Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwszy w polszczyźnie książkowy wybór wierszy najwybitniejszego katalońskiego poety XX wieku. Wielka, wsparta na motywach mitologicznych i biblijnych, medytacja na temat śmierci, przechodzenia z ojczyzny żywych do świata umarłych (poemat „Cmentarz Sinery”, cykl „Godziny”), a także wieloaspektowa analiza problematyki wolności, przeznaczenia oraz moralności społecznej zawarta w alegorycznym poemacie „Skóra byka”. Wszystko to zostaje umieszczone w mitycznej geografii, którą można podzielić na „małą ojczyznę”, czyli Sinerę, oraz dużą – Sefarad. Ta druga, wywodząca się z tradycji judaistycznej, symbolizuje Hiszpanię, podobnie jak tytułowa „skóra byka”, która – rozpostarta – przypomina ten kraj swoim kształtem, nawiązuje też do narodowej tradycji corridy, a w poemacie Espriu zostaje dodatkowo wpisana w plan metafizyczny: judeo-chrześcijańską tradycję ofiary i odkupienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 80
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Próba kantyku w świątyni
O, jakże zmęczony jestem tą moją
tchórzliwą, starą, tak nieokrzesaną ziemią
i z jakąż wielką ochotą wyjechałbym z niej
na północ,
gdzie ludzie są ponoć czyści
i cnotliwi, obyci, zamożni, wolni,
przytomni i szczęśliwi!
W tym czasie bracia w kongregacji mówiliby
z dezaprobatą: „Niczym ptak, co porzuca własne gniazdo,
jest człek opuszczający swe miejsce”,
ja zaś, już z oddali, śmiałbym się
z prawa i z wiekowej mądrości
tego mojego jałowego ludu.
Lecz nie podążę nigdy za swoim marzeniem
i pozostanę tu do śmierci.
Ponieważ ja także jestem bardzo tchórzliwy i nieokrzesany,
a do tego kocham z
beznadziejnym bólem
tę moją biedną,
podłą, smutną, nieszczęsną ojczyznę.
Cmentarz Sinery
Dla Friede L. Martorell, która też pokochała Sinerę
Ogłuchną wszystkie córki śpiewu.
Ekl 12:4, przekł. ks. J. Wujka
I
Żlebami spływa rydwan
słońca od strony wzgórz
gęstwy kopru i winnic,
które ciągle pamiętam.
Minę szereg zielonych
cyprysów, ponad cichym
morzem znieruchomiałych.
II
Ależ mała ojczyzna
otaczająca cmentarz!
Morze w dali, Sinera,
wzgórza pinii, winnica,
żleb pylisty. Nie kocham
już niczego prócz cienia
wędrującego chmury.
Nieśpiesznego wspomnienia,
dni minionych na zawsze.
III
Bez imienia, bez znaku,
wedle cyprysów, pod
płaszczem piasku i pyłu
skamieniałym od deszczu.
O, niech burza rozsypie
prochy po wszystkich łodziach,
malowniczych wąwozach
i po blasku Sinery.
Jasność kwietnia, ojczyzny
mrącej ze mną, gdy patrzę
na lata i na drogę:
podróż przez długie zmierzchy.
IV
Moje oczy już widzą
jedynie dni i słońca
utracone. O, słyszę
w żlebach Sinery echo
turkotu starych wozów!
Pamięć odtwarza zapach
morza pod bacznym okiem
jasnego lata. Róża,
którą zerwałem, nadal
trwa w mych palcach. A usta
smakują burzę, ogień,
słowa w proch przemienione.
V
W bramy Sinery wchodzę,
żebrząc o strzępy dawnych
wspomnień. Na drogach w ciszy
słychać słabiutkie echo
daremnego błagania.
Nikt z litości nie poda
chleba, który mnie żywił,
czasu utraconego.
Jałmużnę da mi tylko
zieleń wiernych cyprysów.
VI
Pajęczyna na ścianach
królewskich sal
przetrzymujących zimy
miarowy marsz.
Łodzie Sinery nigdzie
nie ruszą w dal,
bo jak płynąć, gdy każdy
zniszczono szlak?
Ślepe oczy nie ujrzą,
jak słońca blask
pyszne atłasy kładzie
na mroźny kraj.
Nie słychać dzwonków pośród
żlebów i hal.
Idę, rzędy cyprysów
po bokach mam.
VII
Nade mną czułe grono
w poczciwych srebrnych palcach
świętego męczennika.
Sunie iskrzący kondukt
świetlików zniczy, żeby
być przy wieczorze, kiedy
dobra śmierć doń przybędzie:
wiatyk wspomnień z Sinery.
Chcę je widzieć, więc pnę się
tam, gdzie cyprys straż pełni.
Księżyc muska hierarchię
wierzchołków drzew zielonych.
VIII
Idzie deszcz. Starowina
Muntala chowa słońce
w szafie marnej pogody
między mantyle szyte
przez czułą dłoń Sinery.
Ptak się zrywa, chce wniknąć
za mury ciężkich więzień
światła. Ja obserwuję
sielskie cyprysy w przestronnym
ogrodzie mego milczenia.
Przez granice starego
morza skaczą delfiny.
IX
Lecą wspomnienia deszczu
i zwiększają męczarnie
kwiatów umierających
kruchym i harmonijnym
rytmem zmierzchu i wody.
Morze zasypia! A nad nim
triumf, przeznaczenie, władztwo,
koronkowa inwazja.
Cyprys jasność gromadzi
wypłakaną przez niebo
w przemijające lustra.
X
Stojąc na czele ciszy
i oddziałów cyprysów,
przekażę oto sielską
władzę magicznych bereł
w bardziej dostojne ręce.
Nocny wiatr, hymn, wiekowe
brązy przeciwko armii
deszczu, znów napotkanej
niełatwej samotności.
Boskie owczarki pędzą
stada chmur kornych w góry.
XI
Deszcz zamiera, zwierciadło
szczodre samego siebie.
Do drżących świateł ciągną
ociężałe ćmy.
Nocny wiatr legł bez ruchu
na polach, na cmentarzu.
Kiedy znów się obudzi,
będzie nowy dzień.
XII
Niepokalanek,
bukszpan w cieniu dąbrowy.
Wiatr, ledwie
ruszy znad pól, co rano
budzi do ruchu liście.
XIII
Gdy jest południe,
na ścianach zamierają
cienie obłoków.
Biały mur tego miejsca
okalający ciszę.
XIV
Kryształ, czas pamięci,
szemranie źródła, jasnych
głosów z oddali.
Złoto, sen – i znów patrzę
na nieruchomy wieczór.
XV
Nad moczarami
płyną zimne, powolne
odgłosy dzwonów.
Na wszystkich drogach zmierzchu
panują mgły i świerszcze.
XVI
Przechodzi patrol
słodkich oczu, co strzeże
wspomnienia o Sinerze.
Noc jest głęboka,
ciche komunikaty
o życiach niewygasłych
roznieca nad cmentarzem.
XVII
O ty, ciemny statku,
co mnie z głębin nocy
strzeżesz bez ustanku!
O ty, statku ciemny,
płynący przez sen mój
o morzu Sinery!
Płynie spoza czasu
głos kobiety. Słucham,
o czym śpiewa marmur.
XVIII
Statek przybija tam, gdzie
pokój jest nad Sinerą
i trwa sen starych dłoni
u stóp drzew starych.
Późne lato opuszcza
bliski płomień winnicy,
ja tylko wyczekuję
minionych godzin.
XIX
Ostiariusze
dawnych wierzeń otwarli
na oścież drzwi, bo tańczą
mały święty i diabeł
wraz z końmi przybyłymi
od morza z rydwanami
burz i słot.
Wiatr zasnuwa
dymem jesiennym marmur
ołtarzy i winnice
kipiące złotem, znacząc
oblicze tego, który
uda się tam, gdzie cyprys
rzuca cień.
XX
Głóg i ostrokrzew,
zdradliwe śniegi, rzadki
chłód tramontany.
Zima nad morzem: wątłe
słońce nad pustką plaż.
XXI
Swobodne konie, rankiem,
cwałem przez pustą plażę.
Głosy i bębny z wiatrem,
zapowiedź wiosny.
A potem, kiedy morze
staje na nowo w ciszy,
mokry piasek spętane
pieszczą godziny.
XXII
Na mokrym piasku dźwigam
ład architektoniczny,
żeby trwał w równowadze.
Z finezją, z nabożeństwem,
przybity dogmatami,
toczę bój przeciw
osobliwym refleksjom
z metafizycznych
szlaków chłodu i deszczu.
Złamany głos, kielich bólu
mojego, niedziele i
ich jutra wciąż jednakie,
wciąż jednakie, gdy gaśnie
blask kwietnia, ja z sił wszystkich
podtrzymuję sklepienie.
XXIII
Oto blask kwietnia
gaśnie i milkną córy
pieśni, a ja tymczasem
o zmierzchu nieruchomym
wędruję tak przez izby
utraconego domu.
XXIV
Nie narodzi się marmur
z fal zaklętych na wieki,
anioły się nie wzniosą
z urojonych imperiów.
Bo nadszedł niespodzianie
czas bólu, głosy wspomnień
wynoszą mnie przez izby
opuszczone Sinery
ku pochodniom świtania,
gdzie cyprys o pożodze
morza i chmur wie wszystko.
XXV
Nad brzegiem morza. Miałem
swój mały dom, swój sen,
nad brzegiem morza.
Wzniesiony dziób. Wysmukłą
łódź, którą sterowałem
swobodnym szlakiem morza.
A oczy znały
wszystek ład i harmonię
mojej małej ojczyzny.
Jakże ci muszę
opisać trwogę, którą
deszcz sprowadza na szyby!
Oto teraz noc mroczna
nad mym domem zapada.
Ku katastrofie
pchają mnie czarne skały.
Mnie, więźnia pieśni,
trudu próżnego, kto dziś
powiedzie ku świtaniu?
Nad samym morzem miałem
swój dom, swój sen nieśpieszny.
XXVI
Nie walczę już. Zostawiam
ci przestronny grobowiec,
niegdysiejszy kraj ojców,
sen i sens. Sam umieram,
bo już nie wiem, jak żyć.
XXVII
Sen i sens, mocne łodzie
na wietrze, trudne słowo,
które wciąż umiem wyrzec,
w starych granicach morza
i winnicy. Nie walczę
z trudem życia bez wiedzy,
jak żyć. Wokół mnie białe
wysokie ściany, dobry
przestronny spokój wedle
drzew, pod pyłem i cieniem.
XXVIII
Ten spokój już jest mój,
czuwa nade mną Bóg.
Mówię korzeniom, chmurom:
„Ten spokój już jest mój”.
Przez moje zagadkowe
oczy suną godziny,
patrzę na nie z ogrodu.
Czuwa nade mną Bóg.
XXIX
Słyszę krok przyjaciela
wciąż wyzbytego Boga:
szukasz zbędnego imienia,
by mieć gdzie stanąć?
Czy lepiej znasz z imienia
ostatnią tajemnicę
tego, co szedł przed tobą?
To raptem człowiek.
XXX
A kiedy staniesz
na głos mego imienia,
to pozwól, żebym spał
i śnił o cichych morzach,
o jasności Sinery.
Godziny
Non so chi sia, ma so ch’ei non è solo.
Czyściec, XIV, 4
I
Pamięci B. Rosselló-Pòrcela (5 I 1938)
Kruche lustro
W głębi ciemnych otchłani,
gdzie mnie twarz oczekuje,
zbliżam się, by się ujrzeć.
Kiedy cień wnika
w czysty kryształ, to czuję,
że się w ciszy uśmiecham.
Twarz
Cierpienie snu, powstaję
nocnym źródłem, by przyjąć
twe pragnienie. Meduza,
oczy matki. Na wieczny
pokój się rodzisz, widząc
mnie przez wspomnienia, lato
pochmurne, lustra, statek
śpiący cicho w marmurze.
Oczekiwanie
Wtedy powiem: „Wierzchołki i chmury,
i ziemie dalekie, i powolna
rana rzeki, i pożoga
nieba, liczne zmierzchy
nad pustynią, i stare drzewa
czczone jak bogowie – nadal
wracają do ludzi.
A ja, wyczekujący tego dnia,
widzę oto, żem martwy”.
Jesień
Wiatr, lasy – umierają,
całując powolne
światło wieczoru.
Armie nocy nadchodzą
samotnymi drogami.
Galop
Gdy cwałujesz na grzbiecie lęku, dróg,
źrebiąt nocy i głosów, samotny,
ślepy jeźdźcu burzliwy, raptem w spokój
zrzucony, już na zawsze niepomyślany.
Drzewo
Śniłem cię niewidzialnym majestatem
szybującym nad starymi nazwami wszystkiego.
Wyrosły z bólu popiołów,
ot, człowiek, dźwigałem cię, grobowcu,
zmarły ojcze, w sobie, milcząc,
i wołałem do ciebie słowami wichru
dawnych tysiącleci, co gniew rozpalają.
Milczałeś, zostawiłeś mnie sam na sam
w lęku przed nocą, tajnym ogniem, strzelistym płomieniem,
drzewem Bogiem w nocy.
Katastrofa
Dokąd uciec? Tylko cień, wspomnienie,
mroczne władztwo. Ślepa, powolna,
w glorii na drogach czarnej wody,
noc pocałowała ten marmur.
Płomień
W krąg, nocy, obserwują
tę nową ciszę, marmur
dumny, zgaszone usta
buntownika. Cóż to za
rytm metali cię wiedzie
owym suchym królestwem
w nagość bitwy? Czuję,
jak stajesz się przewrotnym,
niełatwym księciem zmarłych
popielnych kwiatów, słów.
Noc
Bladość. Błagasz, z czeluści,
wargami złaknionymi
śniegu, o więcej pieśni,
o chwile kwietnia. Nadal
w lochu nocy pląsali
wojownicy, muzyka,
szkarłat, kruche wspomnienia
jedwabiu, ty w bezruchu,
nie wraca ci powietrze,
twarda biel, którą śledzę.
O świcie
Która noc zimna
twoją ciszę ode mnie
odcięła, nie wiem.
Świt, ostatnie spojrzenie
obróciłem na ciebie.
W obliczu twojej śmierci
Muzyka drzew, dzwoneczki,
skryte tam-tamy dżungli
głoszą, jak rośniesz w bólu,
bez możliwości, żeby
wrócić na terytorium,
gdzie nadal można zmówić
w pojedynkę modlitwę.
Pełen zamysłów, bożek
w krótkotrwałych świątyniach,
nasze wspomnienie, znikasz
dziś pośród lodów, kantyk
unicestwiony w deszczu.
Modlitwa w obliczu twojej śmierci
Kiedy stęsknione dęby
morskich zieleni zaczną
szerzyć wieść podwieczorną,
żądam, pragnąc cię ogniem,
nowego blasku, byś był,
przed stołem całopalnym
żarliwych cisz skrzydlatych,
gorejącym kryształem,
płomieniem zwykłej pieśni.
Piosneczka o twojej śmierci
Twoja matka haftuje,
w alei Wiązów tka.
Twoja matka haftuje,
haftuje blask.
Twoja matka wciąż nuci
piosnkę sprzed lat,
historię o miłości
nieszczęsnej tak.
Deszcz powiedział jej o tym,
żeś nagle zmarł,
deszcz powiedział jej o tym,
że zmarłeś sam.
Zimny świt zasnuł wszelki
wspomnienia ślad.
Twoja matka jest smutna,
w alei Wiązów łka.