Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Nie ma nic bardziej seksownego niż mężczyzna, który coś ukrywa.
No, chyba że swój prawdziwy wiek…
Typowy wieczór kawalerski to piwo i piękne kobiety. Wampiryczny wieczór kawalerski jest taki sam, tyle że pije się blissky (syntetyczną krew o smaku whiskey). A nikt nie potrafi zorganizować lepszej imprezy niż Jack, nieśmiertelny potomek Casanovy. Ale kiedy zabawa wymyka się spod kontroli i zjawia się policja, Jack ma sporo do wyjaśnienia… i wyjaśniłby, gdyby nie zapomniał języka na widok pięknej funkcjonariuszki Lary Boucher.
Lara jest pewna, że działo się tu coś więcej niż wieczór kawalerski. Co ukrywa Jack? I dlaczego tak się interesuje porwaniami młodych kobiet, które znikają w mieście? Jej śledztwo ujawnia więcej, niż chciałaby wiedzieć. Ale jeśli ma zostać detektywem, musi odkryć wszystkie tajemnice Jacka. Gdyby tylko stawką nie było jej serce i (wieczne) życie.
Cykl: Miłość na kołku, t. 6
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka Publiczna w Siedlcach
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sekretne życiewampira
Przeczytaj również poprzednie bestsellery
Kerrelyn Sparks
JAK POŚLUBIĆ WAMPIRA MILIONERAWAMPIRY WOLĄ SZATYNKIWAMPIRY W WIELKIM MIEŚCIEWAMPIR Z SĄSIEDZTWAJA CIĘ KOCHAM, A TY ŚPISZ, WAMPIRZE
oraz inne powieścinajpopularniejszych mistrzyń romansu paranormalnego,pełne humoru i seksu
Meg CabotNIENASYCENI
Stacia Kane
OSOBISTE DEMONYDEMON W SERCU
Richelle MeadMELANCHOLIA SUKUBAPODBOJE SUKUBAMARZENIA SUKUBANAMIĘTNOŚĆ SUKUBACIENIE SUKUBA
KERRELYN
SPARKS
Sekretne życiewampira
Przekład
AGATA KOWALCZYK
AMBER
Redakcja stylistyczna
Mirella Remuszko
Korekta
Jolanta Gomółka
Katarzyna Pietruszka
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Ilustracja na okładce
© DIOMEDIA/Alamy
Skład
Wydawnictwo AMBER
Jacek Grzechulski
Druk
Drukarnia Naukowo-Techniczna
Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65
Tytuł oryginału
Love At Stake #6: Secret Life of a Vampire
Copyright © 2009 by Kerrelyn Sparks
Published by arrangement with HarperCollins Publishers.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2010 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-3888-3
Warszawa 2011. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13,620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Mojej agentce,
Michelle Grajkowski z 3 Seas Literary Agency,
z podziękowaniami za niezachwiane wsparcie i przyjaźń
Ja nie chcę umierać... znowu - jęknął Laszlo.
Jack ukląkł obok Laszla, rozciągniętego na podłodze.
- Mam ci coś podać? Filiżankę ciepłej zero minus?
Laszlo zakrył usta.
- Nie mów o jedzeniu.
- Mi dispiace1. - Jack poklepał wampira po ramieniu, w jedynym miejscu na koszuli nieszczęśnika, które nie przesiąkło zwymiotowaną blissky. Biedny Laszlo. Wypił ledwie jedną szklaneczkę syntetycznej krwi o smaku whisky, kiedy wszyscy wznosili toast za pana młodego, ale najwyraźniej słynnemu chemikowi lepiej szło wytwarzanie produktów wampirycznej linii Fusion niż ich przyswajanie. Z miejsca puścił pawia, i to na siebie.
Niewiele dało się dla niego zrobić, więc goście wieczoru kawalerskiego szaleli dalej, gdy Laszlo, spocony i blady, zwijał się na podłodze.
- Pomóc ci położyć się na kanapie? - spytał Jack.
- Poplamię ją krwią - wymamrotał Laszlo.
Jack ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na drogą tapicerkę mebli w stylu Ludwika XV.
- Już i tak jest poplamiona. - Co za bałagan. Jak on to posprząta?
Podniósł się z podłogi, dręczony złymi przeczuciami. Zarezerwowanie edwardiańskiego apartamentu w hotelu Płaza przy Piątej Alei na wieczór kawalerski lana MacPhie wydawało mu się doskonałym pomysłem, ale teraz dotarło do niego, że hotelowy personel będzie się zastanawiał, jakim cudem po niewinnym przyjęciu zostało tyle plam krwi.
Sprawy wymknęły się spod kontroli, kiedy zjawił się Dougal z dudami, Ian uparł się, że nauczy wszystkich tańczyć szkocką gigę. Podskoki tuzina podchmielonych wampirów ze szklankami pełnymi blissky siłą rzeczy doprowadziły do licznych kolizji, a więc pojawiły się plamy na dywanie i meblach.
I wtedy zadzwonił telefon. Panie bawiły się na wieczorze panieńskim w Romatechu Industries, chociaż Jack słyszał, że Vanda miała ściągnąć striptizera ze swojego nocnego klubu dla wampirów. Impreza dziewczyn została nagle przerwana, kiedy Shanna Draganesti zaczęła rodzić.
Roman Draganesti, zanim teleportował się do Romatechu, zaczął lamentować, że jest zbyt pijany, by pomóc żonie w trudnych chwilach. Na co reszta chłopaków, miotając się po apartamencie, zadeklarowała swoje dozgonne wsparcie, śpiewając hałaśliwą pieśń bitewną. Po chwili tuzin urżniętych wampirów teleportował się do Romatechu, by zagrzewać Shannę do zwycięstwa.
Jack uśmiechnął się szeroko, wyobrażając sobie reakcję Shanny, ale chwila radości szybko minęła. Miał dwie godziny, by doprowadzić hotelowy apartament do porządku, zanim wzejdzie słońce.
Jakiś hałas z sąsiedniej sypialni ściągnął jego uwagę. Czyżby któryś z chłopaków został? Świetnie, przydałaby mi się pomoc. Wszedł do luksusowej sypialni i zmarszczył brwi na widok nagiej Vanny leżącej na łóżku. Z Vanny na satynową narzutę ciekł bleer.
To był genialny pomysł Gregoriego. Przytachał na imprezę dwa urządzenia zwane vampire artificial nutritional needs appliance2, w skrócie Vanna. Naturalnej wielkości gumowe „kobiety” w świecie śmiertelników służyły jako zabawki erotyczne, ale na potrzeby wampirów zostały wyposażone w układ krążenia na baterię. Gregori napełnił dwie seksowne lale syntetyczną krwią o smaku piwa, po czym zaprosił chłopaków na ucztę. Sądząc po koronkowych ciuszkach, porozrzucanych wszędzie dookoła, chłopcy mieli większą frajdę z rozbierania Vanny niż z gryzienia jej.
Z łazienki dobiegł męski głos.
Jack zapukał w drzwi.
Młody czarnoskóry wampir wyglądał bardzo wytwornie w kasztanowej, aksamitnej smokingowej marynarce i białym jedwabnym krawacie, choć efekt psuły trochę bokserki ze SpongeBobem. Jak każdy wampir, Phineas nie odbijał się w łazienkowym lustrze w złoconej ramie, ale druga Vanna - i owszem. Ciemnoskóra lala siedziała na białej marmurowej toaletce przyodziana wyłącznie w czerwone jedwabne majteczki i głupi uśmiech na twarzy.
Jack na chwilę zgubił wątek, kiedy zauważył na bokserkach napis: „Dziewczyny kochają SpongeBoba”.
- Och, przepraszam, że przeszkodziłem.
Phineas się zaczerwienił.
- Tylko ćwiczyłem, wiesz. Kiedy się jest specjalistą od miłości, trzeba utrzymywać swoje mojo3 w szczytowej kondycji.
- Rozumiem.
- No, założę się, że rozumiesz. - Phineas ściągnął czarną Vannę z toaletki. Jej nogi sterczały sztywno do przodu jak u Barbie, więc wygiął je w dół. - Słyszałem, że jesteś prawdziwym casanową.
- Podobno - mruknął Jack. Nie potrafił uciec przed reputacją swojego sławnego ojca. - Pewnie byłeś zbyt zajęty, żeby usłyszeć, ale Shanna zaczęła rodzić. Wszyscy teleportowali się z Romanem. Z wyjątkiem Laszla. On ciągle jest chory.
- Seryjnie? - Phineas przeszedł do sypialni z Vanną pod pachą.
- Słońce niedługo wzejdzie, więc musimy posprzątać.
Phineas spojrzał na białą Vannę, leżącą na łóżku w kałuży bleera.
- Do licha, ziom. Potrzebujemy profesjonalistów. Może Vampy Maids? Sprzątają miejski dom Romana.
- Byłoby świetnie. Możesz do nich zadzwonić?
- Nie pamiętam numeru, ale są w Czarnych Stronach.
W hotelu Plaza nie mieli szans znaleźć wampirycznej wersji książki telefonicznej.
- Czy mógłbyś... - Jackowi przerwało głośne pukanie do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? - Oczy Phineasa zabłysły. - Może jakichś prawdziwych kobiet?
- Nowojorska policja! - usłyszeli krzyk kobiety. - Proszę otworzyć.
Jack wciągnął z sykiem powietrze. Merda4.
- Niech to szlag - szepnął Phineas. - Smurfy. - Rozejrzał się gorączkowo. - Wdepnęliśmy po same uszy.
- Spokojnie - odszepnął Jack. - Użyję kontroli umysłu, żeby się ich pozbyć.
- Nie najlepiej żyję z policją. - Phineas cofnął się od drzwi. - Wynoszę się stąd, stary.
- Wynosisz się? - Jack skrzywił się, kiedy łomotanie do drzwi stało się głośniejsze.
- Otwierać drzwi! - zawołała policjantka.
- Już idę! - odkrzyknął Jack.
- Słuchaj, stary. - Phineas wrzucił czarną Vannę do łazienki i zamknął drzwi. - Teleportuję się do domu Romana i zadzwonię po Vampy Maids. Wrócę później, żeby ci pomóc, okej? - Zniknął błyskawicznie, gdy się teleportował.
- Grazie mille5 - mruknął Jack. Przeszedł do salonu, rozważając różne możliwości. Mógł złapać Laszla i teleportować się, ale policja i tak weszłaby do środka i zobaczyła krwawą jatkę. Apartament był zarezerwowany na jego nazwisko, więc mogli chcieć go przesłuchać. Nie, lepiej zająć się tym od razu i, używając wampirycznej kontroli umysłu, wykasować wspomnienia funkcjonariuszy.
Laszlo usiadł z trudem.
- Coś strasznego. - Pot perlił się na jego czole. - Chyba znowu będę rzygał.
- Trzymaj się - szepnął Jack. - Pozbędę się glin.
- Wezwę tu kierownika, żeby otworzył drzwi! - krzyknęła policjantka.
- Już idę! - Jack uchylił drzwi i szybko ocenił policjanta w mundurze. Młody, zdenerwowany, łatwy do telepatycznego opanowania. Spojrzenie Jacka padło na jego partnerkę.
Santo cielo6. Na chwilę zapomniał, jak się oddycha, chociaż brak tlenu i tak nie mógł mu zaszkodzić. Jego pierwsze wrażenie: oszałamiająca. Drugie wrażenie: bardzo się starała zamaskować swoją urodę. Rudozłote włosy były mocno ściągnięte i splecione we francuski warkocz. Świeża mleczna cera, kilka uroczych piegów i wielkie błękitne oczy. Bardzo niewiele makijażu. I mimo wszystko była oszałamiająca.
Jej źrenice rozszerzyły się, kiedy spojrzała mu w oczy. Rozchyliła usta, ściągając jego uwagę na różowe, ślicznie wykrojone wargi.
- Bellissima7 - szepnął.
Drgnęła, jakby nagle oprzytomniała, i Jack usłyszał gwałtowny łomot jej serca. Zamknęła usta i zmarszczyła brwi. Wysunęła podbródek. Wsunęła dłonie za pas. Bez wątpienia chciała wzbudzić w nim respekt, trzymając dłonie blisko broni i pałki, ale na nim większe wrażenie zrobiło to, w jaki sposób ów pas opinał jej uroczą, wciętą talię.
Powinna nosić najdroższe jedwabie i eksponować swoje krągłości jak bogini. Fakt, że robiła coś wręcz odwrotnego, ukrywając ciało od stóp do głów pod męskim niebieskim mundurem, był intrygujący.
Świat się zmienił przez dwieście lat. Gdyby ta urocza policjantka żyła dwa wieki temu we Włoszech, artyści uganialiby się za nią, by uwiecznić jej kobiecą urodę na płótnie. Ale dziś stała przed nim jako przedstawicielka władzy i starała się sprawiać wrażenie twardej i silnej. Czy nie zdawała sobie sprawy, że i bez tego ma władzę? Przed taką kobietą chętnie ukląkłby każdy mężczyzna i jeszcze byłby wdzięczny, że mu pozwala klęczeć.
Towarzyszący jej policjant odchrząknął.
Zmarszczyła nos.
Położył dłoń na drzwiach.
Ręce policjanta opadły, a twarz przybrała pusty wyraz. Śliczna kobieta zatoczyła się do tyłu. Skrzywiła się i przycisnęła dłoń do czoła.
Przykro mi, że zadaję ci ból, powiedział do niej telepatycznie. Jak się nazywasz, bellissima?
- Nie ty - rzucił Jack do policjanta.
Laszlo znów jęknął.
Funkcjonariuszka opuściła rękę.
- Wiedziałam! Ktoś tam jest. Proszę się odsunąć.
Jackowi opadła szczęka. Co jest, do diabła? Powinna być pod jego kontrolą. Nie wejdziecie.
- Nie wejdziemy - powtórzył Harvey.
- Oczywiście że wejdziemy. - Kobieta pchnęła drzwi.
Jack był tak osłupiały, że odsunął się, kiedy wpadła do pokoju. Dziewięć kręgów piekła!
- Zaraz. Nie możecie tu wejść.
Zauważyła Laszla na podłodze i natychmiast włączyła nadajnik na ramieniu.
- Mamy ofiarę z raną od noża. Potrzebuję karetki...
- Nie! Żadnej karetki - zaprotestował Jack, ale ona podawała już dyspozytorowi numer apartamentu. Merda. Teraz będzie musiał wykasować jeszcze więcej wspomnień. I dlaczego, u diabła, ona go nie słucha?
Zaatakował ją potężną falą psychicznej mocy. Jesteś pod moją kontrolą.
Zadrżała, klękając obok Laszla.
- Niech się pan trzyma. Pogotowie już jest w drodze.
- O Boże, nie. - Laszlo spojrzał błagalnie na Jacka. Nie mogę jechać do szpitala! Każ jej odejść!
Próbuję. Jack skoncentrował się mocniej. Wyjdziesz w tej chwili.
- Wyjdę w tej chwili. - Harvey wyszedł na korytarz.
- Harvey! - Funkcjonariuszka zerwała się na równe nogi i wycelowała palec w Jacka. - Niech się pan nie rusza. - Skoczyła na korytarz i złapała swojego partnera za łokieć. - Harvey? Co się z tobą dzieje?
Harvey stał jak kołek, z twarzą bez wyrazu.
Potrząsnęła nim.
- Harvey! Oprzytomniej!
Jack z westchnieniem cofnął swoją moc. Trzymanie Harveya pod kontrolą wzbudziłoby tylko jeszcze większe podejrzenia w młodej policjantce.
Harvey zamrugał.
- Co? Co się stało?
Funkcjonariuszka wskazała Jacka.
- Skuj go.
- Co? - Jack pożałował, że wypuścił Harveya. - Ja niczego nie zrobiłem.
Kobieta, patrząc na niego ze złością, wmaszerowała z powrotem do pokoju.
- Mamy tu rannego dźgniętego nożem, a pan jest na razie jedynym podejrzany.
- Nie dźgnąłem go. - Jack spróbował przejąć kontrolę nad umysłem funkcjonariusza. Nie skujesz mnie.
Harvey zatrzymał się obok niego; na jego twarzy znów malowało się odrętwienie. Jack splótł dłonie za plecami, by policjantka myślała, że ma założone kajdanki. Niczego nie zauważyła, bo klęczała obok Laszla i rozrywała mu koszulę.
- Gdzie jest pan ranny?
- Nie jest ranny - powtórzył uparcie Jack. - Po prostu zwymiotował.
- Kufel krwi? Wyglądam na głupią? - Spojrzała gniewnie na Jacka. - Gdzie go pan dźgnął? W plecy?
- Nie dźgnąłem go!
Próbowałem ją kontrolować, ale to nie działa, powiedział mu telepatycznie Laszlo.
Wiem, odparł Jack. Była najgorszym koszmarem każdego wampira. Piękna kobieta, której nie dało się kontrolować.
Może ma zdolności parapsychiczne, ciągnął Laszlo. A może cierpi na jakiś defekt mózgu, który blokuje naszą moc.
- Czy matka nie upuściła czasem pani na głowę, kiedy była pani dzieckiem? - spytał Jack.
Harvey pociągnął nosem.
- Upuściła.
- Nie ciebie - mruknął Jack.
Kobieta przyjrzała mu się podejrzliwie, podnosząc się z podłogi.
- Harvey, pilnuj tego gościa. Harvey?
Funkcjonariusz drgnął.
- Co?
- Pilnuj go. - Wskazała Jacka palcem. - Ja sprawdzę resztę apartamentu.
Harvey kiwnął głową.
- Pod ścianę.
Jack cofnął się pod ścianę, by policjantka nie zobaczyła, że nie jest skuty.
Przyjrzała się miejscu obok wmontowanego w ścianę płaskiego telewizora.
- Ktoś został tu pchnięty nożem. To jest plama krwi.
- Nie mojej.
Zmrużyła swoje śliczne oczy.
- Więc czyja to krew?
- Kolegi. Który... skaleczył się przypadkiem. - Po wyżłopaniu całej butelki blissky Angus MacKay postanowił zawrzeć braterstwo krwi ze wszystkimi obecnymi. Swoim szkockim sztyletem zaciął się w nadgarstek, ale niechcący przeciął tętnicę i trysnął krwią szerokim tukiem po ścianie. Natychmiast owinął nadgarstek ręcznikiem, a potem wypił kolejną butelkę blissky, by zastąpić utraconą kolację.
- Rozumiem. Przypadkiem. - Funkcjonariuszka zatrzymała się, widząc miecze, leżące na krzyż na dywanie. - A to jest pańska broń.
- One nie są moje - zaprotestował Jack.
- Tak.
- To szkockie claymory - wyjaśnił. - Należą do pana młodego. I nie ma na nich krwi. Chłopaki tańczyli z nimi szkocki taniec z mieczami.
Ze zmarszczonymi brwiami przyjrzała się mieczom.
- Mógł je pan wyczyścić z krwi.
- Nikogo nie dźgnąłem. - W każdym razie nie dzisiaj. Obejrzała pokój, uniosła wzrok.
- Co to jest?
Jack skrzywił się, widząc czerwony, jedwabny biustonosz białej Vanny wiszący na żyrandolu.
Funkcjonariuszka weszła na stolik do kawy i za pomocą pałki odczepiła biustonosz.
- Na przyjęciu były kobiety?
- Nie nazwałbym ich prawdziwymi kobietami.
- Więc ktoś, kto udawał kobiety? - Spojrzała na niego kwaśno, machając w powietrzu biustonoszem.
- To nie jest moje.
Rzuciła biustonosz na kanapę i zeszła ze stolika.
- Co jest w sypialni?
Jack zacisnął powieki i zbombardował ją całą mocą psychiczną, jaką mógł z siebie wycisnąć. Nie wchodź tam.
- Nie wchodź tam - powtórzył Harvey.
Zadrżała.
- Tu jest zimno jak cholera. - Weszła do sypialni. - O Boże!
Jack jęknął.
Wystawiła głowę za drzwi.
- Harvey. Harvey! Wezwij posiłki! - Wróciła do środka.
Harvey pokręcił głową.
- Co? - Spojrzał pytająco na Jacka. - Kim pan jest? Gdzie ja jestem?
- Na łóżku leży ciało! - zawołała policjantka z sypialni. - Kobieta.
- To tylko Vanna - wyjaśnił Jack.
- Boże drogi, ona... ona jest nieżywa - ciągnęła funkcjonariuszka.
Harvey zamrugał.
- Zabiłeś Vannę? Ty draniu. - Sięgnął
Nie wezwiesz posiłków, zakazał mu Jack
Harvey opuścił rękę i znowu stał otępiały.
- Nigdy nie była żywa. - Policjantka stanęła w drzwiach, trzymając lalę. - To erotyczna zabawka. - Rzuciła Vannę na podłogę i spojrzała na Jacka z obrzydzeniem. - Zboczeniec.
- To nie jest moje - warknął.
Sapnęła ze złością i wróciła do sypialni.
To zaszło już za daleko. Jack skupił się na Harveyu. Wyjdziesz stąd i wrócisz do samochodu. Zapomnisz, że kiedykolwiek tu byłeś. Zapomnisz o mnie i o wszystkim, co tu widziałeś.
Harvey skinął głową i powoli ruszył korytarzem.
Teraz należało się zająć jego piękną, ale dziwnie oporną partnerką. Jack wszedł za nią do pokoju.
- Proszę pani...
Obróciła się na pięcie i ze zdumienia szeroko otworzyła oczy, gdy zobaczyła, że Jack nie ma na rękach kajdanek. Natychmiast sięgnęła po pistolet.
- Myślałam, że pan jest skuty.
Jack zrobił krok w jej stronę.
- Nie ma potrzeby...
Wyciągnęła broń.
- Nie zbliżaj się. Harvey! Gdzie jesteś?
Jack słyszał, jak łomocze jej serce.
- Spokojnie. Chcę tylko porozmawiać. I nie ma sensu wołać Harveya. Wyszedł.
Jej puls jeszcze przyspieszył.
- Mój partner nie zostawiłby mnie samej. Co mu pan zrobił?
- Nic. Po prostu wyszedł.
- Nie wierzę panu. - Uniosła odrobinę pistolet, celując w jego głowę. - Jadą tu już następne patrole.
- Nikt nie jedzie. Nie pozwoliłem Harveyowi wezwać posiłków.
Głośno przełknęła ślinę.
- Nie pozwolił pan... Kim pan jest?
Rozłożył ręce.
- Nie zrobię pani krzywdy.
- Co pan zrobił Harveyowi?! - krzyknęła.
- Nic. Właśnie idzie do samochodu. Wie, że jestem nieszkodliwy. - Jack uniósł ręce i podszedł bliżej. - Proszę się zastanowić, pani...?
Cofnęła się.
- Funkcjonariuszka Boucher.
Wymówiła to z francuska, „bu-sze”. W jej ustach; zabrzmiało bardzo ładnie, choć Jack wiedział, że słowo to po francusku znaczy „rzeźnik”.
- W tym apartamencie nie popełniono żadnej zbrodni. Owszem, to prawda, że moi koledzy byli zbyt głośni i nabałaganili, ale dokładnie posprzątam i zapłacę za wszelkie szkody. Ma pani moje słowo.
Wciąż mierzyła do niego z pistoletu.
- Wszędzie jest krew. To oczywisty dowód przestępstwa. To, że nie znalazłam ciała, nie znaczy jeszcze, że nikogo tu nie zamordowano.
- Nie ma żadnego ciała.
Powolutku zaczęła się cofać w stronę łazienki.
- Jeszcze nie wszystko sprawdziłam.
Westchnął.
- Proszę tam nie wchodzić.
Uniosła brwi.
- Dla mnie to jak zaproszenie. - Sięgnęła za plecy, żeby otworzyć drzwi. Obejrzała się i gwałtownie wciągnęła powietrze na widok czarnej Vanny rozciągniętej na podłodze.
Z wampiryczną prędkością Jack rzucił się w stronę policjantki i wyrwał jej pistolet z ręki.
Znów się zachłysnęła. Otworzyła oczy jeszcze szerzej. Słyszał, że jej serce galopuje niebezpiecznie szybko.
Merda. Czy naprawdę myślała, że on ją zabije?
- Bellissima, ranisz mnie. - Wyjął magazynek i podał jej. - Nie mógłbym pani zrobić krzywdy.
Patrzyła na niego przez chwilę; w końcu spojrzała na naboje w swojej dłoni. Jej serce wciąż się tłukło, ale Jack słyszał, że zwalnia.
Popatrzyła na czarną Vannę.
- Jeszcze jedna erotyczna zabawka? Hu ich pan potrzebuje?
Spojrzał na nią cierpko.
- Nie jest moja.
- No tak.
Skupił wszystkie siły i jeszcze raz spróbował opanować jej umysł. Zatoczyła się do tyłu, wytrącona z równowagi uderzeniem jego psychicznej mocy.
Wyjdziesz stąd natychmiast i zapomnisz, że tu byłaś. Zapomnisz, że mnie kiedykolwiek spotkałaś. Ten ostatni rozkaz sprawił, że poczuł w sercu ukłucie żalu. Niemal życzył sobie, żeby się nie powiodło.
Policjantka skrzywiła się i rozmasowała czoło u nasady nosa.
- Auć.
Powinien uważać, czego sobie życzył.
Opuściła rękę i spojrzała na niego, zdezorientowana.
- Tu się dzieje coś bardzo dziwnego.
- Co pani powie. - Przez dwieście lat nigdy nie napotkał takiego problemu.
- Wydawało mi się, że słyszę pański głos... Nieważne. - Odsunęła się, przyglądając mu się nieufnie. - Kim pan jest?
- Jestem Giacomo. Moi anglojęzyczni przyjaciele od tylu lat nazywają mnie Jack, że myślę o sobie w ten sposób, kiedy mówię po angielsku. Może mnie pani zatem nazywać Jack.
- Nie jestem pańską przyjaciółką. - Zadrżała od otaczających ją lodowatych fal psychicznej energii.
Zrobił krok w jej stronę.
- Jak ma pani na imię?
Gapiła się na niego z rozszerzonymi źrenicami, jakby była w transie, ale wiedział, że nie jest. Nie potrafił dostać się do jej umysłu. Nie miał pojęcia, o czym myśli.
Jego uwagę przyciągnął hałas w korytarzu. Wyjrzał do salonu w chwili, kiedy dwóch ratowników medycznych wtaczało do środka nosze.
Wystrzelił w ich stronę falę psychicznej mocy. Wyjdziecie z hotelu, wrócicie do karetki i nie będziecie pamiętali, że tu przyjechaliście. Marsz.
Dwaj mężczyźni odwrócili się i poturlali nosze korytarzem.
- Jak pan to zrobił? - szepnęła funkcjonariuszka Boucher.
Odwrócił się do niej.
- Wiem, że pani nic z tego nie rozumie, ale musi mi pani uwierzyć. Nikomu nie stała się dzisiaj krzywda. Nie wydarzyło się tu nic złego.
Zmarszczyła brwi.
- A ten gość na podłodze?
- Pochorował się. Zajmę się nim. Nie znalazła pani na nim żadnej rany, prawda?
- Nie. Ale wszędzie jest tyle krwi.
- Dopilnuję, żeby wszystko zostało posprzątane. - Oddał jej pusty pistolet. - Proszę stąd iść, funkcjonariuszko Boucher.
Wzięła broń.
- To... to nie w porządku. Nie mogę tak po prostu udawać, że nic się nie stało.
- Nie może pani zrobić nic innego, jak tylko stąd iść. Przykro mi.
Stała przed nim, przygryzając wargę i marszcząc brwi.
- Tak nie można.
Ruszyła w stronę drzwi i spojrzała na Laszla.
Pomachał jej na pożegnanie.
Zatrzymała się przy drzwiach, posyłając Jackowi groźne spojrzenie.
Jakaś część jego duszy, bardzo stara i samotna, miała nadzieję, że funkcjonariuszka Boucher dotrzyma słowa.
Czekajcie!
Lara Boucher pobiegła za ratownikami, którzy właśnie wtaczali puste nosze do windy. Dogoniła ich, gdy zamykały się drzwi. Mogłaby je zatrzymać, nim się zasunęły, ale zamarła na widok twarzy sanitariuszy. Mieli takie same miny zombie, jaką widziała u Harveya.
Dreszcz przebiegł jej po plecach. Pewnie przez chłód, który czuła w apartamencie.
Kogo ona chciała oszukać? Była zwyczajnie przerażona.
Wcisnęła guzik, by ściągnąć drugą windę, i wetknęła magazynek z powrotem do swojego automatycznego pistoletu. Ależ okazała się tchórzem. Gdyby miała choć odrobinę ikry, wróciłaby do tego pokoju i zabrała tajemniczego Jacka na przesłuchanie.
Kolejny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, gdy przypomniała sobie, jak odebrał jej broń. Było już wystarczająco przerażające, gdy spokojnie wszedł do sypialni, bez kajdanek, i oznajmił, że Harvey ją opuścił i że nie ma co liczyć na posiłki. Ale kiedy chwycił jej pistolet, myślała przez sekundę, że koniec z nią. A gdyby to nie było jeszcze dość straszne, miała wrażenie, że w swoim umyśle słyszała jego głos, chociaż nie mogła rozróżnić słów.
Spojrzała w głąb korytarza. Czy powinna wrócić po tego człowieka? Wydawał jej się niebezpieczny. Dziwnie pociągający, a zarazem przerażający. Budził niepokój, jakby pochodził nie z tego świata. A przy tym był niewiarygodnie przystojny.
Podskoczyła, kiedy dzwonek oznajmił przybycie drugiej windy. Pospiesznie wsiadła do środka i wcisnęła guzik parteru. Ależ z ciebie tchórz. Zwyczajnie uciekasz.
Co innego mogła zrobić? Harvey ją zostawił. A Jack rozbroił z taką łatwością. Po prostu zrobiłby to znowu.
Zapięła pistolet z powrotem w kaburze. Miała dziwne przeczucie, że Jack przez cały czas kontrolował sytuację. Mógł ją zabić, ale nie zrobił tego; wydawał się wręcz urażony, kiedy uznała, że byłby zdolny do takiego czynu.
Kiedy drzwi windy otworzyły się, wypadła do holu i zauważyła ratowników opuszczających hotel. Pospiesznie wyszła przez obrotowe drzwi i dogoniła ich, kiedy ładowali nosze do karetki.
- Hej, chłopaki. Co się dzieje?
Jeden z sanitariuszy spojrzał na nią tępo.
- Witam. Mamy dzisiaj dyżur.
- Dostaliście wezwanie tutaj, do hotelu Plaza. Ratownik zatrzasnął tylne drzwi karetki.
- Nie byliśmy w Plaza.
Lara otworzyła usta. Naprawdę nie wiedzieli, gdzie są? Ratownik wsiadł za kierownicę.
- Dobranoc.
Ciężko westchnęła, kiedy karetka odjechała. Co Jack im zrobił? Czy miał jakąś niewytłumaczalną władzę nad ludzkimi umysłami? Skóra zaczęła ją mrowić, jakby z ciemności patrzyło na nią tysiąc oczu. Trzymaj się w garści. Nie wariujesz. Niestety, aż za dobrze wiedziała, jak kruchy może być ludzki mózg.
Zauważyła radiowóz zaparkowany przy krawężniku i podbiegła do niego.
Harvey spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, kiedy wsiadła na fotel pasażera.
- Gdzieś ty była? Czekam tu i czekam.
- Byłam w hotelu. - Zapięła pas bezpieczeństwa. - Z tobą.
Prychnął.
- Nigdy nie byłem z tobą w hotelu. Jestem żonatym człowiekiem.
- Nie chodziło mi o...
- Jeśli to ma być jakiś żart, to nie jest zabawny. - Zapalił samochód i wyjechał na Piątą Aleję.
- Harvey, żywię największy szacunek dla ciebie i wiem, że jesteś żonaty. - A na dodatek absolutnie mnie nie pociągasz. - Nie pamiętasz, jak w Plaza poprosili nas, żebyśmy zajrzeli do hałaśliwych gości?
- Czymś takim zajęłaby się ochrona hotelu.
- Zwykle tak. Ale kiedy ktoś stwierdził, że w pokoju rzekomo ma miejsce walka na miecze, zadzwonili po nas.
Roześmiał się.
- Walka na miecze w pokoju hotelowym? Musisz ograniczyć kofeinę.
- Nie pamiętasz faceta z erotycznymi zabawkami?
Harvey spojrzał na nią z politowaniem.
- Odbiło ci. Nasze ostatnie zgłoszenie to była pijacka awantura na Times Square.
Skóra jej ścierpła.
- Nie odbiło mi. - To się stało naprawdę. To, że Harvey i ratownicy niczego nie pamiętali, nie znaczyło jeszcze, że nic się nie stało. Jack jakimś cudem wymazał ich wspomnienia. Jaki człowiek potrafi to zrobić?
Ale przynajmniej nie naknocił jej w głowie tak jak pozostałym. A może to zrobił? Czyżby pamiętała coś, co się nie wydarzyło?
Boże, tylko nie to. Wystarczy te sześć miesięcy, kiedy była kompletnie skołowana i nie potrafiła odróżnić rzeczywistości od snów. Po wypadku samochodowym rzeczywistość jawiła się jej niewyraźnie, a sny wydawały się prawdą.
Musi to wiedzieć. Musi tam wrócić i stanąć oko w oko z Jackiem.
Dwie ulice przed nimi jakiś samochód skręcił gwałtownie w Piątą Aleję. Przejechał z poślizgiem przez dwa pasy, niebezpiecznie zbliżając się do żółtej taksówki, i śmignął przed siebie.
Harvey powoli wcisnął gaz.
- Jak sądzisz? Pijany kierowca?
- Albo kradzione auto. - Lara chwyciła mikrofon krótkofalówki i połączyła się z dyspozytorem.
- Potrzebuję dziesięć czternaście. - Odczytała numer rejestracyjny samochodu, za którym jechali.
Radio zatrzeszczało.
- To dziesięć siedemnaście. - Dyspozytor powiadomił ich, że samochód nie został skradziony.
- Bez odbioru - odparła Lara. - Wygląda na jazdę pod wpływem.
- Bierzemy go. - Harvey włączył koguta i syrenę.
Lara się spięła. Nigdy nie wiadomo, jak ludzie zareagują. Na szczęście kierowca nie opierał się i po dwudziestu minutach wieźli już jego pijany tyłek na komendę.
Kiedy wzeszło słońce, Lara skończyła papierkową robotę. Jeszcze raz sprawdziła rejestr prowadzony przez Harveya. Nie znalazła w nim wzmianki, by kiedykolwiek byli w Plaza. Zabębniła długopisem w biurko, zastanawiając się, co robić. Jeśli umieści incydent z hotelu w raporcie, to jej przełożony, kapitan O’Brian, zapyta, dlaczego ta informacja nie pojawiła się w rejestrze czy raporcie Harveya. A jeśli kapitan zacznie przypuszczać, że Lara straciła kontakt z rzeczywistością, nigdy nie awansuje jej na detektywa.
Podeszła do lodówki i napiła się wody. Może powinna pójść do neurologa i spytać, czy to możliwe, że ma nawrót choroby.
Do diabła, nie! Zgniotła papierowy kubek w dłoni i wyrzuciła do śmieci. Za długo walczyła, żeby dojść do siebie po urazie głowy. Wypadek zdarzył się sześć lat temu i najgorsze miała za sobą. Nie wymyśliła sobie tego, co działo się nocą. Pamięta wszystko na temat Jacka. Wszystkie szczegóły.
Gęste, czarne włosy, zaczesane do tyłu z szerokiego czoła. Końce, sięgające kołnierzyka koszuli, kręciły się lekko. A ta czarna, jedwabna koszula - oblepiała go, wyraźnie ukazując szerokie ramiona i brzuch twardy jak skała. Był boski - przystojniejszy od modeli, których widywała w gazetach.
Zaintrygował ją jego głos, miękki i melodyjny. Mówił z włoskim akcentem, ale przy tym czysto i elegancko, jakby uczył się angielskiego od Brytyjczyków. Ten podwójny akcent wskazywał na człowieka o złożonej osobowości. Wręcz fascynującego. Był jednocześnie Jackiem i Giacomo. I nazwał ją bellissima.
Zamknęła oczy i w wyobraźni przewędrowała wzrokiem po jego ciele, poczynając od drogich włoskich butów. Długie nogi. Wąskie biodra. Szczupła talia. Szerokie ramiona pięknym łukiem przechodzące w szyję - miała ochotę wtulić twarz w jego potężną pierś. Silna żuchwa z cieniem ciemnego zarostu, ledwie widocznego, na tyle tylko, że miało się ochotę go dotknąć. Wyraziste usta. Te usta były najlepszym wskaźnikiem jego reakcji. Ich kąciki podjeżdżały do góry, kiedy coś go rozbawiło. Rozchylały się lekko, gdy był zaskoczony, i zaciskały, gdy się zirytował.
A jego oczy - miały ciepły złotobrązowy kolor; biła z nich inteligencja i odwaga. Obserwowały każdy jej ruch z uwagą, która graniczyła z... głodem.
Gwałtownie otworzyła oczy i zobaczyła kapitana O’Briana - przyglądał się jej z ciekawością.
Zwykle przebierała się w cywilne ubranie przed powrotem pociągiem do Brooklynu. Po całonocnym użeraniu się z pijakami i awanturnikami miała już tylko ochotę wtopić się niezauważona w tłum. Ale tego ranka została w mundurze i pojechała metrem do hotelu Plaza.
Recepcjonista spojrzał na monitor ze zmarszczonymi brwiami.
Spojrzał na nią, skołowany.
Lara z trudem przełknęła ślinę. Jak dokładnie Jack zatarł ślady?
- Czy jest kierownik? Chciałabym z nim porozmawiać. I z kimś z ochrony.
Nie dowiedziała się nic nowego. Kierownik nocnej zmiany nie pamiętał, żeby apartament 1412 był zajęty. Lara poprosiła, by sprawdził, czy jakikolwiek pokój został wynajęty przez mężczyznę o imieniu Giacomo, ale w bazie danych nie pojawiło się takie imię.
Z ochroną hotelową poszło jeszcze gorzej. Obruszyli się, kiedy twierdziła, że wezwali policję. Oznajmili, że sami by sobie poradzili. A ostatniej nocy w hotelu nie było żadnej hucznej imprezy.
Uparła się, że chce obejrzeć pokój, więc, choć niechętnie, dali jej klucz. Na czternastym piętrze powoli otworzyła drzwi. Sądziła, że nadal będzie się unosił zapach whisky.
Ale zapach zniknął. W pokoju czuła tylko ostrą woń środków czystościowych i dezynfekcyjnych. Weszła do środka i spojrzała w lewo, w miejsce, gdzie w nocy na dywanie leżał zakrwawiony mężczyzna. Dywan był czysty.
Powoli chodziła po pokoju, oglądając tapicerkę i dywan. Żadnych plam. Spojrzała na ścianę. Ani śladu krwi. Podeszła bliżej. Albo ześwirowała, albo ktoś tu fenomenalnie posprzątał.
No cóż, przecież powiedział, że posprząta.
Dotknęła ściany. Wyglądała tak świeżo. Czyżby ją odmalowali? Wielka szkoda, że nie mogła tu ściągnąć ekipy techników kryminalistycznych. Nie było mowy, żeby kapitan O’Brian się na to zgodził, skoro obsługa hotelu upierała się, że pokój stał pusty.
Przeszła do sypialni. Satynowa narzuta także była bez skazy. Jak on tego dokonał? Zajrzała do łazienki. Oczywiście żadnych erotycznych lal. Przyjrzała się mozaice na podłodze i białej marmurowej umywalce, szukając śladów krwi. Kurki z dwudziestoczterokaratowego złota błyszczały. Ręczniki były starannie poskładane. Nikt by nie uwierzył, że ten pokój ktoś zajmował w nocy.
Ruszyła do drzwi wyjściowych. Jakimś cudem Jack zmanipulował wspomnienia całej hotelowej obsługi. Czy zajął się też gośćmi?
Zapukała do sąsiedniego pokoju. Ziewająca para z podkrążonymi oczami powiedziała jej, że ostatniej nocy nie działo się nic nadzwyczajnego, po czym zatrzasnęli jej drzwi przed nosem. Skoro tak, to dlaczego byli tacy zaspani?
No cóż, nietrudno znaleźć odpowiedź. Mogli się kochać przez całą noc. Lara westchnęła. To, że ona się bez tego obchodziła, nie znaczyło, że inni także.
Z pokoju bliżej windy wyłonił się mężczyzna w biznesowym garniturze, z walizką w dłoni.
- Proszę pana. - Podbiegła, by go dogonić.
- Tak? - Zerknął na nią nieufnie. Wiele osób spogląda na gliniarzy tak, jakby zrobili coś złego i mieli nadzieję, że policja się tego nie dowie.
Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, żeby go uspokoić.
- Chciałam pana spytać o ostatnią noc. Słyszał pan może coś niezwykłego?
- Chodzi pani o te cholerne dudy? Jakiś idiota grał na nich o trzeciej nad ranem.
Larze serce podskoczyło do gardła. Nie zwariowała! A Jack kogoś przegapił.
- Tak, właśnie o to. Pamięta pan jeszcze coś?
- Tylko to, że nie mogłem spać. W końcu poszedłem do baru na drinka.
I dlatego Jack go nie dopadł.
- Dziękuję.
- No cóż, mam nadzieję, że moja dzisiejsza prezentacja nie będzie katastrofą - burknął i poczłapał do windy.
Jack istniał naprawdę. Ale jak go znaleźć? Spojrzała na lokalną gazetę, leżącą pod drzwiami.
- Proszę pana? - zawołała za biznesmenem. - Mogę wziąć tę gazetę?
- Ależ proszę. - Wsiadł do windy.
Lara podniosła gazetę i otworzyła stronę z ogłoszeniami o ślubach. To był wieczór kawalerski z dudami i claymorami. Istniała spora szansa, że pan młody jest Szkotem.
Dziś była sobota, a więc dzień ślubów. MacPherson, Ferguson i MacPhie. Trzy śluby z panami młodymi o szkockich nazwiskach.
Lara wzięła głęboki oddech. Jak to jest, wpadać na ślub bez zaproszenia? Dziś się przekona.
Lara wbiegła po kamiennych schodach tak szybko, jak pozwalały jej czerwone sandałki na wysokich obcasach. Po trzech miesiącach patroli odzwyczaiła się od eleganckich ubrań. Stanęła przed rzeźbionymi drewnianymi drzwiami i zebrała się w sobie.
Da radę. Na ślub MacPhersona zakradła się tak sprytnie, że nikt się nie zorientował. Obecność na ślubie Fergusona kosztowała ją wiele wysiłku. Uczestniczyło w nim zaledwie pięćdziesiąt osób i przez cały czas obrzucano ją ciekawskimi spojrzeniami. Wymknęła się tak szybko, jak się dało, zostawiając jeden z trzech ślubnych prezentów, które kupiła tego popołudnia.
Poprawiła stanik czerwonej koktajlowej sukienki. Może nie powinna wkładać czerwonej kiecki. I to z takim dekoltem. To oczywiste, że ściągała na siebie uwagę. Ale to już ostatni ślub, zaczynał się o dziewiątej wieczorem, więc zakładała, że będzie o wiele bardziej uroczysty niż popołudniowe śluby, na które przyszła. Wybrała najbardziej elegancką ze wszystkich swoich sukienek. Okej, to była jej jedyna elegancka sukienka. Po wyjściu z domu Lara przysięgła sobie, że już nigdy w życiu nie włoży sukni do kostek.
Wielka szkoda, że musiała taszczyć ze sobą tę płócienną torbę. Miała w niej mundur i broń, bo zaczynała służbę o dziesiątej, ale była spokojna, że zdąży. Wystarczy jej parę minut, by się przekonać, czy Jack tu jest. Wierzyła, że istniał naprawdę, ale poczułaby się lepiej, gdyby mogła to zweryfikować. I chciała wiedzieć, jakim sposobem zatarł wszystkie ślady w hotelu. Ta umiejętność kontrolowania umysłów ją intrygowała. Tak więc, jako przyszły detektyw, musiała zbadać, o co chodzi. Fakt, że przy tym był bosko przystojny i niewiarygodnie seksowny, nie miał tu nic do rzeczy.
Tak, jasne. Nie mogła okłamywać samej siebie w kościele.
Otworzyła ciężkie drewniane drzwi i wślizgnęła się do przedsionka. Migotały tu całe rzędy wotywnych świeczek w czerwonych miseczkach, rzucając ciepły blask na ściany. Jej szpilki zachwiały się na nierównej podłodze, kiedy po cichu ruszyła w stronę nawy. Wejścia pilnowały po bokach dwie figury świętych, którzy spojrzeli na nią groźnie, widząc, że zakrada się tu nieproszona.
Obecni tu goście wyglądali na szczęśliwą gromadkę. Przystanęła na wpół ukryta za drzwiami, patrząc, jak śmieją się i rozmawiają. Ławki były udekorowane wstążkami i białymi liliami. Kolejna kwiatowa dekoracja stała przy ołtarzu. Lara rozejrzała się po zgromadzonych, szukając Jacka. Nie zobaczyła go, ale zauważyła faceta, który ostatniej nocy leżał zakrwawiony na podłodze. Dziwne. Teraz czuł się zupełnie dobrze.
- Mogę w czymś pomóc?
Drgnęła i odwróciła się do mężczyzny, który odezwał się za jej plecami. Wielki, rudowłosy Szkot.
- Witam.
- Zaraz się zacznie. Mogę panią odprowadzić na miejsce?
- Jasne. - Domyśliła się, że to jeden z drużbów. Z całą pewnością był to szkocki ślub. Gość miał na sobie kilt w czarno-białą kratę, białą koronkową koszulę i czarną marynarkę. W klapie tkwił czerwony pączek róży, a jego długie włosy były związane cienką, czarną wstążką.
Przyglądał jej się uważnie jasnozielonymi oczami.
- Jest pani przyjaciółką panny młodej?
Lara poczuła pustkę w głowie; gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć imię panny młodej. Cheryl? Nie, to było na ślubie MacPhersona. Do licha. Zwracała większą uwagę na nazwiska panów młodych. A tego skądś znała.
- Jestem znajomą lana MacPhie.
Szkot uniósł brwi.
- Pani zna lana?
- Jasne. Znamy się od dawna. Ja... chodziłam kiedyś z jego kuzynem.
- Rozumiem.
Do licha. To nie działało. Musiała jakoś odwrócić uwagę tego gościa. Odgarnęła długie włosy do tyłu, żeby pokazać dekolt, i posłała mu olśniewający uśmiech, na który jej mama wydała majątek.
- My się chyba nie znamy. Jestem... Susie.
- Bardzo miło mi panią poznać. Robby MacKay. - Wziął ją za rękę. - Skoro jest pani znajomą lana, z pewnością będzie chciał się z panią zobaczyć.
- Och, nie trzeba. - Spróbowała zabrać rękę, ale Robby ścisnął ją mocniej. - To przecież może poczekać, aż będzie po ślubie.
- Proszę ze mną. - Pociągnął ją przez przedsionek.
Cholera.
- Mówił pan, że zaraz się zacznie? Musimy zająć miejsca.
Otworzył jakieś drzwi i delikatnie wepchnął ją do ciemnego pomieszczenia.
- Proszę tu zaczekać. - Zapalił światło i kiedy się rozglądała, szybko chwycił jej płócienną torbę.
- Nie! - Do diabła, tam był jej pistolet. - To mi jest potrzebne.
- Dostanie ją pani z powrotem - powiedział, zamykając drzwi.
- Chwileczkę! Czy jest tu Jack?
Robby się zatrzymał.
- Jack?
- Tak. Giacomo. Anglojęzyczni przyjaciele nazywają go Jack. Muszę z nim porozmawiać.
Robby nie silił się na odpowiedź. Zamknął jej drzwi przed nosem. Złowróżbne kliknięcie zabrzmiało jak klucz przekręcany w zamku.
Niech to szlag! Lara rozejrzała się po ciemnawym pokoju. Domyśliła się, że to jakiś składzik. Rząd rzeźbionych drewnianych krzeseł z wysokimi oparciami stał pod ścianą po lewej stronie. Ścianę po prawej zasłaniał regał pełen zakurzonych starych śpiewników. Ściana naprzeciw była pusta. Nie znalazła drugich drzwi. Ale i tak by z nich nie skorzystała. Nie mogła wyjść bez munduru ani broni.
Cholera, cholera, cholera! Zaczęła chodzić po niewielkim pomieszczeniu. Jak mogła być tak głupia? Ten Szkot poruszał się niesamowicie szybko. Wyrwał jej torbę, zanim się zorientowała, co jest grane. Ale przecież wyczuła, że zaczął coś podejrzewać. Powinna coś zrobić. Tylko co? Wyciągnąć broń w kościele, na ślubie, na który przyszła bez zaproszenia?
Spróbowała otworzyć drzwi, ale oczywiście zostały zamknięte na klucz. Jak długo będą ją tu trzymać? A jeśli spóźni się do pracy? Albo nie zdoła odzyskać munduru i broni? Jako policjantka okazała się zupełnie do niczego.
Ale z drugiej strony, jeśli Jack tu jest, to ona okazała się cholernie dobrą policjantką, skoro go znalazła.
Po drugiej stronie drzwi rozległy się ciche męskie głosy. Cofnęła się kilka kroków i wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić.
Klik - Drzwi otworzyły się, a Lara zobaczyła Robby’ego i... Jacka.
Oddech zamarł jej w gardle. Dobry Boże, wydawał się jeszcze bardziej przystojny. W eleganckim popielatym garniturze szytym na zamówienie. Jego złotobrązowe oczy otworzyły się szerzej, kiedy oglądał ją od stóp do głów.
Jack wciąż patrzył na nią tym wzrokiem, który mogła opisać tylko jako wygłodniały. Dreszcz przebiegł po jej nagich rękach. O tak. Jednak coś więcej niż zawodowa ciekawość kazało jej go wytropić.
Jej serce zatrzepotało. Weź się w garść. Jesteś tu, żeby przesłuchać tego faceta.
Wysunęła podbródek.
Wszedł do pokoju i zamknął drzwi.
Lara zignorowała trzepotanie w żołądku i mrowienie skóry. Nie zamierzała pokazać temu człowiekowi, jak bardzo wytrącił ją z równowagi.
- Jestem tu służbowo, Jack. Prowadzę dochodzenie. Uśmiechnął się powoli.
- Pochlebia mi to. Nie wiedziałem, że zasłużyłem sobie na tyle uwagi.
Ten drań próbował z nią flirtować, ale ona zamierzała zachowywać się profesjonalnie.
- Możesz odpowiedzieć na moje pytania tutaj albo na komisariacie.
- Nie chciałbym przegapić ślubu przyjaciela.
- Więc porozmawiaj ze mną teraz. Chcę wiedzieć, jak to zrobiłeś.
- Co zrobiłem? - Podszedł powoli do jednego z krzeseł i położył jej torbę na czerwonej poduszce siedziska.
- Wiesz co? Wróciłam dzisiaj rano do hotelu i pokój był czysty jak łza.
- Powiedziałem ci, że posprzątam. - Zajrzał do jej torby i zerknął na Larę. - Jestem słownym człowiekiem.
- Skoro jesteś uczciwy, powiesz mi, jak to zrobiłeś.
- Nie mogę przypisać sobie całej zasługi. Pomagały mi bardzo skuteczne sprzątaczki. - Wyjął z torby elegancko opakowane pudełko. - Przyniosłaś prezent ślubny. Jak miło z twojej strony. Szczególnie że nie znasz państwa młodych.
Lara poczuła, że twarz jej płonie.
- Przynajmniej tyle mogłam zrobić. A teraz wróćmy do rzeczy. Kiedy rano przesłuchiwałam personel hotelu, nikt cię nie pamiętał.
Wzruszył ramionami.
- Cóż, pewnie nie rzucam się specjalnie w oczy.
- Na jakiej planecie? - mruknęła i zaczerwieniła się, kiedy posłał jej seksowny uśmiech.
Potrząsnął prezentem.
- Co jest w środku, pani władzo? Kajdanki?
- Bardzo zabawne. - Drań ciągle zmieniał temat. - Odpowiem na twoje pytanie, ale potem ty będziesz musiał odpowiedzieć na moje. To są posrebrzane szczypce do sałatek.
- Posrebrzane? - Roześmiał się. - Ian będzie zachwycony.
- Nie mogłam sobie pozwolić na nic bardziej eleganckiego. Musiałam dzisiaj kupić trzy prezenty.
- Byłaś na trzech ślubach? - Jego oczy błysnęły rozbawieniem. - A zostałaś zaproszona na którykolwiek?
Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego gniewnie.
- Poszłam na wszystkie śluby, o których ogłoszenia znalazłam w gazecie i gdzie panem młodym był Szkot. Nazwisko Ian MacPhie wydawało mi się znajome.
Jack odłożył prezent na kolejne krzesło.
- Ian stał się poniekąd sławny jakieś sześć miesięcy temu, kiedy internetowy portal randkowy obwołał go najbardziej pożądanym kawalerem w mieście.
- Och, rzeczywiście. Teraz pamiętam. - Współlokatorka Lary pokazywała jej ten portal w kafejce internetowej. Wszystkie dziewczyny w kawiarni śliniły się na widok Iana.
Jack spojrzał na nią podejrzliwie.
- Byłaś jedną z wielbicielek lana?
Czyżby się martwił, że ma konkurencję? Lara przybrała rozmarzony wyraz twarzy.
- Musisz przyznać, że Ian jest niezwykle przystojny.
Jack zmarszczył brwi.
- Ian jest zajęty. Właśnie dlatego jego narzeczona nalegała, żeby dać ogłoszenie o ślubie w gazecie. Chce, by wszyscy wiedzieli, że nie jest już do wzięcia.
Ciekawość wygrała w niej z rozsądkiem.
- A ty? Jesteś do wzięcia?
- Jestem singlem, ale nie powiedziałbym, że jestem do wzięcia.
Dziwna odpowiedź. Chciała wiedzieć więcej, ale musiała zadawać pytania profesjonalnie.
- Wróćmy do mojego pierwszego pytania. Jak wykasowałeś pamięć tych wszystkich ludzi?
Jack pogrzebał w jej torbie.
- Wybrałaś się na śluby wszystkich szkockich panów młodych, żeby mnie znaleźć? Niezła robota detektywistyczna. Jestem pod wrażeniem.
Serce Lary wezbrało dumą, gdy usłyszała ten komplement, ale nagle zdała sobie sprawę, że on znów się wymigał.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Wyjął jej policyjną czapkę.
- Urocza.
- Zostaw to. I proszę, odpowiedz na moje pytanie.
Wyjął poskładaną niebieską koszulę i spodnie.
- Idziesz zaraz do pracy?
- Mój dyżur zaczyna się o dziesiątej. Jack, jak to możliwe, że nikt cię nie pamięta?
- Bo nie chciałem, żeby mnie pamiętali. A, twój pistolet. - Wyciągnął z torby jej pas, kaburę i automatyczny pistolet. Odtworzył kaburę i wyjął broń.
Wyciągnęła rękę.
- Daj mi to.
Wyjął magazynek i oddał jej pusty pistolet.
Uniosła brwi.
- Myślisz, że bym do ciebie strzeliła? Ranisz mnie - powtórzyła jego słowa z zeszłej nocy.
Kąciki jego ust podjechały do góry.
- Brava, bellissima. - Rozpiął marynarkę i wsunął magazynek do kieszeni spodni. - Jesteś bardzo bystra i utalentowana.
- Chcę kiedyś zostać detektywem.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Więc będziemy pracować w tej samej branży. Ja też jestem detektywem, w prywatnej firmie.
- Jakiej firmie?
- MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. - Znów zajrzał do torby. - Tu jest coś jeszcze. Interesujące. - Wyciągnął biały koronkowy stanik.
- Odłóż to z powrotem. - Lara przełożyła pistolet do lewej ręki, a prawą sięgnęła po biustonosz.
Błyskawicznym ruchem odsunął go poza jej zasięg.
- Bellissima, dlaczego nosisz stanik w torbie?
- Żeby móc go włożyć, ty obleśny typie. Oddawaj.
Jego spojrzenie opadło na głęboki dekolt Lary.
- Czy to znaczy, że w tej chwili jesteś... bez?
- Nie twoja sprawa. - Wyciągnęła rękę z dłonią odwróconą do góry. - Oddaj mi to.
Ciągle przyglądał się jej piersiom.
- W takim razie masz chyba na sobie jakiś gorset.
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać o mojej bieliźnie.
Oczy mu zabłysły.
- Obawiam się, że będę musiał cię obszukać.
- Co? Nie waż się.
Spojrzał na nią z niewinną miną.
- A jakie mam wyjście? Wpadłaś nieproszona na ślub mojego przyjaciela i przyniosłaś ze sobą broń. Skąd mogę wiedzieć, że nie przypięłaś sobie noża do uda?
Zagryzła wargę.
- Stąd, że gdybym go miała, sterczałby już z twojej piersi.
Jego usta drgnęły.
- No i jest jeszcze podejrzana okolica twoich piersi. Musisz mieć na sobie jakąś konstrukcję, chociaż nie widzę ani śladu czegoś takiego. - Podszedł do niej. - Będę zmuszony zbadać sprawę dokładniej...
- To jest Nu-Bra - wypaliła i się skrzywiła. Jakim cudem ta rozmowa tak totalnie zeszła z kursu? Powinna go walnąć w głowę pustym pistoletem.
- Nubira?
Skrzywił się.
Uniósł oczy.
Spojrzała na niego ze złością.
Jego spojrzenie znów opadło na biust Lary.
Co za tupet!
Wyrwała stanik z jego dłoni i odwróciła się plecami, by wrzucić go do torby.
- Niepotrzebnie tu przyszłam. Z tobą się nie da rozmawiać. Myślisz tylko o jednym.
- Być może. - Westchnął. - Ludzie wiecznie mi powtarzają, że nie ucieknę od swojego dziedzictwa. Mój ojciec uwiódł za życia setki kobiet. Matka była jego ostatnim podbojem.
- Prawdziwy casanowa. - Lara odłożyła pistolet i upchnęła mundur do torby.
- Jakbyś zgadła - odparł kwaśno Jack.
Wrzuciła czapkę do torby.
- Skoro odmawiasz odpowiedzi na moje pytania, wychodzę. - Wzięła pustą broń.
- Chciałbym móc na nie odpowiedzieć.
Odwróciła się przodem do niego.
- Więc odpowiedz.
- Ja... nie mogę.
- Może spróbuj. Potrafię wiele zrozumieć.
Jego spojrzenie przemknęło w dół, i z powrotem na jej twarz.
- Bardzo mnie kusi, żeby z tobą spróbować.
Jej puls przyspieszył.
- Musisz to robić? Zamieniać wszystko, co mówię, w seksualne aluzje?
- Tak, muszę. - Jego oczy błyszczały, kiedy przysunął się do niej. - To najlepsza gra wstępna, skoro to czujesz.
Zesztywniała. Facet był oburzający.
- Niczego nie czuję.
- Chyba jednak czujesz. Serce ci łomocze.
Skąd on to wiedział?
- Oddaj mi magazynek.
- Żebyś mogła mnie zastrzelić? - Dotknął jej włosów i potarł kosmyk między kciukiem a palcem wskazującym. - Twoje włosy są jak ognista aureola, otaczająca anioła zemsty. Jak ci na imię, bellissima? Robby powiedział, że Susie, ale uznał, że kłamałaś.
Odsunęła się poza jego zasięg.
- Możesz się do mnie zwracać: funkcjonariuszko Boucher. A magazynek chcę dostać, żeby móc stąd iść.
Znów ruszył ku niej.
- Założę się, że masz urocze, liryczne imię, które pasuje do twojej pięknej twarzy. Dźwięczne, melodyjne imię, które spływa z języka i przypomina bujne krągłości twojego cudownego ciała.
Odsunęła się jeszcze o krok i trafiła na ścianę. Do licha.
Oparł ręce o ścianę, więżąc ją.
- Jak brzmi twoje piękne imię, bellissima?
Zmrużyła oczy.
- Butch.
Zamrugał.
- Butch?
- Chłopaki z komisariatu tak mnie nazywają. Skrót od Boucher. - Pchnęła jego ramiona, ale nie drgnął nawet na centymetr. Stał jak granitowy głaz. Głowy z pewnością też nie odsunął.
- Butch - mruknął. - Jesteś pełna niespodzianek. Podoba mi się to.
Ponieważ nie podziałała brutalna siła, Lara musiała spróbować innej taktyki.
- Powiedz mi, Jack. - Otoczyła prawą ręką jego talię, tak że pistolet oparł się na jego plecach. - Co jeszcze ci się we mnie podoba?
Złote plamki w jego oczach zamigotały.
- Podoba mi się twój upór. I twoja inteligencja.
Nie wspomniał o urodzie. To z kolei spodobało się Larze. Spojrzała na jego usta i oblizała wargi.
- Mów dalej, Jack.
Schylił głowę, tak że jego usta znalazły się ledwie parę centymetrów od ust Lary. Czuła oddech Jacka na policzku. Delikatnie wsunęła dłoń do kieszeni jego spodni, gdzie schował magazynek.
- Bellissima. - Potarł czubkiem nosa jej nos. - Doprowadzasz mnie do szału.
Naprawdę? Podobało jej się to. A także to,, że w tej chwili bezpiecznie ściskała w dłoni magazynek. Wysunęła rękę z kieszeni Jacka i otarła się policzkiem o jego szorstką szczękę.
- Pocałuj mnie, Jack.
- Przed tym czy po tym, jak mnie zastrzelisz? - Zacisnął palce na jej nadgarstku. Uniósł jej rękę, by móc zobaczyć magazynek. - Wstydź się, Butch.
- To ty się wstydź. Nie odpowiedziałeś na moje pytania. Narobiłeś mi wstydu ze stanikiem. Powinnam cię zawlec na komisariat i przetrzymać pod kluczem przez parę dni...
Chwycił oba jej nadgarstki i przycisnął do ściany.
- Ty też nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jak ci na imię?
- W jaki sposób wymazałeś ich wspomnienia?
- Daj temu spokój - warknął. - Nie chcesz poznać odpowiedzi.
- Jestem dobrym detektywem. Sama do niej dojdę.
W jego oczach było błaganie.
- Po prostu to zostaw, Boucher. Odejdź stąd i zapomnij, że mnie kiedykolwiek spotkałaś.
Spojrzała badawczo w jego twarz.
- Jak mam o tobie zapomnieć? Kim ty jesteś? Co robisz?
- Nikogo nie krzywdzę. Nie możesz mi dać spokoju?
Czy mogła? Czy mogła stąd wyjść i nigdy więcej o nim nie myśleć? Nie, nie mogła. Rozmyślałaby o nim całe miesiące. Lata.
- A ty, Jack? Chcesz o mnie zapomnieć? Chcesz nigdy więcej mnie nie zobaczyć?
Jego oczy pociemniały. Pogłaskał kciukiem spód nadgarstka Lary, a jej po plecach przebiegł dreszcz.
- Gdybyś wiedziała, co ze mną robisz, uciekłabyś. Uciekłabyś, jakby cię ścigały piekielne bestie.
Uciec? Nie była w stanie ruszyć się nawet o centymetr.
- Nie przesadzasz z tym dramatyzmem, Jack?
- A przesadzam? - Pochylił się bliżej. Podbródkiem podrapał jej skroń.
Dotyk zarostu Jacka sprawił, że znowu poczuła dreszcz, a na rękach dostała gęsiej skórki.
- Zdaje się, że prosiłaś o pocałunek, Butch - szepnął jej do ucha i cofnął się, by spojrzeć na jej usta.
Oddech utknął jej w gardle, kiedy dostrzegła czerwonawy błysk w jego oczach. To nie mogło być normalne.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Ślub się zaczyna! - zawołał Robby.
Jack puścił ją i odsunął się trochę.
- Muszę iść. - Podszedł do krzesła i podniósł jej torbę. Kiedy znów odwrócił się przodem do Lary, jego oczy miały zwykły złotobrązowy kolor. - Ty też powinnaś iść. - Podał jej torbę.
Szybko załadowała pistolet, sprawdziła bezpiecznik i zapięła broń w kaburze. Gdy starannie chowała ją na dnie torby, przygniótł ją ciężar porażki. Okazała się fatalną policjantką. Nie umiała przesłuchać świadka. Odnalazła Jacka, ale wciąż prawie nic o nim nie wiedziała. Dobrze się ubierał. Był boski. Wyglądało na to, że ma coś za złe swoim rodzicom, ale któż nie miał? I potrafił sprawić, że ludzie zapominali.
- Dlaczego nie zrobiłeś tego mnie? Dlaczego zmusiłeś do zapomnienia wszystkich, tylko nie mnie?
Spojrzał na nią smutno.
- Próbowałem, bellissima. Jesteś na mnie odporna.
Przycisnęła torbę do piersi.
- Nie całkiem. - Właśnie się przyznał, że doprowadził do masowej amnezji. Zadrżała. Czy był jakimś medium? Albo kimś jeszcze gorszym? I jak mógł ją tak pociągać?
- Przyjmiesz to? - Wyciągnął wizytówkę z wewnętrznej kieszeni marynarki. - Tu jest numer mojej komórki.
Chciał ją jeszcze zobaczyć? Serce podskoczyło jej w piersi. Wzięła wizytówkę i obejrzała. Giacomo di Venezia.
Czy nazywał się Wenecja, czy pochodził z Wenecji? Pod nazwiskiem widniała nazwa „MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne”.
- Chcę, żebyś do mnie zadzwoniła, gdybyś kiedykolwiek miała kłopoty.
Spojrzała mu w oczy.
- Tylko kiedy będę miała kłopoty?
Popatrzył na nią, marszcząc brwi.
- Szczególnie kiedy będziesz miała kłopoty. Martwię się o twoje bezpieczeństwo.
Wrzuciła wizytówkę do torby.
- Teraz mówisz jak mój ojciec. - Ruszyła do drzwi.
Otworzył je dla niej.
- Ja mówię poważnie, Boucher. Ten świat jest niebezpieczny. Bardziej niebezpieczny niż ci się wydaje.
Spojrzała na niego ze złością.
- Nie jestem niekompetentna, Jack. To, że ty zdołałeś mnie rozbroić, nie znaczy jeszcze, że ktokolwiek inny może to zrobić.
- Signorina, to ty rozbroiłaś mnie.
Głośno przełknęła ślinę. Czy naprawdę robiła na nim wrażenie? Czy mówił to wszystko tylko po to, by nieustannie wytrącać ją z równowagi?
Wyszła do przedsionka i zatrzymała się na widok panny młodej. Była to śliczna młoda kobieta z długimi, jasnymi włosami, częściowo przesłoniętymi białym półprzejrzystym welonem. W dłoni trzymała wielki bukiet białych lilii i róż. Jej oczy błyszczały z podniecenia, kiedy spojrzała w ich stronę z promiennym uśmiechem.
Zaczął się Marsz weselny, więc ruszyła środkiem nawy. Tren eleganckiej białej sukni muskał podłogę za nią.
- Rany - szepnęła Lara. - Jaka piękna panna młoda. Dosłownie promieniała radością.
Jack położył dłoń na piersi i się uśmiechnął.
- Amore9. Sprawia, że ludzie promienieją.
Jego uśmiech zniknął.
Co spotkało Jacka? Do licha, ależ chciała wiedzieć więcej. Chciała wiedzieć o nim wszystko.
Obejrzała się.
- Tak. - Przytrzymał jej drzwi. - A zadzwonisz do mnie, jeśli będziesz miała kłopoty?
- Może. - Spojrzała na niego i ich oczy się spotkały. Jej serce stanęło, jakby czas się zatrzymał. I w ciągu tych kilku sekund, które trwały jakby poza czasem, zrozumiała, że na pewno do niego zadzwoni. I że nie potrafi mu się oprzeć. Było w nim coś, co budziło jej zmysły, co wywoływało bolesne pragnienie.
Ale jak mogła ufać człowiekowi, który potrafił manipulować ludzkimi umysłami? Czy naprawdę ją pociągał, czy tylko ją zwodził?
Dotknął jej włosów.
- Uważaj na siebie, Butch.
Serce ścisnęło jej się w piersi.
- Mam na imię Lara. - Zbiegła po schodach, ale nocny wietrzyk poniósł za nią jego szept:
- Lara Boucher. Wiedziałem, że będzie brzmiało pięknie.
Jack skrzywił się, słysząc mrożący krew w żyłach wrzask. Jak to możliwe, by tak maleńka istota ludzka była tak głośna? I tak przerażająca?
- Chyba jej się nie spodobałem. - Szybko oddał noworodka ojcu.
Roman Draganesti się roześmiał.
- Trzymałeś ją jak miecz podczas pasowania. - Przytulił maleńką córeczkę do piersi i zaczął ją bujać w górę i w dół.
Jack odsunął się, przerażony, że z ust małej wydobędzie się coś więcej niż wrzask.
- Nie zrobi jej się niedobrze od takiego podrzucania?
- To ją uspokaja. - Shanna Draganesti uśmiechnęła się do nich ze znużeniem ze szpitalnego łóżka w Romatechu Industries. - To jej przypomina, jak się czuła we mnie.
- Śliczna dziewuszka. - Angus MacKay przyglądał się z podziwem dziewczynce. - Zapewne będzie potrzebować ojca chrzestnego?
Jego żona Emma się roześmiała.
- Bardzo subtelne. - Przysiadła na łóżku koło Shanny. - Jak się czujesz, kochana?
- Wszystko dobrze - odparła Shanna. - Ale jestem zła, że nie byłam na ślubie.
- Ja byłem! - Jej dwuletni syn Constantine usiadł w nogach łóżka. - Niosłem obrączki.
- I świetnie się spisałeś - pochwalił go Jack, po czym zwrócił się do Romana: - Jak nazwaliście córkę?
- Sofia. - Roman bujał się lekko, bo mała zasnęła w jego ramionach. - Po mojej matce.
- Śliczne imię dla ślicznej dziewczynki - powiedziała Emma.
Jack taktownie milczał. Jemu noworodek wydawał się zbyt kruchy i zbyt przerażający. Ale też nigdy dotąd nie miał do czynienia z maleńkimi dziećmi.
Po ceremonii ślubnej odbyło się krótkie przyjęcie w kościele, na użytek śmiertelnych przyjaciół i rodziny panny młodej. Potem przyjęcie przeniosło się do sali bankietowej w Romatechu Industries, gdzie wampiry mogły być sobą i wznieść toast na cześć nowożeńców bubbly blood, mieszanką syntetycznej krwi i szampana.
Jack pogratulował Ianowi i jego żonie, a potem poszedł do kliniki w Romatechu, gdzie Shanna Draganesti urodziła swoje drugie dziecko.
Wciąż nie mógł wyjść z podziwu, ile zmian zaszło ostatnio w wampirycznym świecie. Wszyscy jego przyjaciele kawalerowie nagle poddali się czarowi miłości. Roman i Shanna wyglądali na zadowolonych z życia. Jego szef Angus MacKay był nieprzytomnie szczęśliwy z żoną Emmą. Jean-Luc znalazł swoją Heather, a teraz Ian ożenił się z Toni.
Można by pomyśleć, że ktoś dosypał czegoś do wody, ale przecież wampiry nie pijały wody. Odżywiały się syntetyczną krwią, wynalezioną przez Romana w 1987 roku. Tylko ich wrogowie, Malkontenci, wciąż pożywiali się krwią śmiertelników, często zabijając ich przy okazji.
Roman położył śpiącą córeczkę w łóżeczku koło szpitalnego łóżka.
Roman otulił dziecko różowym kocykiem.
- Zobacz, co potrafię zrobić. - Constantine pociągnął Jacka za marynarkę.
Jack spojrzał w dół w samą porę, by zobaczyć, jak syn Romana znika.
- Ta-da! - Tino pojawił się w drugim końcu pokoju.
- Santo cielo, to niesamowite! - Jack słyszał już, że Constantine potrafi się teleportować, ale pomyślał, że chłopiec też potrzebuje trochę uwagi po narodzinach siostry. A poza tym, to naprawdę niesamowite. Tino był chyba jedynym śmiertelnikiem na Ziemi, który posiadał zdolność teleportacji.
- Tylko pamiętaj, żeby nie robić tego jutro, kiedy odwiedzą nas dziadek i babcia - przestrzegł syna Roman.
- Wiem. - Tino zwiesił głowę. - Dziadek mnie nie będzie lubił, kiedy się dowie, że jestem inny.
- Dziadek cię kocha - powiedziała z naciskiem Shanna. - Wszyscy cię kochamy. Dziadek ma tylko problem ze... zrozumieniem.
To było grube niedopowiedzenie. Jack uważał ojca Shanny za nieobliczalne zagrożenie. Jako szef jednostki CIA o nazwie „Trumna”, Sean Whelan z początku chciał pozabijać wszystkich nieumarłych. Teraz, kiedy jego córka była żoną i matką dzieci mistrza wampirów pijących syntetyczną krew, Sean, choć niechętnie, dał im spokój i skupił się na tropieniu Malkontentów.
Jack poklepał chłopca po plecach.
- Ja myślę, że dziadek byłby po prostu zazdrosny. Potrafisz robić tyle wspaniałych rzeczy, których on nie potrafi.
Niebieskie oczy Tina pojaśniały.
- Naprawdę? - Odwrócił się do swojego ojca chrzestnego. - Wujku Angusie, kiedy będę mógł dostać miecz? Powiedziałeś, że mi go dasz.
- Och, cudownie - mruknęła Shanna i padła na poduszki.
Emma się roześmiała.
Angus porwał chłopca na ręce.
Constantine oplótł jego szyję rękami.
Jack wzruszył ramionami.
- Tak, to bardzo frustrujące.
Cholernie frustrujące. Jack miał poważne wątpliwości, czy kiedykolwiek uda im się złapać przywódcę Malkontentów, skoro ten mógł się teleportować, ilekroć się do niego zbliżyli.
- Przemyślałem to, co powiedziałeś, i masz rację. Rosyjsko-amerykański klan będzie szukał zemsty.
Jack pomógł Ianowi i Toni pokonać miejscowych rosyjskich Malkontentów, kiedy przejęli studio telewizyjne Digital Vampire Network. To było pięć miesięcy temu, tuż przed świętami.
- Skoro brałem udział w incydencie w DVN, powinienem być tu i poczekać na reperkusje.
Angus skinął głową.
- Wiedziałeś, że oni nazywają bitwę w DVN masakrą?
- Nie dziwi mnie to. - Jack usłyszał muzykę; zbliżyli się już do sali bankietowej. Zespół grał walca. Jaka szkoda, że nie mógł tu zaprosić Lary Boucher. Jak cudownie byłoby trzymać ją w ramionach i wirować po parkiecie aż do zawrotów głowy, aż obojgu brakłoby tchu. Wtedy objąłby ją mocniej, aż jej piersi...
- Zoltan powiedział, że zabiłeś tamtej nocy sześciu Malkontentów - ciągnął Angus.
Jack zmarszczył brwi, kiedy uroczy obraz Lary w jego myślach zadrżał i zniknął.
- Zoltan za dużo gada. Przestałem liczyć zabitych już wiele lat temu. Jaki to ma sens?
Angus prychnął.
- A taki, że każdy zabity Malkontent to jeden z niezliczonych uratowanych śmiertelników, którzy byliby ich ofiarami.
- Ach, no tak. - Jack uśmiechnął się cierpko. - Stoję po słusznej stronie. - Wątpił, by Lara Boucher w to uwierzyła. W jego przeszłości były dwie śmiertelne kobiety, i one nie uwierzyły.
Angus poklepał go po plecach.
- Dobry z ciebie chłopak. Cieszę się, że postanowiłeś zostać w Nowym Jorku, ale zastanawiam się, czy twoja decyzja ma coś wspólnego z ładną śmiertelniczką, która wpadła na ślub lana. Robby mówił, że ma na imię Susie, zdaje się?
- Robby ma za długi język.
- Robby słusznie zrobił, że zgłosił mi potencjalne zagrożenie. Przyszła na ślub, bo szukała ciebie i miała przy sobie broń. Czy miała wobec ciebie wrogie zamiary?
Jack jęknął w duchu. Powinien wiedzieć, że Robby sprawdził torbę, zanim mu ją oddał.
- Nie martw się o to. Poradzę sobie z nią.
- Skąd ją znasz?
- Jest policjantką.
- Niech to diabli porwą - mruknął Angus. - Jak dużo wie?
- Nic nie wie. Ona i jej partner zostali wezwani do hotelu, kiedy nasza impreza zrobiła się trochę za głośna. - Jack spojrzał kwaśno na swojego szefa. - Zostawiliście mi cały bałagan do posprzątania. Chwała Bogu, że Phineas wrócił z Vampy Maids.
- Przywróciłeś pokój do porządku? - Kiedy Jack skinął głową, Angus pytał dalej: - I postępowałeś zgodnie ze standardową procedurą?
- Tak. Zatarłem wszelkie ślady i wspomnienia, że tam byliśmy. W hotelowych papierach nie ma nic na nasz temat. Ratownicy z pogotowia, którzy przyjechali po Laszla, nic nie pamiętają. Nawet dyspozytor, który wezwał policję na miejsce, nic o tym nie wie.
Angus zatrzymał się przed otwartymi drzwiami sali bankietowej.
- Dlaczego po Laszla przyjechało pogotowie? Jack się skrzywił. Teraz to on miał za długi język. - Ona ich wezwała.
- Ta Susie?
- Ma na imię Lara. - Jack nie zdradził jej nazwiska. Jakby miał wyłączność na informacje o niej. Chciał sam dowiedzieć się czegoś więcej o uroczej policjantce.
- Patrzcie! - Constantine wskazał kogoś w głębi sali. - Tam jest Bethany z mamą. Mogę do nich iść?
Angus spojrzał na śmiertelną żonę i pasierbicę Jeana-Luca.
- Jasne, chłopcze. - Kiedy malec pobiegł do nich, Angus odwrócił się do Jacka. - Laszlo powiedział, że nie dało się jej kontrolować naszą telepatyczną mocą.
- Laszlo ma za długi język.
Angus zmrużył zielone oczy.
- A więc to prawda? Nie zdołałeś zatrzeć jej wspomnień?
Jack przestąpił z nogi na nogę.
- Nie. Jakimś cudem jest odporna.
- Jest zagrożeniem...
- Nie. Poradzę sobie z nią. Sytuacja jest pod kontrolą. Angus zapatrzył się na pary, wirujące w walcu po parkiecie.
- Jak zdołała cię wyśledzić?
- Ian zostawił claymory w hotelu, więc domyśliła się, że pan młody jest Szkotem - zaczął Jack.
- I chodziła na śluby szkockich panów młodych, aż znalazła ciebie? - Angus znów spojrzał na Jacka.
- Tak. - Jack zachował neutralny wyraz twarzy, zdając sobie sprawę, że szef uważnie go obserwuje.
- To znaczy, że jest bystra. Robby powiedział, że jest dość ładna.
Jack parsknął, po czym znów zrobił obojętną minę. Angus uniósł brew.
Jack posłał mu zirytowane spojrzenie.
Usta Angusa drgnęły.
Jack poczuł dziwną dumę z Lary.
Angus oparł się o futrynę i założył ręce na piersi.
- A jako inteligentna dziewczyna z pewnością ma wiele pytań. - Angus zmarszczył brwi. - Rozkazałbym ci, żebyś się z nią więcej nie widywał, ale obawiam się, że nie usłuchałbyś mnie. Nie chcę cię zwalniać. Jesteś zbyt cenny dla firmy.
Jack milczał.
- Sugeruję więc tylko, żebyś się z nią więcej nie spotykał - ciągnął Angus. - Cokolwiek by się działo, nie mów jej o nas. To rozkaz.
Jack skinął głową.
- Rozumiem. - Absolutnie nie mógł powiedzieć Larze o wampirach. Popełnił ten błąd już dwa razy w przeszłości: powiedział o tym, że jest wampirem swojej kochance w 1855 roku, i kolejnej, w 1932. Obie zareagowały tak fatalnie, że musiał wymazać ich wspomnienia. Kobiety żyły dalej własnym życiem, beztrosko nieświadome jego istnienia i bólu serca, jakiego doświadczył po ich stracie.
Z Larą byłoby jeszcze gorzej. Nie potrafił wykasować jej pamięci. Wyznanie jej prawdy mogłoby się okazać poważnym krokiem, którego nie dałoby się już cofnąć. Nie tylko by ją utracił, ale pozostałaby zagrożeniem.
Angus położył mu dłoń na ramieniu.
- Bądź ostrożny, chłopcze. Bądź bardzo ostrożny. - Wszedł do sali bankietowej.
Gdyby Lara dowiedziała się prawdy, byłoby to zagrożeniem dla jego życia i życia wszystkich jego wampirycznych przyjaciół.
Dopiero teraz ów dylemat stał się dla niego boleśnie jasny, w całej swojej rozciągłości. Nie ufał Larze wystarczająco, by wprowadzić ją w świat wampirów. A ona nigdy mu nie zaufa, jeśli on nie powie jej prawdy. Sytuacja bez rozwiązania. Powinien posłuchać rady Angusa i nigdy więcej się z nią nie spotkać.
Cichy głosik w jego duszy szepnął: nie. I powtarzał to słowo coraz głośniej i głośniej, aż zaczął krzyczeć. Merda. Gdyby zadzwoniła do niego, gdyby go potrzebowała, przybiegłby do niej w sekundę.
W ciągu następnego tygodnia Jack zapoznawał się ze swoimi nowymi obowiązkami szefa ochrony w Romatechu Industries. Praca nie była trudna. Szczerze mówiąc, przypominała raczej wakacje po dwóch latach uganiania się za Casimirem po Europie Wschodniej.
Zjawił się w Nowym Jorku na początku maja, na doroczną wiosenną konferencję i uroczysty bal. Potem, ponieważ ślub lana miał odbyć się za tydzień, logiczne wydawało się pozostanie tutaj. Teraz, kiedy zastępował lana, miał tu pozostać przez kolejne trzy miesiące.
Romatech w ciągu dnia tętniło życiem: dwustu śmiertelnych pracowników wytwarzało syntetyczną krew, którą wysyłano do szpitali i banków krwi. W nocy przychodziło mniej więcej pięćdziesiąt osób wampirycznego personelu. Garść z nich, między innymi Laszlo, byli to błyskotliwi naukowcy, asystenci Romana. Pozostali, już nie tak błyskotliwi, pakowali i wysyłali syntetyczną krew oraz produkty linii Fusion do wampirów na całym święcie. Zadaniem Jacka było chronienie ich przed Malkontentami, dla których Romatech stało się głównym celem ataków terrorystycznych.
Jack miał do pomocy Phineasa McKinneya. Dougal Kincaid, który stacjonował w Romatechu przez pięć lat, został oddelegowany do Europy, by pomagać Angusowi w poszukiwaniach Casimira. Pod ręką był też Connor Buchanan, który mógł służyć Jackowi radą. Jako osobisty ochroniarz Romana i rodziny Draganesti często bywał w Romatechu.
Kiedy Phineas robił obchód, Jack zostawał sam w biurze ochrony i jego myśli nieodmiennie błądziły wokół Lary Boucher. Nie zadzwoniła; miał nadzieję, że oznacza to, iż jest bezpieczna. Kusiło go, by do niej zadzwonić, ale dzielnie się opierał. Natomiast zaspokajał swoją ciekawość, szukając informacji o niej w Internecie.
Wiedział, gdzie mieszka. Wiedział, że jej bazą jest komisariat Midtown North. Ale im więcej dowiadywał się o jej przeszłości, tym bardziej był skołowany. Nie mógł jej rozgryźć.
Pochodziła z miasteczka w północnej Luizjanie, gdzie jej ojciec był burmistrzem, a matka zasiadała w zarządzie miejscowego country clubu. Lara mogła tam wieść życie jak w bajce, więc dlaczego przeniosła się do Nowego Jorku? W wieku siedemnastu lat zdobyła tytuł Miss Luizjany Nastolatek. Dlaczego zrezygnowała z wygodnego życia, by zostać policjantką?
Trzeciej nocy poszukiwań natrafił na artykuł z gazety sprzed sześciu lat. „Była Miss Luizjany Nastolatek ledwie uchodzi z życiem z wypadku samochodowego”. Serce ścisnęło mu się w piersi. Santo cielo. Zdjęcie ukazywało zmiażdżony samochód, leżący do góry nogami. Lara była w tym czymś? Przejrzał artykuł. „Oddział intensywnej terapii. Stan zagrażający życiu”.
Merda. Jaki ból, jaki koszmar przeżyła ta dziewczyna? Sięgnął po telefon, by do niej zadzwonić.