Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dzikie czy udomowione? Ile w naszym pupilu dzikiego żbika? Jak postrzegane były koty? Przynoszą pecha czy mają jednak boskie cechy? O czym myśli kot? I czy twój kot cię kocha? – czyli życie wewnętrzne kotów. Majstersztyk natury czyli kocie ciało i zmysły - co widzi i słyszy kot, jak czuje świat wibrysami i dlaczego koty nie lubią wody, choć świetnie pływają?
Niezależne, chodzące własnymi drogami, zagadkowe. A przy tym wielkie pieszczochy, przytulasy i łasuchy, przepadające za tuńczykiem i drapaniem za uszkiem. Są przy nas od dziesięciu tysięcy lat, a nigdy w pełni nie podporządkowały się człowiekowi i nie dały się całkowicie rozszyfrować. Dlaczego? Dzięki badaniom genetyków, zoologów, psychologów wiemy coraz więcej o ich pochodzeniu, ewolucji, niezwykłych możliwościach ich gibkiego ciała oraz o psychice, osobowości czy zachowaniu.
“Kocie story” przedstawia historie kota od samego początku, czyli od tych pierwszych chwil tysiące lat temu, kiedy niewielkie, dzikie stworzenia podobne do żbików pojawiły się w pobliżu ludzkich gospodarstw.
W wielu kulturach i wierzeniach przypisywano kotom nadprzyrodzone moce, a przynajmniej umieszczano ich wizerunki w pobliżu bogów. Nie bez powodu uważano je za towarzyszy wiedźm czy posiadaczy kilku żywotów. Jest w kotach coś demonicznego.
Wiemy, że podobnie jak ludzie, mają swoje osobowości, że na różne sposoby próbują się z nami komunikować, ale my nie zawsze prawidłowo odbieramy ich sygnały. Kot, który mruczy, nie zawsze wyraża swoje zadowolenie, a nasze głaskanie czasami nie uspokaja, ale nasila frustrację. Z kotami możemy też wymieniać uśmiechy, ale nie mają one nic wspólnego z uśmiechem ludzkim - książka podpowiada, jak uśmiechać się “po kociemu”.
Pokazane są problemy, jakie spotykają te zwierzęta we współczesnym świecie - na przykład życie wielkomiejskich kotów bezdomnych czy los wiejskich mruczków. Koty domowe narobiły też trochę kłopotów w miejscach, w które się dostały, a nad pewną wyspą zapanowały niepodzielnie. Koci los ma bardzo wiele obliczy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 219
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WSTĘP
Dżentelmen Klusek, Ziutek zabijaka, strachliwy Białko, niewidoma Gwiazdka, Gremlin ze stuprocentowym kocim ADHD, szalona Kozia i uwielbiająca przytulanki buraska Andzia. Ach, i jeszcze niepełnosprawna i jedyna w swoim rodzaju Bożenka! No i kilkanaście kocich sierotek, które tymczasowo mieszkały u nas, dopóki nie znalazły nowego domu. Te koty przewinęły się przez moje dorosłe życie. Nie wszystkie doczekały wydania tej książki, która przecież by nie powstała, gdyby nie moja więź z nimi. I to nigdy nie była łatwa relacja, raczej pełna nieporozumień, wzlotów i upadków, czasami poczucia, że kompletnie nie wiem, o co tym kotom chodzi. Ale jednocześnie mieściła się w tym fascynacja, chęć poznawania skomplikowanej kociej natury, zrozumienia, dlaczego są właśnie takie – niezależne, nieokiełznane, uparte, a w tym wszystkim jednocześnie są kochane i chwytają za serce.
Moje koty i ich historie przewijają się nieustannie przez kartki tej książki, bo śledząc różne badania naukowe, rozmawiając z zoopsychologami, lekarzami weterynarii, osobami pomagającymi kotom, porównywałam ich doświadczenia i ustalenia z moimi obserwacjami. A mam ich całe mnóstwo, bo każdy z moich kotów to zupełnie oddzielne indywiduum, ze swoją osobowością, z temperamentem, upodobaniami i dziwactwami. Moje spostrzeżenia ilustrują więc to, co naukowcy wiedzą i wciąż odkrywają na temat kociej natury. A przecież jeszcze nie wiemy wszystkiego. Ba, wiemy naprawdę niewiele, może ciut więcej niż same koty chcą nam odkryć, ale z pewnością nie odsłoniły jeszcze wszystkich kart. Ja ciągle się uczę i gromadzę wiedzę – swoją, naukowców, moich znajomych. Ich opowieści również są przytoczone w tej książce, bo przecież ile kotów i ich opiekunów, tyle jedynych w swoim rodzaju relacji, czasami trudnych i skomplikowanych. Ale czy ktoś obiecywał, że będzie łatwo?
Żeby jednak było choć trochę łatwiej i raźniej nam wszystkim, właścicielom (a może sługom?) swoich kotów, zebrałam te doświadczenia, opowieści i badania na temat kotów w Kocim story. Od szkiełka i oka naukowca po wspomnienia wolontariuszy pomagających wolno żyjącym kotom, od prehistorii po współczesne wielkie miasta – z tej mozaiki opowieści z różnych czasów być może wyłoni się bardziej kompleksowy obraz naszego kociego przyjaciela.
Aby zrozumieć naturę kotów, nie można pominąć tego, skąd właściwie wzięły się między ludźmi i jak relacje z nami wpłynęły na ich ewolucję. Dlatego pierwszą część książki poświęcam pochodzeniu kociego rodu, udomowieniu kotów (a może wcale nie?) oraz temu, co właściwie przynoszą nam w swoich genach. Przyglądam się też kocim rasom, różnicom i podobieństwom między nimi oraz wpływowi sztucznej selekcji na wygląd i osobowość kotów. Kot jaki jest, niby każdy widzi, ale zazwyczaj nie mamy pojęcia, jakim cudem ewolucji jest jego ciało, idealnie przystosowane do wspinaczek, do widzenia w ciemności, do polowania z zaskoczenia, a nawet do pływania. I do tego te niesamowite zmysły, które pozwalają kotu słyszeć i czuć bodźce, które dla naszych zmysłów są zupełnie niedostępne.
Gdy poznamy kocie ciało, jego wymagania i ograniczenia, a także genetyczny kapitał, z którym każdy mruczek przychodzi na świat, łatwiej nam będzie zrozumieć jego psychikę, emocje, potrzeby i wypływające z nich zachowania, nie zawsze takie, jakich byśmy oczekiwali po „grzecznym koteczku”. O tym traktuje część druga Kociego story. Poszukamy odpowiedzi na pytanie, jakie emocje mogą odczuwać koty, czy są w stanie być złośliwe albo zazdrosne, o co często je podejrzewamy. No i najważniejsze – co kochają bardziej: nas czy pełną miskę? Przyjrzymy się też kociej mowie, zarówno różnym sygnałom, które wysyłają nam za pomocą swojego ciała, jak i odgłosom, w których koty celują – mruczeniu, miauczeniu, prychaniu i syczeniu. Nasze koty to przecież istne gaduły i warto wiedzieć, co mają nam do przekazania.
Trzecia i ostatnia część Kociego story to podróż po współczesnym świecie pełnym kotów. Są miejsca, gdzie nawet te wolno żyjące mają jak w raju, ale są też takie, gdzie umierają chore i głodne. Opowiem o wysiłku tysięcy ludzi, wolontariuszy, którzy dokarmiają i sterylizują bezdomne koty, próbując zapobiec ich niekontrolowanemu rozmnażaniu się i produkowaniu kolejnych kocich nieszczęść. Ale bezdomność to nie jest jedyne nieszczęście, które może spotkać koty. Nękają je też różne choroby, a na wiele z nich wciąż nie ma lekarstwa. O tym opowie nam zaprzyjaźniona lekarka weterynarii, opiekująca się od lat moim licznym stadem. Koty wychodzące może też spotkać zderzenie z naszą cywilizacją z powodu rozpędzonego samochodu. Dwa moje pupile straciły właśnie tak życie, a w całej Polsce giną ich tysiące. Czy w związku z tym powinniśmy zamknąć te zwierzaki w domu? I czy w ten sposób ochronimy przyrodę przed ich łowieckimi zakusami? To dziś bardzo kontrowersyjne kwestie, o które spierają się nawet naukowcy. Postanowiłam pokazać argumenty obu stron, aby dać każdemu właścicielowi kota możliwość wyrobienia sobie własnego zdania.
W książce używam zamiennie słów „opiekun” i „właściciel” (choć zastanawiałam się jeszcze nad wprowadzeniem określenia „pokorny sługa”). Tak, jesteśmy przede wszystkim opiekunami i naszymi kotami zazwyczaj opiekujemy się najlepiej jak potrafimy. Ale jednocześnie od strony prawnej jesteśmy właścicielami naszych zwierząt, co nakłada na nas obowiązek zadbania o ich dobrostan, o leczenie, o wzięcie odpowiedzialności za ich rozmnożenie. To już nie te czasy, kiedy kocięta można było utopić w wiadrze czy wywieźć do lasu i tam zostawić w pudełku. Choć oczywiście takie przypadki wciąż się zdarzają, a mnie zawsze wtedy cisną się na usta niecenzuralne słowa. Mówi się – zachowuj się jak człowiek. Patrząc na to, co ludzie potrafią zrobić zwierzętom, ja bym raczej powiedziała – zachowuj się jak kot. Jestem przekonana, że świat byłby wtedy o wiele piękniejszym miejscem do życia.
Kiedy piszę te słowa, nestor mojego kociego stada, dwunastoletni Klusek, leży obok mnie na biurku i niby śpi, ale co chwila strzyże uszami i leniwie otwiera do połowy jedno oko. Na szczęście nie wie, co tu o nim nawypisywałam. Tylko cicho sza! On rozumie więcej niż się zdaje. To potwierdzone naukowo.
Zapraszam do czytania wszystkich kociarzy i tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że nimi są.
Autorka
ROZDZIAŁ 1
Kiedy to się zaczęło,
czyli genetycy na tropie pierwszych udomowionych kotów
Poznałam ją, zanim jeszcze sprowadziliśmy się na stałe na wieś. Przyjeżdżaliśmy na weekendy z Warszawy, czasami latem zostawaliśmy na dłużej. Któregoś dnia, a była to już jesień, chłodne popołudnie, nagle do naszego domu weszła jak gdyby nigdy nic drobna, czarna kotka z białymi łapami. Wskoczyła na łóżko i zwinęła się w kłębek, rozkosznie mrucząc. Roboczo nazwaliśmy ją Skarpetką – od śmiesznych białych łapek. Siedziała przez cały dzień, została na noc, a my następnego dnia wracaliśmy do Warszawy. No kłopot, nie zamkniemy przecież obcego kota w domu. Wyruszyliśmy więc na poszukiwania właściciela Skarpetki.
– Czarna kotka z białymi łapkami? – Najbliższa sąsiadka się zastanowiła. – Ach, to na pewno kotka dzieci państwa G.
Poszłam kilka domów dalej – do państwa G., ale oni się zdziwili.
– Tak, kiedyś przybłąkała się i pomieszkiwała u nas, ale dawno jej nie widzieliśmy – powiedział pan G. – Ostatnio mieszkała chyba u pani N.
Pani N. z kolei zeznała:
– Tak, ta kotka bywa u nas od czasu do czasu, ale czyja jest, to nie wiem. – Starsza kobieta rozłożyła ręce.
I tak oto okazało się, że kotka bywa w co najmniej czterech domach, ale żadnego nie traktuje jako własny. Nikt z sąsiadów nie czuł się też jej wyłącznym opiekunem.
– Pani ją wypuści, tu ją zawsze ktoś nakarmi. Ona tak od kilku lat chodzi między domami – poradziła pani N.
I tak też zrobiliśmy, bo czas już nas gonił. Wystawiliśmy Skarpetkę razem z miską jedzenia na dwór i pojechaliśmy do Warszawy. Wróciliśmy dopiero na wiosnę kolejnego roku. Nie minął dzień, a Skarpetka znów się pojawiła. Nie sama. Przyprowadziła trzy podrośnięte już kociaki, które z wielkim apetytem pałaszowały wystawioną karmę. A potem cała rodzina gdzieś sobie poszła. Przychodziły codziennie przez tydzień, w tym czasie udało nam się znaleźć kociakom domy.
A do nas pewnego dnia przyszła nowa sąsiadka – pani Kasia, która właśnie zaczęła przyjeżdżać na lato do Borsuk. Zapytała, czy to przypadkiem nie nasza kotka, taka czarna z białymi łapkami. Opowiedziałam jej historię Skarpetki, która od lat pomieszkuje w kilku domach. Nowa sąsiadka przywiązała się bardzo do Skarpetki, opłaciła jej sterylizację, nawet chciała zabrać na zimę do domu do miasta.
– Ale to była dla tej kotki męczarnia. Siedziała w naszym mieszkaniu pod łóżkiem, całe dnie nie jadła, kompletnie nie umiała się odnaleźć – wspomina pani Kasia, która zaopiekowała się Skarpetką. – Próbowałam trzy razy, za każdym razem kotka była w mieście okropnie nieszczęśliwa. Co zrobić, przywieźliśmy ją na wieś i wypuściliśmy wolno.
Od tego czasu Skarpetka jeszcze przez kilka lat żyła, jak sama chciała – wędrując między zaprzyjaźnionymi domami i podjadając tu i ówdzie (a w praktyce – wszędzie). Przeprowadziliśmy się już wtedy na stałe na wieś i Skarpetka została naszą rezydentką na zimę, choć pomieszkiwała też u pani Ireny za płotem – to było jej drugie zimowe schronienie. Potrafiła nie pojawiać się przez całe lato, ale kiedy nadchodziły chłody, meldowała się na kanapie przy piecu. Śmialiśmy się jesienią:
– Oho, Skarpetka przyszła, trzeba napalić w piecu, bo będzie mróz!
Często słyszeliśmy ją szybciej, niż zobaczyliśmy, bo Skarpetka była w stanie permanentnej wojny z naszym najstarszym kotem Kluskiem. Kiedy wchodziła do kuchni, na wszelki wypadek zaczynała ostrzegawczo buczeć, Klusek na nią prychał i syczał, a reszta kotów rozpierzchała się po kątach. Potem trochę stado się do niej przyzwyczajało, choć jego częścią Skarpetka nie stała się nigdy. Ani ona tego nie chciała, ani reszta kotów. Kiedy nadchodziły pierwsze ciepłe dni, Skarpetka wynosiła się od nas. Najczęściej latem rezydowała u pani Kasi, która zjeżdżała na letnisko. Tam była jedyną kocią królową. Ile lat tak przewędrowała między domami? Nikt dokładnie nie wie, ale według naszych rachunków co najmniej dziesięć. I w końcu dopadło ją to, co dosięga tak wiele wychodzących kotów. Rozpędzony samochód, który potrącił ją pewnie w nocy. Rano martwą Skarpetkę na poboczu znalazła Agatka idąca do szkoły. Pochowaliśmy ją w ogrodzie pod jabłonką w ubiegłym roku.
Do dziś często o Skarpetce myślę. Jest dla mnie ucieleśnieniem niezależnego kociego charakteru, zamiłowania do chodzenia własnymi drogami, talentu do przetrwania, ale też trudów życia kotki na wolności. Przecież dopiero sterylizacja sprawiła, że Skarpetka przestała mieć rocznie dwa mioty kociąt, które musiała obronić i wykarmić. Pod koniec lata wyglądała zazwyczaj jak cień. Dopiero kiedy przestała rodzić i karmić bez przerwy, nabrała ciała, sierść zaczęła jej błyszczeć, mogła sobie pozwolić na leniwe wylegiwanie się w słońcu. Przestaliśmy ją widzieć przemykającą nerwowo w poszukiwaniu jedzenia dla siebie i dzieci.
I kiedy czytam najnowsze analizy naukowców, którzy dotarli do początków istnienia kociego gatunku i odkryli, że właściwie niczym nie różni się on od kotów dzikich, przed oczami staje mi właśnie Skarpetka. Żyjąca przy ludziach, a jednak niezależna. Licząca na karmę w miseczce, ale doskonale potrafiąca poradzić sobie bez dokarmiania. Uwielbiająca głaskanie i drapanie za uchem, ale jednak nierezygnująca nigdy z czujności i dystansu. Czy to był kot dziki, czy domowy? Z naukowego punktu widzenia na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zdaniem biologów kota nie można uznać za gatunek w pełni udomowiony, chociaż jego związki z człowiekiem liczą sobie wiele tysięcy lat.
Badania genetyczne przeprowadzone w ostatnich kilkunastu latach w różnych ośrodkach naukowych na świecie pokazały jednoznacznie, że proces udomowienia kota wcale się nie zakończył. Kotom wciąż jest bliżej do ich dzikich pobratymców niż do podporządkowanych człowiekowi, nieumiejących już poradzić sobie samodzielnie w naturalnym środowisku zwierząt domowych – uważają dziś naukowcy.
Zanim badacze wysunęli tę rewolucyjną tezę, prześledzili, jak przebiegało udomowienie innych zwierząt domowych, i sprawdzili, które z nich spełniają kryteria domestykacji (udomowienia). Takie zwierzę powinno być zsocjalizowane z człowiekiem, czyli tolerować jego obecność i być mu podporządkowane. Co najważniejsze – człowiek powinien mieć kontrolę nad jego rozmnażaniem się i możliwość wpływania na dobór par zwierząt w celu wyeksponowania pożądanych cech i eliminacji niechcianych. W ten sposób udomowiono i wyodrębniono rasy wszystkich zwierząt hodowlanych. Udomowienie to proces przebiegający przez całe pokolenia zwierząt. Diametralnie różni się ono od oswojenia, które może nastąpić w życiu jednego zwierzęcia, jak choćby w przypadku dzikich zwierząt hodowanych w zoo. One też tolerują człowieka, są od niego zależne i nie wybierają sobie same partnerów do rozrodu. Proces domestykacji sięga jednak jeszcze dalej. Aby można było o nim mówić, zmiany muszą nastąpić na poziomie cech morfologicznych oraz genetycznych zwierzęcia w wyniku sztucznej selekcji. Zwierzę udomowione toleruje ludzi nie dlatego, że nauczyło się tego w ciągu swojego życia, ale dlatego że ma to zapisane w genach.
Pierwsze zwierzęta hodowlane człowiek udomowił w czasach neolitu, około 10 tysięcy lat temu, tuż po tym, jak członkowie pierwszych społeczności łowiecko-zbierackich wybrali osiadły, rolniczy tryb życia. Udomowienie krów czy świń poszło łatwo. To zwierzęta łagodne, uległe, roślinożerne, które szybko dobrze poczuły się przy człowieku. Nieco inaczej przebiegało udomowienie pierwszego i najbliższego zwierzęcego towarzysza człowieka – psa, którego bezpośrednim przodkiem był wilk. Pierwsze psy pojawiły się przy człowieku jeszcze w czasach społeczności łowiecko-zbierackich. Szybko stały się bardzo użyteczne – alarmowały warczeniem o nadejściu obcych zwierząt, pilnowały miejsc noclegowych, pomagały w polowaniach. Człowiek bardzo szybko zaczął ingerować w ich rozmnażanie, eliminując agresję i skłonność do walki, a wzmacniając cechy socjalizacji z człowiekiem. Dlatego pies szybko zatracił instynkt stadnego polowania i stał się wiernym towarzyszem człowieka, coraz bardziej genetycznie różnicując się od swoich wilczych przodków.
Wszystkie te zwierzęta, od krowy po psa, łączy jedna cecha, kluczowa w procesie udomowienia – to zwierzęta stadne, instynktownie podporządkowujące się przewodnikowi stada, w tym przypadku człowiekowi. Z kotem rzecz miała się zupełnie inaczej. To jedyny samotnik w gronie zwierzęcych towarzyszy człowieka. W dodatku całkowicie mięsożerny, co również utrudnia udomowienie – reszta zwierząt hodowanych przez człowieka nie jest tak wymagająca w kwestii diety. Kot ma też silny instynkt terytorialny, dlatego do dziś przywiązuje się bardziej do miejsca niż do człowieka. To wszystko jakoś naukowcom nie pasowało do wizerunku podporządkowanej człowiekowi maskotki. Dlatego dwóch profesorów z Uniwersytetu Oksfordzkiego Carlos Driscoll, David Macdonald wraz prof. Stephenem O’Brienem, genetykiem z amerykańskiego National Institutes of Health, postanowiło przeprowadzić naukowe śledztwo i wziąć pod lupę kwestię kociego pochodzenia i stopnia udomowienia. W tym celu naukowcy pobrali próbki DNA zarówno od dzikich kotów Felis silvestris, jak i od około 1000 kotów domowych Felis silvestris catus. Okazało się, że oba gatunki mają bardzo podobny genom – znacznie bardziej niż byłoby to w przypadku udomowionego zwierzęcia.
– Domestykacja kota nie była celowym działaniem człowieka – uważają Driscoll, Macdonald i O’Brien.
– To te sprytne, dzikie zwierzęta wykorzystały niszę ekologiczną, która powstała, kiedy ludzkie społeczności z pierwotnych grup łowiecko-zbierackich przekształciły się w osady rolnicze, czyli między 9500 a 3500 lat przed naszą erą. Wtedy ludzie zaczęli siać przy swoich siedzibach zboża i przechowywać ziarno oraz inne płody rolne. Błyskawicznie przyciągnęły one szczury i myszy, a za nimi przywędrowały do siedzib ludzkich koty. Tak naprawdę nigdy nie dały się całkowicie udomowić. Przez tysiąclecia mieszkania blisko człowieka zawsze szukały sobie pary na własną rękę, a ich rozmnażanie nie było kontrolowane. Kot domowy wyewoluował ze swojego przodka w całkowicie naturalny sposób jako nowy gatunek – twierdzą badacze.
A potem kot po prostu wybrał sobie siedziby ludzkie jako obfitujące w jedzenie i będące wygodnymi miejscami do życia. Jak wykazały badania genetyczne, przeprowadzone przez zespół prof. Driscolla, stało się to jakieś 10 tysięcy lat temu. Aby znaleźć miejsce pierwszego udomowienia kota, naukowcy przeanalizowali DNA 11 tysięcy współczesnych kotów z różnych zakątków świata i ustalili, że pierwsze genetyczne tropy prowadzą do rejonu zwanego Żyznym Półksiężycem, ciągnącego się od Egiptu, przez Palestynę, Syrię, aż po Mezopotamię w dolinie Tygrysu i Eufratu. Współcześnie to tereny Turcji, Syrii, Izraela i Jordanii. Tam właśnie żył kot, który stał się praprzodkiem wszystkich kotów domowych istniejących dzisiaj na świecie.
Ustalenia prof. Driscolla potwierdziło potem kilka niezależnych badań zarówno DNA kotów współczesnych, jak i badań szczątków i genów praprzodków dzisiejszych mruczków. Nie ma więc wątpliwości, że właśnie tam kot po raz pierwszy zamieszkał w pobliżu człowieka i stamtąd rozprzestrzenił się po świecie, choć powody i trasy tych migracji kryją jeszcze wiele niespodzianek.
Z życia wzięte
Kotka, która myślała, że jest psem. Opowiada Piotr Stasiak Sulejówka, dyrektor w firmie IT
Swego czasu mieliśmy dwie kotki – Nyx i Rey, siostry. Obie wychowały się z naszym psem, ale tylko Rey uznała, że również jest psem. Kiedy wychodziliśmy z psem na spacery, chodziła razem z nami. Kiedy pies umarł, to się na nas obraziła i odeszła. To się zdarzyło już jakieś cztery lata temu. Raz nie było jej przez kilka tygodni. Złapałem ją w pobliskim lesie, przywiozłem do domu, ale uciekła przy pierwszej okazji. W końcu się wyprowadziła. To była – a właściwie jest – bardzo charakterna kotka. Czasem ją widujemy, mieszka jakieś 2 kilometry od nas w stronę Warszawy. Znalazła inny dom. Jej siostra Nyx jest z nami do tej pory.
Kot ma wciąż wiele zachowań dzikiego zwierzęcia. Kiedy przestaje dostawać jedzenie od człowieka, bez problemu zamienia się w skutecznego łowcę, nawet jeśli całe życie wcześniej spędził na kanapie. Niektórzy badacze uważają, że u podłoża zacieśnienia kontaktów kocio-ludzkich wcale nie leżała nasza chęć posiadania etatowego zabójcy myszy. Wartość użytkowa kota zawsze była nikła, nawet jako łowcy gryzoni. W tej roli dużo lepiej sprawdzają się na przykład teriery albo fretki. Jednak kot domowy wykształcił cechę, która pozwala mu bez problemu odnaleźć się w towarzystwie ludzi i być współbiesiadnikiem przy ludzkim stole – on całkowicie wbrew swojej pierwotnej naturze nauczył się tolerować człowieka w swoim otoczeniu i stał się stworzeniem społecznym. A przynajmniej całkiem sprawnie udającym, że tak jest. A człowieka to obłaskawienie zwierzęcia, które wciąż zachowało swoją dziką naturę, najwyraźniej zachwyciło tak, że machnął ręką na zaganianie kota do pracy i pozwolił mu wylegiwać się przy piecu.
Jednak w genach kota domowego są już pewne ślady udomowienia, które odnaleźli badacze z Washington University School of Medicine w Saint Louis pod kierownictwem prof. Wesleya Warrena. Analizując genom kotów domowych i dzikich, naukowcy odkryli zmiany w genach warunkujących pamięć, strach i poszukiwanie nagrody. Uważa się, że tego typu zachowania – szczególnie te, gdy zwierzę szuka nagrody – są ważne w procesie udomowienia. Jak uważa prof. Warren, nietrudno sobie wyobrazić, że ludzie musieli dawać kotom smakołyki za pozostawanie w pobliżu domostw – kot, polujący lub nie, jednak jest skutecznym straszakiem na gryzonie. W ten sposób w kocim genomie wzmocniły się geny odpowiedzialne za przyjemność z poszukiwania i otrzymywania nagrody – a to pozwoliło zacieśnić więzi między kotami a ludźmi.