69,00 zł
Porywająca czytelnicza przygoda!
Książka, którą polscy czytelnicy wskazali jako najlepszą francuską powieść 2022 roku
(Polski Wybór Goncourtów)
Pod patronatem Festiwalu Conrada 2023
Jedenasty tytuł w serii Collection Nouvelle, w której ukazują się najnowsze francuskie powieści.
Kim była modelka słynnego domu mody Fath, która w wieku 64 lat popełniła w swoim paryskim mieszkaniu samobójstwo przez zagłodzenie, prowadząc przez czterdzieści pięć dni dziennik swojej agonii? Jej zmumifikowane zwłoki odkryto dopiero dziesięć miesięcy później, w sierpniu 1985 roku. Grégoire Bouillier, zainspirowany w 2018 roku radiową wiadomością o tym zdarzeniu, podjął niezwykłą próbę ujawnienia pełnego tajemnic losu Marcelle Pichon w powieści, która jest imponującą podróżą w czasie i przestrzeni. Przeobrażając się w prywatnego detektywa, któremu asystuje wierna (i radosna) Penny, autor rozpoczyna szaleńcze śledztwo, by odtworzyć losy tajemniczej kobiety, która w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku była modelką: od archiwów i genealogii, przez dzieciństwo w Paryżu lat dwudziestych, po zawarte podczas okupacji małżeństwo…
Dokumentalistyka przeplata się tu z fikcją, hipotezy śledczych z grą wyobraźni narratora, wątek detektywistyczny z autobiograficznym i autotematycznym, a humor, ironia i spontaniczny język mówiony dopełniają czytelniczej uczty. Okazuje się, że nic w życiu nie jest zwyczajne i przypadkowe, a literatura ocala życie przed anonimowością i rutyną.
Grégoire Bouillier nieustannie widzi w świecie rzeczywistym sieć znaków i zbiegów okoliczności. Czerpie z tego materię do dygresji i skojarzeń, starając się lepiej wydobyć temat, który zdaje się mu wymykać. Jest zatem coś ironicznego, choć nie paradoksalnego, w tym, że „Serce nie ustaje”, ze swoimi 900 stronami, okazuje się książką wyjątkowo pokrzepiającą, choć odnosi się do historii Marcelle Pichon, byłej modelki, która zdecydowała się umrzeć z głodu w swoim mieszkaniu w 1985 roku.
Le Monde
Grégoire Bouillier wprowadza nas w niesamowite doświadczenie czytelnicze, literacką przygodę, która trzyma w napięciu dniami i nocami. Nie tyle tę związaną z Marcelle Pichon, ile swoją własną, ponieważ ich istnienia splotły się ze sobą na kartach tej wyjątkowej książki.
La République des livres
O autorze
GRÉGOIRE BOUILLIER – urodzony w 1960 roku francuski pisarz, który w swojej twórczości, zaliczanej do nurtu autofikcji, kieruje się ambicją przedstawiania „raportu” na temat rzeczywistości. Uważa, że literatura powinna realnie oddziaływać na życie czytelników. Zanim wydał pierwsze autobiograficzne opowieści (Rapport sur moi, 2002;L’Invité mystère, 2004), zajmował się m.in. malarstwem i dziennikarstwem. Do tej pory jego książki zostały przetłumaczone na angielski, niemiecki, włoski, hiszpański, niderlandzki i arabski.
O tłumaczu:
ELŻBIETA JANOTA – tłumaczka literatury francuskojęzycznej i anglojęzycznej, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego (języki stosowane) oraz studiów magisterskich na Royal Holloway University of London, członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, laureatka Vivelo Book Awards 2023. Współtworzy podkast o książkach „Już tłumaczę”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1431
Serce nie ustaje
Tytuł oryginału francuskiego Le cœur ne cède pas
Copyright © Flammarion, Paris 2022
Copyright © Nowela, Poznań 2023
Copyright © for the translation by Elżbieta Janota
Redakcja Emilia Zwoniarska
Korekta Joanna Świercz
Opracowanie graficzne i skład JNK Graftekst Justyna Nowaczyk
Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w ramach programów wsparcia wydawniczego.
Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication Boy-Żeleński, abénéficiédu soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français de Pologne.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w Polsce w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego Boy-Żeleński.
Wydrukowano na papierze Munken Print White 15 70 g/m2 firmy Arctic Paper
Druk i oprawa Drukarnia POZKAL
ISBN 978-83-67029-99-5
Wydawnictwo Nowe
Nowela sp. z o. o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
www.wydawnictwonowe.pl
redakcja@wydawnictwonowe.pl
Dział handlowy (+48 61) 847 40 40
zamowienia@nowela.pl
Dla Dom Coullet
„Klatka wybrała się na poszukiwanie ptaka” –Franz Kafka, Rozważania nad grzechem, cierpieniem, nadzieją i właściwą drogą
„O drugim człowieku nie wiemy nic i nie możemy nic wiedzieć; a jednak wiemy o nim wszystko. Wiemy o nim tyle, ile o sobie samych”–Giacomo Leopardi, Zibaldone
Prolog
1
Panie Bouillier,
popełniłam błąd, zgadzając się na spotkanie z Panem.
Upłynęło od niego kilka dni i pragnę Pana poinformować, że stanowczo sprzeciwiam się Pańskiemu projektowi związanemu z książką o mojej Babci.
Zwierzył mi się Pan z „niewytłumaczalnej pasji”, jaką wzbudza w Panu jej historia. To Pański problem. Ja z kolei nie potrafię sobie wytłumaczyć Pańskiej nieustępliwości i niezwykle natrętnych dociekań, jakie prowadził Pan w sprawie mojej Babci z myślą o swojej książce. Takie postępowanie uważam za szokujące i zupełnie nie na miejscu.
Niniejszym wyrażam więc kategoryczny sprzeciw wobec książki, w której opisałby Pan moją Babcię lub jakiegokolwiek innego członka mojej Rodziny.
Jestem pewna, że uszanuje Pan moją Decyzję.
Nie wątpię, że znajdzie Pan inne zagadnienie, które pozwoli Panu zrobić użytek ze swoich literackich talentów i w które zainwestuje Pan swoje „niewytłumaczalne pasje”.
Z pozdrowieniami
Mejl był podpisany… (tutaj spółgłoska, później samogłoska)
Był podpisany… (grzmiące werble)
Czy odważę się to powiedzieć? Podejmę ryzyko? Stawię czoła niebezpieczeństwu?
Skoro wiem, że ta decyzja nieodwołalnie zmieni wszystko, co odtąd napiszę.
Skoro wiem, że nie chodzi wyłącznie o książkę, która powstanie, ale też o całe społeczeństwo.
Oto sprawa, która wykracza daleko poza mój osobisty przypadek, mimo że jestem w nią zamieszany w największym możliwym stopniu.
2
Co robić?
Przeczytałem mejl ponownie.
Na ekranie komputera wydawał mi się złośliwą bestią.
Była dwudziesta dwadzieścia sześć, wtorek 11 stycznia 2022 roku.
Właśnie skończyłem jeść kolację. (W menu tamtego wieczoru: zestaw opisany jako „łosoś ze szczawiem w towarzystwie purée ziemniaczanego”).
W telewizorze, który mrugał do mnie z kąta, właśnie dobiegały końca wiadomości o dwudziestej, pokazywano wspaniałe widoki z Appalachów (poprzedniego dnia były wspaniałe widoki z Andaluzji, a jeszcze wcześniej wspaniałe widoki z francuskiego wybrzeża). Widoki o tyleż wspanialsze, ekscytował się komentator, że z powodu pandemii koronawirusa żaden turysta nie kala ich wspaniałości, i mniejsza z tym, że przed dziesięcioma minutami inny reportaż długo rozwodził się nad bolączkami przedstawicieli branży turystycznej, w których kryzys epidemiologiczny uderzył z pełną mocą. To właśnie nazywamy sprzecznościami kapitalizmu, a może się mylę?
A teraz ten mejl!
Dobry Boże, nie miałem ochoty pisać fikcji literackiej, nawet „inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami”.
A tym bardziej zostać przymuszonym do jej napisania.
To nie miało najmniejszego sensu!
Rzeczywistość sama w sobie jest konstruktem, jest fikcją, więc jej „fikcjonalizowanie” to absurd.
To zniszczenie tego, co najlepsze.
Już lepiej napisać dzieło będące w całości wytworem wyobraźni.
Istnieje wiele doskonałych tytułów z tego gatunku.
A więc nie!
Nie chciałem rezygnować z opisywania wydarzeń takimi, jakimi rozegrały się przed trzydziestoma pięcioma laty w osiemnastej dzielnicy Paryża. Nie chciałem ich fałszować. To oznaczałoby zdradę. Tymczasem czułem, że mam wobec nich pewien obowiązek. Choć w całej historii zostało kilka upartych białych plam, wypełnienie ich byłoby oszustwem. Jakby próbować na siłę łączyć puzzle, których kształty do siebie nie pasują. Jakby spiłować tygrysowi pazury.
Przecież nie miałem złych intencji.
Absolutnie żadnych!
Wszystkie moje emocje były pozytywne.
Pełne uważności.
To się liczyło, prawda?
Czego ona się bała? Że co takiego napiszę o jej Babci i Rodzinie (tylko wielką literą, proszę)?
Jaka obawa kryła się za jej Decyzją (tu również wielka litera)?
Sprzeciw wobec czego za jej Sprzeciwem?
Czy przez cztery godziny nie opowiadała mi rozwlekle o swojej babci podczas spotkania w kawiarni nieopodal porte des Lilas, którą sama wybrała? Czy nie dostarczyła mi pewnych informacji, które w ostatecznym rozrachunku jedynie potwierdziły to, co już mniej więcej wiedziałem? Na początku z pewnością była nieufna, zaniepokojona faktem, że interesuję się tą historią, która dotyczyła wprawdzie członkini jej rodziny, lecz pochodziła przecież sprzed niemal czterech dekad. Zdawało się jednak, że powoli się odpręża, jej twarz pięknej kobiety po pięćdziesiątce, idealnie blondwłosej i eleganckiej, wygładziła się, nawet jej ciało – filigranowe i nerwowe – sprawiało wrażenie, jakby się rozluźniło, na tyle, że wprost spytała, czy „nie była wobec mnie zbyt szorstka”. Ależ skąd, odparłem. Rozumiałem, dlaczego zaczęła od defensywy. Rzeczywiście dziwne i niepokojące musiało wydać jej się to, że jakiś nieznajomy chce napisać książkę o jej babci. Kim byłem, by wtrącać się w historię jej rodziny? Stąpałem po kruchym lodzie. Mogła mi jednak zaufać: nie chciałem nikogo zranić. Wręcz przeciwnie. Chodziło o osiągnięcie zupełnie odwrotnego efektu. Pragnąłem jedynie zrozumieć, co się wydarzyło. Z powodu, którego sam nie potrafiłem wyjaśnić, musiałem się tego dowiedzieć.
W pewnym momencie poprosiła, bym przesłał jej dokument, w którego byłem posiadaniu, a o którego istnieniu wcześniej nie wiedziała, co zrobiłem zaraz po powrocie do domu.
A trzy dni później wysłała mi ten mejl.
Dlaczego?
Jednak to nie ona była moim tematem. Nieszczególnie zależało mi na rozmowie z nią. Nie była swoją babcią. W żadnym razie nie znajdowała się w centrum tej opowieści. Od prawdy dzieliły ją dwa pokolenia. A to, że należymy do rodziny, nie znaczy wcale, że wiemy, co się w niej wydarzyło. Kusi mnie nawet, by stwierdzić: wręcz przeciwnie. Gdybym miał sądzić na podstawie własnych doświadczeń.
Co więcej, ta kobieta prawie nie znała swojej babci, była za młoda, gdy tamta umarła.
Dlaczego?
Próbowałem postawić się na jej miejscu.
A gdyby chodziło o moją babcię?
Gdyby po trzydziestu siedmiu latach jakiś pisarz o cielęcym spojrzeniu oznajmił mi, że zamierza napisać o niej książkę?
Zmącić wodę.
Na nowo otworzyć rany.
Wykopać trupy.
Poskładać słowa, tak jak się nawleka perły.
Tak jak się pluje w powietrze.
Sprofanować ciszę.
Zbić kasę na jej historii.
Na tym cierpieniu.
Które nie należy do niego.
Co bym powiedział?
No?
Powiedziałbym, że to zależy od pisarza.
Powiedziałbym, że to zależy od książki.
3
Przecież nie dam się zastraszyć!
Nie utrzymywałem, że literatura pozostaje całkowicie bezkarna (ten banał neguje istnienie jej przeklętego wycinka), uważałem jednak, że zawiera pewną dozę ryzyka, które jest w nią z natury wpisane i które w pewien sposób ją usprawiedliwia.
Uważałem, że wnuczka n i ej e s t babcią, ta zaś zasługuje, by ktoś poświęcił jej książkę.
Słowo „zasługiwać” napełnia mnie smutkiem, ale o to tutaj chodzi.
I co? To, co nazywamy rzeczywistością, jest moim mistrzem w dziedzinie literatury, zawsze nim było, i w wieku sześćdziesięciu lat nie zacznę przecież służyć innemu bogu.
Ostatecznie, uznałem, ten mejl wraz ze wszystkimi pytaniami, które w nim padły, z tą masą uczuć i gróźb, stanowi element całej historii.
Powinien wręcz znaleźć się na początku książki, uznałem.
Dobry pomysł, uznałem.
Albo bardzo zły, pomyślałem.
Zapaliłem papierosa.
Co by się stało, gdybym jednak ciągnął temat?
Gdybym mimo wszystko podał imię i nazwisko widniejące u dołu mejla?
Czyli: „Wolności, gdybym napisał twe imię”*.
Co się stanie, jeśli ujawnię prawdę?
Jeśli będę się trzymał faktów?
Jeśli powiem, jak jest?
Jeśli będę się upierał, by nazywać rzeczy po imieniu?
Jakie sankcje?
Czy tu powinno paść słowo „proces”?
Czy moja książka zostanie zakazana, ocenzurowana, wysłana na przemiał, spalona na placu miejskim?
Czy zajmą mój majątek?
Będą mnie nękać w mediach społecznościowych?
Czy powinienem się spodziewać, że ktoś pod moim własnym domem poderżnie mi gardło tasakiem?
Chwyciłem za telefon, by zadzwonić do mojej wydawczyni. Wolałem nie przedłużać tej niepewności. Czułem natychmiastową, przemożną potrzebę dowiedzenia się, co wolno mi napisać, a czego nie (i już samo sformułowanie tego pytania łamało mi serce). Co z tego, że będę zawracać jej głowę po godzinach. Nie obrazi się. Nie ona.
– Skontaktuję się z działem prawnym. – Takiej odpowiedzi udzieliła, oceniwszy wagę problemu. – Z tymi sprawami nie ma żartów, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Ale ma pan moje pełne wsparcie.
Miło było to usłyszeć.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. O literaturze, o naszej epoce, o ludziach, o tym, że współcześnie znaleźliśmy się na drodze do zatracenia, o artykułach 9 kodeksu cywilnego i 226–15, ustęp 2, kodeksu karnego, które chronią prywatność jednostek i prowadzonych przez nie rozmów, o radykalizacji uczuć i kulturze urazy, o tym, że prawnicy stają się nowymi arbitrami w sprawach literatury, o powieści jako córze cenzury udającej jedynie matkę wszelkich wolności, i dalej w tym tonie.
– Wie pani co? – gorączkowałem się do aparatu. – Don’t worry! Zostanę magikiem jak tylu innych przede mną! O tak, zmienię rzeczywistość w fikcję, a potem będę udawał, że ujawniłem prawdę jeszcze prawdziwszą. Jak z tymi proszkami do prania, które czynią białe jeszcze bielszym. Łapie pani?
4
Dwa dni później wydawczyni przekazała mi mejl otrzymany od działu prawnego.
Droga Alix,
tak, można pisać o babci i podać jej nazwisko. Prawo do ochrony prywatności to prawo osobiste, które wygasa w chwili śmierci.
Natomiast dzieci i wnuków, a także innych bliskich z zasady nie wolno wspomnieć bez ich zgody.
Niezależnie od okoliczności unika się również wzmianek o nieletnich.
I wreszcie, z racji tego, że dokumenty nie zostały nigdzie opublikowane, nie wolno nam ich rozpowszechniać – a nawet cytować ustępów, ponieważ przepisy dotyczące wolności cytowania wyraźnie wykluczają teksty niepublikowane – chyba że uzyskamy zgodę spadkobierców.
Powyższe ograniczenia pozostawiają Twojemu autorowi bardzo wąskie pole manewru.
Serdeczności
Inès
„Powyższe ograniczenia pozostawiają Twojemu autorowi bardzo wąskie pole manewru”.
No co ty powiesz!
A zatem wszystkie książki, które się ukazują, pisane są wewnątrz jakiegoś „pola manewru”.
Wszystkie co do jednej!
Dobrze wiedzieć.
Nigdy nie patrzyłem na literaturę pod tym kątem.
Zanim otworzy się jakąś pozycję, trzeba mieć w głowie, że nie jest to wcale przestrzeń wolności, jak zwykliśmy sobie wyobrażać.
(Tutaj wiązanka przekleństw).
„Wszystko zaczyna się od zakłócenia” – pisał gdzieś Paul Valéry, którego swoją drogą niewiele czytałem.
5
Niedługo później wybrałem się po paczkę doręczoną do punktu odbioru niedaleko mojego domu, na ulicy Roberta Lindeta (mogę podać nazwę ulicy czy Robert Lindet też wyśle mi pismo z pogróżkami?). Wraz z kilkoma innymi osobami czekaliśmy w kolejce na chodniku, wszyscy w maskach ochronnych, gdy nagle pojawia się przechodzień, biały facet około pięćdziesiątki, dość wysoki, ubrany w zieloną kurtkę i bez maski; zbliża się, dociera na naszą wysokość i oto, co mówi jasnym i spokojnym głosem, niemal słodkim, a w każdym razie pozbawionym wszelkiej agresji, na tyle jednak donośnym, by usłyszeli go stojący w ogonku ludzie, tak, otóż mówi:
– Nie znoszę Rodzin Francji.
Ach tak?
Dobrze wiedzieć.
Jeszcze jeden biedny gość, który mówi do siebie na ulicy.
Jedna z niezliczonych ofiar obecnych czasów.
Co to takiego te Rodziny Francji?
Coś takiego w ogóle istnieje?
Pewnie jakaś organizacja katolicka.
Gdy facet nas mija, wszyscy odsuwają się przezornie, a on – wciąż donośnie, spokojnym i słodkim głosem, nie spoglądając na nas, lecz patrząc prosto przed siebie – oznajmia:
– Nie znoszę Rodzin Francji… i wszystkich was pozabijamy.
Wszystkich was pozabijamy!
Właśnie to mówi, spokojnym i słodkim głosem, mijając nas z opanowaniem, nie spoglądając na nas, patrząc prosto przed siebie.
W s z y s t k i c h w a s p o z a b i j a m y!
A więc właśnie w czymś takim tkwimy?
W impasie przemocy?
W tej przerażającej mimetycznej zarazie?
Rok wcześniej pewnemu profesorowi poderżnięto gardło tuż przed jego uczelnią.
A wcześniej księdzu w jego kościele.
A przed nim wielu innym.
Jak ktoś (René Girard) kiedyś mawiał: „Przemoc jest bardziej zaraźliwa od wirusa”.
I nie istnieje nic poza przemocą.
We współczesnym powietrzu rozprzestrzeniają się niezliczone wirusy powodujące choroby.
Wirusy, na które każdy z nas jest narażony, a których nie powstrzyma żadna szczepionka.
Wirusy, które można nawet otrzymać drogą mejlową.
W pierwszej chwili prawie za nim pobiegłem. Co on powiedział? Wszystkich was pozabijamy? Jacy „my”? Naprawdę czułem, jak elektryzuje mnie gniew.
Tamten już się jednak oddalił, wciąż szedł spokojnym krokiem, jakby nie odezwał się ani słowem, jakby nie groził nam wszystkim śmiercią, jakby to był tylko zły sen, a słowa nic nie oznaczały. Jakby był jedynie zieloną kurtką z osobą w środku. Wędrownym sarkazmem.
Gdyby się odwrócił, pewnie spróbowałbym coś zrobić, choć teraz zadaję sobie pytanie co takiego.
Po powrocie do domu sprawdziłem: Rodziny Francji to stowarzyszenie, które od 1908 roku broni rodzin wielodzietnych.
Brakuje tylko, by i ono wytoczyło mi proces, bo ośmieliłem się o nim wspomnieć.
Brakuje tylko, by nic już nie było wolno powiedzieć o rzeczywistości – to ona jest fikcją, która w coraz większym stopniu ogranicza się do swoich najwstrętniejszych przejawów. Do najbardziej fantastycznych przejawów swojej inwencji. Jej wyobraźnia znacznie przewyższa naszą.
Ale sza.
Sza?
*Aluzja do wiersza Paula Eluarda J’écris ton nom, Liberté (Wolności, piszę twe imię) (przyp. tłum.).
„Coś zaczyna nas interesować, dopiero gdy to utracimy” – Darian Leader, Co sztuka skrywa przed naszym wzrokiem
1
Panie Baltimore,
minęło kilka dni od naszego spotkania.
Spotkania, na które przystałam w jednym tylko celu, by się przekonać, co z Pana za człowiek, i nie dałam się Zwieść.
Sądził Pan, że jestem dość głupia, by uwierzyć w tę Pańską historyjkę o książce? Proszę przekazać wiadomość swojemu pracodawcy (bo z Pana jest tylko najemny Zbir, to oczywiste!): nie budzi Pan we mnie Strachu.
Nie wie Pan, z kim ma do Czynienia!
Znam takich ludzi, że nie ma Pan nawet Pojęcia!
Powtarzam po raz ostatni: niech Pan zrezygnuje ze swoich Poszukiwań!
To moje Ostatnie Ostrzeżenie.
Z najszczerszymi pozdrowieniami
List był podpisany „Nora Zupcak”.
1.1
– Co to za nazwisko? – rzuciła Penny tuż nad moim ramieniem.
Jej głos sprawił, że podskoczyłem.
Penny miała dar wyrastania mi za plecami, jakby robiła to celowo albo jakby była kwintesencją słowa „znienacka”.
– To anagram wyrazu „ponuraczka” – odparłem, nawet na nią nie patrząc.
– Bardzo zabawne. Komediant z pana, Bmore.
Odwróciłem się do niej:
– Wolałaby pani Annie Wilkes? Mildred Ratched? Violette Morris? Lalkę Roberta? A może wręcz Lucy Ferkę? Ponuraczek nie brakuje.
Mijają prawie trzy lata, odkąd Penny zaczęła dla mnie pracować. Któregoś dnia zjawiła się w agencji, by odbyć staż, czas upływał, a ona zostawała, aż stała się niezastąpiona, choć sam nie wiem, czy to dobrze. Bo z wrodzoną elegancją i konsternującą naiwnością przeszkadza mi w pracy – powyżej dowód. O Bmore & Investigations nie można jednak powiedzieć, że interes kwitnie. Z drugiej strony ledwie dwudziestoletnia Penny wnosi powiew świeżości do agencji, której jestem zarówno właścicielem, jak i jedynym pracownikiem. Nie chciałbym sprowadzać jej wyłącznie do jej fizyczności, ale doceniam między innymi jej cudownie kwantową grację: nigdy nie wiadomo, czy tu jest, czy jej nie ma. Tymczasem linie jej ciała przywodzą na myśl tory kolejowe. Jej twarz – rosę poranka. Jej włosy – Pollocka. Jak ona to robi, że czesze się w sposób tak płomienny?
– Moja mała Penny – mówię, zapalając papierosa – proszę zrozumieć, że zaletą konieczności wymyślenia rzeczywistości na nowo jest to, że możemy zemścić się na niej całkiem bezkarnie. Paradoksalnie nie musimy już jej szanować. Czyż to nie wspaniałe? Próba ochrony rzeczywistości przynosi zupełnie odwrotne skutki.
Penny spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jej brwi stały się komiczne.
– Czyli że mniejsza z Norą, o to panu chodzi? – gwizdnęła głosem szpaka. – Sama się prosiła? Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada? A co z jej cierpieniem? Kłaść ludzi na papierze wbrew ich woli znaczy nie tylko skraść im życie, to jakby kłaść ich do grobu, który nie jest ich.
Milczałem.
Nieomal wypsnęło mi się, że nie zamierzam nikogo kłaść na papierze, lecz raczej podźwignąć za pomocą słów; a jednak się powstrzymałem.
Trzy lata temu nawet mi się nie śniło, że sprawy przybiorą taki obrót.
Nie miałem pojęcia, w jakie kłopoty się wpakuję.
Trzy lata temu nie wiedziałem, że fikcja zyskuje tyle wolności, ile traci prawdy.
Trzy lata temu nie nazywałem się Baltimore, a Penny nie istniała.
Nawet się nie urodziła.