Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze - Kerrelyn Sparks - ebook

Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze ebook

Kerrelyn Sparks

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Co chcę na Gwiazdkę? 
Znaleźć sobie sensownego faceta. I błagam, niech będzie wysoki, przystojny i… żywy! 
Te święta nie są dla Toni zbyt wesołe. Jej przyjaciółka wylądowała w wariatkowie, bo upierała się, że zaatakowały ją wampiry. Toni może ją stamtąd wyciągnąć tylko jednym sposobem: udowadniając, że wampiry istnieją naprawdę. A kiedy poznaje tajemniczego Szkota, zaczyna podejrzewać, że to się jej uda. 
Ian ma prawie pięćset lat, ale wygląda jak… Jak to możliwe, żeby nieżywy facet był tak diabelnie seksowny? Czy to właśnie on okaże się tym jedynym? Jeden zakazany pocałunek może obudzić wieczną namiętność – wystarczy jedna chwila pod jemiołą. Jeśli tylko nie przerwie jej ktoś, kto chce wydrzeć Ianowi jego niebezpieczną tajemnicę. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Miłość na kołku, t. 5 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku 
Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie 
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu (2) 
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (6) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 450

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Ja cię kocham,

a ty śpisz, wampirze

 

Polecamy równieżbestsellerowe romanse paranormalne

 

Kerrelyn Sparks

JAK POŚLUBIĆ WAMPIRA MILIONERAWAMPIRY WOLĄ SZATYNKIWAMPIRY W WIELKIM MIEŚCIEWAMPIR Z SĄSIEDZTWA

 

oraz

 

Lara Adrian

POCAŁUNEK O PÓŁNOCYSZKARŁAT PÓŁNOCYPRZEBUDZENIE O PÓŁNOCY

Meg Cabot

NIENASYCENI

Rachel Caine

WYKLĘTA

Jayne CastlePO ZMROKU

Christine Feehan

MROCZNY KSIĄŻĘMROCZNE POŻĄDANIEMROCZNY BLASK

Alexandra Ivy

KIEDY NADCIĄGA CIEMNOŚĆ

Stacia Kane

OSOBISTE DEMONY

DEMON W SERCU

Marjorie M. Liu

POCAŁUNEK ŁOWCY

Richelle Mead

MELANCHOLIA SUKUBAPODBOJE SUKUBAMARZENIA SUKUBANAMIĘTNOŚĆ SUKUBA

Carrie Vaughn

KITTY I NOCNA GODZINAKITTY I NOCNY WASZYNGTON

 

KERRELYNSPARKS

 

Ja cię kocham,a ty śpisz,wampirze

 

Przekład

AGATA KOWALCZYK

 

 

Redakcja stylistyczna

Elżbieta Steglińska

 

Korekta

Jolanta Kucharska

Halina Lisińska

 

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

 

Ilustracja na okładce

© Jonathan Barkat

 

Skład

Wydawnictwo AMBER

Jerzy Wolewicz

 

Druk

Opolgraf S.A., Opole

 

Tytuł oryginału

All I Want for Christmas Is a Vampire

 

Copyright © 2008 by Kerrelyn Sparks

Published by arrangement with HarperCollins Publishers.

All rights reserved.

 

For the Polish edition

Copyright © 2010 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

 

ISBN 978-83-241-3828-9

 

Warszawa 2010. Wydanie I

 

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63

tel. 620 40 13, 620 81 62

 

www.wydawnictwoamber.pl

 

Ta powieść jest dla wszystkich, którzy kochają moje książki, i dla księgarzy, którzy je sprzedają. Niech nikt Wam nigdy nie przebije serca kołkiem.

Rozdział 1

 

Klub pulsował gitarowymi basami i niepohamowaną żądzą. Przyszedł we właściwe miejsce.

Ian MacPhie szedł przez odnowiony magazyn, stawiając kroki w rytm uderzeń perkusji. Klub Horny Devils był najlepszym miejscem na poszukiwanie kobiety. Było ich tutaj całe mnóstwo. Wszystkie urocze i wszystkie były wampirzycami.

Jaskrawoczerwone i niebieskie lasery omiatały halę, oświetlając skąpo ubrane damy tańczące pod sceną. Poruszały się w rytm głośnej muzyki jak wzburzone morze podczas przypływu, a Iana popychał w ich stronę zachłanny prąd przyboju.

Jedno z czerwonych świateł padło na niego, błyskając mu w twarz i oślepiając na kilka sekund. Ogarnęła go panika. A co będzie, jeśli żadna z tych kobiet nie uzna go za atrakcyjnego? Co, jeśli przez dwanaście dni znosił koszmarny ból po to, żeby wyglądać na starszego i... brzydkiego?

Ponieważ był wampirem, nie mógł zobaczyć nowej twarzy w lustrze. Było go widać na kilku cyfrowych zdjęciach z wesela Jeana-Luca, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nie rozpoznawał mężczyzny na fotografiach. Heather zapewniła go, że jest przystojny, ale Heather była szczęśliwą panną młodą, tego dnia wszystko wydawało się jej piękne.

Kiedy odzyskał wzrok, zrozumiał, że niepotrzebnie się denerwował. Żadna z kobiet nie patrzyła na niego. Stały przodem do sceny, ze spojrzeniami wbitymi w tancerza, który paradował dumnie w indiańskim pióropuszu na głowie. Na bezwłosej piersi miał namalowaną strzałę w barwach wojennych. Była skierowana w dół, gdzie kępka strategicznie umieszczonych orlich piór skrywała jego wampum.

Ian odetchnął głęboko i ocenił sytuację. To prawda, damy go nie zauważyły, ale przecież nie próbował jeszcze zwrócić na siebie ich uwagi. Te dziewczyny z pewnością były napalone, więc miał spore szanse. Pora wypróbować nową twarz.

Powoli wmieszał się w tłum. Ale co powinien powiedzieć? Jean-Luc zdobył Heather wdziękiem i inteligencją. Postanowił, że zastosuje ten sam sposób.

- Dobry wieczór paniom.

Muzyka ryczała tak głośno, że usłyszały go tylko dwie wampirzyce. Odwróciły głowy i przyjrzały mu się śmiało.

- Niezły - krzyknęła jedna.

Ian posłał im uśmiech, jak miał nadzieję, uroczy, choć zawahał się, kiedy zauważył, że druga kobieta ma usta pomalowane na czarno. Podejrzewał, że współczesne dziewczęta uważały taki makijaż za atrakcyjny, ale jemu przypomniał epidemię dżumy.

- Fajny kilt - krzyknęła ta z czarnymi ustami. - I zgrabne kolana.

- Jesteś tancerzem? - zapytała pierwsza.

- Nie. Pozwolą panie, że się przedstawię. Jestem Ian Mac...

- Och, myślałam, że ten kilt to kostium! - roześmiała się pierwsza dziewczyna. - Na serio tak się ubierasz?

- Musimy zobaczyć coś więcej niż ładne kolana! - roześmiała się czarnousta.

Ian się zawahał. Potrzebował dowcipnej, ciętej odpowiedzi.

- Jestem pewien, że da się to załatwić.

Niestety, dziewczyny nie zwróciły uwagi na próbę nawiązania flirtu. Rozległy się głośniejsze piski i odwróciły się do sceny. Pióra fruwały, a wampirzyce usiłowały je złapać na pamiątkę.

- Bardzo przepraszam. - Ian spróbował odzyskać zainteresowanie dziewczyn. - Mogę postawić paniom drinka?

- To jest moje! - Czarnousta odepchnęła koleżankę, żeby chwycić pióro.

Ian odsunął się, skonsternowany zachowaniem kobiet. Spojrzał na scenę i przełknął ślinę. Na wszystkich świętych, kobiety oskubały tancerza jak kurczaka. Te nowoczesne panny były bardziej agresywne, niż sądził. Zakładał, że kiedy będzie szukał partnerki, to on będzie myśliwym.

Cofnął się jeszcze bardziej, by zejść z drogi rozgorączkowanym amatorkom pierza. Może to tylko kwestia wybrania odpowiedniego momentu. Tak, odpowiedni moment był bardzo istotny, kiedy polowało się na zwierzynę. Postanowił, że usiądzie i poczeka. Prędzej czy później tancerze będą musieli zrobić sobie przerwę i może wtedy będzie łatwiej zrobić wrażenie na paniach.

A kiedy będzie czekał, wypije drinka na ukojenie nerwów. Ruszył do baru. Wszystko sobie przemyślał. Szukał partnerki uczciwej, lojalnej, ładnej i inteligentnej. W takiej kolejności. I oczywiście powinna być w nim szaleńczo zakochana.

Z tym ostatnim był pewien problem. Jak miał sprawić, żeby ta idealna dziewczyna się w nim zakochała? Wątpił, by jego rzekomo śliczne kolana wystarczyły.

Barmanka trzymała telefon przy jednym uchu, a drugie zatykała dłonią, żeby cokolwiek usłyszeć przy ryczącej muzyce.

- Jasne, nie przestaję mówić. Więc jesteście z Kalifornii? A niech mnie, strasznie daleko.

Obok niej zmaterializowały się dwie młode damy. Wykorzystały głos barmanki jako sygnał naprowadzający, dzięki któremu teleportowały się we właściwe miejsce.

- Witamy w Horny Devils. - Barmanka uśmiechnęła się, odkładając słuchawkę. - Czego się panie napiją?

- Dwa razy blood lite - złożyła zamówienie jedna z dziewczyn. Zamknęła błyszczącą, ozdobioną brylancikami komórkę i wrzuciła ją do błyszczącej torebki.

Druga wampirzyca wskazała palcem scenę.

- Wow, ale on jest seksowny!

Zapomniały o drinkach i przepchnęły się w stronę sceny, Ian uniósł rękę na powitanie.

- Dobry wieczór paniom.

Minęły go z oczami wlepionymi w tańczącego Indianina, któremu zostały już tylko dwa pióra.

Ian westchnął. Do czego to doszło, żeby mężczyzna o szlachetnych intencjach musiał konkurować ze striptizerem? Jak miał zrobić wrażenie na tych nowoczesnych dziewczynach? Może Vanda mogłaby mu dać jakąś radę. Vanda, która miała różowe, nastroszone włosy i nosiła ciuchy ze spandexu, stała się bardzo nowoczesną kobietą. I najwyraźniej odniosła wielki sukces w interesach, skoro wampiry teleportowały się do jej klubu aż z Zachodniego Wybrzeża.

Ian usadowił się na stołku przy barze i został obdarzony promiennym uśmiechem barmanki. Panna Cora Lee Primrose nie nosiła już sukien z krynoliną i nie kręciła jasnych włosów w loczki, ale wciąż mówiła z akcentem piękności z Południa z czasów wojny secesyjnej.

- Jak się miewasz - przywitała go. - Chciałbyś spróbować najnowszego drinka z linii fusion?

- A jest coś nowego? - Za długo go nie było.

- A jest. Nazywa się bleer. Syntetyczna krew zmieszana z...

- Piwem?

Cora Lee zrobiła zawiedzioną minę.

- Już to piłeś?

- Nie, tak strzeliłem. Spróbuję. - Ian wyjął pięć dolarów ze sporranu i położył na blacie, a ona napełniła szklankę bursztynowym płynem. Od aromatu krwi i drożdży ślinka napłynęła mu do ust. Na wszystkich świętych, od wieków nie pił piwa.

- Proszę. - Cora Lee postawiła przed nim szklankę.

Wypił długi łyk i zlizał z warg czerwonawą piankę.

- Wyborne.

Barmanka uśmiechnęła się szeroko.

- Cieszę się, że ci smakuje. Jesteś nowy w mieście?

Do diabła. Myślał, że jej powitalny uśmiech oznaczał, że go rozpoznała, ale tak nie było. Wypił kolejny potężny łyk bleera, żeby osłodzić sobie uczucie zawodu. Cora Lee była w haremie Romana przez pięćdziesiąt lat, w tym samym domu, w którym Ian mieszkał i pracował jako strażnik. Czy naprawdę aż tak się zmienił?

- To ja, Ian.

Jej niebieskie oczy otworzyły się szeroko.

- Ian?

- Tak. Ian MacPhie.

- Nie możesz być Ianem, Ian to nastolatek.

Spojrzał chmurnie w swoją szklankę bleera. Przez pięć wieków był traktowany jak dziecko. To cud, że nie oszalał.

- Prosiłaś mnie, żebym ci pomagał sznurować gorset. Pewnie myślałaś, że jestem za młody, żeby zerkać na twoje krągłe biodra i na to, jak gorset wypycha twoje piersi...

- No coś ty! Ja? Nigdy! - Cora Lee odsunęła się o krok. - Nigdy bym nie poszła do łóżka z dzieckiem - obruszyła się.

- Jestem trzysta lat starszy od ciebie - warknął.

Przekrzywiła głowę, żeby mu się przyjrzeć.

- Przyznaję, twoje oczy są niesamowicie podobne do oczu Iana.

- Może dlatego, że jestem Ianem.

- Na pewno?

- Oczywiście, że na pewno. Kim innym miałbym być?

Zerknęła na niego podejrzliwie.

- Widzisz... nie pamiętam, żebyś był taki...

- Czarujący?

- Zgryźliwy. - Westchnęła. - Ian był takim dobrze wychowanym i miłym chłopcem. Bardzo go lubiłam.

- Do wszystkich diabłów, ja nie umarłem. Tylko wyglądam teraz dwanaście lat starzej.

- A niech mnie. Jak to zrobiłeś?

Ian się zawahał. O specyfiku Romana, pozwalającym wampirom nie spać w dzień, lepiej było nie rozpowiadać.

- To przez coś... co zjadłem. W Teksasie.

- Chciałeś to zjeść? Chciałeś wyglądać starzej?

- Aye.

- Ale dlaczego miałbyś zrobić coś tak okropnego?

Zazgrzytał zębami. Przez wieki był uwięziony w ciele piętnastolatka; to było piekło na ziemi. Jeśli Cora Lee tego nie rozumiała, on nie czuł się w obowiązku wyjaśniać.

- Może po prostu chciałem się z kimś przespać.

Obruszyła się.

- A byłeś takim miłym chłopcem.

- Aye. - Dopił swój bleer.

Cora Lee przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami.

- Skoro masz, czego chciałeś, to dlaczego jesteś taki skwaszony?

- Nie jestem skwaszony!

Otworzyła szeroko oczy.

- Och, rozumiem! Jeszcze żadnej nie zaliczyłeś. Może mogę ci pomóc.

Cholera, sam potrafi zapolować. Zauważył, że muzyka przycichła. Tancerz zszedł ze sceny i panie szukały innego obiektu zainteresowań. Musiał działać szybko.

- Jest Vanda? Muszę się z nią zobaczyć.

- Chwileczkę. - Cora Lee podbiegła do stolika, przy którym siedziała jakaś wampirzyca i gawędziła z innymi klientkami. - Pamela! Nigdy nie zgadniesz, kim jest ten facet.

Czyżby Cora Lee próbowała umówić go z lady Pamelą Smythe-Worthing? Nie. Do diabła, nigdy. Brytyjska wicehrabina z czasów regencji też była w haremie Romana i przez pięćdziesiąt lat patrzyła na niego ze złośliwą pogardą.

Lady Pamela wstała i mu się przyjrzała. Jej falbaniasta XIX-wieczna suknia zniknęła. Wicehrabina ubierała się stosownie do obecnych czasów, miała na sobie minispódniczkę i czarny skórzany stanik.

- O rany, spójrzcie na ten stary wyświechtany kilt. - Lady Pamela wciąż mówiła tym samym wyniosłym tonem. - To pewnie kolejny barbarzyńca ze Szkocji. Czy nikt w tym okropnym kraju nie umiera już naturalną śmiercią?

Ian uniósł brew. Musiała wiedzieć, że ją słyszy.

Cora Lee uśmiechnęła się szeroko.

- Pamelo, to jest Ian!

Pamela wybałuszyła oczy.

- Z pewnością żartujesz. Będę na ciebie bardzo zła, jeśli stroisz sobie ze mnie żarty.

- To naprawdę jest Ian - przekonywała ją Cora Lee. - Wydoroślał.

- Jeszcze jak. - Pamela zmierzyła go wzrokiem. - I muszę przyznać, że nasuwa mi się pytanie o niezmiernie ważną kwestię.

- Chodzi ci o to, jak to się stało? - domyśliła się Cora Lee. - Powiedział mi, że to przez to, że...

- Nie. - Pamela lekceważąco machnęła ręką. - Pytanie brzmi - pochyliła się bliżej do Cory Lee - czy on jest prawiczkiem?

- A niech mnie! - zachichotała Cora Lee. - Sam powiedział, że chce się z kimś przespać.

- Hm. - Pamela postukała palcem w policzek, zastanawiając się nad tym. - Pięćsetletni prawiczek. To może być interesujące.

Niech to licho. Jeśli ktoś potrafił sprawić, że Ian czuł się jak dziwadło, to właśnie lady Pamela. Odwrócił się do niej plecami i ruszył do gabinetu Vandy.

- Chwila! - Cora Lee błyskawicznie zastąpiła Ianowi drogę. - Vanda bardzo się złości, jeśli jej przeszkadzamy, kiedy jest zajęta.

- To prawda. - Lady Pamela podeszła seksownym krokiem. - Vanda jest mózgiem tego interesu. - Przygładziła długie jasne włosy. - My jesteśmy jego urodą.

- O, z pewnością. - Cora Lee zatrzepotała rzęsami.

- Gratuluję - burknął Ian. Czy te kobiety zdawały sobie sprawę, że właśnie przyznały, iż nie mają mózgu? Na liście pożądanych zalet swojej wybranki przeniósł inteligencję z miejsca czwartego na trzecie.

Cora Lee zajrzała do gabinetu Vandy.

- Vanda! Ktoś do ciebie.

- Mam nadzieję, że to nowy seksowny tancerz - warknęła Vanda. - W tym miesiącu interes kiepsko idzie.

- Moim zdaniem kapitalny pomysł! - Pamela uśmiechnęła się przebiegle do Iana.

Szkot wszedł do gabinetu.

Vanda oderwała wzrok od monitora komputera.

- Niezły kostium. Pokaz, co masz pod kiltem.

- Och, cudownie! - Cora Lee klasnęła w dłonie.

Pamela zamknęła za nimi drzwi.

- Nie będę się obnażał. - Ian założył ręce i zmarszczył brwi. - I to nie jest kostium.

- Dziewczyny zakochają się w tym akcencie! - Vanda wstała i obejrzała Iana. Wampirzyca była ubrana jak zwykle w fioletowy obcisły kombinezon, wokół talii miała przewiązany bicz. - Powinieneś mieć stringi w kratkę, żeby pasowały do kiltu.

- Z czerwonym chwościkiem na końcu - dodała Cora Lee.

- Kapitalne - mruknęła Pamela.

- Umiałbyś zakręcić tym chwościkiem? - Vanda zrobiła palcem kółeczko w powietrzu.

Co to ma być, do licha? Ian ruszył w jej stronę.

- Vando...

- Przestańcie, biedak się zawstydził. - Pamela przysunęła się do Vandy i szepnęła: - Myślimy, że on jest prawiczkiem.

Spojrzał na nie ze złością.

- Vando, nie poznajesz mnie?

- Kotku, gdybyśmy się już spotkali, nie byłbyś prawiczkiem.

Pamela się roześmiała.

- To która z nas będzie miała zaszczyt rozprawiczenia go?

- Możemy ciągnąć zapałki - zasugerowała Cora Lee.

- Nie mam zamiaru spać z żadną z was - warknął Ian. - Vando, to ja, Ian.

- Co? - Vanda zmrużyła oczy. - Nie, nie wydaje mi się.

- Jasna cholera. - Przeczesał ręką długie włosy związane rzemykiem. - Pomyślałem, że może mnie ostrzyżesz, jak zwykle. No i... muszę z tobą porozmawiać.

- Ian? - Vanda podeszła i przyjrzała mu się z bliska. - To naprawdę ty? Co się stało?

- Ja wiem! - Cora Lee pomachała ręką. - Zjadł coś.

- Zjadłeś coś? - Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.

- Mógłby zjeść mnie - mruknęła lady Pamela, posyłając mu uwodzicielskie spojrzenie spod rzęs.

Cora Lee zasłoniła usta dłonią i zachichotała.

- Nie mogę powiedzieć nic więcej. One nie potrafią utrzymać niczego w sekrecie. - Ian wskazał ruchem głowy Corę Lee i lady Pamelę.

Vanda kiwnęła głową i zerknęła na dwie blondynki.

- Wracajcie do klientów.

- Hm. Po prostu chcesz prawiczka dla siebie. - Lady Pamela wyszła z pokoju. Cora Lee podążyła za nią.

Vanda zamknęła drzwi i wróciła do Iana. Uśmiechała się szeroko.

- Nie do wiary! Jesteś dorosły. - Uściskała go. Kiedyś byli równi wzrostem, ale teraz czubek jej głowy sięgał jego podbródka. - Coś ty zjadł, u licha, że się od tego postarzałeś?

- Nie powtarzaj tego, ale wypiłem specyfik Romana, który umożliwia nam funkcjonowanie w dzień. Brałem go przez dwanaście dni, więc postarzałem się o dwanaście lat.

- Jesteś o wiele potężniejszy i wyższy... to musiało boleć.

Bolało. Wzruszył ramionami.

- Włosy też mi bardzo urosły. Pomyślałem, że trzeba je ostrzyc.

Ściągnęła rzemyk z jego kucyka i odsunęła się, żeby mu się przyjrzeć.

- Krótkie loczki już ci chyba nie pasują. Teraz masz surową, kanciastą twarz.

Surową i kanciastą? Jak na przykład kawał skały? Nic dziwnego, że miał takie problemy z goleniem. Zawsze miał dołek w podbródku, ale teraz bardziej przypominał cholerny krater. I, szczerze mówiąc, często lała się z niego krew jak lawa z krateru. Golenie się bez lustra było piekielnie trudne.

- Podobasz mi się z długimi włosami. - Vanda podeszła do biurka i wyjęła nożyczki z górnej szuflady. - Ale są trochę zniszczone na końcach, więc ci je podetnę.

- Dziękuję. - Ian usiadł na krześle naprzeciw biurka.

Vanda wyjęła z torebki szczotkę do włosów i zaczęła rozczesywać splątane loki, Ian zamknął oczy, ciesząc się jej znajomym dotykiem. Strzygła go przez ostatnich pięćdziesiąt lat i przez ten czas dowiedziała się o nim więcej niż ktokolwiek inny. Nawet Connor i Angus.

Nie mógł powiedzieć innemu mężczyźnie, jaki był sfrustrowany. Connor był jego bezpośrednim zwierzchnikiem i twardzielem, który uznałby jego frustracje za dziecinne narzekania. Angus MacKay był szefem Agencji MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne, i przełożonym Iana. On też uratował Iana od pewnej śmierci, przemieniając go w 1542 roku. Ale Angus miał poczucie winy, że uwięził go w ciele piętnastolatka. Nie, Ian nie mógł wyjawić Angusowi, jaki był nieszczęśliwy. Ale Vanda to rozumiała i zachowała zwierzenia Iana dla siebie.

Zaczęła go strzyc.

- Kiedy wróciłeś do miasta? – spytała.

- Dzisiaj.

- Teleportowałeś się z Teksasu?

- Nie. Byłem w Szkocji.

- Ach. - Ciachała dalej. - Słyszałam ostatnio, że byłeś w Teksasie i chroniłeś Jeana-Luca.

- Byłem. Latem.

Vanda przestała strzyc.

- Słyszałam, że Phil też tam był.

- Owszem, był. - Czyżby Vanda była nim zainteresowana? Phil pilnował domu Romana w dzień, kiedy jeszcze mieszkały tam wampirzyce z haremu. O ile Ian się orientował, Phil trzymał się z daleka od pań. To była jedna z żelaznych zasad Angusa. Ochroniarzowi nie wolno było zadawać się z podopiecznymi.

Vanda wróciła do strzyżenia.

- A jak się miewa?

- Dobrze. - Ian był ciekaw, czy znała sekret Phila.

- Wraca do Nowego Jorku?

- W końcu tak. Szkoli nowego ochroniarza Jeana-Luca. - Tymczasem Connor zatrudnił ochroniarza śmiertelnika, Toniego, który miał zastąpić Phila do czasu jego powrotu, Ian jeszcze go nie poznał, ale był ciekaw, czy Toni też był zmiennokształtnym.

- Co robiłeś w Szkocji? - spytała Vanda.

- Niewiele. Po kuracji Angus nalegał, żebym wziął kilka miesięcy wolnego, żeby... dojść do siebie.

- Więc jednak to było bolesne. - Przechyliła się przez jego ramię, żeby na niego spojrzeć. - A teraz dobrze się czujesz?

- Tak. - To nie była do końca prawda. Urósł trzynaście centymetrów w ciągu niecałych dwóch tygodni i musiał się do tego przyzwyczaić. Pił ogromne ilości syntetycznej krwi, stosownie do jego większych gabarytów. Kiedy był w Szkocji, zlecił remont swojego małego zamku. Nocami pomagał budowlańcom i wyrobił sobie mięśnie. Ale wciąż potykał się o swoje wielkie stopy i zacinał przy goleniu, zwłaszcza przy tym przeklętym kraterze w podbródku. - Już wszystko dobrze.

Vanda prychnęła z powątpiewaniem.

- A jak tam w Szkocji?

- Pięknie. - Zawsze czuł radość, kiedy wracał na szkockie wyżyny, bo były jego domem, odnajdywał tam spokój. Ale po kilku nocach zawsze docierało do niego, że wszyscy śmiertelnicy, których znał z przeszłości, nie żyją. I dopadała go samotność.

Vanda westchnęła.

- Coś czuję, że nie mówisz mi o wielu sprawach. Myślałam, że chciałeś porozmawiać.

- Przecież rozmawiamy.

- Nie mogę przegadać całej nocy, tak jak kiedyś. Prowadzę interes.

Umilkł na chwilę, słuchając metalicznego odgłosu nożyczek. Jak miał tak z marszu powiedzieć, że chce znaleźć prawdziwą miłość i być niebiańsko szczęśliwy w małżeństwie, które potrwa wieki, ale nie wie, jak zabrać się do szukania?

- A jak tam interes?

- Świetnie - wycedziła, rzucając nożyczki na biurko. Otrzepała z niego włosy energiczniej, niż to było potrzebne. - Będziesz mówił czy mam cię trzasnąć biczem?

Wyszczerzył zęby. Vanda lubiła zgrywać herod babę, ale więcej szczekała, niż gryzła.

- No dobrze, już mówię. Skoro już mam tę nową, starszą twarz, to pomyślałem...

- Niesamowite. Mózg też ci urósł?

- Bardzo zabawne. Przyszedłem tu dzisiaj, bo szukam... - Nie był w stanie wydusić „kobiety”. Vanda pewnie by go wyśmiała. - Mam krater w podbródku.

Roześmiała się.

- To jest dołeczek. - Przekrzywiła głowę, przyglądając się mu uważnie. - Niech zgadnę, martwisz się o to, czy jesteś przystojny?

- Nie, oczywiście, że nie. - Poruszył się niespokojnie na krześle.

Vanda przysiadła na brzegu biurka.

- Nikt ci nie powiedział, jak wyglądasz?

- Mężczyźni nie rozmawiają o takich bzdurach. Żona Jeana-Luca powiedziała, że wyglądam... dobrze.

Wampirzyca parsknęła.

Do licha. Wiedział, że Heather kłamała.

Vanda pokręciła głową.

- Dobrze to duże niedopowiedzenie. Jesteś absolutnie boski.

W sercu Iana zakiełkowała nadzieja. Może jakaś kobieta się w nim zakocha.

- Ty... ty nie mówisz tego tylko dlatego, że chcesz być miła?

- A czy ja kiedykolwiek byłam szczególnie miła?

- Dla mnie tak.

- No cóż... - Zirytowana poprawiła bicz wokół bioder. - Przypominasz mi mojego młodszego brata. Ale chyba nie mogę cię już traktować jak dzieciaka.

- Przykro mi, że ci zepsułem zabawę - burknął.

Uśmiechnęła się szeroko.

- Naprawdę bardzo się cieszę, Ian. Na pewno jesteś zachwycony, że jesteś dorosły.

- Tak. - Zabębnił palcami o poręcz krzesła.

Uśmiech Vandy zniknął.

- Nie wyglądasz na szczególnie zachwyconego. O co chodzi?

- Teraz, kiedy już wyglądam doroślej... szukam...

- Tak?

- Kobiety.

Uśmiechnęła się leciutko.

- No cóż, to też jakiś początek. - Nagle wybałuszyła oczy. - O mój Boże, ty naprawdę jesteś prawiczkiem?

- Nie! Mam prawie pięćset lat. Niby na co miałem czekać, do diabła?

- Lady Pamela uważa, że jesteś. A ty nie zaprzeczałeś.

- To nie są tematy, na jakie mężczyzna powinien dyskutować publicznie. To prywatna sprawa.

Vanda się roześmiała.

- Jesteś taki staroświecki. Seks to nie jest coś, czego się trzeba wstydzić.

- Ja się nie... - Nie mógł temu zaprzeczyć. Na wszystkich świętych, wstydził się. - Nie chodzi mi o seks, zrozum. Tylko o to, jak musiałem się do niego zabierać. To nigdy nie było... w porządku.

Twarz Vandy spoważniała.

- Żeby przetrwać, wszyscy robiliśmy rzeczy, których żałujemy.

- To było więcej niż pożałowania godne. Nie zachowywałem się honorowo. - Nigdy wcześniej nie przyznał się do tego nikomu.

- A co robiłeś?

Zebrał z tyłu włosy sięgające ramion i związał je rzemykiem.

- Kiedy Angus mnie przemienił, powiedział mi, jak mam się pożywiać. W zamian za krew miałem dawać damom rozkosz i dbać o to, żeby były zadowolone.

Vanda wciągnęła ze świstem powietrze.

- Mnie się podoba ta metoda.

Zażenowany Ian odwrócił oczy.

- Nie wiedziałem, jak to robić. Miałem ledwie piętnaście lat, rozumiesz, więc z początku chodziłem do burdeli, żeby się nauczyć. I... I byłem pojętnym uczniem.

- To nie jest takie straszne.

- Zrobiło się straszne, kiedy przestałem chodzić do burdeli. Miałem problemy z uwodzeniem kobiet, które uważały mnie za dziecko. Żeby nie głodować, uciekałem się do kontroli umysłu, by widziały we mnie starszego mężczyznę. Potrafiłem je zadowolić, ale...

- Miałeś poczucie winy?

Ian splótł palce obu dłoni.

- Aye. Oszukiwałem je. Każdy związek, przez całe moje życie, był oparty na kłamstwie i podstępie. Nie zniosę tego dłużej.
- Rozumiem.

Wyprostował się na krześle.

- Teraz po raz pierwszy w życiu mogę być uczciwy. Nareszcie mogę sobie poszukać kobiety odpowiedniej dla mnie.

Vanda się uśmiechnęła.

- W takim razie przyszedłeś we właściwe miejsce. Z taką twarzą nie będziesz miał problemu ze znalezieniem sobie dziewczyny na noc.
- Nie chodzi mi o jedną noc. Przez całe wieki miałem jednonocne przygody. Chcę znaleźć prawdziwą miłość. Chcę takiego samego szczęścia, jakie znaleźli Roman, Angus i Jean-Luc.

Uśmiech Vandy zmienił się w grymas.

- W takim razie nie przyszedłeś we właściwe miejsce. Kobiety, które tu przychodzą, zwykle nie są zainteresowane trwałymi związkami.

Ianowi zrzedła mina.

- Więc jak mam ją znaleźć?

- Może będę mogła ci pomóc. - Vanda zsunęła się z biurka. - Sama myślałam o znalezieniu jakiegoś miłego faceta, więc zarejestrowałam się na portalu randkowym. - Usiadła za biurkiem, chwyciła mysz i zaczęła klikać. - To najmodniejszy nowy portal dla singli.

Ian pochylił się nad biurkiem, by widzieć monitor komputera. Przyjrzał się stronie www.singlewwielkimmiescie. Chwaliła się ponad pół milionem klientów pochodzących z Nowego Jorku i okolic.

- To nie dla mnie. Nie mogę się spotykać ze śmiertelniczką.

- Dlaczego nie?

- Mówiłem ci. Nie chcę oszukiwać kobiety, do której będę się zalecał. A śmiertelniczkę musiałbym okłamywać, dopóki nie miałbym pewności, że mogę jej zaufać. A wtedy, przyznając się do mojej natury, zniszczyłbym jej zaufanie do mnie. Nic z tego nie wyjdzie.

- Nie zgadzam się. Romanowi i Shannie wyszło.

- On się do niej nie zalecał na początku. Potrzebował tylko dentystki. To był przypadek. I uwierz mi, bardzo się zdenerwowała, kiedy poznała prawdę.

Vanda wzruszyła ramionami.

- Przeszło jej.

- Nie chcę okłamywać kobiety, do której będę się zalecał. Więc lepiej, żeby była wampirzycą. Wampirzyca zrozumie wszystko, przez co przeszedłem. Śmiertelniczka nie spojrzy łaskawie na to, w jaki sposób wykorzystywałem kobiety w przeszłości. I nie mógłbym mieć o to pretensji.

- Jeśli będzie cię kochać, to zrozumie.

- Już się zdecydowałem. Chcę wampirzycy.

Vanda westchnęła.

- Okej, ale uważam, że ograniczasz sobie możliwości.

- I musi pić syntetyczną krew, być uczciwa, lojalna, inteligentna i ładna.

- Teraz już się bardzo ograniczasz. - Vanda ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na ekran. - Na szczęście dla ciebie, można się zorientować, kto jest wampirem. - Kliknęła na swój profil. - Widzisz to?

Ian przeczytał wers, który wskazała.

- Wszystkie wampiry umieszczają w profilu literkę W - wyjaśniła. - To nasz sekretny kod, pozwalający się nawzajem rozpoznać. Jeśli jakaś dziewczyna poprosi cię o spotkanie i nie będzie miała w profilu W, po prostu odmówisz.

Serce Iana zabiło szybciej. Nie tak wyobrażał sobie szukanie prawdziwej miłości, ale było to o wiele lepsze niż nic.

- To się może udać.

- Oczywiście że się uda. Mam tu aparat cyfrowy. - Vanda wysunęła szufladę biurka. - Zrobimy ci zdjęcie i założymy profil. To zajmie kilka godzin.

- Godzin?

- Profil jest dość szczegółowy. Będziesz musiał napisać coś o sobie. - Twarz jej pojaśniała. - Wiem! Ja to zrobię.

- Ty? Dlaczego?

- Bo jestem kobietą i wiem, co kobiety chcą usłyszeć. Genialny plan! - Złapała długopis i notes.

Jej propozycja była bardzo kusząca, jako że Ian nie miał pojęcia, co miałby napisać.

- Pamiętaj, jest dla mnie bardzo ważne, żebyś napisała prawdę.

- Oczywiście, ale zejdź na ziemię, Ian. Nie mogę napisać, że masz pięćset lat.

- Czterysta osiemdziesiąt.

Postukała długopisem w kartkę, czekając.

- Dobrze - jęknął. - Możesz napisać, że mam dwadzieścia siedem.

- Świetnie. - Zanotowała. - A ile masz teraz wzrostu?

- Metr osiemdziesiąt osiem. - Zmarszczył brwi. - Tylko koniecznie napisz, że szukam kobiety lojalnej i uczciwej. No i inteligentnej i ładnej.

- Żaden problem. A teraz uśmiechnij się i pokaz te dołeczki. - Uniosła aparat. - I o nic się nie martw. Napiszę tak, że żadna ci się nie oprze.

 

Rozdział 2

 

Tuż przed świtem Ian teleportował się przed tylne wejście kamienicy Romana przy Upper East Side. Wcisnął guzik pilota, żeby wyłączyć alarm, zanim otworzył drzwi kluczem. W kuchni było ciemno; świecił się tylko panel koło drzwi, Ian wstukał kod, żeby włączyć alarm na nowo.

- Ani kroku dalej - ostrzegł szorstki głos. - Odwróć się powoli.

Ian odwrócił się i dostrzegł błysk góralskiego sztyletu, trzymanego przez potężnego Szkota stojącego w drzwiach kuchni.

- Dougal?
- Tak. - Dougal Kincaid zapalił światło. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania, kiedy spojrzał na kilt Iana.
- To ty, Ian?
- Aye, to ja. Chcesz zobaczyć moją legitymację służbową.
- Nie. - Dougal uśmiechnął się i schował broń do pochwy w podkolanówce. - Lepiej rozpoznaję twoją kratę niż twoją twarz. Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym tygodniu.
- Nudziłem się. - A raczej czuł się samotny, ale nie chciał się do tego przyznawać. - Jak tam sprawy?
- W zasadzie spokój. - Dougal wyjął z lodówki butelkę syntetycznej krwi i wstawił ją do mikrofalówki. - Czyli co, wracasz do pracy?
- Nie. Mam jeszcze tydzień wakacji. - Tydzień na poszukiwania idealnej towarzyszki życia.

Dougal przekrzywił głowę i przyjrzał się Ianowi.

- Słyszałem, że się postarzałeś, ale to niesamowite, jak się zmieniłeś z wyglądu.

- Aye, ja sam ledwo się poznaję. - Ian przez chwilę gapił się na zdjęcia zrobione przez Vandę. Nie tylko jego twarz się zmieniła. Zmężniał tak, że nie bardzo miał czas się przyzwyczaić do nowego ciała. Czasem zachowywał się jak słoń w składzie porcelany, zrzucał rozmaite przedmioty i potykał się o swoje stopy w rozmiarze czterdzieści sześć.

Mikrofalówka zapikała i Dougal wyjął swoją przekąskę.

- Właśnie trenowaliśmy na dole sztuki walki. - Łyknął trochę krwi. - Żałuj, że nie widziałeś. Nowy ochroniarz przewrócił Phineasa na tyłek.

- Naprawdę? - Ian był pod wrażeniem. Nieczęsto się zdarzało, żeby śmiertelnik pokonał wampira w walce wręcz.

Dougal ruszył do drzwi.

- Idę wziąć prysznic, zanim wzejdzie słońce.

Słońce zbliżało się już do horyzontu, Ian czuł, jak zwalnia mu metabolizm. Poszedł za Dougalem tylnymi schodami do kwater ochroniarzy w piwnicy. Stół bilardowy został odsunięty pod ścianę, koło sofy, żeby było więcej miejsca dla walczących.

Ian podniósł przewrócone krzesło i zauważył, że jedna z nóg jest złamana.

- To musiała być niezła bójka.

- Aye. I trochę żenująca dla Phineasa. - Dougal opróżnił do końca butelkę i poszedł do sypialni. Trzasnęły drzwi łazienki.

Ian spodziewał się zobaczyć w sypialni Phineasa McKinneya, ale młodego czarnoskórego wampira nie było. Z obu łazienek słychać było szum wody, więc Phineas pewnie brał prysznic, jak Dougal. Wiele wampirów lubiło się umyć przed zapadnięciem w śmiertelny sen. Lepiej się wtedy czuli; nie tak jak zmarli.

Sypialnia była prawie pusta, Ian pamiętał czasy, kiedy stało tu dziesięć trumien, w których sypiali ochroniarze. Teraz większość wampirów była w Europie Środkowej, polowali na Casimira.

Wyższe piętra były równie opustoszałe. Wcześniej mieszkali tam Roman, dziesięć wampirzyc z haremu i liczni goście. Dom był ekscytującym miejscem. Ale teraz wszyscy się wyprowadzili.

Roman mieszkał ze swoją śmiertelną żoną i dzieckiem w White Plains, ochraniał go Connor. Wampiry zajmowały jego dom w centrum, pracowały jako ochroniarze w Romatech Industries, gdzie wytwarzano syntetyczną krew i napoje fusion. Connor był szefem ochrony w firmie, ale zamierzał przekazać stanowisko Ianowi, żeby skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa Romanowi i jego rodzinie.

Ian bardzo się cieszył na ten awans, ale trochę go irytowało to, że awansował dopiero teraz, kiedy wygląda jak dorosły mężczyzna. Zaczął pracować w firmie MacKaya w 1955 roku i nigdy nie zajmował wyższego stanowiska niż zastępca. Nawet jego najlepszym przyjaciołom było trudno traktować go jak dorosłego, kiedy wyglądał na piętnaście lat.

Ściągnął wełniany sweter przez głowę i wrzucił go do kosza na pranie Podszedł do trumny, w której sypiał od ponad pięćdziesięciu lat. Poduszka i koc były z czerwono-zielonego tartanu klanu MacPhie, takiego samego jak jego kilt. Zdjął sporran, wyjął nóż ze skarpety i schował je w małej komódce koło trumny. Zrzucił buty, ale nagle uświadomił sobie, że przecież urósł o trzynaście centymetrów.

Do licha. Wyrósł ze swojej trumny.

Położył się w niej i oczywiście stopy wystawały mu poza krawędź. W sypialni była jeszcze druga trumna, ale należała do Dougala. Podwójne łóżko było Phineasa. Pozostałe łóżka były na górze.

Oj, a dlaczego nie? Przecież za parę tygodni miał zostać szefem i tu, i w Romatechu. Mógł spać, gdzie mu się podobało. Wyszedł z sypialni i ruszył w górę po schodach.

Zwykle przed snem wrzucał coś na ząb, ale dzisiaj wypił dużo bleera. Koło czwartej nad ranem Vanda przyłączyła się do niego przy barze i oznajmiła, że jego profil jest już zamieszczony na portalu singlewwielkimmiescie.

Trzecia szklanka bleera dodała mu pewności siebie. Porozmawiał z dwiema kobietami i zgodziły się z nim spotkać w klubie następnego wieczoru.

Kiedy dotarł na parter, włączył się alarm, Ian znieruchomiał i dopiero po chwili zrozumiał, co się dzieje. Intruz! Niech to licho, reagował za wolno. Nie powinien był pić czwartej szklanki bleera.

Wbiegł do salonu. Pusto. Odwrócił się, potknął o własne stopy i pobiegł do panelu przy głównym wejściu. Wyłączył alarm, żeby cokolwiek słyszeć. Uchwycił cichy dźwięk dochodzący z biblioteki. Zaczął się skradać do drzwi.

Podmuch zimnego powietrza z otwartego okna poruszył zasłony. Ten ktoś, kto otworzył okno, uruchomił alarm. I wciąż był w pokoju.

Kobieta. I to śmiertelna. Owionął go zapach jej krwi, pieścił jego skórę jak dotyk kochanki. Była w jego ulubionym smaku - grupa AB Rh+.

Chwała Bogu, że Roman wynalazł w 1987 roku syntetyczną krew; dzięki temu Ian i inne wampiry nie byli już niewolnikami żądzy krwi. Mimo to jego ciało zareagowało instynktownie, tak jak po transformacji w 1542 roku. Zaczęły go mrowić dziąsła. Miał wystarczająco duże doświadczenie, by wiedzieć, jak się kontrolować, ale dziś wymagało to trochę więcej wysiłku. Piąta szklanka bleera to był fatalny pomysł.

Stała plecami do niego i oglądała półki z książkami. Zapewne zamierzała ukraść najcenniejsze tomy z kolekcji Romana. W tej bibliotece było wszystko, od średniowiecznych ksiąg ręcznie pisanych przez mnichów po pierwsze wydania z XIX wieku.

Nie usłyszała, kiedy wszedł w samych skarpetach. I nie słyszała alarmu, jako że był ustawiony na częstotliwość słyszalną tylko dla wampirów i psów. A już z całą pewnością nie wyczuła reakcji, jaką w nim obudziła.

Zrobiło mu się nagle gorąco mimo zimnego grudniowego powietrza, które płynęło przez otwarte okno i owiewało jego biały podkoszulek. Lampa między dwoma wysokimi fotelami była ustawiona na najniższy poziom światła; widoczna na tle jej złocistego blasku postać tej kobiety wydawała się otoczona migotliwą aurą.

Śliczna z niej była włamywaczka, ubrana w czarny spandex opinający jej talię i słodką krzywiznę bioder. Złote włosy miała spięte w koński ogon. Końcówki falowały lekko na wysokości łopatek, kiedy poruszała głową, przyglądając się półce.

Przesunęła się o krok, cichutko, w czarnych skarpetkach. Widocznie zostawiła buty pod oknem, sądząc, że bez nich będzie się poruszać ciszej, Ian zauważył jej smukłe kostki, ale jego spojrzenie pobiegło z powrotem do jej złocistych włosów. Pomyślał, że będzie musiał uważać, kiedy będzie ją łapał. Tak jak każdy wampir miał nadludzką siłę, a dziewczyna wyglądała dosyć krucho.

Po cichutku przeszedł obok foteli do okna. Skrzypnęło cicho, kiedy je zamknął.

Dziewczyna zachłysnęła się z zaskoczenia i odwróciła w jego stronę. Otworzyła szeroko oczy. Zielone jak wzgórza otaczające jego dom w Szkocji.

Ogarnęło go pożądanie, przez moment nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ją też zatkało. Bez wątpienia szukała drogi ucieczki.

Powoli ruszył w jej stronę.

- Nie uciekniesz przez okno. I nie zdążysz do drzwi przede mną.

Cofnęła się.

- Kim jesteś? Mieszkasz tutaj?

- To ja będę zadawał pytania, kiedy cię zwiążę. - Słyszał, że jej serce zabiło szybciej. Zachowała kamienną twarz, z wyjątkiem oczu, które błyszczały wojowniczo. Były piękne.

Zdjęła z półki ciężki tom.

- Przyszedłeś sprawdzić moje kwalifikacje?

Dziwne pytanie. Czyżby błędnie zinterpretował sytuację?

- A kim... - Uchylił się, kiedy cisnęła książkę w jego twarz. Do licha, tak wiele wycierpiał, żeby zyskać tę nową, bardziej męską twarz, a ona o mało jej nie uszkodziła.

Książka przeleciała obok niego i wywróciła lampę. Światło zamrugało i zgasło, Ian mający nadludzki wzrok zobaczył ciemną postać dziewczyny pędzącą do drzwi.

Pognał za nią. Gdy usiłował ją złapać, odwróciła się i kopnęła go w pierś. Zatoczył się do tyłu. Niech to szlag, była silniejsza, niż mu się wydawało. A on tyle wycierpiał, żeby mieć szeroki muskularny tors.

Zaatakowała go serią ciosów i kopnięć, ale odparował wszystkie. W akcie rozpaczy kopnęła go w krocze. Do licha, zbyt wiele wycierpiał dla większych klejnotów. Odskoczył do tyłu, ale palcami stopy zahaczył o brzeg kiltu. Bez sporranu, który by obciążał materiał, kilt podfrunął Ianowi powyżej pasa.

Spojrzenie dziewczyny przesunęło się w dół i zamarło. Szczęka jej opadła. O tak, teraz był hojnie obdarzony. Rzucił się do przodu i przewrócił ją na podłogę. Zaczęła go okładać pięściami, więc chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł.

Wykręciła się, próbując walnąć go kolanem. Warcząc ze złością, zablokował je swoim kolanem. Wreszcie powoli opadł na nią i unieruchomił swoim ciężarem. Jej ciało było cudownie gorące i pulsowało siłą życiową, od której Ian zaczął drżeć z pożądania.

- Przestań się wiercić, dziewczyno. - Jego większe przyrodzenie reagowało zdecydowanie po męsku. - Miej nade mną litość.
- Litość? - Nie przestawała się pod nim wić. - To ja jestem uwięziona.
- Przestań. - Nacisnął na nią mocniej.

Otworzyła szeroko oczy. Nie miał wątpliwości, że to poczuła.

Jej spojrzenie pomknęło w dół, ale szybko wróciło na jego twarz.

- Złaź ze mnie. Już.
- Wolałbym nie - mruknął.

- Puszczaj! - Usiłowała się wyrwać z jego uchwytu.

- Jak cię puszczę, to mnie kopniesz. A lubię swoje klejnoty.

- Nie podzielam twoich uczuć.

Uśmiechnął się powoli.

- Przyglądałaś się dość długo. Musiały ci się spodobać.

- Ha! Zrobiłeś na mnie tak maciupkie wrażenie, że ledwie to pamiętam.

Roześmiał się. Była bystra.

Przyjrzała mu się z zainteresowaniem.

- Śmierdzisz piwem.

- Wypiłem trochę. - Zauważył jej powątpiewające spojrzenie. - Okej, więcej niż trochę, ale i tak dałem radę cię pobić.

- Skoro piłeś piwo, to znaczy, że nie jesteś...

- Czym nie jestem?

Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Załamał się, kiedy zrozumiał, że ona bierze go za śmiertelnika. Chciała, żeby był śmiertelnikiem. A to znaczyło, że wiedziała o wampirach.

Przyjrzał się jej uroczej twarzy - wysokim kościom policzkowym, delikatnej linii podbródka i tym hipnotycznym zielonym oczom. Niektóre wampiry twierdziły, że śmiertelnicy nie mają żadnych mocy. Bardzo się myliły.

Ich oczy się spotkały i zapomniał, jak się oddycha. W ich zielonej toni coś się kryło. Osamotnienie. Rana, która wydawała się zbyt stara jak na jej młody wiek. Przez chwilę czuł się tak, jakby patrzył na odbicie własnej duszy.

- Ty nie jesteś złodziejką, co? - szepnął.

Lekko pokręciła głową, wciąż uwięziona jego spojrzeniem. A może to on był uwięziony w jej oczach.

- Ian. - Zbliżyły się do nich czyjeś kroki. - Ian, co ty robisz, do diabła?

Z trudem oderwał od niej wzrok i zobaczył Phineasa stojącego obok nich.

- Co?

Phineas patrzył na niego zdezorientowany.

- Dlaczego bijesz się z Toni?

Ian zamrugał i spojrzał na kobietę, którą przygniatał do podłogi.

- Ty jesteś... Toni? - Nowy ochroniarz był kobietą?

- A ty jesteś Ian? - Rozczarowanie błysnęło w jej oczach, zanim zdążyła odwrócić wzrok. - Jesteś jednym z nich.

To zabolało. Od wieków był uważany za zbyt młodego, a teraz, po całym bólu, który wycierpiał, wciąż mu czegoś brakowało. Zacisnął zęby.

- Masz coś przeciwko wampirom?

Jej oczy zapłonęły gniewem.

- Tak. Zwykle mocno się wkurzam, kiedy mnie atakują.

- Ma trochę racji, ziom - mruknął Phineas, poprawiając pasek szlafroka z fioletowej satyny. - Nie trzeba było jej atakować. To nasza przyjaciółka.

Ian ją uwolnił.

- Na przyjaźń trzeba sobie zapracować.

Wysunęła się spod niego i usiadła.

- Nie jestem tu po to, żeby się z tobą przyjaźnić. Mam cię pilnować i nic więcej.

Wciąż się na nią gapił. Connor zatrudnił kobietę, żeby strzegła mężczyzn? O tym jeszcze nie słyszano w świecie wampirów. Śmiertelna kobieta nie była dość silna... Chyba że była zmiennokształtną, jak Phil i Howard.

- Czy ty nie... - Jak miał to ująć, skoro istnienie zmiennokształtnych było tajemnicą? - Czy ty nie zmieniasz się troszeczkę w pewne dni w miesiącu?

Spojrzała na niego, jakby uszom nie wierzyła.

- Pytasz mnie, czy miewam zespół napięcia przedmiesiączkowego? Mówisz poważnie?

- Nie! Nie chodziło mi o... - Ianowi przerwał śmiech Phineasa.

- Wiem, co masz na myśli, stary, ale ona jest zwyczajna.

- Zwyczajna? - Toni spojrzała na niego ze złością. - Wieczorem stłukłam ci tyłek.

Phineas uniósł ręce, poddając się.

- Nie rób mi krzywdy, cukiereczku. Jesteś silną, piękną herod babą.

Skinęła mu głową.

- Dziękuję.

- Connor powiedział mi przez telefon, że nowy ochroniarz nazywa się Toni - mruknął Ian. - Myślałem, że jesteś mężczyzną.

Dziewczyna zmrużyła oczy.

- A ja myślałam, że jesteś bardziej inteligentny.

- Trach! - Phineas wyszczerzył się w uśmiechu. - Trafiony, zatopiony, ziom.

Ian spochmurniał.

- Zakładanie, że Toni to męskie imię, jest absolutnie logiczne.

Wysunęła podbródek.

- A atakowanie ludzi, zanim się z nimi porozmawia, też jest logiczne?

- W tym przypadku owszem, było. Okno było otwarte...

- Ja je otworzyłam - przerwała mu. - Tu było duszno jak w grobie, a mnie było gorąco.

- Cukiereczku, to mnie się robi tak gorąco na twój widok, aż skwierczę. - Phineas syknął kilka razy.

Ian posłał mu zirytowane spojrzenie i wrócił do wyjaśnień.

- Czujnik w oknie uruchomił alarm. Zastałem cię tu oglądającą bardzo drogie książki i ubraną jak włamywaczka.

- Fakt, wyglądasz jak seksowna kobieta kot. - Phineas podrapał pazurami powietrze. - Miau! Ssss!

Teraz to ona spojrzała na Phineasa ze złością.

- To moje ciuchy treningowe. - Zwróciła gniewne spojrzenie zielonych oczu na Iana. - I nie słyszałam żadnego alarmu.

- Słyszą go tylko wampiry i psy.

- Tak? A ty czym jesteś?

- Trach! - Phineas klepnął się w udo. - Ona cię morduje, stary.

- Phineas - warknął Ian. - Ja tu próbuję prowadzić rozmowę. - Zwrócił się do Toni. - Przykro mi, dziewczyno, ale to się nie sprawdzi. Nie możesz pilnować domu pełnego mężczyzn. Widzisz, jak Phineas na ciebie reaguje.

- Jest o wiele milszy niż ty! - Jej oczy błyszczały gniewem. - I to nie jest mój problem, jeśli jesteście bandą seksistowskich świń. I mogę wykonywać tę pracę, czy mam napięcie przedmiesiączkowe, czy nie. Wcześniej pokonałam Phineasa i ciebie też bym przygwoździła, gdybym miała więcej czasu.

- Dziewczyno, nigdy byś mnie nie przygwoździła. - Pochylił się w jej stronę. - Ja lubię być na górze.

Jej oczy zapłonęły zielonym ogniem.

- Dobre! - Phineas uśmiechnął się od ucha do ucha. - Wracasz na całego, ziom. Szacun!

- Mówiłam, że jest świnią - burknęła Toni.

- Kwik, kwik - rzucił Phineas.

- Dość, Phineas! - Ian zgromił go wzrokiem. - Już rozumiem, dlaczego zamordowano cię tak młodo.

Toni parsknęła śmiechem, ale szybko go zdusiła i zmarszczyła brwi, patrząc na niego.

Czyżby miała poczucie humoru? W ogólnym rozrachunku nie było to aż tak istotne, ale Iana ogarnęła nagle ochota - to było wręcz jak wyzwanie - by sprawić, żeby znów się roześmiała, a przynajmniej uśmiechnęła.

Niestety, nie potrafił wymyślić niczego zabawnego do powiedzenia.

Wstał z podłogi i skłonił się z galanterią.

- Przepraszam, że cię zaatakowałem. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy.

- Nic mi nie jest.

Pomógł jej wstać.

Przyjrzała mu się nieufnie.

- Ale nie naskarżysz na mnie Connorowi? Ja naprawdę mogę wykonywać tę pracę.

Coś tu nie gra. Dlaczego, na miłość boską, śliczna śmiertelniczka chce pilnować wampirów?

- Pozwolę ci zostać, jeśli odpowiesz szczerze na kilka pytań.

Spojrzała na niego nieufnie, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie i przyjęła jego dłoń.

- Jasne. A co chcesz wiedzieć? - Zgrabnie wstała z podłogi.

Mocniej ścisnął jej rękę. Zdecydowanie coś tu nie gra. Wiedział, że nie będzie całkiem szczera. Jej uśmiech był wymuszony, a serce przyspieszyło.

- Dlaczego chcesz tę pracę? - spytał cicho.

Wysunęła dłoń z jego uścisku.

- Jest doskonale płatna. A do tego mam darmowy pokój i wyżywienie, co na Manhattanie jest warte fortunę.

- I przez cały dzień tkwisz w domu z martwymi ciałami.

- Żadna praca nie jest doskonała. - Skrzyżowała ręce. - Za to żaden z was nie obudzi się z płaczem i nie będzie potrzebował zmiany pieluchy, więc to łatwiejsze niż zwykła opieka nad dziećmi.

Opieka nad dziećmi? To było wkurzające.

Phineas chichotał w najlepsze.

- O tak, zaopiekuj się mną, mamciu. Trzeba mnie wykąpać. I calutkiego natrzeć oliwką. Jestem trochę poodparzany tu i ówdzie, kumasz.

Jej usta zadrgały.

Czyżby Phineas wydawał jej się zabawny? To zirytowało Iana jeszcze bardziej. Zbliżył się do niej o krok, zaciskając zęby.

- Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy zaprawionymi w boju wojownikami.

Zadrżała teatralnie.

- Uu, ale się boję.

Czy wątpiła w ich waleczność? Podszedł jeszcze bliżej.

- Dziewczyno, nie masz pojęcia, jacy potrafimy być groźni.

Jej uśmiech zniknął, skrzywiła się.

- Wiem aż za dobrze. Nie musisz mi przypominać.

- Zostałaś zaatakowana? - Ian spojrzał na jej szyję, ale nie dostrzegł śladów ugryzień nad wysoką stójką czarnego kostiumu. - To w taki sposób się o nas dowiedziałaś?

Uparte wysunięcie podbródka wskazywało, że nie ma zamiaru udzielać więcej informacji. Ale wspomniała wcześniej, że zwykle się wkurza, kiedy atakują ją wampiry. Wschód słońca był tuż-tuż; Ian i reszta wampirów mieli zapaść w sen. Przez cały długi dzień będą leżeć bezbronni. A wyglądało na to, że ich strażniczka żywi do nich urazę.

- Dziewczyno, dlaczego mam ci zaufać, że będziesz nas strzec?

Uniosła brwi.

- Martwisz się, co mogę zrobić, kiedy będziecie leżeli całkowicie bezradni i na mojej łasce?

Chwycił ją za ramiona.

- Gromisz nam? Mógłbym ci wykasować całą pamięć i w tej chwili wyrzucić za drzwi.
- Nie! - Teraz wpadła w panikę. - Proszę cię. Ja... ja naprawdę potrzebuję tej pracy. Przysięgłam Connorowi, że nie skrzywdzę żadnego z was. Zapytaj go. On mi wierzy.

Ian puścił ją i się odsunął.

- Owszem, zapytam.

Spojrzała na niego nerwowo.

- Muszę się przebrać w uniform, zanim zacznie się moja zmiana.

Phineas ziewnął.

- Tak. Robię się senny. Dobranoc, skarbie. - Wyciągnął w stronę Toni zaciśniętą pięść. Odpowiedziała mu uśmiechem i stuknięciem kostkami o kostki palców.
- Do zobaczenia jutro, doktorze Kieł.

Phineas wyszczerzył zęby, idąc leniwym krokiem w stronę schodów.

- Tak, to ja, doktor Kieł. Długie zęby i inne takie. - Gdy schodził do piwnicy, wciąż go słyszeli. - Pan doktor jest w domu. Och, mała, mam dla ciebie lekarstwo.

Ian też robił się senny, ale że dłużej był wampirem niż Phineas, potrafił nad tym panować.

- Może powinniśmy zacząć jeszcze raz. - Wyciągnął rękę. - Jestem Ian MacPhie.

Spojrzała na niego nieufnie.

- Toni Davis. - Uścisnęła jego dłoń, puściła szybko i ruszyła w stronę schodów.

Poszedł za nią.

- Naprawdę myślałem, że jesteś złodziejką. Zwykle nie atakuję kobiet.
- Chyba że jesteś głodny. - Zaczęła wchodzić na górę.

- Nie atakuję, by się pożywić. To przeszłość. Ewoluowaliśmy i już tego nie robimy.

- Tak, jasne. - Szła po schodach, nie oglądając się za siebie.

On ruszył za nią.

- Nie wierzysz mi?

Wzruszyła ramionami.

- Widziałam, jak pijecie z butelek.

- Więc wiesz, że różnimy się od Malkontentów.

Kostki jej palców zbielały, kiedy nagle ścisnęła poręcz. Ale szybko ją puściła i szła dalej.

- O ile się orientuję, wasza szlachetna natura to dość świeża sprawa. Przed wynalezieniem syntetycznej krwi musieliście atakować ludzi, żeby jeść.

Zacisnął zęby.

- Nigdy nie stosowałem przemocy.

Dotarła na półpiętro, odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego ze złością.

- A stosowałeś kontrolę umysłu?

Wzdrygnął się.

- Nie rozumiesz tego.

- O, chyba jednak rozumiem. Kontrola umysłów ułatwiała ci manipulowanie ludźmi. - Zmrużyła oczy. - Ale to mimo wszystko były ofiary, a ty mimo wszystko je krzywdziłeś.

- Nigdy nie byliśmy tacy jak Malkontenci. Te dranie są mordercami. My nigdy nie zabijaliśmy dla pożywienia.

- Okej. Nie byliście mordercami. Byliście tylko pasożytami. - Odwróciła się.

Chwycił ją za ramię.

- Skoro nas nienawidzisz, dlaczego przyjęłaś pracę naszego ochroniarza?

Wyrwała mu się i szła dalej.

- Nie nienawidzę was. I mam swoje powody.

- Jakie powody? - Potknął się na schodach w swoich nowych butach w rozmiarze czterdzieści sześć.

Obejrzała się.

- Dlaczego za mną idziesz? Nie powinieneś iść do piwnicy i... umrzeć?

- Nie śpię tam.

- Ale widziałam na dole twoją trumnę. - Spojrzała na niego kwaśno. - Wygląda tak przytulnie.

- To sama sobie w niej śpij.

- Po moim trupie. A nie, zaraz, to ty będziesz trupem. Za jakieś pięć minut, więc chyba powinnam się pospieszyć. - Resztę schodów pokonała biegiem.

Dowcipnisia. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na jej okrągły, zgrabny tyłeczek, tak smakowicie podkreślony czarnym spandexem. Już samo to wystarczało, żeby znów miał ochotę gryźć. Szedł za nią korytarzem, patrząc, jak kołysze biodrami. Zatrzymała się przy drzwiach po prawej.

- Już się nie mieszczę.

- W czym? We własnym ego?

- Dziewczyno, ty nie musisz nosić broni. Twój język potrafi pociąć człowieka na strzępy.

Uśmiechnęła się.

- Uznam to za komplement.

- Nie mieszczę się w swojej trumnie. Jestem trzynaście centymetrów wyższy, niż kiedy byłem tu ostatni raz.

Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.

- Connor wspomniał, że urosłeś, ale nie całkiem w to wierzyłam. Myślałam, że wampiry zawsze zostają w tym wieku, w którym umarły.

- To prawda, w normalnych okolicznościach. Ale ja postarzałem się przez lato o dwanaście lat.

- Och. - Usta jej drgnęły. - Witamy wśród dorosłych.

Położył rękę na ścianie obok niej i pochylił się do przodu.

- Zajrzałaś mi pod kilt. Wiesz, że jestem dorosły.

Zadziornie wysunęła podbródek, ale jej policzki poróżowiały.

- Bardzo się staram wymazać ten nieszczęsny incydent z pamięci.

Ian uśmiechnął się powoli.

- Daj znać, czy ci się udało.

Zarumieniła się jeszcze bardziej.

- Panie MacPhie, powinnam panu przypomnieć...

- Mów mi Ian. Czy Toni to zdrobnienie twojego imienia?

- Nie. Posłuchaj, próbuję ci przypomnieć, że, o ile dobrze liczę, za jakieś trzy minuty padniesz martwy.

- Jeśli tak się stanie, położysz mnie do łóżka?

- Takie rozmowy są nieodpowiednie...

- Masz na imię Antonia?

Jej oczy pociemniały.

- Nie.

- Tonatella? Tonisha?

- Nie.

- Toni Baloni?

Jej usta znów drgnęły.

- Ja usiłuję być poważna.

- Ja też. - Pozwolił spojrzeniu błądzić po jej ciele. - Jestem śmiertelnie poważny.

Parsknęła.

- Panie MacPhie, dwie noce temu podpisałam umowę, w której było wyraźnie napisane, że nie mogę romansować z nikim, kogo pilnuję.

Jego serce się zatrzymało i nie było temu winne wschodzące słońce.

- Nie wiedziałem, że romansujemy.

- Bo nie! - obruszyła się. - Ale pan ze mną flirtuje i to się musi skończyć.

Zamrugał. To było flirtowanie? Miał większą ochotę skręcić jej kark, niż ją uwodzić.

- Myślisz, że z tobą flirtuję?

- No cóż, tak.

Pochylił się bliżej.

- I podobało ci się?

- Cały czas to robisz.

Uśmiechnął się leniwie.

- Skarbie, mógłbym to robić całą noc.

- Noc się skończyła. - Odwróciła się i złapała gałkę drzwi. - Słodkich snów, panie MacPhie.

Odsunął się. Nie zamierzał się przejmować, że go odprawiła. Dlaczego miałby się przejmować?

- To nie było na poważnie. Nie musisz się martwić, że będę cię nękał. Szukam prawdziwej miłości, szukam tej jedynej wampirzycy.

Puściła gałkę i zwróciła się do niego.

- Więc uważasz, że martwe kobiety są lepsze niż żywe?

- Tego nie powiedziałem. Ale lepiej pasuję do wampirzycy.

- Naprawdę? Czyżby te żywe były dla ciebie zbyt gorące?

Czy to miało być wyzwanie?

- Nie spotkałem jeszcze kobiety, z którą bym sobie nie poradził.

- No tak. - Przyjrzała mu się nieufnie. - Pewnie kontrolowałeś ich umysły.

Do licha, dokładnie wiedziała, w które miejsce wbić nóż.

- O tak, kontrolowałem ich umysły. I były tym zachwycone. Dzięki temu miały silniejsze orgazmy. - Uniósł brew. - Chcesz, żebym ci zademonstrował?

W jej oczach zapłonął gniew.

- Chcę, żebyś sobie poszedł. I umarł. - Otworzyła drzwi swojej sypialni.

Podszedł bliżej.

- Dlaczego nas strzeżesz, skoro nas nie lubisz? Dlaczego chcesz żyć uwięziona w domu pełnym nieumarłych?

- Miłych snów, panie MacPhie. - Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

- Dowiem się, co w tobie siedzi, Toni - krzyknął.

Słońce dotykało już horyzontu. Czuł, jak traci świadomość. Spojrzał w górę klatki schodowej, na czwarte piętro, i się skoncentrował. W mgnieniu oka był na górze.

Potykając się, wpadł do gabinetu Romana i zatrzasnął za sobą drzwi. Dzięki aluminiowym okiennicom zasłaniającym okna w pokoju było ciemno, ale doskonale widział w ciemnościach. Przeszedł przez gabinet do sypialni i zwalił się na podwójne łóżko. Na wszystkich świętych, to było o wiele lepsze niż wąska trumna. Wyciągnął ręce i nogi, rozkoszując się wygodą. Oddychał coraz wolniej, zapadał w sen.

Zaraz. Pokręcił głową. Musiał się jeszcze dowiedzieć czegoś o Toni. Przeturlał się do nocnej szafki i złapał bezprzewodowy telefon. Wzrok mu się mącił, kiedy wybierał numer komórki Connora. Jeszcze tylko parę minut, tylko tyle potrzebował.

- Halo? - Connor miał zaspany głos.

Ian wyciągnął się na plecach, trzymając telefon przy uchu.

- Opowiedz mi o Toni.

- To ty, Ian? - ziewnął Connor. - Zadzwoń później.

- Opowiedz mi o Toni. Jak ją znalazłeś?

- Natknąłem się na nią w Central Parku. - Connor znów ziewnął. - W poniedziałek, w nocy.

A był raptem wtorek rano, Ian otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Powieki mu opadły.

- Zaatakowało ją - mówił sennym głosem Connor - trzech Malkontentów... bardzo brutalnie...

Nic dziwnego, że nie cierpiała wampirów. Słuchawka wyślizgnęła się z dłoni Iana. Czyżby Toni chciała poprze-bijać ich wszystkich kołkami podczas snu?

Kiedy sen wciągał go w niebyt, zastanawiał się, czy jeszcze się obudzi.

 

Rozdział 3

 

Zasługuję na szczęście

Zrealizuję swoje cele.

Nadam swojemu życiu znaczenie.

Jestem warta miłości.

Toni powtarzała swoje poranne afirmacje, stojąc w kłębach pary z gorącej wody, która spływała po jej ciele cienkimi stróżkami. Wystarczyło tylko w to uwierzyć. Tak, jasne. W ciągu ostatnich kilku dni jej życie zaczęło spływać do sedesu.

Zasługuję na szczęście. Westchnęła. Jej rodzina w nią nie wierzyła, więc dlaczego ona sama miałaby uwierzyć? Zakręciła wodę. Musi mieć silniejszą psychikę, nie pozwolić, żeby inni ją dołowali - inni, tacy jak Ian MacPhie.

Jak martwy facet może być tak przystojny? Odsunęła zasłonkę prysznica. Dlaczego nie może być śmiertelnikiem? Przez cudowny moment sądziła, że jest człowiekiem. Ale nie. Kolejna rzecz, która spłynęła do kibla. Był jednym z nich.

Wyszła spod prysznica, besztając samą siebie. Nie myśl o nim. Nie ma nad tobą żadnej władzy. Chyba że...

Chyba że kontroluje jej umysł. Toni dostała gęsiej skórki; zadrżała mimo otaczającej ją gorącej pary. Spojrzała na ślady ugryzień na swoim ciele.

Walczyła z tymi trzema wampirami. Myślała, że da radę, dopóki nie przejęły władzy nad jej umysłem. Siedziała tam, w brudnym śniegu, drżąca i bezradna, a ich okrutne myśli atakowały ją i zmusiły, żeby zdjęła bluzkę. Stanik. Głęboki dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Gdyby Connor nie zjawił się wtedy...

Mruganiem odpędziła łzy, wzięła ręcznik i się wytarła. Nie mogła stracić kontroli nad sobą, zdekoncentrować się.

Zrealizuje swoje cele. Musiało jej się udać. Sabrina liczyła na nią. Toni potwierdziła już istnienie wampirów i dostała się do obozu dobrego wampira.

Dobre wampiry? Kto by w to uwierzył? Ale Connor ją uratował i przysiągł, że dobre wampiry zrezygnowały z gryzienia ludzi. Widziała, jak piją krew z butelek, ale mimo wszystko trudno było jej im zaufać do końca. Nieważne, jak poprawnie się zachowywały - wciąż wyczuwała bestię czającą się tuż pod powierzchnią. A jeszcze mocniej czuła ją w przypadku Iana, ale zamiast ją to zniechęcać - podniecało.

Czy mogła być jeszcze głupsza? Trzeba być kompletną idiotką, żeby rzucać wyzwanie bestii, która potrafi gryźć. Postanowiła go ignorować.

Nadam swojemu życiu znaczenie. Kiedyś to się stanie. Ona i Sabrina wszystko sobie zaplanowały.

Poszła boso do sypialni, wycierając ręcznikiem włosy. Jej spojrzenie powędrowało po ścianach w kolorze miękkiego złota i wielkim łóżku z baldachimem z błękitnego i złotego brokatu, taką samą narzutą i zasłonami. Dwie komódki stojące po bokach łóżka wyglądały jak autentyczne ludwiki.

Jedno musiała z niechęcią przyznać: wampiry miały doskonały gust. Dougal twierdził, że ten pokój zajmowała kiedyś wampirzyca księżniczka, należąca do haremu Romana Draganestiego. O ile się orientowała, Roman zrezygnował z haremu, kiedy się ożenił. Toni prychnęła. Co za uroczy koleś. Jak na jej oko, wszystkie wampiry płci męskiej były kilka stuleci do tyłu, jeśli chodzi o podejście do kobiet. A już Ian MacPhie z pewnością.

Jestem warta miłości. W tę ostatnią afirmację było najtrudniej uwierzyć. Rzuciła ręcznik do kosza z brudną bielizną. Do diabła, zaznała miłości. Babcia ją kochała.

I pamiętasz, co się z nią stało? Zawiodłaś ją. Toni szybko zdusiła ten wredny wewnętrzny głos, który uparcie sabotował jej afirmację, powtarzając jej, że nie zasługuje na szczęście, że nie jest warta miłości. Właśnie że jest warta, do licha. I nie zawiedzie Sabriny. Nawet jeśli oznaczało to mieszkanie w domu pełnym krwiopijców.

Założyła szkła kontaktowe i ubrała się w uniform ochroniarza - spodnie khaki i granatową koszulkę polo. Connor dał męskie ciuchy w najmniejszym rozmiarze, ale i tak wisiały na niej jak worek. Najwyraźniej firma MacKaya nie miała w zwyczaju zatrudniać kobiet. Dougal i Phineas byli zaskoczeni, ale zaakceptowali ją, kiedy zobaczyli, jak walczy.

Ian był o wiele bardziej podejrzliwy, ale nie miała zamiaru pozwolić, żeby ją wystraszył. Pozostanie spokojna i chłodna. Będzie nad sobą panować. Nic nie wprawi jej w zakłopotanie.

Podskoczyła, kiedy jej komórka ryknęła głośną muzyką. Do diabła. Carlos tydzień temu ustawił jej nowy dzwonek, ale podskakiwała za każdym razem, kiedy z telefonu eksplodowało bez ostrzeżenia Cum on Feel The Noize zespołu Quiet Riot.

Wokaliści darli się jak opętani, kiedy grzebała w torebce. Miała nadzieję, że to Sabrina. Wczoraj wieczorem poszła odwiedzić ją w szpitalu, ale Sabrina spała tak spokojnie, że Toni nie chciała jej budzić.

Odsunęła klapkę telefonu.

- Halo?

- Toni? - W szorstkim głosie brzmiał niepokój. - Co się tam dzieje?

- Howard? - Jej przełożony? Howard Barr był szefem dziennej zmiany i monitorował Toni ze swojego posterunku w domu Romana Draganestiego. Miał zadzwonić po poranny raport o ósmej, ale wczoraj rano zadzwonił pod numer domowy, nie na jej komórkę.

Zerknęła na nocną szafkę; świecące cyfry zegara pokazywały siódmą dwadzieścia sześć.

- Coś się stało?

- To ja cię o to pytam - stwierdził Howard. - Podczas obchodu zauważyłem, że Connor miał przy uchu włączoną komórkę. Rozmawiałaś z nim?

- Nie. Tutaj wszystko jest w porządku...

- Nie wydaje mi się. Connor rozmawiał z kimś, kto korzystał z waszego telefonu stacjonarnego. Przerwałem połączenie i próbowałem oddzwonić, ale linia ciągle jest zajęta.

Toni spojrzała na telefon na nocnej szafce. Lampka wskazywała, że nie jest rozłączony. Oczywiście, Ian powiedział, że ją sprawdzi.

- To pewnie Ian MacPhie.

- Ian? - Zapadła cisza; Toni słyszała szelest papierów. - Jesteś pewna? Miał wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. I jego trumna jest pusta.

- Wyrósł z niej.

- Więc to prawda? Chłopak nie wygląda już na piętnaście lat?

Zmarszczyła nos.

- Wygląda na więcej, ale jego zachowania nie nazwałabym dojrzałym.

Howard się roześmiał.

- Zrobił dobre wrażenie, co? Posłuchaj, nie widzę go na żadnym z monitorów, więc będziesz musiała go znaleźć i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.

- Na pewno nic mu nie jest. Dokąd mógł pójść? Jest martwy. To mu trochę ogranicza pole manewru.

- Tak, ale w ciągu dnia odpowiadamy za tych gości. Nie możesz pilnować ciał, jeśli nie wiesz, gdzie są. Więc go znajdź.

Toni jęknęła w duchu. Ta kamienica miała pięć pięter, a raczej sześć, licząc piwnicę, ze dwadzieścia sypialni i całe mnóstwo łazienek i schowków. Przeszukanie wszystkich pomieszczeń zajmie cały ranek.

- Zadzwonię za dziesięć minut. - Howard się rozłączył.

Dziesięć minut? Toni wrzuciła komórkę do kieszeni spodni i, wciąż boso, wybiegła na korytarz, Ian nie był na tyle uprzejmy, żeby paść trupem pod jej drzwiami, więc musiała go odnaleźć.

Pognała na parter. Nie miała nadziei, że go tu znajdzie, ale w holu i kuchni były kamery monitoringu i wiedziała, że Howard spodziewa się ją zobaczyć - musiała je minąć, prowadząc poszukiwania.

Została zatrudniona na dwutygodniowy okres próbny i Connor ostrzegł ją, że kamery w tym domu połączone są z monitorami w White Plains. Innymi słowy, była nieustannie obserwowana; musieli mieć pewność, że mogą jej ufać. Jakby mogła próbować skrzywdzić któregoś z wampirów.

Connor wyraźnie zaznaczył, że kiedy już złoży przysięgę, że będzie chronić wampiry, ta przysięga będzie święta. Kara za zdradę będzie surowa i ostateczna. Gdyby Toni wywołała ich gniew, nie byłoby takiego miejsca na ziemi, gdzie zdołałaby się ukryć. Jej ciała nigdy by nie odnaleziono. Po czym zaczął opowiadać jej o świetnym pakiecie ubezpieczenia medycznego i stomatologicznego, funduszach rynku walutowego o wysokich stopach zwrotu i sponsorowanych wakacjach, które Agencja MacKay Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne oferuje swoim pracownikom.

W normalnych okolicznościach wybrałaby opcję numer jeden: wykasowanie pamięci, by móc powrócić do poprzedniego życia. Ale okoliczności nie były normalne, więc zacisnęła zęby i złożyła przysięgę.

Iana nie było nigdzie na parterze, więc poszła do pokoju ochroniarzy w piwnicy. Zerknęła na kanapę pod ścianą. Nie, tu go nie ma. Spojrzała w kamerę nad sobą i pokręciła głową.

Zatrzymała się pod drzwiami sypialni. Miała sprawdzać to pomieszczenie cztery razy dziennie, ale wciąż budziło w niej zimny dreszcz. Oczywiście nie tyle sam pokój, ile ciała w środku. Odetchnęła głęboko i weszła.

Dougal leżał na plecach w trumnie, ubrany w staroświecką koszulę nocną, która sięgała mu do kolan i trochę przypominała koszulę nocną babci Toni.

Phineas spał rozciągnięty w poprzek podwójnego łóżka, wyłącznie w czerwonych, jedwabnych bokserkach. Toni zerknęła na zdjęcia w ramkach na jego nocnej szafce. Starsza kobieta, młoda dziewczyna i chłopiec - zapewne ciotka i młodsze rodzeństwo, o których mówił. Była ciekawa, czy wiedzieli, że dwa lata temu przeszedł transformację.

Zajrzała do łazienki i skrzywiła się na widok ręczników i ciuchów leżących na podłodze. Chwała Bogu, że nie musiała po nich sprzątać. Tym zajmowała się firma sprzątająca, oczywiście też zarządzana przez wampiry; sprzątaczki przychodziły wieczorem. Jej spojrzenie padło na stertę świerszczyków w koszyku. Fuj! Co za świnie.

Wbiegła tylnymi schodami na parter, a potem do głównej klatki schodowej. Na wyższych piętrach nie było kamer monitoringu, więc przynajmniej nie czuła się nieswojo. Minęła pędem swoją sypialnię, żeby sprawdzić pięć pozostałych na pierwszym piętrze. Potem zajrzała do wszystkich sypialń na drugim. Wiedząc, że czas jej się kończy, przebiegła wszystkie na trzecim.

Do licha, nie było go w żadnej z nich! Z narastającym poczuciem nadciągającego nieszczęścia sprawdziła ostatnią. Zajrzała nawet do szafy. Czyżby popełniła błąd, nie sprawdzając wszystkich szaf na niższych poziomach?

Cum on feel the noize! Podskoczyła i wyłowiła telefon z kieszeni.

- Howard?

- Toni, znalazłaś go?

- Nie. - Dyszała ciężko. - Przeszukałam wszystkie piętra z wyjątkiem czwartego.

- Sprawdź je.

Zamrugała. Connor ostrzegał ją, żeby nie zapuszczała się do prywatnego gabinetu i sypialni Romana Draganestiego. Widocznie wielki kahuna wciąż miał tam jakieś swoje rzeczy. Pewnie szkielet w szafie.

- Myślałam, że nie mam wstępu na czwarte.

- W zwykłych okolicznościach tak, ale nie możemy nie wiedzieć przez cały dzień, gdzie jest Ian. Więc się rozejrzyj. - Howard się rozłączył.

Wrzuciła telefon do kieszeni i weszła po schodach. Na górnym podeście ujrzała dwoje drzwi po bokach olejnego obrazu, przedstawiającego jakieś ruiny. Chwyciła klamkę tych po prawej. Otworzyły się.

W pokoju było kompletnie ciemno. Obszukała po omacku ścianę przy futrynie, aż znalazła włącznik światła. Zapaliła się pojedyncza lampa nad dużym biurkiem. Za biurkiem stały regały z książkami, a przed nim czerwony aksamitny szezlong. Jej serce zabiło mocniej na widok komputera na biurku. To mogła być odpowiedź na jej modlitwy.

Wielki pokój krył się w cieniu. Toni widziała zarysy kolejnych foteli, stołu i barku. Na najdalszej ścianie dostrzegła ciemne drewniane panele dwuskrzydłowych drzwi.

Przeszła przez gabinet, stąpając cicho bosymi stopami po grubym dywanie; jej spojrzenie prześlizgiwało się po drogich antykach. Więc to była prywatna jaskinia potężnego przywódcy klanu wampirów? Może mogłaby zrobić kilka zdjęć komórką? Nie, to by nie pomogło Sabrinie. Luksusowy wystrój dowodził tylko tego, że właściciel był bogaty, nie nieumarły.

Kiedy podeszła pod drzwi, usłyszała przerywany sygnał, jak z nieodłożonej słuchawki telefonu. Pchnęła drzwi. Zamajaczył przed nią cień wielkiego łóżka, z jeszcze ciemniejszym cieniem na nim. Obeszła łóżko z prawej i wymacała lampę na nocnej szafce. Zapaliło się przyćmione światło, nie jaśniejsze niż nocna lampka, jakie umieszcza się w pokojach dzieci.

Po drugiej stronie łóżka, na beżowej zamszowej narzucie, leżał Ian. Twarz miał odwróconą, więc widziała tylko gęste czarne włosy i kucyk wijący się na poduszce.