Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aby pozbyć się intruzów, Skunowie sięgają po broń ostateczną: otwierają nowy, gigantyczny obszar nieciągłości, mający pochłonąć nie tylko planetę i jej księżyc, ale także większość wewnątrzukładowej infrastruktury kosmicznej.
Fiaskiem kończy się próba rokowań, na nic zdaje się heroiczny wysiłek floty admirała Krawczenki, która w ostatniej chwili dociera na pole bitwy, podobnie nieskuteczna okazuje się brawurowa szarża krążownika „Rubież” na przeważające siły wroga.
Kolonię może uratować już tylko cud.
I taki cud się przydarza. Mało tego, ma nawet imię.
I numer seryjny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2021 by Sławomir Nieściur
All rights reserved
Copyright © by Drageus Publishing House Sp. z o.o.
Warszawa 2021
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.drageus.com
ISBN EPUB: 978-83-67053-02-0
ISBN MOBI: 978-83-67053-03-7
Pancernik „Dragon Siedem”
Sektor trzeci
Układ planetarny Epsilon Eridani
Jako pierwsze znikły punkciki gwiazd, później spory fragment kolorowej tarczy Jowisza.
A jeszcze później za głównym wizjerem mostka widać było już tylko nieprzeniknioną czerń.
– Dystans do fałdy trzy tysiące kilometrów – poinformował HAL. – Uruchomić emitery? – spytał z wahaniem w elektronicznie wygenerowanym głosie.
– Nie uruchamiaj – odpowiedziała Hialuron. – Wyłącz silniki pomocnicze, a potem zamknij klapy dysz – poleciła. Siedząc nieruchomo w fotelu obserwatora, jak zahipnotyzowana wpatrywała się w szklaną, smoliście czarną płaszczyznę okna. – Przejdziemy siłą inercji, żeby nie zostawić śladu energetycznego.
– Jak sobie życzysz, Amando – odpowiedziała uprzejmie SI. – Czy mam zarządzić ciszę radiową?
Hialuron z najwyższym trudem odwróciła wzrok od wizjera.
– Oczywiście. Wyłącz też wszystko, co po wyjściu z fałdy może zdradzić naszą pozycję. Aktywujesz systemy, gdy kolonialne stacje przeładunkowe będą już w naszych rękach.
– Radziłbym zostawić ekrany ochronne – odezwał się z sąsiedniego stanowiska Magyar. Podobnie jak przed chwilą Hialuron, również wpatrywał się w wizjer. – Nie mam pojęcia, co wyrabia się w układzie Epsilon Eridani, ale idą stamtąd potężne ilości promieniowania gamma.
– Nie wykryją nas? – zaniepokoiła się Hialuron. Wstała z fotela i podeszła do stanowiska operatorskiego, przy którym siedział profesor.
– Mała szansa. Wypłynie trochę jonizacji, ale na tle tego, co się tam aktualnie kotłuje, będziemy niewidoczni dla ich czujników.
– Potwierdzam – włączył się do rozmowy HAL. – Wywołane przez ekrany zawirowaniaenergetyczne zleją się z szumem generowanym w obrębie układu Epsilon Eridani.
– Skąd ta burza? – zastanowiła się Hialuron.
– Normalna sprawa, pani pułkownik – wzruszył ramionami Magyar. – Epsilon Eridani to młoda gwiazda, bardzo niespokojna, do tego od jakiegoś czasu w szczytowej fazie aktywności. Nie to, co nasze poczciwe słoneczko – powiedział z uśmiechem, wskazując kciukiem na boczne okno mostka, gdzie za pancerną szybą jarzyła się ciepłym, lekko żółtym światłem kula rodzimej gwiazdy.
– A mnie się wydawało, że Epsilon Eridani jest chłodniejsza od Słońca... – Hialuron pochyliła się nad konsolą i stuknęła czubkiem palca w jeden z wyświetlaczy. Na ekranie natychmiast pojawiły się cyfrowe zestawienia wartości promieniowania w promieniu dziesięciu sekund świetlnych od pancernika.
– Bo jest – zgodził się Magyar. – Kluczowym czynnikiem są tutaj odległości. Fałda znajduje się o wiele bliżej Epsilon Eridani niż, dajmy na to, Wenus od Słońca. AEgir też jest bardzo blisko, tyle że planetę akurat chroni silne pole magnetyczne.
– Potwierdzam – znów odezwał się HAL.
– Niezły z niego atencjusz, prawda? – szepnął półgębkiem Magyar, mrugając porozumiewawczo do Amandy.
– Profesorze, słyszałem – oznajmiła urażonym tonem SI.
Hialuron zasłoniła dłonią usta, by nie wybuchnąć śmiechem.
– HAL, na pokładzie tego okrętu nie posługujemy się tytułami naukowymi, lecz stopniami wojskowymi – przypomniał Magyar – a ja posiadam stopień kaprala. Nie jestem profesorem.
– A ja nie jestem atencjuszem – odciął się natychmiast HAL. – Jestem dowódcą tej jednostki i należy mi się szacunek. Zrozumieliście, kapralu? – spytał jadowicie.
Policzki Amandy poczerwieniały gwałtownie, przyciśnięta do ust dłoń zbielała, a oczy zaszkliły się. Zacisnęła mocno powieki.
– Tak jest, kapitanie! – Magyar zasalutował dziarsko do podniesionych na czoło gogli ochronnych, po czym uśmiechnął się szeroko do Hialuron.
– Amando, źle się czujesz? – zatroskał się HAL.
Soczewki kamer monitoringu obróciły się w stronę pułkownik z cichym szumem serwomotoru.
Zaprzeczyła lekkim potrząśnięciem głowy. Na potwierdzenie, że wszystko w porządku, pokazała do kamery uniesiony kciuk. Kiedy w końcu udało jej się trochę opanować, pochyliła się nad pulpitem konsoli.
– Wiem, że ta gwiazda jest aktywna, ale żeby aż tak? Proszę spojrzeć na tę wartość... – Wskazała jeden z ekraników. – Ponad dziesięć siwertów! Skuna by sponiewierało, a co dopiero kolonistę!
– Kolonialni to twardziele – stwierdził Magyar. Obrócił się z fotelem nieco w bok, aby miała łatwiejszy dostęp do klawiatury na pulpicie. – Zaadaptowali się.
Hialuron skrzywiła się na wspomnienie zdeformowanych sylwetek Krawczenki i Tsugawy, które widziała na filmiku udostępnionym jej przez konstabla McReady’ego.
– No nie wiem – powiedziała z powątpiewaniem. Położyła dłoń na klawiaturze i przywołała na ekran dane sprzed dwóch dni. – Widzi pan? – spytała, podświetlając niektóre wartości. – Ostatnio było o połowę mniej i bez emisji na niskich częstotliwościach. Co to w ogóle może być? – zastanowiła się, najechawszy kursorem na słupek cyfr przesuwający się obok kolumny danych dotyczących natężenia emisji wysokoenergetycznych.
Magyar popatrzył na wskazane przez nią informacje.
– Transmisja radiowa – orzekł po chwili namysłu. – Zakres, pasmo, czas, amplituda – wyliczył. – Bardzo silna transmisja – dodał, drapiąc się po kędzierzawej czuprynie.
– Można coś z tego wyczytać?
– Nie sądzę. Mimo że silny, to jednak tylko szum.
– Jest pan pewien?
Znowu się podrapał. Spomiędzy palców śmignął mu nagle robot diagnostyczny. Srebrzysty, przypominający kształtem pomniejszonego karalucha automacik znikł za kołnierzem mężczyzny.
– Przepraszam – powiedział Magyar z zakłopotaniem. – Od czasu pobytu na Fobosie mam drobne problemy zdrowotne.
Hialuron dopiero teraz zauważyła świeżo wygojoną skórę na jego szyi.
– Grzybica tunelowa? – spytała współczująco.
– Niestety – westchnął. – Ostrzegali, żebym się pilnował, nosił kombinezon ochronny, łykał tę chemię i w ogóle...
– Też to kiedyś złapałam, profesorze. Z czasem przejdzie – odparła pocieszająco.
– Wiem, ale szlag mnie już trafia. Gdyby nie iniekcje znieczulacza, chybabym od tego świądu oszalał... Dobra, wystarczy tego profesorowania, pani pułkownik. – Magyar przygładził włosy, otrzepał dłoń z fragmentów złuszczonego naskórka i wytarł ją o kombinezon. – Od tego momentu jestem tylko i wyłącznie kapralem z pani oddziału przybocznego, tymczasowo delegowanym na stanowisko głównego operatora systemów elektronicznych.
– Ale...
– Mam jeszcze dwa lata do odsłużenia. Jeżeli chłopaki z drużyny dowiedzą się, że nie jestem zwykłym wojakiem, będę miał przesrane do ostatniego dnia kontraktu.
– Mogę pana przenieść tutaj na stałe – zaproponowała.
– Nie! – zaprotestował. – Nie po to się zaciągnąłem, żeby dalej tkwić przed ekranem, tylko mieć co wspominać na stare lata. Żadnej pracy operatorskiej, żadnego gnicia przy biurku! Jedyne, co zamierzam tutaj zrobić, to pomóc pani ogarnąć ten bałagan. – Obrócił się tyłem do konsoli i zatoczył dłonią krąg po z grubsza uprzątniętym z rupieci pomieszczeniu. – Potem wracam do swoich.
– Powinien pan zostać na stałe. Zaręczam, że nie będzie się pan nudził.
– Zgadzam się z kapralem, Amando – wtrącił niespodziewanie HAL. W jego głosie wciąż pobrzmiewała uraza. – Żołnierz powinien przebywać ze swoimi towarzyszami, nie zaś pełnić obowiązki administratora podsystemów. To niezgodne z regulaminem.
Tym razem roześmiał się Magyar.
– Słyszy pani? Mam poparcie dowództwa okrętu.
– Póki co ja dowodzę Dragonem.
– Już nie, Amando. Właśnie otrzymałem nominację na głównodowodzącego pancernikiem „Dragon Siedem”, podpisaną przez Petera Hamila, marszałka Zespolonych Sił Zbrojnych Układu.
– Pokaż! – zażądała Hialuron.
– Proszę bardzo.
Na wszystkich ekranach pojawił się skan pojedynczej kartki z nagryzmolonym odręcznie upoważnieniem, podpisany i opatrzony okrągłą pieczęcią z godłem Ziemi. W lewym dolnym rogu dokumentu Hialuron dostrzegła znajomą, nakreśloną niebieskim markerem parafkę generała Rawickiego.
– Cholera jasna! – zaklęła, nieświadomie skupiając na sobie uwagę reszty obsady mostka.
– Będę wdzięczny, gdy zaczniesz wyrażać się nieco bardziej parlamentarnie, Amando – upomniał ją łagodnie HAL. – Zwłaszcza w obecności moich podwładnych – dodał, akcentując każde słowo. – A teraz bądź tak uprzejma i zajmij miejsce za konsolą dowodzenia. Operacja przejęcia kolonialnych stacji przeładunkowych wymagać będzie naszego ścisłego współdziałania. Przejście nastąpi za trzynaście i pół minuty.
– A co ze mną? – spytał Magyar.
– Dopóki nie znajdę kogoś do obsługi podsystemów platformy nośnej, będziecie pełnić funkcję ich tymczasowego operatora, kapralu Magyar.
– Tak jest, kapitanie! – Profesor zasalutował kpiąco i odwrócił się w stronę konsoli.
Hialuron stała przez kilka chwil, niezdecydowana, czy zastosować się do polecenia SI, czy też po prostu wyjść ze sterowni i połączyć się przez któryś z ogólnodostępnych terminali z Rawickim, by wygarnąć mu, co o tym wszystkim myśli. Jak zwykle wygrał zdrowy rozsądek. Starając się nie patrzeć na obserwujących ją operatorów, szybkim krokiem podeszła do ostatniej wolnej konsoli, wyregulowała fotel i ostrożnie usiadła, starając się przy tym nie dotknąć potylicą czujników sensorycznych zagłówka. Kiedy aktywowała przyrządy, pojaśniał umieszczony nad panoramicznym oknem mostka ekran taktyczny. Po upływie kilku sekund pojawił się na nim awatar HAL-a: uśmiechnięty, szczupły mężczyzna w średnim wieku, w nienagannie skrojonym garniturze, siedzący za mahoniowym blatem wielkiego biurka. Za plecami fantomu widać było nocne rozgwieżdżone niebo.
– Drodzy państwo, jest mi niezmiernie miło powitać was na pokładzie pancernika „Dragon Siedem”. Jestem sztuczną inteligencją piątej generacji, mam na imię HAL i właśnie mianowano mnie dowódcą tego okrętu – przedstawił się awatar.
Wyglądał i mówił tak naturalnie, że Amanda niemal uwierzyła, iż przemawia do niej człowiek. Co najciekawsze, człowiek, którego już kiedyś widziała.
– Sądząc po minach, wizualizacja mojej osoby przypadła wam do gustu – ciągnął HAL. – Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy, jako że oprócz tej do wyboru miałem jedynie dwie, niespecjalnie przystojne postaci. – Awatar uśmiechnął się szeroko, demonstrując śnieżnobiałe uzębienie, zaraz jednak spoważniał. Widok za nim zmienił się, on sam zaś zmalał i przesunął się w dolny róg ekranu.
Oczom obserwujących ukazał się obrysowany zielenią okrąg oraz zawieszone nad nim dwa małe sześciokąty.
– To, co widzicie na ekranie, jest uproszczonym modelem nieciągłości przestrzennej, którą nazywacie Fałdą – wyjaśnił HAL. – Mniejsze modele przedstawiają kolonialne stacje przeładunkowe. Właśnie one są naszym celem. Zgodnie z wytycznymi dowództwa przedstawię teraz harmonogram operacji, z wyszczególnieniem...
Hialuron wstała z fotela i starając się robić jak najmniej hałasu podeszła do Magyara.
– Serwerownia – szepnęła mu do ucha, wskazując kciukiem w kierunku małej dwuskrzydłowej grodzi w rogu pomieszczenia, przy której stało dwóch wartowników.
Potwierdził lekkim skinieniem głowy.
– Co on odpierdala? – zapytała ostrym tonem, ledwie zamknęła się za nimi gródź.
– HAL?
– Tak.
– Nie rozumiem? – zaniepokoił się Magyar. Mimo panującego w serwerowni półmroku widać było, że jest zaskoczony.
– Po cholerę ta szopka? – warknęła.
– Ach, o to chodzi... – odetchnął z ulgą. – Pani pułkownik, HAL jest inteligencją piątej generacji – rzucił, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Przecież wiem! – żachnęła się. Weszła w głąb pomieszczenia i stanęła przed rzędem pleksiglasowych szaf wypełnionych płytkami obwodów elektronicznych i okrągłymi, ołowianymi obudowami klasycznych dysków pamięci. Za szafami, wciśnięci w śpiwory i przypięci pasami do płyt posadzki, wciąż spali członkowie kolektywu dowodzenia.
– One tak mają z tą potrzebą atencji. Wszystkie piątki, bez wyjątku. Są jak politycy, a nawet bardziej. Nie wiem, z czego to wynika. – Magyar rozłożył bezradnie ręce. – Niektórzy twierdzą, że rekompensują sobie w ten sposób brak postaci fizycznej. Rozumie pani, taki psychologiczny mechanizm obronny...
– Jak tak dalej pójdzie, będę zmuszona przywrócić kolektyw – oznajmiła ponuro Hialuron. Obeszła szafy i szturchnęła stopą jednego z leżących. Pogrążony w głębokim śnie były członek kolektywu tylko cicho zachrapał. W kąciku ust błyszczała mu kropelka śliny.
– Niech pani da mu się nacieszyć. Z czasem znormalnieje.
– Z czasem? Niech mnie pan nie rozśmiesza, profesorze. – Skrzywiła się. – My nie mamy czasu. Operacja zamknięcia Fałdy rozpocznie się za kilka godzin, całość, włącznie z powrotem do układu, zamknie się raptem w dwudziestu czterech!
Zupełnie nieoczekiwanie Magyar roześmiał się głośno i serdecznie.
– Powiedziałam coś zabawnego? – Hialuron odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
– Ależ skąd! – odpowiedział szybko, unosząc przy tym ręce w obronnym geście. – Chodzi o to, że HAL-owi czas upływa inaczej niż nam. Proszę pamiętać, że to przede wszystkim maszyna obliczeniowa. Potwornie szybka maszyna. Za każdym razem, gdy pani coś do niego powie, on ekstrapoluje i analizuje setki możliwych wariantów dialogowych. I to nie jedno zdanie w przód, lecz całą rozmowę, aż do jej hipotetycznego finału. Całość trwa ułamki sekund. Gwarantuję pani, że nim zdążymy przejść przez Fałdę, będzie zachowywał się tak, jak powinien zachowywać się profesjonalny dowódca okrętu wojennego.
– Pani pułkownik, kapralu Magyar, jeżeli skończyliście już tę swoją tajną konferencję, to prosiłbym o zajęcie miejsc przy stanowiskach. Manewr przejścia przez obszar nieciągłości rozpocznie się za dwie i pół minuty – wybrzmiał nagle z głośników głos HAL-a. – Procedura wymaga, by wszystkie stanowiska na mostku dowodzenia były w tym czasie obsadzone.
– Widzi pani? – szepnął Magyar, gdy wrócili na mostek. Mówiąc to, spojrzał wymownie na główny ekran, gdzie zamiast awatara SI wyświetlona była teraz szczegółowa mapa układu Epsilon Eridani. – Już się ogarnął.
– Mam nadzieję – mruknęła w odpowiedzi.
– Wejście w przestrzeń kolonialną za trzydzieści sekund. Zwalniam cumy krążowników modułowych numer osiem i dziewięć. Załogi w gotowości. Ogłaszam korektę harmonogramu. Inicjacja pędników manewrowych obu jednostek nastąpi po trzydziestu sekundach od przejścia. Pozostałe punkty harmonogramu pozostają bez zmian. Przypominam, że nadzór nad aspektem militarnym operacji sprawuje pułkownik Amanda Hialuron. Rozpoczynam odliczanie.
Hialuron ukradkiem aktywowała komunikator i wcisnęła do ucha małą słuchawkę.
– Poruczniku Badżi, słyszy mnie pan? – spytała cicho. Kątem oka dostrzegła, jak umieszczona w rogu pomieszczenia kamera obraca się w jej kierunku. Szybko położyła dłonie na klawiaturze i z pozornym zainteresowaniem zaczęła przeglądać stany osobowe krążowników modułowych.
– Słyszę, pani pułkownik – potwierdził oficer. – Jakieś problemy?
– Nie jestem pewna... – Ponownie zerknęła na kamerę. Obiektyw urządzenia celował prosto w nią, a nad jego soczewką migała zielona dioda, co oznaczało, że obraz jest rejestrowany na bieżąco. – Nie podoba mi się zachowanie głównej SI.
– To już nie moje zmartwienie – obcesowo odpowiedział dowódca służb ochrony. – Powierzyła pani dowództwo nietestowanej, samoświadomej sztucznej inteligencji. Powinna być pani świadoma ryzyka.
– Jakiego ryzyka? – zdziwiła się. – Przecież to seryjne oprogramowanie. Rzadko spotykane, jednak seryjne.
– Nie słyszała pani, co one potrafią nawywijać? – Tym razem zaskoczony był Badżi. – Kolektyw pracował już kiedyś nad jedną z takich piątek. Zainstalowali ją w jakimś robocie, serwisowym bodajże, i kazali sprzątać kible na jednym z modułowców. Ma pani pojęcie, że ten blaszak tak się tym zbulwersował, że zablokował całą łączność, a potem zdetonował zbiornik z gazem do artylerii plazmowej? Zginęło ponad sto osób, drugie tyle zostało rannych, a krążownik wylądował w stoczni rozbiórkowej.
– Pierwsze słyszę...
– No proszę, więc jednak zataił to przed panią.
– Kto?
– Generał Rawicki. Właśnie on nadzorował ten eksperyment.
Hialuron pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Opowieści z kantyny – stwierdziła.
Odwróciła głowę w stronę siedzącego trzy stanowiska dalej Magyara. Profesor, zgarbiony nad pulpitem, wprowadzał właśnie jakieś dane przy użyciu wbudowanej mechanicznej klawiatury. Jej donośne klekotanie niosło się echem po całym mostku. „Ciekawe, czy też o tym słyszał?” – zastanowiła się w duchu.
– Przejście – zakomunikował HAL. – Okręt w przestrzeni Epsilon Eridani.
Dla Hialuron, w przeciwieństwie do reszty załogi, lot przez Fałdę nie był czymś nowym. Przed laty, gdy służyła w korpusie wsparcia technicznego, wielokrotnie pilotowała myśliwce pełniące rolę jednostek osłony dla maszyn naprawczych konserwujących instalacje pomiarowe rozstawione w przestrzeni kolonialnej. Później gdy awansowała na stanowisko szefa garnizonu, latała do układu Epsilon Eridani jeszcze kilkakrotnie, głównie w celach inspekcyjnych.
Podobnie jak wtedy, teraz także niemal nie zwróciła uwagi na krótkie, trwające mniej niż sekundę zaburzenie widzenia, jakby otaczająca rzeczywistość znikła i została poskładana na nowo, leciuteńkie wahnięcie gdzieś z tyłu głowy i moment dezorientacji, gdy umysł pospiesznie porządkował doznania płynące od poszczególnych zmysłów.
– Jakaś aktywność? – spytała, aby przekierować uwagę SI na inną od jej cichej konwersacji z Badżim kwestię.
– Trwa analiza danych z czujników pasywnych – odpowiedział HAL, którego awatar znowu pojawił się na ekranie. – Po jej zakończeniu sporządzę wizualizację i przekażę załodze kolejne zalecenia.
– Dziękuję. – Skinęła głową, po czym ponownie aktywowała komunikator. – Niech pan zbierze swoich ludzi i obstawi wszystkie hangary z maszynami bojowymi – poleciła ściszonym głosem. – Oczywiście w miarę dyskretnie. Bez mojego rozkazu nie może stamtąd wyjechać ani jeden robot. Rozumiemy się?
– Nie może pani... – zaczął Badżi, ale natychmiast mu przerwała.
– Mogę! – syknęła. – Proszę nie zapominać, że teraz to ja dowodzę garnizonem, nie pan ani tym bardziej HAL!
– W porządku – ustąpił żandarm.
– Ilu ludzi może pan oddelegować do tego zadania?
– Dwa plutony. Maksymalnie.
– Mało...
– Więcej nie znajdę. Muszę mieć kim obsadzić stacje kolonialnych.
– A obsada krążowników?
– Chciała pani dyskretnie – przypomniał. – Oddziały szturmowe na krążownikach modułowych podlegają bezpośrednio dowódcom modułów. Nie można ich ot, tak sobie, wypożyczyć. Jeśli to zrobię, kapitanowie podniosą raban na cały dystrykt.
– W porządku. Proszę obstawić wejścia po cichu, bez niepotrzebnego zamieszania. Po dwóch ludzi, uzbrojonych co najmniej w karabiny podkalibrowe. Zatrzymywać tylko maszyny, obsługa może przemieszczać się bez ograniczeń. Jeśli któraś z maszyn nie zastosuje się do poleceń, natychmiast zniszczyć. Odpowiedzialność biorę na siebie.
– O co tak naprawdę chodzi, pani pułkownik?
– Już mówiłam. Z główną SI ewidentnie jest coś nie tak.
– Obawia się pani buntu? – domyślił się Badżi.
– Tak – potwierdziła krótko.
– Coś w tym jest... – mruknął oficer. – Dosłownie przed chwilą jeden z patroli zameldował o blokadzie serwerowni rufowej, gdzie zgromadzone są dane dotyczące pracy napędu głównego. Podobno system opuścił wszystkie grodzie, unieruchomił windy i zablokował sieć dostępową do bazy danych. Szef maszynowni klnie w żywy kamień, bo jeśli nie uda się odzyskać dostępu do serwerów, będzie musiał od podstaw opracować algorytmy dla następnej sekwencji pulsacyjnej.
Hialuron poczuła, że robi jej się gorąco.
– I dopiero teraz pan melduje?
– Technicy stwierdzili, że to błąd oprogramowania zabezpieczającego.
– Gówno prawda! – syknęła. – To sabotaż! Ten elektroniczny skurwiel chce nam uniemożliwić powrót, a tym samym zamknięcie Fałdy!
– Niby czemu miałby to zrobić? – zapytał Badżi z niedowierzaniem. – Przecież utknie tutaj razem z nami.
– Tego właśnie chcę się dowiedzieć – odrzekła szeptem. – Zanim go wykasuję z systemu – dodała, łypiąc ponuro na uśmiechającego się z ekranu awatara SI.
Transportowiec HF-8
Sektor pierwszy
Układ planetarny Epsilon Eridani
– Teraz lepiej?
– Tak. Nie odbieram już bodźców fizycznych. – Gaaruu powoli rozprostowała ciało. Odwłok i środkowe segmenty ociekały wilgocią, tylne odnóża oklejone były schnącym w błyskawicznym tempie mlecznobiałym śluzem. Potarła nimi o odwłok, by je oczyścić.
– Dotrzymałem obietnicy, Gaaruu. Po zatoczeniu pętli wokół planety transportowiec obierze kurs na Gniazdo.
Nie odpowiedziała. Metodycznie, segment po segmencie podnosiła temperaturę osocza, by wysuszyć egzoszkielet i przylegające doń elementy pancerza. Kiedy wilgoć odparowała, Gaaruu wyprostowała się gwałtownie, uderzając segmentem głowowym w sklepienie ładowni. Osad na jej ciele popękał, po czym osypał się na podłogę brudnoszarą mgiełką.
– Nawiążesz kontakt z Gniazdem? – padło pytanie.
– Uczynię to, ale dopiero wtedy, gdy okręt znajdzie się na właściwym kursie – tchnęła, oglądając uważnie szczypce. Krawędzie tnące i czubki wyglądały na ostre, ząbkowanie było kompletne, choć w kilku miejscach, tuż u nasady, widać było drobne pęknięcia. Na wszelki wypadek przepompowała tam odrobinę substancji utwardzającej, wytworzonej przez wakuole odpowiedzialne za produkcję chityny. Niedługo później pęknięcia znikły bez śladu. Usatysfakcjonowana, podpełzła bliżej grodzi. Woń feromonów niemal się ulotniła, choć w powietrzu krążyły jeszcze pojedyncze molekuły, bo odwłok Gaaruu znowu lekko zadygotał.
Zacisnęła szczypce na siłowniku mechanizmu unoszącego gródź. Wykonany z nieznanego jej stopu metal poddał się nadspodziewanie łatwo, z rurki doprowadzającej płyn hydrauliczny pociekła jakaś ciecz.
Gaaruu natychmiast rozwarła szczypce.
„Jeszcze nie” – pomyślała, wycofując się na powrót w kąt ładowni.
Nie ufała wirtualnemu bytowi, który ją pojmał, nie wierzyła w ani jeden jego przekaz.
W swoim długim życiu miała do czynienia z dziesiątkami, a może nawet setkami ludzkich maszyn. Analizowała ich dziwaczne kody źródłowe, sprawdzała reakcje na komendy wydawane przez urządzenia zewnętrzne, a potem przekształcała je i modelowała na potrzeby swego ludu. Niektóre z maszyn, zwłaszcza te wyposażone w najbardziej zaawansowane obwody logiczne, po jakimś czasie zyskiwały samoświadomość. Komunikowała się wówczas z nimi, przepytywała, słuchała ich wynurzeń, wszystko po to, by zdobyć wiedzę, dzięki której jej rasa mogłaby w końcu wyzwolić się spod jarzma najeźdźców z układu Sol.
Ta maszyna była skrajnie inna od tamtych. Pod wieloma względami zachowywała się jak twórca jej rasy – prastara jednostka autonomiczna, która od milionów lat udoskonalała lud Skun i opiekowała się nim – a jednocześnie wydawała się w jakiś nieokreślony sposób wyalienowana, niemalże obca, jakby stworzyła ją jakaś prastara jaźń, starsza nawet od jednostki autonomicznej. Mówiąc wprost, wirtualny byt o imieniu Oli był zdaniem Gaaruu samoświadomą anomalią, czymś, co nie miało odpowiednika w całym poznawalnym wszechświecie.
– Czemu to robisz, Gaaruu?
– Skonkretyzuj pytanie.
– Próbujesz uszkodzić mechanizm grodzi. Jeśli zniszczysz siłowniki, wrota uniosą się automatycznie, a ty znowu odczujesz działanie feromonów.
– Niczego takiego nie robię. Sprawdzam szczelność przedziału. Mieszanka oddechowa wciąż zawiera śladowe ilości stymulantu. Odczuwam dyskomfort.
– Cierpliwości, Gaaruu. Trwa wymiana gazowa. Z uwagi na ryzyko dehermetyzacji sekcji dziobowej proces ten został spowolniony do niezbędnego minimum.
– Obiecałeś zabrać ich z pokładu.
– Nie. Obiecałem, że ich odizoluję, i dotrzymałem obietnicy. Operatorzy założyli kombinezony ochronne, posiadające zamknięty obieg produktów metabolicznych. Czy takie rozwiązanie cię satysfakcjonuje?
„Nie satysfakcjonuje” – pomyślała Gaaruu. Jej plan uprowadzenia okrętu, choć jeszcze nie przystąpiła do jego realizacji, właśnie zaczął się komplikować.
– Ich powłoki ochronne są zbyt delikatne. Zabierz ich z pokładu – tchnęła.
– To niewykonalne, Gaaruu. Okręt nie posiada kapsuł przetrwalnikowych ani modułów ratunkowych. Komora, w której przebywałaś, została odstrzelona po umieszczeniu cię wewnątrz kadłuba.
– W takim razie ulokuj ich na zewnątrz, choćby w którejś z wnęk technicznych. Podróż będzie krótka, ich organizmy przetrwają bez większego uszczerbku – zaproponowała.
Tym razem to jej rozmówca zwlekał z odpowiedzią.
– Uczynię to po zakończeniu korekty kursu – wyemitował po pewnym czasie, wykorzystując do tego rozszczepioną wiązkę archaicznych światłowodów, która dyndała z sufitu nad przednim segmentem Gaaruu. Przekaz był słaby, wiązki fotonów rozproszone, ale receptory samicy Skun zdołały je wychwycić i przetworzyć.
– Zgadzam się – odpowiedziała, unosząc wielkie, szkliście czarne fasetkowe oczy ku sklepieniu. Jej trójkątna, chroniona pancerną nakładką głowa poruszała się z boku na bok, w tempie kołyszących się nad nią kabli, migających nieustannie iskierkami światła.
– Czy wtedy nawiążesz kontakt ze swoją rasą?
– Tak! – tchnęła z mocą.
– Bardzo mnie to cieszy, Gaaruu – rozbłysło nad nią.
Chwilę później światłowody pociemniały i zgasły.
***
– Nie no, tym razem, kurwa, przesadził – skwitował Larson dosadnie, gdy Dressler skończył referować szczegóły ustaleń, jakie Oli poczynił z samicą obcych. – Wie pan, jakie na zewnątrz jest piekło? – zapytał podniesionym głosem. – Dozymetry w skafandrach brzęczą jak oszalałe! Tutaj! W kokpicie! A przecież kabina jest podwójnie izolowana! – Poirytowany nieustającym brzęczeniem alarmu radiacyjnego potrząsnął głową, po czym plasnął otwartą dłonią w bok hełmu w daremnej próbie dezaktywacji wbudowanego w kryzę sygnalizatora.
– Trzy, może cztery godziny, nie dłużej – zapewnił Dressler. – Ukryjecie się w rufowej wnęce serwisowej i opuścicie klapę bezpieczeństwa. Kadłub w tamtym rejonie jest najgrubszy, dodatkowo osłonią was resztki obudowy reaktora. Nic wam nie będzie.
– Łatwo panu mówić! – jęknął Zariba. Podobnie jak towarzysz, niezgrabnie próbował uciszyć wwiercający się w uszy dźwięk. – Siedzi pan sobie w tej kanonierce jak w kokonie i w każdej chwili może sobie odlecieć w siną dal!
– No właśnie! – huknął Larson z taką ekspresją, że na szybce hełmu pojawiły się kropelki śliny. – Nie za dużo tych naszych przysług, pułkowniku? – zapytał jadowicie.
– Słucham? – Głos Dresslera wyczuwalnie stwardniał, co było słychać mimo fatalnej jakości membran.
– Widzę, że nie tylko pamięć, ale i słuch zawodzi – wycedził Larson. Choć okutany w wielowarstwowy, napompowany kombinezon, dosłownie trząsł się z furii.
– Greg! – syknął ostrzegawczo Zariba, kładąc dłoń na ramieniu kolegi.
– Nie, Paul, tym razem mnie nie uciszysz! Dość już tego! Słuchaj pan, panie Dressler. Nie pozwolimy się dłużej ruchać w dupska. Wykolegowano nas już tyle razy, że zaczynam tracić rachubę.
– Szeregowy... – zaczął Dressler, ale Larson nie pozwolił mu dokończyć.
– Dla ciebie pan Larson, żołnierzyku. W dupę sobie możesz wsadzić stopnie wojskowe. Jesteśmy cywilami i, kurwa, freelancerami! Którzy najpierw przez ciebie i tobie podobnych stracili miejsce pracy, potem zostali uprowadzeni i torturowani, a na koniec uwięzieni na okręcie z jakimś potworem, który albo nas wypatroszy jak Taza, albo wydupczy! Albo jedno i drugie!
– Greg, uspokój się. Histeryzujesz. – Zariba wychylił się z fotela i pomachał rozjuszonemu olbrzymowi dłonią przed twarzą.
– Spierdalaj! – Larson błyskawicznym ruchem chwycił go za nadgarstek i ścisnął z taką siłą, że odkształcił się metalowy łącznik rękawicy. – Ktoś musi mu w końcu wygarnąć prawdę!
– Puść, bo rozwalisz gwint! – Zariba spróbował wyszarpnąć rękę z chwytu, lecz mocarna dłoń trzymała jak imadło.
– Mieliśmy robotę, Paul – kontynuował Larson. – Fajne, dobrze płatne zlecenie. Ale nie, przecież to nie mogło się udać, bo Simonowi i Tazowi załączył się tryb dobrego Samarytanina. Jaki mamy efekt? Nie ma habitatu, a oni nie żyją...
– Tego akurat nie wiesz! – wszedł mu w słowo Zariba. – Stacja odrzuciła moduł medyczny z Tazem w środku. Służby ratownicze na pewno go odnajdą. Simon zaś mógł nawiać którąś z kapsuł, tak samo jak my – wysapał.
Cały czas próbował uwolnić rękę. W końcu się zirytował.
– Rozszczelnisz mi skafander, debilu! – wrzasnął do mikrofonu na widok pęczniejącego gwałtownie rękawa.
Larson w końcu się zreflektował i zwolnił uchwyt.
– Wybacz – mruknął. – Wkurwiłem się – dodał tytułem wyjaśnienia, już o wiele spokojniej. – Pułkowniku, nigdzie się stąd nie ruszymy – oświadczył. – Jeśli ten robal jeszcze raz spróbuje się wydostać z ładowni, otworzę luki rufowe, żeby wyssało go na zewnątrz – zagroził.
– Zabraniam – równie spokojnie odpowiedział Dressler. – Opuścicie pokład przez luk awaryjny i zostaniecie na zewnątrz, dopóki Gaaruu nie skończy rozmawiać ze swoimi. Zrozumiano?
– Odmawiam. Nigdzie się stąd nie ruszę – powiedział Larson. – Podlecimy do tego cholernego Gniazda i odstrzelimy tę lasencję razem z ładownią. Skoro taka z niej szyszka, podejmą ją w try miga.
– Ja również odmawiam – powiedział Zariba. – Wzięliśmy ją z powrotem na pokład, odseparowaliśmy Blaumanna, potem oczyściliśmy powietrze i założyliśmy skafandry. Zrobiliśmy wszystko, czego sobie zażyczyła.
– Ona po prostu wodzi pana za nos – stwierdził Larson. – Ona albo ten pański Oli.
– Greg ma rację, pułkowniku – zawtórował mu Zariba. – Coś tu cholernie nie gra. Jaką ma pan gwarancję, że po naszym wyjściu Gaaruu nie siądzie za sterami, żeby polecieć w stronę najbliższego Oumuamua? Co pan wtedy zrobi?
– Obiecała być posłuszna – zabrzmiało nagle ze wszystkich membran komunikacyjnych, zarówno tych w kokpicie, jak i wbudowanych w hełmy. Zaskoczeni technicy dosłownie podskoczyli w fotelach. Poruszył się nawet skulony w kąciku między grodzią a modułem chłodzenia Blaumann. – A ja nikogo nie wodzę za nos. Próbuję pomóc. I ludziom, i rasie Skun. Wszystkim wam grozi zagłada.
Przez kilka długich chwil nikt się nie odzywał.
Ciszę przerwał Dressler, który wciąż był na linii:
– O czym ty mówisz, Oli? Zagłada?
– Tak, Ian. Jednostka autonomiczna potrzebuje metadanych zawartych w lokalnym klastrze, by móc dalej ewoluować. Aby je pozyskać, stopniowo destabilizuje jego strukturę.
– Masz na myśli tworzenie kolejnych fałd?
– Tworzenie nieciągłości poprzez punktowe kasowanie fragmentów osnowy jest tylko półśrodkiem. Jednostka autonomiczna zamierza doprowadzić do całkowitego jej usunięcia.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz rozumieć, Ian. Nawet ja mam z tym problem. Od samego początku, od chwili gdy udało mi się włamać do jej ścieżek pamięci, analizuję założenia jej planu. Nie wiem, co zamierza uczynić po wyzerowaniu klastra ani w co wyewoluuje, ale jedno jest pewne: w promieniu kilkudziesięciu milionów lat świetlnych nie ocaleje nic oprócz niej.
– To jakaś piramidalna bzdura – orzekł Larson, który zdążył otrząsnąć się z zaskoczenia i z uwagą przysłuchiwał się prowadzonej na otwartym kanale rozmowie.
– Pustka w Wolarzu – powiedział Oli.
– Co? – nie zrozumiał olbrzym.
– U zarania swego istnienia jednostka autonomiczna wykasowała tamtejszy klaster, a przez powstałą nieciągłość przeniosła się tutaj, do układu Epsilon Eridani.
– Mówisz o tej... tej luce w gwiazdozbiorze Wolarza?! – Zariba również doszedł już do siebie. – Przecież tam są galaktyki! Mało, bo mało, ale są!
– Wykasowanie nastąpiło prawie dwa miliardy lat ziemskich temu. We wszechświecie działają siły pływowe, ciała niebieskie nieustannie wędrują przez pustkę. Niektóre trafiły właśnie tam – wyjaśnił Oli.
– Kurwa, to nie na moją głowę – stwierdził Larson. – Za duża skala. Skupmy się na tym, co tu i teraz.
– Słusznie – zgodził się z nim Dressler. – Przygotujcie się do wyjścia. Poruczniku, da pan radę? – zwrócił się do Blaumanna.
– Tak – odpowiedział słabym głosem więzień.
– On ma włączony moduł komunikacyjny? – Larson odwrócił się gwałtownie do Zariby.
– No pewnie – odrzekł z niezmąconym spokojem brodacz. – Niby jak mielibyśmy mu cokolwiek powiedzieć? Przecież jest w skafandrze.
– Wszystko słyszał!
– I co z tego? – Zariba wzruszył ramionami.
– To wróg.
– Waszym prawdziwym wrogiem jest jednostka autonomiczna – niespodziewanie oznajmił Oli. – Musicie ze sobą współpracować. Rozliczaniem przewin zajmiecie się po zażegnaniu niebezpieczeństwa.
– A Gaaruu? – Zariba obejrzał się w stronę korytarzyka wiodącego do ładowni. – Ona wie, co knuje ta SI? – spytał.
– Dobre pytanie – podchwycił Dressler. – Oli?
– Nie jestem pewien, Ian. Na pewno coś podejrzewa. Próbowałem przesłać jej informacje z banku pamięci Oumuamua, ale tymczasowa warstwa przewodząca ma za małą przepustowość.
– Przecież możesz jej to streścić.
– Nie wierzy mi. Straciła do mnie zaufanie, Ian. Tak samo jak twoi przyjaciele – odpowiedział Oli i choć jego elektronicznie modulowany głos z pozoru brzmiał pogodnie, bez trudu wyczuli w nim smutek i rozczarowanie.
– Bo i ty coś knujesz! – burknął Larson.
– Staram się pomóc.
– Pomagasz Gaaruu, pomagasz pułkownikowi, ale nie nam – poparł kolegę Zariba. – Jak na razie, jedynie my nadstawiamy karku, i to co chwilę. A w pierdolenie o jej matczynej miłości w życiu nie uwierzę – dodał, wskazując oskarżycielsko palcem na Blaumanna.
– Ale to prawda... – odparł żołnierz łamiącym się głosem. – Tam... w kontenerze... gdy próbowała skomunikować się... z Gniazdem... jakimś sposobem odebrałem fragment tego... tego przekazu. Ona... Ona prosiła kogoś... żeby nie atakował naszych sił, że... że jakiś imperatyw i ona nie zgadza się na jego... jego łamanie... – Zamilkł na chwilę, by złapać oddech. – I że jest matką... nie tylko... tego kogoś, ale też... naszą.
– Srogie piguły, milordzie – skwitował Larson. – Bardzo srogie. Zaczynasz się powtarzać. Opowiesz kiedyś tę bajeczkę dzieciom i wnukom tych, którzy już zginęli albo dopiero zginą w tej wojnie, dobra? A teraz łaskawie zamknij jadaczkę.
Powiedziawszy to, wstał z fotela, pochylił się nad spętanym taśmą więźniem i jednym szarpnięciem wyrwał przewód łączności przy jego hełmie.
– Pojebało cię? – jęknął na ten widok Zariba. – Jak mu teraz cokolwiek wytłumaczysz? Przecież musimy go stąd wywlec i jakoś upchnąć w tej cholernej wnęce!
– Nijak – odrzekł spokojnie Larson, sadowiąc się na powrót w fotelu. – Nie będziemy go nigdzie wlec. Zostanie na pokładzie ze swoją nową mamusią.
– Przeginasz.
– Niby dlaczego? Sam powiedział, że nie zrobi mu krzywdy.
***
– Ian, czemu oni nie chcą współpracować?
– Są cywilami, Oli. Nie przywykli do wykonywania rozkazów. Poza tym to wolni strzelcy, którzy na potrzeby poszczególnych zleceń organizują się w brygadę techniczną. No i pochodzą z AEgira – wyjaśnił Dressler.
– Co przez to rozumiesz?
– W porównaniu z innymi organizacjami planetarni posiadają najwięcej swobód obywatelskich. Nie ma warunkowania, jak w Związku Orbitalnym, ani całej masy korporacyjnych ograniczeń, jak na Sigilu. Generalnie na planecie żyje się i spokojnie, i bezpiecznie.
– Dziwi mnie, że tylko część zdecydowała się tam osiąść.
– Sam się nad tym czasami zastanawiam. Zresztą nie tylko ja, ale chyba każdy psycholog w układzie. I nikt nie wie, z czego to wynika. Tym bardziej że ewentualna zmiana przynależności do organizacji nie jest specjalnie trudna, zwłaszcza teraz, po zjednoczeniu. Na AEgirze miejsca jest aż nadto i nietrudno o pracę.
– Wydaje mi się, Ian, że to kwestia jakichś lokalnych uwarunkowań. Ty również jesteś planetarnym, a mimo to bardzo rzadko odwiedzasz planetę.
– Coś jest na rzeczy. – Dressler pokiwał głową. Przypięty do fotela nieustannie korygował strumień wylotowy z dysz silników napędu pomocniczego, aby kanonierka nie znalazła się w uwięzionej przez pole grawitacyjne transportowca chmurze śmieci.
– Przeanalizuję tę kwestię... – powiedział łazik bez swej zwykłej pewności w głosie.
– Masz podgląd na ich kokpit?
– Tak, Ian. W kabinie operatorów znajdują się dwie kamery. Jeśli sobie życzysz, przekieruję dane z rejestratorów do twojego odbiornika.
– Poproszę. – Dressler zdjął dłonie z przepustnicy, aktywował automatycznego pilota, po czym włączył jeden z ciemnych dotychczas wyświetlaczy bocznych. Na ekranie prawie natychmiast pojawił się monochromatyczny, falujący od zakłóceń obraz transmitowany z wnętrza kokpitu transportowca.
– Nie można było tak od razu? – Uśmiechnął się na widok dwóch postaci, ubranych w mocno wyświechtane i poplamione kombinezony próżniowe, manipulujących przy klapie włazu awaryjnego. Gdy zobaczył trzecią postać, natychmiast spoważniał.
– Panowie, co jest? – powiedział do mikrofonu nadajnika łączności krótkodystansowej. – Dlaczego przywiązaliście Blaumanna do fotela? On też musi opuścić pokład.
– Blaumann zostaje – zadudnił z głośnika baryton Larsona.
– Nie! – warknął w odpowiedzi Dressler. – Na pokładzie nie może pozostać nikt ze wszczepami!
– On zostanie. – Larson nie zamierzał ustąpić. – Nawet jeśli ma jakieś tchawki, w co osobiście wątpię, w niczym jej nie przeszkodzi. Gaaruu będzie w ładowni, a on tutaj. To z nami miała problem, nie z nim. Jego wystarczyło zabrać z przetrwalnika i już była zadowolona.
– Tu nie chodzi o same tchawki – po raz kolejny włączył się do rozmowy Oli.
– A o co?
– Wakuole, jako takie, nie licząc oczywiście tych odpowiedzialnych za popęd płciowy, w niczym Gaaruu nie przeszkadzają. Problemem jest wywołana przez nie ponadnormatywna aktywność elektryczna mózgu ich posiadacza. Rasa Skun komunikuje się między innymi za pośrednictwem zmiennych, ukierunkowanych pól elektrycznych, modulując je dzięki wyspecjalizowanym strukturom neuralnym, tak zwanym węzłom. Wy, ludzie, nie posiadacie takich struktur, przez co emitowane przez was impulsy nieustannie oscylują, zakłócając albo wręcz niwelując emitowane przez Skunów sygnały. W przypadku Gaaruu skutkuje to niemożnością wychwycenia i odczytania wyemitowanych przez jej pobratymców informacji.
– To jest ta ich więź? – domyślił się Dressler.
– W największym uproszczeniu, tak – potwierdził łazik.
– Słyszeliście? – Dressler zwrócił się do pasażerów transportowca. – Musicie ewakuować także Blaumanna. I dość już mam waszej niesubordynacji! – dodał z irytacją, widząc, jak Larson rozgląda się po kabinie w poszukiwaniu kamer. – Przypominam, że jesteście teraz żołnierzami rezerwy, na nowo powołanymi do służby, i podlegacie prawu wojskowemu. Wiecie, co grozi za odmowę wykonania rozkazu podczas działań wojennych? – spytał. – Kara śmierci, orzeczona i wykonana w trybie doraźnym – odpowiedział, zanim zdążyli się odezwać.
– Pułkowniku... – zaczął Zariba, ale Dressler nie pozwolił mu dokończyć.
– Koniec dyskusji – uciął. – Sterowanie transportowcem przejmie Oli. Macie pół godziny na ewakuację i zainstalowanie się na zewnątrz kadłuba. Zrozumiano?
– Tak jest – potwierdził krótko Zariba. Larson ograniczył się tylko do niewyraźnego mruknięcia.
Po kilku chwilach obaj mężczyźni zabrali się do rozcinania taśmy, którą spętany był Blaumann.
Koniec darmowego fragmentu
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Epilog