52,43 zł
12 osób interesuje się tą książką
To dobre, świetnie napisane i potrafiące zaintrygować czytelnika, literackie fantasy. Fantasy trudne do jednoznacznego zaszufladkowania pod względem swojego charakteru, gdyż z jednej strony jest to z pewnością lżejsza, łagodniejsza i bardziej komediowa twarz tego gatunku, ale z drugiej nie brak tu przemocy i kilku naprawdę mocnych, odważnych i dramatycznych scen.
nakanapie.pl
W basenie Morza Souelskiego wrze. Wszędzie, gdzie pojawił się Mroczna Nowina zapanował chaos. Zmiany, które ze sobą przyniósł zmieniły wszystko, co czyniło świat bezpiecznym i znanym. Królestwa walą się w gruzy, Ashai tkwi w jadowitym uścisku Caydeana a los milionów leży na szali. A Rezkin... wyrusza by ratować wziętego do niewoli przyjaciela. Tak każą Zasady, a do zasad musi stosować się nawet imperator. Jeśli stoi to w sprzeczności z dobrem Imperium, to tym gorzej dla Imperium.
W drodze do zjednoczenia i pokoju padnie jeszcze wiele ofiar. Wiele łez zostanie wylanych i wiele krwi wsiąknie w beznamiętną ziemię. Wzrastająca fala gniewu w końcu zmiecie wszystko, co napotka na swojej drodze i uderzy w ostateczną przyczynę wszystkich nieszczęść - Rezkina. Człowiek nie miałby żadnych szans w tym starciu. Jednak Rezkin nie jest człowiekiem. Jest burzą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 705
Dziękuję mojej niezwykle cierpliwej i wyrozumiałej córce, która zachęcała mnie i wspierała przez cały czas pisania tej książki. Dziękuję również mojemu przyjacielowi i koledze po piórze Benowi Hale’owi za jego wsparcie i pozytywne nastawienie. Jestem wdzięczna mojej rodzinie za to, że dała mi przestrzeń do pisania, gdy jej potrzebowałam.
Dziękuję wam, moi czytelnicy, za to, że dzielicie ze mną mój świat.
Wirujące spirale granatu i szarości rozbijały się, gdy fale uderzały o klify. Rezkin czuł na twarzy morską mgiełkę i sól w powietrzu. Obrócił głowę. Na dużym głazie siedziała kobieta. Widział już wcześniej jej sylwetkę, sukienkę, twarz – wiedział to – ale nie potrafił jej sobie przypomnieć. Pamiętał tylko białe pasma włosów przemykające przed srebrnymi oczyma. Wpatrywała się przez chwilę w wodę, zanim odwróciła się do swego towarzysza.
– Przeżyje (zatroskanie)? – Jej głos był melodyjny i czysty. Harmonizował z dźwiękami rozkołysanego morza, z wiatrem smagającym drzewa i ptakami przemykającymi wokół skał.
– Nie jestem pewien (obojętność) – odparł jej kompan.
– Oddasz mu to, jeśli przeżyje?
Mężczyzna, którego Rezkin nie widział wyraźnie, podniósł mały kamień zawieszony na rzemieniu.
– A jaki mam wybór (zirytowanie)?
– Dlaczego to zabrałeś (ciekawość)?
– Z nim by nie przeżył (zirytowanie).
– Dlaczego to nosi, skoro go osłabia (zaciekawienie)?
– Nie wiem. Jeśli przeżyje, możesz go sama spytać (złość).
– Nie przejmuję się aż tak bardzo. Po prostu byłam ciekawa (obojętność).
Kobieta zmieniła pozycję i Rezkin znów dostrzegł przebłysk jej srebrzystego spojrzenia. Chciał zobaczyć więcej. Chciał poznać jej twarz.
– Wyczuwam go (zatroskanie) – powiedziała.
– Jego energia przepełnia wyspę. Zaakceptowała go (frustracja).
– Nie, chodzi o coś więcej. Mam wrażenie, jakby nas obserwował (zaniepokojenie).
– Nie może. Śpi.
– Wkrótce się przekonamy (niepewność).
Coś się zmieniło? – zapytała Frisha.
– Nie – odparła uzdrowicielka Jespia. Ujęła dziewczynę za rękę, a wyraz jej twarzy złagodniał. – Już ci mówiłam. Gorączka utrzymywała się zbyt długo. Dziwi mnie, że w ogóle przeżył aż do tej pory. Obawiam się, że jedyną zmianą, jakiej możemy się spodziewać, będzie śmierć.
Dziewczyna zerknęła na Rezkina, leżącego w łóżku. Skórę miał bledszą niż zwykle, a na jego twarzy perlił się pot. Wiedziała, że pościel też jest już przemoczona i trzeba ją wymienić, co zresztą robili dwa razy dziennie przez miniony tydzień, odkąd stracił przytomność. Znów popatrzyła na starszą uzdrowicielkę.
– Nie. Jest bardzo silny. Wyjdzie z tego. Co Wesson mówił o próbie zabicia maleńkich najeźdźców w jego ciele?
Jespia pokręciła głową.
– Odmówił, obawiając się, że zrobi więcej szkód niż pożytku, ale to już nie ma znaczenia. Odkryliśmy, że choroba została spowodowana przez truciznę.
– Truciznę? Skąd? Z czegoś na wyspie?
– Nie wiemy. Nie było jej w niczym, co napotkaliśmy. Sama mówiłaś, że gdy ostatnio rozmawialiście, był zdrowy.
– Tak – rzekła Frisha z ukłuciem żalu, po czym dodała: – Owszem, był chłodny i zdystansowany, ale tego chyba można było oczekiwać, zważywszy na okoliczności.
Jespia prychnęła.
– Tak, ty i lord Tieran zaskoczyliście nas wszystkich.
– Czy to naprawdę było tak niespodziewane? – rzuciła dziewczyna obronnym tonem. Wskazała Rezkina. – Nigdy nie był ze mną... to znaczy w sensie emocjonalnym. Tieran przełamał wątpliwości co do siebie i co do mnie, zakochaliśmy się w sobie. Dobrze ze sobą współpracujemy, nie sądzisz?
Jespia zmarszczyła czoło.
– Nie mogę zaprzeczyć, że rzeczywiście dobrze współpracujecie, ale trudno jest mi patrzeć, jak zadurzyłaś się w tym rozpieszczonym... – Przerwała, odetchnęła głęboko i odezwała się znowu: – Nieważne. Nierozsądnie byłoby mówić źle o człowieku, który będzie naszym następnym królem.
Frisha wiedziała, co uzdrowicielka ma na myśli, co wszyscy myślą. Jak mogła zakochać się w powszechnie uważanym za zepsutego, zadufanego w sobie lordzie, gdy miała Rezkina, bezinteresownego przywódcę, który oddał wszystko, żeby zdobyć sanktuarium dla swojego ludu? Nie mieli jednak pojęcia, kim tak naprawdę jest Rezkin, a Tieran był transparentny. Okazał się takim człowiekiem, za jakiego go uważała, i sądziła, że arystokrata zasługuje na to, by ludzie byli bardziej skłonni uwierzyć w jego potencjał.
Zerknąwszy jeszcze raz na Rezkina, Frisha podziękowała Jespii i opuściła pomieszczenie. Skinęła głową Kaiowi i Farsonowi, którzy stali na straży swojego suwerena. Dwóch z czterech adwersarzy przebywających obecnie na wyspie obserwowało go cały czas i nie dopuszczało do niego nikogo oprócz nielicznego wyselekcjonowanego grona. Rozważali nawet, czy wpuszczać Frishę, zważywszy na to, jak zakończyła się ich relacja. Dziewczyna na tę myśl poczuła skurcz żołądka. Szarpnęło nią poczucie winy i wątpliwości. Starała się odepchnąć obawy, powtarzała sobie, że nie ma powodu, by doznawać takich emocji. O Rezkinie można było powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest czułym kochankiem. Nigdy nie mogłaby wieść z nim życia, jakie sobie wymarzyła. Lepiej, żeby zostali jedynie przyjaciółmi.
Opuściła skrzydło uzdrowicieli, pokonała korytarze prowadzące do kwater mieszkalnych, po czym ruszyła dalej krętą drogą, minęła jadalnię i znalazła się na kolejnym poziomie. Zatrzymała się przed nowymi drewnianymi drzwiami z żelazną kratą blokującą okno wielkości ludzkiej głowy. Nagle po drugiej stronie, zaledwie centymetry od niej, pojawiła się twarz. Brandt chwycił za pręty. Z potarganymi włosami i szczeciną porastającą szczękę wyglądał jak szaleniec. Ból i strach w jego oczach nie złagodziły gniewu dziewczyny.
– Co z nim zrobiłeś? – zawołała. – Mów! Co to była za trucizna?
– Proszę, Frisho. Przecież mnie znasz – odrzekł Brandt błagalnym tonem. – Wiesz, że bym go nie skrzywdził. Jest naszym imperatorem, a co ważniejsze, naszym przyjacielem. Musisz mi uwierzyć. Cokolwiek mu się stało, nie ja to zrobiłem. Jeśli już, to jego wina. – Wskazał palcem w kierunku podobnych drzwi po drugiej stronie korytarza.
Frisha prychnęła, a potem obróciła się i zajrzała do przeciwległej celi. Tam również znajdowały się prycza, wiadro i niewiele więcej. Na posłaniu, z plecami opartymi o ścianę, siedział Brandt. Drugi Brandt. Wyglądał identycznie jak ten, z którym właśnie rozmawiała.
– Mów! – wrzasnęła. – Co to była za trucizna?!
Brandt przesunął dłonią po twarzy i popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.
– Mówiłem ci już. To ja jestem prawdziwym Brandtem i nie zrobiłem nic Rezkinowi. – Wstał i przeszedł przez pomieszczenie, żeby popatrzeć przez okienko na swojego sobowtóra. – Jak to możliwe, że nikt z was nie widzi w nim uzurpatora? – Przeniósł spojrzenie z powrotem na dziewczynę. – Zresztą i tak nic nie wiem o truciznach.
– Och, nie wciskaj mi takich rzeczy. Zawsze wiesz więcej, niż dajesz po sobie poznać. Nawet Rezkin to mówił. – Cofnęła się ze zniechęceniem i przeniosła wzrok pomiędzy obydwoma Brandtami. – Ale nie w tym problem, prawda? Nawet jeśli jeden z was jest prawdziwym Brandtem i go nie otruł, zapewne zrobił to ten drugi.
– Skąd to wiesz? – spytał Brandt z lewej.
– Właśnie – odezwał się ten po prawej. – Dlaczego uważasz, że to jeden z nas? Może to był ktoś inny?
– Może prawdziwe zagrożenie wciąż znajduje się na wolności – dodał Brandt po lewej.
– Teraz wy dwaj jesteście jednej myśli? – rzuciła Frisha.
Twarz chłopaka po lewej wykrzywiła się.
– Nie wiem, kim on jest – wskazał sobowtóra – ale nie myli się.
– Tak – rzekł tamten. – To, że on mnie z jakiegoś powodu udaje, nie oznacza od razu, że jest trucicielem.
Frisha złapała się za głowę i wrzasnęła z frustracją:
– Dlaczego ktokolwiek miałby cię udawać, jeśli nie po to, żeby dostać się blisko niego?! I akurat czystym przypadkiem zrobiło się was dwóch właśnie wtedy, gdy Rezkin został otruty!
– Nie, to ciągnęło się znacznie dłużej – powiedział Brandt po lewej. – Wiesz, co robiłem przez ostatnie miesiące. Przebywałem z tobą i z Rezkinem. Cały ten czas Rezkin był cały i zdrowy. Natomiast co on tu robił? – Wymierzył palec w drugie drzwi.
– Robiłem dokładnie to, co powinienem – odparł Brandt po prawej. – Tieran kazał mi pilnować królewny i pomagać w innych zadaniach, odkąd Frisha uciekła i zostawiła mu to wszystko na głowie.
Dziewczyna wsparła dłonie na biodrach w buńczucznej pozie.
– To nie ja tu staję przed sądem – oznajmiła.
– O jakim sądzie mówisz? Już zdecydowałaś, że jesteśmy winni. Ile innych osób na tej wyspie mogłoby go otruć? – spytał Brandt z prawej. – Ilu ludzi przywieźliście z dalekich krain? Ilu z nich nie było godnych zaufania?
Frisha kipiała gniewem w milczeniu. Obaj Brandtowie mieli rację. Jeśli liczyć Xa, znanego także jako Lus, oraz Connovana, dawnego Reza, na wyspie znajdowało się teraz dwóch skrytobójców. Przynajmniej o tylu wiedziała, a ilu kolejnych mogło tu przebywać? Czy to tylko zbieg okoliczności, że dwóch Brandtów odkryto zaraz po tym, gdy Rezkin zachorował?
Odwróciła się i odeszła, ponad wszystko pragnąc, żeby był tu Tamarin i powiedział jej, że wszystko będzie w porządku. Ale Tam zapewne już nie żył i to wszystko było winą Rezkina. Była na niego wściekła za to, co zrobił Tamarinowi, a jeszcze bardziej za to, że nie ruszył mu natychmiast z pomocą. Nie miał prawa chorować. Był przecież niepokonanym Mroczną Nowiną. Był Rezem. Był przeklętym przez Stwórcę Krukiem i powinien teraz siać spustoszenie wśród wrogów, a nie leżeć w łóżku powalony zwykłą gorączką.
Przez jakiś czas błąkała się bez celu, po czym gdy już załamała się i zaczęła płakać, zorientowała się, że znów stoi pod drzwiami prowadzącymi do skrzydła uzdrowicieli. Czy to była jej wina? Czy na tyle go zdekoncentrowała, że nie zdołał uniknąć ataku? Wiedziała tylko, że Rezkin musiał wyzdrowieć, inaczej nigdy nie zdoła mu wybaczyć – ani sobie.
Kai odchrząknął.
– Lady Frisho, może powinnaś trochę odpocząć? Mogę polecić komuś, żeby zaprowadził cię do twojego pokoju...
– Nie – odrzekła, wycierając łzy. – Nic mi nie jest. Po prostu... nie wiem, co robić.
– A dlaczego sądzisz, że możesz cokolwiek zrobić? – zapytał Farson.
Popatrzyła gniewnie na opryskliwego adwersarza.
– No cóż, ty na pewno nie pomagasz. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle pozwalają ci go pilnować.
Jego twarz skamieniała w wyrazie stanowczości.
– Jestem adwersarzem.
– A jednak on jest przekonany, że zabijesz go przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Mężczyzna wskazał kciukiem pokój oświetlony jedynie samotną świecą.
– Wciąż żyje – odparł.
Frisha zajrzała znowu do środka. Z miejsca, w którym stała, widziała tylko zanóżek łóżka. Przełknęła z trudem ślinę.
– Jak długo jeszcze będzie żył? Co poczniemy, jeśli...?
– Nie mów takich rzeczy – rzucił Kai z oburzeniem. – Zwłaszcza gdy znajdujesz się w zasięgu jego słuchu.
Pokiwała ponuro głową i zawróciła.
Kai zerknął na Farsona, gdy Frisha zniknęła za rogiem.
– Zajrzę do niego – rzekł.
– Myślisz, że coś mu zrobiła? Jest nieszkodliwa.
– Nie. Muszę po prostu na własne oczy przekonać się, że on wciąż żyje.
Farson pokręcił głową, ale nie protestował.
Kai wszedł do ciemnej komnaty i zbliżył się cicho do łóżka. Gdy popatrzył na człowieka leżącego nieruchomo jak trup, nie widział już w nim niezwyciężonego przywódcy, który zajął pół basenu Morza Souelskiego. W lnianej pościeli spoczywał młodzieniec wyglądający na starszego niż w rzeczywistości, ale wciąż będący niewiele więcej niż chłopcem. Zahartowany wojownik, który budził grozę w najmroczniejszych duszach, wydawał się spokojny – spokojny niczym zmarły. Adwersarz zmarszczył brwi i ostrożnie przyłożył palce do szyi Rezkina. Serce mu przyspieszyło, gdy uświadomił sobie, że nie wyczuwa pulsu. Przesunął dłoń i nacisnął mocniej. Gdy już otwierał usta, żeby zawołać uzdrowiciela, poczuł to. Drobniutki trzepot, którego nie zauważyłby, gdyby nie szukał tak uparcie. Odetchnął, ale nie z ulgi.
– Sprowadź uzdrowiciela! – krzyknął do Farsona.
Ten nie wahał się ani chwili, od razu pomknął korytarzem.
Kai podniósł wzrok, gdy drugi adwersarz wrócił po zaledwie kilku minutach z uzdrowicielką Jespią przerzuconą przez ramię. Kobieta waliła go pięściami w plecy i wołała:
– Puść mnie, ty brutalu!
Zachwiała się, gdy jej stopy wylądowały na podłodze, ale Farson uprzedził jej tyradę, obracając kobietę w stronę Kaia. Otworzyła szeroko oczy, kiedy zdała sobie sprawę, że stoją przy łóżku Rezkina. Zanim zdążyła wykrztusić choć słowo, do pokoju wpadł lord Tieran, który akurat z nią rozmawiał, gdy została porwana.
– O co chodzi? Mówcie! – polecił.
Kai wskazał na Rezkina.
– Ledwo wyczuwam puls i nie widziałem, żeby oddychał.
Jespia położyła jedną dłoń na piersi Rezkina, a drugą na jego czole. Mrucząc pod nosem, przesunęła palce po skórze. Pokręciła głową i stęknęła, po czym znów poruszyła dłońmi. Po kilku minutach wyprostowała się i zwróciła do obecnych:
– Zrobiliśmy dla niego wszystko, co umieliśmy. Obawiam się, że już się nie obudzi. Powinniście się przygotować. Może odejść w każdej chwili.
Nikt się nie odezwał, ale wszyscy skierowali oczy na Rezkina. Tak bardzo skupiali się na swoim królu, że aż się wzdrygnęli, gdy dwóch shielreyah nagle pojawiło się po drugiej stronie łóżka. Widma popatrzyły najpierw na Rezkina, a później na Tierana.
– On nadchodzi – oznajmiły chórem.
Lord przyglądał im się przez chwilę w milczeniu, po czym spytał:
– Co... kto?
Rezkin zerwał się raptownie z posłania, łapczywie chwytając powietrze. Złapał osobę znajdującą się najbliżej, którą okazał się Tieran, i rzucił na podłogę. Obezwładnił lorda, owijając go kokonem z pościeli. Kai szarpnął Jespię za rękę, a potem we troje z Farsonem odsunęli się w przeciwległe narożniki komnaty, żeby nie wydawać się zagrożeniem.
– Poddaję się! – zawołał szlachcic. – Rezkinie, to ja, Tieran! Poddaję się!
Rezkin znieruchomiał. Oddychał nierówno, a jego kończyny drżały. Powoli wstał i wycofał się w róg pomieszczenia, przyciskając plecy do kamiennej ściany. Miał rozszerzone źrenice, ale w komnacie panował półmrok, więc Kai nie wiedział, czy powinno go to niepokoić. Rezkin przetarł dłonią twarz i znów znieruchomiał, najwyraźniej zauważywszy, jak bardzo jest spocony. Wreszcie zatrzymał spojrzenie na dwóch widmach.
– Czy istnieje zagrożenie? – spytał.
– Nie, Syek-lyé.
Rezkin przesunął wzrokiem po Kaiu i Jespii, potem po Tieranie, wciąż owiniętym pościelą na podłodze, i zatrzymał spojrzenie na Farsonie.
– Co się dzieje?
Farson wystąpił o krok.
– Byłeś chory. Sądziliśmy, że niedługo umrzesz, ale nagle się obudziłeś.
Młodzieniec spojrzał po sobie.
– Gdzie moja broń? I ubranie?
– Byłeś nieprzytomny przez tydzień – wyjaśnił Farson. – Miałeś wysoką gorączkę. Rozebrano cię, żeby uzdrowiciele mogli się tobą odpowiednio zająć. – Skinął głową w stronę Jespii. – Jeśli nie masz nic przeciwko, ona zaraz przyniesie ci ubranie.
Rezkin przytaknął, a potem, gdy kobieta pospiesznie wychodziła z pokoju, popatrzył na lorda.
– Tieranie? – odezwał się. – Co tam robisz?
– Co... co ja tu robię? Sam mnie tu rzuciłeś. Czy byłbyś tak uprzejmy i wyplątał mnie z tego? – Szlachcic na próżno szarpał się w pościeli.
Rezkin dał znak Kaiowi, który zaraz przyklęknął przy Tieranie, żeby go uwolnić. Po chwili lord rzucił się ku Rezkinowi i objął go.
– Dzięki niech będą Stwórcy, Rez. Już myślałem, że mnie zostawisz i będę musiał sprzątać bałagan po tobie.
– Lordzie Tieranie – odezwał się Kai spokojnym i cichym głosem – może powinieneś odsunąć się od Rezkina. On wciąż się... dostosowuje.
Tieran cofnął się i popatrzył na Rezkina, który wpatrywał się w swojego kuzyna drapieżnym wzrokiem. Szlachcic przejechał dłońmi po przedzie koszuli, zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu i powiedział:
– Uch, przepraszam, Rez. Nie chciałem posunąć się za daleko. Ach... proszę, powstrzymaj się przed zabijaniem mnie.
Rezkin znów spojrzał po pozostałych, po czym wrócił wzrokiem do Tierana.
– Zamierzasz ją poślubić? – zapytał.
– Co?
Rezkin agresywnie postąpił o krok ku niemu i praktycznie wycharczał:
– Czy zamierzasz ją poślubić?
Lord cofnął się jeszcze bardziej i uniósł ręce w obronnym geście.
– Dość! To znaczy, tego, ja... nie wiem.
– Dlaczego? – warknął Rezkin. – Nie jest dla ciebie dość dobra?
– Nie, nie, to nie tak. Poślubię ją... jeśli mnie zechce.
Rezkin rozluźnił się i ponownie cofnął do kąta. Jespia wsunęła się do pokoju z naręczem czarnych ubrań. Na ich szczycie leżała złota korona. Uzdrowicielka położyła stosik na łóżku, a na podłodze postawiła parę czarnych butów. Następnie poprosiła Rezkina, żeby usiadł na posłaniu, by mogła ocenić jego stan, zanim się ubierze.
– Sio, wy wszyscy – poleciła. – Jest tu za dużo ludzi. – Zerknęła na shielreyah i dodała: – Wy też. Precz.
Widma wahały się sekundę, po czym zniknęły w smudze światła. Farson skierował się do drzwi z Tieranem następującym mu na pięty, ale Kai nie ruszał się z miejsca.
– Ktoś powinien z tobą zostać – rzekł, zerkając wymownie na uzdrowicielkę. – On wciąż jest nieswój.
Jespia skinęła krótko głową, po czym obróciła się wyczekująco do Rezkina. Młodzieniec powoli podszedł i usiadł na łóżku. Uważnie obserwował każdy ruch kobiety i często zerkał na Kaia.
– Co się ze mną działo? – zapytał cichym głosem, żeby nie wystraszyć pochylającej się nad nim uzdrowicielki.
– Wygląda na to, że zostałeś otruty – wyjaśnił Kai. – Nikt nie zdołał zidentyfikować trucizny.
– Zakładam, że nie wiesz, kto to zrobił?
– Nie. I nie wiemy też, jak toksyna dostała się do twojego organizmu.
Rezkin przypominał sobie jak przez mgłę, że czuł ból w szyi tuż przed tym, jak przewrócił się w głąb corveua.
– To była strzałka – odparł.
– Strzałka?
– Z dmuchawki.
– Na pewno nie – zripostowała Jespia. – Strzałki z dmuchawek są bardzo małe, a ty znalazłeś się na skraju śmierci. To musiałaby być naprawdę mocna trucizna.
– Może jad? – podsunął Farson od drzwi.
Rezkin skinął głową.
– To możliwe, ale jak dobrze wiecie, jestem uodporniony na trucizny i jady, które mogłyby zadziałać tak szybko. To musiało być coś nowego.
Jespia oparła dłonie na biodrach i zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.
– Teraz na pewno wyglądasz całkiem dobrze, choć nie umiem tego wytłumaczyć. – Wzruszyła ramionami. – Czasami tak się dzieje. Ludzie wychodzą z choroby dzięki jakiemuś cudowi Stwórcy. Sugeruję, żebyś przynajmniej przez tydzień nie przemęczał się, unikał stresów i porządnie się wysypiał, ale wątpię, czy posłuchasz mojej rady.
Rezkin wstał i zaczął się ubierać. Naciągnął czarne spodnie, po czym podniósł tunikę z długimi rękawami, na których wyhaftowano zielone i złote błyskawice, a potem popatrzył pytająco na kobietę.
– Lady Frisha to dla ciebie zostawiła – wyjaśniła Jespia. – Mówiła, że powinieneś wyglądać jak najlepiej, gdy się obudzisz, żeby dodać otuchy swojemu ludowi.
– A korona? – spytał, podnosząc ozdobę, a blask świecy odbił się od jej złotych łuków.
Uzdrowicielka parsknęła śmiechem.
– Za to musisz podziękować swojemu dziadkowi.
Rezkin rozważał, czy nie zostawić korony. Była niepraktyczna przy jakichkolwiek czynnościach wymagających energicznego ruchu. Zaraz jednak przemyślał ponownie słowa uzdrowicielki. Frisha uznała, że powinien wyglądać dla swoich poddanych jak król. Przeczesał palcami włosy, a Kai podał mu szczotkę. Ponieważ nie miał czym zebrać włosów, zostawił je luźno na ramionach. Korona spoczywała niewygodnie na jego skroniach. Nie odpowiadała mu metalowa obręcz ciążąca na głowie, ale włożył ją, bo tego od niego oczekiwano.
– Gdzie moja broń? – Nie spytał o kamyk, który przyzwyczaił się już nosić na szyi.
– Umieściliśmy ją w twojej komnacie – wytłumaczył Kai. – Uznaliśmy, że nie chciałbyś, żeby leżała gdzieś na wierzchu, żeby ktoś mógł ją wziąć.
Rezkin poczuł, jak w żołądku wzbiera mu niepokój, ale szybko go zdusił. Nic mu nie da rozwodzenie się nad tym, co mogło się wydarzyć, gdy spał. Wciąż żył i miał przed sobą ważne zadania, w tym ustalenie, kto go otruł.
Gdy wychodził z pokoju, Tieran zrównał się z nim krokiem. Dwóch adwersarzy ruszyło za nimi, a Rezkin poczuł się nieswojo, mając ich za plecami. Wiedział, że gdyby chcieli jego śmierci, zabiliby go, gdy był zupełnie bezbronny. Nie wiedział jednak, jakie procedury obowiązywały podczas jego choroby. Istniała możliwość, że po prostu nie mieli ku temu okazji.
– Rezkinie, nie uwierzysz, jaką czuję ulgę, że nic ci nie jest – powiedział Tieran.
– Bo tymczasowo możesz odetchnąć od konieczności sprawowania władzy.
– Nie, nie tylko dlatego, Rez. Naprawdę się o ciebie martwiłem. Jesteś moim kuzynem, a co ważniejsze, moim przyjacielem. – Wojownik nie odzywał się, ale szlachcic ciągnął niezrażony: – Twoja matka i dziadek chcieli się z tobą zobaczyć, ale uznaliśmy, że będzie lepiej, jeśli zaczekają, aż się obudzisz.
– Dobrze – odparł Rezkin. – Nie ufam im obojgu.
– Wiem. Ograniczyłem grono dopuszczonych do ciebie osób do adwersarzy, uzdrowicieli i... hmm... Frishy.
– Pozwoliłeś Frishy wchodzić do mnie, gdy spałem?
– No tak, wiem, że ona nie stanowi zagrożenia, poza tym nie dałaby się zbyć. Była przy tobie, gdy cię znaleźliśmy. Myślę, że się obwinia.
Rezkin zatrzymał się nagle.
– Dlaczego? Czy to ona mnie otruła?
Tieran otworzył szeroko oczy.
– Oczywiście, że nie!
– Istotnie – powiedział Rezkin, podejmując marsz. – Nie umie posługiwać się dmuchawką ani nie zna się na truciznach i jadach.
– Ale dlaczego miałaby w ogóle chcieć czegoś podobnego?
Rezkin znów przystanął. Dał znak adwersarzom, żeby się cofnęli, a potem popatrzył Tieranowi prosto w oczy.
– Co ci o mnie mówiła? – spytał przyciszonym głosem.
– Co masz na myśli? – odparł Tieran z nagłym niepokojem.
Rezkin podszedł bliżej i patrzył kuzynowi prosto w oczy, obserwując jego źrenice.
– Z czego ci się zwierzyła?
Lord pokręcił głową.
– Nie wiem, co spodziewasz się usłyszeć, ale zapewniam cię, że nie mówiła o tobie nic uwłaczającego. – Rezkin zmrużył oczy, a Tieran podjął: – To znaczy mówiła o tym, że dowiedziała się o tobie czegoś, co skłoniło ją do rezygnacji z poślubienia cię, ale nie zdradziła mi, co to było. Przysięgam, że dochowała twoich tajemnic. Nie wiem nic więcej oprócz tego, co wiedziałem wcześniej, i przyznaję, że jest to dla mnie źródłem niepokoju.
Rezkin odsunął się.
– Zabroniłem jej o tym rozmawiać, więc nie naciskaj na nią.
Tieran przełknął z trudem ślinę.
– Rozumiem, ale mam nadzieję, że w końcu poczuje się na tyle komfortowo, żeby mi się zwierzyć.
– Ja się jej nie zwierzałem – odparł Rezkin. – Natknęła się na coś niebezpiecznego i wolałbym utrzymać cię z dala od tego.
– Niebezpiecznego? Jak niebezpiecznego? Bardziej niż ty? Czy to ma coś wspólnego z tym, że Lus ciągle za nią chodzi?
– Jest teraz jej strażnikiem.
– Czy coś zagraża jej bezpośrednio? – dopytywał Tieran. – Jak długo będzie jej pilnował?
Na końcu korytarza pojawiła się Frisha, a za nią jej niechętny cień.
– Zawsze – odparł Rezkin lakonicznie.
Rezkin przywitał Frishę z otwartymi ramionami. Wiedział, że tak samo jak Tieran, będzie chciała go objąć, i przygotował się na to. Wtuliła się w niego, wybuchając płaczem. Gdy się cofnęła, ocierając łzy, uśmiech na jej twarzy mógłby rozświetlić korytarz.
– Nie wiem, co powiedzieć. Tak się cieszę, że żyjesz.
– Nic mi nie jest.
Skinęła głową i poklepała go po piersi, jakby upewniając się, że jest rzeczywisty. Następnie zerknęła na Tierana i gwałtownie odsunęła się o krok, a potem następny, żeby stanąć obok niego. Młodzieniec wziął ją za rękę z pewnym wahaniem, ale śmiało skrzyżował spojrzenie z Rezkinem.
Rezkin poczuł znajomy ból w piersi, który nauczył się już rozpoznawać jako poczucie utraty, ale nie wiedział, dlaczego znów go czuje. Przecież cieszył się, że Frisha jest z Tieranem. Bez względu na wszystko będzie się miał kto nią zaopiekować, a Tieran dopilnuje, by wszyscy traktowali ją z najwyższym szacunkiem. Rezkin wciąż jednak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że bieg wydarzeń dotknął go również osobiście w sposób silniejszy niż porażka, jaką poniósł przy spełnianiu warunków umowy małżeńskiej. Przeciągnął się, próbując pozbyć się części napięcia, po czym odsunął te myśli na bok.
Człowiek, którego szukał, znajdował się w odległości zaledwie paru metrów, stał na skraju grupy. Rezkin przekrzywił głowę.
– Lus, chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.
Xa, większości znany jako Lus, zerknął na Frishę, a później z niemym pytaniem popatrzył znów na króla.
– Nic jej nie będzie – rzekł Rezkin. – Idź przodem do mojego gabinetu.
Tym razem to Xa przekrzywił głowę i obrócił się do tłumu zebranego na końcu korytarza. Miał na sobie mundur królewskiego gwardzisty, a zgromadzeni rozstępowali się, gdy szedł między nimi. Kai i Farson trzymali się po bokach Rezkina, żeby nie dopuszczać do niego ludzi, i tak jak on nieustannie rozglądali się w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń. Rezkin jednak przywołał na twarz uprzejmy uśmiech i pozdrawiał swoich podopiecznych, którzy widząc go w zdrowiu, okazywali radość. Zauważył maginię Nanessy Threll, stojącą z tyłu. Sprawiała wrażenie, jakby chciała z nim porozmawiać, dał jej więc znak gestem, żeby dołączyła do Frishy i Tierana. Dziewczyna rozpromieniła się i pospieszyła we wskazane miejsce.
Po przebiciu się przez tłum Rezkin skręcił za róg i zatrzymał się nagle. U stóp jego oraz Xa znajdowało się kilka małych białych stworzeń znanych jako ictali. Uśmiechały się do niego, ukazując ostre ząbki pod nadmiernie wielkimi błękitnymi oczami. Dwoje z nich mozolnie podeszło bliżej z Zabójcą Królów w maleńkich łapkach. Ictali odznaczały się ponadprzeciętną siłą, jak na swoje rozmiary, ale miecz był zbyt długi, by mogły nieść go w pojedynkę, nie wlokąc końcem po ziemi. Rezkin wziął od nich broń i zaraz potem następna para stworzeń podeszła z Rozbijaczem Ostrzy. Ostatnia dwójka podała mu pas i ulubiony nóż. Rezkin zerknął na Kaia, który tylko wzruszył ramionami. Gdy król przypiął miecze do boków, ictali zaczęły okazywać radość. Przez chwilę podskakiwały i szczebiotały wesoło, a potem odbiegły korytarzem.
– Te istoty mnie irytują – powiedział Tieran.
– Moim zdaniem są urocze – rzekła Nanessy, po czym dodała: – Oczywiście odkąd nie próbują nas zabić.
– Były jednymi z pierwotnych mieszkańców tej cytadeli i służyły eihelvanan. Cieszą się, że mogą teraz służyć nam – stwierdził Rezkin.
– Pewnie są w tym dobre – uznał niechętnie Tieran. – Nigdy nie narzekają, a gdy się zmęczą, jest wiele innych, które mogą je zastąpić.
– Najpierw porozmawiam z Frishą, Farsonem i Lusem – oznajmił Rezkin, gdy dotarli do jego gabinetu. Spojrzał na Kaia. – Potem Tieran zrelacjonuje, co się działo pod moją nieobecność. Ty zdecyduj, z kim będę mówił później.
Kai zmarszczył brwi.
– Niecałe dwadzieścia minut temu obudziłeś się z tygodniowej śpiączki. Powinieneś odpoczywać, a nie prowadzić interesy czy udzielać audiencji.
– Nie zamierzam udzielać audiencji, ale z pewnością są ważne sprawy, którymi trzeba się zająć.
– Jakoś udawało nam się rządzić tym miejscem bez ciebie przez kilka dni – zaprotestował Kai.
– Mów za siebie – sprzeciwił się Tieran. – Czasem zupełnie się gubiłem.
– Pomogę w tym, w czym zdołam – rzekł Rezkin. – Ale jutro wyjeżdżam.
– Co?! – zakrzyknął Tieran. – Dokąd się wybierasz tak niemal bez uprzedzenia?
Rezkin popatrzył na Frishę.
– Nie zapomniałem, że zanim zachorowałem, otrzymałem rozkaz, żeby odnaleźć Tama.
Dziewczyna zarumieniła się.
– To nie był rozkaz...
– Doprawdy? – odparł Rezkin, unosząc brwi. Obrócił się do Kaia: – Przygotuj któryś ze statków. Jeśli nie masz żadnych nowych informacji, rankiem ruszamy na Piaskową Wyspę.
Frisha i Farson weszli za nim do gabinetu, w którym czekał już Xa. Rezkin polecił im, żeby usiedli, sam zaś obszedł biurko i zajął miejsce na swoim fotelu. Lubił go, ponieważ wysokie oparcie zabezpieczono zgodnie z jego wskazówkami żelazną blachą, by utrudnić pchnięcie siedzącego od tyłu w plecy. Popatrzył na Xa.
– Co się stało? – spytał.
Mężczyzna wyglądał na szczerze zaskoczonego.
– Skąd mogę wiedzieć?
– Byłeś na miejscu i obserwowałeś Frishę. Odszedłem i zaledwie sekundę później zostałem zaatakowany. Albo zrobiłeś to ty, albo powinieneś był dostrzec, kto to zrobił.
Jeng’ri pokręcił głową.
– Nie widziałem. Pilnowałem jej – wskazał Frishę – a ty zniknąłeś za rogiem. Nic nie dostrzegłem.
Rezkin popatrzył na dziewczynę.
– Był tam? Był przy tobie?
Wydawała się skrępowana.
– Tak mi się wydaje. Zanim ruszyliśmy ścieżką, nie widziałam, żeby ruszył się spod drzewa, pod którym stał. Minęło przynajmniej pięć minut, odkąd odszedłeś.
Rezkin zacisnął pięść, a potem ją otworzył. Nie czuł się chory ani słaby. W zasadzie czuł się tak, jakby miał za sobą dobrze przespaną noc. Zastanawiał się, czy nie zadać skrytobójcy więcej pytań, ale wiedział, że Xa będzie trzymał się swojej wersji, iż niczego nie wie.
– Możecie iść – rzucił.
Frisha zaczęła się podnosić, lecz nagle znieruchomiała.
– Uhm, Rezkinie, jest coś jeszcze – powiedziała. – To dość niepokojące.
– Co takiego?
– Cóż, jak wiesz, Brandt udał się z nami w podróż. – Rezkin potwierdził skinieniem głowy. – Wygląda na to, że był również tutaj.
Król zmarszczył brwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Jest teraz dwóch Brandtów. Odkryliśmy ich, gdy zachorowałeś. Są identyczni, mówią tak samo i wygląda na to, że dzielą też wspomnienia, przynajmniej do momentu opuszczenia przez nas wyspy. Nawet uzdrowiciele nie potrafią ich rozróżnić.
Była to rzeczywiście dziwna wieść, a jednak przywołała wspomnienie. Nie po raz pierwszy któreś z jego towarzyszy pojawiało się w dwóch postaciach.
– Gdzie są ci Brandtowie? – zapytał Rezkin.
– Zamknęliśmy ich w celach.
– Bardzo dobrze. Powiedz Tieranowi, żeby zaczekał chwilę, zanim wejdzie.
Frisha skinęła głową i wyszła za Xa na korytarz.
Gdy zniknęli, Rezkin zwrócił się do Farsona:
– Byłem nieprzytomny przez tydzień, a ty pełniłeś przy mnie straż?
Adwersarz przytaknął.
– Dlaczego mnie nie zabiłeś?
Farson zgarbił się, opierając łokcie na kolanach.
– Możesz mi wierzyć albo nie, Rez, ale nie jestem tu po to, żeby cię zabić.
– Od kiedy?
Mężczyzna odetchnął głęboko.
– Odkąd uświadomiłem sobie, jaki chaos rozpętałby się w basenie Morza Souelskiego, gdybyś nagle zginął. Zrobiłeś z siebie zwornik imperium i los nawet milionów ludzi może teraz zależeć od ciebie.
Rezkin zmarszczył brwi.
– W tym momencie na Cael przebywa kilka tysięcy osób. Moja więź z innymi królestwami...
– Twoja władza.
– ...jest świeża i słaba. Gdybym zginął, sprawy bez większych problemów wróciłyby do dawnego stanu.
Farson pokręcił głową.
– Nie wierzę w to. Królowa Erisial i Moldovan wywołali zamęt na swoich dworach, a przynajmniej na tym, co z nich zostało. Bez ciebie Erisial zostanie zabita, a Moldovan straci dziedzica. Król regent Coledon zostanie obalony. Wciąż nie rozumiem, dlaczego mianowałeś właśnie jego. Ledwo go znasz.
– Było to dogodne.
Farson mruknął coś pod nosem, po czym rzekł:
– Spowodowałeś również inne problemy.
– Co znowu?
– Szerzą się niepokoje w Serret. Channeria jest już oficjalnie w stanie wojny z Jereą, do tego oba kraje cierpią z powodu wewnętrznych walk pomiędzy frakcjami.
– To ma niewiele wspólnego ze mną – odparł Rezkin. – Nawet nie byłem w Jerei.
– To ma wszystko wspólne z tobą. Król Ionius oddał Mrocznej Nowinie, czyli tobie, narzeczoną przeznaczoną dla księcia Nyana. Nyan rozzłościł się, gdy jego ojciec król Vargos nie zechciał ruszyć na wojnę z Ioniusem, zorganizował więc zamach stanu, w wyniku którego w Jerei zapanowały zamieszki. Tymczasem Rybacy w Channerii wreszcie zyskali wystarczającą siłę dzięki wsparciu Kruka, czyli także ciebie, i obecnie również tam trwa wojna domowa.
Rezkin machnął ręką.
– W tych kotłach i tak już wrzało. Ja byłem jedynie katalizatorem, z powodu którego zawartość wykipiała.
– Do czego mogłoby nie dojść, gdybyś się nie wmieszał. Krążą teraz pogłoski, że Vargos pragnie spotkania z Mroczną Nowiną, a Rybacy zwracają się do Kruka o pomoc. Poza tym przybyło tu kilku wysłanników z Gendishenu. Pojawili się już parę dni temu, ale nie chcieli nikomu oprócz ciebie zdradzić celu swojej wizyty.
Rezkin zastukał palcem w blat biurka, a potem rzekł:
– W porządku. Wyznacz spotkanie z Gendisheńczykami na jutro rano.
Farson podniósł się, żeby wyjść. Przy drzwiach przystanął i nie odwracając się, rzekł:
– Czuję ulgę, że nie umarłeś.
Gdy adwersarz opuszczał pokój, Rezkin uznał, że być może nawet mu wierzy.
Tieran wślizgnął się do gabinetu, mijając zamyślonego adwersarza. Podszedł powoli do bocznego stolika i nalał sobie kielich jakiegoś ciemnego napoju, którego nie było tu podczas ostatniej bytności Rezkina. Usiadł na sofie, założył nogę na nogę i sączył napitek. Gdy zorientował się, że król na niego patrzy, spytał:
– Och, też ci nalać?
– Nie – odparł Rezkin, przyglądając się naczyniu, do którego każdy mógłby bez problemu mieć dostęp. Tieran nie wyglądał na zatroskanego, ale przecież to nie on znajdował się przez tydzień na granicy życia i śmierci.
– Jakie wieści? – zapytał król. Szybko uniósł dłoń, żeby zatrzymać odpowiedź. – Tylko istotne rzeczy – uściślił. Wprawdzie był nieprzytomny zaledwie kilka dni, ale wcześniej przez dwa miesiące podróżował i był pewien, że Tieran zamierza omówić wiele kwestii.
– Cóż, uhm, od czego zacząć? Jest problem z Brandtem...
– Frisha już mnie poinformowała. Za chwilę pójdę ich obejrzeć.
– Świetnie. Idziemy dalej. Udało nam się wynegocjować pewne układy handlowe...
– Są korzystne?
– Tak...
– Zatem przejdźmy dalej.
– Dobrze. Channeria i Jerea...
– Farson już mnie poinformował.
– No tak, w porządku... Produkcja żywności jest wysoka.
– Wystarcza dla wszystkich?
– I jeszcze zostaje.
– Bardzo dobrze. Dalej?
Tieran wydął wargi.
– Były też problemy z częścią szlachty, ale...
– Ale co?
– Już się nimi zająłem.
– Dobrze. Zatem wygląda na to, że masz wszystko pod kontrolą. Coś jeszcze?
– Nie, chyba nie – odrzekł Tieran, sprawiając wrażenie lekko skonsternowanego. – Oprócz tej sprawy pomiędzy nami dwoma. Uważam, że musimy o tym porozmawiać.
Rezkin zmarszczył brwi.
– Jakiej sprawy?
– Dotyczącej Frishy. Nigdy nie zamierzałem cię zdradzić.
– Zdradzić mnie? Jak to?
– Po prostu, no wiesz, byłeś z Frishą, a potem ja ją zawłaszczyłem.
Rezkin oparł się w fotelu, ale powstrzymał się przed potarciem piersi w miejscu, gdzie znów zaczął szarpać go ból.
– Nie byłem z nią, a ty jej nie zawłaszczyłeś. Jest dorosłą kobietą zdolną do podejmowania własnych decyzji. Rozumiem, dlaczego nie chciała być ze mną, a powody, jakimi się kierowała, są dobrze przemyślane i prawidłowe. Nie zdawałem sobie sprawy, że coś do ciebie poczuła, ale jeśli z kimś ma być, to cieszę się, że właśnie z tobą. Będziesz dla niej dobrym mężem. Zdołasz dać jej to, czego ja bym nie potrafił.
– Na przykład co? Jesteś imperatorem. Możesz dać jej wszystko.
– Miłość. Ona właśnie tego tak naprawdę chce. Ja jej nie kocham.
– A ja ci nie wierzę – rzekł Tieran, nagle się podnosząc. Zaczął chodzić nerwowo po dywanie. – Wiem, że tak mówisz i może nawet w to wierzysz, ale nie uważam, że to prawda. Czujesz coś do niej. Nikt nie zachowywałby się tak jak ty wobec niej, gdyby niczego nie czuł.
– Próbujesz przekonać mnie czy siebie?
– Dlaczego miałbym przekonywać siebie, że kochasz moją kobietę?
– A dlaczego miałbyś przekonywać o tym mnie?
Tieran przejechał dłonią po włosach i odetchnął ciężko.
– Bo nie chcę, żeby z tego powodu pojawiła się pomiędzy nami niezgoda. Nie chcę, żebyś w duchu żywił niechęć do mnie, a już zwłaszcza do Frishy. Jesteś moim kuzynem i przyjacielem... A ja się o ciebie troszczę.
Rezkin wstał i obszedł biurko. Stanął przed lordem, wyciągając rękę.
– Nie żywię niechęci do ciebie ani do Frishy. Będę starał się zawsze szanować i chronić was oboje, zgodnie z Zasadą 1.
– No tak, słynna Zasada 1 – mruknął Tieran, ujmując dłoń Rezkina. Napotkał jego wzrok i dodał: – Ale, Rez, czuję się taki winny.
– Twoje poczucie winy nie ma podstaw – odparł Rezkin, czując ucisk w piersi. – Odpuść, Tieranie. Bądź szczęśliwy.
– Czy to kolejna zasada?
Rezkin milczał przez chwilę, a potem rzekł:
– Nie. To sprzeczność z Zasadami, ale moim zdaniem korzystna dla ciebie, bo nie jesteś nimi skrępowany.
Tieran odetchnął głęboko, po czym potwierdził skinieniem. Zanim wyszedł z gabinetu, obejrzał się jeszcze.
– Wiesz, Rez, ty też nie jesteś skrępowany swoimi zasadami. Nikt tego nie pilnuje. Dysponujesz wolną wolą. Też możesz być szczęśliwy.
Zanim Rezkin zdążył odpowiedzieć, do środka weszła magini Threll, a Tieran zniknął.
Farson wślizgnął się przez drzwi za kobietą, która dygnęła formalnie.
– Wasza Wysokość – powiedziała.
– Magini Threll.
Przez jej wargi przemknął lekki uśmiech.
– Możesz mówić do mnie Nanessy, jeśli chcesz.
Król przekrzywił głowę.
– Nanessy. Co mogę dla ciebie zrobić?
– Przez ten czas magowie się spotykali. Wybrali mnie na emisariuszkę, bo uważają, że mają ci coś do przekazania... To dlatego, że podróżowałam wtedy z tobą.
– Zatem mówisz teraz w imieniu magów?
– Tak, Wasza Wysokość. To kwestia komunikacji. Desperacko potrzebujemy przekaźnika magicznego. Nikt tutaj nie wie, jak go skonstruować, ale jako że zdobyłeś wszystkie potrzebne elementy, uznano, że może wiesz, jak tego dokonać.
– Wiem, jak zbudować urządzenie – odparł – ale rzecz jasna, nie znam towarzyszących temu zaklęć, a nawet gdybym je znał, nie umiałbym ich użyć, bo nie jestem magiem.
Zmarszczyła brwi.
– Czy mogę mówić otwarcie?
– Proszę.
Przygryzła wargę, po czym rzekła:
– Nikt tu nie wierzy, że nie jesteś magiem. To oczywiste, że masz w sobie moc. Wszyscy nie raz widzieliśmy, jak jej używasz. Gdybyś choć na krótką chwilę mógł przestać temu zaprzeczać, naprawdę przydałaby nam się twoja pomoc.
Rezkin zmarszczył brwi i zerknął na Farsona, który przyglądał mu się z zaciekawieniem, a potem powrócił wzrokiem ku Nanessy.
– Nie zaprzeczam. Naprawdę nie jestem magiem. Potwierdziło to dwoje mistrzowskich czytaczy w Gendishenie. Ale wygląda na to, że istotnie posiadam jakąś moc, zatem przychylę się do waszej prośby. Pozwól mi przemyśleć ten problem.
Uśmiechnęła się.
– Dziękuję, Wasza Wysokość.
Uniósł dłoń.
– Na osobności możesz nie stosować tytułu, Nanessy.
Pochyliła głowę, a potem powiedziała:
– Jest jeszcze jedna sprawa. Od jakiegoś czasu nie ulega wątpliwości, że wybrałeś adepta Wessona na królewskiego maga.
– Tak. To jakiś problem? – odparł, spojrzeniem dając jej znak, że lepiej, by tak nie było.
– Nie, absolutnie nie – odrzekła pospiesznie, po czym chyba przemyślała swoje słowa. – Cóż, to jest problem, ale tylko wtedy, jeśli on wciąż będzie adeptem. Bezsprzecznie dobrze panuje nad swoją mocą i niewątpliwie jest zdolny. Powinien zostać wyniesiony do statusu pełnego maga.
– Coś stoi na przeszkodzie?
– Cóż, bez Akademii Magów nie ma kto tego zrobić.
– I oczekujesz tego po mnie?
– Och, nie tylko ja. Pozostali zgodzili się, że to powinieneś zrobić ty.
– Niestety, jak już mówiłem, nie jestem magiem. Nie byłoby stosowne z mojej strony, żebym to ja go awansował. Jeśli nominacja ma odbyć się oficjalnie i zostać zaakceptowana przez społeczność magów, powinna tego dokonać rada magiczna. Może powinniście takową stworzyć.
– Tak, w normalnych okolicznościach zgodziłabym się z tobą, ale problem w tym, że jako królewski mag Wesson jest naszym zwierzchnikiem. Skoro nie ma wśród nas żadnego arcymaga, to właśnie Wesson byłby przywódcą rady i w tym przypadku awansowałby sam siebie.
– Chcesz dać mi do zrozumienia, że wybierając adepta, zawiązałem supeł na waszym łańcuchu dowodzenia?
– Raczej zupełnie go porozkuwałeś.
– Jeśli mogę się wtrącić – odezwał się Farson. – Moglibyśmy posłać go do Lon Lerésh lub Ferélle, żeby któraś z tamtejszych rad go awansowała.
– To dobry pomysł – zgodził się Rezkin. – Już minęło trochę czasu, odkąd zostawiłem Coledona u władzy w Ferélle. Powinienem wysłać tam kogoś, żeby sprawdził, jak wygląda sytuacja. Może Moldovan tam wróci i wykona zadanie, które tak uprzejmie zrzucił na moje barki. Byłoby znacznie wygodniej, gdyby został królem. – Urwał na moment. Coś mu najwyraźniej przyszło do głowy. – Wyślijcie Yserrię jako moją wysłanniczkę. Jest przywódczynią dwóch leréshyckich echelonów sąsiadujących z Ferélle. Posłanie jej na dwór królewski, na mój dwór, będzie wielkim pokazem siły. Erisial dobrze sobie przemyśli, zanim zdecyduje się ją kimś zastąpić. Oczywiście Malcius będzie musiał popłynąć z nią.
– Dlaczego? – spytał Farson, przyglądając się Rezkinowi podejrzliwie. – Przecież nie przejmujesz się czymś tak ckliwym jak małżeństwo.
– Mam swoje powody. Wystarczy powiedzieć, że jest konieczne, aby trzymał się blisko niej. – Król znów popatrzył na Nanessy. – Czy w sprawie Wessona zaproponowane rozwiązanie jest odpowiednie?
Zamrugała, jakby zaskoczona tym pytaniem.
– Tak, oczywiście.
– Dobrze. Zatem powinnaś się przygotować. Udasz się wraz ze mną po Tama.
– Ja?
– Tak. Być może przyda mi się wsparcie.
– Nie! – zaoponował Farson. Napotkał prowokacyjne spojrzenie Rezkina i dodał: – Nie potrzebujesz żadnego wsparcia. Jesteś w stanie odnaleźć go samodzielnie, jeśli wciąż żyje.
– Jeśli wciąż żyje, co obaj uważamy za mało prawdopodobne, bardzo będzie mu potrzebne leczenie. Uzdrowicielka Jespia jest za stara na taką podróż. Muszę zabrać Reaylin, której niezbędny jest ktoś, kto nią pokieruje. Adept Wesson będzie wtedy gdzie indziej, a ja już dobrze poznałem maginię Threll.
– Jak dobrze? – wycedził Farson.
Rezkin go zignorował.
– Poza tym, gdy będę miał przy sobie dwie kobiety, spełnione zostaną wymagania przyzwoitości.
– Dwie kobiety i kogo jeszcze?
Rezkin postanowił nie mówić adwersarzowi, że nie zamierza brać nikogo innego, ponieważ im mniej osób będzie miał ze sobą, tym niższe prawdopodobieństwo zdrady. Wiedział, że zabrzmiałoby to paranoicznie. Zamiast tego powiedział:
– Jeszcze nie zdecydowałem. Na razie muszę odwiedzić dwóch Brandtów. – Obejrzał się znów na Nanessy. – Ty i Reaylin bądźcie gotowe do wyjazdu rano.
Dał znak Nanessy, żeby wyszła. Następnie podążył za Farsonem do cel, zbaczając po drodze do kuchni, by zgarnąć coś wystarczająco pożywnego, aby uciszyło burczący żołądek. Uznał, że jeśli tak znienacka wpadnie po jedzenie, zredukuje niebezpieczeństwo ponownego otrucia. Wprawdzie zjadł więcej niż na zwykły posiłek, ale gdy wznowili marsz krętymi korytarzami, wciąż był głodny.
Bez wyglądania przez okna nie było jasne, czy wspinają się, czy schodzą, ponieważ w całej budowli nie było schodów ani pochyłości. W jakiś sposób projekt pałacu i spowijające go zaklęcia zaprzeczały podstawowym zasadom inżynieryjnym. Gdy w pewnym momencie Rezkin dostrzegł adepta Wessona, poprosił go, żeby do nich dołączył.
– Usłyszałem, że się obudziłeś – powiedział mag. – Bardzo mnie to cieszy. Martwiliśmy się wszyscy z twojego powodu. Dokąd idziemy?
– Do cel. Rozumiem, że jest problem z Brandtem.
– Uhm, tak, przyglądałem im się naprawdę uważnie i nie zdołałem określić, który jest prawdziwy. Jeśli któryś w ogóle.
– Zobaczymy – odparł Rezkin.
Gdy Farson prowadził go tam, gdzie urządzono część więzienną, król przyglądał się po drodze strażnikom. Wyglądało na to, że albo więcej wyszkolonych żołnierzy przybyło na Cael, albo też wysiłki treningowe ludzi z Gór Wschodnich okazały się owocne. Zatrzymał się przed dwoma nowymi gwardzistami, którzy chyba nie robili nic poza staniem i gawędzeniem. Nie rozpoznał ich, co oznaczało, że niemal na pewno nigdy się z nimi nie zetknął.
– Potrzebuję waszych mieczy – oznajmił, nie zawracając sobie głowy przedstawianiem.
Obydwaj zbrojni otworzyli szeroko oczy, po czym szybko zasalutowali, przyciskając pięści do serca. Następnie z wyciągniętą bronią ustawili się za Farsonem. Rezkin popatrzył na nich spod zmrużonych powiek.
– Nie – rzekł. – Dosłownie ich potrzebuję. Dajcie mi je.
Jeden z mężczyzn zawahał się, a Rezkin nie potrafił zdecydować, czy powinien poczuć z tego powodu frustrację, czy raczej go docenić. Z jednej strony był królem i strażnicy powinni bez dyskusji wykonywać jego polecenia. Z drugiej natomiast każdy człowiek żyjący zgodnie z Zasadami wzdragałby się przed rozbrojeniem. Uznał, że pozwoli to rozstrzygnąć Farsonowi. Zabrał oba miecze i ruszył dalej, a żołnierze podążyli za nim.
Wyglądało na to, że sekcja więzienna była kiedyś małym skrzydłem mieszkalnym. Dwie cele leżały po przeciwnych stronach korytarza i zostały zamknięte identycznymi drzwiami. Jedyne źródło światła stanowiły lśniące kryształy osadzone w ścianach, ponieważ nie było tu okien.
Rezkin zajrzał przez mały zakratowany wizjer do celi po prawej stronie. Brandt leżał na pryczy i wpatrywał się w sufit. Gdy obrócił głowę i zorientował się, kto go obserwuje, zerwał się na nogi i pospieszył do drzwi. Chwycił kraty i powiedział:
– Rezkinie, tak się cieszę, że cię widzę. Mówili, że możesz umrzeć. Przysięgam, że nie miałem nic wspólnego z otruciem cię. Nie zrobiłem nic złego. Proszę, pomóż mi!
Król bez słowa obrócił się do celi po drugiej stronie, gdzie kolejny Brandt patrzył już na niego przez okienko.
– Rezkinie, to ja jestem prawdziwym Brandtem. Proszę, uwierz mi. Nie potrafię powiedzieć, co on zrobił, ale ja nigdy bym cię nie zdradził.
Król zerknął na Farsona.
– Masz klucze? – zapytał.
– Tak.
– Otwórz cele. – Rezkin zwrócił się do Brandta po lewej: – Cofnij się. Wypuścimy cię. Wyjdziesz z celi i staniesz pod ścianą. Adwersarz, adept i ja obserwujemy cię. Czy rozumiesz?
– Tak, oczywiście.
Gdy Farson odsuwał rygiel, Rezkin obrócił się do Brandta po prawej stronie i powtórzył polecenie. Kiedy obydwaj młodzieńcy stanęli już pod ścianami, Rezkin przyjrzał im się krytycznym okiem. Wypatrywał jakichkolwiek niespójności albo defektów. Obserwował ich postawy, ich najdrobniejsze manieryzmy i to, jak oni przyglądali się jemu. We wszystkich aspektach wydawali się identyczni.
Każdemu z Brandtów król podał miecz, po czym wyciągnął Zabójcę Królów. Obaj młodzieńcy wybałuszyli oczy i przesunęli się o kilka kroków, ustawiając się bliżej siebie, lecz dalej od niego. Rezkin skrócił dystans.
– Uhm, Rez, co ty robisz? – spytał Brandt po lewej, patrząc na Zabójcę Królów. Przeniósł spojrzenie na twarz władcy w tym samym momencie, gdy jego sobowtór spuścił wzrok na miecz Rezkina.
– Lepiej unieście broń – powiedział król.
– A-ale przecież nie ma szans, żebym cię pokonał – rzekł Brandt po prawej, co podobnymi słowami wyraził sekundę później ten po lewej.
– To wasza jedyna szansa, żeby oczyścić swoje imię. Do broni. – Po tych słowach Rezkin zamachnął się na Brandta po prawej, po czym obrócił się i zamierzył na Brandta po lewej. Obydwaj młodzieńcy zablokowali jego atak, ale wahali się przed kontruderzeniem. Po kilku kolejnych zamachach, wykonywanych z coraz większą siłą i coraz szybciej, uświadomili sobie chyba, że nie żartował. Rezkin nieustannie zmieniał style walki, wybierając spośród kilku, o których wiedział, że Brandt je ćwiczył. Jego ataki wciąż nabierały intensywności, aż wreszcie obaj młodzieńcy musieli działać na granicy swoich umiejętności. Zanim ich rozbroił, Brandt po prawej otrzymał kilka trafień w przedramiona, ten po lewej zaś leżał na boku, krwawiąc z policzka i szyi. Rezkin wskazał gwardzistom, żeby podnieśli swoje upuszczone miecze, po czym odprawił ich.
– Bilior! – zawołał Rezkin, chowając własną broń. Pozostali zerknęli na niego podejrzliwie. Po chwili powtórzył wezwanie zmiennokształtnego leśnego ducha. – Bilior! Pokaż się.
Minutę później pomarańczowooki szylkretowy kot leniwie wyszedł zza rogu korytarza i usiadł Rezkinowi u stóp. Zamrugał najpierw w jego stronę, a potem w kierunku obu Brandtów. Król wskazał kotu sobowtórów.
– Wyjaśnij.
Brandt po lewej przyjrzał się zwierzęciu i rzekł:
– Dziękuję, że mnie nie zabiłeś. – Następnie podniósł się, spoglądając na Farsona i Wessona. Odetchnął ciężko. – Jesteście pewni, że wszystko z nim w porządku? Rozmawia z kotem.
Kot nagle zaczął się wydłużać. Jego grzbiet rozciągnął się w górę, kończyny zwisły u boków, a z głowy wyrosły gałązkowate pnącza, na których podrygiwały pierzaste liście. Oczy stworzenia powiększyły się, a koci pysk został zastąpiony obliczem ożywionego drzewa. W korytarzu rozbrzmiał odgłos deszczu.
Farson odskoczył i podniósł miecz, natomiast Wesson wzniósł w korytarzu zaklęcie obronne. Niestety, Brandtowie znajdowali się po drugiej stronie bariery wraz z Pradawnym i obydwaj wyglądali, jakby mieli ochotę uciec.
– Stać! – warknął Rezkin, przyciągając uwagę ich obu.
– Co to za czart? – zapytał Farson, podchodząc do Rezkina.
– Roztrzaskany wzywa, my odpowiadamy – odpowiedział rzeczony czart.
Ignorując chwilowo pytanie adwersarza, Rezkin wskazał Brandtów.
– O co tu chodzi? – dopytywał. – Dlaczego jest ich dwóch?
– Ty myślisz, że to nam znane jest. Powinno? Dwóch z nich widzimy.
Choć w jego słowach rozbrzmiewało zaprzeczenie, w wielkich oczach stworzenia kryła się aluzja ukrywanej wiedzy. Rezkin zbliżył się o krok do fae, sprawiając, że liście istoty zaszemrały, a jej kończyny zadrżały.
– Wiesz przecież, o co tu chodzi. Powiedz mi. Czy któryś z tych ludzi jest prawdziwym Brandtem? Czy coś mu się stało? Nie zapominaj o naszej umowie. Miałeś zapewnić mojemu ludowi bezpieczeństwo w zamian za armię.
Gałązkowate dłonie Biliora skierowały się ku sufitowi i stworzenie wyglądało, jakby wzruszało ramionami.
– Żadna szkoda nie spada na przyjaciół twych. On bezpieczny jest w nas. – Wzrok katerghena przesunął się na Brandtów, po czym skierował się ku nim. Sunął nienaturalnymi krokami, podrygując. Macki pnączy wypełzły z jego dłoni, by pogładzić twarze młodzieńców. Obydwaj wzdrygnęli się, gdy wypustki przejechały po ich skórze, i obydwaj popatrzyli na Rezkina, jakby błagali go, żeby ich ocalił.
– Co to jest? – wysyczał Farson.
– To jest Pradawny – odparł Rezkin.
– Ten, z którym poszedłeś na układ? – upewnił się Wesson.
– Tenże.
– Uważasz, że on ma z tym coś wspólnego? – dopytywał adept.
– Wkrótce się dowiemy.
Sylwetka Biliora nagle znów zaczęła się zmieniać, tym razem wyraźnie przybierając postać ludzkiej kobiety. Blond włosy wyrosły mu z głowy, oczy stały się jasne i roziskrzone. Niedługo potem Farson, Brandtowie i Rezkin stali przed postacią magini Nanessy Threll.
Farson szybko położył dłoń na rękojeści miecza.
– Nie! – warknął. – Nie ona.
Rezkin zatrzymał jego rękę.
– Spokojnie, adwersarzu. Ona jest gdzie indziej i nic się z nią złego nie dzieje. Bilior przyjmuje ludzką formę, żeby ułatwić komunikację.
– No dobrze – powiedziała fałszywa Nanessy, zacierając dłonie, jak czasami robiła prawdziwa magini, gdy była niespokojna. – To w zasadzie nieco krępujące. Widzicie... – Przerwała i popatrzyła na Farsona. – Jesteś zdenerwowany. – Poklepała się po korpusie. – Przepraszam, ta postać jest łatwiejsza do utrzymania, ponieważ nosi w sobie moc. – Wskazała na Brandta po prawej. – On jest prawdziwym Brandtem. – Następnie pokazała tego po lewej. – I on jest prawdziwym Brandtem.
– Jak to możliwe? – spytał Rezkin.
– Cóż, jedno z pomniejszych... takich jak ja...
– Katerghenów albo leśnych duchów – podsunął Wesson.
– Tak, właśnie, ale młode. Przyjął aurę waszego Brandta i, cóż, zapomniał siebie. Brandt nie mieści w sobie mocy ludzkiego maga i pomniejszy utrzymywał jego formę zbyt długo. Zapomniał, kim jest.
– Jak długo taki zostanie? – dopytywał adept.
„Nanessy” wydawała się smutna, gdy przesuwała wzrokiem pomiędzy dwoma Brandtami.
– Będzie już taki na stałe, wraz ze wszystkimi doświadczeniami, myślami i wspomnieniami waszego przyjaciela. Obecnie nie ma pomiędzy nimi różnicy. Moje pomniejsze zniknęło. Oni obaj są Brandtem.
– Co? – spytali jednocześnie Brandtowie. Zaczęli szydzić, najpierw z Nanessy, a później z siebie nawzajem.
– Cisza! – zawołał Rezkin. W korytarzu dało się słyszeć jedynie odgłosy deszczu i szumu liści.
Król popatrzył znów na Biliora w postaci Nanessy.
– Jakie kryje się w tym zagrożenie?
Pokręciła głową.
– Są tym samym. Zagrożenie, które kryło się w nim wcześniej, jest takie samo, jakie ma w sobie teraz. – Jej skóra zaczęła się kurczyć i wyglądało, jakby roztapiała się w futrzastą czarno-brązową kałużę na podłodze. Zaraz potem pstry kot podniósł na nich wzrok i umknął.
Rezkin przesuwał bystrym spojrzeniem pomiędzy dwoma Brandtami, którzy wpatrywali się w siebie, zszokowani. Część niego chciała zlikwidować ich obu, żeby uwolnić siebie i wyspę od potencjalnego niebezpieczeństwa, ale Bilior mówił, że żaden z nich nie stanowi większego zagrożenia, niż wcześniej stanowił pojedynczy Brandt. Król nie miał powodu uważać, że katerghen skłamał, zwłaszcza że w przypadku takiego kłamstwa Pradawni mogliby nie dotrzymać swojej części umowy. Poza tym Malcius wściekłby się, gdyby Brandt zginął. Już przecież stracił brata, Palisa. Rezkin wątpił, czy w swoim stanie umysłowym Malcius zniósłby też utratę najlepszego przyjaciela.
Rezkin przeniósł wzrok na Farsona.
– Czy któryś z nich uczynił coś, co usprawiedliwiałoby uwięzienie?
– Poza tym, że są sobowtórami? Nie.
– W porządku. Zatem mogą swobodnie odejść.
Obydwaj Brandtowie odetchnęli głęboko z ulgą, po czym popatrzyli na siebie i na króla. I na powrót zaczęli się kłócić.
– Moment, Rezkinie, nie możesz go wypuścić...
– ...nie, on musi tam zostać.
– Ludzie będą myśleli, że on jest mną...
– ...a to ja jestem prawdziwym Brandtem.
– To niemożliwe! – rzekli obaj równocześnie.
– Wierzysz temu stworzeniu? – zapytał Farson. – To przecież fae. – Ostatnie słowo wypluł, jakby zostawiło mu paskudny posmak w ustach.
Rezkin wskazał podbródkiem Brandtów.
– Walczą tak samo, dokładnie tak samo. Ich wyszkolenie i umiejętności nabyte aż do tej pory są identyczne. Wyglądają tak samo, mówią tak samo... ich aury są takie same...
– Dostrzegasz to? – spytał Wesson.
Rezkin zmarszczył brwi.
– Czasami, odkąd Bilior dał mi owoc...
– Zjadłeś coś, co dostałeś od fae? – rzucił Farson z rozdrażnieniem. – Zaniedbaliśmy twoją edukację? Nigdy nie wolno jeść niczego otrzymanego od nich!
Król wzruszył ramionami.
– Brandtowie są tacy sami – powtórzył. – Będą użyteczni. Potrzebujemy więcej biegłych wojowników.
– Chyba nie mówisz poważnie – powiedział Brandt z lewej. – Jak to ma właściwie działać? Nie możemy chyba obaj być mną?
– Może moglibyście myśleć o sobie jako o bliźniakach – odparł Rezkin.
– Nie jestem pewien, czy coś z tego wyjdzie – skomentował Wesson. – Bliźniacy wiodą odrębne życie. Mają odmienne doświadczenia i wspomnienia. Może wyglądają podobnie, ale nie są tą samą osobą.
– Ci dwaj zaczęli wieść osobne życia, gdy tylko katerghen zapomniał, kim jest – wyjaśnił król. – Od teraz muszą nauczyć się być odrębnymi osobami. Trzeba będzie ich jakoś oznaczyć, żebyśmy mogli ich odróżniać. I nadać im różne imiona.
– Ja nie zrezygnuję z imienia – oznajmił Brandt z prawej.
– Ja też nie – dodał Brandt z lewej.
– Macie drugie imię? – spytał Wesson.
– On może się nim posługiwać – rzucił Brandt z prawej.
– Nie, bo wtedy ludzie pomyślą, że nie jestem prawdziwym Brandtem – stwierdził ten z lewej.
– Obaj macie rację – rzekł Rezkin. – Gdyby któryś z was zachował imię, inni uważaliby tego drugiego za uzurpatora. Obydwaj dostaniecie nowe imiona. – Gdy otworzyli usta, żeby się spierać, Rezkin dodał: – Albo możecie zostać w celach.
Zamknęli usta.
– Jak ich nazwiemy? – zapytał Farson.
– I jak ich oznaczymy? – dodał Wesson.
Gdy Rezkin wpatrywał się w identycznych młodzieńców, zaczął mu się formować pomysł.
– Adepcie, umieść, proszę, oznaczenia na ich nadgarstkach. Coś, czego nie da się usunąć. Jednego nazwiemy Niebieski, a drugiego Czerwony. – Zwrócił się do Brandtów. – Pozostaniecie razem. Będziecie jeść razem, spać razem i pracować razem. Co najważniejsze, będziecie szkolić się razem. Macie identyczne umiejętności, zdolności, siłę i sposób myślenia. Wspólnie staniecie się niezrównanym duetem.
Wesson popatrzył z zaciekawieniem na Rezkina, po czym podszedł i wziął jednego Brandta za lewą rękę, a drugiego za prawą. Ścisnął ich nadgarstki i wymruczał zaklęcie. Obydwaj młodzieńcy wciągnęli gwałtownie powietrze i stęknęli, gdy przypaliło im skórę. Gdy mag cofnął dłonie, Brandtowie mieli na nadgarstkach rysunki błyskawic zwróconych w przeciwnych kierunkach. U jednego była ona niebieska, u drugiego czerwona.
Farson wyjrzał nad ramieniem Wessona i prychnął.
– Trafnie – rzucił.
Brandtowie popatrzyli po sobie. Rezkin wiedział, że minie trochę czasu, zanim zaczną sobie ufać. Uważał jednak za nieuniknione, że jeśli zostaną do tego zmuszeni, w końcu uświadomią sobie, że są tą samą osobą.
– Jeśli nie możecie ufać samym sobie, to komu moglibyście? – powiedział, mierząc ich spojrzeniem.
Obydwaj młodzieńcy obrzucili go gniewnym wzrokiem.
Król polecił Farsonowi, żeby ich wyprowadził, przy czym dał mu dłonią sygnał, żeby miał na nich baczenie. Następnie obrócił się do adepta.
– Muszę z tobą porozmawiać.
Wesson skinął głową, przyglądając mu się z ciekawością. Zanim wrócili do rozmowy, odczekali, aż Brandtowie i Farson znikną.
– Wysyłam cię do Ferélle – oznajmił Rezkin. – Magowie zwrócili moją uwagę na fakt, że jeśli masz służyć jako mag królewski, musisz zostać awansowany z adepta.
Wesson z niepokojem pociągnął się za kosmyk włosów.
– Ale nie jestem gotów. Adeptem zostałem niecały rok temu i nie ma szans, żebym zdołał zaliczyć egzamin na maga z użyciem mocy konstruktywnej.
– Zatem użyj destruktywnej albo kombinacji. Jesteś w tym dobry.
– Ale wtedy stałbym się magiem bojowym.
– Stałbyś się dokładnie tym, czym jesteś teraz, tyle że teraz nie posiadasz tytułu wymaganego w twojej profesji.
Wesson prychnął i pokręcił głową.
– Czy nasza umowa wciąż obowiązuje?
– Jeśli chodzi ci o twoją odmowę zabijania, to nigdy tego od ciebie nie żądałem. Obaj wiemy, że nie powstrzymało cię to, gdy takie postępowanie okazało się konieczne. Jestem przekonany, że będziesz dalej wypełniać swoje obowiązki zgodnie z wymogami sytuacji.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Bestsellerowa autorka Kel Kade jest zawodową pisarką i rodzicielką mieszkającą w cichym, na wpół wiejskim miasteczku na obrzeżach metropolii Dallas w Teksasie. Jej współlokatorami są trzy szalone psy, trzy leniwe koty i jedna nudna rybka. Zanim zajęła się pisarstwem, Kel pracowała jako konsultantka do spraw środowiska naturalnego, później zaś brała udział w programie doktoranckim, w ramach którego prowadziła badania z zakresu zbiorów danych big data na temat geochemii skał wulkanicznych i nauk o morzu na obszarach wulkanicznych Izu-Bonin-Mariana i w Ameryce Środkowej.
Dorastając, Kade wiodła wojskowe życie, wciąż podróżowała i mieszkała w nowych miejscach. Doświadczenia z innymi kulturami i lokalizacjami zaszczepiły w niej żądzę wędrówki i otworzyły jej młody umysł na świadomość, że Ziemia jest ogromna i dzika. W pisarstwie Kade widać jej rozległe zainteresowania nauką, historią starożytną, antropologią kulturową, sztuką, muzyką, językami obcymi i duchowością, uwidocznione w różnorodności przedstawionych miejsc i kultur. W ramach hobby tworzy wszechświaty rozciągające się w czasie i przestrzeni, konstruuje przestępcze imperia, snuje spiski prowadzące do obalenia okrutnych tyranów i zanurza się w fantastyczne tajemnice.
COPYRIGHT © 2022 by Dark Rover Publishing LLC COPYRIGHT © 2023 by Fabryka Słów sp. z o.o.
Tytuł oryginału: Dragons and Demons
WYDANIE I
ISBN 978-83-67949-53-8
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta
TŁUMACZENIE Piotr Kucharski
ILUSTRACJA NA OKŁADCE Chris McGrath
PROJEKT OKŁADKI, ILUSTRACJE ORAZ MAPA Paweł Zaręba
REDAKCJA Ewa Białołęcka
KOREKTA Magdalena Byrska
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl