Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak TO robią zwierzaki? Ekstremalne zbliżenia, imponujące atrybuty seksualne i sprytne strategie uwodzenia – poznaj sekrety seksualnego życia zwierząt.
Od bezkręgowców po naczelne – wszystkie zwierzęta przejawiają zadziwiającą pomysłowość i niesamowite przystosowania w intymnej sferze życia.
Jeśli chcesz się dowiedzieć, kto lubi erotyczne pląsy, kto preferuje orgie i poligamię w najróżniejszych wariantach, kto jest specjalistą od masturbacji, a kto statecznym monogamistą, sięgnij po tę książkę.
Zoolog Andrzej G. Kruszewicz i dziennikarka Katarzyna Burda z wielką znajomością zwyczajów i ciekawostek z życia zwierząt, ale też z przymrużeniem oka i ogromnym poczuciem humoru przybliżają fascynujący świat zwierzęcych zalotów, godów oraz sposobów na przedłużenie gatunku i… nie tylko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 232
Polecamy również:
Andrzej G. Kruszewicz
SEKRETNE ŻYCIE ZWIERZĄT
Andrzej G. Kruszewicz
Agnieszka Czujkowska
SEKRETNE ŻYCIE KOTÓW
Nie jest łatwo mówić i pisać o intymnych sprawach zwierząt. Naukowy żargon z fachowym słownictwem i obcojęzycznymi zwrotami nie ułatwia zrozumienia zoologicznych wywodów zwykłemu czytelnikowi, który chce po prostu poznać życie zwierząt. Z drugiej strony antropomorfizm, nieuzasadniony sentymentalizm i infantylizm wypaczają nasze postrzeganie zwierząt jako istot skłonnych do miłości, nienawiści, agresji, ale też do opiekuńczości, empatii i altruizmu – cech do niedawna uznawanych za wyłącznie ludzkie.
Poszukując przysłowiowego „złotego środka” w opisach godów i zachowań seksualnych zwierząt, postanowiliśmy odwoływać się do znanych nam pojęć i symboli. Skoro język naukowy nie jest zbyt przystępny, a nazbyt emocjonalne opowiadanie o zwierzętach wypacza ich postrzeganie, uznaliśmy, że będziemy pisać o nich z zoologicznym szacunkiem, ale porównując ich zwyczaje do zachowań ludzkich i dla ludzi zrozumiałych. Pamiętajmy, że wszystkie nasze ludzkie skłonności, emocje, potrzeba więzi i kontaktu wzięły się ze świata zwierząt. I nie da się ustalić granicy, za którą kończą się pierwotne instynkty, a zaczyna miłość, wierność, zawiść, zazdrość czy przyjaźń. Z pewnością człowiek nie jest „wynalazcą” tych uczuć, choć zapewne jako pierwszy, dzięki swoim wyjątkowym zdolnościom poznawczym i inteligencji, posiadł umiejętność nazwania ich precyzyjnymi słowami.
Każdy, kto ma wokół siebie zwierzęta, może godzinami o nich opowiadać. My, autorzy tej książki, żyjemy wśród nich od lat, obserwując je i czerpiąc wielką radość z obcowania z naturą. W wielu sprawach się różnimy i sprzeczamy, ale w jednej jesteśmy zgodni – ludzka natura ma swoje korzenie w zwierzęcym świecie, tak jak nasze wspaniałe mózgi wyewoluowały z mózgów istot stojących na drabinie ewolucji niżej niż my. Dlatego z szacunkiem podchodzimy do wszelkich zwierzęcych zachowań, nie oceniając ich jako dobrych czy złych, a raczej poszukując ich ewolucyjnych uwarunkowań. To, co obserwujemy, czasem trudno zrozumieć lub zinterpretować. Łatwo wtedy zrzucić wszystko na hormony i instynkt, samolubne geny, egoistyczne dążenie do przetrwania za wszelką cenę czy też przekazania swoich genów nawet kosztem życia. Może jednak za tymi niezrozumiałymi dla nas dzisiaj zachowaniami kryje się coś więcej? Nie tylko emocje, ale też refleksje wypływające z pewnej samoświadomości? Tego nie wiemy i zapewne się nie dowiemy, dopóki nie znajdziemy sposobu, aby porozumieć się ze zwierzętami w ich języku i poznać ich myśli. Dlatego wielu dziwnych, niezrozumiałych dla nas rytuałów nie interpretujemy, a jedynie porównujemy do odpowiednich zachowań ludzkich. Czy to właściwe? Nie mamy pewności, ale żywimy nadzieję, że Czytelnicy nam wybaczą ewentualne błędy. A o wyrozumiałość zwierząt jesteśmy spokojni.
Autorzy
Na początku płci nie było. Pierwsze organizmy, jakie pojawiły się na naszej planecie 4 miliardy lat temu, nie miały pojęcia o doborze płciowym czy popędzie seksualnym. O niczym takim nie mogło być mowy, bo były to prymitywne jednokomórkowce. Natura jeszcze długo nie „wpadła na pomysł” rozmnażania płciowego – najwcześniej w ten sposób zaczęły rozmnażać się grzyby, około 1,2 miliarda lat temu. Ale zwierzęta jeszcze wtedy nie istniały. Pierwsze, które pojawiły się na ziemi około 635 milionów lat temu, również nie miały płci. Były to prymitywne gąbki spędzające życie na dnie morskim. Przytwierdzone do niego, falowały razem z wodą, odżywiając się pochłanianymi z niej jednokomórkowymi żyjątkami, i to była jedyna rzecz, na jakiej im zależało.
Takie zwierzęta jak gąbki rozmnażały się przez podział lub „rodziły” identyczne pod względem genetycznym osobniki. To nie sprzyjało przetrwaniu gatunków i ewolucji. Gdy pojawiał się jakiś szkodliwy czynnik, wszystkie bezpłciowe osobniki reagowały bowiem tak samo negatywnie, nie umiały się przystosować przez wykształcenie nowych cech, więc w skrajnych przypadkach takie gatunki lub populacje całkowicie wymierały. Identyczność genetyczna nie przyczyniała się też do zdrowia kolejnych pokoleń, bo w materiale genetycznym, który już wówczas stanowiły nici kwasu deoksyrybonukleinowego, takiego samego jak w naszych komórkach, łatwo pojawiały się mutacje. W przypadku organizmów bezpłciowych były one przekazywane z pokolenia na pokolenie, bez możliwości ich usunięcia. Nic więc dziwnego, że ewolucja, dążąc do maksymalnej różnorodności, promowała te gatunki lub populacje, które w procesie rozmnażania stykały się z podobnymi formami i wymieniały z nimi materiał genetyczny.
Zapoczątkowało to powstanie gamet, czyli komórek płciowych. Mogły one być takie same u odmiennych osobników lub też mieć różną wielkość czy kształt, ale musiały do siebie pasować jak klucz do zamka. Gamety tworzą się w efekcie specyficznego podziału komórek, podczas którego nie powstaje komórka identyczna jak rodzicielska, ale zawierająca tylko połowę jej materiału genetycznego w postaci chromosomów. Jeżeli więc jakiś organizm ma – dajmy na to – 20 chromosomów, to jego gamety będą miały po 10. A po połączeniu się gamet dwóch osobników powstanie organizm zawierający 20 chromosomów, czyli tyle, ile trzeba. Taki potomek będzie pod względem genetycznym nieco odmienny od obu form wyjściowych. To właśnie otwiera bramę dla bioróżnorodności i szybkiego postępu ewolucji. Potrzeba jak największej genetycznej różnorodności osobników w obrębie gatunku jest powodem wykształcenia się dwóch płci (choć może ich być więcej).
Zanim jednak pojawiły się osobniki męskie i żeńskie, były takie, które produkowały gamety i męskie, i żeńskie. Dla zachowania różnorodności genetycznej lepiej jest jednak, aby gamety nie pochodziły od jednego, dwupłciowego osobnika, ale żeby dwa osobniki obupłciowe, zwane też obojnakami (albo bardziej naukowo hermafrodytami), wymieniały ze sobą odpowiednie gamety: męskie z żeńskimi i odwrotnie. Hermafrodyty przejawiają dwie strategie zbliżeń. Osobnik może być raz samcem, a raz samicą, ale może być i tak, że dwa osobniki odbywają jednocześnie dwie kopulacje, zarazem jako samce i samice. Możemy to zobaczyć w ogrodzie czy w parku, podpatrując ślimaki. W wolnej chwili proszę spróbować sobie wyobrazić, co by było, gdyby ludzie tak potrafili…
Pojawienie się u zwierząt obupłciowości ułatwiało wymianę gamet pomiędzy osobnikami. Bo gdyby taki ślimak czujący się akurat samcem jakimś nieszczęśliwym trafem w bezmiarze rafy koralowej lub puszczy spotkał w końcu drugiego przedstawiciela swojego gatunku, który także czułby się samcem, to nic sensownego by z takiego spotkania dla zachowania gatunku nie wyniknęło. Ważna jest więc komunikacja pomiędzy osobnikami, jakiś sygnał: jestem samcem! Albo: jestem samicą! A można także przekazać komunikat: dostosuję się do potrzeb! Woody Allen stwierdził kiedyś, że osoby biseksualne mają w piątkowy wieczór dwa razy większe szanse na seks. A jak się żyje w dużym rozproszeniu, to szansy na zbliżenie nie można zmarnować. Stąd sygnały optyczne, akustyczne i zapachowe, pozwalające kochankom się odnaleźć i zbudować seksualne napięcie. Jak powiedział Boy-Żeleński: „Bo w tym cały jest ambaras, aby dwoje chciało naraz”.
Zwierzęta, w przeciwieństwie do roślin czy grzybów, potrafią się przemieszczać i czynnie szukać partnera płciowego. Rośliny są pod tym względem raczej samowystarczalne. W efekcie około 95% roślin to gatunki obupłciowe, grzyby potrafią rozmnażać się zarówno płciowo, jak i bezpłciowo, a u zwierząt obojnactwo dotyczy zaledwie 5% gatunków. Na dodatek u tej niewielkiej grupy obupłciowych zwierząt hermafrodytyzm bywa sekwencyjny: w ciągu życia osobnik jest najpierw jednej płci, a potem drugiej. Błazenek, pierwowzór animowanej postaci Nemo, tak zmienia płeć. Więcej o błazenkach piszemy w rozdziale o rybach. Zamawiając smażonego strzępiela podczas urlopu na egzotycznej plaży, można się zastanowić, czy był on akurat samcem czy samicą, a może miał cechy obu płci, ponieważ to także się zdarza u strzępieli. To, jakiej płci było nasze danie, zależy u tych ryb od rozmiarów i wieku. To samo dotyczy też na przykład dorady, występującej w Morzu Śródziemnym lub hodowanej tam w wydzielonych basenach. O niej również piszemy nieco więcej w rozdziale o rybach.
Bezpłciowość tu i ówdzie pozostała jeszcze wśród bezkręgowców. Ich świat nie jest jednak nudny, chociaż z naszego punktu widzenia życie bez płci musi wydawać się co najmniej miałkie. Kręgowce, poza nielicznymi wyjątkami, aby przekazać swoje geny kolejnym pokoleniom, nie mogą się obyć bez płci i związanego z nią seksu.
A jak to się dzieje, że z niektórych zarodków powstają dziewczynki, a z innych chłopcy? Jest to efektem tzw. determinacji płci. Rozwój płci może zależeć od temperatury otoczenia (u ryb i gadów), od pory roku (u mszyc i patyczaków), interakcji społecznych (u pszczół i mrówek oraz innych błonkówek), od pH podłoża i zagęszczenia populacji, a także od genów (u ptaków i ssaków).
U niektórych owadów, w tym u wielu gatunków należących do błonkoskrzydłych, determinacja płci odbywa się przez haplodiploidalność. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że samce rozwijają się z niezapłodnionych komórek jajowych, a samice z zapłodnionych, jak to się dzieje u pszczół. Dodajmy jeszcze, że królowa i robotnice to samice, a larwy samców są w większości przez robotnice zjadane! Są oszczędzane tylko wówczas, gdy w pszczelim roju zaistnieje taka potrzeba. Całe szczęście, że w miodzie nie jest wyczuwalny smak cierpienia młodych samców…
Bywa też tak, że na świat przychodzą wyłącznie dziewczynki, które mają tylko mamy. Dzieworództwo, czyli partenogeneza (od greckich słów parthénas – „dziewica” i génesis – „powstanie”, „narodziny”), polega na tym, że samice rodzą samice bez udziału samców. Taka futurystyczna wizja ludzkości została przedstawiona w filmie Juliusza Machulskiego Seksmisja z 1983 roku. Pamiętamy, że mężczyźni znaleźli jednak sposób, by taki kobiecy świat „naprawić” (notabene i tak był on zarządzany przez mężczyznę).
Wróćmy jednak do rzeczywistości. Partenogeneza pozwala na szybkie zwiększenie liczebności populacji w sprzyjających ku temu warunkach, czyli w dobrobycie i dostatku. Kiedy populacja składa się z samych samic, to wszystkie mogą składać jaja lub rodzić potomków, a samce tylko by zjadały zasoby. W ogólnym dobrostanie samce nie są więc samicom potrzebne. Dlatego wiosną i latem pospolite w naszych ogrodach mszyce, a także na przykład patyczaki, to zazwyczaj wyłącznie samice. Przychodzi jednak wreszcie kres żeńskiej dominacji. Zbliża się jesień i zima (w przypadku egzotycznych patyczaków pora sucha), a bez samców zginie nie tylko żeński ród, ale nawet cały gatunek oparty wyłącznie na samicach. W sytuacji kryzysowej natura powraca do wspaniałego osiągnięcia ewolucji, jakim jest samiec. Czyli na kłopoty samiec… I cudownym zrządzeniem natury jesienią w populacji mszyc pojawiają się samce, które zapładniają wszystkie samice, by te złożyły jaja zdolne przetrwać mrozy. A na wiosnę znów zaczyna się dzieworodne szaleństwo i kluczowa dla przetrwania gatunku rola samca popada w zapomnienie. O samcach zupełnie zapomniały mszyce i patyczaki żyjące w tropikalnych lasach, gdzie stale panuje dobrobyt i nie ma pór roku zmniejszających szanse przeżycia dzieworodnych populacji.
Historia badań nad partenogenezą zaczyna się od Szwajcara francuskiego pochodzenia Charles’a Bonneta, który w połowie XVIII wieku odkrył takie rozmnażanie się mszyc. Z kolei zasługi dla poznania partenogenezy u pszczół ma Jan Dzierżon, polski pszczelarz o naukowym zacięciu. To on odkrył, że trutnie, samce pszczół, rodzą się z niezapłodnionych jaj. Było to w połowie XIX wieku, kiedy bogobojnie wierzono, że każda istota żywa musi mieć ojca i matkę. Potem naukowcy przeprowadzali eksperymenty, w których poprzez elektrowstrząsy i stosowanie toksyn udało się doprowadzić do zainicjowania rozwoju niezapłodnionych jaj żab, ryb, a nawet królika.
W efekcie kolejnych badań odkryto partenogenezę u rozwielitek, czyli dafni, u os, chruścików, jedwabnika morwowego, roztoczy i wielu innych bezkręgowców, a następnie u ryb, płazów i gadów. Od początku XXI wieku w ogrodach zoologicznych zdarzały się dzieworodne narodziny rekinów młotów, rekinów czarnopłetwych i waranów. Warany „uprawiają” partenogenezę również w naturze. Wyłącznie żeńskie ich osobniki potrafią kolonizować całe wyspy na Pacyfiku. Gatunkom dużych waranów natura poskąpiła urody, a paskudne z wyglądu i charakteru samce mogą jedynie wymuszać seks na mniejszych samicach. Uwieść ich nie potrafią. Nic więc dziwnego, że jest wiele dzieworodnych, czyli rozmnażających się jednopłciowo, samic waranów, które tworzą izolowane, żeńskie kolonie obywające się bez samców i niemające potrzeby zbliżeń z umizgającymi się do nich agresywnymi paskudami.
Naukowcy badający zjawisko partenogenezy prowadzili także eksperymenty na ssakach, usiłując stworzyć wyłącznie żeńską, rozmnażającą się bez udziału samców kolonię myszy czy nawet większych zwierząt. Przez długi czas dzieworodne zarodki myszy obumierały, gdy miały 10 dni, a w przypadku owiec i świń 21 dni. Jednak w końcu roku 2004 doniesiono o narodzinach partenogenetycznej myszy. Panowie, to niczego dobrego nie wróży!
Można tu jeszcze wspomnieć o karasiach srebrzystych, które zwane są japońcami i licznie zasiedlają stojące i płynące wody znacznej części Europy, gdzie niegdyś je sprowadzono z Azji. Otóż wszystkie karasie srebrzyste w naszych wodach są samicami. Odbywają tarło z samcami innych gatunków ryb karpiowatych, by wykorzystać ich plemniki tylko do zaindukowania rozwoju zarodków w ikrze. Więcej o tym interesującym przypadku piszemy w rozdziale o sekretach życia seksualnego ryb. Może rozjaśni to nieco sprawę wędkarzom, którzy łowiąc karasie pod koniec wiosny, nie mogą pojąć, dlaczego biorą tylko samice pełne ikry. Zachodzą w głowę i próbują wydumać przynętę na samce, bo ponoć są większe od samic. A samców po prostu nie ma!
Tak więc wiemy już, że obupłciowość, czyli obojnactwo, to przejściowy etap ewolucji fauny, zmierzający do uzyskania pełnej zdolności rozmnażania płciowego poprzez rozwój samców i samic. Ludzie zawsze z niepokojem podchodzili do zwierząt będących hermafrodytami, a rodzące się obupłciowe dzieci zabijano. W Atenach wrzucano je do morza, a w Rzymie do Tybru. Zgodnie z grecką mitologią określenie hermafrodyta wywodzi się od imienia syna Hermesa i Afrodyty, który połączył się z nimfą Salmakis w jedno ciało o fizycznych cechach zarówno męskich, jak i żeńskich. Współcześnie nimfami określamy młodociane stadia rozwojowe niektórych bezkręgowców, w tym kleszczy.
Potem przez wieki nie zajmowano się hermafrodytami, aż odkryto hieny (teraz zwane krokutami), u których dominujące samice mają narząd do złudzenia przypominający penis – tylko bardziej okazały. Opisywano te ssaki jako obrzydliwych padlinożerców o dwupłciowej postaci – co nie jest prawdą, bo zupełnie konwencjonalnie dzielą się one na samce i samice. W poszukiwaniu prawdziwych hermafrodytów nie trzeba jednak jechać do Afryki, wystarczyłoby uważnie przekopać ogródek, by odkryć, że żyjące w glebie dżdżownice mają jednocześnie narządy męskie i żeńskie i kopulują dubeltowo, obupłciowo. To samo można by zaobserwować, podglądając ogrodowe ślimaki. Tak samo jest u tasiemców, ale kto by tam je podglądał?
U ryb wargaczowatych, których ponad 500 gatunków zasiedla morza i oceany, młode osobniki są najpierw samicami, a potem samcami. Zmianę płci można zobaczyć nawet w domowym akwarium z rybkami z rodziny piękniczkowatych, na przykład u mieczyków, molinezji i gupików. U większości kręgowców, również u człowieka, płeć wynika z genotypu danego osobnika i nie jest zmienna. Określa się to mianem genetycznej determinacji płci. Czytelników bardziej dociekliwych, zainteresowanych systemem XY (występuje u ludzi), ZW (u ptaków) czy też XO (u owadów), odsyłamy do podręczników zoologii. Warto pamiętać, że znana jest także temperaturowa determinacja płci, którą odkryto dopiero w roku 1966, najpierw u agamy pospolitej, a potem u niektórych innych jaszczurek, większości żółwi, krokodyli i hatterii. Oznacza to, że w zależności od temperatury otoczenia w jaju rozwija się samiec albo samica. Naukowcy odkryli na przykład, że u żółwi samice rodzą się przy bardzo niskich lub bardzo wysokich temperaturach panujących w gnieździe w środkowej fazie rozwoju. W temperaturach umiarkowanych rodzą się samce.
U wielu zwierząt hodowanych w ogrodach zoologicznych występuje przewaga jednej płci. U nosorożców indyjskich w populacji europejskiej znacząco dominują samce i nikt nie wie dlaczego. W warszawskim zoo przyszło kiedyś na świat dobrze ponad sto proporczykowców czerwonopręgich (Aphyosemion striatum) i wszystkie, poza jednym osobnikiem, były samicami. Nie jest też całkiem jasne, w jaki sposób natura reguluje proporcje płci u gatunków, u których liczba samców i samic jest zawsze zrównoważona – a tak jest u większości ssaków, również u ludzi. Jak to się dzieje, że w naszym gatunku rodzi się mniej więcej tyle samo dziewczynek co chłopców (choć potem bywa różnie – wiadomo, brzydsza płeć kocha wojny i niezdrowy tryb życia). Jak natura osiąga tę pierwotną równowagę płci, nie wiemy, choć to bardzo mądre wyjście, z ewolucyjnego punktu widzenia najkorzystniejsze dla gatunku.
Wiadomo też, że w świecie zwierząt, nawet przy okresowych wahaniach liczebności przychodzących na świat samców i samic, natura zawsze dąży do osiągnięcia sprawiedliwej zasady 1:1 w reprezentacji pań i panów. Może warto uznać mądrość natury i wprowadzić tę zasadę również w polityce? Mówi się o parytetach i równouprawnieniu, ale głównie tylko mówi, bo efektów w składzie rozmaitych rad i parlamentów jakoś nie widać. Sprawy płci na pewno kryją jeszcze wiele tajemnic. Rozwiązać je kiedyś mogą naukowcy, ale na pewno nie będą to seksuolodzy, raczej genetycy.
Rozpoznawanie płci zwierząt przez ludzi i przesądy na ten temat mają długą tradycję. Od wieków ciągnął się za hienami mroczny mit o ich dwupłciowej naturze i wzbudzające wstręt opisy zwyczajów rozrodczych tych ssaków. Teraz ich anatomia, fizjologia i zwyczaje wzbudzają co najwyżej zdziwienie i zaciekawienie, a na pewno nie obrzydzenie. Nie zmienia to jednak faktu, że u niegdyś uważanych za spokrewnione z psami, a teraz uznawanych za bliższe kotom hien, krokut oraz proteli nadal niełatwo rozpoznać płeć, nawet gdy się z bliska ogląda ich przyrodzenie. Rozpoznanie płci u kociąt, króliczków, a nawet u młodej kawii domowej, czyli świnki morskiej, też może sprawiać trudności i wymagać konsultacji z kimś doświadczonym. W ogrodach zoologicznych podobnych kłopotów mogą nastręczać gibony i gibońce, choć to małpy człekokształtne.
Zupełnie groteskowe problemy z określeniem płci zdarzały się w początkach hodowli pand wielkich w ogrodach zoologicznych. Najpierw w Chicago połączono (z wielką pompą) dwie siostry o imionach Su-Lin oraz Mei-Mei z kawalerem imieniem Mei Lan. Z ogromnym zaciekawieniem obserwowano i opisywano ten romans, dziennikarze najpierw piali z zachwytu, a potem naśmiewali się z nieudolności w „tych sprawach” uroczych „miśków”, ich komicznych karesów i niepowodzeń. W efekcie zrodził się pogląd o seksualnej niewydolności i słabym libido pand wielkich. Tymczasem niewydolni pod tym względem byli ludzie, bo cała trójka pand była samcami.
Nie lepiej działo się w zoo w Bronksie, gdzie oczekiwano potomstwa Pan-dee i Pan-dah, które z kolei okazały się samicami. Ale w końcu nawet samiec i samica nie muszą stać się parą. W świecie ludzi to oczywiste, bo zięć z teściową rzadko tworzą parę, ale wydaje się nam, że u zwierząt samiec i samica to na pewno para. Także u pand wielkich bywają sympatie i antypatie. W końcu nic, co zwierzęce, nie jest nam obce. W roku 1958, czyli podczas zimnej wojny, zoolodzy z Londynu postanowili zorganizować schadzkę samicy Chi-Chi z samcem An-An z Moskwy. Brytyjska samica za nic miała zaloty radzieckiego samca, ale za to nadstawiła się w jednoznacznej propozycji jego opiekunowi, ubranemu w uniform Rosjaninowi. Albo więc lubiła mundurowych, albo Rosjan i przedkładała ich ponad samca własnego gatunku. Zapewne było to efektem wychowania jej przez ludzi i błędnego wdrukowania poglądu na temat własnej przynależności gatunkowej.
To wszystko nic w porównaniu z perypetiami w sprawie ustalania płci u węgorzy, od lat masowo zjadanych, ale także badanych przez anatomów i zoologów, którzy chcieli ustalić, jak wyglądają narządy rozrodcze tej tajemniczej ryby. Pierwszym z dociekliwych był Arystoteles badający płeć ryb na wyspie Lesbos w IV wieku p.n.e. Potem byli inni, w tym Karol Linneusz, który uznał węgorze za żyworodne i zarzekał się, że widział w samicy młode. Pewnie to były jakieś pasożytnicze nicienie lub żerujące na truchle larwy, ale na pewno nie młode węgorze. Zachodzi też podejrzenie, że Linneusz wcale nie badał węgorza, lecz węgorzycę, inną podłużną rybę morską, która rzeczywiście jest żyworodna. Potem pewien Szkot „odkrył”, że „rodzicem węgorzy jest pewien żuk, który je rodzi w wodzie”. To jednak nie koniec dociekań na temat życia płciowego tych ryb, gdyż w roku 1876 w Trieście nad Adriatykiem swoje pierwsze wyzwanie naukowe podjął nie kto inny, jak Zygmunt Freud, który przez 4 tygodnie pokroił setki węgorzy, by stwierdzić, że wszystkie były samicami. Inspiracją do tych badań stało się „odkrycie” przez polskiego zoologa, Szymona Syrskiego, jąder u pewnego węgorza. Jak z tym było, nikt nie wie, ale wcześniej pewien Włoch „odkrył” ikrę u węgorza; potem okazało się jednak, że rybak przełożył ją z innej ryby, by dostać nagrodę za znalezienie samicy węgorza. W Trieście Freud w samotności przez miesiąc szukał jąder u patroszonych węgorzy, co zaowocowało jego pierwszą pracą naukową, a może zainspirowało także do dalszych badań naukowych. A może zainteresowała go zmiana płci u ryb, tak częsta u gatunków morskich?
Z rozpoznawaniem płci u ptaków nie było lepiej. Niejeden hodowca trzymał jednopłciową parkę nierozłączek lub papużek falistych, chociaż akurat u tych drugich płeć można łatwo poznać po kolorze woskówki, czyli części dzioba z nozdrzami. Ogólnie hodowla ptaków do czasu opanowania sztuki rozpoznawania ich płci na podstawie DNA raczej kulała. Teraz jest łatwiej, bo wystarczy wysłać do laboratorium kroplę krwi lub wyrwane rosnące piórko, by po kilku dniach otrzymać informację, czy imię nadane pupilowi pasuje do jego płci. Bywało i tak, że samce i samice niektórych ptaków opisywano jako odrębne gatunki. Jeśli dymorfizm płciowy jest bardzo wyraźny, a osobniki obojga płci kolorowe, to zoolodzy skłonni byli uznać je raczej za osobne gatunki niż za samca i samicę tego samego gatunku. Tak było w przypadku barwnic wielkich, zwanych niegdyś lorami wielkimi. Samice są jaskrawoczerwone z niebieskimi i fioletowymi piórami, a samce zielone, z piórami błękitnymi i niebieskimi. To, że tak ubarwione ptaki mogą być samcem i samicą jednego gatunku, nie mieściło się kiedyś w głowach zoologów, skoro najpierw P.L.S. Müller w roku 1776 na Molukach opisał samca jako nowy gatunek, a później, w roku 1837 John Gould opisał samicę – jako kolejny gatunek. Nie szukajmy jednak aż tak daleko. Wielu właścicieli kanarków słucha śpiewu swoich pupili, a tymczasem jest to zaledwie popiskiwanie samicy, a nie pełny trel samca. Nieuczciwi hodowcy sprzedają bowiem samice jako samce i inkasują za ptaka kilkaset zamiast kilkudziesięciu złotych. Kto raz usłyszy śpiew samca kanarka, ten go ze świergotaniem samicy nie pomyli, ale… nie wszyscy go słyszeli. Oczywiście płeć kanarków i innych ptaków można poznać na podstawie wyglądu kloaki (fachowcy robią to u jednodniowych kurcząt), ale jak ktoś tak nie umie, to niech da ptakowi coś smakowitego do jedzenia i go obserwuje: jak zjadł, to samiec, a jak zjadła, to samica!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Copyright © by Katarzyna Burda i Andrzej G. Kruszewicz 2021
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2021
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor prowadzący: Magdalena Chorębała
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Ilustracje i makieta książki, projekt oraz opracowanie graficzne okładki: Zuzanna Miśko
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Sekrety życia seksualnego zwierząt, wyd. I, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8188-901-8
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer