Słabsi - Sigrid Nunez - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Słabsi ebook i audiobook

Sigrid Nunez

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Najnowsza powieść Sigrid Nunez, autorki książek PrzyjacielPełnia miłościDla Rouenny i Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag, to rozgrywająca się w pandemicznym Nowym Jorku historia niezwykłej przyjaźni dwojga zupełnie różnych ludzi oraz… papugi.

Elegia plus komedia – jak twierdzi narratorka – to jedyny sposób, by wyrazić, jak teraz żyjemy. A jeśli nawet coś w prawdziwym życiu nie jest zabawne, to jeszcze nie znaczy, że nie można o tym pisać tak, jakby było. Tak właśnie prowadzi narrację Nunez – zastanawia się, czy w postcovidowym świecie da się jeszcze budować prawdziwe relacje. Jak to jest żyć w tak złożonym momencie historii i jak bardzo teraźniejszość wpływa na sposób, w jaki postrzegamy własną przeszłość? Humor to zdaniem autorki bezcenne schronienie. Równie ważne są relacje z innymi – w tej akurat powieści z typowym (z pozoru) przedstawicielem pokolenia Z i przemądrą arą o imieniu Eureka. Słabsi pokazują, co się dzieje, kiedy obcy sobie ludzie zechcą się otworzyć na drugiego, i jak nawet najmniejsze akty dobroci mogą złagodzić niepokoje innego człowieka. Ta amerykańska autorka nie byłaby sobą, gdyby nie rozważała przy tym także twórczości literackiej i w ogóle potrzeby pisania.

Przezabawna i głęboko refleksyjna.

„TIME”

Komiczna i mądra. Nunez udało się z wielką swobodą napisać historię śmiertelności.

„Publishers Weekly”

W dziewiątej powieści Nunez mamy czarny humor w złożonościach współczesnego życia. To refleksja o tym, co znaczy żyć właśnie w tym czasie, jak również analiza sensu samego pisania.

„W Magazine”

Przedmiotem badania Nunez jest sama istota życia: kruche piękno ludzkich relacji, to, czym jest pamięć, sens pisania, upływ czasu… a wynik okazuje się uderzająco nieskomplikowany. Oszczędny, niedopowiedziany, często zabawny zapis mniej przypomina powieść, a bardziej podsłuchiwanie czyichś myśli. Słabsi są dziwni, uroczo pełni nadziei. Czujni – i zaskakująco czuli.

„Kirkus Reviews”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 8 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
3,6 (368 ocen)
97
97
102
60
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mowilcz

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna proza. Esej to czy powieść, nie ważne. Ważne, że dobrze się tego słucha 👍
20
londyneczka

Z braku laku…

Rozczarowanie. Nic nie wniosła w moje życie. Ot rozważania pani Nunez w czasie pandemii, tylko ciężko stwierdzić o czym…
20
kregulska123

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta i myśli przy tej lekturze. Zdecydowana polecajka.
10
annajadwiga77

Nie oderwiesz się od lektury

Czasy pandemii, byłam bardzo ciekawa, co Sigrid Nunez by o nich napisała. Zbiór myśli, historyjek, wciągający od pierwszych stron. Polecam!
10
stacjastoslow

Nie oderwiesz się od lektury

Nunez jak zawsze znakomita. Mnóstwo materiału do własnych refleksji.
10

Popularność




Tytuł oryginału The Vulnerables

Przekład Dobromiła Jankowska

Redakcja Ewa Pawłowska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Opracowanie okładki i projekt stron tytułowych Tomasz Majewski

Cover images: Bridgeman image #LLM457331 (hydrangea plant) and Bridgeman image #FLO4640000 (macaw)

THE VULNERABLES

Copyright © 2023 by Sigrid Nunez

By arrangement with the author. All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Dobromiła Jankowska, 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2024

Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Nancy Crampton

Cytaty bez podanego źródła zostały przełożone przez tłumaczkę.

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-968888-3-9 (EPUB); 978-83-968888-3-9 (MOBI)

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2024

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151,

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Za każdą rzeczą czai się pewna właściwość, którą można by nazwać smutkiem[1]

James Saunders,

Następnym razem zaśpiewam dla ciebie

Moje życie jest tym, co i jak z niego zapamiętuję, żeby o nim opowiedzieć[2]

Gabriel García Márquez,

Życie jest opowieścią. Autobiografia

Jak się odsłonić, nie prosząc przy tym o miłość lub współczucie?

Margo Jefferson,

seminarium o pisaniu Negrolandu

Część pierwsza

Kapryśna była ta wiosna”[3].

Czytałam tę książkę dawno temu i poza jednym zdaniem niemal nic z niej nie zapamiętałam. Nie potrafiłabym wiele powiedzieć o bohaterach, którzy się pojawili, ani o tym, co się im przytrafiło. Nie potrafiłabym powiedzieć (dopóki jej w końcu nie odszukałam), że akcja rozpoczynała się w roku 1880. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Tylko w młodości wierzyłam jeszcze, że powinnam pamiętać, co wydarzyło się w każdej przeczytanej powieści. Teraz znam prawdę: liczy się to, czego doświadczasz podczas lektury, uczucia, jakie wywołuje dana historia, pytania, jakie przychodzą ci do głowy, a nie opisane w niej fikcyjne wydarzenia. Tego powinni uczyć w szkole, tak się jednak nie dzieje. Kładzie się za to nacisk na fakty, które zapamiętałeś. Jak inaczej można by napisać recenzję? Albo zdać egzamin? Jak zrobić dyplom z literaturoznawstwa?

Podoba mi się wyznanie pewnego powieściopisarza, który z lektury Anny Kareniny zapamiętał jedynie drobny szczegół – koszyk piknikowy, a w nim słoik miodu.

Ze mną po przeczytaniu Lat na zawsze zostało właśnie otwarcie, tamto pierwsze zdanie, a potem opis pogody.

„Nigdy nie zaczynaj książki od opisu pogody” – to jedna z najważniejszych zasad prozaika. Nigdy nie rozumiałam dlaczego.

„Bezlitosna pogoda listopada”[4] – tak brzmi trzecie zdanie Samotni Dickensa. Dalej zaś następuje słynny długi fragment o mgle.

„Była ciemna, burzliwa noc”[5]. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego powszechnie uważa się to zdanie (zapomniałam, kto je napisał – kolejna rzecz do sprawdzenia) za najgorszy początek powieści. Krytykuje się je jako jednocześnie nieekscytujące i zbyt melodramatyczne. (Pierwszy napisał je Edward Bulwer-Lytton w powieści Paul Clifford z 1830 roku. Potem również inni, parodystycznie, przede wszystkim Ray Bradbury, Madeleine L’Engle i Snoopy).

„Pozbawieni wyobraźni” – tak Oscar Wilde nazywał ludzi, dla których pogoda jest tematem do rozmowy. Oczywiście za jego czasów pogoda – przede wszystkim angielska – była nudna. Rzadko zdarzały się nieprzewidywalne, często apokaliptyczne zjawiska, nad którymi wszyscy się rozwodzą w dzisiejszych czasach.

Należy jednak zaznaczyć, że Dickens nie pisał o normalnej mgle – skroplonym oparze, nisko wiszącej chmurze – ale o miazmatach wywołanych przez potworne londyńskie zanieczyszczenie przemysłowe.

Kapryśna była ta wiosna.

Codziennie wczesnym rankiem wychodziłam na spacer. To była moja główna przyjemność w niedostatku przyjemności, obserwowanie, dzień po dniu, nadejścia kolejnej pory roku: magnolie rozkładające płatki i zrzucające je – tak boleśnie szybko, myślałam każdego roku, ale nigdy szybciej niż wiosną 2020. Kwitnące wiśnie, jeszcze piękniejsze – zgadzam się, najpiękniejsze – lecz podobnie krótkotrwałe. Żonkile i narcyzy – narcyze? – oraz krzykliwe tulipany, które wyglądały niemal jak oszalałe usta wołające uwagi. „Zbyt pobudliwe” – tak kiedyś opisała Sylvia Plath „zbyt czerwone”[6] tulipany w wazonie. Albo kwiaty Rilkego, wstające i wystraszonym głosem mówiące: „Rouge!”[7]. Elizabeth Bishop plamki na koniuszkach płatków derenia przypominały oparzenie niedopałkiem papierosa. Poeci.

Czy to może być przypadek, że nazwy kwiatów to zawsze jednocześnie piękne słowa? Rose jak róża. Violet jak fiołek. Lily jak lilia. Urocze, że ludzie wybierają je na imiona dla swoich córeczek. Jasmine od jaśminu. Dalia. Znałam kiedyś buldożkę o imieniu Petunia. I kotkę Mimozę.

Tyle innych pięknych słów przychodzi mi do głowy: anemon, lilak, azalia. Oczywiście musi być również jakiś wyjątek. Zawsze są wyjątki. Ale choć może nie przepadam za „floksem”, to nie potrafię przypomnieć sobie żadnego naprawdę brzydko nazywającego się kwiatu, a wy?

Są też jednak inne rośliny, w tym chwasty i zioła, o okropnych nazwach, na przykład wyka. Zastanawiamy się, czy nie dać dziecku na imię Vetch, jak wyka. Poznajcie bliźnięta: Traganek i Bylica. Pięciornik. Pluskwica. Piołun – takie imię C.S. Lewis nadał młodemu kusicielowi w Listach starego diabła do młodego.

Lwipyszczek! Może nie dla dziewczynki, nie, ale niezłe imię dla kota.

W niektóre dni wychodziłam na długo – nawet trzy, cztery godziny. Robiłam pętlę. Szłam od parku do parku. Tam rosły kwiaty. Na początku, zanim zamknięto place zabaw, pocieszałam się obserwowaniem małych dzieci albo choćby słuchaniem ich szczebiotu, gdy siedziałam na pobliskiej ławce. (Nie czytając, co robiłabym w normalnych czasach. Straciłam umiejętność koncentracji. Moją uwagę przykuwały wyłącznie wiadomości, choć tylko je chciałam zignorować). Lubiłam także patrzeć na bawiące się psy, zanim zamknięto wybiegi. Czyż nie traktowano teraz nas wszystkich jak dzieci? Oto zasady: złamiesz je, a zostaniesz ukarany, odbierzemy ci wszystkie uszczęśliwiające przywileje. Dla dobra ogółu, zrozumiano? Ale psy? Co takiego one zrobiły?

Dalej oczywiście widywałam wiele psów na spacerach. Ale miałam wrażenie, że coś się w nich zmieniło. Wiedziały, że coś jest nie tak. Szły ponuro, ze zmarszczonymi czołami, spuszczonymi łbami. „Nieźle sobie ludzie nagrabili” – zdawały się mówić te czoła.

Pewna młodsza koleżanka uważała, że nie powinnam spędzać tak wiele czasu na dworze.

– Można czasem chwilę odetchnąć – twierdziła. – Ale to nie znaczy, że powinnaś godzinami tak łazić po ulicach.

Dlaczego tak to ujęła: „łazić po ulicach”, jakbym była jakąś zbzikowaną starszą panią krążącą po mieście bez celu?

Szybki spacer, wypad do spożywczego, wchodzisz, wychodzisz, bez ociągania się. „Zostań w domu”. Taka była zasada.

– Nie udawaj głupiej – mówiła. – Łamiesz zasady i o tym wiesz.

„Słabsza” – tak mnie nazwała.

– Jesteś słabsza – mówiła. – I właśnie tak musisz się zachowywać.

Gubernator Nowego Jorku, człowiek tworzący te zasady, w pełni się z nią zgadzał.

W mediach społecznościowych krążyła opowieść o przebywających na kwarantannie kobietach, które masturbowały się, oglądając jego codzienne briefingi prasowe.

Rano dostałam e-mail od nieznajomej wściekłej kobiety. Nie spodobało jej się coś, co napisałam. „To miernota – twierdziła. – Każde słowo”.

Co może oznaczać tylko jedno: sama jestem miernotą.

I jeszcze czytelniczka, która wiele lat wcześniej w liście wyraziła oburzenie tym, co napisałam o dwojgu bohaterów, podobno wzorowanych na moich rodzicach. Angielski nie był jej ojczystym językiem.

„Tylko chory człowiek może robić taka krzywda dla ojciec i matka – napisała. – Mam nadzieję, że dostaniesz za to kara”.

Podoba mi się ta prawdziwa historia o pisarzu pragnącym oprzeć fikcyjnego bohatera na kimś, kogo znał. Przebrał postać, dając jej na przykład krótko ostrzyżone włosy zamiast pazia, którego prawdziwa osoba nosiła od liceum, plus okulary w mocnych rogowych oprawkach typu „kocie oczy”. Choć w rzeczywistości nie miała dzieci, w książce pojawił się dwudziestokilkuletni syn.

Kilka tygodni przed wydaniem książki kobieta zaczęła cierpieć na zespół suchego oka i nie mogła już nosić soczewek kontaktowych. Oczywiście zamiast nich wybrała rogowe oprawki „kocie oczy”. A ponieważ nie była już młoda, a włosy przerzedziły się i traciły kolor, za radą fryzjera ostrzygła się na krótko. Ani autor, ani nikt inny w życiu tej kobiety nie wiedział wówczas, że jako nastolatka urodziła dziecko i oddała je do adopcji. Dopiero teraz, po skończeniu dwudziestu lat, syn postanowił odszukać biologiczną matkę.

Podobno Czechow planował napisać powieść, którą zamierzał zatytułować Historie z życia moich przyjaciół. Być może jego przyjaciele nie chcieli, by ją napisał.

Na początku tego tygodnia kolejna pełna złości wiadomość od kogoś, kto nie czytał, ale się dowiedział, co napisałam. Z tego, co zrozumiał – czy raczej nie zrozumiał – zaatakowałam kiedyś pewnego profesora za to, że napastował seksualnie młode kobiety.

„Gdzie PANI była – pisał nadawca – kiedy MNIE wykorzystywała STARSZA KOBIETA? Gdzie PANI była?”.

Gdzie byłam? Gdzie ja byłam? Dlaczego jego pytanie mnie ukłuło? Kiedy mówię komuś, że mam ochotę mu odpisać, każdy od razu protestuje: NIE.

Jednak nie wszyscy obcy ludzie, którzy ostatnio się ze mną kontaktują, są wściekli. Pewna kobieta pisze z Albanii, że uważa mnie za „Dobrego Pana”, i proponuje, że zostanie moją żoną. Będzie mnie bardzo kochać, obiecuje. Sprawi, że poczuję się jak Prawdziwy Mężczyzna. (Przypomniało mi się: dlaczego przestałam dostawać dziesiątki e-maili z propozycjami powiększenia penisa?). A mniej więcej raz w tygodniu przychodzi wiadomość głosowa od jakiejś kobiety, podobno wolontariuszki, która sprawdza, co u mnie słychać. Za każdym razem te same słowa: „Bóg cię kocha”. A potem werset z Biblii.

Z różnych punktów we wszechświecie lecą tak w moją stronę życzenia szczęścia i nieszczęścia. Miłość i nienawiść.

Tymczasem pracuję nad ankietą na pewne literackie sympozjum, próbując odpowiedzieć na nieustannie zadawane mi pytanie.

Wiem, że prowadzono badania nad bliźniętami, między innymi obejmujące osieroconego bliźniaka, którego rodzeństwo nie przeżyło porodu. Wielu tych, co przetrwali, przez całe późniejsze życie odczuwało pustkę, cierpienie, stratę i wyrzuty sumienia. W jednym przypadku mężczyzna, któremu powiedziano o zmarłym bliźniaku dopiero, gdy był dorosły, doświadczył wtedy ogromnej ulgi. Przynajmniej otrzymał wyjaśnienie bolesnej pustki, jaką zawsze miał w sobie – każda radość w życiu, nieważne, jak ogromna, niosła z sobą także ślad smutku.

Nigdy nie miałam bliźniaka, dlaczego więc tak mocno została we mnie historia tamtego mężczyzny? Dlaczego poczułam takie objawienie? „Czegoś brakuje. Coś utraciliśmy”. Chyba to właśnie leży u podstaw mojego pisania.

Przez jakiś czas, w tym samym okresie, kiedy nie mogłam skupić się na czytaniu, nie byłam też pewna, czy jeszcze kiedykolwiek wrócę do pisania – jedna z wielu niepewności tamtej wiosny. (Każdy znajomy pisarz doświadczył kiedyś tego samego). Ale to uczucie pozostało i nie chce odejść: pragnę wiedzieć, dlaczego czuję się, jakbym od zawsze przeżywała żałobę.

Każda warta opowiedzenia historia to historia miłosna” – powiedział ktoś, kogo kiedyś bardzo kochałam.

Ale to nie ta historia.

Pamiętam pewnego chłopca. Miał na imię Charles. Jasne włosy zaczesane na boki. Kosmyk opadający na czoło. Drobny jak na swój wiek (dwanaście, trzynaście lat), odstające uszy, które – razem z tym kosmykiem – nadawały mu nieco komiczny wygląd. Mógłby służyć za pierwowzór Dennisa Rozrabiaki.

Chłopak, zwykły chłopak, a pewnego dnia zmienia się w szaleńca. W pewną sobotę dzwoni do mnie, ten kolega z klasy, którego ledwie znam. Czego chce? Dlaczego nic nie mówi? Mam wrażenie, że się dusi.

– No mów!

– Chcę się z tobą zobaczyć – wyrzuca w końcu z siebie.

Pyta, czy może przyjść do mojego domu.

Odmawiam i się rozłączam.

Moja matka jest obok (zawsze jest obok – ta kobieta nigdy nie zostawia ani odrobiny prywatności). Chce wiedzieć, kto dzwonił, a kiedy wyjaśniam, wraca do tego, co robiła – do wyglądania przez okno naszego mieszkania na drugim piętrze. (Nigdy nie znałam nikogo, kto spędzałby przy oknie tyle czasu, co ona – godzinami podglądała sąsiadów niczym telewizję, od czasu do czasu komentując, jak bardzo utyła pani Prysock, albo wzywała nas biegiem, bo coś się wydarzyło: bójka – często się zdarzały – lub eksmisja któregoś z lokatorów, albo – raz, doskonale pamiętam – trup: mężczyzna skoczył z okna, leżał martwy na ziemi).

– Jak wygląda ten chłopiec? – pyta matka. – Ma jasne włosy?

Okazuje się, że dzwonił z budki telefonicznej. Nie wiem, jak się dowiedział, gdzie mieszkam, ale przyjechał na rowerze i teraz przez całe popołudnie będzie jeździł w tę i z powrotem po ulicy pod czujnym, współczującym, a nawet pełnym podziwu okiem mojej matki (trzeba mieć jaja, żeby jeździć tutaj samemu, szczególnie jeśli byłeś nietutejszym, drobnym jasnowłosym białym chłopcem).

Od czasu do czasu zatrzymywał się, żeby zadzwonić i znowu mnie błagać.

Pamiętam, że nie miałam litości. Mnie również coś opętało. Wcale mi nie schlebiał. Byłam niczym królewna z bajki rzucająca przez ramię niezadowolone spojrzenie na żabę, która podążyła za nią do domu i której nie mogła się pozbyć. Ale królewna coś obiecała: zostanie najlepszą przyjaciółką żaby, jeśli ta odzyska złotą piłkę, którą królewna głupio wrzuciła do studni.

Zrobiło się późno, chłopak nie znikał, moja matka załamywała ręce („Nie powinien tu zostawać po zmroku!”), a ja się rozpłakałam. Takie dramaty w pozornie zwyczajne sobotnie popołudnie. Była wiosna, a ja wciąż pamiętam upokorzenie, jakie poczułam na widok tej małej, żałosnej postaci pedałującej powoli wzdłuż żywopłotu.

Im bardziej współczuła mu moja matka – „Przejechał taki kawał, mogłabyś przynajmniej z nim porozmawiać” – tym bardziej nim gardziłam.

Później zabroniła mi komukolwiek o tym mówić – oczywiście miała na myśli kolegów ze szkoły. Nerwowość matki mnie irytowała. Jak wielu innym kobietom, zawsze łatwiej było jej współczuć mężczyźnie (oprócz oczywiście własnego męża, wobec niego miała niezliczone, wieczne pretensje) niż jakiejkolwiek kobiecie. Ale dlaczego coś w jej zachowaniu sugerowało, że jakimś cudem to moja wina? Że choć nie zrobiłam nic, by go zachęcić, w rzeczywistości byłam coś winna tej żabie, może nawet sporo?

Czułość wobec chłopca, którego widziała pierwszy raz w życiu, surowość wobec własnej córki. Patrzyła tak, jakby dostrzegła we mnie coś nowego. Coś, co jej się nie spodobało.

W tamten poniedziałek w szkole chłopak nie chciał na mnie spojrzeć. Unikał wzroku innych. Siedział ze spuszczoną głową i z kamienną twarzą, jakby umarła mu babcia. Kiedy powiedziałam o tym koleżankom z klasy, były równie oburzone, jak ja.

Pamiętam jego uszy: duże i ukształtowane tak, by wyłapać każdy szept i chichot. Siedział w jednym z przednich rzędów, przygarbiony i zupełnie nieruchomy. Niczym zwierzyna łowna. Widać było, jak rumieniec rozpływa się na jego karku, równomiernie, jakby ktoś wlewał ciemnoczerwoną farbę do dziury w jego czaszce, a potem na uszach, które zdawały się jeszcze rosnąć, nabierając krwi. Właśnie to wszystkich obudziło – „Patrzcie na jego uszy! Patrzcie na jego uszy!” – dopóki nauczyciel nie krzyknął, by nas uciszyć.

Źle się zachowałam, tak. Ale nie zgadzam się z wyrokiem bogów, którzy kazali mi później za to płacić nie raz, lecz wiele razy.

Nigdy już nie zawracał mi głowy. Właściwie to całkiem o mnie zapomniał. Nie żeby zwrócił uwagę na jakąś inną dziewczynę. Stracił zainteresowanie dziewczynami w ogóle. Jakby spróbował, poległ i tym samym dowiedział się wszystkiego, co musiał wiedzieć o miłości, a potem żył dalej.

Zapomniałam dodać, że był w klasie nowy, jego rodzina dopiero się sprowadziła do miasta. Ale okazał się fajny, od razu się wpasował i zaprzyjaźnił się z innymi dzieciakami – w tym ze mną. Zostaliśmy przyjaciółmi, jakby nigdy nie było między nami żadnych nieporozumień. Dzieci wybaczają i zapominają łatwiej niż dorośli – czy bogowie – i pamiętam, że uważałam to za zupełnie naturalne. Dziwiłabym się, gdyby Charlie żywił do mnie urazę.

Pamiętam, jak grałam Estellę w szkolnym przedstawieniu opartym na Wielkich nadziejach.

Pamiętam, że Pip nieustająco kocha bohaterkę, choć ona źle go traktuje. Pamiętam nauczycielkę-scenarzystkę-reżyserkę, wielką dziwaczkę (dręczenie takich wychowawców dzieci uważają wręcz za swój obowiązek), w której najdziwniejsze było to, jak bardzo zależało jej na tym licealnym występie. Podczas prób zrzucała buty i miotała się po scenie, pokazując, zachęcając, poruszając się tak intensywnie, że przekręcała się jej spódnica, na skórę występowały kropelki potu (a my mieliśmy dreszcze: w sali po lekcjach było zimno). Słyszę jej głos:

„Dość już tego gadania, chłopcze”.

„Myślę, że jest bardzo piękna”.

„Przecież to prosty chłopiec z kuźni!”.

„Cóż z tego! Możesz złamać mu serce”[8].

Słyszę również jej akcent i – o ile pamięć mnie nie zawodzi – pochodziła z Południa. Pamiętam, jak była rozczarowana naszym Pipem, który nie potrafił wejść w rolę. Pamiętam frustrację z mojego powodu, kiedy nie potrafiłam wystąpić, i to, jak naprawdę niezwykle wydobyła z innej uczennicy charakter wrednej brytyjskiej starej panny.

Na innych zajęciach czytaliśmy skróconą wersję Davida Copperfielda.

Wywołują mnie do opisania Steerfortha. Dobrych i złych cech.

Steerforth jest przystojny, inteligentny i bogaty. Steerforth jest czarujący, romantyczny i popularny. Steerforth jest samolubny, nieszczery, niedobry dla Małej Emily i okrutny dla biednych.

– Czy uważasz, że na świecie jest wielu takich ludzi jak Steerforth? – pyta pan Rosenberg.

Raczej pewna odpowiedzi mówię, że nie.

– Naprawdę? – pyta pan Rosenberg, dając mi drugą szansę. A kiedy kiwam głową, dodaje: – W takim razie sądzę, że jesteś bardzo naiwna. Świat pełen jest Steerforthów – oznajmia, patrząc mi prosto w oczy.

Ostrzeżono mnie.

Kolejny chłopiec: miał na imię Larry. Chociaż uczęszczał do innej szkoły, katolickiej, mieszkał niedaleko naszego gimnazjum i kolegował się z tutejszymi uczniami. Zakochał się w dziewczynie o imieniu Jill i zgodnie z ówczesnymi zwyczajami zaproponował jej swoją grawerowaną bransoletkę. Odrzuciła go, po czym niemal natychmiast zmieniła zdanie. A może tak naprawdę nigdy nie chciała go odtrącić – czasami po prostu tak się zdarza.

Jednak wtedy – choć nie minęło zbyt wiele czasu – to Larry zmienił zdanie. Może to kwestia dumy. Tak czy inaczej, przepadło. Nie zrobił nic okrutnego, był miłym chłopcem, bardziej Copperfieldem niż Steerforthem, wychowywanym przez samotną matkę (wówczas rzadkie zjawisko). Nie chełpił się. Nie dręczył Jill. Ale z pewnością złamał jej serce. Uszło z niej całe życie, jakby jakaś choroba zżerała ją od środka. W szkole siedziała ze zdumionym wyrazem na bladej twarzy („Helen Keller” – żartował jeden z chłopców), całkiem nieobecna.

Czasami po cichu, dyskretnie płakała, ale pamiętam, że przynajmniej raz zaczęła gwałtownie szlochać, aż cała klasa zamarła. Pamiętam, że nie pytając, co się stało, nauczyciel próbował zażartować:

– Mój Boże, czy ktoś umarł?

Pamiętam, że nie chciała o tym rozmawiać z nami, swoimi koleżankami, choć zwykle wszystkim się dzieliłyśmy, szczególnie jeśli dotyczyło chłopców. A ta cisza nas przerażała, jakby jej cierpienie równało się innym tragediom, o jakich nie mówiło się głośno: o molestowanym ministrancie, o ojcu, który pobił żonę tak mocno, że musiała wziąć zwolnienie z pracy, o matce chorującej na raka piersi, o kobiecie, czy raczej dziewczynie, która została zgwałcona.

Choć w tym cierpieniu nie dostrzegłam nic teatralnego (sztucznego), z pewnością miała w sobie coś z aktorki dramatycznej. Zawsze była ładna, teraz jednak męczarnie zmieniły Jill w starszą, większą, poważniejszą dziewczynkę. Siedziała wśród nas, uczniaków, milcząca, królewska i bardzo piękna.

To nie trwało wiecznie, ale na pewno zostawiło w niej ślad do końca życia. Ja, zaledwie świadek całej sytuacji, nigdy już nie myślałam tak samo o miłości. Pojawiała się we wszystkich piosenkach, ale oto miałam dowód, że autorzy tekstów wcale nie przesadzają. Miłość może cię zaatakować i pożreć niczym choroba. Zwyczajny chłopak, który nie ma nic przeciwko tobie, może cię zdołować, sprawić, że choć masz przed sobą całe życie, wcale nie chcesz już żyć.

Może najstraszniejsze było to, że winić powinna wyłącznie siebie, skoro w pierwszym odruchu odrzuciła wielbiciela. Miłość jako szyderstwo, kara i okrucieństwo. Przerażające.

Oczywiście u Dickensa, gdzie takie rzeczy zdarzają się nieustannie, w końcu wszystko dobrze by się skończyło. Najpierw całe tony cierpienia, problemów i nieporozumień. Ale nawet kiedy w tych fragmentach szlochałeś, wiedziałeś, że zmierzasz do szczęśliwego zakończenia, i to cię uspokajało.

Nic dziwnego, że wtedy tak uwielbiałam Dickensa. Nic dziwnego, że dziś nie mogę go znieść.

Długo po ukończeniu szkoły postanawiam po raz pierwszy przeczytać Naszego wspólnego przyjaciela. Czekając na znajomy dreszcz, z rozpaczą stwierdzam, że odczuwam nudę. Ale tak się zdarza: pisarze, którzy kiedyś znaczyli wszystko, już tak nas nie ekscytują.

A może mój problem ma coś wspólnego z wiedzą, jakiej wcześniej nie posiadałam: o smutnym komentarzu syna autora, Charleya, że dziecięcy bohaterowie książek ojca bywali dla niego bardziej prawdziwi niż ci z krwi i kości. O okrucieństwie wobec żony, nad którą znęcał się nawet po tym, jak porzucił ją dla nastoletniej aktorki.

Świat jest pełen Dickensów.

A co z moim Charlesem? Na jakiego człowieka on wyrósł? Dobrego? Okrutnego? I co – o ile cokolwiek – pamięta z tamtego czasu?

O Larrym słyszałam ostatnio wtedy, kiedy się zaciągnął – podobnie jak wielu innych chłopców, których wówczas znałam. (Jak jego bransoletka znalazła się w moim posiadaniu, to już inna historia, inna historia miłosna, choć nie taka, jak myślicie). Moja matka nie żyje od pięciu lat. Dawna dzielnica. Nazywana slumsami, choć nimi nie była. Nazywana gettem, choć nim nie była.

Pod wpływem chwili googluję miejsce, gdzie mieszkałam do siedemnastego roku życia. Pod nagłówkiem Czy zastanawiasz się nad przeprowadzką do...? wyskakują „oficjalne statystyki”:

„Transport: słaby. Życie codzienne: słabe. Bezpieczeństwo: słabe. Zdrowie: słabe. Sport i fitness: słabe. Rozrywka: słaba. Demografia: słaba”.

[...]

Przypisy
[1] James Saunders, Następnym razem zaśpiewam dla ciebie, tłum. Krystyna Tarnowska, Anna Trzeciakowska, Teatr Polski w Warszawie, premiera 31 marca 1968, nr inw. w Muzeum Teatralnym: E 1804, s. 100. Podziękowania dla Muzeum Teatralnego w Warszawie za udostępnienie tekstu.
[2] Gabriel García Márquez, Życie jest opowieścią, tłum. Joanna Karasek, Agnieszka Rurarz, Carlos Marrodán Casas, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2004, s. 5.
[3] Virginia Woolf, Lata, tłum. Małgorzata Szercha, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2006, s. 5.
[4] Charles Dickens, Samotnia, tłum. Natalia Tarczyńska, Zysk i S-ka, Poznań 2018, s. 5.
[5] Madeleine L’Engle, Fałdka czasu, tłum. Zofia Kierszys, Prószyński i S-ka, Warszawa 1998, s. 3.
[6] Sylvia Plath, Tulipany, [w:] Wiersze wybrane, tłum. Teresa Truszkowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975, s. 37, 39.
[7] Rainer Maria Rilke, Malte, tłum. Witold Hulewicz, https://tiny.pl/crz6j [dostęp: 31 lipca 2023 roku].
[8] Karol Dickens, Wielkie nadzieje, tłum. Antoni Mazanowski, Wydawnictwo Psychoskok, Konin 2018, s. 41.

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Słabsi to sześćdziesiąta ósma książka

Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Édouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Édouard Louis

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke

Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell

Wyznanie – Domenico Starnone

Za otrzymane łaski – Valeria Parrella

Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg

Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis

Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli

2022

Komodo – David Vann

Londyn – David Szalay

Wyspa kobiet – Lauren Groff

Wizyta – Katharina Volckmer

Ostatni wywiad – Eshkol Nevo

Strega – Johanne Lykke Holm

Intymności – Lucy Caldwell

Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride

Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride

Dla Rouenny – Sigrid Nunez

Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis

2023

Odmawiam myślenia – Lotta Elstad

Elmet – Fiona Mozley

Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz

Urugwajka – Pedro Mairal

Andromeda – Therese Bohman

2023

Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li

Wcale nie jestem taka – Marie Aubert

Fatum i furia – Lauren Groff

Nędza – Andrzej Tichý

Długa odpowiedź – Anna Hogeland

W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel

Zmiana – Édouard Louis

Dostatek – Jakob Guanzon

Lapvona – Ottessa Moshfegh

Ptaki – Samanta Schweblin