawiał się, że Dalton, dowiedziawszy się o istnieniu rysunków, odnajdzie je, a potem zniszczy? Ale dlaczego nie zatrudnił prawnika? A może to zrobił?
Ech, pewnie nigdy się tego nie dowie.
Wpatrując się w okazałą siedzibę Colborn Aerospace, zastanawiała się, czy gdzieś w tych przepastnych wnętrzach istnieją dowody na to, że jej ojciec był genialnym konstruktorem. I jak by tu do nich dotrzeć.
Obserwowała ludzi wchodzących i wychodzących; byli wśród nich zapewne dyrektorzy i zwykli urzędnicy, a także interesanci. Rozpoznawała pracowników firmy sprzątającej. Mogła wejść do lobby i nikt by jej nie zatrzymał, ale dalej ochrona jej nie wpuści. A może poprosić o spotkanie z Shane’em Colbornem? Pójść prosto do niego i zażądać pokazania starej dokumentacji?
Nie, to nieroztropne. Shane, zapewne równie samolubny i chciwy jak ojciec, jeśli dowie się o istnieniu kompromitującego dowodu, w końcu sam go odnajdzie i zniszczy. Darci zdawała sobie sprawę, że najrozsądniej byłoby stąd odejść, zapomnieć o istnieniu listu i żyć dalej własnym życiem.
Był piątek. Wieczorem wybierały się z Jennifer do klubu Woodrow. Spotkają się z przyjaciółmi z uniwerku, wypiją kilka drinków, poznają pewnie jakichś miłych facetów. Kto wie, może tego wieczoru spotka swoją drugą połówkę?
Nie o to chodzi, że była jakoś szczególnie zafiksowana na poznaniu idealnego kandydata. Naturalnie, chciałaby pewnego dnia wyjść za mąż, mieć dzieci. Kto by nie chciał? Ale nie spieszyła się. Firma projektowania stron, którą prowadziła z Jennifer, rozwijała się w satysfakcjonującym tempie. W czerwcu planowały wakacje w Nowym Jorku. Zarezerwowały hotel przy Times Square i bilety na trzy przedstawienia. Zapowiadało się fantastycznie.
W zamyśleniu spojrzała na szklane drzwi prowadzące do lobby. Kto mógłby z łatwością dostać się do środka? Konserwator? Szkoda, że nic nie wie o bezpiecznikach… Albo dostarczyciel pizzy? Jakaś młoda kobieta podeszła do drzwi, zatrzymała się i wygładziła spódnicę, zanim sięgnęła do klamki. Wyglądała na zdenerwowaną. Spotkanie w sprawie pracy, pomyślała Darcy. Nagle wyprostowała się, jakby jej mózg przeszyła błyskawica.
Pracownicy Colborn Aerospace mogą poruszać się po całym budynku. Mają kody dostępu, być może klucze do drzwi. Mogą rozmawiać z innymi pracownikami, wiedzą, gdzie jest archiwum, mogą przejrzeć dokumenty pod takim czy innym pretekstem.
Doskonały pomysł. Zatrudni się u Colborna.
Tytuł oryginału: Sex, Lies and the CEO
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2015
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
© 2015 by Barbara Dunlop
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-1962-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.