10,99 zł
Nathaniel Stone nie wierzy pięknej nieznajomej, która twierdzi, że jest spokrewniona z rodziną jego bogatego pracodawcy. Aby odkryć prawdę, zaprzyjaźnia się z nią, umawia na randki, w końcu traci dla niej głowę. Sophie odwzajemnia jego uczucia i planuje wspólną przyszłość. Gdy przypadkiem słyszy rozmowę Nathaniela z jego pracodawcą, wyjeżdża. Zakochany Nathaniel postanawia ją odnaleźć...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 161
Barbara Dunlop
Taka namiętność zdarza się raz
Tłumaczenie:
Katarzyna Ciążyńska
Tytuł oryginału: Midnight Son
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2022
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2022 by Barbara Dunlop
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9928-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
- Musisz nauczyć się być bogatą, Sophie – powiedziała moja przyjaciółka Tasha Gillen tonem, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.
Znajdowałyśmy się na tarasie na tyłach domu na północ od Seattle. Przed nami za stromym skalistym zboczem rozciągał się Pacyfik. Na tarasie stały rattanowe fotele i stoliki z drewna tekowego. Za nami, za wysoką oszkloną ścianą, widniał przestronny pokój dzienny.
- Co ja bym zrobiła z sześcioma łazienkami? – Byłam sama i z każdym dniem bardziej to odczuwałam.
Rok temu moje przyjaciółki też były singielkami.
- Nie musisz korzystać ze wszystkich jednocześnie – odparła Tasha. – Będziesz czasem miała gości, Sophie.
- Kogo? Moje przyjaciółki mają swoje nowe życie.
Tasha, Layla i Brooklyn wyszły za mąż.
- Próbujesz grać pokrzywdzoną?
- Trochę – przyznałam.
W głębi duszy cieszyłam się szczęściem przyjaciółek, tyle że zawsze stanowiły dla mnie wsparcie, a w moim życiu akurat nastąpiła ogromna zmiana. Nie mogłam pozbyć się uczucia, że z trudem za tym nadążam.
Latem zeszłego roku pomogłam stworzyć technologię produkcji oryginalnych deserów dla luksusowych restauracji. Sweet Tech, bo tak się nazywała, odniosła wielki sukces, przerastający wyobrażenia twórców. Jamie, mąż Tashy, drogo sprzedał patent japońskiej firmie. Umowa przewidywała należności licencyjne, więc pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Posiadanie takich sum okazało się dla mnie trudne.
- Biedna mała bogata dziewczynka? – Tasha zaśmiała się melodyjnie. Trafiła w sedno.
- Jestem sama. Nie mam nic do roboty. Nudzę się.
Czułam się bezproduktywna. Nie miałam powodu nigdzie wychodzić ani nic robić, a to było bardzo niepokojące. Tasha odwróciła się i spojrzała na dom.
- To wspaniałe miejsce do samotnego nudzenia się.
- Mnie raczej onieśmiela. Jak ja utrzymam tu czystość?
- Zatrudnisz do tego ludzi.
Zaśmiałam się. Nie odnajdywałam się w tej sytuacji.
- Chyba przeszłaś na ciemną stronę mocy.
Tasha i jej mąż ekonomista Jamie dzięki geniuszowi inwestycyjnemu wzbogacili się na giełdzie.
- Tak, zatrudniam parę osób do pomocy. Chodzi o to, że stać cię na taki dom. Wiem, że lubisz nadbrzeże.
- Owszem. – A taki dom był moim marzeniem.
- Możesz teraz robić, co chcesz, Sophie. Powinnaś.
- Ale co? – W moim głosie była desperacja.
Mogłam robić, na co mam ochotę. Problem w tym, że nie wiedziałam, co to jest. Wspomogłam organizację charytatywną. Bo jeśli człowiek w ogóle ma serce, pierwszą rzeczą, jaką zrobi przy okazji nieoczekiwanego napływu pieniędzy, jest podzielenie się z innymi. Szpital i schronisko dla zwierząt były wdzięczne za moje donacje. Przysyłali mi listy z podziękowaniami i życzyli pomyślności.
Ale nie potrzebowali mojej pomocy w codziennej pracy. A nawet gdyby potrzebowali, nie miałam doświadczenia w opiece medycznej czy nad zwierzętami. Od szóstego roku życia nie miałam domowego zwierzątka, mój królik Snuggles odszedł dawno temu.
Wychowywała mnie samotna matka, z zawodu pielęgniarka, której pensja pozwalała na skromne życie. Wynajmowałyśmy mieszkanie, a mama twierdziła, że łatwiej je wynająć, jeśli się nie ma zwierząt. Tak więc Snuggles był moim pierwszym i ostatnim zwierzątkiem.
- Na nadbrzeżu nie znajdziesz małego domu – podjęła Tasha. – Działki są tu drogie.
Nasze poszukiwania potwierdzały słuszność jej opinii. To był dziesiąty dom, który odwiedziłyśmy w tym tygodniu. Przyznaję, spodobał mi się, choć musiałabym chodzić po nim z mapą, żeby nie zgubić się w drodze z sypialni do kuchni. W głowie mi się nie mieściło, że mogę go kupić bez większego namysłu. Po prostu wypisać czek.
- Może zamieszkałabym nad garażem, a dom wynajęłabym rodzinie z piątką dzieci.
- I zrezygnowałabyś z tarasu? – Tasha rozłożyła ręce.
Każdemu spodobałby się ten taras. Biegł wzdłuż ściany, za którą mieściły się pokój dzienny, jadalnia i główna sypialnia. Poniżej, na parterze, z ogromnego pokoju wychodziło się na patio z basenem i jacuzzi. W gorące dni można tam było liczyć na cień i prywatność.
- Dom sprzedają z meblami – zauważyła Tasha.
Nie byłam pewna, czy to plus czy minus.
- Mam meble.
- Kanapę, stół kuchenny i łóżko.
- To świetna kanapa. – Długo na nią oszczędzałam i myślałam, że tak drogi mebel wystarczy mi na wiele dekad.
Nieoczekiwany napływ pieniędzy przekreśla wszystkie twoje wysiłki. Teraz mogłam sobie kupić dziesięć skórzanych kanap, albo i sto. Albo mogłam wprowadzić się do domu urządzonego przez dekoratora wnętrz.
- Widzisz się, jak popijasz kawę na tarasie albo czytasz książkę na kanapie przed kominkiem? – spytała Tasha.
Tak, wyobrażałam to sobie. Ale nie mogłam przecież ograniczać się do picia kawy i czytania książek.
- Myślałam o tym, żeby zadbać o miejscowy park.
- Słucham? – spytała Tasha zdezorientowana.
- Pomyślałam, żeby zaangażować się w życie lokalnej społeczności. Okazuje się, że mogę adoptować park.
- Albo kupić dom – rzekła Tasha.
- I siedzieć w nim bezczynnie?
- To dom, Sophie. Robi się w nim to samo, co robiłaś w mieszkaniu, jest tylko większy i ładniejszy.
- Ty lubisz zajmować się ogrodem. – Wróciłam myślą do parku. – Mnie to nie interesuje.
Tasha spojrzała na dziedziniec domu.
- Ogród? Tym skałom nie trzeba poświęcać wiele uwagi.
- Mówiłam o parku.
- Czemu rozmawiamy o parku?
- Bo kupno domu to żaden problem. Myślę o tym, co jeszcze robią bogaci ludzie.
- Ja angażuję się w działalność lokalnej biblioteki.
To miało sens, bo zrobiła dyplom z bibliotekoznawstwa.
- Widzisz, ja też muszę znaleźć coś takiego.
- Na pewno znajdziesz.
- Może – odparłam. – Tyle mam tych pieniędzy.
- Więc kup dom. Mówię ci, że go pokochasz.
Miała rację. Przerażała mnie jego wielkość, ale czułam, że nie chcę stąd wyjść. Chciałam tu pozostać.
- I co potem? – spytałam.
Tasha pokręciła głową ze współczuciem.
- Szkoda, że nie masz kilku zubożałych krewnych.
- Żeby mogli ze mną zamieszkać?
Gdybym miała krewnych, z pewnością bym im pomogła. Byłoby wspaniale, gdybym miała rodzeństwo albo kuzynów, a może bratanków czy siostrzenice, którzy chcieliby kształcić się w dobrych szkołach.
Moja mama była adoptowanym dzieckiem, a ja jedynaczką. Mama nic nie wiedziała na temat swoich biologicznych rodziców, nie znała też krewnych rodziców adopcyjnych, którzy już nie żyli. Jeśli chodzi o ojca, podobno spotkała go tylko raz. Mówiła, że był pilotem australijskich sił powietrznych i miał żonę.
Poznali się w szpitalu w Niemczech, gdzie mama została przeniesiona na sześć tygodni. Ojciec wiózł pomoc humanitarną do Bośni, jego samolot zaatakowano, więc został zmuszony do lądowania. Samolot stanął w ogniu. Ojciec skończył z raną głowy, drugi pilot zginął. Mój ojciec był daleko od domu, ranny. Mama go pocieszała. Spędzili razem weekend, przysięgała, że nigdy tego nie żałowała, zwłaszcza że dzięki temu miała mnie.
- Szukałaś kiedyś rodziny? – spytała Tasha.
- Nie sądzę, żeby było kogo szukać.
Nie zamierzałam wywracać do góry nogami życia mojego biologicznego ojca. A jednak przez moment wyobraziłam sobie siebie w roli detektywa grzebiącego w przeszłości. To mogłoby być zajmujące.
- Wejdź na jedną ze stron, gdzie pomagają odkryć historię rodziny – poradziła Tasha. – Zrób test DNA.
Uznałam to za dobry pomysł. Poczułam podniecenie, lecz zaraz potem zgasił ją rozsądek. Kuzyn z drugiej linii to nie jest bliska rodzina. Mimo wszystko…
Siedziałam na pokładzie samolotu lecącego na Alaskę, do Anchorage. Miałam miejsce w pierwszej klasie, bo Tasha powiedziała, że tak latają bogacze. Co prawda najpierw stwierdziła, że bogaci latają prywatnymi samolotami. Poważnie? Pierwsza klasa jest w porządku, dziękuję. Był szampan i sok pomarańczowy, białe serwetki, gorące ręczniki, delikatne croissanty z dżemem brzoskwiniowym i poczucie winy z powodu osób ściśniętych w klasie ekonomicznej.
Okazało się, że mam stryjecznego brata, chyba. Nasze DNA zgadzało się w trzynastu procentach. Nazywał się Mason Cambridge, miał trzydzieści pięć lat, urodził się na Alasce i pracował w firmie Kodiak Communications, której siedziba mieściła się w Anchorage.
W internecie znalazłam kilka zdjęć. Nie był chyba miłośnikiem mediów społecznościowych, za to miejscowa gazeta wspominała o nim przy okazji lokalnych wydarzeń. Domyślałam się, że w takim miejscu jak Alaska nie trzeba wiele, żeby zostać znanym. Trafiłam też na jego adres, choć nie znalazłam numeru telefonu ani adresu mejlowego. Mogłam się z nim skontaktować przez Kodiaka, jednak wolałam spotkać się z nim osobiście.
Chciałam odbyć choć krótką rozmowę z jedynym krewnym, nawet gdyby później mnie spławił. Wiedziałam, że ryzykuję rozczarowanie, stratę czasu poświęconego na długą podróż, ale przecież nie miałam innych zajęć.
Umowa kupna domu miała być gotowa dopiero za kilka dni. Równie dobrze mogłam przeżyć przygodę.
Gdy samolot zniżał się do lądowania, czułam się zdenerwowana, że pojawię się u kuzyna bez zapowiedzi. Na lotnisku wypożyczyłam samochód i odkryłam, że Anchorage jest o wiele większe, niż sądziłam, z wieżowcami w centrum, rozległymi przedmieściami, sporą ilością zieleni i widokami na góry. Gdyby nie GPS, zgubiłabym się w labiryncie ulic.
W końcu wyjechałam na południe od miasta, gdzie nie było już zabudowań. Zbocza porastały drzewa. Na zachodzie fale zatoki rozbijały się na brzegu.
W trawie obok autostrady dojrzałam lisa, a zaraz potem łosia. Kiedy dwa niedźwiedzie przechodziły przez szosę, omal nie zawróciłam na lotnisko. Na tym odcinku drogi ruch był minimalny, przez moment już widziałam, jak wściekłe grizzly atakują mój samochód. Później wjechałam na drogę żwirową i GPS kazał mi skręcić. Kręta droga pięła się między wysokimi świerkami, jodłami i brzozami. Zaczęłam sobie wyobrażać Masona jako człowieka gór, z siwą brodą i w ubraniu z koźlej skóry.
Na zdjęciach w gazecie wyglądał jednak inaczej. Możliwe, że większą część życia włóczył się po lesie, a golił się i brał prysznic tylko przed wypadem do Anchorage na zakupy – pewnie kupował fasolę, bekon i suchary.
Potem nagle wyjechałam spomiędzy drzew i zdumiona ujrzałam zadbany trawnik z rabatami i przystrzyżonymi krzewami. Na środku posesji stał tak ogromny dom, że zaparło mi dech w piersi. Piętrowy budynek z potężnych bali z wysokimi oknami i kamiennymi elementami elewacji miał dwa skrzydła. Wyglądał jak pięciogwiazdkowy hotel. Na zewnątrz parkowało dziesięć samochodów. Podjechałam bliżej, zgasiłam silnik, wzięłam torebkę i wysiadłam.
Pachnące świeżo powietrze było chłodne. Idąc przez parking, zebrałam rozwiane wiatrem włosy i przytrzymałam je na karku. Musiałam zwalczyć uczucie, że nie należę do tego miejsca. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że hotel obsługuje bogatych i uprzywilejowanych.
Owszem, miałam pieniądze, ale nie wyglądałam na bogatą i uprzywilejowaną. Moje dżinsy pochodziły z sieciówki, torebkę kupiłam na wyprzedaży. A botki? Były z brązowej zdartej skóry. Przeszłam w nich wiele kilometrów. Sądziłam, że przydadzą mi się na Alasce.
Im bliżej podchodziłam do tego domu, tym wydawał się większy. Do ogromnych podwójnych drzwi prowadziło pięć stopni. Zastanowiłam się, czy po prostu wejść, czy zapukać. Jeśli za drzwiami znajduje się hotelowe lobby, nikt nie usłyszy pukania. Jeżeli to prywatny dom, wparowanie do środka byłoby nieuprzejme i pewnie nielegalne. Doszłam do wniosku, że w prywatnym domu drzwi byłyby zamknięte na klucz. Nacisnęłam klamkę. Drzwi otworzyły się i znalazłam się w holu z wysokim, ozdobionym belkami sufitem.
Za kremowymi skórzanymi meblami zobaczyłam oszkloną ścianę, a za nią zapierające dech widoki. Na zachód skały i ocean. Na południe i wschód łąka. Dojrzałam też linię ogrodzenia, a gdy zmrużyłam oczy, dostrzegłam jakieś zwierzęta.
- Mogę w czymś pomóc? – odezwał się męski głos.
- Tak. – Otrząsnęłam się i zamknęłam drzwi.
Gdy spojrzałam mężczyźnie w oczy, zabrakło mi tchu. Patrzył na mnie jak drapieżny kot i tak też się poruszał. Miał niebieskie oczy, śródziemnomorską opaleniznę i lekki zarost. Ideał męskiej urody. Pytająco uniósł brwi.
- Pomóc pani w…?
- Ja… no… - Czekał, a ja czułam się coraz bardziej zażenowana. – Szukam Masona Cambridge’a – wydukałam.
- Czy Mason pani oczekuje?
- Nie. Jest tu?
- W tej chwili nie.
- Ale tu mieszka. – Rozejrzałam się.
Skoro Mason Cambridge mieszka w tym hotelu, musiał być bardzo bogaty. Nie potrzebuje moich pieniędzy.
- To jest dom Cambrige’ów – oznajmił mężczyzna.
- To nie jest hotel? – O rany, właśnie wparowałam do prywatnego domu. Poczułam się zawstydzona.
- Szuka pani hotelu?
- Szukam Masona Cambridge’a. Nie chciałam zakłócać pana spokoju… – Rozejrzałam się znów i zdałam sobie sprawę, że to miejsce nie przypomina lobby.
- W jakiej sprawie? – spytał.
Nie zamierzałam tłumaczyć się obcemu człowiekowi.
- Wie pan może, kiedy on wróci?
- To nie pani interes.
Żadne z nas nie wygrałoby konkursu z etykiety, ale miałam prawo do prywatności i powód, by szukać Masona.
- Jeśli poznała go pani w barze…
- Nie poznałam go w barze.
- Na przyjęciu?
- Czemu od razu przychodzą panu do głowy takie rzeczy? – spytałam wyzywająco.
Zlustrował mnie wzrokiem. Z jego miny wywnioskowałam, że spodobało mu się to, co ujrzał.
- Jest pani w jego typie.
- Nie jestem w jego typie. To znaczy… nie znam go. – Mężczyzna się uśmiechnął. – Co? – spytałam.
- Miło mi słyszeć, że nie ma prawa pierwszeństwa – odparł z błyskiem w oku.
- Poważnie? – Uznał, że może ze mną flirtować? – Będę wdzięczna, jeżeli mi pan powie, o której Mason wróci. Wpadnę później. Następnym razem zapukam, obiecuję.
- Wróci później. – Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.
- Świetnie – odparłam.
- Gdzie się pani zatrzymała? Pytam na wypadek, gdyby Mason chciał do pani zadzwonić. A przy okazji, jestem Nathaniel Stone.
- Sophie Crush. Nie mieszkam na Alasce.
- Zatrzymała się pani w Tidal, w Mountainside?
- Jeszcze nie zdecydowałam.
- W takim razie polecam Tidal. Jeśli woli pani coś tańszego, Pine Bird jest przyzwoity.
Zdusiłam śmiech, myśląc o rozmowie z Tashą.
- Powiedziałem coś zabawnego? – Pokręciłam głową. – Śmieje się pani bez powodu? Muszę ostrzec Masona, jeśli… robi sobie pani żarty.
- Nie robię sobie żartów. I nie muszę oszczędzać. Wybiorę Tidal.
- Dobry wybór. Co mam przekazać Masonowi?
Próbowałam coś wymyślić. Wtedy drzwi za moimi plecami się otworzyły i Nathaniel przeniósł tam wzrok.
- O, świetnie – powiedział do osoby, która właśnie weszła. – Jesteś wcześnie, Mason. Sophie Crush do ciebie.
Przeszedł mnie dreszcz oczekiwania. Wzięłam głębszy oddech i odwróciłam się. W drzwiach stał kolejny przystojny i wysportowany mężczyzna.
- Witam – powiedział.
- Pani nie chciała zdradzić, w jakiej sprawie cię szuka.
- Nieważne – odrzekł Mason, patrząc mi w oczy. – Odpowiedź brzmi tak.
Wiedziałam, że muszę zdusić ten flirt w zarodku, bo za chwilę będziemy potwornie zażenowani.
- Jestem twoją kuzynką – oznajmiłam, a Mason zamarł.
- Co? – spytał Nathaniel zza moich pleców.
Zaprosili mnie do pokoju. Uznałam, że to biblioteka, bo większość rezydencji posiada biblioteki. Zwykle są tam półki biblioteczne, biurka, duże fotele. Ciepłe światło odbija się od drewnianej boazerii.
Tutaj było tak samo. Mason zamknął drzwi.
Sufit był tu o połowę niższy niż w holu. Usiadłam w kraciastym fotelu ustawionym przodem do okna wychodzącego na trawnik od frontu i las. Na zewnątrz było świeżo i zielono, na niebieskim niebie widniało kilka postrzępionych chmurek. Nie widziałam zwierząt, ale zdawało się, że lada moment coś może się wynurzyć z lasu. Alaska sprawiała wrażenie surrealistyczne, jakbym zawędrowała na skraj ziemi.
Mason usiadł po drugiej stronie stolika, Nathaniel stanął obok niego. Przypatrywałam się Masonowi, szukając cech, które by nas łączyły. Miał szeroką brodę, podczas gdy moja była wąska. Nos miał większy, lecz podobnego kształtu. Jego oczy były jasnobrązowe, moje w kolorze espresso. Włosy miał prawie czarne i gęste, ja zaś kasztanowe.
W kształcie jego warg było coś znajomego.
- Napijesz się czegoś? – spytał.
- Poważnie? – W tonie Nathaniela zabrzmiało zdenerwowanie.
- Cóż, sądząc z twojej miny, tobie by się to przydało – rzekł do niego Mason, po czym przeniósł na mnie wzrok. – Sophie? Mamy białe i czerwone wino. Albo whisky.
- To nie ja jestem zszokowana tą informacją – odparłam. – Nie potrzebuję drinka.
- Whisky, Stone? – Mason wstał. – Ja się napiję.
- Okej – odparł Nathaniel.
Było oczywiste, że nie ucieszyli się tym spotkaniem. Nie mieli pojęcia o moim istnieniu. Jeśli Mason był kuzynem ze strony matki, mogłam być adoptowaną przed laty dziewczynką, o której nie wspominano. Jeżeli zaś należał do rodziny ojca, może ojciec nie był australijskim pilotem. Może był czarną owcą i po jakimś skandalu rodzina wysłała go do Australii. A teraz ja powróciłam do jego krewnych jak wyrzut sumienia. Możliwości były nieskończone. Najlepiej, gdybym wyszła, zanim narobię kłopotów.
Mason wrzucił kostki lodu do dwóch szklanek i nalał do nich whisky. Nathaniel mierzył mnie wzrokiem. Wydawał się bardziej zaniepokojony moją obecnością niż Mason, co kazało mi się zastanowić, czy on także należy do rodziny. Miał niebieskie oczy i w niczym nas nie przypominał.
- Czy test mówi z całą pewnością, że jesteśmy kuzynami? – spytał Mason, kiedy znów usiadł.
- Pewnie sobie wszystko wymyśliła – orzekł Nathaniel.
- Przecież łatwo to udowodnić.
- Ale po drodze może narobić sporo złego.
- Nie chcę zrobić nic złego – powiedziałam. – Myślałam, że to dobra wiadomość.
- Może dla ciebie – odparł Nathaniel. – Mówisz, że jesteś dawno zaginioną kuzynką właściciela największej firmy telekomunikacyjnej na Alasce.
Po raz pierwszy usłyszałam, że rodzina cokolwiek ma, nie wspominając o Kodiak Communications. To tłumaczy, skąd ten wielki dom, a także oznacza, że nikt tu nie potrzebuje mojego finansowego wsparcia.
- Nie wiedziałam. – Starałam się ukryć rozczarowanie.
Nathaniel zaśmiał się z niedowierzaniem.
- Możemy jej dać kredyt zaufania – oznajmił Mason.
- Nie przyjechałam, żeby sprawiać wam kłopoty – zwróciłam się do Masona. – Sądząc z procentu wspólnego DNA, mogłabym być twoją cioteczną babką albo ty moim stryjecznym dziadkiem. Ale biorąc pod uwagę nasz wiek, kuzyni w pierwszej linii wydają się bardziej prawdopodobni.
- Kuzyni w pierwszej linii. – Mason się zadumał.
- Co to za test? – spytał Nathaniel. – Masz kopie?
- Stone – rzekł Mason ostrzegawczym tonem.
- Jeśli to szantaż… – podjął Nathaniel.
Wstałam z fotela.
- Po prostu chciałam cię poznać. Widzę, że to nie jest miła niespodzianka, więc wracam do Seattle, zanim…
- Nie – rzucił Mason.
- Mason… – Nathaniel odezwał się ostrzegawczo.
- Usiądź, proszę – rzekł do mnie Mason. – Ignoruj go.
- Musimy chronić rodzinę – powiedział Nathaniel.
- Odesłanie jej niczego nie zmieni – odparł Mason.
Nie wiedziałam, czego spodziewałam się po tej wizycie – może myślałam, że zostanę powitana z otwartymi ramionami, że znajdę dużą serdeczną rodzinę, ciotkę, która piecze ciasteczka, wuja snującego chaotyczne opowieści.
- Usiądź – powtórzył Mason, a gdy go posłuchałam, podjął: - Moja matka była jedynaczką. Ojciec ma jednego brata Braxtona. Rozumiem, że masz dwadzieścia kilka lat. – Skinęłam głową. – Logika podpowiada, że zostałaś poczęta, kiedy wuj Braxton był szczęśliwie żonaty z ciocią Christine. Tylko w ten sposób mogę mieć kuzynkę w pierwszej linii.
- Czy jest możliwe, żeby twoja matka miała sekretnego przyrodniego brata? – spytałam.
- Wtedy procent zgodności DNA byłby inny.
- Naprawdę musimy to przechodzić? – spytał Nathaniel z frustracją. – Chcesz pieniędzy? O to ci chodzi?
- Przestań – warknął Mason.
- Dowiedzmy się, czego ona chce i miejmy to z głowy.
- Nie oceniaj mnie według swoich standardów – odparowałam.
Nathaniel zmrużył oczy i zacisnął zęby.
- Zaraz wypiszę ci czek – powiedział.
- Ostatnią rzeczą, jakiej chcę, są pieniądze.
Zanim wymaszerowałam z pokoju, drzwi otworzyły się szeroko. Odwróciłam się i ujrzałam mężczyznę koło sześćdziesiątki. Był wysoki, wyglądał dystyngowanie. Miał na sobie czarną marynarkę i białą koszulę. Przyprószone siwizną włosy zaczesał do tyłu, miał krótki siwy zarost.
- Co się tu dzieje? – spytał władczym tonem.
Nathaniel i Mason poderwali się na nogi.
- Wuju. – Mason skinął głową.
- Witaj, Braxton – powiedział Nathaniel.
Braxton przeniósł na mnie wzrok. Oczy miał takie jak moje, czarne jak espresso.
- Kto to jest? – spytał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji