Sekrety życia seksualnego zwierząt - Andrzej G. Kruszewicz, Katarzyna Burda - ebook

Sekrety życia seksualnego zwierząt ebook

Andrzej G. Kruszewicz, Burda Katarzyna

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak TO robią zwierzaki? Ekstremalne zbliżenia, imponujące atrybuty seksualne i sprytne strategie uwodzenia – poznaj sekrety seksualnego życia zwierząt.

Od bezkręgowców po naczelne – wszystkie zwierzęta przejawiają zadziwiającą pomysłowość i niesamowite przystosowania w intymnej sferze życia.

Jeśli chcesz się dowiedzieć, kto lubi erotyczne pląsy, kto preferuje orgie i poligamię w najróżniejszych wariantach, kto jest specjalistą od masturbacji, a kto statecznym monogamistą, sięgnij po tę książkę.

Zoolog Andrzej G. Kruszewicz i dziennikarka Katarzyna Burda z wielką znajomością zwyczajów i ciekawostek z życia zwierząt, ale też z przymrużeniem oka i ogromnym poczuciem humoru przybliżają fascynujący świat zwierzęcych zalotów, godów oraz sposobów na przedłużenie gatunku i… nie tylko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 232

Oceny
4,2 (10 ocen)
4
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pole­camy rów­nież:

Andrzej G. Kru­sze­wicz

SEKRETNE ŻYCIE ZWIE­RZĄT

Andrzej G. Kru­sze­wicz

Agnieszka Czuj­kow­ska

SEKRETNE ŻYCIE KOTÓW

WSTĘP

Nie jest łatwo mówić i pisać o intym­nych spra­wach zwie­rząt. Naukowy żar­gon z facho­wym słow­nic­twem i obco­ję­zycz­nymi zwro­tami nie uła­twia zro­zu­mie­nia zoo­lo­gicz­nych wywo­dów zwy­kłemu czy­tel­ni­kowi, który chce po pro­stu poznać życie zwie­rząt. Z dru­giej strony antro­po­mor­fizm, nie­uza­sad­niony sen­ty­men­ta­lizm i infan­ty­lizm wypa­czają nasze postrze­ga­nie zwie­rząt jako istot skłon­nych do miło­ści, nie­na­wi­ści, agre­sji, ale też do opie­kuń­czo­ści, empa­tii i altru­izmu – cech do nie­dawna uzna­wa­nych za wyłącz­nie ludz­kie.

Poszu­ku­jąc przy­sło­wio­wego „zło­tego środka” w opi­sach godów i zacho­wań sek­su­al­nych zwie­rząt, posta­no­wi­li­śmy odwo­ły­wać się do zna­nych nam pojęć i sym­boli. Skoro język naukowy nie jest zbyt przy­stępny, a nazbyt emo­cjo­nalne opo­wia­da­nie o zwie­rzę­tach wypa­cza ich postrze­ga­nie, uzna­li­śmy, że będziemy pisać o nich z zoo­lo­gicz­nym sza­cun­kiem, ale porów­nu­jąc ich zwy­czaje do zacho­wań ludz­kich i dla ludzi zro­zu­mia­łych. Pamię­tajmy, że wszyst­kie nasze ludz­kie skłon­no­ści, emo­cje, potrzeba więzi i kon­taktu wzięły się ze świata zwie­rząt. I nie da się usta­lić gra­nicy, za którą koń­czą się pier­wotne instynkty, a zaczyna miłość, wier­ność, zawiść, zazdrość czy przy­jaźń. Z pew­no­ścią czło­wiek nie jest „wyna­lazcą” tych uczuć, choć zapewne jako pierw­szy, dzięki swoim wyjąt­ko­wym zdol­no­ściom poznaw­czym i inte­li­gen­cji, posiadł umie­jęt­ność nazwa­nia ich pre­cy­zyj­nymi sło­wami.

Każdy, kto ma wokół sie­bie zwie­rzęta, może godzi­nami o nich opo­wia­dać. My, auto­rzy tej książki, żyjemy wśród nich od lat, obser­wu­jąc je i czer­piąc wielką radość z obco­wa­nia z naturą. W wielu spra­wach się róż­nimy i sprze­czamy, ale w jed­nej jeste­śmy zgodni – ludzka natura ma swoje korze­nie w zwie­rzę­cym świe­cie, tak jak nasze wspa­niałe mózgi wyewo­lu­owały z mózgów istot sto­ją­cych na dra­bi­nie ewo­lu­cji niżej niż my. Dla­tego z sza­cun­kiem pod­cho­dzimy do wszel­kich zwie­rzę­cych zacho­wań, nie oce­nia­jąc ich jako dobrych czy złych, a raczej poszu­ku­jąc ich ewo­lu­cyj­nych uwa­run­ko­wań. To, co obser­wu­jemy, cza­sem trudno zro­zu­mieć lub zin­ter­pre­to­wać. Łatwo wtedy zrzu­cić wszystko na hor­mony i instynkt, samo­lubne geny, ego­istyczne dąże­nie do prze­trwa­nia za wszelką cenę czy też prze­ka­za­nia swo­ich genów nawet kosz­tem życia. Może jed­nak za tymi nie­zro­zu­mia­łymi dla nas dzi­siaj zacho­wa­niami kryje się coś wię­cej? Nie tylko emo­cje, ale też reflek­sje wypły­wa­jące z pew­nej samo­świa­do­mo­ści? Tego nie wiemy i zapewne się nie dowiemy, dopóki nie znaj­dziemy spo­sobu, aby poro­zu­mieć się ze zwie­rzętami w ich języku i poznać ich myśli. Dla­tego wielu dziw­nych, nie­zro­zu­mia­łych dla nas rytu­ałów nie inter­pre­tu­jemy, a jedy­nie porów­nu­jemy do odpo­wied­nich zacho­wań ludz­kich. Czy to wła­ściwe? Nie mamy pew­no­ści, ale żywimy nadzieję, że Czy­tel­nicy nam wyba­czą ewen­tu­alne błędy. A o wyro­zu­mia­łość zwie­rząt jeste­śmy spo­kojni.

Auto­rzy

PO CO SĄ DWIE PŁCIE?

Na początku płci nie było. Pierw­sze orga­ni­zmy, jakie poja­wiły się na naszej pla­ne­cie 4 miliardy lat temu, nie miały poję­cia o dobo­rze płcio­wym czy popę­dzie sek­su­al­nym. O niczym takim nie mogło być mowy, bo były to pry­mi­tywne jed­no­ko­mór­kowce. Natura jesz­cze długo nie „wpa­dła na pomysł” roz­mna­ża­nia płcio­wego – naj­wcze­śniej w ten spo­sób zaczęły roz­mna­żać się grzyby, około 1,2 miliarda lat temu. Ale zwie­rzęta jesz­cze wtedy nie ist­niały. Pierw­sze, które poja­wiły się na ziemi około 635 milio­nów lat temu, rów­nież nie miały płci. Były to pry­mi­tywne gąbki spę­dza­jące życie na dnie mor­skim. Przy­twier­dzone do niego, falo­wały razem z wodą, odży­wia­jąc się pochła­nia­nymi z niej jed­no­ko­mór­ko­wymi żyjąt­kami, i to była jedyna rzecz, na jakiej im zale­żało.

Takie zwie­rzęta jak gąbki roz­mna­żały się przez podział lub „rodziły” iden­tyczne pod wzglę­dem gene­tycz­nym osob­niki. To nie sprzy­jało prze­trwa­niu gatun­ków i ewo­lu­cji. Gdy poja­wiał się jakiś szko­dliwy czyn­nik, wszyst­kie bez­pł­ciowe osob­niki reago­wały bowiem tak samo nega­tyw­nie, nie umiały się przy­sto­so­wać przez wykształ­ce­nie nowych cech, więc w skraj­nych przy­pad­kach takie gatunki lub popu­la­cje cał­ko­wi­cie wymie­rały. Iden­tycz­ność gene­tyczna nie przy­czy­niała się też do zdro­wia kolej­nych poko­leń, bo w mate­riale gene­tycz­nym, który już wów­czas sta­no­wiły nici kwasu deok­sy­ry­bo­nu­kle­ino­wego, takiego samego jak w naszych komór­kach, łatwo poja­wiały się muta­cje. W przy­padku orga­ni­zmów bez­pł­cio­wych były one prze­ka­zy­wane z poko­le­nia na poko­le­nie, bez moż­li­wo­ści ich usu­nię­cia. Nic więc dziw­nego, że ewo­lu­cja, dążąc do mak­sy­mal­nej róż­no­rod­no­ści, pro­mo­wała te gatunki lub popu­la­cje, które w pro­ce­sie roz­mna­ża­nia sty­kały się z podob­nymi for­mami i wymie­niały z nimi mate­riał gene­tyczny.

Zapo­cząt­ko­wało to powsta­nie gamet, czyli komó­rek płcio­wych. Mogły one być takie same u odmien­nych osob­ni­ków lub też mieć różną wiel­kość czy kształt, ale musiały do sie­bie paso­wać jak klucz do zamka. Gamety two­rzą się w efek­cie spe­cy­ficz­nego podziału komó­rek, pod­czas któ­rego nie powstaje komórka iden­tyczna jak rodzi­ciel­ska, ale zawie­ra­jąca tylko połowę jej mate­riału gene­tycz­nego w postaci chro­mo­so­mów. Jeżeli więc jakiś orga­nizm ma – dajmy na to – 20 chro­mo­so­mów, to jego gamety będą miały po 10. A po połą­cze­niu się gamet dwóch osob­ni­ków powsta­nie orga­nizm zawie­ra­jący 20 chro­mo­so­mów, czyli tyle, ile trzeba. Taki poto­mek będzie pod wzglę­dem gene­tycz­nym nieco odmienny od obu form wyj­ścio­wych. To wła­śnie otwiera bramę dla bio­róż­no­rod­no­ści i szyb­kiego postępu ewo­lu­cji. Potrzeba jak naj­więk­szej gene­tycz­nej róż­no­rod­no­ści osob­ni­ków w obrę­bie gatunku jest powo­dem wykształ­ce­nia się dwóch płci (choć może ich być wię­cej).

Zanim jed­nak poja­wiły się osob­niki męskie i żeń­skie, były takie, które pro­du­ko­wały gamety i męskie, i żeń­skie. Dla zacho­wa­nia róż­no­rod­no­ści gene­tycz­nej lepiej jest jed­nak, aby gamety nie pocho­dziły od jed­nego, dwu­pł­cio­wego osob­nika, ale żeby dwa osob­niki obu­pł­ciowe, zwane też oboj­na­kami (albo bar­dziej naukowo her­ma­fro­dy­tami), wymie­niały ze sobą odpo­wied­nie gamety: męskie z żeń­skimi i odwrot­nie. Her­ma­fro­dyty prze­ja­wiają dwie stra­te­gie zbli­żeń. Osob­nik może być raz sam­cem, a raz samicą, ale może być i tak, że dwa osob­niki odby­wają jed­no­cze­śnie dwie kopu­la­cje, zara­zem jako samce i samice. Możemy to zoba­czyć w ogro­dzie czy w parku, pod­pa­tru­jąc śli­maki. W wol­nej chwili pro­szę spró­bo­wać sobie wyobra­zić, co by było, gdyby ludzie tak potra­fili…

Poja­wie­nie się u zwie­rząt obu­pł­cio­wo­ści uła­twiało wymianę gamet pomię­dzy osob­ni­kami. Bo gdyby taki śli­mak czu­jący się aku­rat sam­cem jakimś nie­szczę­śli­wym tra­fem w bez­mia­rze rafy kora­lo­wej lub pusz­czy spo­tkał w końcu dru­giego przed­sta­wi­ciela swo­jego gatunku, który także czułby się sam­cem, to nic sen­sow­nego by z takiego spo­tka­nia dla zacho­wa­nia gatunku nie wynik­nęło. Ważna jest więc komu­ni­ka­cja pomię­dzy osob­ni­kami, jakiś sygnał: jestem sam­cem! Albo: jestem samicą! A można także prze­ka­zać komu­ni­kat: dosto­suję się do potrzeb! Woody Allen stwier­dził kie­dyś, że osoby bisek­su­alne mają w piąt­kowy wie­czór dwa razy więk­sze szanse na seks. A jak się żyje w dużym roz­pro­sze­niu, to szansy na zbli­że­nie nie można zmar­no­wać. Stąd sygnały optyczne, aku­styczne i zapa­chowe, pozwa­la­jące kochan­kom się odna­leźć i zbu­do­wać sek­su­alne napię­cie. Jak powie­dział Boy-Żeleń­ski: „Bo w tym cały jest amba­ras, aby dwoje chciało naraz”.

Zwie­rzęta, w prze­ci­wień­stwie do roślin czy grzy­bów, potra­fią się prze­miesz­czać i czyn­nie szu­kać part­nera płcio­wego. Rośliny są pod tym wzglę­dem raczej samo­wy­star­czalne. W efek­cie około 95% roślin to gatunki obu­pł­ciowe, grzyby potra­fią roz­mna­żać się zarówno płciowo, jak i bez­pł­ciowo, a u zwie­rząt oboj­nac­two doty­czy zale­d­wie 5% gatun­ków. Na doda­tek u tej nie­wiel­kiej grupy obu­pł­cio­wych zwie­rząt her­ma­fro­dy­tyzm bywa sekwen­cyjny: w ciągu życia osob­nik jest naj­pierw jed­nej płci, a potem dru­giej. Bła­ze­nek, pier­wo­wzór ani­mo­wa­nej postaci Nemo, tak zmie­nia płeć. Wię­cej o bła­zen­kach piszemy w roz­dziale o rybach. Zama­wia­jąc sma­żo­nego strzę­piela pod­czas urlopu na egzo­tycz­nej plaży, można się zasta­no­wić, czy był on aku­rat sam­cem czy samicą, a może miał cechy obu płci, ponie­waż to także się zda­rza u strzę­pieli. To, jakiej płci było nasze danie, zależy u tych ryb od roz­mia­rów i wieku. To samo doty­czy też na przy­kład dorady, wystę­pu­ją­cej w Morzu Śród­ziem­nym lub hodo­wa­nej tam w wydzie­lo­nych base­nach. O niej rów­nież piszemy nieco wię­cej w roz­dziale o rybach.

Bez­pł­cio­wość tu i ówdzie pozo­stała jesz­cze wśród bez­krę­gow­ców. Ich świat nie jest jed­nak nudny, cho­ciaż z naszego punktu widze­nia życie bez płci musi wyda­wać się co naj­mniej miał­kie. Krę­gowce, poza nie­licz­nymi wyjąt­kami, aby prze­ka­zać swoje geny kolej­nym poko­le­niom, nie mogą się obyć bez płci i zwią­za­nego z nią seksu.

A jak to się dzieje, że z nie­któ­rych zarod­ków powstają dziew­czynki, a z innych chłopcy? Jest to efek­tem tzw. deter­mi­na­cji płci. Roz­wój płci może zale­żeć od tem­pe­ra­tury oto­cze­nia (u ryb i gadów), od pory roku (u mszyc i paty­cza­ków), inte­rak­cji spo­łecz­nych (u psz­czół i mró­wek oraz innych błon­kó­wek), od pH pod­łoża i zagęsz­cze­nia popu­la­cji, a także od genów (u pta­ków i ssa­ków).

U nie­któ­rych owa­dów, w tym u wielu gatun­ków nale­żą­cych do błon­ko­skrzy­dłych, deter­mi­na­cja płci odbywa się przez haplo­di­plo­idal­ność. Co to ozna­cza? Mniej wię­cej tyle, że samce roz­wi­jają się z nie­za­płod­nio­nych komó­rek jajo­wych, a samice z zapłod­nio­nych, jak to się dzieje u psz­czół. Dodajmy jesz­cze, że kró­lowa i robot­nice to samice, a larwy sam­ców są w więk­szo­ści przez robot­nice zja­dane! Są oszczę­dzane tylko wów­czas, gdy w psz­cze­lim roju zaist­nieje taka potrzeba. Całe szczę­ście, że w mio­dzie nie jest wyczu­walny smak cier­pie­nia mło­dych sam­ców…

Bywa też tak, że na świat przy­cho­dzą wyłącz­nie dziew­czynki, które mają tylko mamy. Dzie­wo­ródz­two, czyli par­te­no­ge­neza (od grec­kich słów parthénas – „dzie­wica” i génesis – „powsta­nie”, „naro­dziny”), polega na tym, że samice rodzą samice bez udziału sam­ców. Taka futu­ry­styczna wizja ludz­ko­ści została przed­sta­wiona w fil­mie Juliu­sza Machul­skiego Sek­smi­sja z 1983 roku. Pamię­tamy, że męż­czyźni zna­leźli jed­nak spo­sób, by taki kobiecy świat „napra­wić” (nota­bene i tak był on zarzą­dzany przez męż­czy­znę).

Wróćmy jed­nak do rze­czy­wi­sto­ści. Par­te­no­ge­neza pozwala na szyb­kie zwięk­sze­nie liczeb­no­ści popu­la­cji w sprzy­ja­ją­cych ku temu warun­kach, czyli w dobro­by­cie i dostatku. Kiedy popu­la­cja składa się z samych samic, to wszyst­kie mogą skła­dać jaja lub rodzić potom­ków, a samce tylko by zja­dały zasoby. W ogól­nym dobro­sta­nie samce nie są więc sami­com potrzebne. Dla­tego wio­sną i latem pospo­lite w naszych ogro­dach mszyce, a także na przy­kład paty­czaki, to zazwy­czaj wyłącz­nie samice. Przy­cho­dzi jed­nak wresz­cie kres żeń­skiej domi­na­cji. Zbliża się jesień i zima (w przy­padku egzo­tycz­nych paty­cza­ków pora sucha), a bez sam­ców zgi­nie nie tylko żeń­ski ród, ale nawet cały gatu­nek oparty wyłącz­nie na sami­cach. W sytu­acji kry­zy­so­wej natura powraca do wspa­nia­łego osią­gnię­cia ewo­lu­cji, jakim jest samiec. Czyli na kło­poty samiec… I cudow­nym zrzą­dze­niem natury jesie­nią w popu­la­cji mszyc poja­wiają się samce, które zapład­niają wszyst­kie samice, by te zło­żyły jaja zdolne prze­trwać mrozy. A na wio­snę znów zaczyna się dzie­wo­rodne sza­leń­stwo i klu­czowa dla prze­trwa­nia gatunku rola samca popada w zapo­mnie­nie. O sam­cach zupeł­nie zapo­mniały mszyce i paty­czaki żyjące w tro­pi­kal­nych lasach, gdzie stale panuje dobro­byt i nie ma pór roku zmniej­sza­ją­cych szanse prze­ży­cia dzie­wo­rod­nych popu­la­cji.

Histo­ria badań nad par­te­no­ge­nezą zaczyna się od Szwaj­cara fran­cu­skiego pocho­dze­nia Char­les’a Bon­neta, który w poło­wie XVIII wieku odkrył takie roz­mna­ża­nie się mszyc. Z kolei zasługi dla pozna­nia par­te­no­ge­nezy u psz­czół ma Jan Dzier­żon, pol­ski psz­cze­larz o nauko­wym zacię­ciu. To on odkrył, że trut­nie, samce psz­czół, rodzą się z nie­za­płod­nio­nych jaj. Było to w poło­wie XIX wieku, kiedy bogo­boj­nie wie­rzono, że każda istota żywa musi mieć ojca i matkę. Potem naukowcy prze­pro­wa­dzali eks­pe­ry­menty, w któ­rych poprzez elek­trow­strząsy i sto­so­wa­nie tok­syn udało się dopro­wa­dzić do zaini­cjo­wa­nia roz­woju nie­za­płod­nio­nych jaj żab, ryb, a nawet kró­lika.

W efek­cie kolej­nych badań odkryto par­te­no­ge­nezę u roz­wie­li­tek, czyli dafni, u os, chru­ści­ków, jedwab­nika mor­wo­wego, roz­to­czy i wielu innych bez­krę­gow­ców, a następ­nie u ryb, pła­zów i gadów. Od początku XXI wieku w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych zda­rzały się dzie­wo­rodne naro­dziny reki­nów mło­tów, reki­nów czar­no­płe­twych i wara­nów. Warany „upra­wiają” par­te­no­ge­nezę rów­nież w natu­rze. Wyłącz­nie żeń­skie ich osob­niki potra­fią kolo­ni­zo­wać całe wyspy na Pacy­fiku. Gatun­kom dużych wara­nów natura poską­piła urody, a paskudne z wyglądu i cha­rak­teru samce mogą jedy­nie wymu­szać seks na mniej­szych sami­cach. Uwieść ich nie potra­fią. Nic więc dziw­nego, że jest wiele dzie­wo­rod­nych, czyli roz­mna­ża­ją­cych się jed­no­pł­ciowo, samic wara­nów, które two­rzą izo­lo­wane, żeń­skie kolo­nie oby­wa­jące się bez sam­ców i nie­ma­jące potrzeby zbli­żeń z umi­zga­ją­cymi się do nich agre­syw­nymi pasku­dami.

Naukowcy bada­jący zja­wi­sko par­te­no­ge­nezy pro­wa­dzili także eks­pe­ry­menty na ssa­kach, usi­łu­jąc stwo­rzyć wyłącz­nie żeń­ską, roz­mna­ża­jącą się bez udziału sam­ców kolo­nię myszy czy nawet więk­szych zwie­rząt. Przez długi czas dzie­wo­rodne zarodki myszy obumie­rały, gdy miały 10 dni, a w przy­padku owiec i świń 21 dni. Jed­nak w końcu roku 2004 donie­siono o naro­dzi­nach par­te­no­ge­ne­tycz­nej myszy. Pano­wie, to niczego dobrego nie wróży!

Można tu jesz­cze wspo­mnieć o kara­siach sre­brzy­stych, które zwane są japoń­cami i licz­nie zasie­dlają sto­jące i pły­nące wody znacz­nej czę­ści Europy, gdzie nie­gdyś je spro­wa­dzono z Azji. Otóż wszyst­kie kara­sie sre­brzy­ste w naszych wodach są sami­cami. Odby­wają tarło z sam­cami innych gatun­ków ryb kar­pio­wa­tych, by wyko­rzy­stać ich plem­niki tylko do zain­du­ko­wa­nia roz­woju zarod­ków w ikrze. Wię­cej o tym inte­re­su­ją­cym przy­padku piszemy w roz­dziale o sekre­tach życia sek­su­al­nego ryb. Może roz­ja­śni to nieco sprawę węd­ka­rzom, któ­rzy łowiąc kara­sie pod koniec wio­sny, nie mogą pojąć, dla­czego biorą tylko samice pełne ikry. Zacho­dzą w głowę i pró­bują wydu­mać przy­nętę na samce, bo ponoć są więk­sze od samic. A sam­ców po pro­stu nie ma!

Tak więc wiemy już, że obu­pł­cio­wość, czyli oboj­nac­two, to przej­ściowy etap ewo­lu­cji fauny, zmie­rza­jący do uzy­ska­nia peł­nej zdol­no­ści roz­mna­ża­nia płcio­wego poprzez roz­wój sam­ców i samic. Ludzie zawsze z nie­po­ko­jem pod­cho­dzili do zwie­rząt będą­cych her­ma­fro­dy­tami, a rodzące się obu­pł­ciowe dzieci zabi­jano. W Ate­nach wrzu­cano je do morza, a w Rzy­mie do Tybru. Zgod­nie z grecką mito­lo­gią okre­śle­nie her­ma­fro­dyta wywo­dzi się od imie­nia syna Her­mesa i Afro­dyty, który połą­czył się z nimfą Sal­ma­kis w jedno ciało o fizycz­nych cechach zarówno męskich, jak i żeń­skich. Współ­cze­śnie nim­fami okre­ślamy mło­do­ciane sta­dia roz­wo­jowe nie­któ­rych bez­krę­gow­ców, w tym klesz­czy.

Potem przez wieki nie zaj­mo­wano się her­ma­fro­dy­tami, aż odkryto hieny (teraz zwane kro­ku­tami), u któ­rych domi­nu­jące samice mają narząd do złu­dze­nia przy­po­mi­na­jący penis – tylko bar­dziej oka­zały. Opi­sy­wano te ssaki jako obrzy­dli­wych padli­no­żer­ców o dwu­pł­cio­wej postaci – co nie jest prawdą, bo zupeł­nie kon­wen­cjo­nal­nie dzielą się one na samce i samice. W poszu­ki­wa­niu praw­dzi­wych her­ma­fro­dy­tów nie trzeba jed­nak jechać do Afryki, wystar­czy­łoby uważ­nie prze­ko­pać ogró­dek, by odkryć, że żyjące w gle­bie dżdżow­nice mają jed­no­cze­śnie narządy męskie i żeń­skie i kopu­lują dubel­towo, obu­pł­ciowo. To samo można by zaob­ser­wo­wać, pod­glą­da­jąc ogro­dowe śli­maki. Tak samo jest u tasiem­ców, ale kto by tam je pod­glą­dał?

U ryb war­ga­czo­wa­tych, któ­rych ponad 500 gatun­ków zasie­dla morza i oce­any, młode osob­niki są naj­pierw sami­cami, a potem sam­cami. Zmianę płci można zoba­czyć nawet w domo­wym akwa­rium z ryb­kami z rodziny pięk­nicz­ko­wa­tych, na przy­kład u mie­czy­ków, moli­ne­zji i gupi­ków. U więk­szo­ści krę­gow­ców, rów­nież u czło­wieka, płeć wynika z geno­typu danego osob­nika i nie jest zmienna. Okre­śla się to mia­nem gene­tycz­nej deter­mi­na­cji płci. Czy­tel­ni­ków bar­dziej docie­kli­wych, zain­te­re­so­wa­nych sys­te­mem XY (wystę­puje u ludzi), ZW (u pta­ków) czy też XO (u owa­dów), odsy­łamy do pod­ręcz­ni­ków zoo­lo­gii. Warto pamię­tać, że znana jest także tem­pe­ra­tu­rowa deter­mi­na­cja płci, którą odkryto dopiero w roku 1966, naj­pierw u agamy pospo­li­tej, a potem u niektó­rych innych jasz­czu­rek, więk­szo­ści żółwi, kro­ko­dyli i hat­te­rii. Ozna­cza to, że w zależ­no­ści od tem­pe­ra­tury oto­cze­nia w jaju roz­wija się samiec albo samica. Naukowcy odkryli na przy­kład, że u żółwi samice rodzą się przy bar­dzo niskich lub bar­dzo wyso­kich tem­pe­ra­tu­rach panu­ją­cych w gnieź­dzie w środ­ko­wej fazie roz­woju. W tem­pe­ra­tu­rach umiar­ko­wa­nych rodzą się samce.

U wielu zwie­rząt hodo­wa­nych w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych wystę­puje prze­waga jed­nej płci. U noso­roż­ców indyj­skich w popu­la­cji euro­pej­skiej zna­cząco domi­nują samce i nikt nie wie dla­czego. W war­szaw­skim zoo przy­szło kie­dyś na świat dobrze ponad sto pro­por­czy­kow­ców czer­wo­no­prę­gich (Aphy­ose­mion stria­tum) i wszyst­kie, poza jed­nym osob­ni­kiem, były sami­cami. Nie jest też cał­kiem jasne, w jaki spo­sób natura regu­luje pro­por­cje płci u gatun­ków, u któ­rych liczba sam­ców i samic jest zawsze zrów­no­wa­żona – a tak jest u więk­szo­ści ssa­ków, rów­nież u ludzi. Jak to się dzieje, że w naszym gatunku rodzi się mniej wię­cej tyle samo dziew­czy­nek co chłop­ców (choć potem bywa róż­nie – wia­domo, brzyd­sza płeć kocha wojny i nie­zdrowy tryb życia). Jak natura osiąga tę pier­wotną rów­no­wagę płci, nie wiemy, choć to bar­dzo mądre wyj­ście, z ewo­lu­cyj­nego punktu widze­nia naj­ko­rzyst­niej­sze dla gatunku.

Wia­domo też, że w świe­cie zwie­rząt, nawet przy okre­so­wych waha­niach liczeb­no­ści przy­cho­dzą­cych na świat sam­ców i samic, natura zawsze dąży do osią­gnię­cia spra­wie­dli­wej zasady 1:1 w repre­zen­ta­cji pań i panów. Może warto uznać mądrość natury i wpro­wa­dzić tę zasadę rów­nież w poli­tyce? Mówi się o pary­te­tach i rów­no­upraw­nie­niu, ale głów­nie tylko mówi, bo efek­tów w skła­dzie roz­ma­itych rad i par­la­men­tów jakoś nie widać. Sprawy płci na pewno kryją jesz­cze wiele tajem­nic. Roz­wią­zać je kie­dyś mogą naukowcy, ale na pewno nie będą to sek­su­olo­dzy, raczej gene­tycy.

Czy to pan, czy pani?

Roz­po­zna­wa­nie płci zwie­rząt przez ludzi i prze­sądy na ten temat mają długą tra­dy­cję. Od wie­ków cią­gnął się za hie­nami mroczny mit o ich dwu­pł­cio­wej natu­rze i wzbu­dza­jące wstręt opisy zwy­cza­jów roz­rod­czych tych ssa­ków. Teraz ich ana­to­mia, fizjo­lo­gia i zwy­czaje wzbu­dzają co naj­wy­żej zdzi­wie­nie i zacie­ka­wie­nie, a na pewno nie obrzy­dze­nie. Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że u nie­gdyś uwa­ża­nych za spo­krew­nione z psami, a teraz uzna­wa­nych za bliż­sze kotom hien, kro­kut oraz pro­teli na­dal nie­ła­two roz­po­znać płeć, nawet gdy się z bli­ska ogląda ich przy­ro­dze­nie. Roz­po­zna­nie płci u kociąt, kró­licz­ków, a nawet u mło­dej kawii domo­wej, czyli świnki mor­skiej, też może spra­wiać trud­no­ści i wyma­gać kon­sul­ta­cji z kimś doświad­czo­nym. W ogro­dach zoo­lo­gicz­nych podob­nych kło­po­tów mogą nastrę­czać gibony i gibońce, choć to małpy człe­ko­kształtne.

Zupeł­nie gro­te­skowe pro­blemy z okre­śle­niem płci zda­rzały się w począt­kach hodowli pand wiel­kich w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych. Naj­pierw w Chi­cago połą­czono (z wielką pompą) dwie sio­stry o imio­nach Su-Lin oraz Mei-Mei z kawa­le­rem imie­niem Mei Lan. Z ogrom­nym zacie­ka­wie­niem obser­wo­wano i opi­sy­wano ten romans, dzien­ni­ka­rze naj­pierw piali z zachwytu, a potem naśmie­wali się z nie­udol­no­ści w „tych spra­wach” uro­czych „miś­ków”, ich komicz­nych kare­sów i nie­po­wo­dzeń. W efek­cie zro­dził się pogląd o sek­su­al­nej nie­wy­dol­no­ści i sła­bym libido pand wiel­kich. Tym­cza­sem nie­wy­dolni pod tym wzglę­dem byli ludzie, bo cała trójka pand była sam­cami.

Nie lepiej działo się w zoo w Bronk­sie, gdzie ocze­ki­wano potom­stwa Pan-dee i Pan-dah, które z kolei oka­zały się sami­cami. Ale w końcu nawet samiec i samica nie muszą stać się parą. W świe­cie ludzi to oczy­wi­ste, bo zięć z teściową rzadko two­rzą parę, ale wydaje się nam, że u zwie­rząt samiec i samica to na pewno para. Także u pand wiel­kich bywają sym­pa­tie i anty­pa­tie. W końcu nic, co zwie­rzęce, nie jest nam obce. W roku 1958, czyli pod­czas zim­nej wojny, zoo­lo­dzy z Lon­dynu posta­no­wili zor­ga­ni­zo­wać schadzkę samicy Chi-Chi z sam­cem An-An z Moskwy. Bry­tyj­ska samica za nic miała zaloty radziec­kiego samca, ale za to nad­sta­wiła się w jed­no­znacz­nej pro­po­zy­cji jego opie­ku­nowi, ubra­nemu w uni­form Rosja­ni­nowi. Albo więc lubiła mun­du­ro­wych, albo Rosjan i przed­kła­dała ich ponad samca wła­snego gatunku. Zapewne było to efek­tem wycho­wa­nia jej przez ludzi i błęd­nego wdru­ko­wa­nia poglądu na temat wła­snej przy­na­leż­no­ści gatun­ko­wej.

To wszystko nic w porów­na­niu z pery­pe­tiami w spra­wie usta­la­nia płci u węgo­rzy, od lat masowo zja­da­nych, ale także bada­nych przez ana­to­mów i zoo­lo­gów, któ­rzy chcieli usta­lić, jak wyglą­dają narządy roz­rod­cze tej tajem­ni­czej ryby. Pierw­szym z docie­kli­wych był Ary­sto­te­les bada­jący płeć ryb na wyspie Les­bos w IV wieku p.n.e. Potem byli inni, w tym Karol Lin­ne­usz, który uznał węgo­rze za żywo­rodne i zarze­kał się, że widział w samicy młode. Pew­nie to były jakieś paso­żyt­ni­cze nicie­nie lub żeru­jące na tru­chle larwy, ale na pewno nie młode węgo­rze. Zacho­dzi też podej­rze­nie, że Lin­ne­usz wcale nie badał węgo­rza, lecz węgo­rzycę, inną podłużną rybę mor­ską, która rze­czy­wi­ście jest żywo­rodna. Potem pewien Szkot „odkrył”, że „rodzi­cem węgo­rzy jest pewien żuk, który je rodzi w wodzie”. To jed­nak nie koniec docie­kań na temat życia płcio­wego tych ryb, gdyż w roku 1876 w Trie­ście nad Adria­ty­kiem swoje pierw­sze wyzwa­nie naukowe pod­jął nie kto inny, jak Zyg­munt Freud, który przez 4 tygo­dnie pokroił setki węgo­rzy, by stwier­dzić, że wszyst­kie były sami­cami. Inspi­ra­cją do tych badań stało się „odkry­cie” przez pol­skiego zoo­loga, Szy­mona Syr­skiego, jąder u pew­nego węgo­rza. Jak z tym było, nikt nie wie, ale wcze­śniej pewien Włoch „odkrył” ikrę u węgo­rza; potem oka­zało się jed­nak, że rybak prze­ło­żył ją z innej ryby, by dostać nagrodę za zna­le­zie­nie samicy węgo­rza. W Trie­ście Freud w samot­no­ści przez mie­siąc szu­kał jąder u patro­szo­nych węgo­rzy, co zaowo­co­wało jego pierw­szą pracą naukową, a może zain­spi­ro­wało także do dal­szych badań nauko­wych. A może zain­te­re­so­wała go zmiana płci u ryb, tak czę­sta u gatun­ków mor­skich?

Z roz­po­zna­wa­niem płci u pta­ków nie było lepiej. Nie­je­den hodowca trzy­mał jed­no­pł­ciową parkę nie­roz­łą­czek lub papu­żek fali­stych, cho­ciaż aku­rat u tych dru­gich płeć można łatwo poznać po kolo­rze woskówki, czyli czę­ści dzioba z noz­drzami. Ogól­nie hodowla pta­ków do czasu opa­no­wa­nia sztuki roz­po­zna­wa­nia ich płci na pod­sta­wie DNA raczej kulała. Teraz jest łatwiej, bo wystar­czy wysłać do labo­ra­to­rium kro­plę krwi lub wyrwane rosnące piórko, by po kilku dniach otrzy­mać infor­ma­cję, czy imię nadane pupi­lowi pasuje do jego płci. Bywało i tak, że samce i samice nie­któ­rych pta­ków opi­sy­wano jako odrębne gatunki. Jeśli dymor­fizm płciowy jest bar­dzo wyraźny, a osob­niki obojga płci kolo­rowe, to zoo­lo­dzy skłonni byli uznać je raczej za osobne gatunki niż za samca i samicę tego samego gatunku. Tak było w przy­padku barw­nic wiel­kich, zwa­nych nie­gdyś lorami wiel­kimi. Samice są jaskra­wo­czer­wone z nie­bie­skimi i fio­le­to­wymi pió­rami, a samce zie­lone, z pió­rami błę­kit­nymi i nie­bie­skimi. To, że tak ubar­wione ptaki mogą być sam­cem i samicą jed­nego gatunku, nie mie­ściło się kie­dyś w gło­wach zoo­lo­gów, skoro naj­pierw P.L.S. Müller w roku 1776 na Molu­kach opi­sał samca jako nowy gatu­nek, a póź­niej, w roku 1837 John Gould opi­sał samicę – jako kolejny gatu­nek. Nie szu­kajmy jed­nak aż tak daleko. Wielu wła­ści­cieli kanar­ków słu­cha śpiewu swo­ich pupili, a tym­cza­sem jest to zale­d­wie popi­ski­wa­nie samicy, a nie pełny trel samca. Nie­uczciwi hodowcy sprze­dają bowiem samice jako samce i inka­sują za ptaka kil­ka­set zamiast kil­ku­dzie­się­ciu zło­tych. Kto raz usły­szy śpiew samca kanarka, ten go ze świer­go­ta­niem samicy nie pomyli, ale… nie wszy­scy go sły­szeli. Oczy­wi­ście płeć kanar­ków i innych pta­ków można poznać na pod­sta­wie wyglądu klo­aki (fachowcy robią to u jed­no­dnio­wych kur­cząt), ale jak ktoś tak nie umie, to niech da pta­kowi coś sma­ko­wi­tego do jedze­nia i go obser­wuje: jak zjadł, to samiec, a jak zja­dła, to samica!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Copy­ri­ght © by Kata­rzyna Burda i Andrzej G. Kru­sze­wicz 2021

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Ilu­stra­cje i makieta książki, pro­jekt oraz opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Zuzanna Miśko

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Sekrety życia sek­su­al­nego zwie­rząt, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-901-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer