Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Tove jest kobietą niezwykłą, której historia nierozerwalnie wplata się w krąg życia i śmierci. Mogła się poddać ale nie zrobiła tego, gdyż to właśnie los okazał się nieprzewidywalny i uczynił ją niezwykle hardą.
Syn Gentar rodzi się w tajemniczych okolicznościach z różnym kolorem oczu. Jedna źrenica jest czarna niczym węgiel, a druga jasnoniebieska, obraz w nich odbija się całkowicie do góry nogami... czy tylko rybak będzie rozumiał jakie oznacza to kłopoty dla całego rodu czarownic? A może dziewczynka, którą uratuje i przysposobi Tove okaże się jedyną osobą potrafiącą zrozumieć Gentara? W drodze do Ciemnego Dworu kobieta spotka kogoś, kto wiele lat temu zawładnął jej sercem i na pewien czas odebrał również rozum. Co stanie się tym razem? Czy historia maleńkiej, niedowidzącej Miriam, która potrafi władać kołem czasu będzie tą, która uratuje spod gorejącego stosu ciało głównej bohaterki? Gdzie tym razem zawędrują siostry z lasu?
Adrianna Trzepiota przedstawia nam historię życia kobiet, które poszukując swoich życiowych talentów odnalazły tak naprawdę siebie. To nie jest tylko zwykła opowieść o czarownicach... na kartach tej książki jest spisana historia każdej z nas.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jednak jeśli udasz się wystarczająco daleko,
pewnego dnia rozpoznasz samą siebie
nadchodzącą z naprzeciwka na własne spotkanie
–
wtedy powiesz TAK.
Marion Woodman
Nic tak dobrze
nie goi ran
jak widok świtu i odgłosy wody
–
Mariuszowi P.
PROLOG
Tove mogła umierać z tęsknoty za życiem, które od dawna było już przeszłością, mogła płakać nad miłością, która przeminęła, mogła siedzieć w jednym miejscu, użalając się nad sobą, mogła tak siedzieć i prowadzić wewnętrzne lamenty aż do śmierci. Niektórzy nazywają ten stan nienasyceniem albo wygłodzeniem duszy. Jeszcze inni nazywają go stratą po niezrealizowanych pragnieniach, które odkładają się w człowieku w postaci chorób, nerwic czy złości. Po takich pragnieniach, które odłożyło się na bok, albo nie miało się odwagi wyciągnąć po nie rąk.
Żyło jednak wewnątrz Tove jeszcze coś, a może raczej ktoś, kogo nazwać można było małym, duchowym dzieckiem, i właśnie to dziecko słyszało jej zbolałe wołanie z głębi serca. Być może właśnie dlatego Tove pokochała wszystkie skrzywdzone, maleńkie istoty, których rozpaczliwe głosy wzywały ją do powrotu do samej siebie. Miłością do nich zasklepiła panujące w niej bezdenne uczucie pustki, które stworzyło się w jej środku i choćby cienie próbowały dopaść ją z każdej strony, to nie miały już do niej dostępu. Owszem, widziała, jak krążyły gdzieś obok, przeskakując z nocy w dzień albo z ciepłego pieca wprost w zakurzony kąt sieni, ale ich regularne wysiłki, by utraciła więź ze swą najgłębszą naturą, spełzały na niczym.
Dzień za dniem zbierała kość za kością, włos za włosem i w jej sennych marzeniach i w wydarzeniach, na wpół zrozumiałych, na wpół pamiętanych, zaczynała dobrze o sobie myśleć i śpiewać wewnętrzne pieśni, by wyrazić prawdę o własnej potędze.
Zastanawiała się, kiedy to się wydarzyło? Kiedy strach zamienił się w siłę? Czy jego matką są myśli, a ojcem zdarzenia? Czy strach rodzi się z krzywdy, którą ktoś nam uczynił albo tej, którą my uczyniliśmy komuś? A może wyrasta z ziemi jak źdźbła traw albo spada z nieba razem z deszczem? Może jest małym chłopcem, który nie zaznał ciepła matki, albo dziewczynką, której w dzieciństwie ktoś podczas snu obciął warkocze? W którym momencie zamienia się w sprzymierzeńca, a w którym we wroga?
Jak to jest, że jednego dnia można mieć wszystko – miłość, strawę, dom, a drugiego zostać zupełnie z niczym? Dziś jesteś zdrowym, a jutro świat wywraca się do góry nogami, kochasz i żyjesz pełnym sercem, żeby zaraz cierpieć. Za czyją sprawą dzieje się to wszystko? Myślisz, że ufasz, a wieczorem jesteś zdradzonym, budujesz latami, żeby już w sekundę obróciło się to w proch. Bliskość rodzi samotność, pożądanie niechęć, uczucie oziębłość, znużenie namiętność, być może tak wygląda właśnie natura życia.
Jest czas bujnych plonów i czas śmierci. Tak jak bez słońca nie ma dnia, a bez księżyca nikt nie ujrzy ciemności. Koło życia. Tam, gdzie znajduje się koniec, jest i początek, a tam, gdzie śmierć, zaraz pojawia się transformacja i życie. Wszystko, co ma się stać, przychodzi i odchodzi wraz z odpływami. Podobnie dzieje się z rybami w wodach na dalekiej Północy albo w jeziorze, którego prądy wyrzuciły ciało Tove na brzeg. Dlaczego akurat tutaj? Być może właśnie dlatego, żeby stała się matką? Tego nie wiedział nikt, ani szwaczka, ani praczka, ani piekarz i bednarz, ani Gorhan, ani nawet sama Tove. Ona czuła tylko jedno, że z tym, co do niej przyszło, nie można walczyć, nie można udawać, że tego nie ma, że te sytuacje się nie pojawiły, nie można wymieść ich miotłą za próg, nie sposób ich zrozumieć, ale na pewno dużo łatwiej zaakceptować.
1.
POCZĄTEK HISTORII MIRIAM
Woń przyjemnej słodyczy rozchodziła się po wszystkich leśnych zakamarkach. Wiosenny, jeszcze zimy wiatr hulał, podnosząc przyległe do ziemi liście, które pod jego naporem wirowały pomiędzy nagimi konarami drzew. Na niektórych gałęziach można już było dostrzec zielone pączki. Tove, idąc dobrze wydeptaną ścieżką, zbierała z młodych brzóz te jeszcze nierozpękłe i chowała je do lnianej torby, którą miała przewieszoną przez ramię. Co jakiś czas się zatrzymywała, żeby posłuchać wiatru. Zamykała wtedy oczy, a on oplatał ją w jakimś dziwnym uścisku niewidzialnych rąk i nóg i smagał jej twarz pocałunkami. Świszczał i dudnił pomiędzy korzeniami drzew, z łoskotem podnosił patyki i rzucał je dziewczynie pod nogi. Zapach sosen, świerków i modrzewi zlewał się w jedną kadzidlaną woń, w powietrzu czuć było nadchodzącą wiosnę.
– Hej, jestem tu, nie płacz – odezwała się do syna, którego niosła w chuście na plecach. Podłożyła rękę pod jego pośladki i delikatnie je poklepała, ale dziecko nadal kwiliło. – Och, Gentar, czy ja muszę cały czas do ciebie mówić? Nie dasz mi ani chwili spokoju. No dobrze, to jaką byś teraz chciał usłyszeć bajkę? O pisklęciu jaskółki, a może o latających kurach? Już ci tłumaczyłam wielokrotnie, że te zwierzęta nie latają. Twoja ciocia Traszka potrafiła z nimi rozmawiać i zawsze powtarzała, że kury bardzo ubolewają nad tym, że mają i skrzydła, i pióra, a nie potrafią wzbić się ponad ziemię. – Dziewczyna mówiła, a chłopiec przestawał marudzić, ale wystarczyło, że Tove milkła, a znów zaczynało się słyszeć zza jej pleców niecierpliwe gaworzenie. – Dobrze, już dobrze, a może o niedźwiedziu albo o zaczarowanym lesie? – Chłopiec dalej marudził. – To może o Białym Karpiu, królu głębin i wód? – Gentar przestał pokwękiwać, nagle skończył wierzgać rączkami i nóżkami i znieruchomiał. Dziewczyna przyspieszyła kroku, bo oto jej oczom ukazał się niewielkich rozmiarów kopiec porosły słodko pachnącym ultramarynowym kwieciem. – Dlaczego ciebie tu nie ma? Przecież to wszystko wydarzyło się przeze mnie... – zapytała samą siebie, wyciągając z kieszeni sukni garść białego proszku, którym sypnęła na ukwiecony kopiec. Dziecko znów zaczęło kaprysić. – Dobrze, już dobrze, Gentar, spokojnie. W dalekich, granatowych głębinach, gdzieś na dalekiej Północy, tam, gdzie niebo zlewa się z ziemią w jeden kolor, a podczas burzy fale przybierają rozmiary ogromnych na kilkadziesiąt metrów drzew, żyła ogromna, biała ryba. Gdy niebo się wypogadzało, a przez chmury przebijały promienie słońca, podpływała do powierzchni, na tyle blisko, aby na swym grzbiecie poczuć promienie słońca. Gdy białe łuski znajdowały się ponad wodą, skrzyły się nieprawdopodobnym złotym blaskiem. Kolor był na tyle mocny i oślepiający, że rybacy, którym dane było spotkać się z tym zjawiskiem, opowiadali o nim jako o drugim słońcu, tym, które zamieszkuje podwodne krainy. Więc już nikt w miastach i wsiach nie dziwił się opowieściom, w których występowały dwa słońca. Mówiono, że jedno z nich świeci dla ludzi i ziemskich zwierząt, a drugie oświetla drogi podwodnych królestw. I tak mijały dni, miesiące i lata, aż pewnego dnia mężczyźni wypływający na połowy zauważyli, że od pewnego czasu podwodne słońce nie wypływało z głębin, a w ich sieciach pojawiało się coraz mniej ryb. Mijał czas, ziemskie słońce wschodziło i zachodziło, a głębokie wody, miast cieszyć ludzi zielonkawą poświatą, przybierały odcień czarnej ziemi. Ludzie zaczęli się niepokoić o swój dobrobyt i ład na ziemi. Plotkowano, że ktoś zabił białego ducha głębin i teraz spadnie na ród ludzki klątwa, jeszcze inne historie traktowały o tym, że ryba nie może odnaleźć drogi i błąka się w podwodnych kamiennych labiryntach. Z dnia na dzień traci ona siły, a jej piękne białe łuski porasta zielony osad i wodorosty. Ludzie poszukiwali śmiałków, którzy mogliby zejść do podwodnej krainy i odszukać króla głębin, ale nikt nie chciał podjąć się tego zadania. Niektórzy mężczyźni wypływali łodziami i cumowali w miejscach, gdzie najczęściej pojawiało się wodne słońce. Rzucali na zanętę tłuste rosiczki, kulki z chleba, a nawet świeże mięso, ale ryba się nie pojawiała. Wracali przygnębieni do swych domów, jednak żaden z nich nie miał śmiałości zanurkować wprost w głębiny. Aż pewnego dnia zjawiła się kobieta, która miała twarz pokrytą głębokimi zmarszczkami i bruzdami, a gdy szła, jej siwe, długie, skołtunione włosy ciągnęły się za nią jak welon utkany z pajęczej sieci. Stanęła na środku wsi, budząc wśród ludzi zdziwienie i rzekła:
– Nie mam już nic do stracenia. Jestem stara i pomarszczona, moje żebra opina cienka skóra, ich ostre krawędzie wyglądają jak skrzela, podnoszą się przy każdym oddechu. Jestem tak chuda, że widać mi wszystkie ścięgna i kosteczki, z trudem się wysławiam, a czasem zdaje mi się, że nic nie mówię, tylko ruszam ustami jak ryba. Wrzućcie mnie do wody, nawet gdybym miała nie wypłynąć, nie mam już nic do stracenia. Ale mam tylko jeden warunek. Popłyną ze mną kobiety i to one namaszczą moje ciało tłuszczem z niedźwiedzia, a potem pomogą mi zejść w głębiny.
I tak też się stało. Wypłynęły z nią trzy kobiety, a gdy już dopłynęły do miejsca przeznaczenia, jedna z nich rozczesała i pięknie ułożyła włosy staruszki, druga namaściła tłuszczem jej ciało, a trzecia śpiewała pieśni z głębi swego serca. Aż w końcu przyszedł czas. Bo czas przychodzi wtedy, kiedy przychodzi i nie można go przyspieszyć, bo to byłoby wbrew jego naturze. Kwiatom i drzewom też nie można rozkazać, żeby rozkwitły szybciej, więc kiedy już zjawił się pomiędzy nimi, trzy kobiety chwyciły staruszkę pod ramiona i delikatnie, niczym plaster miodu, odwróciły ją twarzą do głębin i pomogły zejść jej w ciemną otchłań i tylko siwe włosy niczym rybackie sieci unosiły się, prawie dryfując, na powierzchni wody.