Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mam na imię April i mam dwadzieścia osiem lat.
Zabrzmiało to trochę, jakbym przedstawiła się grupie wsparcia anonimowych alkoholików, jednak jest gorzej.
Znacznie gorzej.
Dzisiaj wychodzę z więzienia po odbyciu pięcioletniego wyroku.
Mówią, że nie ma gorszej zemsty niż ta zdradzonej kobiety.
Chcesz się przekonać?
Historia April i Deacona jest świetnym przykładem na to, że nie potrzeba długich opisów, żeby pięknie przedstawić perypetie postaci. Styl Marzeny jest surowy, także tutaj, ale mamy wszystko, czego dobra książka potrzebuje: ogrom emocji, akcję, wyraźnych bohaterów. Polecam. - Jolanta Sad, autorka
Oto kolejna odsłona twórczości Marzeny Miłek. Pełna zwrotów akcji opowieść, w której główną rolę odgrywa zemsta, a w tle rodzi się uczucie. Czy gra podjęta przez April będzie skuteczna, tego dowiecie się, czytając „Słodycz zemsty”. Zdradzę wam, że ta książka skradła moje serce i moją duszę. Przepadłam. Bardzo polecam, bo warto przeczytać. - Ewelina Popczak, czytelniczka
Zdradzona i porzucona April odradza się niczym Feniks z popiołów, a odwet staje się głównym celem jej nowego życia. Czy zemsta będzie tak słodka jak miód, a jej serce znowu zaufa mężczyźnie? Intrygująca, wciągająca i pikantna powieść Marzeny Miłek przyprawi Was o szybsze bicie serca i sprawi, że Wasze policzki zapłoną. - Patty Goodman, autorka „Ognistej sukienki”
Właśnie skończyłam czytać i nie mogę przestać podziwiać nowej odsłony Marzeny Miłek. Takiej jej jeszcze nie znacie. „Słodycz Zemsty” jest fenomenalna – znakomity styl, historia miłosna i przygnębiające wydarzenia. Ledwo łapałam oddech. Polecam całą sobą. - Magdalena Spirydowicz, madziara.malfoy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Marzena Miłek, 2020Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Magdalena Zięba-Stępnik
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by LightField Studios/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-103-0
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Epilog
Podziękowania
Playlista
Moim córkom
Prolog
April
25 kwietnia 2019
Mam na imię April i mam dwadzieścia osiemlat.
Zabrzmiało to trochę, jakbym przedstawiła się grupie wsparcia anonimowych alkoholików, jednak jestgorzej.
Znaczniegorzej.
Dzisiaj wychodzę z więzienia po odbyciu pięcioletniegowyroku.
Każdy pewnie teraz zastanawia się, co takiego zrobiłam, że mnie tamumieszczono.
Otóżnic.
Tak, wiem, jak to brzmi. Każdy osadzony tak twierdzi, jednak w moim przypadku właśnie takbyło.
Jedyną moją winą była miłość do ojca i lojalność wobecrodziny.
Gdy pięć lat temu oskarżono go o malwersacje, bez wahania wzięłam winę na siebie. Wiedziałam, że jestniewinny.
To nic niedało.
Mój ukochany tato zmarł niecały rokpóźniej.
Ja odsiedziałam wyrok, a osoba odpowiedzialna za to żyła sobie jakby nigdynic.
Dzisiaj wychodzę i za wszystko mizapłaci.
Jestem April Campbel i zamierzam zemścić się na moimmężu.
Rozdział 1
Witamy w Eastwood Park
April
16 kwietnia 2014
– Czy chce pani coś powiedzieć, zanim zostanie wydany wyrok? – zapytał mniesędzia.
– Nie, wysoki sądzie – odpowiedziałam ze spuszczonągłową.
Co miałam powiedzieć? Że jestem niewinna? Przecież sama się przyznałam. Straciłam wolność, majątek, bliski kontakt z rodziną. Przekreśliłam tym samym dwa lata małżeństwa. Diego, mój kochany mąż, przyglądał mi się z troską, a ja miałam ochotę się rozpłakać, bo bardzo długo nie poczuję jego silnych ramion. Drogi z sądu do więzienia nie pamiętam wogóle.
Dopiero głos strażniczki i szarpnięcie za kajdanki przywracają miświadomość.
– Dalej, księżniczko! – krzyczy mi wprost do ucha. – Nie mam całegodnia.
Nie odpowiadam. Co niby miałabympowiedzieć?
W transporcie byłam sama. Dlatego gdy tylko zbliżam się do bramy, w towarzystwie strażników, oczy wszystkich skierowane są na mnie. W drodze mam chwilę, by rzucić okiem na otoczenie. Wysoka, na oko piętnastometrowa siatka okalająca dziedziniec i szary, długi, dwupiętrowybudynek.
Od teraz to moja codzienność. I te spojrzenia. Pełne kpiny, pogardy, wyższości.
Boję się. Najzwyczajniej w świecie się boję. Przeraża mnie te pięćlat.
– Dalej! Nie jesteś na spacerku wparku.
Czuję uderzenie w plecy i omal się wywracam. Wspominałam, że nogi mam skutekajdanami?
– No, no, niezłasztuka!
Głos jednej z więźniarek wywołuje u mnie gęsią skórkę. Odchodzę prowadzona dalej w akompaniamencie krzyków, wyzwisk igwizdów.
– Więzień trzy siedem czterysta dwadzieścia osiem, to twoja cela – mówi strażnik odpinając mi kajdanki i wpychając mnie do otwartej chwilę wcześniejceli.
– Witamy w Eastwood Park! – Słyszę za plecami, gdy stalowa krata sięzatrzaskuje.
Deacon
– O tak! Mocniej! – krzyczy blondynka, gdy kolejny raz ostro się w niąwbijam.
Duże, zapewne sztuczne piersi falują w rytm moich uderzeń. Jej ciepłe wnętrze idealnie otula mojego fiuta, a dłonie suną po moim torsie, drapiąc go i masując. Jestem już naprawdę blisko. Gdy ciałem dziewczyny zaczynają wstrząsać dreszcze orgazmu, i ja osiągam spełnienie. Opada zmęczona na poduszkę. Po wyrazie jej twarzy mogę stwierdzić, że jest zadowolona. Ja zaś mimo przeżytego dopiero co orgazmu, przyspieszonego oddechu i wciąż buzującej w żyłach krwi, podnoszę się i pozbywam zużytejprezerwatywy.
– Deacon?
– Co? – pytam, nawet na nią nie patrząc, bo jestem zajęty wkładaniemubrań.
– Idzieszjuż?
Słysząc to, aż przerywam swojeczynności.
– Oczywiście. Jestem już spóźniony – odpowiadam.
– Co?! Ale chyba zobaczymy się dzisiaj? – niemalpiszczy.
Spoglądam na nią przez chwilę. Długie blond włosy, lekko rozmazany mocny makijaż. I to spojrzenie nie mające zbyt wiele doprzekazania.
Nie, zdecydowanie się już niespotkamy.
– Słuchaj, Loren…
– Laura! Mam na imię Laura! – oburzasię.
Jak zwał, tak zwał. Nie moja wina, że nie mam pamięci doimion.
– Laura – podkreślam. – Muszę już iść – dodaję i czym prędzej opuszczam jejmieszkanie.
Wsiadam do mojego audi i już po chwili gnam na spotkanie, na które rzeczywiście jestem spóźniony. Marcus już pewnie szaleje. Gdy dojeżdżam na miejsce, parkuję auto akurat obok samochodu mojego brata. O, szykuje sięawantura.
– Serio?! Spóźniasz się na własnespotkanie!?
Wiedziałem, że tak będzie. Mój młodszy braciszek zachowuje się jak staryzgred.
– Marcus, litości – jęczę.
Możeustąpi?
– Litości? Deacon, do cholery! Nie jestem tylko twoim bratem, ale i prawnikiem! Jeśli nie dojdziemy do ugody, to ta twoja żoneczka oskubie cię z całego majątku! – warczy gniewnie, zaciskającpięści.
Tak, braciszek bywa nerwowy. Na szczęście szybko muprzechodzi.
– Dobrze, chodź już, boczekają.
A nie mówiłem, że prędkozłagodnieje.
Uśmiecham się lekko pod nosem i pozwalam zaprowadzić się do mniejszej sali konferencyjnej. Tam zastajemy już tę harpię – moją już niedługo byłą żonę Vanessę. Jak ja mogłem się z nią ożenić? Długie rude włosy, nastroszone niczym grzywa lwa gotowego do ataku. Wredny wyraz twarzy. Sukienka tak skąpa, że mimo faktu, iż siedzi za stołem, doskonale można dostrzec jej krótkość. Na mój widok nerwowo stuka swoimi długimi pazurami o blat. Obok niej siedzi jej prawnik. Wyprostowany jak struna, pewnie krótko postudiach.
Śmieję się w duchu, bo jeśli tak jest, to Marcus zje go naśniadanie.
– Vanessa – cedzę przez zęby, bo jej imię naprawdę nie chce mi przejść przezgardło.
– Deacon – odpowiada równiezjadliwie.
– Dzień dobry, nazywam się Miles Frendshow – mówi prawnik, zrywając się z miejsca i wyciągając w moim kierunku prawą dłoń douścisku.
Obrzucam ją tylko spojrzeniem i totalnie ignoruję. Mój brat zaś również się przedstawia i ściska tym razem zwróconą w jego kierunku dłoń. Siadamy.
– Spotykamy się dzisiaj, by omówić warunki rozwodu obecnych tu stron. Mojego klienta Deacona Boulane’a i pani Vanessy Kolton-Boulane. Mój klient nie wyraża zgody na rozwód z winy obojgamałżonków.
– Ale jak to!? – unosi się Vanessa, uderzając otwartą dłonią oblat.
– Tak to, kochana żonko, że przyprawiałaś mi rogi – warczę.
Vanessa prycha i odchyla się nakrześle.
– Niczego mi nie udowodnisz – odpowiada pewnie, a na jej krwistoczerwone, napompowane usta wkrada sięuśmiech.
Boże, nienawidzę tej kobiety. Mimo wszystko na moich ustach również pojawia się uśmiech. Mój brat, jakby czytał mi w myślach, wyciąga z teczki pendrive i kładzie na stole przednami.
– Co to niby jest? – pytaVann.
– Nic takiego, tylko kilka zdjęć, nagrań i drobnych szczegółów świadczących o twoich zdradach – wyjaśniam.
– Blefujesz – odpowiada nadal pewnie, jednak widzę w jej oczachstrach.
Tak, Vanessa! Przegrałaś. Nadal nie mogę uwierzyć, że ją poślubiłem. Byłem wtedy młody i głupi, a ona naprawdę dobrze się pieprzyła. No i nie była taka sztuczna jak teraz. Od początku powinienem był wiedzieć, że chodzi jej o moją kasę. Cóż, człowiek uczy się nabłędach.
– Chcesz się przekonać? – pytam.
Ona tylko chwyta urządzenie i każe swojemu prawnikowi podłączyć je do laptopa. Mężczyzna robi to błyskawicznie. Już po chwili salę wypełniają jęki mojej żony. Prawnik momentalnie blednie, Vanessa zaciska pięści. My z Marcusem nie musimy widzieć monitora, by wiedzieć, że filmik, który właśnie jest odtwarzany, pokazuje pieprzącą się Vann. Jest tam także zapis daty igodziny.
– Wygrałeś – mówi zrezygnowanakobieta.
– Wiem, ja zawsze wygrywam – rzucam i wychodzę, zostawiając swoją przeszłość zasobą.
Rozdział 2
Dziecinka
April
– Ej, nowa. – Słyszę.
Z dołu łóżka piętrowego wyłania się dziewczyna, a właściwie kobieta, o długich blond włosach zaplecionych w warkocz. Milczę, przyglądając się, jak wstaje. Spodziewam się kpiny, może swego rodzaju agresji. Jedyne, co dostrzegam w jej oczach, to smutek. Mocno zakorzenionysmutek.
– Cześć – odzywamsię.
Stanie jak ten wazon nie jestrozwiązaniem.
Mierzy mnie uważnie, jakby chciała ocenić, czy warto miodpowiedzieć.
– Co cię sprowadza do Eastwood Park, dziecinko? – pyta, wpatrując się w moje oczy wzrokiem przeszywającym niczym wykrywaczkłamstw.
Skłamać? Powiedzieć prawdę? A co mitam.
– Defraudacja – odpowiadam.
– No, no, nie wyglądasz na taką, ale co ja tam wiem – rzuca, a jej spojrzenie staje się jakby bardziejnieufne.
Ja nadal tkwię w tym samym miejscu, nie wiedząc, czego spodziewać się po mojej, hmm… jakby to ująć, współlokatorce?
– Górna prycza – oznajmianagle.
– Co? – pytamzdezorientowana.
– A, no tak, dziecinka nie wie, co to prycza – kpi.
Powoli ogarnia mnie złość. Nie wiem, czy na kobietę, czy może na sytuację, w której sięznalazłam.
– Nie jestem żadną dziecinką – warczę.
W następnej chwili jestem już przyszpilona do krat, a przedramię kobiety powoli odcina mi dopływtlenu.
– Posłuchaj uważnie, dziecinko – podkreśla dobitnie słowo, które jakoś nie przypadło mi do gustu. – W tym jakże cudownym miejscu panują pewne zasady. Żeby odzywać się w ten sposób, trzeba zdobyć szacunek lub go sobie wywalczyć. Ale ty – omiata mnie szybkim spojrzeniem i przybliża swoją twarz do mojej, dzięki czemu zauważam wytatuowane maleńkie „M” na jej lewej kości policzkowej – masz na to małeszanse.
Kończy mówić, jednocześnie zwalniającuścisk.
Gdybym nie trzymała się krat, z pewnością bym upadła. Blondynka miała rację. Jestem słaba i, jak widać, raczej niezbyt waleczna. W ten sposób nie zdobędę szacunku, który ewidentnie jest tu potrzebny doprzetrwania.
Kobieta z powrotem siada na łóżku, a mnie nie pozostaje nic innego, jak pójść w jejślady.
Wdrapuję się po drabince na górną pryczę. Swoją drogą ciekawanazwa.
– Mam na imię Margaret, ale mówią mi Mag – rzuca.
To ostatnie wypowiedziane przez nią słowa w moim kierunku tegodnia.
Deacon
– Marcus! – wołam.
Cholera, mój brat niby taki poukładany, a ciągle gdzieś znika. Szukam go od godziny. Nie odbiera telefonu. No co za facet. Gdybym go nie znał, tobym pomyślał, że posuwa jakąś niunię, ale to Marcus. Kolacja, kwiaty, spacery i innebzdety.
Kolejnepołączenie.
Pierwszy sygnał, drugi…
– Słucham. – Odbiera.
Nowreszcie!
– W końcu! Gdzie się szlajasz, stary? Szukam cię od godziny! – krzyczę z pretensjami wgłosie.
– W odróżnieniu do ciebie, ja pracuję – odpowiada.
– Heh, ja też pracuję! Mam firmę, zapomniałeś!? – oburzamsię.
No bo, do cholery, mam tę firmę, tak? Co z tego, że chodzę tam, kiedy chcę. To ja tamrządzę.
– Tak, tak, czego chcesz? – pyta wyraźnieznudzony.
– Ustalono już termin mojej rozprawy rozwodowej? – olewam jegohumorki.
– Równo za miesiąc – odpowiada.
Co?
– I kiedy chciałeś mi o tym powiedzieć?! – oburzam sięponownie.
– Dzisiaj, bo dopiero się dowiedziałem! – denerwujesię.
Ups…
– Dobra, nie wkurzaj się już. Może wyskoczymy wieczorem na drinka? – pytam.
Po części, żeby go udobruchać, a po części, dlatego że trochę rozrywki mu sięprzyda.
– Jestem zajęty – odpowiada.
– Tak. Jasne. Kogo ty chcesz oszukać? Pewnie zamierzasz siedzieć nad papierzyskami cały wieczór. Zgadłem?
– Deacon, ja poważnie traktuję swojąpracę.
– No przecież wiem. Bratu odmówisz? Chyba nie myślisz, że będę cięprosił?
– Deacon…
– No to załatwione. Zgarnę cię o ósmej – informuję i sięrozłączam.
Braciszku, czeka cię niezapomnianaimpreza.
*
Widok miny mojego brata po otwarciu mi drzwi – bezcenny.
Czy on naprawdę myślał, że nieprzyjadę?
– Gotowy? – pytam.
– Serio nieodpuścisz?
– Nie – oznajmiam, a mój podstępny uśmiech go w tymutwierdza.
Wzdycha ciężko, po czym ściąga z wieszaka kurtkę i chwyta klucze leżące na szafce przydrzwiach.
– Idziemy – mówizrezygnowany.
Już się więcej nie odzywam, tylko prowadzę go do taksówki, którą po niegoprzyjechałem.
Klub Red Star tętni życiem. Już od wejścia oprócz dudniącej muzyki dociera do nas mieszanina zapachów perfum, potu, alkoholu i dymu papierosowego. Marcus krzywi się, jakby miał zaraz zwymiotować. Mięczak.
– Chodź do baru! – krzyczę.
Mój brat niemrawo kiwa głową i idzie za mną. Wtapiamy się wtłum.
– Dwa razy whisky – mówię dobarmana.
Tu jest zdecydowanieciszej.
Rozglądam się po parkiecie. Skąpo ubrane dziewczyny wiją się w tańcu i nie ukrywam, bardzo mi się to podoba, w końcu jestem mężczyzną. Wypijam alkohol jednym haustem i przez chwilę przyglądam się bratu. Patrzy w swoją szklankę, jakby miało coś z niej wyjść. Otaczające go kobiety nie robią na nim żadnego wrażenia. Może jest gejem? W końcu zbiera się w sobie i wypija drinka. Szybko zamawiam następnego. Może uda mi się goupić?
Marcus
Dobrze wiem, o co chodzi Deaconowi. Chce mnie upić. Ledwo wypiłem moją whisky, a następna już czeka na swoją kolej. Czy on myśli, że po pijaku będę latał za dziewczynami? Ja nie chcę dziewczyny na raz. Pragnę stworzyć związek. Kiedy on to wreszciezrozumie?
Rozdział 3
To jeszcze nie koniec
Deacon
Budzi mnie jakieś pikanie lub brzęczenie. Cholera wie. Tak bardzo boli mnie głowa, że może to być nawet śpiew kanarka, a i tak mam ochotę roznieść to wpył.
Opieszale podnoszę głowę i rozglądam się na boki. Uff… Chociaż jestem u siebie. Coś jednak jest nie tak. Obok mnie leży przykryta do połowy jakaś naga dziewczyna. Rude włosy zakrywają pół jej twarzy. Odsłonięte duże piersi unoszą się z każdym jej oddechem, a mnie na ten widok przypomina się, jak się nimi bawiłem poprzedniejnocy.
Była bardzo namiętna. Skakała dumnie na moim sztywnym fiucie, raz po raz wykrzykując moje imię. Tak. Takich rzeczy się nie zapomina. Nawet po alkoholu. A musiało być go sporo, bo zabrałem ją do swojego mieszkania. Zdarza się to rzadko. Wolę chodzić na seks do mieszkań chętnych kobiet. Tak jest dużo łatwiej rano. Zwykle wymykam się, jak jeszcze śpią, i pokłopocie.
Prawdziwym problemem jest pozbycie się kochanki, gdy budzi się u mnie. Zawsze mają pretensje lub chcą się dalej spotykać. A to nie dla mnie. Po Van nie chcę się już wiązać. Nie ufam kobietom i ich gierkom. To ja rozdaję karty w tejgrze.
April
Budzi mnie odgłos walenia o metalowe karty i gwizd. Omal przez to nie spadam z pryczy. Niełatwo przyzwyczaić się do piętrowego łóżka. Spoglądam w kierunku hałasu, czyli – jak się okazało – drzwi, a właściwie kraty. Margaret już tam jest, opierając się o niąbokiem.
– Co się dzieje? – pytam.
Jej kpiący wzrok przeszywa mnie nawylot.
– Śniadanko, dziecinko – odpowiada.
Śniadanko? Tyle zamieszania z takiego powodu? Gdy drzwi otwierają się automatycznie, moje ciało oblewa zimny pot. Od chwili, gdy mnie tu przywieziono, przechodziłam tylko przez obszerny korytarz bloku, a wszystkie osadzone tu kobiety były w swoichcelach.
Teraz muszę wyjść ze swojej i wraz z innymi zjeść posiłek. Cholernie się boję. Jako pierwsza z celi wychodzi Margaret, ja w popłochu wciągam na siebie więzienny uniform. To coś w rodzaju kombinezonu na guziki z krótkimrękawem.
– Co się tak grzebiesz, dziecinko? – Głos Margaret dociera do moich uszu, gdy dopinam ostatniguzik.
Pospiesznie wychodzę, by tylko nie zgubić współlokatorki. Czuję na sobie wzrok kilku mijających nas kobiet. Jedne zaciekawione, inne kpiące. Zdarzają się też śmiechy. Szkoda, że mnie nie jest dośmiechu.
Docieramy do ogromnej stołówki. Margaret bez słowa prowadzi mnie do okienka, w którym wydajążywność.
– Marg, widzę, że przydzielili ci świeżemięsko.
Słysząc głos za plecami, momentalnie się odwracam. Margaret idzie w moje ślady. Za mną, jak się okazuje, stoi niewysoka, bo niższa ode mnie, na oko trzydziestoletnia kobieta. Ma ciemną skórę i duże brązowe oczy. Jej kręcone włosy są długie na jakieś pięć centymetrów, a jednak jejpasują.
– Tak jakoś wyszło – rzucaMarg.
– Jestem Lea – zwraca się do mniekobieta.
– April – odpowiadam.
– Urodziłam się w kwietniu. – Lea sięuśmiecha.
Może nie będzie tu aż tak źle? Gdy na myśl przychodzą mi te słowa, czuję, jak ktoś mnie popycha, przez co omal wpadam na resztę stojącej przede mnąkolejki.
– Ups… to było niechcący. – Śmieje się kobieta, zapewne sprawca całegozajścia.
Dwie towarzyszki stojące krok za nią jak na komendę również się zaśmiały. Odzyskuję równowagę i obrzucam je gniewnymspojrzeniem.
Tak. Sytuacja z Margaret nauczyła mnie czegoś. Muszę walczyć o siebie. Już mam coś powiedzieć, kiedy przede mną wyrastaMarg.
– Kira, daj spokój, jest nowa – rzuca hardoMarg.
Coś mi mówi, że te dwie nie bardzo za sobąprzepadają.
– No, no, znalazłaś sobie siostrzyczkę? – kpi Kira, a jej czarne jak węgiel oczy dziwniebłyskają.
Margaret zaciska pieści i robi krok doprzodu.
– Nie twoja sprawa, suko – warczy.
Nie wiem, o co im chodzi, ale domyślam się, że to w jakiś sposób drażliwy temat dlaMarg.
– Sądzisz, że się ciebie boję? – Kira zbliża się o krok i chociaż jest niewiele niższa od Marg, to zadziera głowę do góry, by móc spojrzeć jej woczy.
Nie mam pojęcia, co robić. Od obu kobiet wprost bije nienawiść. Chcę pomóc, ale nie wiem jak. Wokół nas tworzy się kółko obserwatorek, ale żadna nie wyrywa się do rozdzielenia tej dwójki. Nawet dwie kompanki Kiry robią kilka kroków dotyłu.
Chyba po to, by lepiej widzieć rozwójsytuacji.
– Co to za zbiegowisko? – Głośne warknięcie dobiega gdzieś ztyłu.
Zebrane w kole więźniarki zaczynają się rozchodzić. Ja oddycham zulgą.
– Robinson i Swanson! Znowu wy? – Strażniczka wydaje się już przyzwyczajona do takichsytuacji.
Kobiety spoglądają na siebie ostatni raz, po czym Kira odchodzi w swoją stronę. Zatrzymuje się na chwilę przymnie.
– To jeszcze nie koniec – syczy na tyle cicho by nikt, oprócz mnie nieusłyszał.
Rozdział 4
Wolny
April
Miesiąc. Trzydzieści dni. Tyle tu jestem. Od tego czasu staram się nie wychylać. Zachowuję się jak totalny tchórz. Unikam Kiry, jakmogę.
Wiem, że źle robię i muszę nauczyć się życia tutaj. Przetrwać też muszę się nauczyć. Tylkojak?
Przez ten czas zauważyłam, że panuje tu swego rodzaju hierarchia, są tu grupy i przywódczynie. Konkretnie jest ich cztery. Jedną z nich jest właśnie Kira. Trochę to wygląda jak podział w liceum. Na tych popularnych, sportowców i kujonów. Wiem, wiem, słabeporównanie.
Ja na razie jestem w grupie trzymających się na uboczu. Oprócz Margaret i Lei poznałam tu Ane, Charlie i Kate, na którą mówią Luna, ale nie wiem dlaczego. Wszystko to brzmi, jakbym była w jakimś internacie – sielanka, noweznajome.
Nic bardziej mylnego. Codziennie muszę chodzić do pracy. Tak, więźniowie także pracują. Ja akurat w kuchni. Mam na koncie tonę obranychziemniaków.
One jednak mnie nie obronią przed Kirą. Z jakiegoś powodu uwzięła się namnie.
Deacon
Dziś jest ten dzień. W końcu się rozwodzę i Vanessa raz na zawsze zniknie z mojegożycia.
– Proszę wstać! Sąd idzie. – Głos strażnika powoduje, że zrywam się z krzesła jakpoparzony.
Zerkając po zebranych, mogę stwierdzić, że podziałał nawiększość.
– Proszęusiąść.
– Zebraliśmy się tu dziś, żeby rozwiązać małżeństwo zawarte dnia dwudziestego czwartego lipca dwa tysiące jedenastego roku między panią Vanessą Kolton a panem Deaconem Boulane’em. Bez orzekania o winie. – Usłyszeliśmy od sędziego. – Proszę strony o zabraniegłosu.
– Powód deklaruje uiścić kwotę dwustu tysięcy dolarów na rzecz pozwanej, jeśli zgodzi się ona na odstąpienie praw do ich wspólnego domu, a także na rozwiązanie małżeństwa bez orzekania o winie – mówi mójbrat.
– Wysoki sądzie, moja klientka nie zgadza się na kwotę deklarowaną przez powoda. Uważa, że, podkreślam, ich wspólny dom ma znacznie wyższą wartość i nawet jeśli zostałby sprzedany, jej cześć byłaby znacznie droższa. Poza tym moja klientka chciałaby dojść do porozumienia z powodem i spróbować odbudować ich małżeństwo – oznajmia Miles Frendshow, adwokatVanessy.
– Że co, kurwa?! – Nie wytrzymuję i zrywam się na równenogi.
Marcus ciągnie za rękaw mojej marynarki, podczas gdy sędzia gniewnie stukamłotkiem.
– Niech się pan w tej chwili uspokoi. Inaczej każę usunąć pana z sali rozpraw i zostanie nałożona na pana kara porządkowa! – Głos sędziego jest bardziej niżzłowrogi.
– Wysoki sądzie, mój klient działa pod wpływem silnych emocji i szczerze przeprasza za swoje zachowanie. – Mój braciszek ratuje sytuację, przy okazji rzucając mi karcącespojrzenie.
Co ja bym bez niegozrobił?
– Proszę kontynuować – nakazuje już trochę mniej wkurzonysędzia.
Tym razem głos zabiera ten całyprawniczek.
– Wysoki sądzie, pragnę oświadczyć, że moja klientka wyraża chęć porozumienia. Nadal darzy powoda uczuciem i chce wnioskować o tymczasową separację zamiastrozwodu.
Uczuciem? Separację?
No ona już kompletniezdurniała!
Gryzę się w język, żeby niczego nie powiedzieć. Mogą wyrzucić mnie z sali, a na to nie mogę sobiepozwolić.
– Wysoki sądzie, z całym szacunkiem, ale rozkład pożycia małżeńskiego pomiędzy powodem a pozwaną nastąpił jakiś rok temu. Myślę, że to wystarczający czas, by uznać go zaseparację.
Marcus chyba znowu czyta mi w myślach. Dobrze zna moją sytuację i darzy Vanessę taką samą niechęcią jak ja. Zrobi wszystko, bym jak najszybciej dostałrozwód.
– Dobrze, skoro przedstawiciele stron wyrazili już opinię, przejdźmy do przesłuchania. Zacznijmy odpowoda.
Wstaję, by zająć miejsce dlaświadka.
– Panie Boulane, proszę mi powiedzieć, z jakiego powodu wnosi pan o rozwód z panią Kolton-Boulane?
Zastanawiam się chwilę i dochodzę do wniosku, że rozwalił mnie tym. Niby proste, a jednak takie skomplikowane. Pierwsze, o co powinien zapytać, to to, dlaczego w ogóle wziąłem z niąślub.
– Wysoki sądzie, z Vanessą nie łączy mnie już nic od ponad roku. Jeśli kiedykolwiek łączyło nas jakieś uczucie, bezpowrotnie zgasło. Nic ani nikt tego nie zmieni. Nawet jeśli dzisiaj nie dostanę rozwodu, i tak do niej nie wrócę. – Spoglądam wymowie na moją, mam nadzieję, że wkrótce, byłążonę.
Vanessa patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiem, co jej chodzi po głowie i czemu nie chce dać mi rozwodu. Przecież ani mnie nie kocha, ani nie dostaje ode mnie pieniędzy. Po co jej ta całaseparacja?
– Czy to wszystko? – pytasędzia.
Kiwamgłową.
– W takim razie proszę wrócić na swoje miejsce. – Zachęca gestem, chociaż wcale niemusi.
– Pani Boulane, terazpani.
Vanessa z właściwą dla siebie kokieterią zajmuje moje poprzedniemiejsce.
– Jakie jest pani stanowisko? – pytasędzia.
– Wysoki sądzie, nie chcę tego rozwodu – mówi, a ja jestem o krok odwybuchu.
Podstępnażmija.
– Deacon jest moim mężem i miłością mojegożycia.
No teraz to przesadziła. Nie wiem, czy z nerwów czy emocji, może zwyczajnie tracę rozum, ale zaczynam się śmiać. Uwaga wszystkich skupia się na mnie, a ja nie mogę przestać. Gdy sędzia wali młotkiem jak opętany, lekko sięuspokajam.
– Panie Boulane! Na litość boską! Chce pan opuścićsalę?
– Nie, wysoki sądzie, najmocniejprzepraszam.
– Proszę się zachowywać – ostrzega. – Niech panikontynuuje.
– Jak już mówiłam, zanim Deacon mi przerwał, chcę dać nam szansę i uratować naszemałżeństwo.
– Czy towszystko?
– Tak, wysoki sądzie – odpowiada Vanessa i nawet nieproszona wraca na swoje miejsce, przesadnie kręcąctyłkiem.
– Czy strony mają coś jeszcze do dodania? – pyta sędzia, a ja nie jestem w stanie powstrzymaćuśmiechu.
Wreszcie nastała ta chwila, która wszystkowyjaśni.
– Panie Boulane, jak się pan odnosi do słówpozwanej?
– Nijak, wysoki sądzie – odpowiadam. Tak, tak, jestem bezczelny. – Vanessa zdradzała mnie i nadal zdradza, mam na to dowody i mogę je przedstawić. Niemniej chcę dać jej teraz ostatnią szansę, żeby zgodziła się polubownie na naszrozwód.
Mina sędziego świadczy o tym, że jest zaskoczony, jednak to twarz Vanessy wyraża wręcz szok. Czy ona naprawdę myślała, że nie wykorzystam tych seksfilmików? Serio jest taka naiwna? Marcus pokazuje zebranympendrive.
– Sprzeciw, wysoki sądzie, nie wiemy, czy na tym materiale jest moja klientka. – Ten cały pożal się Boże adwokacik nadalwalczy.
– Zapewniam wysoki sąd, że na nagraniu wszystko bardzo dobrze widać – deklaruje mój brat, a ja ledwo tłumięśmiech.
Sędzia się waha, ale ostatecznie każe strażnikowi podłączyć urządzenie do monitora. Zanim jednak zaczyna projekcję, nakazuje publiczności opuścić salę. Zostajemy ja, Marcus, Vanessa, jej przydupas, sędzia i protokolantka orazstrażnik.
Pokaz czaszacząć.
Głośne jęki roznoszą się po sali, a Vanessa jakby mogła, to schowałaby się w mysią dziurę. Mimo ostrego makijażu jej twarz aż płonie zewstydu.
Pół godziny po emisji materiału jestem wolnym człowiekiem. Vanessa opuszcza gmach sądu w takim tempie, że jej prawnik jągubi.
Z wielkim uśmiechem na ustach wychodzę na zewnątrz. Jestem wolny i muszę touczcić!
Rozdział 5
Kopę lat
April
Staram się jak najszybciej umyć podłogę w całej kuchni. Dzisiaj razem z Leą mamy zgodę na wyjście do biblioteki. Dziwne? Niestety od jakichś dwóch lat jest to możliwe jedynie za zgodą wychowawcy więziennego. Kiedyś jedna z więźniarek zaprószyła ogień właśnie w bibliotece i omal nie puściła z dymem połowybloku.
– Kogo my tumamy?
Od razu poznaję głos Kiry. Wiem, że to kolejna jejprowokacja.
Postanawiam się nie odwracać i dalej robić swoje. Jednak huk przewracanego wiadra skutecznie niweczy moje plany. Moje trampki momentalnie nasiąkają brudną wodą, a ja zaciskam dłonie na trzonkumiotły.
– Czego chcesz?! – warczę, odwracającsię.
– No, nie wiem – mówi z głupimuśmieszkiem.
Zaczyna mnie okrążać. Dziwne, że nie brzydzi jej brodzenie w wodzie, i tobrudnej.
– Przeszkadzaszmi.
No takiej odpowiedzi się niespodziewałam.
Ciche prychnięcie mimowolnie opuszcza mojeusta.
– Serio? Przeszkadzam ci? A kilka tysięcy pozostałych więźniareknie?
Tak, kpię z niej, ale tą odpowiedzią sama się o to prosiła. Sekundę później czuję ból. Nie policzka, jakby można się było spodziewać, a brzucha. Uderzenie jest na tyle mocne, że aż zginam się wpół. To chyba mój kolejny błąd dzisiaj. Kira chwyta miotłę, którą wypuściłam z ręki w momencie uderzenia, i wymierza mi kolejny cios. Tym razem w plecy. Mam wrażenie, że dziś umrę. Może to śmieszne, bo każdego dnia ktoś zostaje napadnięty i pobity z różnych powodów. Nie musi to być koniec świata. Jednak w chwili, gdy przydarza się to nam, myślimy o najgorszym. Nie wiem już, ile ciosów miotłą otrzymałam. Leżę zwinięta w kłębek, w oczekiwaniu, że ten koszmar sięskończy.
– I co teraz? Hmm? Gdzie jest twoja Marg, gdy jej potrzebujesz? – To ostatnie, co słyszę od pochylającej się nade mną Kiry, zanim tracęprzytomność.
Diego
– Diego?
Odwracam się na dźwięk mojego imienia. Przede mną stoi niska rudowłosakobieta.
– Stef? Stefani Barton? – pytam zaskoczony, gdy już jąrozpoznaję.
Znam Stefani od lat. Poznaliśmy się w ogólniaku. Potem nasze drogi się rozeszły. Ona wybrała prawo, a ja zarządzanie. Jednak patrząc na nią, widzę, że nic się nie zmieniła. No może na jej twarzy odrobinę widać mijający czas, ale nadal jest tak samopiękna.
– Kopę lat – mówię i wprost nie mogę się powstrzymać od oceniającego zeskanowania jejsylwetki.
Powiększyłabiust?
– Tak się cieszę, że cię widzę. – Uśmiechasię.
– Słuchaj, Stef, bardzo chętnie bym powspominał stare czasy, ale czekam tu na kogoś – oznajmiam.
To prawda. Siedzę w tej restauracji od pół godziny i czekam na Thomasa Sandersa, adwokata od rozwodów. Rudowłosa wybucha śmiechem na moje słowa, czym mnie niecodekoncentruje.
Powiedziałem cośśmiesznego?
– To na mnie czekasz – wyjaśnia, gdy już przestaje się śmiać. – Thomasowi coś wypadło i to ja zajmę się twojąsprawą.
– Ty?
Ona? Niczego już nierozumiem.
– Tak, ja. Jestem współpracownicą Thomasa – wyjaśnia.
– W takim razie bardzo się z tegocieszę.
– No to może omówimy wstępnie szczegóły? – proponuje, a ja zgadzam się kiwnięciemgłowy.
Zamawiamykawę.
– Czyli wiedziałaś od początku, że masz się spotkać ze mną, i tylko udawałaś, że to przypadek – bardziej oznajmiam, niżpytam.
– Tak. Przyznaję się. Chciałam zobaczyć, czy mnierozpoznasz.
– Jak mógłbym cię nie rozpoznać? Jesteś równie piękna jak kiedyś – stwierdzam.
– Przejdźmy lepiej do sprawy – zmieniatemat.
Wiem, że mój komplement na nią podziałał. Świadczą o tym chociażby zaróżowionepoliczki.
– No tak. W końcu po to się tu spotkaliśmy – zgadzam się. – Jak zapewne się domyślasz, chcę sięrozwieść.
– No tak. W końcu się w tym specjalizuję. Mógłbyś mi trochę przybliżyć wasząsytuację?
– Naszą? Moją i April? – pytam.
– Tak.
– Moja żona obecnie odsiaduje wyrok w Eastwood Park. Dopuściła się oszustw. Defraudacji. Z początku posądzono o to jej ojca, ale wtedy ona się przyznała. Nie spodziewałem się tego po niej. Okazała się jednak zupełnie inna, niż mi się wydawało przedślubem.
– Bardzo mi przykro. – Rudowłosa gładzi moją dłoń i patrzywspółczująco.
– Przynajmniej miała tyle odwagi, żeby sięprzyznać.
– No tak. A jak między wami? Pomijając oczywiście tęsytuację.
– Stef, nas już nie ma. Nie było na długo przed tąaferą.
Rozwód planowałem już dawno, ale ze względu na szacunek do jej ojca ciągle to odkładałem. Niedawno nawet dowiedziałem się, że mnie zdradziła – opowiadam, a Stefani jest bliskapłaczu.
Naiwna. One sąnaiwne.
– Zrobię wszystko, żebyś jak najszybciej się od niej uwolnił – zapewnia, co niezmiernie mniecieszy.
– Wierzę, że tak będzie. – Również gładzę jej dłoń, po czym spoglądam w jej brązowe oczy z tak dużą czułością, na jaką mniestać.
April
– Dziecinko! Obudźsię.
Czuję, jak ktoś gładzi moje przedramię. Próbuję otworzyć oczy, ale moje powieki wydają się takie ciężkie. Gdy już mi się to udaje, światło żarówki mnieoślepia.
– Marg? Co… co się stało? – pytam.
Już po chwili fala wspomnień zalewa moje obolałeciało.
– Zapłaci nam za to, dziecinko – mówi Marg, po czym dotyka lekko mojego policzka i ze smutnym uśmiechem wychodzi zsali.
Przymykam ponownieoczy.
Staram się nie myśleć o tym, co się stało, ale wiem, że muszę położyć temu kres. Nie pozwolę Kirze znowu mnie skrzywdzić. Będę walczyć, żeby zobaczyć mojego ukochanego męża i ponownie utonąć w jego ramionach. Odliczam dni do widzenia, kiedy znów go zobaczę i usłyszę od niego, że wszystko będziedobrze…
Rozdział 6
Nigdzie się nie wybieram
April
Dwa złamane żebra. Mnóstwo siniaków i zadrapań – to bilans moich obrażeń. Jedno mnie cieszy – to, że nie biła, by zabić. Nadal nie wiem, co jej zrobiłam, że się na mnie uwzięła, ale nie pozwolę dalej robić z siebie ofiary. Jak tylko wyjdę ze skrzydła szpitalnego, przekonam Margaret, żeby nauczyła mnie, jak się bronić. A jak nie ją, tokogokolwiek.
Deacon
– Hej, bracie! – Wchodzę jak zwykle bez pukania do biuraMarcusa.
Sytuacja, w jakiej go zastałem, wcale mnie nie zdziwiła. On, biurko, sterta papierzysk i kubek – jak się domyślam – z zimną jużkawą.
– Jestem zajęty – burczy.
– Jakaś sprawa niecierpiąca zwłoki? – pytam, śmiejącsię.
Marcus wszystko traktuje zdecydowanie zbyt poważnie. Każda jego sprawa wymaga jego pełnego zaangażowania. Również ta, którą prowadzi zurzędu.
– A żebyś wiedział – odpowiada, nadal na mnie niepatrząc.
Szanuję zarówno cudzą, jak i swoją pracę. Uważam jednak, że czasem warto się oderwać, odpocząć, może nawet nabrać dystansu? Dlatego przychodzę wtedy do brata, żeby posłuchać o jegoproblemach.
Rozsiadam się wygodnie na krześle przed jegobiurkiem.
– To co tam ciekawego? – pytam.
Dobrze wiem, że nie może mi podać szczegółów sprawy ani broń Boże nazwisk. On także to wie, dlatego dzieli się ze mną tym, czymmoże.
– Tym razem sprawa z urzędu. Młoda kobieta odsiaduje wyrok w Eastwood Park. Jej mąż wniósł orozwód.
– No, no, Eastwood Park. Zdajesz sobie sprawę, ile tam jest wyposzczonych kobiet? Nie boisz się? – rzucam ześmiechem.
W rzeczywistości ta sprawa brzmi intrygująco. Może dlatego, że w grę wchodziwięzienie?
– Nieśmieszne, Deacon – prychaMarcus.
– Wiem, wiem. – Zbywam go machnięciem ręki. – To za co siedzi twoja klientka? Zabiłakogoś?
Szybko żałuję swojego pytania, bo Marcus piorunuje mniewzrokiem.
– Powiem ci coś, chociaż nie powinienem – zaczyna, ciężko wzdychając. – April …
– April? Kwiecień? Serio?
– Tak! Jak miesiąc twoich urodzin! – warczy, przewracając oczami. – Jeszcze jakieśpytania?
– Nie. Mów.
– April odsiaduje wyrok za malwersację. Jej mąż złożył pozew o rozwód. Kobieta ma zamrożone konto na czas ustalenia, co będzie dalej z majątkiem jej i tym po ojcu. Dlatego sąd przydzielił jej obrońcę z urzędu. – Wskazuje na siebie z taką dumą, że moje brwi aż same się unoszą. – Próbowałem dzisiaj załatwić sobie widzenie z nią, jednak okazało się, że została pobita. Leży w skrzydleszpitalnym.
– Kiepsko – przyznaję.
Może przez moją, na szczęście już eksżonę, nie mam zaufania do kobiet, ale nie toleruję podnoszenia na nie ręki. Nieważne, czy to przez kobietę czy przezmężczyznę.
– Właśnie. Kiepsko. Muszę się skontaktować z prawnikiem jej męża i zgłosić, co się stało, inaczej gotowi ciągać ją po sądach w tymstanie.
– Dlaczego to robisz, co? – pytam.
– Corobię?
– Dlaczego tak bardzo przejmujesz się tą sprawą? – precyzuję.
Chociaż wiem, że mój brat w pełni angażuje się w każdą prowadzoną przez siebie sprawę, ta sprawia wrażeniewyjątkowej.
– Wydaje mi się, że jest niewinna. Simon dał mi do przeczytania akta jej sprawy i wynika z nich, że to nie ona była posądzona o ten przekręt, tylko jej ojciec. Zanim go aresztowali, sama zgłosiła się do prokuratury, twierdząc, że toona.
– Marcus, chłopie, chyba zapominasz, w jakim prawie się specjalizujesz – próbuję gouświadomić.
Nie rozumiem, dlaczego tak wkręcił się w tęsprawę.
– Myślisz, że o tym nie wiem? Jest mi jej zwyczajnie żal. Nie wszystkie kobiety to suki – odpowiada, a ja wiem, że pije do mojejbyłej.
– Może i nie, ale na razie nie poznałem żadnej, która by się nią nieokazała.
April
– Jak sięczujesz?
Pytanie Margaret wyrywa mnie z zamyślenia. Jakąś godzinę temu wypuścili mnie ze skrzydła szpitalnego, w którym spędziłam dziesięćdni.
– Względnie – odpowiadam.
Nie mam ochoty na pogawędki. Byłam w szpitalu, a mój mąż nawet nie próbował się ze mną skontaktować. Napisał do mnie tylko jeden krótkilist.
– Co się dzieje, dziecinko? – Margaret nie ustępuje, a we mnie zbiera się złość. Niby nie na nią, alejednak.
– Nic, OK?! Nie jestem w nastroju! – warczę.
Słyszę, jak sprężyny materaca kobiety skrzypią, a już po chwili widzę jej twarz naprzeciwkoswojej.
– Dziecinko, normalnie bym ci teraz dokopała, ale – urywa, lustrując moją twarz, i lekko się krzywi na widok moich siniaków – na razie ci wystarczy. Powiedz, co ciędręczy.
– Marg… – zastanawiam się przez moment, czy obciążyć ją swoimi problemami, o ile tak mogę to nazwać w obliczu odbywania odsiadki – ech… chodzi o mojego męża. Tęsknię za nim. Odkąd tu jestem… napisał tylko raz. Nie wiem, co u niego, co u ojca, jak sięczuje.
– To, że tęsknisz, to zrozumiałe. Każdy tęskni. – Patrzy gdzieś wpustkę.
– Ty też? – pytam.
– Tak – mówi i na powrót kładzie się na swoimłóżku.
– Maszmęża?
– Nie – ucina krótko, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie chce o tymrozmawiać.
Nie odzywam się już i pogrążam się wmyślach.
– Mam siostrę – oznajmia Marg po kilkunastu minutachciszy.
– Jak ma naimię?
Chyba jednak chce mi coś o sobieopowiedzieć.
– Margot.
– Ładnie. Odwiedzacię?
Sama chcę sobie strzelić w twarz, najlepiej krzesłem. Przecież to może być drażliwytemat.
– Nie.
– Przykromi.
Poważnie mi przykro. Żałuję, że zadałam topytanie.
– Sama ją o to prosiłam. Nie chcę, żeby tuprzychodziła.
– Dlaczego?
Ciekawośćwygrała.
– To długa historia – wyjaśnia.
– Nigdzie się niewybieram…
Rozdział 7
Margot
April
Margaret milczała kilka minut, a ja nie miałam zamiarunaciskać.
– Margot ma dwadzieścia lat. Nie chcę, żeby odwiedzała siostrę w więzieniu. Już wystarczająco w życiu przeszła – zaczyna. – Wiesz, zawsze była moją małą siostrzyczką. Jak się urodziła, miałam piętnaście lat. Byłam typem zbuntowanej nastolatki, która nie lubi nikogo i niczego, ale jak zobaczyłam ją pierwszy raz… to… od razu jąpokochałam.
Nie widzę jej twarzy, bo leży na łóżku pode mną, ale jestem pewna, że właśnie sięuśmiecha.
– Dlatego, gdy któregoś dnia powiedziała, że wyprowadza się do chłopaka, po prostu spanikowałam. Nie dlatego, że od tamtej chwili miałam zostać sama, ale dlatego, że nie mogłam już nad nią czuwać. Od śmierci naszych rodziców była jedyną bliską mi osobą, a teraz miała się wyprowadzić. Tak zwyczajnie. Odwiedzałam ją kilka razy w miesiącu. Cały czas myślała, że nie widzę śladów. Jej smutnego spojrzenia. Prosiłam, nie, ja błagałam, żeby od niego odeszła. Ale wiesz, co onazrobiła?
Nie odpowiadam, bo wiem, że tego nieoczekuje.
– Powiedziała, że go kocha i że go zmieni, bo miłość potrafi wszystko. – Śmieje się, ale to jest najbardziej gorzki śmiech, jaki w życiu słyszałam. – Tamtego dnia coś kazało mi do niej jechać. Miałam wolne, chciałam wyciągnąć ją na spacer czy kawę i po raz kolejny podjąć próbę zabrania jej do naszego domu. Już od podwórza słyszałam krzyki. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tym draniu, ale i tak postanowiłam wejść. Widok, który zastałam, zmroził mi krew w żyłach. Jim, bo tak miał na imię ten skurwiel, leżał na mojej małej siostrzyczce z opuszczonymi spodniami. Ona go biła. Okładała go swoimi, małymi piąstkami, a on nawet tego nie czuł. Tylko szarpał ją i zrywał z niej ubranie. Do dziś w snach słyszę jej płacz. – Głos Marg sięzałamuje.
Dobrze wiem dlaczego. Sama czuję, jak łzy napływają do moich oczu. BiednaMargot.
– W pierwszej chwili stałam jak słup soli. Byłam w przejściu i żadne z nich nie miało pojęcia o mojej obecności. Za to ja widziałam wszystko. Zakrwawioną twarz mojej Margot i tego sukinsyna. Ocknęłam się i chwyciłam taboret, który stał niedaleko mnie. Musiałam coś zrobić. Pamiętam, że uderzyłam go w plecy z całej siły. Niestety to go wyłącznie lekko zamroczyło i osunął się na podłogę. Jak odwrócił się w moją stronę, spodziewałam się zobaczyć w jego oczach chociażby zaskoczenie, ale tak nie było. Patrzył na mnie z taką nienawiścią, od której aż mnie zmroziło. Nie było już odwrotu. Zanim się podniósł, zamachnęłam się. Zdążył tylko wystawić rękę, ale i to mu nic nie dało. Widok mojej siostry dodał mi siły. Uderzyłam kolejny raz… i kolejny. Przestałam dopiero, gdy Margot objęła mnie od tyłu i wtuliła się w mojeplecy.
Zapanowała długa cisza. Nie spodziewałam się takiego wyznania. Właściwie to nie wiem, czego się spodziewałam. Postanawiam nie komentować tego, co zrobiła, a tym bardziej nie osądzać. Nie mam pojęcia, co ja zrobiłabym w takiej sytuacji. Jedno jest pewne: dla najbliższych jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo. Dowodem na to jest chociażby moje przyznanie się dowiny.
– Nic nie powiesz? – Pytanie Margaret odrywa mnie od smutnychmyśli.
– Marg…
– Zabiłam go, dziecinko, i nie żałuję. Możesz myśleć o mnie, co chcesz, ale dla siostry jestem w stanie zrobićwszystko.
– Nie osądzam cię. Ja też jestem tu dla ojca. Nie wiem, co bym zrobiła na twoim miejscu. Może postąpiłabym tak samo, chociaż nie, bo ja to nawet nie potrafię bronić się przed Kirą – zbaczam lekko ztematu.
– Kira… – urywa, zamyślając się. – Obronię cię przed nią – mówi, a ja słysząc jej słowa, zeskakuję z łóżka, by być z nią twarzą wtwarz.
– Nie chcę, żebyś mnie broniła – oświadczam stanowczo. – Chcę nauczyć się bronić sama. Nie jestem ofiarą, nie chcę nią być. Mam tu być pięć lat! Pięć długich lat i albo nauczę się walczyć, albo przepadnę, prawda?
Margaret patrzy na mnie uważnie, jakby analizowała mojesłowa.
– Prawda, dziecinko. – Uśmiecha się lekko. – Pomogęci.
Oddycham z ulgą i siadam obok niej, na jejłóżku.
– Żebym tylko wiedziała, o co jej chodzi… – mówię bardziej do siebie niż do mojejtowarzyszki.
– Myślę, że chodzi jej omnie.
– O ciebie? A co to może mieć z tobą wspólnego? – dziwięsię.
– Jak tu trafiłam, mnie też uprzykrzała życie. Z początku nie wiedziałam, o co jej chodzi. Aż któregoś dnia znalazłyśmy się same w skrzydle szpitalnym – urywa na chwilę. – Kira jest, a właściwie była, cioteczną siostrąJima.
Już drugi raz szokuje mnie to, co mówi Margaret. Czego się jeszcze dzisiajdowiem?
– Nadal nie rozumiem, dlaczego czepia sięmnie.
– Mści się w ten sposób na mnie. Wie, że traktuję cię jaksiostrę.
Słowa kobiety sprawiają, że czuję w środku coś w rodzaju mieszanki wdzięczności iradości.
Nie spodziewałam się, że spotkam w tym miejscu kogoś, komu w jakikolwiek sposób będzie na mniezależeć.
Rozdział 8
Już nie
April
– Więzień trzy siedem czterysta dwadzieścia osiem, masz widzenie. – Głos strażnika odrywa mnie od moich obowiązków, czyli skrobaniaziemniaków.
Drepcząc za szybko stawiającym kroki mężczyzną, prawie drżę z podekscytowania. Myśl, że być może zaraz zobaczę mojego męża, rozbudza we mnie nową energię i jakąś nadzieję, że ten stracony czas da sięnadrobić.
Jakież jest moje zdziwienie, gdy na sali widzeń nie dostrzegam Diega, a jakiegoś zupełnie obcego mężczyznę. Ma na sobie grafitowy garnitur i białą koszulę. Jego włosy są starannie ułożone, a na idealnie ogolonej twarzy maluje się pełneskupienie.
Podchodzę powoli do szyby, która nas dzieli, po czym siadam na małym taborecie. Nieznajomy chwyta słuchawkę i przykłada do ucha, nie dając mi tym samym innego wyboru, jak pójść w jegoślady.
– Kim pan jest? – pytam, zanim zdąży otworzyćusta.
– Nazywam się Marcus Boulane, jestem pani adwokatem przydzielonym z urzędu. W ubiegłym tygodniu do sądu wpłynąłpozew…
Przez chwilę go słucham, ale to, co mówi, jestniedorzeczne.
– Zaraz. Co? Jaki pozew? Jaki adwokat? To musi być jakaśpomyłka!
– To nie pomyłka, pani Micheliani. Do sądu wpłynął pozew rozwodowy wniesiony przez pani męża, pana DiegaMichelianiego.
– Ale…
Mam mętlik w głowie. Słowa grzęzną mi w gardle. Nazwisko mojego męża, pozew, rozwód, nie potrafię zrozumieć, co się stało. Przecież się kochamy. Prawda? Czy to przez wyrok? Przezrozłąkę?
– Jak… – Przełykam gulę w gardle. – Kiedy? Nie! Dlaczego?!
Głos mi się łamie, bo cholera, przecież jeszcze nie tak dawno pisał do mnie list! Zakończył słowami „KochamCię”!
Spoglądam w oczy mężczyzny i widzę coś na wzór współczucia. Nadal milczy. Pewnie po to, by dać mi czas na oswojenie się z nowąsytuacją.
Po paru minutach się uspokajam i postanawiam dowiedzieć czegoś więcej. Przez myśl przechodzi mi, że może to jednak pomyłka, ale kogo ja chcęoszukać?
– Panie?… – Zastanawiam się, bo nie pamiętam z jego wypowiedzi nic oprócz słów „pozew” i „rozwód”.
– Boulane – mówi.
– Panie Boulane, proszę mi wytłumaczyć wszystko odpoczątku.
Marcus
Przekazuję szczegóły sprawy klientce. April. Przez całą rozmowę towarzyszy mi jej smutne spojrzenie. Widzę, że zupełnie nie spodziewała się tego pozwu. Wydaje mi się nawet, że ona go kocha. Co za sukinsyn porzuca żonę w ten sposób? Bez chociażby rozmowy? Skąd to wiem? Sama mnie o tozapytała.
Opuszczam mury więzienia z silnym postanowieniem zbadania tej sprawy. April nie wygląda na bezwzględną oszustkę, raczej na skrzywdzoną kobietę. Może ktoś wmanipulował ją w tę sprawę. Wiem, że specjalizuję się w rozwodach, ale ta sprawa na pewno nie da mi spokoju. A te jej duże brązowe oczy nie pozwolą mi skupić się na pracy. Piękna.
Deacon
Mam dziś sporo papierkowej roboty. Ostatnio wiele rzeczy odłożyłem na później. Teraz przyszło mi za to płacić. Bez kolejnej solidnej porcji kofeiny się nie obejdzie. Wciskam przyciskinterkomu.
– Luiza, przynieś mi kawę – mówię.
– Już, szefie – odpowiada mojasekretarka.
Ledwo pamiętam ich imiona, bo to niestety druga w tym miesiącu. Czy ja kiedyś trafię na taką, która przyjdzie tu naprawdępracować?
Po kilku minutach drzwi mojego biura otwierają się i do środka wchodzi długonoga blondwłosa dziewczyna. Jej krótka czarna spódniczka ciasno opina uda. Jasnoróżowa bluzka ma rozpięte pierwsze cztery guziki, więc już od drzwi mogę dostrzec fragment jej koronkowego, białego stanika. Idzie w moim kierunku tak wolno, jakby się bała, że nie zdążę się jej uważnie przyjrzeć, bo na pewno nie ma to nic wspólnego z niesioną przez nią kawą. Odstawia filiżankę na moje biurko, niby przypadkiem nachylając się, tak bym mógł lepiej obejrzeć jejbiust.
– Czy mogę jeszcze w czymś panu pomóc, panie Boulane? – pyta, kokieteryjnie zawijając na palec pasmo jasnychwłosów.
Mógłbym to zachowanie nazwać niecodziennym, ale dzieje się tak, odkąd dostałemrozwód.
– Nie, Luizo – odpowiadam.
Nigdy nie mieszam pracy z życiem zawodowym. Tym bardziej jeśli chodzi o moich pracowników. Luiza jednak sama prosi się o coś, co niekoniecznie wyjdzie jej nadobre.
– Jest pan pewien? – Podchodzi bliżej i ostentacyjnie oblizuje krwistoczerwoneusta.
Mmm, nie mogę powiedzieć, że to na mnie nie działa. Jestem tylko mężczyzną, a ona niewątpliwie atrakcyjną kobietą, która wie, jak wykorzystać swojeatuty.
Zbliża się bardziej, aż w końcu staje za moim fotelem obrotowym. Jej małe dłonie opadają na moje ramiona, na co automatycznie sięspinam.
– Co robisz, Luiza? – pytam, gdy czuję, jak zaczyna naciskać na moje spięte w tym momenciebarki.
– Pomagam się panu rozluźnić. Jest pan taki zestresowany. – Ostatnie zdanie wypowiada do mojego ucha, owiewając je ciepłymoddechem.
Poddaję się jej zabiegom, mocniej opierając się o oparcie fotela, przez co ląduję głową w jej obfitymbiuście.
Luiza zsuwa dłonie po mojej klatce piersiowej, wprost do paska i niesłychanie zręcznie go odpina. Później guzik i zamek spodni garniturowych. Zanim się spostrzegam, odwraca fotel tak, że teraz stoi przede mną. Jej zadziorny uśmiech i ogniki pożądania same dają mi do zrozumienia, co za momentnastąpi.
Dziewczyna klęka przede mną i sprawnym ruchem uwalnia mojego już sztywnegofiuta.
Kolejny raz oblizuje wargi, po czym łapczywie wkłada go do buzi i od razu zaczyna ssać. Jęczę przeciągle, bo jest kurewsko dobra w tym, co robi. Mój kutas w szybkim tempie znika w jej ustach, by po chwili poczuć język oblizujący główkę. Jest mi dobrze, jednak chcę czegośjeszcze.
Odsuwam dziewczynę, która zaskoczona moim ruchem upada na tyłek, i wkładam prezerwatywę, bez której nigdzie się nie ruszam. Podaję Luizie rękę, lecz gdy tylko wstaje, odwracam ją tyłem do siebie. Popycham lekko na biurko i unoszę ciasną spódniczkę. Ma białe koronkowe stringi. Mówią, że jeśli kobieta ma dopasowaną kolorem bieliznę, to chce, żeby ktoś ją zobaczył. Wygląda na to, że to prawda. Nie rozmyślam nad tym dłużej i zrywam z niej majtki. Piszczy zaskoczona, jednak pochyla się mocniej, by wyeksponować swoją mokrą od sokówszparkę.
Podoba mi się ten widok. Chwytam w ręce krągłe pośladki i wbijam się w jej wnętrze. Na mój gest lekko się prostuje, a z jej ust wychodzi głośne stęknięcie. Pochylam ją mocniej tak, że jej biust dociśnięty jest teraz do blatu, i zaczynam się w niej poruszać. Moje ruchy są mocne i szybkie. Żadnej czułości. Chciała seksu, to goma.
Jestem już blisko, a po tym, jak drży jej ciało, domyślam się, że ona również. Utwierdzam się w tym, gdy wykrzykuje moje imię w ekstazie i pada całkowicie na biurko. Po jakichś trzech, może czterech ruchach i ja szczytuję, mląc w ustachprzekleństwo.
– Deacon!
Kurwa, nie pomyślałem o drzwiach. Trudno. Na szczęście o tylko mójbrat.
Leniwie odsuwam się od dziewczyny i ściągam zużytą prezerwatywę. Luiza w pośpiechu opuszcza spódnicę i jak oparzona wybiega z biura. Po drodze mija mojego zdegustowanego sytuacjąbrata.
– Co ty wyrabiasz?! – oburza sięMarcus.
– O co ci chodzi? – pytam spokojnie, ponownie zasiadając zabiurkiem.
– O co?! To twoja pracownica, docholery!
– Jużnie.
Rozdział 9
A co z firmą
April
Nie mogę się pozbierać po rozmowie z prawnikiem. Wciąż nie dociera do mnie, że moje małżeństwo się kończy. Byłam przekonana, że wszystko się ułoży, a jak wyjdę z więzienia, szybko nadrobimy nasz stracony czas. Ależ ja byłamgłupia…
Diego jest przystojny i może mieć każdą, dlaczego miałby czekać na żonę z wyrokiem? To będzie się za mną ciągnęło przez całe życie. Dobrze, że chociaż mam ojca, który na pewno na mnie czeka. Mój mąż to tchórz, skoro nawet nie przyszedł tu, by osobiście ze mną porozmawiać. Wyjaśnić. Tylko co tu wyjaśniać? Rozwodzi się ze mną ityle.
A co zfirmą?
Nie, Diego nie może jej dostać. Nie po tym, cozrobił!
Deacon
– Co cię do mnie sprowadza, braciszku? – pytam, gdy jego oburzeniemija.
– Właściwie to chciałem cię wyciągnąć na lunch – wzdycha.
Wyraźnie jest czymś zmartwiony i z pewnością nie jest to mój seks z byłą jużsekretarką.
– Chętnie coś przekąszę, seks wzmaga apetyt – żartuję.
Mój brat się krzywi, jednak tego niekomentuje.
Wychodzimy z budynku firmy i kierujemy się do pobliskiej knajpki. Jest skromna i dość mała, ale karmią w niej znakomicie. To już chyba taka naszamiejscówka.
– Teraz możesz powiedzieć, co cię gryzie – stwierdzam, gdy siadamy przy „naszym” stoliku, który o dziwo jest wolny. Podpisali go czyco?
– W sumie czemu nie – wzdycha ciężko, po czym kieruje wzrok na swojedłonie.
Zawsze tak robi, gdy ma jakiś problem. Nie skupia spojrzenia narozmówcy.
– Moja klientka. April. Spotkałem się z niądzisiaj.
– I co? Zgwałcić cię chciała czy co? – silę się na żart, jednak nie bardzo miwychodzi.
– Tak, oczywiście, bo praca i seks idą w parze. Wszystko kręci się wokół seksu – docina mi i dobrze wiem, że to aluzja do mojej akcji zLuizą.
– April sprawia wrażenie zagubionej i… Sam nie wiem, jak to ująć. Ona zwyczajnie wygląda naniewinną.
Na słowa brata parskam śmiechem tak głośno, że inni klienci odwracają się w nasząstronę.
– Marcus, chłopie, to kobieta. One manipulują, żeby osiągnąć swój cel. W więzieniu nie ma niewinnych ludzi, są tylko ci, którzy dali się złapać – mówię.
– Nie znasz jej i nie wiesz, jaka jest – odpowiada, spoglądając mi w oczy z taką determinacją, jakiej u