Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Czy wierzy pan w smoki?” – od tych słów zaczyna się powieść Pawła Wakuły Smoki wyobraźni. Co wiemy o smokach? Znamy je z legend jako bezlitosne bestie, potwory porywające dziewice, gustujące w baraninie… ale nie o to nam chodzi. Metaforyczne użycie wizerunku smoków przez Pawła Wakułę ma na celu ukazanie ludzkiego, mrocznego oblicza, naszej prawdziwej natury. Przytoczone historie „smoków” w tej powieści pokazują nam, że każdy z nas może się nim stać, prawdziwą bestią w ludzkiej skórze. Bo ludzie niczym smoki z opowiadań są egoistyczni, nieśmiali czy samotni. Pozostają wiecznymi dziećmi, starymi kawalerami lub zgorzkniałymi starszymi ludźmi, którzy za jedyne towarzystwo mają trofea łowieckie i wspomnienia minionych lat. W tle odbywa się podróż pociągiem bezimiennego mężczyzny, którego współtowarzyszem jest nieznajomy z laską w kształcie smoka i niezwykłym brulionem z opowiadaniami o „smokach”, a przez ich przedział przewija się kalejdoskop pasażerów pociągu. Opowiadania są mroczne, niesamowite, ale pozbawione dosłowności i brutalności. |
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 133
Paweł Wakuła
Smoki wyobraźni
© by Paweł Wakuła
© by Wydawnictwo Literatura
Ilustracje: Piotr Fąfrowicz
Okładka: Elżbieta Chojna
Skład i korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska
Wydanie I
ISBN 978-83-7672-513-0
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41
tel. (42) 630-23-81
www.wydawnictwoliteratura.pl
www.pietro-wyzej.pl
Dla Tosi z miłością – tata
– Czy wierzy pan w smoki?
Nieznajomy zadał mi to pytanie i odłożył czytany brulion na kolana.
Gdybym wiedział, do czego zmierza to naiwne pytanie, pewnie natychmiast wyszedłbym z przedziału, może nawet z pociągu.
Ale tego nie zrobiłem.
Cóż, zacznę jeszcze raz, od początku.
Uwielbiam kolej. Niespieszny rytm podróży, mantra stukotu kół, widoki pojawiające się na chwilę za oknem, aby zaraz zniknąć niczym metafora mijającego życia – wszystko to ma w sobie nieodparty powab.
Taka leniwa podróż nastraja mnie refleksyjnie. Czuję się bezpiecznie skryty za pancerzem, którego nie jest w stanie przebić chaos i zgiełk codzienności. Zapadam się w sobie. To miłe, kojące uczucie – niby dokądś zmierzam, a przecież wciąż pozostaję w tym samym miejscu. Nazywam je kieszenią w czasie.
Niestety w przyjemność tę trzeba wliczyć ryzyko spotkania z natrętnym współtowarzyszem podróży.
Pół biedy, gdy ze smakiem, pochrząkując, chrzęszcząc i mlaszcząc, zajada wysupłane z przepastnej torby kanapki, jaja na twardo i pomidory – niechby nawet karmił nimi rozwydrzoną, wiercącą się latorośl. Odgłosy uczty, szelest śniadaniowego papieru, klapsy wymierzane niesfornemu dziecku – od tego wszystkiego można się jakoś odciąć. Wystarczy dobra lektura lub nawet symulowany sen. Można nasunąć kapelusz na oczy albo wtulić się głębiej w kołnierz płaszcza. W istocie taki pasażer, choć przykry, nie stanowi wielkiego zagrożenia.
Prawdziwe przekleństwo – to gadacz.
Gadacz za wszelką cenę chce się z nami podzielić informacją o stanie swoich migdałków, problemach z teściową, poglądem na bieżącą politykę. Od gadacza nie ma ucieczki.
Dlatego gdy mój towarzysz spytał: „Czy wierzy pan w smoki?” – z żalem oderwałem wzrok od szyby, za którą rozpościerał się wyjątkowo sielski widok, i niechętnie przyjrzałem się natrętowi.
Na oko miał nie więcej niż czterdzieści pięć lat, był mojego wzrostu, choć sporo tęższy – właśnie tęgi, nie gruby. Cała jego sylwetka znamionowała niepospolitą siłę.
Ubrany był z angielska w sztuczkowe spodnie i tweedową marynarkę, pod szyją zawiązał barwny fular. Siedział naprzeciw mnie tyłem do kierunku jazdy i patrzył mi prosto w oczy.
Zapragnąłem wytrzymać to spojrzenie i przy okazji rzucić mu własne – jedno z tych, które zbędną rozmowę ucinają w zarodku, ale z jakiegoś powodu było mi trudno. Coś w twarzy nieznajomego wykluczało taką ewentualność.
Zamiast tego spuściłem wzrok, aby lepiej przyjrzeć się trzymanej przez niego bambusowej lasce. Nieznajomy oparł ciężką dłoń na srebrnej główce, misternie wyrzeźbionej w kształt smoczego łba.
Skinąłem głową i spytałem:
– Czy o takiego smoka panu chodzi? A może raczej o dinozaura?
Pasażer uśmiechnął się szeroko, a mnie wydało się nagle, że ma zbyt wiele zębów.
– Dinozaury wyginęły – odparł. – Czy nie tak?
Wzruszyłem ramionami.
– Być może, choć są tacy, którzy twierdzą, że współczesne ptaki...
Przerwał mi zdecydowanym ruchem ręki.
– Nie, nie o to mi chodzi. Czy wierzy pan w smoki? Prawdziwe smoki, jak ten, którego pokonał święty Jerzy.
– Przecież to bajka – zauważyłem.
– Dla jednych zaledwie bajka, dla innych legenda – odparł filozoficznie. – Dostrzega pan różnicę?
– Doprawdy, nie wiem, co ma pan na myśli – mruknąłem niechętnie. – Jeśli o mnie chodzi, to nie jestem zbyt religijny. W każdym razie święty Jerzy... ale też każdy inny święty – wydaje mi się postacią równie mityczną jak... smok!
Poczyniłem to wyznanie i przekonany, że właśnie weszliśmy na grunt zbyt intymny, aby ktokolwiek dobrze wychowany mógł kontynuować tę rozmowę, odwróciłem twarz do okna.
On jednak zaśmiał się (znowu wydało mi się, że ma zbyt wiele zębów, przysiągłbym, że przez moment widziałem ósemki, a może nawet dziewiątki) i kontynuował:
– A to dobre! Więc w świętego Jerzego również pan nie wierzy? Prawdziwy niedowiarek z pana!
Milczałem.
– A gdybym panu powiedział, że zaatakował od tyłu, zupełnie nie rycersko?
– Kto? – spytałem, nim zdołałem ugryźć się w język.
– Jerzy, oczywiście. Niezły był z niego łobuz. To prawdziwy skandal, że ktoś taki jak on zażywa opinii świętego. Równie dobrze Kościół katolicki mógłby kanonizować Kubę Rozpruwacza. W końcu on też był pospolitym mordercą, choć, między nami mówiąc – smokiem – nieznajomy pochylił się w moim kierunku. – Myśli pan, że ktoś taki jak Kuba Rozpruwacz mógłby zostać świętym?
Nie odpowiedziałem. Przez głowę przemknęła mi straszna myśl: Oto siedzę zamknięty w przedziale z szaleńcem. Za chwilę wyciągnie on ze swojej bambusowej laski śmiercionośne ostrze i przyszpili mnie do oparcia ławki jak motyla do poduszeczki. Będzie dźgał wiele razy, a potem palcem unurzanym we krwi napisze na ścianie ostrzeżenie: „Uwierz w sssssmoka!”.
Pasażer chyba zauważył dziwny wyraz na mojej twarzy, bo uśmiechnął się leciutko, jakby nie chciał przerazić mnie widokiem swych zbyt licznych zębów, i stuknął palcem w trzymany na kolanach niebieski brulion.
– Wszystko jest tu opisane. Przypadek świętego Jerzego także.
Powiew nadziei wysuszył kroplę zimnego potu spływającą po mojej skroni.
– Opisane? A zatem... jest pan pisarzem?
– Oczywiście, że jestem pisarzem! A pan myślał, że kim? Władem Palownikiem? – mrugnął do mnie wesoło. – Pozwoli pan, że się przedstawię. Jestem Pukis Aitvaras. Dla przyjaciół po prostu Pukis – skłonił się, leciutko unosząc z kanapy. – Mam nadzieję, że pana nie przestraszyłem?
– Och, nie – skłamałem. – Nieczęsto spotyka się w pociągu prawdziwego pisarza. Cóż to za książka?
Aitvaras odwrócił manuskrypt w moją stronę. Na okładce zeszytu widniał nabazgrany zamaszystym charakterem pisma tytuł: Smoki Wyobraźni.
– To bajki? – spytałem.
– Można tak powiedzieć. Zechce pan zerknąć? Będę wdzięczny za każdą uwagę.
– Naturalnie, będzie mi bardzo miło – odparłem. A w duchu dodałem: Zawsze to lepsze niż rozmowa.
Wyciągnąłem rękę po książkę, ale mój towarzysz nagle cofnął dłoń trzymającą rękopis.
– Jest pan pewien? Ta książka naprawdę wciąga. Jeśli zacznie pan ją czytać, nie będzie odwrotu!
– Boi się pan, że przegapię stację? To wykluczone, jadę do samego końca.
– Ja się niczego nie boję – odpowiedział. – Ja tylko ostrzegam. Ta książka może pana zmienić!
– W smoka? – zażartowałem. – To niemożliwe, nie lubię dziewic i baraniny!
Pukis Aitvaras roześmiał się na całe gardło i bez dalszych ceregieli wręczył mi wolumin. Zacząłem czytać.