Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom cyklu o księżniczce zmuszonej do walki o ocalenie królestwa w świecie zdrady i wojen.
Ciąg dalszy przygód Askii – wojowniczki, wiedźmy i królowej. Władczynię Seraveszu porywa cesarz Rovenu, by ją poślubić i… uśmiercić. Żeby uniknąć strasznego losu i uratować własne królestwo, wojowniczka staje się też szpiegiem. Ma na to tylko trzydzieści dni.
Więziona Askia powoli rozsupłuje sieć intryg na roveńskim dworze, obnaża prawdziwe oblicze cesarza Radovana i jego szalone pragnienie władania całym światem. Czy zdoła go pokonać w ostatecznym pojedynku i wyswobodzić podbite przez niego kraje – a przy okazji swego ukochanego…?
Wielowymiarowy świat, niezwykłe postaci i wartka, złożona fabuła […]. Wielbiciele gatunku «magii i miecza» nie będą mogli się oderwać od tej fascynującej opowieści o triumfie solidarności kobiet”.- „Publishers Weekly” (Starred Reviews)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 461
W sprzedaży pierwszy tom cyklu
Lodowa Korona
Lorelei i Nadii,
obyście były równie szalone i śmiałe jak kobiety w tej powieści i zawsze miały odwagę być sobą
SERAVESZ
Solensk (stolica Seraveszu)
Nadym
Kavondy
Góry Peszkalor
WOLNE PAŃSTWO IDUN
Eszkarot
IMPERIUM ROVENU
Tolograd (stolica Rovenu)
Polzi
Nivlaand
Khezhar
Graznia
Switzkia
Raskis
IMPERIUM VISZIRU
Bet Naqar (stolica Visziru)
Prowincja Talria
Prowincja Viszna
Prowincja Qarszkand
Prowincja Serrala
Prowincja Owassa
Prowincja Tovult
Prowincja Yalbrika
Prowincja Ras Madra
Prowincja Elon
Prowincja Kaszbrah
Prowincja Avszir
Prowincja Nukuszbet
Prowincja Minossos
Prowincja Tamett
Prowincja Szazir
Khan-e-Fet (góra w prowincji Szazir)
Prowincja Kizuoka
Prowincja Calormaña
MORZA
Svalin
Kinnet
WITAJ, NAJDROŻSZA.
Nikłe ciepło zupełnie się ulotniło, gdy padły te dwa słowa. Nawet ogień na kominku przygasł. Oczywiście nie potrzebowałam światła, by rozpoznać potwora odpowiedzialnego za zamordowanie tysięcy moich poddanych.
Najdroższa? Chyba chciał mi tym słowem ubliżyć – albo mnie rozgniewać – ale nie byłam już dzieckiem i nie zamierzałam ulec złości. Jeszcze nie. Lekceważąco wysunęłam brodę.
– Radovanie.
Uśmiechnął się, napinając woskowatą twarz. Odniosłam wrażenie, że jest w nim więcej gliny i magii niż krwi i kości. Rozpostarł ręce, rozczapierzając długie palce, jakby pokazywał mi ogromne bogactwa swojego skradzionego imperium.
– Witaj w Tologradzie.
Pomimo dziesięcioleci roveńskich podbojów, najazdów i grabieży komnata wyjawiała ponurą historię niedostatku i trudów. Nie tego się spodziewałam. Sypialnia miała zwyczajne szare ściany, wąskie okna strzelnicze i kilka zakurzonych półek z książkami. Jedynym przebłyskiem bogactwa było łoże, na którym siedziałam. Szkarłatny baldachim wykonano z grubego grazniańskiego aksamitu, a pościel była miękka i ciepła w dotyku. Zdałam sobie sprawę, że nerwowo podciągam ją pod szyję, niczym jakaś mało rozgarnięta panna.
Zmusiłam się do opuszczenia rąk i zapanowałam nad obrzydzeniem, jakie budziła we mnie świadomość, że gdy byłam nieprzytomna, ktoś mnie wykąpał i przebrał. Miałam na sobie tylko cienką białą koszulę, ale patrzyłam na Radovana jak władczyni spowita w jedwabie i przystrojona wszystkimi klejnotami mojego królestwa.
Nie królestwa… imperium.
Gdy się wyprostowałam, podobny do psiej kolczatki łańcuch o grubych ogniwach przesunął się nieznacznie. Bez patrzenia wiedziałam, że między moimi piersiami spoczywa szmaragdowy kamień wielkości ludzkiej pięści. Prezent urodzinowy od Radovana. Przeklęty wisior. Miałam go na sobie w chwili porwania, co teraz wydawało mi się zbyt podejrzane, abym uznała to za zwykły zbieg okoliczności.
Napłynęły wspomnienia ostatnich chwil w Viszirze: lęk i cierpienie na twarzy umierającego mi na rękach Armaana; krzyki, wicher, krew tryskająca mi w twarz, jej kwaśny smak na języku; przeszywający ból w czaszce i utrata przytomności…
Nie. Nie teraz.
– Już zaczynałem się martwić – oznajmił Radovan, kiedy nic więcej nie powiedziałam. Złączył dłonie za plecami. – Gdy rankiem się nie przebudziłaś, pomyślałem, że doznałaś jakiegoś urazu.
Rankiem? Mój wzrok powędrował w stronę okien, za którymi panowała czarna noc. Jak długo leżałam nieprzytomna?
– Cóż to byłby za cios dla ciebie – odparłam, siląc się na obojętny ton. Niezupełnie mi to wyszło, bo jednocześnie rozglądałam się za czymś, nożem albo kijem, czego mogłabym użyć, by uwolnić świat od tego człowieka. Na próżno. Przypomniałam sobie o zjawie dziewczyny, która obiecała mi pomóc, ale nawet ona nie śmiała się pokazać w obecności Radovana.
– To prawda. Już od dawna pragnę z tobą porozmawiać. – Radovan przekrzywił głowę, przyglądając mi się, jakbym była jakąś dziwną, dziką istotą.
Pomyślałam, że naprawdę taka jestem: dziwna i dzika. Ale nie tylko. Byłam również niebezpieczna. Wiedźma, wojowniczka, królowa. Nie potrzebowałam broni, żeby pokonać tego mężczyznę.
Odrzuciłam przykrycie. Podniosłam się. Stanęłam stopami na chłodnej podłodze, lecz to zimno było niczym w porównaniu z lodowatym strumieniem magii, która wlała mi w żyły moc, siłę i zapowiedź walki. Pora to zakończyć. Teraz.
– Vitaliju.
Zanurkowałam głębiej, sięgnęłam ku niemej burzy w moim sercu, gdzie królował chaos i szalały czary. Magia wypełniła mi uszy wyciem mroźnego wichru. Komnatę zasnuła szarość.
Moc szarpnęła się głęboko w mojej piersi…
I trafiła na mur. A raczej uderzyła weń rozpędzona. Kolizja była okrutna. Moja magia roztrzaskała się o wewnętrzną zaporę, która nie powinna istnieć. Bo zaklęcie, które ją stworzyło, nie było moje. Wyczarował ją Radovan.
Łańcuch na mojej szyi drgnął. Zaczął się szarpać i trzeć o skórę w spóźnionej przestrodze. Ból przeszył mi czaszkę i poparzył pierś pod metalowymi ogniwami. Zagrzmiał hukiem dzwonów, od którego zmętniał mi wzrok. Kolana się pode mną ugięły. Zdusiłam jęk i gwałtownie przytrzymałam się skraju łoża, by nie upaść.
Uszy wypełnił mi śmiech Radovana. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami, z trudem powstrzymując przekleństwo, które cisnęło mi się na usta.
– Och, nie! – W kilku długich krokach pokonał dzielącą nas odległość. – Czyżbyś próbowała posłużyć się magią? Niestety, to niedozwolone.
– Co mi zrobiłeś? – wydyszałam.
– Ależ nic, Askio – odparł. – Zapewniam, że nie chcę cię skrzywdzić.
Ból przeczył jego słowom.
– W takim razie po co tutaj jestem? Dlaczego zabiłeś Armaana i Ozurę, by mnie porwać?
Twarz Radovana zmarszczyło zdumienie, jakby mój zarzut odebrał jako zniewagę.
– Nie zabiłem królowej Ozury.
– Zrobił to twój człowiek. – Przed oczami stanął mi sztylet hrabiego Dobora w piersi Ozury. – Zginęła przez ciebie.
Jego wargi ułożyły się w grymas wyrozumiałości.
– Ten sztylet nie był przeznaczony dla niej… przecież wiesz.
Odpowiedziałabym mu krzykiem, gdyby nie wspomnienie pobladłej twarzy Ozury broczącej krwią na podłodze świątyni, jej stężałych w lęku oczu. I obietnicy, którą mi złożyła.
Przyrzekam służyć ci lepiej, gdy się znowu zobaczymy.
Radovan sięgnął ku mojej twarzy, lecz znieruchomiał, kiedy zesztywniałam.
– Jej śmierć na pewno była dla ciebie bolesnym ciosem. – Westchnął. – Żałosny koniec życia niezwykłej kobiety. I oczywiście Armaana. Był dobrym człowiekiem. Szkoda, że musiał zginąć.
– Wcale nie musiał.
– Ależ oczywiście, że musiał. Poślubił cię, Askio. Przestrzegałem go, by tego nie robił, lecz mnie nie usłuchał. Biedak pewnie nie był w stanie się powstrzymać. – Radovan zaśmiał się niemal z żalem, tyle że ja wciąż czułam na skórze ślady krwi Armaana i ciężar obietnicy, którą Ozura złożyła mi przed śmiercią. – Bynajmniej nie winię go o to. Jesteś naprawdę cudowna.
Zwierzęcy pomruk wyrwał mi się z gardła. Ręka bez mojej zgody się uniosła. Zaciśnięta pięść pomknęła w stronę szczęki Radovana.
I trafiła w pustkę. Nie dałam rady jej cofnąć. Pochwyciła ją dłoń, której nie mogłam widzieć ani odepchnąć. Szarpnęłam się instynktownie, ale niewidzialne palce się zacisnęły, nie puszczając mnie. Zwarły się mocno. Jeszcze mocniej. Poczułam, jak moje ścięgna i mięśnie się napinają, a kości uginają. Zacisnęłam zęby, żeby zdławić krzyk bólu. Krzyk wściekłości. Nie mogłam jednak powstrzymać Radovana. Siła mojej furii nie dorównywała jego potędze.
Lśniącymi oczami spojrzał na moją pięść zastygłą o włos od jego twarzy. Zrabowaną innym mocą dźgnął moje ramię ostrzem bólu. Nie poruszywszy ani jednym mięśniem, zmusił mnie do opuszczenia ręki i uwięził moje ciało w posągowym bezruchu. Mój umysł buntował się przeciw temu stanowi – przeciw bezradności. Na Boginię Nocy, bez trudu by mnie teraz przewrócił wiatr wyjący na zewnątrz.
I wolałabym ten mroźny wicher niż potwora przede mną.
– Tak już lepiej – stwierdził Radovan, gdy stanęłam bezwolnie wyprostowana na baczność. – Miałem nadzieję, że nasze pierwsze spotkanie przebiegnie… spokojniej, ale chyba nie powinienem tego oczekiwać. Niewątpliwie całe życie słuchałaś okropnych opowieści o mnie. Męczy mnie to, że zawsze jestem przedstawiany jako czarny charakter. – Pokręcił głową z tak nieszczerą miną, że miałam ochotę skrzywić się szyderczo. Szkoda, że wciąż nie mogłam się poruszyć. – Nie jestem złym człowiekiem, Askio. Nie jestem potworem. I zamierzam ci to udowodnić – obiecał. – Roven jest teraz twoją ojczyzną. Tolograd twoim domem. I jeżeli jeszcze tego nie rozumiesz… – Wzruszył ramionami. – Wkrótce się przekonasz, że tak jest. Wiem, że jesteś wyczerpana, lecz zanim pozwolę ci odpocząć, przedstawię ci kilka zasad twojego nowego życia tutaj. Sama już odkryłaś, że nie możesz posługiwać się magią. Uniemożliwia ci to zaklęty łańcuch, który masz na szyi.
Zamrugałam. Tylko to zdołałam zrobić. Mięśnie szyi się napięły, gdy próbowałam spojrzeć w dół, ale nawet ten ruch był ponad moje siły.
– Z pewnością się domyślasz, czym w rzeczywistości jest wisior, nieprawdaż? – Palce Radovana przesunęły się po moim ramieniu i cienka tkanina koszuli nocnej nie zapobiegła odrazie, jaką wzbudził jego dotyk. Powoli, jakby delektował się moją reakcją, Radovan uniósł łańcuch i przytrzymał wisior tak, bym go widziała. – To mój kamień Aellium, oczywiście zaczarowany. Choć teraz to już niepotrzebne.
Długim kciukiem przesunął po wisiorze i lepki całun magii zadrżał mi przed twarzą. Piętno na plecach zapiekło w odpowiedzi, kiedy jądro kamienia poczerniało, a brzegi zalśniły zielenią w blasku ognia.
Aellium. Wzmacniacz mocy, dzięki któremu szazirscy fanatycy zmuszali wiedźmy do ujawnienia się. Radovan za jego pomocą kradł magię swoim żonom. I podarował go mnie. Tyle że…
Jeżeli wisior dławił moją moc, jakim cudem zobaczyłam tamtą zjawę? Ducha dziewczyny, która obiecała pomóc mi w ucieczce. Z wysiłkiem ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie, ale nigdzie jej nie było. Nie czułam obecności żadnego ducha.
– Zaklęcie jest bardzo dokładne – ciągnął Radovan. – Nie zdołasz sama zdjąć łańcucha. Jedynie ja mogę to zrobić. Jeśli spróbujesz, poparzysz się – dodał powoli, z powagą, jakbym była dzieckiem, które igra z ogniem.
Delikatnie ułożył wisior z powrotem na mojej piersi, patrząc na mnie bacznie. Na jego ustach błąkał się uśmiech.
– Masz tyle pytań. Widzę je w twoich oczach. Nawet teraz, choć jesteś sama i przerażona, chłoniesz informacje. Starasz się znaleźć sposób, by mnie przechytrzyć. Nie uda ci się, moja droga. I abyś wzięła sobie te słowa do serca… urządzę mały pokaz.
Kamień na mojej piersi zrobił się gorący na pół sekundy, nim Radovan przejął władzę nad moją lewą ręką. Jej mięśnie napięły się tak błyskawicznie, że usłyszałam trzask stawów, a dłoń drgnęła i się uniosła. Wytrzeszczyłam oczy, ale nie byłam w stanie oprzeć się jego niemym poleceniom. Nie mogłam się poruszyć ani powstrzymać ruchu. Moje palce zacisnęły się wokół kamienia… szarpnęły.
Nikłe niebieskie światło przemknęło wzdłuż łańcucha niczym płynny całus błyskawicy. Otoczyło kamień, chroniąc go. I karząc mnie. Gorąco przepaliło mi skórę, mięśnie i ścięgna. Nie mogłam nawet krzyknąć, gdy ogień dosięgnął moich kości rozdwojonym jęzorem niewidzialnego bólu. Więcej niż bólu.
Potworna tortura przeszyła mnie na wskroś, pustosząc i paląc przez sekundę, która trwała w nieskończoność. Mój szpik się zagotował, zanim wreszcie – całą wieczność później – palce się rozwarły i wypuściły kamień z pokrytej pęcherzami, krwawiącej dłoni.
Radovan ujął ją w swoje ręce. Magiczna moc liznęła ranę i w mgnieniu oka ból znikł. Po chwili skóra tylko ćmiła, jak obrażenia sprzed kilku dni, wciąż jednak była czerwona i zaogniona. Pomyślałam, że ten ślad ma być dla mnie przypomnieniem, jakby nie wystarczała spieczona, mięsna woń przypalonego ciała.
Radovan jeszcze przez chwilę studiował moją twarz i w końcu zaśmiał się z tego, co tam zobaczył.
– Będziemy się świetnie razem bawili, najdroższa. – Obejrzał się w kierunku drzwi za sobą. – Wejść.
Otworzyły się na jego rozkaz i ujrzałam czterech uzbrojonych strażników rozstawionych w korytarzu. Lewy policzek każdego szpecił okrągły tatuaż. Dowodząca nimi kobieta w stopniu kapitana – na co wskazywały oznaczenia na mundurze – wystąpiła przed pozostałych. Miała okrągłą twarz z wysokimi spłaszczonymi kośćmi policzkowymi Khezharów oraz ceglastobrązową skórę. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, pilnując, by jej ciemne oczy niczego nie zdradzały.
Moc Radovana nagle się cofnęła. Moje mięśnie zwiotczały. Zachwiałam się i mało brakowało, bym osunęła się na podłogę. Prawdopodobnie taki był cel.
Radovan uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic.
– Kapitan Qadenzizeg.
Kobieta w wejściu złączyła pięty czarnych lśniących butów ze stukiem, który rozszedł się po komnacie.
– Tak, Wasza Cesarska Mość?
– Proszę, odprowadź księżniczkę Askię…
– Królową – warknęłam, czym wywołałam rozbawienie Radovana i gwardzistki.
– Doprawdy, kochana. Rozumiem, że uważasz się za królową Seraveszu, ale czy to odpowiedni moment na sprzeczanie się o tytuły?
– Nie uważam się za królową Seraveszu, tylko jestem królową zarówno Seraveszu, jak i Visziru. A gdybym chciała się sprzeczać o tytuły, nalegałabym, abyś nazywał mnie cesarzową, ponieważ Armaan zamierzał mnie nią ogłosić, zanim go zamordowałeś.
Przeklęty uśmieszek Radovana nawet nie drgnął.
– W porządku. Proszę eskortować Jej Królewską Mość Askię do jej komnaty.
– Protokół czerwony? – spytała dowodząca.
Nie miałam pojęcia, co to oznacza, ale zjeżyłam się, widząc, z jakim obrzydzeniem na mnie patrzy.
– Bynajmniej – powiedział czule Radovan. – To nie będzie konieczne. Jednego jestem pewien co do mojej najdroższej królowej, mianowicie tego, że ma wielką wolę życia.
Poczułam drgnienie niepewności na twarzy, ale zacisnęłam usta. Musiałam dotrzeć do wspomnianej komnaty. Znaleźć się w miejscu, gdzie będę mogła spokojnie wszystko przemyśleć. Zacząć planować.
Wodniście zielone oczy Radovana zalśniły, gdy podniósł moją wciąż obolałą dłoń do ust, prowokując mnie, abym zareagowała, uderzyła. Nie zamierzałam jednak dać mu tej satysfakcji. Usztywniłam ciało, jakby było z drewna, i pozwoliłam, aby pocałował mnie w rękę. Musiałam wytrzymać, tak jak zawsze. I jak zamierzałam trwać dalej, dopóki nie nadarzy się szansa zakończenia tego – na dobre.
– Wkrótce się zobaczymy, ukochana – wyszeptał.
Wyszarpnęłam rękę.
– Pieprz się, Radovanie.
JEGO ŚMIECH GONIŁ ZA MNĄ KORYTARZEM. Nowe fale nienawiści przetaczały się przeze mnie z zaślepiającą intensywnością. Próbowałam zdławić to uczucie. Popychana przez strażników, zmuszałam się do uważności i snułam pierwsze wątki mglistego planu.
W porównaniu ze skromnym wystrojem pomieszczenia, które opuściłam, hol wyglądał zaskakująco okazale. Stąpałam boso po idealnie białej posadzce z marmuru – ciepłej pomimo surowej roveńskiej zimy. Na ścianach wisiały jedwabne gobeliny i lustra w złoconych ramach. Każdy zakręt oświetlały zaczarowane żyrandole kołysane niewyczuwalnymi podmuchami. Wszystko wokół świadczyło o przepychu, którego nie byłam w stanie podziwiać. Bynajmniej nie tylko dlatego, że stał za nim znój milionów gnębionych ludzi – i dusze sześciu zamordowanych królowych – ale także przez jawną furię promieniującą od Qadenzizeg.
Kroczyła obok mnie z ponurą miną, która stała się jeszcze bardziej posępna po tym, co na odchodne powiedziałam Radovanowi. Jedną dłoń zaciskała na złotej rękojeści miecza, a drugą zwinęła w pięść, z trudem trzymając nerwy na wodzy. Wiedziałam, że za pierwszym zakrętem porzuci wszelkie pozory.
Dlatego byłam gotowa na jej cios.
Odchyliłam się jak najmocniej i pozwoliłam, aby szorstkie kłykcie Qadenzizeg jedynie zahaczyły o mój podbródek. Drugą ręką chwyciła mnie za kołnierz i pchnęła twarzą w zielony gobelin, którego wzoru nie mogłam rozpoznać spomiędzy splotów tkaniny. Próbowałam się wykręcić potężniejszej ode mnie wojowniczce, nie żeby się uwolnić, ale dlatego, że takiej reakcji oczekiwała. Zależało mi, aby szanowna kapitan dostała dokładnie to, czego się spodziewała – chciałam wprawić ją w samozadowolenie i uśpić jej czujność, abym sama mogła się zająć ważniejszymi sprawami.
– Niech mnie Wasza Królewska Mość uważnie wysłucha – wysyczała, prychając mi kroplami śliny w twarz. – Mam gdzieś to, czy uważasz się za koronowaną cesarzową czy nawet za samą Boginię Nocy. Tu jesteś chodzącym trupem. A zwracając się do cesarza, pilnuj jęzora, bo ci go wytnę, jak Bóg Dnia świadkiem.
– Tyle złości o tak drobną zniewagę? I jaka żarliwość – zakpiłam i pozwoliłam, by wykręciła mi lewą rękę. Oparłam się chwytowi Qadenzizeg, próbując jednocześnie uwolnić prawą. – Przyznaj, w ten sposób zdobyłaś awans na kapitana gwardii? Broniąc go i nadskakując mu, jakby to mogło sprawić, że cię pokocha?
Mięśnie szczęki Qadenzizeg się napięły, a ja niemal się roześmiałam, bo zaimprowizowany przytyk trafił w punkt. Wpiła mi palce w ramiona, obróciła mnie gwałtownie i rąbnęła pięścią w żołądek. O ile ciosu w twarz w większej mierze uniknęłam, o tyle przed tym nie mogłam uciec. Z jękiem zgięłam się wpół, zamachałam rękami i przytrzymałam się pasa Qadenzizeg.
Za którym tkwiły zatknięte noże.
Odepchnęła mnie. Uderzyłam plecami o ścianę i przycisnęłam skrzyżowane ręce do brzucha.
– Wy, wiedźmie żony, wszystkie jesteście takie same. Z początku odważne i harde.
– Łatwo o odwagę, kiedy nie ma się nic do stracenia.
– I właśnie tu się mylicie. Tylko śmierć jest łatwa, ale kolejne trzydzieści dni… – Prychnęła, kręcąc głową. – W końcu posuniesz się za daleko, rozzłościsz cesarza o jeden raz za dużo. A wtedy ja będę gotowa. Nim przyjdzie koniec, będziesz błagała mnie o szybszą śmierć, ale nie zdołam ci pomóc. Zresztą nawet bym nie chciała. Bo prawda jest taka, Wasza Królewska Mość, że zawsze może być o wiele gorzej.
Nim w korytarzu umilkło echo jej przemowy, Qadenzizeg okręciła się na pięcie i ruszyła dalej. Jeden z gwardzistów pchnął mnie naprzód i podjęliśmy milczący marsz krętymi korytarzami zamku.
Za mijanymi po drodze oknami panował mrok, a ponieważ nigdzie nie widziałam służby, podejrzewałam, że jest środek nocy. Chyba że wasale Radovana bali się zbliżać do jego komnat. Jeżeli rzeczywiście są to jego komnaty, przemknęło mi przez myśl. Wątpliwości walczyły we mnie z obrzydzeniem. Nie wierzyłam, że człowieka, który pragnie władać całym światem, zadowala ta surowa cela.
Skrzywiłam się. Cela. Z rosnącym lękiem zastanawiałam się, dokąd mnie prowadzą. Krążyły pogłoski, że Radovan trzymał poprzednie żony zakute w łańcuchy na szczycie wieży Roszkot, gdzie powoli zabijało je okrutne zimno. Mówiono też, że wtrącał je do lochu pod zamkiem i tam stopniowo traciły rozum, zanim odbierał im życie.
Potrząsnęłam głową, wpatrując się w szkarłatny dywan, i z wysiłkiem odpędziłam od siebie te myśli. Wiedziałam, że powinnam się skupić na schodach i na odległości od komnaty Radovana do miejsca, dokąd miałam trafić. Potrzebowałam porządnej pamięciowej mapy tego miejsca.
Miałam nadzieję, że mi się przyda.
Zeszłam z ostatniego stopnia i w ślad za Qadenzizeg ruszyłam długim, dobrze oświetlonym holem pełnym identycznych, solidnie wyglądających drzwi pomalowanych na kremowo-złoto. Przypominało to zły sen, w którym biegnie się korytarzem bez końca. Oczywiście tym razem bieg nie wchodził w grę, no i wiedziałam, że z tego koszmaru się nie ocknę.
Zatrzymaliśmy się przy piątych drzwiach, które posiadały tę wątpliwą zaletę, że wyglądały inaczej od pozostałych. Pośrodku wycięto długi prostokątny otwór zasłaniany mosiężną pokrywą.
Qadenzizeg uśmiechnęła się okrutnie, kiedy uniosłam brwi ze zdziwienia.
– To żeby mieć cię na oku – powiedziała, krzyżując ręce. – Strażnik będzie co dziesięć minut zaglądał do środka, by sprawdzić, czy nie przyszło ci do głowy wybrać wyjście dla tchórzy.
– Miałabym pozbawić cię mojego towarzystwa? – spytałam tak słodko, że aż rozbolały mnie zęby. – Przenigdy.
Skrzywiła usta, pchnęła mnie za próg i zatrzasnęła mi drzwi na plecach. Ciężar trafiającego na miejsce rygla zagrzechotał moimi kręgami, lecz, na Boga Dnia, wreszcie byłam sama.
Oparta o drzwi zamknęłam oczy i zrobiłam sześć powolnych oddechów. Brzuch bolał mnie nieziemsko, ale żebra chyba miałam całe. Rozplotłam skrzyżowane ręce i postukałam o udo płaską stroną ostrza zrabowanego noża.
Przypuszczałam, że Qadenzizeg wpadnie we wściekłość, kiedy odkryje, że ukradłam jej sztylet zza pasa. Myśl o jej złości była jak wino, ale nie miałam czasu się nią delektować. Musiałam ukryć gdzieś nóż, zanim kapitan spostrzeże jego brak.
Moją uwagę od razu zwróciło to, czego w komnacie nie było. Wyglądała równie pięknie i okazale jak hol, który do niej prowadził, lecz każdy element piękna coś psuło. W przeciwległym końcu długiego prostokątnego pomieszczenia ustawiono łoże. Miało ramę rzeźbioną w pnącza i kwiaty, a cztery podpory przypominały korzenie ogromnego drzewa. Tyle że nie podtrzymywały żadnego baldachimu, a za wezgłowiem, tam gdzie powinien wisieć gobelin, nie było nic. Pusta ściana wyłożona panelami ciemnego drewna i groźnie wyglądający hak do zawieszenia ozdobnej tkaniny.
Obeszłam komnatę i stwierdziłam, że podobnie ma się rzecz z dwoma oknami, które znajdowały się po prawej stronie. Były szerokie, ale zakratowane. Miały drążki, zasłony jednak zdjęto. Na kominku między oknami płonął ogień, a osłaniającą go metalową kratę zamknięto na kłódkę. Podobnie jak dużą szafę przy przeciwległej ścianie. Łazienka natomiast w ogóle nie miała drzwi. Wannę wykonano z kremowo-szarego marmuru, a krany miały kształt złotych rybek, lecz nie poleciała z nich woda, gdy je odkręciłam.
Cała komnata malowała w mojej wyobraźni obraz, pod którego wpływem zadrżałam. Wygodne i przytulne detale – aksamitna kapa na łożu i pluszowe fotele, duży stolik z rozstawioną na nim szachownicą i toaletka pełna przyborów do makijażu – były jedynie przykrywką. Miały uśpić niepokój, wprowadzając nuty komfortu i bezpieczeństwa. Wystarczyło odpowiednio przymrużyć oczy, a niemal można było sobie wyobrazić, że to przepiękny apartament gotowy na przyjęcie zagranicznego arystokraty.
Tyle że nigdy nie lubiłam udawać – ani tym bardziej okłamywać samej siebie. Tymczasem to pomieszczenie było pełne kłamstw. Pozorów i śladów obecności moich poprzedniczek. Kobiet, które – sądząc po wyglądzie tej komnaty – za wszelką cenę próbowały się uwolnić od Radovana. Nawet jeżeli jedyną możliwą drogą ucieczki była śmierć.
Kręcąc głową, podeszłam do szafy. Stała na krótkich grubych nóżkach i mogłam schować nóż w szczelinie pod nią. Kiepska kryjówka, ale musi wystarczyć, pomyślałam, wciskając sztylet między drewniane dno mebla i gruby niebieski dywan.
– Chyba możesz się bardziej postarać, dziewczyno.
– Siv! – Druga zjawa upomniała pierwszą zirytowanym tonem, który świadczył, że robi to nie pierwszy raz.
– No co? – obruszyła się pierwsza. – Skoro miała dość sprytu, żeby podwędzić sztylet Qaden, z pewnością może go lepiej ukryć.
Lodowaty dreszcz przeszedł mi po plecach i wniknął w kończyny. Bynajmniej nie miał nic wspólnego ze strachem. Tak działała osnowa mojej magii – powróz, który hamował moc. Dotknęłam łańcucha na piersi i się uśmiechnęłam. Był zimny, a ja nie czułam żadnego bólu. Ani ognia. Dziwne. Wstałam i się odwróciłam. W komnacie zebrała się gromadka kobiet.
Pochodziły z całego kontynentu, młode i stare, ładne i zwyczajne, a łączyło je jedno – wszystkie były martwe. Jedna stała przy oknie, odwrócona plecami do mnie. Druga klęczała przy ogniu, grzejąc dłonie. Jeszcze dwie siedziały przy stole i przyglądały mi się znad szachownicy. A ostatnia para stała blisko mnie i pierwszy raz widziałam tak odmienne towarzyszki.
Ta, która odezwała się pierwsza, była postawna, miała szerokie barki i mocne nogi. Jasne włosy zaplecione w długi warkocz przerzuciła przez ramię. Jej strój składał się z obcisłych patchworkowych spodni oraz luźnej tuniki – i kojarzył mi się z korsarzami z baśni. Jej głos brzmiał młodo, ale twarz miała postarzałą. Pomarszczona i pobrużdżona skóra wyglądała tak, jakby zbyt długo działały na nią słońce i wiatr.
Druga wyglądała znajomo. To jej ładną buzię ujrzałam nad sobą, kiedy się ocknęłam w tym piekielnym miejscu. Była młoda, w moim wieku, może trochę starsza. Cechowały ją opanowanie i wytworność, które wpaja się każdemu pokoleniu arystokratek. Jej suknia prezentowała się niezwykle porządnie. Zjawa splotła dłonie przed sobą, przyglądając mi się jak zwierzątku, które bała się spłoszyć.
Uśmiechnęłam się i skinęłam do tej, która przemówiła pierwsza.
– Komnata jest prawie pusta… masz lepszy pomysł, gdzie mogłabym to schować?
Jej oczy błysnęły wesoło.
– Wojnicy są drapieżnikami, kochana. A drapieżniki nie patrzą w górę.
Powiodłam spojrzeniem w ślad za jej wzrokiem na szafę. Rzeczywiście, mocno zakurzony szczyt przesłaniały woluty zdobiące przód mebla.
– Domyślam się, że jesteście żonami Radovana – powiedziałam, przekładając broń w nowe miejsce.
– Zgadła od razu. – Zjawa o surowym wyglądzie uśmiechnęła się szeroko. – Patrzcie ją! Tkwi w komnacie pełnej duchów i nawet nie ma gęsiej skórki.
– Jest wiedźmą śmierci, więc przywykła do widoku duchów – odezwała się jedna z kobiet przy stoliku. Kapłanka, sądząc po stroju. – Choć przyznaję, że gdybym ujrzała w swojej sypialni Siv, zaczęłabym krzyczeć ze strachu.
– Na pewno byś krzyczała – stwierdziła twardzielka z uśmieszkiem – ale nie ze strachu.
– Siv. – Młoda arystokratka upomniała towarzyszkę spojrzeniem. – Może na początek powinnyśmy się przedstawić. Księżniczka Eliska z Raskisu – powiedziała, siląc się na uśmiech, po czym wskazała kobietę obok siebie. – A to…
– Sama potrafię to zrobić, do diaska. Jestem Siv ze Switzkii, obieżyświatka i kaperka…
– Chyba piratka – cierpko sprostowała kapłanka.
Siv wyszczerzyła zęby.
– Nigdy nie dowiedziono mi tego przed sądem.
– W takim razie ty masz na imię Asyl – zwróciłam się do kapłanki, zanim ona i Siv wdały się w spór, który najwyraźniej trwał od dawna.
Z wdziękiem pochyliła głowę, przytakując.
– Arcykapłanka Asyl z Khezharu, do usług.
– Zatem to jest… Freyda?
Kobieta obok Asyl nieznacznie skinęła głową. Wiedziałam, że wiedźma ognia z Graznii była najstarszą – pod względem wieku – żoną Radovana. Chuda, ale mocna jak stal, przyglądała mi się z miną, w której dopatrzyłam się lekkiej dezaprobaty. Możliwe jednak, że tylko mi się tak wydawało z powodu trzech nierównych blizn po lewej stronie jej twarzy. Opowiadano, że królowa państwa kupców walczyła kiedyś z baribalem. I zwyciężyła.
– A ty jak masz na imię? – zwróciłam się do klęczącej przy kominku pulchnej kobiety.
– Ragata – odparła i uśmiechnęła się do mnie w zamyśleniu.
– Ragata – powtórzyłam, zapamiętując twarz drugiej żony Radovana, po czym przeniosłam wzrok na ostatnią zjawę. Wciąż stała plecami do mnie. Od korony po pas zasłaniał ją welon, który kołysał się z każdym tchnieniem przejrzystej postaci. – To oznacza, że ty jesteś Katarzyną.
Pierwsza żona Radovana nawet najlżejszym gestem nie zdradziła, że mnie słyszy. Stała zupełnie nieruchomo. Milczący monolit zdradzonego zaufania i zniszczonej miłości. Pozostałe odwróciły wzrok.
– Nie przejmuj się nią – oznajmiła scenicznym szeptem Siv. – Ona rzadko się odzywa.
Mimowolnie uniosłam brew, ale wolałam się powstrzymać od komentarza. Katarzyna i Radovan byli małżeństwem przez wiele lat. Mieli nawet dziecko, które według posiadanych przeze mnie informacji nadal żyło, tyle że…
Zerknęłam na Siv.
– Jej syn wciąż…?
– Tak, Gethen żyje – odparła, ściszając głos tak jak ja. – Nierozgarnięty biedak ciągle wędruje po zamku, szukając matki.
Spojrzałam na Katarzynę. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co czuje w tej pułapce bez wyjścia. Nie mogła pocieszyć syna, który jej potrzebował, i tkwiła tu z mężczyzną, który ją zamordował. Na jej miejscu też nie miałabym ochoty z nikim gadać.
– Radovan twierdził, że nie będę w stanie używać mocy z kamieniem Aellium na szyi – powiedziałam. – Próbowałam wezwać jednego z moich ludzi, ale na próżno.
Wszystkie królowe oprócz Katarzyny spojrzały na Asyl. Kapłanka strzepnęła coś niewidocznego z kolan. Minę miała tajemniczą i wymowną.
– Radovan został wprowadzony w błąd – oznajmiła z taką satysfakcją, że na moment jej tiulowa postać zyskała ostrzejsze kontury.
Przymrużyłam oczy.
– Jak to?
– Posiada jedynie częściową wiedzę na temat działania kamieni.
– Za to twoja wiedza jest zupełna? – spytałam.
– Aellium pochodzi z khezharskich kopalni – odparła, jakby to wszystko tłumaczyło. – Łańcuch i kamień pełnią różne funkcje. Zaklęcie obejmuje wyłącznie łańcuch i to ono, a nie wisior, przypaliło ci rękę. – Spojrzała na wciąż piekącą skórę wnętrza mojej dłoni. – Ogniwa powściągają twoją moc, abyś nikomu nie zagrażała, natomiast kamień stopniowo okrada cię z magii. Wciąż masz świadomość posiadanego daru, choć właściwie nie jesteś w stanie go użyć. To niewielkie rozróżnienie, które w wypadku wiedźm żywiołów nie ma znaczenia. – Asyl prychnęła, jakby w jej mniemaniu o takich wiedźmach w ogóle nie warto było mówić. – Jednak dla wiedźm ducha, takich jak ty czy ja, różnica jest ogromna. Umożliwiała mi wyczuwanie zamiarów Radovana, choć reszta moich mocy pozostawała martwa.
Pokiwałam głową.
– I dzięki temu mogę widzieć was wszystkie. Radovan niczego się nie domyśla?
– Jest tylko czarownikiem – powiedziała kapłanka z niesmakiem. – I jak u nich wszystkich, jego magia nie żyje w nim, tylko pochodzi z kamienia. On jej nie czuje tak jak my.
– I oczywiście nie wyprowadziłaś go z błędu. – Poczułam, jak moje usta mimowolnie układają się w uśmiech.
Asyl uniosła brwi.
– Miałabym stracić jedyną przewagę? Co to, to nie.
– Cieszę się, że jego moc ma jakieś granice – wyszeptałam.
– Oczywiście, że ma – wtrąciła Eliska. – Nie jest wszechpotężny.
Słowo „jeszcze”, które powinno paść na końcu ostatniego zdania, zagrzmiało ogłuszająco w mojej czaszce, więc się odwróciłam i podeszłam do kominka.
Powróz pętający moją magię dawał o sobie znać coraz wyraźniej – jakbym brodziła w lodowatej wodzie. Nawet tak licha moc podlegała dyktatowi Dwulicego Bóstwa. Magia? Proszę bardzo, ale nigdy za darmo. Zastanawiałam się, co ogranicza Radovana. Jaką cenę płaci za swoje czary?
– Jak on używa Aellium? – Mój wewnętrzny głos zabrzmiał cicho, jak przytłumiony lękiem, którego nie mogłam wyrazić. Zamknęłam lewą dłoń i poczułam pulsujący ból w jej wnętrzu. – Nawet nie dotknął kamienia, a zdołał…
Nie dokończyłam myśli, ale to nie miało znaczenia. Nie dla tych kobiet. W ich hardych spojrzeniach zobaczyłam prawdę.
– Po Ragacie Radovan rozłupał swój kamień – wyjaśniła Asyl, zerkając na drugą królową, która nadal siedziała przy ogniu, utkwiwszy w płomieniach nieobecny wzrok. Gorzej niż nieobecny. W jej spojrzeniu dostrzegłam dziwną pustkę. Zatarte myśli.
– Rozłupał? – spytałam, wciąż nie rozumiejąc. – Ale jak…
– Dwie połowy są z sobą powiązane dzięki Katarzynie i Ragacie… poprzez ich magię – wyjaśniła Asyl. – Dzięki temu on może używać swojej części kamienia, podczas gdy twoja odbiera moc tobie. Jeden fragment robi to, co drugi. Tym sposobem nigdy nie jest bezbronny.
– Cudownie. – Sfrustrowana wsunęłam palce we włosy. Próbowałam się skupić na plusach. Mogłam widzieć królowe. A co z innymi duchami? Z Vitalijem?
I z Ozurą?
Wróciłam myślami do Visziru. Przed pogrzebem królowej udałam się do niej. Błagałam o wskazanie mi drogi. I o wybaczenie. Za śmierć, do której się przyczyniłam, i za obietnicę, którą mi złożyła.
Przyrzekam służyć ci lepiej, gdy się znowu zobaczymy.
Żołądek mi się ścisnął i poczułam kłujący ból – pamiątkę po pięści Qadenzizeg.
– Widziałyście może duchy seraveskiego żołnierza i viszirskiej królowej?
– Jestem tutaj, pani.
Zanim dokończyłam zdanie, pojawił się po mojej lewej stronie.
– Vitaliju! – zawołałam. – Niech będą dzięki Dwulicemu Bóstwu. Myślałam, że już cię nie zobaczę.
– O to nigdy nie musisz się obawiać.
– Ozura również tu jest?
Na twarzy Vitalija dostrzegłam niepokój. Skinął głową w kierunku najdalszego okna. Moje spojrzenie pomknęło w tamtą stronę i ujrzałam królową Visziru stojącą obok Katarzyny, bardziej widmową od pozostałych duchów.
– Ozuro? – Jej postać była pozbawiona stałej formy jak dym z komina. Nie potrafiłam odczytać wyrazu jej twarzy. Zresztą nie chciałam tego robić. – Dlaczego ona tak wygląda? Co z nią jest nie tak?
Asyl uniosła cienką brew.
– Sądziłam, że duchy są twoją domeną. – Wzruszyła ramionami. – Jak zdołałaś ją tu sprowadzić?
– Nie zrobiłam tego. Przed śmiercią przyrzekła mi służyć – odparłam, nie zważając na drżenie głosu. Trudniej mi było zignorować pełne współczucia spojrzenia, jakimi pozostałe wiedźmy obrzuciły zmarłą viszirską władczynię.
– Rozumiem – powiedziała wreszcie Asyl. – To odważne posunięcie, ale nie zawsze daje dobre rezultaty. Zwłaszcza jeśli ona czuje, że powinna być gdzie indziej. Może w Viszirze ma bliskich?
Skinęłam głową.
– Syna. – Wspomnienie gniewu w oczach Iskandra podczas naszego ostatniego spotkania wciąż sprawiało mi ból.
– Coś mu grozi?
Grozi? Viszir przystąpił do wojny z Rovenem. Armaan nie żył, a Iskander z pewnością toczył już spór o tron z przyrodnim bratem Enverem. I tylko jeden z nich miał tę walkę przeżyć.
– Tak. Wydaje mi się, że tak.
– Znasz więc przyczynę. – Asyl pokręciła głową. – Dopóki nie poświęci się całkowicie obowiązkom wobec ciebie, będzie właśnie taka. My to nazywamy półśmiercią.
– A jeśli nie zdoła spełnić obietnicy?
Postać Asyl zadrżała.
– Przyrzekła ci swoją duszę wbrew prawu natury. Bogini Nocy zezwoliła na tę ofiarę, ale może nie wybaczyć złamania przysięgi. Jeżeli Ozura nie zdoła się przełamać i podjąć swoich obowiązków tutaj, jej dusza przepadnie.
– Nie. To niemożliwe. – Miałam ochotę zasłonić uszy, lecz się powstrzymałam. – Ona już zbyt wiele poświęciła. A jeżeli narzucę jej swoją wolę?
– Nie sądzę, byś teraz była w stanie to zrobić. – Eliska zerknęła na Asyl, szukając u niej potwierdzenia swoich słów.
– Dlaczego nie? Przecież widzę was wszystkie… ich oboje również.
– Widzisz nas, ponieważ nasza magia tkwi w kamieniu. Twoich przyjaciół… bo ich dusze są z tobą związane. Ale ta zdolność nie jest równoznaczna z używaniem mocy. – Asyl powiedziała to takim tonem, jakby zwracała się do wyjątkowo mało pojętnego dziecka. – Próba dyrygowania którąkolwiek z nas na pewno uaktywni zaklęcie w łańcuchu. I on cię powstrzyma.
Gdyby Asyl żyła, pewnie bym ją uderzyła za ten protekcjonalny ton – a także z powodu poczucia bezsilności, które mnie ogarnęło. Powstrzymałam się jednak, w myślach szukając rozwiązania, jak pomóc Ozurze.
– Czy mogę… zwolnić ją z obietnicy?
Asyl pokręciła głową. Świadomość znaczenia tego milczącego gestu powaliłaby mnie, gdybym w porę nad sobą nie zapanowała. To ja ponosiłam winę za śmierć Ozury. Oczywiście niecałkowitą. Nie ja ją zabiłam. Hrabia Dobor cisnął sztyletem. Nie mogłam jednak zaprzeczyć temu, że umarła, abym ja mogła żyć. Zginęła ona. Zginął Armaan. A Viszir?
Boże Dnia, ulituj się nade mną. Tak bardzo potrzebuję Visziru. Cały cholerny świat go potrzebuje, jeżeli chcemy pokonać Roven. Tyle że Viszir musi mieć władcę, a to oznacza, że następcy już rywalizują o tron. Skoro zabrakło Ozury, na kogo może liczyć Iskander? Kto ma go chronić przed Enverem? Przed Szazirami? Zamknęłam oczy, pragnąc, aby duchy znikły.
– Ej, dość tego – upomniała mnie łagodnie Siv. – Nie ma sensu płakać za zmarłą babą. Albo jej przejdzie, albo nie… nie masz na to żadnego wpływu. Poza tym są ważniejsze sprawy, kochana.
Potarłam twarz i przytaknęłam. Ma rację. Ucieczka. Muszę stąd uciec… w przeciwnym razie czeka mnie śmierć. Skup się, Askio.
Zarys postaci Ozury stał się nieco ostrzejszy w blasku ognia. Na jej wargach pojawił się półuśmiech. Skinęła głową.
Spojrzałam na Eliskę.
– Kiedy się ocknęłam, powiedziałaś, że pomożesz mi uciec. Jaki masz plan?
Duchy nie mogły blednąć – nie miały potrzebnej do tego krwi. Ale twarz Eliski wyraźnie spochmurniała. Siv szczeknęła śmiechem. Katarzyna znikła.
Freyda wstała. Na pokrytym bliznami obliczu malował się gniew.
– Co to za bzdury? – Jej głos był ledwie słyszalny i szorstki jak koci język, lecz docierał w najdalsze zakamarki komnaty.
– Żadne bzdury. – Eliska nie zamierzała się ugiąć. Spojrzała prosto na mnie. Oczy miała szeroko otwarte, niepewne. – Nie mam żadnego planu… jeszcze – dodała pospiesznie. – Ale wszystkie razem na pewno coś wymyślimy.
– Coś, na co wasza szóstka dotąd nie wpadła? – Nawet mój wewnętrzny głos zabrzmiał kąśliwie.
– Hm, no tak. Pamiętaj jednak, że każda z nas była zdana wyłącznie na siebie, a ty masz nas. Może trochę to potrwa, ale znajdziemy jakieś wyjście.
Pełen nadziei ton Eliski nieprzyjemnie drażnił moją skórę.
– Zostało mi niewiele czasu.
– Niekoniecznie.
Mimowolnie uniosłam brwi.
– Jak to?
Eliska oblizała wargi.
– Radovan nie zawsze zabijał nas po upływie trzydziestu dni.
– Elisko! – Asyl wypowiedziała to z westchnieniem, jak rozczarowana matka.
– To niewybaczalne – warknęła Freyda.
– Dlaczego? – Eliska wysunęła podbródek, buntując się przeciwko wyrzutom.
– Oferujesz nadzieję, tam gdzie jej nie ma. – Starsza zjawa powoli pokręciła głową, jakby zupełnie nie poznawała towarzyszki. – Nadzieja jest najokrutniejszą formą tortur, jakie stosuje Radovan. Przecież wiesz.
Freyda spojrzała na mnie i choć jej twarz spowijały widmowe płomienie gniewu, w oczach lśniły łzy współczucia.
– Przykro mi, Askio, ale tutaj umrzesz. Najlepiej przeznacz czas, jaki ci pozostał, na pogodzenie się z tą myślą.
– Nie umrze – zaoponowała Eliska, ale Freyda zdążyła się ulotnić. Księżniczka z frustracją skrzyżowała ręce. – Mam rację. Jestem tego pewna. Asyl, jak długo on ci pozwolił żyć?
– Niemal sześć miesięcy. – Zjawa kapłanki rozprostowała nieistniejące fałdy szaty z taką miną, jakby była z tego dumna.
– Tak, tak. Wszystkie wiemy, że pierwsze żony dłużej pozostawiał przy życiu. – Siv z frustracją machnęła rękami. – Ale mnie zabił po trzydziestu dniach. A jej nie zostało nawet tyle.
Wyprostowałam się gwałtownie.
– Jak to? A ile?
– Jesteś na zamku już dwie doby – powiedziała Asyl. – Jak długo nosiłaś naszyjnik, zanim tu trafiłaś?
– Dwa dni – przyznałam, zerkając w kierunku mrocznej plamy w kształcie Ozury. – Służąca przyniosła mi go w dniu mojego ślubu.
To w sumie cztery. Zostało dwadzieścia sześć… a dzisiejszy właściwie się kończył.
– Spokojnie – wyszeptał Vitalij, jakby wyczuł, że mój umysł podąża mrocznymi ścieżkami.
Miał rację. Takie rozważania do niczego nie prowadziły. Za to dodatkowe informacje mogły pomóc.
– Jak długo ty zdołałaś przetrwać, Elisko?
– Trzydzieści pięć dni – powiedziała i podniosła palec, by nikt jej nie przerywał. – Ale myślę, że pozwoliłby mi żyć dłużej, gdyby sytuacja w Seraveszu nagle się nie pogorszyła. Oczywiście nie winię cię o to – przyznała z uśmiechem, który miał mi chyba dodać otuchy.
– To dobrze. Ja też nie – odpowiedziałam ostrym tonem. – Skąd te pięć dodatkowych dni?
– Po prostu postarałam się, by mnie polubił.
W komnacie nagle powiało chłodem.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałam.
– Radovan już cię ma – argumentowała. – Wojna z Viszirem zacznie się dopiero na wiosnę, więc nie musi się spieszyć z odebraniem ci życia. Jeżeli będziesz sprytna… i posłuchasz naszych rad… pokażemy ci, jak mu się przypodobać.
– Przypodobać? – To słowo miało ostre krawędzie i kolce, jakby źródło wściekłości, z którego wyskoczyło, uczyniło z niego broń.
– Tak. Im wcześniej zaczniesz, tym lepiej. Dziś podczas kolacji bądź miła. Spraw, by cię polubił. Im większą sympatią będzie cię darzył, tym dłużej pozwoli ci żyć.
– Miła? Mam być miła dla człowieka, przez którego mój kraj znalazł się nad przepaścią… dla kogoś, kto zamordował tysiące moich rodaków? I zabił mojego męża?
– Każda z nas kogoś straciła, Askio – powiedziała łagodnie Eliska.
– Mam więc pohańbić ich pamięć, zadając się z tym potworem?
Eliska cofnęła się gwałtownie, jakbym ją uderzyła.
– Nie… nie o to mi chodzi. Sugeruję jedynie, że Radovan chce być rozumiany, tak jak każdy na tym świecie. Pragnie przyjaźni.
– Mam gdzieś, czego pragnie Radovan! Jeżeli zbliży się do mnie za bardzo, zatopię ten nóż w jego czaszce.
– Brawo! I o to właśnie chodzi – ryknęła triumfalnie Siv. – Wiedziałam, że mi się spodobasz.
– Nie zdołasz podejść do niego na tyle blisko, by go zranić – zaoponowała Eliska, ale podniosłam rękę, by ją powstrzymać.
– Dość. Jeśli naprawdę oferujesz mi pomoc, pomóż mi uciec. Pomóż mi zdobyć sprzymierzeńców. Ozura wspomniała kiedyś, że tu oraz w podbitych państwach powstał ruch oporu. Co o nim wiesz?
– Drzewo o przegniłych korzeniach musi upaść – oznajmiła Ragata sennym tonem do ognia.
Spojrzałam na nią, czując na języku kwaśny smak słów pełnych nienawiści. Przełknęłam je jednak, gdy zobaczyłam, jak starsza królowa zamglonym wzrokiem omiata komnatę.
– Ależ nam pomogłaś, Ragato – mruknęła z przekąsem Siv. – Jesteś bardziej kopnięta niż kopnięty kwadrat.
Ragata zapatrzyła się w jakiś punkt nad głową Siv.
– Kopnięty kwadrat tak naprawdę nie jest kwadratem.
Siv pokręciła głową i przewróciła oczami.
– Prawda jest taka, że nic nie wiemy o żadnym ruchu oporu.
– Nic? – Spojrzałam na pozostałe duchy. – A o dworze? O doradcach i strażnikach Radovana? Wiecie o nich coś, co mogłabym wykorzystać?
Cisza.
Przeczesałam włosy palcami.
– To co, na Boga Dnia, robiłyście tyle czasu? – spytałam z echem niedowierzania w głosie. – Nie przyszło wam do głowy, że warto lepiej poznać wroga?
– My już nie żyjemy, kochana. – Siv skrzyżowała ręce. – Jaki sens miałoby szpiegowanie tych ludzi? Komu miałybyśmy przekazać zdobyte informacje?
Bezradnie wskazałam na siebie.
– Mnie.
– Myśl sobie, co chcesz, dziecko, ale liczyłyśmy, że unikniesz naszego losu. – Asyl spojrzała na mnie srogo z drugiego końca komnaty. – Jak widać na próżno, bo oto tu jesteś i wyładowujesz na nas złość. Niech zatem Wasza Królewska Mość raczy przyjąć do wiadomości, że żadna z nas tego nie chciała.
Szczęk zamka sprawił, że zamarłam. Odwróciłam się w chwili, gdy drzwi się otworzyły i pospiesznie weszły dwie kobiety. Obie miały na sobie identyczne szare kaftany i spodnie z mankietami wykończonymi czarną lamówką. Młodsza ukłoniła się mniej więcej w moim kierunku, po czym bez słowa pobiegła do łazienki. Starsza, o włosach białych jak świeży śnieg, podeszła bezgłośnie i gestami dała mi do zrozumienia, że mam iść za dziewczyną.
– Kim jesteście? – Mój głos zabrzmiał chłodno, bardziej z powodu słów Asyl niż obecności służącej.
Niestety kapłanka zniknęła razem z innymi duchami. Zostali tylko Eliska i Vitalij.
Usta kobiety drgnęły. Pochyliła się w kolejnym, znacznie głębszym ukłonie i wskazała łazienkę, skąd dochodziły odgłosy wody lejącej się do ogromnej wanny. Uniosłam brwi.
– Tak, rozumiem, gdzie mam iść, ale pytałam, jak masz na imię.
Przymrużyła oczy, lecz mi nie odpowiedziała.
– Zabroniono wam ze mną rozmawiać?
Na jej twarzy dostrzegłam zmieszanie, a po chwili zrozumienie. Szybko pokiwała głową, a potem obróciła lewą stronę twarzy w stronę światła. Na wysokości kości policzkowej widniał okrągły hebanowy tatuaż. Miał wielkość monety, a w jego wnętrzu widniał rysunek miotły skrzyżowanej z pogrzebaczem.
Zmarszczyłam czoło, przyglądając się znakowi.
– Qaden ma podobny.
Kobieta ponownie skinęła głową, a jej lewa dłoń zakołysała się z boku na bok w sposób, który miał chyba znaczyć „tak, ale niezupełnie”.
– Tatuaż Qaden to symbol gwardii królewskiej – podpowiedziała Eliska, podchodząc do pokojówki. – Dwa skrzyżowane miecze, a nad nimi korona. Te kobiety noszą znak służby.
– Wszyscy na zamku mają tatuaże?
Służąca przytaknęła.
– Każdy obywatel Rovenu go ma, na znak klasy, do której przynależy – oznajmiła Eliska tonem pełnym obrzydzenia. – Radovan lubi, kiedy wszyscy znają swoje miejsce.
– Zastanawiające.
– Można i tak to określić – stwierdził posępnie Vitalij, po czym również zniknął, dając mi odrobinę prywatności.
Służąca wzruszyła ramionami i po raz kolejny wskazała łazienkę.
– Powinnaś z nią iść. Zostanie ukarana, jeśli odmówisz.
Odwróciłam się plecami do starszej kobiety, aby nie widziała mojej reakcji na słowa Eliski.
– Naprawdę by ją ukarano za moje zachowanie? Co za podłość.
– Tak jest w Rovenie.
Na to nie miałam żadnego argumentu, bez sprzeciwu więc pozwoliłam, aby służąca pomogła mi zdjąć koszulę nocną.
– Nie mogę uwierzyć, że zakazano im ze mną rozmawiać – szepnęłam, na palcach podchodząc do wanny.
Zanurzyłam stopy w niemal parzącej wodzie i westchnęłam zachłannie. Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak przemarzłam, pomimo buzującego na kominku ognia. Powinnam bardziej uważać. Do porozumiewania się z królowymi wystarczała wprawdzie niewielka ilość magii, ale z czasem, zwłaszcza w tym mroźnym klimacie, lodowy powróz mojej mocy musiał dać o sobie znać.
– Nikt ze służby nie mówi – wyjaśniła stojąca gdzieś za mną Eliska tonem, który świadczył o tym, że zupełnie co innego zaprząta jej uwagę. – Na Boginię Nocy, co się stało z twoimi plecami?
Zanurzyłam się w wodzie, której ciepło wydawało się niemal nieprzyzwoitym luksusem dla moich obolałych z napięcia mięśni, i dopiero potem spojrzałam na zjawę. Na twarzy Eliski malowała się zgroza. Starsza służąca powściągliwiej okazała szok, za to młodsza miała wielkie z przerażenia oczy, tyle że wlepiła je w podłogę, jakby się obawiała mojej reakcji.
– Przetrwałam – odpowiedziałam Elisce z nutą goryczy w głosie. – Długo musiałabym ci opowiadać.
– Nie przejmujcie się bliznami – powiedziałam na głos do służących. – Nie sprawiają bólu.
Starsza kiwnęła głową, przybierając obojętny wyraz twarzy. Wymierzyła solidnego kuksańca młodszej towarzyszce i obie przystąpiły do pracy, mijając się nawzajem i manewrując wokół mnie w całkowitym milczeniu. Miałam wrażenie, że oglądam świetnie opanowany taniec, w którym partnerki porozumiewają się jedynie ruchami głowy i gestami dłoni.
– Elisko! – Do głowy przyszła mi potworna myśl. – Kiedy powiedziałaś, że „nikt ze służby nie mówi”, chyba nie chodziło ci o to, że w ogóle nie są w stanie rozmawiać.
Odpowiedzi Eliski towarzyszył ponury śmiech.
– Radovan odbiera mowę wszystkim swoim sługom. To jeden z warunków ich kontraktu.
– A kiedy wracają do domów albo na starość odchodzą ze służby, a nawet… – Umilkłam, gdy Eliska pokręciła głową.
– Nigdy nie mogą mówić. Potrafią czytać i niektórym sprawującym wyższe funkcje wolno pisać w celu przekazania poleceń, ale… – Wzruszyła ramionami. – Zaklęcie milczenia jest stałe.
Uderzyła mnie cała niegodziwość tej sytuacji.
– Co on ukrywa?
– Pewnie niejedną potworność – wyszeptała Eliska. – Wszystko, co pomaga mu utrzymać się przy władzy.
Bez oporów poddawałam się zabiegom kobiet, które wyszorowały mnie porządnie i wytarły do sucha. Potem dałam się zaprowadzić z powrotem do sypialni, gdzie wysuszyły mi włosy przy ogniu. Na zewnątrz podmuchy wiatru trzęsły szybami i byłam wdzięczna za ciepło bijące od kominka. Jedno ciągle nie dawało mi spokoju. Kiedy ocknęłam się na zamku, przypuszczałam, że jest środek nocy, tymczasem Eliska wyjaśniła, że służące szykują mnie właśnie do jakiejś kolacji.
– Która godzina? – spytałam ją.
W ślad za mną spojrzała na okna.
– Około szóstej wieczorem. O tej porze roku w Rovenie nieustannie mamy zupełne ciemności albo półmrok.
O tej i o każdej innej.
Suknia, w którą mnie ubrano, była niezaprzeczalnie piękna, ale po wielu tygodniach noszenia zwiewnych viszirskich strojów granatowy aksamit wydawał się ciężki. Materiał spływał od ramion w dół, a rozcięte do łokci rękawy sięgały ziemi, układając się zgrabnie. Dekolt ozdabiały dwie obszyte kryształkami wstążki, krzyżujące się nisko na moich piersiach. Kolejna oplatała mnie ciasno w talii, a od rąbka sukni biegły idealnie pionowe pasy również z białych lśniących kryształków. Wrażenie było takie, jakby ktoś zgarnął z nieba wszystkie gwiazdy i poukładał je na nowo z okrutną precyzją. Pięknie, lecz zbyt równo. Przynajmniej na mnie pasowała.
Moje myśli się zapętliły. Ona naprawdę pasowała. Idealnie.
Spojrzałam na garderobę – na szereg starannie rozwieszonych sukien i spodni, na płaszcze i buty. Wszystko było w moim rozmiarze.
– Elisko, jak to możliwe, że suknia tak świetnie na mnie leży?
– Ktoś musiał podać twoje wymiary Radovanowi… a raczej jednemu z jego agentów.
– Komuś w Viszirze? – Skoro Radovan miał tam szpiegów, czy moi przyjaciele byli w niebezpieczeństwie? Iskander i Nariko? Illia i moi żołnierze? Za Eliską, mniej więcej na wysokości jej łokcia, ujrzałam postać Ozury, która mignęła i równie szybko zniknęła, jak gdyby słyszała moje myśli.
– Albo w Seraveszu… Radovan wszędzie ma oczy – odparła Eliska. – Mnie spotkało to samo, kiedy tu przybyłam. Czekały na mnie piękne, szyte na miarę stroje. Dość na trzydzieści dni.
– Ale dlaczego? Po co to wszystko? W jakim celu przebiera nas jak lalki, daje do dyspozycji tę komnatę i stwarza pozory prywatności, normalności? Równie dobrze mógłby nas wtrącić do lochu, żebyśmy kisiły się tam we własnym brudzie, aż kamień dokończy dzieła.
– Wkrótce sama się o tym przekonasz, ale… – Umilkła na moment, coś rozważając. – On uważa się za dżentelmena, staroświeckiego lorda minionej epoki, dla którego najważniejsze są rycerskość i powinność. Radovan traktuje zabijanie nas jako konieczność, ale nie chce, byśmy cierpiały.
– Jest potworem.
Eliska nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Nikt sam siebie nie uważa za potwora – usłyszałam jej cichą odpowiedź. – Nawet Radovan. Pamiętaj o tym.
Miałam ochotę odpowiedzieć jej coś zgryźliwego, ale tylko skinęłam głową. Radziła mi szczerze. W pewnym sensie byłoby mi łatwiej, gdyby Radovan wyglądał jak uosobienie zła, prawdziwe monstrum, któremu z pyska ślina kapie – tak go sobie wcześniej wyobrażałam. Ale czy w moim życiu cokolwiek mogło być łatwe?
Przyjrzałam się swojemu odbiciu w wąskim lustrze wiszącym po wewnętrznej stronie drzwi szafy. Rozczesane włosy ułożono mi w loki. Lekki makijaż dodał koloru moim policzkom i niemal ukrył nikły siniec, który zakwitł mi pod skórą w miejscu, gdzie trafiła mnie pięść Qaden. Suknia pasowała do mojej urody i jednocześnie uwydatniała zielony kamień Aellium – prawdopodobnie taki właśnie był cel. Wyglądałam ładnie, delikatnie i niewinnie.
Nierówna blizna na mojej szyi nieco psuła obraz, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie. Na viszirskim dworze z dumą nie kryłam szramy. Była pamiątką z dnia, kiedy Szazirowie – viszirscy fanatycy nienawidzący wiedźm – zamordowali moich rodziców. Teraz też się nią szczyciłam. Miała przypomnieć Radovanowi oraz wszystkim, którzy go wspierali, że nie jestem więdnącą lilią ani tym bardziej delikatną panną czekającą, aż ktoś ją ocali. Byłam królową. Wojowniczką.
Ocalałą.
– Kto będzie na tej kolacji? – zapytałam, szykując się do bitwy.
– Najnowsza świta lordów cieszących się łaskami. – Dziki uśmiech Eliski tak bardzo przypomniał mi Illię, że aż zakłuło mnie w piersi. – Dziwisz się, że nikt długo nie wytrzymuje na dworze Radovana? Nie powinnaś… zwłaszcza że jesteś odpowiedzialna za ostatnią wymianę ulubieńców.
– Świetnie, ale dlaczego?
– Radovan zakładał, że wywołasz wojnę między viszirskimi książętami i wprowadzisz zamęt w menażerii. Tymczasem ty poślubiłaś cesarza, zmobilizowałaś cały kontynent i niemal zostałaś obwołana cesarzową.
– Hm, kiedy wymieniasz tak wszystko po kolei, można pomyśleć, że jestem niesamowita.
Śmiech Eliski był aksamitny jak moja suknia.
– Nie popadaj w samouwielbienie. To zupełnie nie przystoi damom i nigdy nie zdobędziesz męża.
– Oby Bóg Dnia cię wysłuchał – powiedziałam żarliwym tonem w chwili, gdy drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: The Seventh Queen
Copyright © 2021 by Greta Meier
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2023
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Mapy: Nick Springer/Springer Cartographics LLC
Projekt okładki: Mumtaz Mustafa
Ilustracja na okładce: Alan Dingman
Opracowanie graficzne polskiej wersji okładki: Jacek Pietrzyński
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Siódma królowa, wyd. I, Poznań 2024)
ISBN 978-83-8338-834-2
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer