Siódma królowa - Greta Kelly - ebook
NOWOŚĆ

Siódma królowa ebook

Kelly Greta

4,2

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Drugi tom cyklu o księżniczce zmuszonej do walki o ocalenie królestwa w świecie zdrady i wojen.

Ciąg dalszy przygód Askii – wojowniczki, wiedźmy i królowej. Władczynię Seraveszu porywa cesarz Rovenu, by ją poślubić i… uśmiercić. Żeby uniknąć strasznego losu i uratować własne królestwo, wojowniczka staje się też szpiegiem. Ma na to tylko trzydzieści dni.

Więziona Askia powoli rozsupłuje sieć intryg na roveńskim dworze, obnaża prawdziwe oblicze cesarza Radovana i jego szalone pragnienie władania całym światem. Czy zdoła go pokonać w ostatecznym pojedynku i wyswobodzić podbite przez niego kraje – a przy okazji swego ukochanego…?

Wielowymiarowy świat, niezwykłe postaci i wartka, złożona fabuła […]. Wielbiciele gatunku «magii i miecza» nie będą mogli się oderwać od tej fascynującej opowieści o triumfie solidarności kobiet”.- „Publishers Weekly” (Starred Reviews)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (15 ocen)
8
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lidkai

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwszy tom był fajniejszy ale ten też jest super
00
Hanka173

Nie oderwiesz się od lektury

Askia Poritska e-Nimri, dziedziczka tronu Seraveszu, w dniu swojego ślubu zostaje porwana przez cesarza Rovenu. Rodovan zamierza uczynić ją swoją żoną i dzięki temu nabyć praw do tronu`żony. W niewoli, młoda wiedźma Askia zostaje podwójnie uwięziona. Raz w Tologradzie, dwa w okowach pięknego, ale zaczarowanego wisiorka blokującego wszelkie czary. Dodatkowo, ten czarodziejski wisior okrada ją z mocy i osłabia życiodajne siły. Dzięki darowi widzenia zmarłych dziewczyna poznaje poprzednie żony Radovana, zamiary przyszłego męża i plotki dworskie. Wiadomo, że po trzydziestu dniach Radovan pozbawi ją wiedźmiej mocy i zabije. Królowa nie zamierza oddać swej skóry tanio. Będzie walczyć o wolność. Zaczyna planować ucieczkę i szukać na dworze sprzymierzeńców. Askia jest inteligentna i bezkompromisowa, sprawiedliwa i szczera. Powoli udaje się jej zdobyć podziw Rodovana i poparcie niektórych dworzan. Determinacja, przebiegłość i mądrość młodej królowej zostaje nagrodzona… Autorka plastycznie opisu...
01

Popularność




Polecamy

W sprze­daży pierw­szy tom cyklu

Lodowa Korona

Lore­lei i Nadii,

oby­ście były rów­nie sza­lone i śmiałe jak kobiety w tej powie­ści i zawsze miały odwagę być sobą

Mapy

KRAINY KINVARY

SERA­VESZ

Solensk (sto­lica Sera­ve­szu)

Nadym

Kavondy

Góry Pesz­ka­lor

WOLNE PAŃ­STWO IDUN

Esz­ka­rot

IMPE­RIUM ROVENU

Tolo­grad (sto­lica Rovenu)

Polzi

Nivla­and

Khe­zhar

Gra­znia

Switz­kia

Raskis

IMPE­RIUM VISZIRU

Bet Naqar (sto­lica Visziru)

Pro­win­cja Tal­ria

Pro­win­cja Viszna

Pro­win­cja Qarsz­kand

Pro­win­cja Ser­rala

Pro­win­cja Owassa

Pro­win­cja Tovult

Pro­win­cja Yal­brika

Pro­win­cja Ras Madra

Pro­win­cja Elon

Pro­win­cja Kaszbrah

Pro­win­cja Avszir

Pro­win­cja Nuku­szbet

Pro­win­cja Minos­sos

Pro­win­cja Tamett

Pro­win­cja Sza­zir

Khan-e-Fet (góra w pro­win­cji Sza­zir)

Pro­win­cja Kizu­oka

Pro­win­cja Calormaña

MORZA

Sva­lin

Kin­net

1

WITAJ, NAJ­DROŻ­SZA.

Nikłe cie­pło zupeł­nie się ulot­niło, gdy padły te dwa słowa. Nawet ogień na kominku przy­gasł. Oczy­wi­ście nie potrze­bo­wa­łam świa­tła, by roz­po­znać potwora odpo­wie­dzial­nego za zamor­do­wa­nie tysięcy moich pod­da­nych.

Naj­droż­sza? Chyba chciał mi tym sło­wem ubli­żyć – albo mnie roz­gnie­wać – ale nie byłam już dziec­kiem i nie zamie­rza­łam ulec zło­ści. Jesz­cze nie. Lek­ce­wa­żąco wysu­nę­łam brodę.

– Rado­va­nie.

Uśmiech­nął się, napi­na­jąc wosko­watą twarz. Odnio­słam wra­że­nie, że jest w nim wię­cej gliny i magii niż krwi i kości. Roz­po­starł ręce, roz­cza­pie­rza­jąc dłu­gie palce, jakby poka­zy­wał mi ogromne bogac­twa swo­jego skra­dzio­nego impe­rium.

– Witaj w Tolo­gra­dzie.

Pomimo dzie­się­cio­leci roveń­skich pod­bo­jów, najaz­dów i gra­bieży kom­nata wyja­wiała ponurą histo­rię nie­do­statku i tru­dów. Nie tego się spo­dzie­wa­łam. Sypial­nia miała zwy­czajne szare ściany, wąskie okna strzel­ni­cze i kilka zaku­rzo­nych pó­łek z książ­kami. Jedy­nym prze­bły­skiem bogac­twa było łoże, na któ­rym sie­dzia­łam. Szkar­łatny bal­da­chim wyko­nano z gru­bego gra­zniań­skiego aksa­mitu, a pościel była miękka i cie­pła w dotyku. Zda­łam sobie sprawę, że ner­wowo pod­cią­gam ją pod szyję, niczym jakaś mało roz­gar­nięta panna.

Zmu­si­łam się do opusz­cze­nia rąk i zapa­no­wa­łam nad obrzy­dze­niem, jakie budziła we mnie świa­do­mość, że gdy byłam nie­przy­tomna, ktoś mnie wyką­pał i prze­brał. Mia­łam na sobie tylko cienką białą koszulę, ale patrzy­łam na Rado­vana jak wład­czyni spo­wita w jedwa­bie i przy­stro­jona wszyst­kimi klej­no­tami mojego kró­le­stwa.

Nie kró­le­stwa… impe­rium.

Gdy się wypro­sto­wa­łam, podobny do psiej kol­czatki łań­cuch o gru­bych ogni­wach prze­su­nął się nie­znacz­nie. Bez patrze­nia wie­dzia­łam, że mię­dzy moimi pier­siami spo­czywa szma­rag­dowy kamień wiel­ko­ści ludz­kiej pię­ści. Pre­zent uro­dzi­nowy od Rado­vana. Prze­klęty wisior. Mia­łam go na sobie w chwili porwa­nia, co teraz wyda­wało mi się zbyt podej­rzane, abym uznała to za zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści.

Napły­nęły wspo­mnie­nia ostat­nich chwil w Viszi­rze: lęk i cier­pie­nie na twa­rzy umie­ra­ją­cego mi na rękach Arma­ana; krzyki, wicher, krew try­ska­jąca mi w twarz, jej kwa­śny smak na języku; prze­szy­wa­jący ból w czaszce i utrata przy­tom­no­ści…

Nie. Nie teraz.

– Już zaczy­na­łem się mar­twić – oznaj­mił Rado­van, kiedy nic wię­cej nie powie­dzia­łam. Złą­czył dło­nie za ple­cami. – Gdy ran­kiem się nie prze­bu­dzi­łaś, pomy­śla­łem, że dozna­łaś jakie­goś urazu.

Ran­kiem? Mój wzrok powę­dro­wał w stronę okien, za któ­rymi pano­wała czarna noc. Jak długo leża­łam nie­przy­tomna?

– Cóż to byłby za cios dla cie­bie – odpar­łam, siląc się na obo­jętny ton. Nie­zu­peł­nie mi to wyszło, bo jed­no­cze­śnie roz­glą­da­łam się za czymś, nożem albo kijem, czego mogła­bym użyć, by uwol­nić świat od tego czło­wieka. Na próżno. Przy­po­mnia­łam sobie o zja­wie dziew­czyny, która obie­cała mi pomóc, ale nawet ona nie śmiała się poka­zać w obec­no­ści Rado­vana.

– To prawda. Już od dawna pra­gnę z tobą poroz­ma­wiać. – Rado­van prze­krzy­wił głowę, przy­glą­da­jąc mi się, jak­bym była jakąś dziwną, dziką istotą.

Pomy­śla­łam, że naprawdę taka jestem: dziwna i dzika. Ale nie tylko. Byłam rów­nież nie­bez­pieczna. Wiedźma, wojow­niczka, kró­lowa. Nie potrze­bo­wa­łam broni, żeby poko­nać tego męż­czy­znę.

Odrzu­ci­łam przy­kry­cie. Pod­nio­słam się. Sta­nę­łam sto­pami na chłod­nej pod­ło­dze, lecz to zimno było niczym w porów­na­niu z lodo­wa­tym stru­mie­niem magii, która wlała mi w żyły moc, siłę i zapo­wiedź walki. Pora to zakoń­czyć. Teraz.

– Vita­liju.

Zanur­ko­wa­łam głę­biej, się­gnę­łam ku nie­mej burzy w moim sercu, gdzie kró­lo­wał chaos i sza­lały czary. Magia wypeł­niła mi uszy wyciem mroź­nego wichru. Kom­natę zasnuła sza­rość.

Moc szarp­nęła się głę­boko w mojej piersi…

I tra­fiła na mur. A raczej ude­rzyła weń roz­pę­dzona. Koli­zja była okrutna. Moja magia roz­trza­skała się o wewnętrzną zaporę, która nie powinna ist­nieć. Bo zaklę­cie, które ją stwo­rzyło, nie było moje. Wycza­ro­wał ją Rado­van.

Łań­cuch na mojej szyi drgnął. Zaczął się szar­pać i trzeć o skórę w spóź­nio­nej prze­stro­dze. Ból prze­szył mi czaszkę i popa­rzył pierś pod meta­lo­wymi ogni­wami. Zagrzmiał hukiem dzwo­nów, od któ­rego zmęt­niał mi wzrok. Kolana się pode mną ugięły. Zdu­si­łam jęk i gwał­tow­nie przy­trzy­ma­łam się skraju łoża, by nie upaść.

Uszy wypeł­nił mi śmiech Rado­vana. Spoj­rza­łam na niego załza­wio­nymi oczami, z tru­dem powstrzy­mu­jąc prze­kleń­stwo, które cisnęło mi się na usta.

– Och, nie! – W kilku dłu­gich kro­kach poko­nał dzie­lącą nas odle­głość. – Czyż­byś pró­bo­wała posłu­żyć się magią? Nie­stety, to nie­do­zwo­lone.

– Co mi zro­bi­łeś? – wydy­sza­łam.

– Ależ nic, Askio – odparł. – Zapew­niam, że nie chcę cię skrzyw­dzić.

Ból prze­czył jego sło­wom.

– W takim razie po co tutaj jestem? Dla­czego zabi­łeś Arma­ana i Ozurę, by mnie porwać?

Twarz Rado­vana zmarsz­czyło zdu­mie­nie, jakby mój zarzut ode­brał jako znie­wagę.

– Nie zabi­łem kró­lo­wej Ozury.

– Zro­bił to twój czło­wiek. – Przed oczami sta­nął mi szty­let hra­biego Dobora w piersi Ozury. – Zgi­nęła przez cie­bie.

Jego wargi uło­żyły się w gry­mas wyro­zu­mia­ło­ści.

– Ten szty­let nie był prze­zna­czony dla niej… prze­cież wiesz.

Odpo­wie­dzia­ła­bym mu krzy­kiem, gdyby nie wspo­mnie­nie pobla­dłej twa­rzy Ozury bro­czą­cej krwią na pod­ło­dze świą­tyni, jej stę­ża­łych w lęku oczu. I obiet­nicy, którą mi zło­żyła.

Przy­rze­kam słu­żyć ci lepiej, gdy się znowu zoba­czymy.

Rado­van się­gnął ku mojej twa­rzy, lecz znie­ru­cho­miał, kiedy zesztyw­nia­łam.

– Jej śmierć na pewno była dla cie­bie bole­snym cio­sem. – Wes­tchnął. – Żało­sny koniec życia nie­zwy­kłej kobiety. I oczy­wi­ście Arma­ana. Był dobrym czło­wie­kiem. Szkoda, że musiał zgi­nąć.

– Wcale nie musiał.

– Ależ oczy­wi­ście, że musiał. Poślu­bił cię, Askio. Prze­strze­ga­łem go, by tego nie robił, lecz mnie nie usłu­chał. Bie­dak pew­nie nie był w sta­nie się powstrzy­mać. – Rado­van zaśmiał się nie­mal z żalem, tyle że ja wciąż czu­łam na skó­rze ślady krwi Arma­ana i cię­żar obiet­nicy, którą Ozura zło­żyła mi przed śmier­cią. – By­naj­mniej nie winię go o to. Jesteś naprawdę cudowna.

Zwie­rzęcy pomruk wyrwał mi się z gar­dła. Ręka bez mojej zgody się unio­sła. Zaci­śnięta pięść pomknęła w stronę szczęki Rado­vana.

I tra­fiła w pustkę. Nie dałam rady jej cof­nąć. Pochwy­ciła ją dłoń, któ­rej nie mogłam widzieć ani ode­pchnąć. Szarp­nę­łam się instynk­tow­nie, ale nie­wi­dzialne palce się zaci­snęły, nie pusz­cza­jąc mnie. Zwarły się mocno. Jesz­cze moc­niej. Poczu­łam, jak moje ścię­gna i mię­śnie się napi­nają, a kości ugi­nają. Zaci­snę­łam zęby, żeby zdła­wić krzyk bólu. Krzyk wście­kło­ści. Nie mogłam jed­nak powstrzy­mać Rado­vana. Siła mojej furii nie dorów­ny­wała jego potę­dze.

Lśnią­cymi oczami spoj­rzał na moją pięść zasty­głą o włos od jego twa­rzy. Zra­bo­waną innym mocą dźgnął moje ramię ostrzem bólu. Nie poru­szyw­szy ani jed­nym mię­śniem, zmu­sił mnie do opusz­cze­nia ręki i uwię­ził moje ciało w posą­go­wym bez­ru­chu. Mój umysł bun­to­wał się prze­ciw temu sta­nowi – prze­ciw bez­rad­no­ści. Na Bogi­nię Nocy, bez trudu by mnie teraz prze­wró­cił wiatr wyjący na zewnątrz.

I wola­ła­bym ten mroźny wicher niż potwora przede mną.

– Tak już lepiej – stwier­dził Rado­van, gdy sta­nę­łam bez­wol­nie wypro­sto­wana na bacz­ność. – Mia­łem nadzieję, że nasze pierw­sze spo­tka­nie prze­bie­gnie… spo­koj­niej, ale chyba nie powi­nie­nem tego ocze­ki­wać. Nie­wąt­pli­wie całe życie słu­cha­łaś okrop­nych opo­wie­ści o mnie. Męczy mnie to, że zawsze jestem przed­sta­wiany jako czarny cha­rak­ter. – Pokrę­cił głową z tak nie­szczerą miną, że mia­łam ochotę skrzy­wić się szy­der­czo. Szkoda, że wciąż nie mogłam się poru­szyć. – Nie jestem złym czło­wie­kiem, Askio. Nie jestem potwo­rem. I zamie­rzam ci to udo­wod­nić – obie­cał. – Roven jest teraz twoją ojczy­zną. Tolo­grad twoim domem. I jeżeli jesz­cze tego nie rozu­miesz… – Wzru­szył ramio­nami. – Wkrótce się prze­ko­nasz, że tak jest. Wiem, że jesteś wyczer­pana, lecz zanim pozwolę ci odpo­cząć, przed­sta­wię ci kilka zasad two­jego nowego życia tutaj. Sama już odkry­łaś, że nie możesz posłu­gi­wać się magią. Unie­moż­li­wia ci to zaklęty łań­cuch, który masz na szyi.

Zamru­ga­łam. Tylko to zdo­ła­łam zro­bić. Mię­śnie szyi się napięły, gdy pró­bo­wa­łam spoj­rzeć w dół, ale nawet ten ruch był ponad moje siły.

– Z pew­no­ścią się domy­ślasz, czym w rze­czy­wi­sto­ści jest wisior, nie­praw­daż? – Palce Rado­vana prze­su­nęły się po moim ramie­niu i cienka tka­nina koszuli noc­nej nie zapo­bie­gła odra­zie, jaką wzbu­dził jego dotyk. Powoli, jakby delek­to­wał się moją reak­cją, Rado­van uniósł łań­cuch i przy­trzy­mał wisior tak, bym go widziała. – To mój kamień Ael­lium, oczy­wi­ście zacza­ro­wany. Choć teraz to już nie­po­trzebne.

Dłu­gim kciu­kiem prze­su­nął po wisio­rze i lepki całun magii zadrżał mi przed twa­rzą. Piętno na ple­cach zapie­kło w odpo­wie­dzi, kiedy jądro kamie­nia poczer­niało, a brzegi zalśniły zie­le­nią w bla­sku ognia.

Ael­lium. Wzmac­niacz mocy, dzięki któ­remu sza­zir­scy fana­tycy zmu­szali wiedźmy do ujaw­nie­nia się. Rado­van za jego pomocą kradł magię swoim żonom. I poda­ro­wał go mnie. Tyle że…

Jeżeli wisior dła­wił moją moc, jakim cudem zoba­czy­łam tamtą zjawę? Ducha dziew­czyny, która obie­cała pomóc mi w ucieczce. Z wysił­kiem ogar­nę­łam wzro­kiem pomiesz­cze­nie, ale ni­gdzie jej nie było. Nie czu­łam obec­no­ści żad­nego ducha.

– Zaklę­cie jest bar­dzo dokładne – cią­gnął Rado­van. – Nie zdo­łasz sama zdjąć łań­cu­cha. Jedy­nie ja mogę to zro­bić. Jeśli spró­bu­jesz, popa­rzysz się – dodał powoli, z powagą, jak­bym była dziec­kiem, które igra z ogniem.

Deli­kat­nie uło­żył wisior z powro­tem na mojej piersi, patrząc na mnie bacz­nie. Na jego ustach błą­kał się uśmiech.

– Masz tyle pytań. Widzę je w two­ich oczach. Nawet teraz, choć jesteś sama i prze­ra­żona, chło­niesz infor­ma­cje. Sta­rasz się zna­leźć spo­sób, by mnie prze­chy­trzyć. Nie uda ci się, moja droga. I abyś wzięła sobie te słowa do serca… urzą­dzę mały pokaz.

Kamień na mojej piersi zro­bił się gorący na pół sekundy, nim Rado­van prze­jął wła­dzę nad moją lewą ręką. Jej mię­śnie napięły się tak bły­ska­wicz­nie, że usły­sza­łam trzask sta­wów, a dłoń drgnęła i się unio­sła. Wytrzesz­czy­łam oczy, ale nie byłam w sta­nie oprzeć się jego nie­mym pole­ce­niom. Nie mogłam się poru­szyć ani powstrzy­mać ruchu. Moje palce zaci­snęły się wokół kamie­nia… szarp­nęły.

Nikłe nie­bie­skie świa­tło prze­mknęło wzdłuż łań­cu­cha niczym płynny całus bły­ska­wicy. Oto­czyło kamień, chro­niąc go. I karząc mnie. Gorąco prze­pa­liło mi skórę, mię­śnie i ścię­gna. Nie mogłam nawet krzyk­nąć, gdy ogień dosię­gnął moich kości roz­dwo­jo­nym jęzo­rem nie­wi­dzial­nego bólu. Wię­cej niż bólu.

Potworna tor­tura prze­szyła mnie na wskroś, pusto­sząc i paląc przez sekundę, która trwała w nie­skoń­czo­ność. Mój szpik się zago­to­wał, zanim wresz­cie – całą wiecz­ność póź­niej – palce się roz­warły i wypu­ściły kamień z pokry­tej pęche­rzami, krwa­wią­cej dłoni.

Rado­van ujął ją w swoje ręce. Magiczna moc liznęła ranę i w mgnie­niu oka ból znikł. Po chwili skóra tylko ćmiła, jak obra­że­nia sprzed kilku dni, wciąż jed­nak była czer­wona i zaogniona. Pomy­śla­łam, że ten ślad ma być dla mnie przy­po­mnie­niem, jakby nie wystar­czała spie­czona, mię­sna woń przy­pa­lo­nego ciała.

Rado­van jesz­cze przez chwilę stu­dio­wał moją twarz i w końcu zaśmiał się z tego, co tam zoba­czył.

– Będziemy się świet­nie razem bawili, naj­droż­sza. – Obej­rzał się w kie­runku drzwi za sobą. – Wejść.

Otwo­rzyły się na jego roz­kaz i ujrza­łam czte­rech uzbro­jo­nych straż­ni­ków roz­sta­wio­nych w kory­ta­rzu. Lewy poli­czek każ­dego szpe­cił okrą­gły tatuaż. Dowo­dząca nimi kobieta w stop­niu kapi­tana – na co wska­zy­wały ozna­cze­nia na mun­du­rze – wystą­piła przed pozo­sta­łych. Miała okrą­głą twarz z wyso­kimi spłasz­czo­nymi kośćmi policz­ko­wymi Khe­zha­rów oraz cegla­sto­brą­zową skórę. Zmie­rzyła mnie wzro­kiem od stóp do głów, pil­nu­jąc, by jej ciemne oczy niczego nie zdra­dzały.

Moc Rado­vana nagle się cof­nęła. Moje mię­śnie zwiot­czały. Zachwia­łam się i mało bra­ko­wało, bym osu­nęła się na pod­łogę. Praw­do­po­dob­nie taki był cel.

Rado­van uśmiech­nął się jak gdyby ni­gdy nic.

– Kapi­tan Qaden­zi­zeg.

Kobieta w wej­ściu złą­czyła pięty czar­nych lśnią­cych butów ze stu­kiem, który roz­szedł się po kom­na­cie.

– Tak, Wasza Cesar­ska Mość?

– Pro­szę, odpro­wadź księż­niczkę Askię…

– Kró­lową – wark­nę­łam, czym wywo­ła­łam roz­ba­wie­nie Rado­vana i gwar­dzistki.

– Doprawdy, kochana. Rozu­miem, że uwa­żasz się za kró­lową Sera­ve­szu, ale czy to odpo­wiedni moment na sprze­cza­nie się o tytuły?

– Nie uwa­żam się za kró­lową Sera­ve­szu, tylko jestem kró­lową zarówno Sera­ve­szu, jak i Visziru. A gdy­bym chciała się sprze­czać o tytuły, nale­ga­ła­bym, abyś nazy­wał mnie cesa­rzową, ponie­waż Armaan zamie­rzał mnie nią ogło­sić, zanim go zamor­do­wa­łeś.

Prze­klęty uśmie­szek Rado­vana nawet nie drgnął.

– W porządku. Pro­szę eskor­to­wać Jej Kró­lew­ską Mość Askię do jej kom­naty.

– Pro­to­kół czer­wony? – spy­tała dowo­dząca.

Nie mia­łam poję­cia, co to ozna­cza, ale zje­ży­łam się, widząc, z jakim obrzy­dze­niem na mnie patrzy.

– By­naj­mniej – powie­dział czule Rado­van. – To nie będzie konieczne. Jed­nego jestem pewien co do mojej naj­droż­szej kró­lo­wej, mia­no­wi­cie tego, że ma wielką wolę życia.

Poczu­łam drgnie­nie nie­pew­no­ści na twa­rzy, ale zaci­snę­łam usta. Musia­łam dotrzeć do wspo­mnia­nej kom­naty. Zna­leźć się w miej­scu, gdzie będę mogła spo­koj­nie wszystko prze­my­śleć. Zacząć pla­no­wać.

Wod­ni­ście zie­lone oczy Rado­vana zalśniły, gdy pod­niósł moją wciąż obo­lałą dłoń do ust, pro­wo­ku­jąc mnie, abym zare­ago­wała, ude­rzyła. Nie zamie­rza­łam jed­nak dać mu tej satys­fak­cji. Usztyw­ni­łam ciało, jakby było z drewna, i pozwo­li­łam, aby poca­ło­wał mnie w rękę. Musia­łam wytrzy­mać, tak jak zawsze. I jak zamie­rza­łam trwać dalej, dopóki nie nada­rzy się szansa zakoń­cze­nia tego – na dobre.

– Wkrótce się zoba­czymy, uko­chana – wyszep­tał.

Wyszarp­nę­łam rękę.

– Pieprz się, Rado­va­nie.

2

JEGO ŚMIECH GONIŁ ZA MNĄ KORY­TA­RZEM. Nowe fale nie­na­wi­ści prze­ta­czały się przeze mnie z zaśle­pia­jącą inten­syw­no­ścią. Pró­bo­wa­łam zdła­wić to uczu­cie. Popy­chana przez straż­ni­ków, zmu­sza­łam się do uważ­no­ści i snu­łam pierw­sze wątki mgli­stego planu.

W porów­na­niu ze skrom­nym wystro­jem pomiesz­cze­nia, które opu­ści­łam, hol wyglą­dał zaska­ku­jąco oka­zale. Stą­pa­łam boso po ide­al­nie bia­łej posadzce z mar­muru – cie­płej pomimo suro­wej roveń­skiej zimy. Na ścia­nach wisiały jedwabne gobe­liny i lustra w zło­co­nych ramach. Każdy zakręt oświe­tlały zacza­ro­wane żyran­dole koły­sane nie­wy­czu­wal­nymi podmu­chami. Wszystko wokół świad­czyło o prze­py­chu, któ­rego nie byłam w sta­nie podzi­wiać. By­naj­mniej nie tylko dla­tego, że stał za nim znój milio­nów gnę­bio­nych ludzi – i dusze sze­ściu zamor­do­wa­nych kró­lo­wych – ale także przez jawną furię pro­mie­niu­jącą od Qaden­zi­zeg.

Kro­czyła obok mnie z ponurą miną, która stała się jesz­cze bar­dziej posępna po tym, co na odchodne powie­dzia­łam Rado­va­nowi. Jedną dłoń zaci­skała na zło­tej ręko­je­ści mie­cza, a drugą zwi­nęła w pięść, z tru­dem trzy­ma­jąc nerwy na wodzy. Wie­dzia­łam, że za pierw­szym zakrę­tem porzuci wszel­kie pozory.

Dla­tego byłam gotowa na jej cios.

Odchy­li­łam się jak naj­moc­niej i pozwo­li­łam, aby szorst­kie kłyk­cie Qaden­zi­zeg jedy­nie zaha­czyły o mój pod­bró­dek. Drugą ręką chwy­ciła mnie za koł­nierz i pchnęła twa­rzą w zie­lony gobe­lin, któ­rego wzoru nie mogłam roz­po­znać spo­mię­dzy splo­tów tka­niny. Pró­bo­wa­łam się wykrę­cić potęż­niej­szej ode mnie wojow­niczce, nie żeby się uwol­nić, ale dla­tego, że takiej reak­cji ocze­ki­wała. Zale­żało mi, aby sza­nowna kapi­tan dostała dokład­nie to, czego się spo­dzie­wała – chcia­łam wpra­wić ją w samo­za­do­wo­le­nie i uśpić jej czuj­ność, abym sama mogła się zająć waż­niej­szymi spra­wami.

– Niech mnie Wasza Kró­lew­ska Mość uważ­nie wysłu­cha – wysy­czała, pry­cha­jąc mi kro­plami śliny w twarz. – Mam gdzieś to, czy uwa­żasz się za koro­no­waną cesa­rzową czy nawet za samą Bogi­nię Nocy. Tu jesteś cho­dzą­cym tru­pem. A zwra­ca­jąc się do cesa­rza, pil­nuj jęzora, bo ci go wytnę, jak Bóg Dnia świad­kiem.

– Tyle zło­ści o tak drobną znie­wagę? I jaka żar­li­wość – zakpi­łam i pozwo­li­łam, by wykrę­ciła mi lewą rękę. Opar­łam się chwy­towi Qaden­zi­zeg, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie uwol­nić prawą. – Przy­znaj, w ten spo­sób zdo­by­łaś awans na kapi­tana gwar­dii? Bro­niąc go i nad­ska­ku­jąc mu, jakby to mogło spra­wić, że cię poko­cha?

Mię­śnie szczęki Qaden­zi­zeg się napięły, a ja nie­mal się roze­śmia­łam, bo zaim­pro­wi­zo­wany przy­tyk tra­fił w punkt. Wpiła mi palce w ramiona, obró­ciła mnie gwał­tow­nie i rąb­nęła pię­ścią w żołą­dek. O ile ciosu w twarz w więk­szej mie­rze unik­nę­łam, o tyle przed tym nie mogłam uciec. Z jękiem zgię­łam się wpół, zama­cha­łam rękami i przy­trzy­ma­łam się pasa Qaden­zi­zeg.

Za któ­rym tkwiły zatknięte noże.

Ode­pchnęła mnie. Ude­rzy­łam ple­cami o ścianę i przy­ci­snę­łam skrzy­żo­wane ręce do brzu­cha.

– Wy, wiedź­mie żony, wszyst­kie jeste­ście takie same. Z początku odważne i harde.

– Łatwo o odwagę, kiedy nie ma się nic do stra­ce­nia.

– I wła­śnie tu się myli­cie. Tylko śmierć jest łatwa, ale kolejne trzy­dzie­ści dni… – Prych­nęła, krę­cąc głową. – W końcu posu­niesz się za daleko, roz­zło­ścisz cesa­rza o jeden raz za dużo. A wtedy ja będę gotowa. Nim przyj­dzie koniec, będziesz bła­gała mnie o szyb­szą śmierć, ale nie zdo­łam ci pomóc. Zresztą nawet bym nie chciała. Bo prawda jest taka, Wasza Kró­lew­ska Mość, że zawsze może być o wiele gorzej.

Nim w kory­ta­rzu umil­kło echo jej prze­mowy, Qaden­zi­zeg okrę­ciła się na pię­cie i ruszyła dalej. Jeden z gwar­dzi­stów pchnął mnie naprzód i pod­ję­li­śmy mil­czący marsz krę­tymi kory­ta­rzami zamku.

Za mija­nymi po dro­dze oknami pano­wał mrok, a ponie­waż ni­gdzie nie widzia­łam służby, podej­rze­wa­łam, że jest śro­dek nocy. Chyba że wasale Rado­vana bali się zbli­żać do jego kom­nat. Jeżeli rze­czy­wi­ście są to jego kom­naty, prze­mknęło mi przez myśl. Wąt­pli­wo­ści wal­czyły we mnie z obrzy­dze­niem. Nie wie­rzy­łam, że czło­wieka, który pra­gnie wła­dać całym świa­tem, zado­wala ta surowa cela.

Skrzy­wi­łam się. Cela. Z rosną­cym lękiem zasta­na­wia­łam się, dokąd mnie pro­wa­dzą. Krą­żyły pogło­ski, że Rado­van trzy­mał poprzed­nie żony zakute w łań­cu­chy na szczy­cie wieży Rosz­kot, gdzie powoli zabi­jało je okrutne zimno. Mówiono też, że wtrą­cał je do lochu pod zam­kiem i tam stop­niowo tra­ciły rozum, zanim odbie­rał im życie.

Potrzą­snę­łam głową, wpa­tru­jąc się w szkar­łatny dywan, i z wysił­kiem odpę­dzi­łam od sie­bie te myśli. Wie­dzia­łam, że powin­nam się sku­pić na scho­dach i na odle­gło­ści od kom­naty Rado­vana do miej­sca, dokąd mia­łam tra­fić. Potrze­bo­wa­łam porząd­nej pamię­cio­wej mapy tego miej­sca.

Mia­łam nadzieję, że mi się przyda.

Zeszłam z ostat­niego stop­nia i w ślad za Qaden­zi­zeg ruszy­łam dłu­gim, dobrze oświe­tlo­nym holem peł­nym iden­tycz­nych, solid­nie wyglą­da­ją­cych drzwi poma­lo­wa­nych na kre­mowo-złoto. Przy­po­mi­nało to zły sen, w któ­rym bie­gnie się kory­ta­rzem bez końca. Oczy­wi­ście tym razem bieg nie wcho­dził w grę, no i wie­dzia­łam, że z tego kosz­maru się nie ocknę.

Zatrzy­ma­li­śmy się przy pią­tych drzwiach, które posia­dały tę wąt­pliwą zaletę, że wyglą­dały ina­czej od pozo­sta­łych. Pośrodku wycięto długi pro­sto­kątny otwór zasła­niany mosiężną pokrywą.

Qaden­zi­zeg uśmiech­nęła się okrut­nie, kiedy unio­słam brwi ze zdzi­wie­nia.

– To żeby mieć cię na oku – powie­działa, krzy­żu­jąc ręce. – Straż­nik będzie co dzie­sięć minut zaglą­dał do środka, by spraw­dzić, czy nie przy­szło ci do głowy wybrać wyj­ście dla tchó­rzy.

– Mia­ła­bym pozba­wić cię mojego towa­rzy­stwa? – spy­ta­łam tak słodko, że aż roz­bo­lały mnie zęby. – Prze­nigdy.

Skrzy­wiła usta, pchnęła mnie za próg i zatrza­snęła mi drzwi na ple­cach. Cię­żar tra­fia­ją­cego na miej­sce rygla zagrze­cho­tał moimi krę­gami, lecz, na Boga Dnia, wresz­cie byłam sama.

Oparta o drzwi zamknę­łam oczy i zro­bi­łam sześć powol­nych odde­chów. Brzuch bolał mnie nie­ziem­sko, ale żebra chyba mia­łam całe. Roz­plo­tłam skrzy­żo­wane ręce i postu­ka­łam o udo pła­ską stroną ostrza zra­bo­wa­nego noża.

Przy­pusz­cza­łam, że Qaden­zi­zeg wpad­nie we wście­kłość, kiedy odkryje, że ukra­dłam jej szty­let zza pasa. Myśl o jej zło­ści była jak wino, ale nie mia­łam czasu się nią delek­to­wać. Musia­łam ukryć gdzieś nóż, zanim kapi­tan spo­strzeże jego brak.

Moją uwagę od razu zwró­ciło to, czego w kom­na­cie nie było. Wyglą­dała rów­nie pięk­nie i oka­zale jak hol, który do niej pro­wa­dził, lecz każdy ele­ment piękna coś psuło. W prze­ciw­le­głym końcu dłu­giego pro­sto­kąt­nego pomiesz­cze­nia usta­wiono łoże. Miało ramę rzeź­bioną w pną­cza i kwiaty, a cztery pod­pory przy­po­mi­nały korze­nie ogrom­nego drzewa. Tyle że nie pod­trzy­my­wały żad­nego bal­da­chimu, a za wez­gło­wiem, tam gdzie powi­nien wisieć gobe­lin, nie było nic. Pusta ściana wyło­żona pane­lami ciem­nego drewna i groź­nie wyglą­da­jący hak do zawie­sze­nia ozdob­nej tka­niny.

Obe­szłam kom­natę i stwier­dzi­łam, że podob­nie ma się rzecz z dwoma oknami, które znaj­do­wały się po pra­wej stro­nie. Były sze­ro­kie, ale zakra­to­wane. Miały drążki, zasłony jed­nak zdjęto. Na kominku mię­dzy oknami pło­nął ogień, a osła­nia­jącą go meta­lową kratę zamknięto na kłódkę. Podob­nie jak dużą szafę przy prze­ciw­le­głej ścia­nie. Łazienka nato­miast w ogóle nie miała drzwi. Wannę wyko­nano z kre­mowo-sza­rego mar­muru, a krany miały kształt zło­tych rybek, lecz nie pole­ciała z nich woda, gdy je odkrę­ci­łam.

Cała kom­nata malo­wała w mojej wyobraźni obraz, pod któ­rego wpły­wem zadrża­łam. Wygodne i przy­tulne detale – aksa­mitna kapa na łożu i plu­szowe fotele, duży sto­lik z roz­sta­wioną na nim sza­chow­nicą i toa­letka pełna przy­bo­rów do maki­jażu – były jedy­nie przy­krywką. Miały uśpić nie­po­kój, wpro­wa­dza­jąc nuty kom­fortu i bez­pie­czeń­stwa. Wystar­czyło odpo­wied­nio przy­mru­żyć oczy, a nie­mal można było sobie wyobra­zić, że to prze­piękny apar­ta­ment gotowy na przy­ję­cie zagra­nicz­nego ary­sto­kraty.

Tyle że ni­gdy nie lubi­łam uda­wać – ani tym bar­dziej okła­my­wać samej sie­bie. Tym­cza­sem to pomiesz­cze­nie było pełne kłamstw. Pozo­rów i śla­dów obec­no­ści moich poprzed­ni­czek. Kobiet, które – sądząc po wyglą­dzie tej kom­naty – za wszelką cenę pró­bo­wały się uwol­nić od Rado­vana. Nawet jeżeli jedyną moż­liwą drogą ucieczki była śmierć.

Krę­cąc głową, pode­szłam do szafy. Stała na krót­kich gru­bych nóż­kach i mogłam scho­wać nóż w szcze­li­nie pod nią. Kiep­ska kry­jówka, ale musi wystar­czyć, pomy­śla­łam, wci­ska­jąc szty­let mię­dzy drew­niane dno mebla i gruby nie­bie­ski dywan.

– Chyba możesz się bar­dziej posta­rać, dziew­czyno.

– Siv! – Druga zjawa upo­mniała pierw­szą ziry­to­wa­nym tonem, który świad­czył, że robi to nie pierw­szy raz.

– No co? – obru­szyła się pierw­sza. – Skoro miała dość sprytu, żeby pod­wę­dzić szty­let Qaden, z pew­no­ścią może go lepiej ukryć.

Lodo­waty dreszcz prze­szedł mi po ple­cach i wnik­nął w koń­czyny. By­naj­mniej nie miał nic wspól­nego ze stra­chem. Tak dzia­łała osnowa mojej magii – powróz, który hamo­wał moc. Dotknę­łam łań­cu­cha na piersi i się uśmiech­nę­łam. Był zimny, a ja nie czu­łam żad­nego bólu. Ani ognia. Dziwne. Wsta­łam i się odwró­ci­łam. W kom­na­cie zebrała się gro­madka kobiet.

Pocho­dziły z całego kon­ty­nentu, młode i stare, ładne i zwy­czajne, a łączyło je jedno – wszyst­kie były mar­twe. Jedna stała przy oknie, odwró­cona ple­cami do mnie. Druga klę­czała przy ogniu, grze­jąc dło­nie. Jesz­cze dwie sie­działy przy stole i przy­glą­dały mi się znad sza­chow­nicy. A ostat­nia para stała bli­sko mnie i pierw­szy raz widzia­łam tak odmienne towa­rzyszki.

Ta, która ode­zwała się pierw­sza, była postawna, miała sze­ro­kie barki i mocne nogi. Jasne włosy zaple­cione w długi war­kocz prze­rzu­ciła przez ramię. Jej strój skła­dał się z obci­słych pat­chwor­ko­wych spodni oraz luź­nej tuniki – i koja­rzył mi się z kor­sa­rzami z baśni. Jej głos brzmiał młodo, ale twarz miała posta­rzałą. Pomarsz­czona i pobruż­dżona skóra wyglą­dała tak, jakby zbyt długo dzia­łały na nią słońce i wiatr.

Druga wyglą­dała zna­jomo. To jej ładną buzię ujrza­łam nad sobą, kiedy się ock­nę­łam w tym pie­kiel­nym miej­scu. Była młoda, w moim wieku, może tro­chę star­sza. Cecho­wały ją opa­no­wa­nie i wytwor­ność, które wpaja się każ­demu poko­le­niu ary­sto­kra­tek. Jej suk­nia pre­zen­to­wała się nie­zwy­kle porząd­nie. Zjawa splo­tła dło­nie przed sobą, przy­glą­da­jąc mi się jak zwie­rzątku, które bała się spło­szyć.

Uśmiech­nę­łam się i ski­nę­łam do tej, która prze­mó­wiła pierw­sza.

– Kom­nata jest pra­wie pusta… masz lep­szy pomysł, gdzie mogła­bym to scho­wać?

Jej oczy bły­snęły wesoło.

– Woj­nicy są dra­pież­ni­kami, kochana. A dra­pież­niki nie patrzą w górę.

Powio­dłam spoj­rze­niem w ślad za jej wzro­kiem na szafę. Rze­czy­wi­ście, mocno zaku­rzony szczyt prze­sła­niały woluty zdo­biące przód mebla.

– Domy­ślam się, że jeste­ście żonami Rado­vana – powie­dzia­łam, prze­kła­da­jąc broń w nowe miej­sce.

– Zga­dła od razu. – Zjawa o suro­wym wyglą­dzie uśmiech­nęła się sze­roko. – Patrz­cie ją! Tkwi w kom­na­cie peł­nej duchów i nawet nie ma gęsiej skórki.

– Jest wiedźmą śmierci, więc przy­wy­kła do widoku duchów – ode­zwała się jedna z kobiet przy sto­liku. Kapłanka, sądząc po stroju. – Choć przy­znaję, że gdy­bym ujrzała w swo­jej sypialni Siv, zaczę­ła­bym krzy­czeć ze stra­chu.

– Na pewno byś krzy­czała – stwier­dziła twar­dzielka z uśmiesz­kiem – ale nie ze stra­chu.

– Siv. – Młoda ary­sto­kratka upo­mniała towa­rzyszkę spoj­rze­niem. – Może na począ­tek powin­ny­śmy się przed­sta­wić. Księż­niczka Eli­ska z Raskisu – powie­działa, siląc się na uśmiech, po czym wska­zała kobietę obok sie­bie. – A to…

– Sama potra­fię to zro­bić, do dia­ska. Jestem Siv ze Switz­kii, obie­ży­światka i kaperka…

– Chyba piratka – cierpko spro­sto­wała kapłanka.

Siv wyszcze­rzyła zęby.

– Ni­gdy nie dowie­dziono mi tego przed sądem.

– W takim razie ty masz na imię Asyl – zwró­ci­łam się do kapłanki, zanim ona i Siv wdały się w spór, który naj­wy­raź­niej trwał od dawna.

Z wdzię­kiem pochy­liła głowę, przy­ta­ku­jąc.

– Arcy­ka­płanka Asyl z Khe­zharu, do usług.

– Zatem to jest… Freyda?

Kobieta obok Asyl nie­znacz­nie ski­nęła głową. Wie­dzia­łam, że wiedźma ognia z Gra­znii była naj­star­szą – pod wzglę­dem wieku – żoną Rado­vana. Chuda, ale mocna jak stal, przy­glą­dała mi się z miną, w któ­rej dopa­trzy­łam się lek­kiej dez­apro­baty. Moż­liwe jed­nak, że tylko mi się tak wyda­wało z powodu trzech nie­rów­nych blizn po lewej stro­nie jej twa­rzy. Opo­wia­dano, że kró­lowa pań­stwa kup­ców wal­czyła kie­dyś z bari­ba­lem. I zwy­cię­żyła.

– A ty jak masz na imię? – zwró­ci­łam się do klę­czą­cej przy kominku pulch­nej kobiety.

– Ragata – odparła i uśmiech­nęła się do mnie w zamy­śle­niu.

– Ragata – powtó­rzy­łam, zapa­mię­tu­jąc twarz dru­giej żony Rado­vana, po czym prze­nio­słam wzrok na ostat­nią zjawę. Wciąż stała ple­cami do mnie. Od korony po pas zasła­niał ją welon, który koły­sał się z każ­dym tchnie­niem przej­rzy­stej postaci. – To ozna­cza, że ty jesteś Kata­rzyną.

Pierw­sza żona Rado­vana nawet naj­lżej­szym gestem nie zdra­dziła, że mnie sły­szy. Stała zupeł­nie nie­ru­chomo. Mil­czący mono­lit zdra­dzo­nego zaufa­nia i znisz­czo­nej miło­ści. Pozo­stałe odwró­ciły wzrok.

– Nie przej­muj się nią – oznaj­miła sce­nicz­nym szep­tem Siv. – Ona rzadko się odzywa.

Mimo­wol­nie unio­słam brew, ale wola­łam się powstrzy­mać od komen­ta­rza. Kata­rzyna i Rado­van byli mał­żeń­stwem przez wiele lat. Mieli nawet dziecko, które według posia­da­nych przeze mnie infor­ma­cji na­dal żyło, tyle że…

Zer­k­nę­łam na Siv.

– Jej syn wciąż…?

– Tak, Gethen żyje – odparła, ści­sza­jąc głos tak jak ja. – Nie­roz­gar­nięty bie­dak cią­gle wędruje po zamku, szu­ka­jąc matki.

Spoj­rza­łam na Kata­rzynę. Nie potra­fi­łam sobie wyobra­zić, co czuje w tej pułapce bez wyj­ścia. Nie mogła pocie­szyć syna, który jej potrze­bo­wał, i tkwiła tu z męż­czy­zną, który ją zamor­do­wał. Na jej miej­scu też nie mia­ła­bym ochoty z nikim gadać.

– Rado­van twier­dził, że nie będę w sta­nie uży­wać mocy z kamie­niem Ael­lium na szyi – powie­dzia­łam. – Pró­bo­wa­łam wezwać jed­nego z moich ludzi, ale na próżno.

Wszyst­kie kró­lowe oprócz Kata­rzyny spoj­rzały na Asyl. Kapłanka strzep­nęła coś nie­wi­docz­nego z kolan. Minę miała tajem­ni­czą i wymowną.

– Rado­van został wpro­wa­dzony w błąd – oznaj­miła z taką satys­fak­cją, że na moment jej tiu­lowa postać zyskała ostrzej­sze kon­tury.

Przy­mru­ży­łam oczy.

– Jak to?

– Posiada jedy­nie czę­ściową wie­dzę na temat dzia­ła­nia kamieni.

– Za to twoja wie­dza jest zupełna? – spy­ta­łam.

– Ael­lium pocho­dzi z khe­zhar­skich kopalni – odparła, jakby to wszystko tłu­ma­czyło. – Łań­cuch i kamień peł­nią różne funk­cje. Zaklę­cie obej­muje wyłącz­nie łań­cuch i to ono, a nie wisior, przy­pa­liło ci rękę. – Spoj­rzała na wciąż pie­kącą skórę wnę­trza mojej dłoni. – Ogniwa powścią­gają twoją moc, abyś nikomu nie zagra­żała, nato­miast kamień stop­niowo okrada cię z magii. Wciąż masz świa­do­mość posia­da­nego daru, choć wła­ści­wie nie jesteś w sta­nie go użyć. To nie­wiel­kie roz­róż­nie­nie, które w wypadku wiedźm żywio­łów nie ma zna­cze­nia. – Asyl prych­nęła, jakby w jej mnie­ma­niu o takich wiedź­mach w ogóle nie warto było mówić. – Jed­nak dla wiedźm ducha, takich jak ty czy ja, róż­nica jest ogromna. Umoż­li­wiała mi wyczu­wa­nie zamia­rów Rado­vana, choć reszta moich mocy pozo­sta­wała mar­twa.

Poki­wa­łam głową.

– I dzięki temu mogę widzieć was wszyst­kie. Rado­van niczego się nie domy­śla?

– Jest tylko cza­row­ni­kiem – powie­działa kapłanka z nie­sma­kiem. – I jak u nich wszyst­kich, jego magia nie żyje w nim, tylko pocho­dzi z kamie­nia. On jej nie czuje tak jak my.

– I oczy­wi­ście nie wypro­wa­dzi­łaś go z błędu. – Poczu­łam, jak moje usta mimo­wol­nie ukła­dają się w uśmiech.

Asyl unio­sła brwi.

– Mia­ła­bym stra­cić jedyną prze­wagę? Co to, to nie.

– Cie­szę się, że jego moc ma jakieś gra­nice – wyszep­ta­łam.

– Oczy­wi­ście, że ma – wtrą­ciła Eli­ska. – Nie jest wszech­po­tężny.

Słowo „jesz­cze”, które powinno paść na końcu ostat­niego zda­nia, zagrzmiało ogłu­sza­jąco w mojej czaszce, więc się odwró­ci­łam i pode­szłam do kominka.

Powróz pęta­jący moją magię dawał o sobie znać coraz wyraź­niej – jak­bym bro­dziła w lodo­wa­tej wodzie. Nawet tak licha moc pod­le­gała dyk­ta­towi Dwu­li­cego Bóstwa. Magia? Pro­szę bar­dzo, ale ni­gdy za darmo. Zasta­na­wia­łam się, co ogra­ni­cza Rado­vana. Jaką cenę płaci za swoje czary?

– Jak on używa Ael­lium? – Mój wewnętrzny głos zabrzmiał cicho, jak przy­tłu­miony lękiem, któ­rego nie mogłam wyra­zić. Zamknę­łam lewą dłoń i poczu­łam pul­su­jący ból w jej wnę­trzu. – Nawet nie dotknął kamie­nia, a zdo­łał…

Nie dokoń­czy­łam myśli, ale to nie miało zna­cze­nia. Nie dla tych kobiet. W ich har­dych spoj­rze­niach zoba­czy­łam prawdę.

– Po Raga­cie Rado­van roz­łu­pał swój kamień – wyja­śniła Asyl, zer­ka­jąc na drugą kró­lową, która na­dal sie­działa przy ogniu, utkwiw­szy w pło­mie­niach nie­obecny wzrok. Gorzej niż nie­obecny. W jej spoj­rze­niu dostrze­głam dziwną pustkę. Zatarte myśli.

– Roz­łu­pał? – spy­ta­łam, wciąż nie rozu­mie­jąc. – Ale jak…

– Dwie połowy są z sobą powią­zane dzięki Kata­rzy­nie i Raga­cie… poprzez ich magię – wyja­śniła Asyl. – Dzięki temu on może uży­wać swo­jej czę­ści kamie­nia, pod­czas gdy twoja odbiera moc tobie. Jeden frag­ment robi to, co drugi. Tym spo­so­bem ni­gdy nie jest bez­bronny.

– Cudow­nie. – Sfru­stro­wana wsu­nę­łam palce we włosy. Pró­bo­wa­łam się sku­pić na plu­sach. Mogłam widzieć kró­lowe. A co z innymi duchami? Z Vita­li­jem?

I z Ozurą?

Wró­ci­łam myślami do Visziru. Przed pogrze­bem kró­lo­wej uda­łam się do niej. Bła­ga­łam o wska­za­nie mi drogi. I o wyba­cze­nie. Za śmierć, do któ­rej się przy­czy­ni­łam, i za obiet­nicę, którą mi zło­żyła.

Przy­rze­kam słu­żyć ci lepiej, gdy się znowu zoba­czymy.

Żołą­dek mi się ści­snął i poczu­łam kłu­jący ból – pamiątkę po pię­ści Qaden­zi­zeg.

– Widzia­ły­ście może duchy sera­ve­skiego żoł­nie­rza i viszir­skiej kró­lo­wej?

– Jestem tutaj, pani.

Zanim dokoń­czy­łam zda­nie, poja­wił się po mojej lewej stro­nie.

– Vita­liju! – zawo­ła­łam. – Niech będą dzięki Dwu­li­cemu Bóstwu. Myśla­łam, że już cię nie zoba­czę.

– O to ni­gdy nie musisz się oba­wiać.

– Ozura rów­nież tu jest?

Na twa­rzy Vita­lija dostrze­głam nie­po­kój. Ski­nął głową w kie­runku naj­dal­szego okna. Moje spoj­rze­nie pomknęło w tamtą stronę i ujrza­łam kró­lową Visziru sto­jącą obok Kata­rzyny, bar­dziej wid­mową od pozo­sta­łych duchów.

– Ozuro? – Jej postać była pozba­wiona sta­łej formy jak dym z komina. Nie potra­fi­łam odczy­tać wyrazu jej twa­rzy. Zresztą nie chcia­łam tego robić. – Dla­czego ona tak wygląda? Co z nią jest nie tak?

Asyl unio­sła cienką brew.

– Sądzi­łam, że duchy są twoją domeną. – Wzru­szyła ramio­nami. – Jak zdo­ła­łaś ją tu spro­wa­dzić?

– Nie zro­bi­łam tego. Przed śmier­cią przy­rze­kła mi słu­żyć – odpar­łam, nie zwa­ża­jąc na drże­nie głosu. Trud­niej mi było zigno­ro­wać pełne współ­czu­cia spoj­rze­nia, jakimi pozo­stałe wiedźmy obrzu­ciły zmarłą viszir­ską wład­czy­nię.

– Rozu­miem – powie­działa wresz­cie Asyl. – To odważne posu­nię­cie, ale nie zawsze daje dobre rezul­taty. Zwłasz­cza jeśli ona czuje, że powinna być gdzie indziej. Może w Viszi­rze ma bli­skich?

Ski­nę­łam głową.

– Syna. – Wspo­mnie­nie gniewu w oczach Iskan­dra pod­czas naszego ostat­niego spo­tka­nia wciąż spra­wiało mi ból.

– Coś mu grozi?

Grozi? Viszir przy­stą­pił do wojny z Rove­nem. Armaan nie żył, a Iskan­der z pew­no­ścią toczył już spór o tron z przy­rod­nim bra­tem Enve­rem. I tylko jeden z nich miał tę walkę prze­żyć.

– Tak. Wydaje mi się, że tak.

– Znasz więc przy­czynę. – Asyl pokrę­ciła głową. – Dopóki nie poświęci się cał­ko­wi­cie obo­wiąz­kom wobec cie­bie, będzie wła­śnie taka. My to nazy­wamy pół­śmier­cią.

– A jeśli nie zdoła speł­nić obiet­nicy?

Postać Asyl zadrżała.

– Przy­rze­kła ci swoją duszę wbrew prawu natury. Bogini Nocy zezwo­liła na tę ofiarę, ale może nie wyba­czyć zła­ma­nia przy­sięgi. Jeżeli Ozura nie zdoła się prze­ła­mać i pod­jąć swo­ich obo­wiąz­ków tutaj, jej dusza prze­pad­nie.

– Nie. To nie­moż­liwe. – Mia­łam ochotę zasło­nić uszy, lecz się powstrzy­ma­łam. – Ona już zbyt wiele poświę­ciła. A jeżeli narzucę jej swoją wolę?

– Nie sądzę, byś teraz była w sta­nie to zro­bić. – Eli­ska zer­k­nęła na Asyl, szu­ka­jąc u niej potwier­dze­nia swo­ich słów.

– Dla­czego nie? Prze­cież widzę was wszyst­kie… ich oboje rów­nież.

– Widzisz nas, ponie­waż nasza magia tkwi w kamie­niu. Two­ich przy­ja­ciół… bo ich dusze są z tobą zwią­zane. Ale ta zdol­ność nie jest rów­no­znaczna z uży­wa­niem mocy. – Asyl powie­działa to takim tonem, jakby zwra­cała się do wyjąt­kowo mało pojęt­nego dziecka. – Próba dyry­go­wa­nia któ­rą­kol­wiek z nas na pewno uak­tywni zaklę­cie w łań­cu­chu. I on cię powstrzyma.

Gdyby Asyl żyła, pew­nie bym ją ude­rzyła za ten pro­tek­cjo­nalny ton – a także z powodu poczu­cia bez­sil­no­ści, które mnie ogar­nęło. Powstrzy­ma­łam się jed­nak, w myślach szu­ka­jąc roz­wią­za­nia, jak pomóc Ozu­rze.

– Czy mogę… zwol­nić ją z obiet­nicy?

Asyl pokrę­ciła głową. Świa­do­mość zna­cze­nia tego mil­czą­cego gestu powa­li­łaby mnie, gdy­bym w porę nad sobą nie zapa­no­wała. To ja pono­si­łam winę za śmierć Ozury. Oczy­wi­ście nie­cał­ko­witą. Nie ja ją zabi­łam. Hra­bia Dobor cisnął szty­le­tem. Nie mogłam jed­nak zaprze­czyć temu, że umarła, abym ja mogła żyć. Zgi­nęła ona. Zgi­nął Armaan. A Viszir?

Boże Dnia, uli­tuj się nade mną. Tak bar­dzo potrze­buję Visziru. Cały cho­lerny świat go potrze­buje, jeżeli chcemy poko­nać Roven. Tyle że Viszir musi mieć władcę, a to ozna­cza, że następcy już rywa­li­zują o tron. Skoro zabra­kło Ozury, na kogo może liczyć Iskan­der? Kto ma go chro­nić przed Enve­rem? Przed Sza­zi­rami? Zamknę­łam oczy, pra­gnąc, aby duchy zni­kły.

– Ej, dość tego – upo­mniała mnie łagod­nie Siv. – Nie ma sensu pła­kać za zmarłą babą. Albo jej przej­dzie, albo nie… nie masz na to żad­nego wpływu. Poza tym są waż­niej­sze sprawy, kochana.

Potar­łam twarz i przy­tak­nę­łam. Ma rację. Ucieczka. Muszę stąd uciec… w prze­ciw­nym razie czeka mnie śmierć. Skup się, Askio.

Zarys postaci Ozury stał się nieco ostrzej­szy w bla­sku ognia. Na jej war­gach poja­wił się pół­u­śmiech. Ski­nęła głową.

Spoj­rza­łam na Eli­skę.

– Kiedy się ock­nę­łam, powie­dzia­łaś, że pomo­żesz mi uciec. Jaki masz plan?

Duchy nie mogły bled­nąć – nie miały potrzeb­nej do tego krwi. Ale twarz Eli­ski wyraź­nie spo­chmur­niała. Siv szczek­nęła śmie­chem. Kata­rzyna zni­kła.

Freyda wstała. Na pokry­tym bli­znami obli­czu malo­wał się gniew.

– Co to za bzdury? – Jej głos był led­wie sły­szalny i szorstki jak koci język, lecz docie­rał w naj­dal­sze zaka­marki kom­naty.

– Żadne bzdury. – Eli­ska nie zamie­rzała się ugiąć. Spoj­rzała pro­sto na mnie. Oczy miała sze­roko otwarte, nie­pewne. – Nie mam żad­nego planu… jesz­cze – dodała pospiesz­nie. – Ale wszyst­kie razem na pewno coś wymy­ślimy.

– Coś, na co wasza szóstka dotąd nie wpa­dła? – Nawet mój wewnętrzny głos zabrzmiał kąśli­wie.

– Hm, no tak. Pamię­taj jed­nak, że każda z nas była zdana wyłącz­nie na sie­bie, a ty masz nas. Może tro­chę to potrwa, ale znaj­dziemy jakieś wyj­ście.

Pełen nadziei ton Eli­ski nie­przy­jem­nie draż­nił moją skórę.

– Zostało mi nie­wiele czasu.

– Nie­ko­niecz­nie.

Mimo­wol­nie unio­słam brwi.

– Jak to?

Eli­ska obli­zała wargi.

– Rado­van nie zawsze zabi­jał nas po upły­wie trzy­dzie­stu dni.

– Eli­sko! – Asyl wypo­wie­działa to z wes­tchnie­niem, jak roz­cza­ro­wana matka.

– To nie­wy­ba­czalne – wark­nęła Freyda.

– Dla­czego? – Eli­ska wysu­nęła pod­bró­dek, bun­tu­jąc się prze­ciwko wyrzu­tom.

– Ofe­ru­jesz nadzieję, tam gdzie jej nie ma. – Star­sza zjawa powoli pokrę­ciła głową, jakby zupeł­nie nie pozna­wała towa­rzyszki. – Nadzieja jest naj­okrut­niej­szą formą tor­tur, jakie sto­suje Rado­van. Prze­cież wiesz.

Freyda spoj­rzała na mnie i choć jej twarz spo­wi­jały wid­mowe pło­mie­nie gniewu, w oczach lśniły łzy współ­czu­cia.

– Przy­kro mi, Askio, ale tutaj umrzesz. Naj­le­piej prze­znacz czas, jaki ci pozo­stał, na pogo­dze­nie się z tą myślą.

– Nie umrze – zaopo­no­wała Eli­ska, ale Freyda zdą­żyła się ulot­nić. Księż­niczka z fru­stra­cją skrzy­żo­wała ręce. – Mam rację. Jestem tego pewna. Asyl, jak długo on ci pozwo­lił żyć?

– Nie­mal sześć mie­sięcy. – Zjawa kapłanki roz­pro­sto­wała nie­ist­nie­jące fałdy szaty z taką miną, jakby była z tego dumna.

– Tak, tak. Wszyst­kie wiemy, że pierw­sze żony dłu­żej pozo­sta­wiał przy życiu. – Siv z fru­stra­cją mach­nęła rękami. – Ale mnie zabił po trzy­dzie­stu dniach. A jej nie zostało nawet tyle.

Wypro­sto­wa­łam się gwał­tow­nie.

– Jak to? A ile?

– Jesteś na zamku już dwie doby – powie­działa Asyl. – Jak długo nosi­łaś naszyj­nik, zanim tu tra­fi­łaś?

– Dwa dni – przy­zna­łam, zer­ka­jąc w kie­runku mrocz­nej plamy w kształ­cie Ozury. – Słu­żąca przy­nio­sła mi go w dniu mojego ślubu.

To w sumie cztery. Zostało dwa­dzie­ścia sześć… a dzi­siej­szy wła­ści­wie się koń­czył.

– Spo­koj­nie – wyszep­tał Vita­lij, jakby wyczuł, że mój umysł podąża mrocz­nymi ścież­kami.

Miał rację. Takie roz­wa­ża­nia do niczego nie pro­wa­dziły. Za to dodat­kowe infor­ma­cje mogły pomóc.

– Jak długo ty zdo­ła­łaś prze­trwać, Eli­sko?

– Trzy­dzie­ści pięć dni – powie­działa i pod­nio­sła palec, by nikt jej nie prze­ry­wał. – Ale myślę, że pozwo­liłby mi żyć dłu­żej, gdyby sytu­acja w Sera­ve­szu nagle się nie pogor­szyła. Oczy­wi­ście nie winię cię o to – przy­znała z uśmie­chem, który miał mi chyba dodać otu­chy.

– To dobrze. Ja też nie – odpo­wie­dzia­łam ostrym tonem. – Skąd te pięć dodat­ko­wych dni?

– Po pro­stu posta­ra­łam się, by mnie polu­bił.

W kom­na­cie nagle powiało chło­dem.

– Co chcesz przez to powie­dzieć? – spy­ta­łam.

– Rado­van już cię ma – argu­men­to­wała. – Wojna z Viszi­rem zacznie się dopiero na wio­snę, więc nie musi się spie­szyć z ode­bra­niem ci życia. Jeżeli będziesz sprytna… i posłu­chasz naszych rad… poka­żemy ci, jak mu się przy­po­do­bać.

– Przy­po­do­bać? – To słowo miało ostre kra­wę­dzie i kolce, jakby źró­dło wście­kło­ści, z któ­rego wysko­czyło, uczy­niło z niego broń.

– Tak. Im wcze­śniej zaczniesz, tym lepiej. Dziś pod­czas kola­cji bądź miła. Spraw, by cię polu­bił. Im więk­szą sym­pa­tią będzie cię darzył, tym dłu­żej pozwoli ci żyć.

– Miła? Mam być miła dla czło­wieka, przez któ­rego mój kraj zna­lazł się nad prze­pa­ścią… dla kogoś, kto zamor­do­wał tysiące moich roda­ków? I zabił mojego męża?

– Każda z nas kogoś stra­ciła, Askio – powie­działa łagod­nie Eli­ska.

– Mam więc pohań­bić ich pamięć, zada­jąc się z tym potwo­rem?

Eli­ska cof­nęła się gwał­tow­nie, jak­bym ją ude­rzyła.

– Nie… nie o to mi cho­dzi. Suge­ruję jedy­nie, że Rado­van chce być rozu­miany, tak jak każdy na tym świe­cie. Pra­gnie przy­jaźni.

– Mam gdzieś, czego pra­gnie Rado­van! Jeżeli zbliży się do mnie za bar­dzo, zato­pię ten nóż w jego czaszce.

– Brawo! I o to wła­śnie cho­dzi – ryk­nęła trium­fal­nie Siv. – Wie­dzia­łam, że mi się spodo­basz.

– Nie zdo­łasz podejść do niego na tyle bli­sko, by go zra­nić – zaopo­no­wała Eli­ska, ale pod­nio­słam rękę, by ją powstrzy­mać.

– Dość. Jeśli naprawdę ofe­ru­jesz mi pomoc, pomóż mi uciec. Pomóż mi zdo­być sprzy­mie­rzeń­ców. Ozura wspo­mniała kie­dyś, że tu oraz w pod­bi­tych pań­stwach powstał ruch oporu. Co o nim wiesz?

– Drzewo o prze­gni­łych korze­niach musi upaść – oznaj­miła Ragata sen­nym tonem do ognia.

Spoj­rza­łam na nią, czu­jąc na języku kwa­śny smak słów peł­nych nie­na­wi­ści. Prze­łknę­łam je jed­nak, gdy zoba­czy­łam, jak star­sza kró­lowa zamglo­nym wzro­kiem omiata kom­natę.

– Ależ nam pomo­głaś, Ragato – mruk­nęła z prze­ką­sem Siv. – Jesteś bar­dziej kop­nięta niż kop­nięty kwa­drat.

Ragata zapa­trzyła się w jakiś punkt nad głową Siv.

– Kop­nięty kwa­drat tak naprawdę nie jest kwa­dratem.

Siv pokrę­ciła głową i prze­wró­ciła oczami.

– Prawda jest taka, że nic nie wiemy o żad­nym ruchu oporu.

– Nic? – Spoj­rza­łam na pozo­stałe duchy. – A o dwo­rze? O dorad­cach i straż­ni­kach Rado­vana? Wie­cie o nich coś, co mogła­bym wyko­rzy­stać?

Cisza.

Prze­cze­sa­łam włosy pal­cami.

– To co, na Boga Dnia, robi­ły­ście tyle czasu? – spy­ta­łam z echem nie­do­wie­rza­nia w gło­sie. – Nie przy­szło wam do głowy, że warto lepiej poznać wroga?

– My już nie żyjemy, kochana. – Siv skrzy­żo­wała ręce. – Jaki sens mia­łoby szpie­go­wa­nie tych ludzi? Komu mia­ły­by­śmy prze­ka­zać zdo­byte infor­ma­cje?

Bez­rad­nie wska­za­łam na sie­bie.

– Mnie.

– Myśl sobie, co chcesz, dziecko, ale liczy­ły­śmy, że unik­niesz naszego losu. – Asyl spoj­rzała na mnie srogo z dru­giego końca kom­naty. – Jak widać na próżno, bo oto tu jesteś i wyła­do­wu­jesz na nas złość. Niech zatem Wasza Kró­lew­ska Mość raczy przy­jąć do wia­do­mo­ści, że żadna z nas tego nie chciała.

Szczęk zamka spra­wił, że zamar­łam. Odwró­ci­łam się w chwili, gdy drzwi się otwo­rzyły i pospiesz­nie weszły dwie kobiety. Obie miały na sobie iden­tyczne szare kaftany i spodnie z man­kie­tami wykoń­czo­nymi czarną lamówką. Młod­sza ukło­niła się mniej wię­cej w moim kie­runku, po czym bez słowa pobie­gła do łazienki. Star­sza, o wło­sach bia­łych jak świeży śnieg, pode­szła bez­gło­śnie i gestami dała mi do zro­zu­mie­nia, że mam iść za dziew­czyną.

– Kim jeste­ście? – Mój głos zabrzmiał chłodno, bar­dziej z powodu słów Asyl niż obec­no­ści słu­żą­cej.

Nie­stety kapłanka znik­nęła razem z innymi duchami. Zostali tylko Eli­ska i Vita­lij.

Usta kobiety drgnęły. Pochy­liła się w kolej­nym, znacz­nie głęb­szym ukło­nie i wska­zała łazienkę, skąd docho­dziły odgłosy wody leją­cej się do ogrom­nej wanny. Unio­słam brwi.

– Tak, rozu­miem, gdzie mam iść, ale pyta­łam, jak masz na imię.

Przy­mru­żyła oczy, lecz mi nie odpo­wie­działa.

– Zabro­niono wam ze mną roz­ma­wiać?

Na jej twa­rzy dostrze­głam zmie­sza­nie, a po chwili zro­zu­mie­nie. Szybko poki­wała głową, a potem obró­ciła lewą stronę twa­rzy w stronę świa­tła. Na wyso­ko­ści kości policz­ko­wej wid­niał okrą­gły heba­nowy tatuaż. Miał wiel­kość monety, a w jego wnę­trzu wid­niał rysu­nek mio­tły skrzy­żo­wa­nej z pogrze­ba­czem.

Zmarsz­czy­łam czoło, przy­glą­da­jąc się zna­kowi.

– Qaden ma podobny.

Kobieta ponow­nie ski­nęła głową, a jej lewa dłoń zako­ły­sała się z boku na bok w spo­sób, który miał chyba zna­czyć „tak, ale nie­zu­peł­nie”.

– Tatuaż Qaden to sym­bol gwar­dii kró­lew­skiej – pod­po­wie­działa Eli­ska, pod­cho­dząc do poko­jówki. – Dwa skrzy­żo­wane mie­cze, a nad nimi korona. Te kobiety noszą znak służby.

– Wszy­scy na zamku mają tatu­aże?

Słu­żąca przy­tak­nęła.

– Każdy oby­wa­tel Rovenu go ma, na znak klasy, do któ­rej przy­na­leży – oznaj­miła Eli­ska tonem peł­nym obrzy­dze­nia. – Rado­van lubi, kiedy wszy­scy znają swoje miej­sce.

– Zasta­na­wia­jące.

– Można i tak to okre­ślić – stwier­dził posęp­nie Vita­lij, po czym rów­nież znik­nął, dając mi odro­binę pry­wat­no­ści.

Słu­żąca wzru­szyła ramio­nami i po raz kolejny wska­zała łazienkę.

– Powin­naś z nią iść. Zosta­nie uka­rana, jeśli odmó­wisz.

Odwró­ci­łam się ple­cami do star­szej kobiety, aby nie widziała mojej reak­cji na słowa Eli­ski.

– Naprawdę by ją uka­rano za moje zacho­wa­nie? Co za pod­łość.

– Tak jest w Rove­nie.

Na to nie mia­łam żad­nego argu­mentu, bez sprze­ciwu więc pozwo­li­łam, aby słu­żąca pomo­gła mi zdjąć koszulę nocną.

– Nie mogę uwie­rzyć, że zaka­zano im ze mną roz­ma­wiać – szep­nę­łam, na pal­cach pod­cho­dząc do wanny.

Zanu­rzy­łam stopy w nie­mal parzą­cej wodzie i wes­tchnę­łam zachłan­nie. Nie zda­wa­łam sobie sprawy, że aż tak prze­mar­z­łam, pomimo buzu­ją­cego na kominku ognia. Powin­nam bar­dziej uwa­żać. Do poro­zu­mie­wa­nia się z kró­lo­wymi wystar­czała wpraw­dzie nie­wielka ilość magii, ale z cza­sem, zwłasz­cza w tym mroź­nym kli­ma­cie, lodowy powróz mojej mocy musiał dać o sobie znać.

– Nikt ze służby nie mówi – wyja­śniła sto­jąca gdzieś za mną Eli­ska tonem, który świad­czył o tym, że zupeł­nie co innego zaprząta jej uwagę. – Na Bogi­nię Nocy, co się stało z two­imi ple­cami?

Zanu­rzy­łam się w wodzie, któ­rej cie­pło wyda­wało się nie­mal nie­przy­zwo­itym luk­su­sem dla moich obo­la­łych z napię­cia mię­śni, i dopiero potem spoj­rza­łam na zjawę. Na twa­rzy Eli­ski malo­wała się zgroza. Star­sza słu­żąca powścią­gli­wiej oka­zała szok, za to młod­sza miała wiel­kie z prze­ra­że­nia oczy, tyle że wle­piła je w pod­łogę, jakby się oba­wiała mojej reak­cji.

– Prze­trwa­łam – odpo­wie­dzia­łam Eli­sce z nutą gory­czy w gło­sie. – Długo musia­ła­bym ci opo­wia­dać.

– Nie przej­muj­cie się bli­znami – powie­dzia­łam na głos do słu­żą­cych. – Nie spra­wiają bólu.

Star­sza kiw­nęła głową, przy­bie­ra­jąc obo­jętny wyraz twa­rzy. Wymie­rzyła solid­nego kuk­sańca młod­szej towa­rzyszce i obie przy­stą­piły do pracy, mija­jąc się nawza­jem i manew­ru­jąc wokół mnie w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu. Mia­łam wra­że­nie, że oglą­dam świet­nie opa­no­wany taniec, w któ­rym part­nerki poro­zu­mie­wają się jedy­nie ruchami głowy i gestami dłoni.

– Eli­sko! – Do głowy przy­szła mi potworna myśl. – Kiedy powie­dzia­łaś, że „nikt ze służby nie mówi”, chyba nie cho­dziło ci o to, że w ogóle nie są w sta­nie roz­ma­wiać.

Odpo­wie­dzi Eli­ski towa­rzy­szył ponury śmiech.

– Rado­van odbiera mowę wszyst­kim swoim słu­gom. To jeden z warun­ków ich kon­traktu.

– A kiedy wra­cają do domów albo na sta­rość odcho­dzą ze służby, a nawet… – Umil­kłam, gdy Eli­ska pokrę­ciła głową.

– Ni­gdy nie mogą mówić. Potra­fią czy­tać i nie­któ­rym spra­wu­ją­cym wyż­sze funk­cje wolno pisać w celu prze­ka­za­nia pole­ceń, ale… – Wzru­szyła ramio­nami. – Zaklę­cie mil­cze­nia jest stałe.

Ude­rzyła mnie cała nie­go­dzi­wość tej sytu­acji.

– Co on ukrywa?

– Pew­nie nie­jedną potwor­ność – wyszep­tała Eli­ska. – Wszystko, co pomaga mu utrzy­mać się przy wła­dzy.

Bez opo­rów pod­da­wa­łam się zabie­gom kobiet, które wyszo­ro­wały mnie porząd­nie i wytarły do sucha. Potem dałam się zapro­wa­dzić z powro­tem do sypialni, gdzie wysu­szyły mi włosy przy ogniu. Na zewnątrz podmu­chy wia­tru trzę­sły szy­bami i byłam wdzięczna za cie­pło bijące od kominka. Jedno cią­gle nie dawało mi spo­koju. Kiedy ock­nę­łam się na zamku, przy­pusz­cza­łam, że jest śro­dek nocy, tym­cza­sem Eli­ska wyja­śniła, że słu­żące szy­kują mnie wła­śnie do jakiejś kola­cji.

– Która godzina? – spy­ta­łam ją.

W ślad za mną spoj­rzała na okna.

– Około szó­stej wie­czo­rem. O tej porze roku w Rove­nie nie­ustan­nie mamy zupełne ciem­no­ści albo pół­mrok.

O tej i o każ­dej innej.

Suk­nia, w którą mnie ubrano, była nie­za­prze­czal­nie piękna, ale po wielu tygo­dniach nosze­nia zwiew­nych viszir­skich stro­jów gra­na­towy aksa­mit wyda­wał się ciężki. Mate­riał spły­wał od ramion w dół, a roz­cięte do łokci rękawy się­gały ziemi, ukła­da­jąc się zgrab­nie. Dekolt ozda­biały dwie obszyte krysz­tał­kami wstążki, krzy­żu­jące się nisko na moich pier­siach. Kolejna opla­tała mnie cia­sno w talii, a od rąbka sukni bie­gły ide­al­nie pio­nowe pasy rów­nież z bia­łych lśnią­cych krysz­tał­ków. Wra­że­nie było takie, jakby ktoś zgar­nął z nieba wszyst­kie gwiazdy i poukła­dał je na nowo z okrutną pre­cy­zją. Pięk­nie, lecz zbyt równo. Przy­naj­mniej na mnie paso­wała.

Moje myśli się zapę­tliły. Ona naprawdę paso­wała. Ide­al­nie.

Spoj­rza­łam na gar­de­robę – na sze­reg sta­ran­nie roz­wie­szo­nych sukien i spodni, na płasz­cze i buty. Wszystko było w moim roz­mia­rze.

– Eli­sko, jak to moż­liwe, że suk­nia tak świet­nie na mnie leży?

– Ktoś musiał podać twoje wymiary Rado­va­nowi… a raczej jed­nemu z jego agen­tów.

– Komuś w Viszi­rze? – Skoro Rado­van miał tam szpie­gów, czy moi przy­ja­ciele byli w nie­bez­pie­czeń­stwie? Iskan­der i Nariko? Illia i moi żoł­nie­rze? Za Eli­ską, mniej wię­cej na wyso­ko­ści jej łok­cia, ujrza­łam postać Ozury, która mignęła i rów­nie szybko znik­nęła, jak gdyby sły­szała moje myśli.

– Albo w Sera­ve­szu… Rado­van wszę­dzie ma oczy – odparła Eli­ska. – Mnie spo­tkało to samo, kiedy tu przy­by­łam. Cze­kały na mnie piękne, szyte na miarę stroje. Dość na trzy­dzie­ści dni.

– Ale dla­czego? Po co to wszystko? W jakim celu prze­biera nas jak lalki, daje do dys­po­zy­cji tę kom­natę i stwa­rza pozory pry­wat­no­ści, nor­mal­no­ści? Rów­nie dobrze mógłby nas wtrą­cić do lochu, żeby­śmy kisiły się tam we wła­snym bru­dzie, aż kamień dokoń­czy dzieła.

– Wkrótce sama się o tym prze­ko­nasz, ale… – Umil­kła na moment, coś roz­wa­ża­jąc. – On uważa się za dżen­tel­mena, sta­ro­świec­kiego lorda minio­nej epoki, dla któ­rego naj­waż­niej­sze są rycer­skość i powin­ność. Rado­van trak­tuje zabi­ja­nie nas jako koniecz­ność, ale nie chce, byśmy cier­piały.

– Jest potwo­rem.

Eli­ska nie­znacz­nie wzru­szyła ramio­nami.

– Nikt sam sie­bie nie uważa za potwora – usły­sza­łam jej cichą odpo­wiedź. – Nawet Rado­van. Pamię­taj o tym.

Mia­łam ochotę odpo­wie­dzieć jej coś zgryź­li­wego, ale tylko ski­nę­łam głową. Radziła mi szcze­rze. W pew­nym sen­sie byłoby mi łatwiej, gdyby Rado­van wyglą­dał jak uoso­bie­nie zła, praw­dziwe mon­strum, któ­remu z pyska ślina kapie – tak go sobie wcze­śniej wyobra­ża­łam. Ale czy w moim życiu cokol­wiek mogło być łatwe?

Przyj­rza­łam się swo­jemu odbi­ciu w wąskim lustrze wiszą­cym po wewnętrz­nej stro­nie drzwi szafy. Roz­cze­sane włosy uło­żono mi w loki. Lekki maki­jaż dodał koloru moim policz­kom i nie­mal ukrył nikły siniec, który zakwitł mi pod skórą w miej­scu, gdzie tra­fiła mnie pięść Qaden. Suk­nia paso­wała do mojej urody i jed­no­cze­śnie uwy­dat­niała zie­lony kamień Ael­lium – praw­do­po­dob­nie taki wła­śnie był cel. Wyglą­da­łam ład­nie, deli­kat­nie i nie­win­nie.

Nie­równa bli­zna na mojej szyi nieco psuła obraz, ale nie prze­szka­dzało mi to. Wręcz prze­ciw­nie. Na viszir­skim dwo­rze z dumą nie kry­łam szramy. Była pamiątką z dnia, kiedy Sza­zi­ro­wie – viszir­scy fana­tycy nie­na­wi­dzący wiedźm – zamor­do­wali moich rodzi­ców. Teraz też się nią szczy­ci­łam. Miała przy­po­mnieć Rado­va­nowi oraz wszyst­kim, któ­rzy go wspie­rali, że nie jestem więd­nącą lilią ani tym bar­dziej deli­katną panną cze­ka­jącą, aż ktoś ją ocali. Byłam kró­lową. Wojow­niczką.

Oca­lałą.

– Kto będzie na tej kola­cji? – zapy­ta­łam, szy­ku­jąc się do bitwy.

– Naj­now­sza świta lor­dów cie­szą­cych się łaskami. – Dziki uśmiech Eli­ski tak bar­dzo przy­po­mniał mi Illię, że aż zakłuło mnie w piersi. – Dzi­wisz się, że nikt długo nie wytrzy­muje na dwo­rze Rado­vana? Nie powin­naś… zwłasz­cza że jesteś odpo­wie­dzialna za ostat­nią wymianę ulu­bień­ców.

– Świet­nie, ale dla­czego?

– Rado­van zakła­dał, że wywo­łasz wojnę mię­dzy viszir­skimi ksią­żę­tami i wpro­wa­dzisz zamęt w mena­że­rii. Tym­cza­sem ty poślu­bi­łaś cesa­rza, zmo­bi­li­zo­wa­łaś cały kon­ty­nent i nie­mal zosta­łaś obwo­łana cesa­rzową.

– Hm, kiedy wymie­niasz tak wszystko po kolei, można pomy­śleć, że jestem nie­sa­mo­wita.

Śmiech Eli­ski był aksa­mitny jak moja suk­nia.

– Nie popa­daj w samo­uwiel­bie­nie. To zupeł­nie nie przy­stoi damom i ni­gdy nie zdo­bę­dziesz męża.

– Oby Bóg Dnia cię wysłu­chał – powie­dzia­łam żar­li­wym tonem w chwili, gdy drzwi sypialni otwo­rzyły się gwał­tow­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The Seventh Queen

Copy­ri­ght © 2021 by Greta Meier

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Mapy: Nick Sprin­ger/Sprin­ger Car­to­gra­phics LLC

Pro­jekt okładki: Mum­taz Mustafa

Ilu­stra­cja na okładce: Alan Ding­man

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Siódma kró­lowa, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-834-2

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer