Skry na mrok - Doireann Ní Ghríofa - ebook

Skry na mrok ebook

Doireann Ní Ghríofa

2,0

Opis

Żywiołem wierszy Doireann Ní Ghríofy jest zwyczajność, a ich scenerię tworzą miejsca, w których rozgrywają się epizody codziennego życia: parking samochodowy, pralnia publiczna, szpital położniczy, park miejski czy irlandzki pub. W centrum tego świata poetka usytuowała cielesność: kobiece ciało i doświadczenie kobiecości. Jej bohaterki mierzą się z bólem, lękiem i fascynacją, jakie wzbudza w nich macierzyństwo; słuchają muzyki Nicka Cave’a, kupują płaszcze w butikach vintage i przeglądają zdjęcia w smartfonach; rzucają wyzwanie pisanej przez mężczyzn historii i uprawianej przez nich nauce; odkrywają możliwości, jakie daje im dwujęzyczność, a wreszcie składają hołd kobietom, które – choć pozostają szerzej nieznane – zaznaczyły się dokonaniami w literaturze czy w naukach przyrodniczych. Skry na mrok to bogata w odniesienia, niczego niedopowiadająca, a jednocześnie odważna formalnie i językowo czujna poezja. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 26

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (2 oceny)
0
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prze­szłość się roz­ła­mała,

męt­nieją zda­rze­nia

Mina Loy

Czy to dzień na­je­chał noc,

czy noc na­je­chała dzień?

Lo­uise Bo­ur­ge­ois

Dla Cie­bie.

Dzię­kuję, że uno­sisz te wier­sze ku świa­tłu.

Chwila w szo­pie

Ja­gniątko, ko­żu­szek,

krew, udziec, po­lę­dwiczka,

pię­trzy się czarna strzyża,

gdy śpiew­nie tną no­życe.

Żwawo, mrocz­nie,

matka w bło­cie;

nie­ostre już ostrze,

u pa­stuszki – dąs.

.

Gdy krwa­wię

W bu­tiku vin­tage na nad­brzeżu Sul­li­vana

tra­fiam na płaszcz zi­mowy,

mocno ta­lio­wany, z ob­ci­słą górą,

szy­kowną klapą i ob­ni­żoną la­mówką.

Za drogi dla mnie, a jed­nak

przez tę na­szywkę z pi­smem od­ręcz­nym [1915]

lgnie mi do piersi czer­wo­nym na­rę­czem.

Był to rok, kiedy przez zwój tka­niny

ktoś prze­je­chał ostrzem i ni­cią po­wo­łał płaszcz

do ży­cia. Biorę go

do przy­mie­rzalni, w płat wsu­wam

ra­miona; spływa po skó­rze

je­dwabna pod­szewka. By za­piąć

pa­sek, ro­bię wdech,

znów skurcz w pod­brzu­szu:

krew bu­dzi się i bu­rzy.

A w szkle: spo­wija mnie stara czer­wień –

szczy­pie dziew­częce po­liczki,

paćka roz­darte ko­lanka,

na chu­s­teczce szminka, szkar­łat

skryty w po­ścieli, czer­wień osia­dła

na szmat­kach i pod­pa­skach –

cię­żar czer­wieni, cze­ka­nie czer­wieni,

którą dzie­limy.

W lu­strze ru­mieni się płaszcz.

W kie­szonce kryło się kie­dyś

może coś bez­cen­nego: ko­lia, list mi­ło­sny,

cie­płe od piór jajko, które ktoś wło­żył tu gładko,

by nie pę­kło, nie prze­cie­kło przez szwy,

nie spla­miło spód­nicy od środka.

.

Tańce na wło­ściach

.

Ja­śnie­nie

ogień zaś ścią­gnął ga­wiedź

Au­stin Clarke

Gdy noc kłębi się we mnie,

nie wzbu­dza snów o mo­rzu, ulgą się nie roz­lewa,

ni­czego nie gasi. Wznieca tylko ten wrzask

sprzed lat, tę woń roz­la­nej znów ben­zyny.

O Nocy! Przy­by­sze, jacy oni grzeczni: wy­bierz –

mó­wili – pa­miątki, które chcesz oca­lić.

Ich uśmiech za­marł, gdy wy­bra­łam klucz

do drzwi fron­to­wych, i nic wię­cej. Mój Domu!

W mo­krej nocą tra­wie sta­łam sama jedna.

Męż­czyźni spod drzew rzu­cali mi spoj­rze­nia;

zna­łam ich niemy wzrok – stary już, zsza­rzały –

tak do­brze jak te ko­biety na żwi­ro­wym dzie­dzińcu,

które zwi­jały w sza­lach wy­szep­tane słowa.

Od­wró­ci­łam się, by po­pa­trzeć, jak to się za­czyna:

ja­śnie­nie. Na­sze okna, ob­le­wane bla­skiem. Jedno

za dru­gim – od środka. Piw­nica, hall, po­tem kuch­nia.

Ja­rzy się sala ba­lowa. Ogień bły­ska w bi­blio­tece.

Je­śli za­grał dzwo­nek straży, to za­grał na próżno,

pło­mie­nie pięły się już po za­sło­nach, usu­wa­jąc

każdą dłoń, każdą twarz ze zło­co­nych ram,

kra­dły sre­bra, por­ce­lanę, li­sie fu­tra, je­dwa­bie,

wy­ry­wały ru­biny z uchwy­tów zło­tych brosz.

Pło­mie­nie to du­chy, bie­gały po scho­dach,

gdy dym prze­ci­skał się przez da­chówki,

try­skały skry na mrok, kon­ste­la­cjami.

Bry­zgał wosk. Po­piele! Pro­chu!

Za­skrzy­piał dach, chło­piec sta­nął opo­dal,

nie­śmiały uśmiech prze­szedł szybko w drwinę:

Dom zło­dzieja po­znać po drze­wach.

Gdy­bym ode­szła, bły­snę­łyby mi plecy.

Dziś nie mam już wła­snego domu,

może je­stem sa­motna, ale nie ła­godna.

Je­stem ka­mie­niem do­by­tym ze sta­rego złota

i O! jak nie­dziela w ty­go­dniu go­reję naj­ja­śniej.

.

Chwila wśród ruin

Ślady ko­pyt, po­rost, śli­maki na zglisz­czach:

tyle z kom­nat po­zo­stało, po­go­rze­li­sko.

Gruzy. Gruz: chwieją się nad­proża.

Bły­skaj, skra­dziona ły­żeczko. Po­wie­waj, złota za­słono.

.

Mo­dli­twa

W mo­jej sy­pialni z dzie­ciń­stwa wiatr szar­pie

ko­tarą, ściąga mrok do środka.

Noc w noc, w dziew­czę­cych cza­sach,

klę­cza­łam tu, czu­łam,

jak drżą mi wargi od dzie­dzi­czo­nych słów

i dzie­dzi­czo­nego lęku.

Szepty wpra­wiały

w wir ob­raz za­ci­śnięty w ku­łak

– czer­wone szcze­liny, cier­nie, ko­biety we łzach –

bła­ga­łam, klę­cząc, moje na­mięt­nostki,

by przy­szły tu­taj z mroku, co skrzył się

za po­wie­kami.

*

Dziś wie­czór

przy­szłaś na pa­lusz­kach pod drzwi,

kiedy wszy­scy spali,