Srebrzystooki - Majka Wielądek - ebook

Srebrzystooki ebook

Majka Wielądek

3,1

Opis

Twój anioł zawsze jest blisko

Jak wiele tragedii jest w stanie udźwignąć jeden człowiek?

Ada jest prawdziwą siłaczką. Nie poddała się, choć przegrała walkę o zdrowie ukochanego męża, a w dniu jego pogrzebu dowiedziała się, że jej babcia, najbliższa dla niej osoba, również zmarła. Mimo przeciwności losu, dzięki wsparciu oddanej przyjaciółki, Ada znalazła w sobie siłę, by iść dalej.

Od tej pory ma jeden cel: poznać okoliczności śmierci ukochanej babci. Nie spodziewa się jednak, że to, co odkryje, może całkowicie zmienić jej pogląd na świat. Już wkrótce kobieta przekona się, że anioły zawsze są blisko ludzi i odczuje na własnej skórze ich niezwykłą moc. Dowie się też jednak, że nie ma dobra bez zła… A między jednym a drugim nieustannie toczy się walka.

Sekty, krwawe rytuały, niebieskie kwiaty, zaklęcia i… srebrzyste oczy, które śledzą każdy jej krok: codzienność Ady niebawem zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 492

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (8 ocen)
2
1
3
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fantastyczna_romamtyczka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna przygodówka z tajemnicą i fantastyką anielską w tle 🙂 polecam
00
Arencl

Nie polecam

Nie polecam
00

Popularność




Majka Wielądek

Srebrzystooki

Był zimny październikowy dzień. Bezlitosny wiatr ostro smagał rosnące wokół małego cmentarzyka drzewa. Na domiar złego zaczął siąpić deszcz. Grupka ubranych na czarno ludzi zebrała się wokół świeżo wykopanej mogiły. Tu i ówdzie ktoś rozpostarł parasol. Żałobnicy wyglądali jak stado przerośniętych wron.

Przemarznięty ksiądz odczytał modlitwę, pokropił wodą święconą trumnę i, uścisnąwszy dłoń stojącej nieopodal kobiety, szybko oddalił się w stronę stojącej na wzgórzu kaplicy.

I to już – pomyślała, a po jej policzkach spłynęły łzy.

Miała wrażenie, że to nie ona tu stoi, że to tylko jej odrętwiałe z bólu ciało. Jacyś ludzie ściskali jej rękę, próbowali pocieszyć, dodać otuchy. Ich rozmazane twarze zlewały się w jedno. Jak nakręcona lalka powtarzała:

– Dziękuję… dziękuję… dziękuję.

Poczuła na szyi czyjś ciepły oddech. Odwróciła się i ujrzała przed sobą piękne oczy o niespotykanej srebrzystej barwie. Ich właściciel z uwagą się jej przyglądał. Ktoś podszedł z drugiej strony i na moment odwróciła wzrok. Jakaś kobieta składała jej kondolencje.

Po chwili obejrzała się ponownie, ale srebrne oczy zniknęły…

Chyba mi się zdawało – pomyślała. Była bardzo zmęczona. Pragnęła tylko, by to wszystko się skończyło i aby mogła już zaszyć się w domu, w swoim ulubionym fotelu, z kubkiem mocnej, gorącej herbaty.

Po pogrzebie nie życzyła sobie żadnych konsolacji, spotkań, rozmów i pocieszeń. Wiedziała, że rodzina Ediego nie jest z tego zadowolona, ale niewiele ją to obchodziło…

Przypomniała sobie ostatnie tygodnie, kiedy Edi już nie wstawał i bardzo cierpiał. Była z tym wszystkim sama. Nikt, ani jego siostra, ani jego brat, ani żadna z pięciu ciotek nie wykazali chęci pomocy. Nawet ich nie odwiedzili… Ba, nawet nie zadzwonili. Jedynie jej przyjaciółka Anna była przy niej. Gdyby nie ona, Ada prawdopodobnie nawet by nie jadła. To Anna robiła zakupy, gotowała i wciskała jej pożywne zupki, by miała siłę opiekować się Edim… Zasmucona, odgoniła te myśli.

Pożegnała ostatniego żałobnika i ruszyła do samochodu. Mżawka przerodziła się w prawdziwą ulewę. Nie miała parasola i czuła zimne krople deszczu spływające po szyi. Było jej wszystko jedno. Przystanęła.

– Ada, wsiadaj szybko do samochodu, jesteś cała przemoczona.

– Już, już, Aneczko, wsiadam – odpowiedziała.

– Nie do swojego… Do mojego. Odwiozę cię do domu. Twoje auto zabierzemy jutro.

– Nie, kochana, dziękuję, pojadę sama.

– Ale…

– Proszę cię, nie kłóć się ze mną… Nie mam na to siły. Chcę do domu.

– Dobrze już, dobrze, ale pojadę za tobą jako twoja eskorta. Potem zrobię ci coś ciepłego do jedzenia.

– Nie gniewaj się… Na eskortę zgoda, ale potem chcę zostać sama.

Anna westchnęła, wiedziała, że nie pora na dyskusje. Ada wsiadła do samochodu. Włączyła silnik i wycieraczki. Powoli ruszyła żwirową aleją. Spojrzała w boczne lusterko. Pod samotnie rosnącą brzozą, w długim przeciwdeszczowym płaszczu stał wysoki, jasnowłosy mężczyzna… Mogła przysiąc, że jego oczy miały srebrzystą barwę…

***

Siedziała w głębokim fotelu, otulona puszystym pledem. Popijając herbatę, wyglądała przez zalane deszczem okno. Wiatr wył niemiłosiernie, gnając zwiędłe liście, które zatrzymywały się na meblach ogrodowych, oblepiając je niczym kolorowy papier.

Czuła się coraz gorzej. Miała wrażenie, że jakieś tępe ostrze rozrywa jej serce. Ból był coraz większy. Odetchnęła głęboko, ale cierpienie nie mijało… Nie umiała już płakać. Zresztą przez ostatnie dni wylała tyle łez, że chyba po prostu już ich nie miała.

– Boże – szepnęła – zabierz mi ten ciężar z serca. Już nie mam siły…

Myślami wróciła do chwili, kiedy dowiedziała się, że jej świeżo poślubiony mąż jest chory. Przyrządzała wtedy romantyczną kolację przy świecach. Szampan się mroził, a z piekarnika wydobywał się smakowity zapach pieczonej kaczki. Właśnie kończyła dekorację stołu, kiedy Edi wrócił do domu.

– Dobry wieczór, kochanie – powiedział, czule całując jej skroń i wręczając czerwoną różę. Wiedział, że uwielbia te kwiaty. Od dnia ślubu zawsze wracał z nimi do domu.

– Witaj, skarbie. Myj ręce i siadaj do stołu, kolacja prawie gotowa…

Spojrzała w jego oczy i serce jej zamarło. Zamiast miłości i szczęścia ujrzała w nich rozpacz i ból… Wiedziała, że coś się stało. Edi ciężko usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.

– Kochanie, co jest? Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy? Mówimy prawdę, nic nie ukrywamy, problemy rozwiązujemy razem.

– Pamiętam, Aduś – szepnął. – Tylko to takie trudne.

– Nie szkodzi… Mów.

– Jestem chory.

– Chory? Jakaś infekcja? To dlatego ostatnio robiło ci się tak słabo. Odebrałeś wyniki krwi? Byłeś u doktora Samsona?

– Odebrałem. Byłem.

– I…?

– Nie jest dobrze. Nic ci nie mówiłem, ale robiłem jeszcze inne badania…

– I…???

– Rak drobnokomórkowy płuc z przerzutami.

Ada poczuła, jak serce zaciska jej jakaś obręcz… Zrobiło jej się niedobrze. Zamknęła oczy i powoli policzyła do dziesięciu. Wiedziała, że panika nic tu nie pomoże, że tu potrzebna jest zimna krew.

– Damy radę, kochanie, przecież są leki, radioterapia… Skontaktujemy się z innymi lekarzami. Razem mamy moc.

Przytulił ją mocno.

– Moja cudowna. Taka żona to skarb! Ale wiesz co? Dzisiaj już nie będziemy o tym rozmawiać. Zaczniemy jutro. Ta kaczka tak smakowicie pachnie. Udajmy, że nic się nie stało. Zrobimy sobie niezapomniany wieczór…

„Niezapomniany wieczór”… Tak, to był niezapomniany wieczór. Będzie go pamiętała do końca życia. Był jeszcze jeden „niezapomniany wieczór”. Wtedy Edi odszedł…

Tak naprawdę to chyba było dla niego najlepsze, przestał cierpieć. Choć wydaje się to niemożliwe i nieludzkie, dla niej też była to swego rodzaju ulga. Nikt, kto nie musiał bezsilnie patrzeć na cierpienie ukochanej osoby, tego nie zrozumie…

Ze wspomnień wyrwał ją dźwięk telefonu. Jakiś człowiek, który przedstawił się jako adwokat, suchym głosem poinformował ją o śmierci babci. Ada nie wierzyła w to, co słyszy. Babcia Joanna była, zaraz po Edim, najbliższą jej osobą. W zasadzie to poświęciła Adzie więcej czasu niż jej wiecznie zapracowani rodzice. Zresztą z nimi od wielu lat nie miała kontaktu. Pewnie siedzą w tej swojej Ameryce i w jakimś tajnym laboratorium pracują nad kolejnym rządowym projektem. Nie tęskniła za nimi… Ale babcia – to co innego. Przecież dopiero co z nią rozmawiała. Czuła się dobrze. Miała opiekunkę, panią Sonię, która pomagała jej w codziennych pracach, na nic się nie skarżyła. Ada miała wyrzuty sumienia, że dawno u niej nie była, ale ostatnie dni przed śmiercią męża były niezwykle trudne. Nie mówiła babci o jego chorobie, nie chciała jej martwić…

Wiedziała, że teraz, kiedy on nie żyje, będzie musiała ją w jakiś sposób o tym poinformować. Przez myśl jej nie przeszło, że babcia umrze… Zrobiło jej się słabo, poczuła mdłości. Uświadomiła sobie, że od rana nic nie jadła. Spojrzała na zegar, dochodziła osiemnasta. Z trudem przeszła do sypialni i w ubraniu położyła się do łóżka. Usłyszała dźwięk komórki.

– To ja – usłyszała głos Anny. – Wiem, że chcesz być sama, ale martwię się o ciebie. Dobrze się czujesz?

– Och, Aniu – odpowiedziała, szlochając – czuję się fatalnie… moja babcia… ona też nie żyje. Proszę cię, przyjedź…

Anna mieszkała dwie przecznice dalej. Po kwadransie była już u Ady i zaczęła krzątać się po kuchni.

– Przyniosłam bulion. Odgrzeję. To cię wzmocni.

– Nie mogę, wszystko we mnie jest zaciśnięte… Co ja takiego złego zrobiłam w życiu, że wszystko mi się wali…?

– Nic, kochana. Jesteś najlepszą i najsłodszą istotą, jaką znam. Tak czasem się zdarza…Niestety nieszczęścia lubią chodzić parami. No, Adeczko, zjedz troszeczkę. Choć parę łyżek. Zobaczysz, poczujesz się lepiej…

– Nie chcę – odparła Ada, rozmazując płynące łzy. – Chcę umrzeć. Najpierw Edi, potem babcia… Nie mam już nikogo na tym podłym świecie…

– Masz mnie, głuptasie! Przecież jesteśmy jak siostry. – Przytuliła płaczącą kobietę i kołysała jak małe dziecko. W końcu Ada się uspokoiła. – Skoro nie chcesz bulionu, zrobię ci kakao. Wypijesz?

– Tak. Dziękuję.

Przyjaciółka szybko przygotowała napój, ale wyczerpana Ada zasnęła. Anna westchnęła, przykryła ją pledem i zapaliła małą lampkę. Usiadła obok i czuwała nad jej niespokojnym snem.

Kochała ją jak siostrę, której nigdy nie miała. Poznały się w liceum. Ada była stonowana, Anna szalona. Ada lubiła stabilizację, Anna łapała życie pełnymi garściami. Mimo że na pierwszy rzut oka bardzo się różniły, od razu poczuły do siebie sympatię, a w miarę upływu czasu upewniły się, że są pokrewnymi duszami. Po maturze obie studiowały historię sztuki na jednym z renomowanych uniwersytetów. Po studiach Ada podjęła pracę w muzeum, gdzie prowadziła pracę przy dokumentacji zabytków, a Anna – w galerii sztuki. Po pewnym czasie stwierdziły, że przejdą na swoje i otworzyły mały antykwariat. Uwielbiały tę pracę. Eksponaty zawsze wybierały razem, oczywiście po długich i burzliwych dyskusjach, które stały się niemal ich rytuałem.

Anna znowu westchnęła i spojrzała na przyjaciółkę. Serce jej się ścisnęło. Wiele by dała, by jej pomóc w cierpieniu. Wiedziała jednak, że tu może pomóc jedynie czas… Kiedy Ada poznała Ediego, trochę jej tego zazdrościła. Sama nigdy nie miała szczęścia w miłości. Jakieś przygody, krótkie romanse… Jednak, jak dotąd, nie spotkała na swej drodze tego jedynego. Edi i Ada byli dla siebie stworzeni. Każdy, kto ich znał, wiedział, że to idealna para. Myślała, że tych dwoje będzie ze sobą do późnej starości. Obydwoje byli jedynakami i pragnęli dużej rodziny. Planowali przynajmniej trójkę dzieci. Los okrutnie ich potraktował…

– Biedna Adusia… teraz jeszcze jej babcia – wyszeptała do siebie.

Rozległ się dźwięk komórki Ady. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwoniła opiekunka jej babci. Cichutko wzięła telefon i wyszła do sąsiedniego pokoju.

– Pani Ada?

– Nie, tu Anna.

– A, to pani. Witam serdecznie. Czy Ada już wie?

– Tak.

– Czy mogę z nią porozmawiać?

– Nie teraz. Zasnęła. Dzisiaj miała okropny dzień.

– Domyślam się… Bardzo kochała babcię.

– Pani nic nie wie? Ada dzisiaj pochowała męża… Halo, słyszy mnie pani?

– Tak… tylko… to straszne. O niczym nie wiedziałam. Czy to wypadek?

– Nie, Edi był chory… bardzo chory…

– Nic nie wiedziałam. Ada nic nie mówiła.

– Nie chciała martwić babci. Bała się, że gdy pani się o tym dowie, przez przypadek może jej powiedzieć.

– Rozumiem… Pani Anno, kiedy ona odpocznie, powinna przyjechać tu, do domu babci. Znalazłam list, który jest do niej zaadresowany, a i prawnik pani Joanny chciałby się z nią zobaczyć… Pani Joanna zmarła tak nagle… Mówią, że to był zawał… Ale ja nie jestem tego taka pewna.

– Dlaczego?

– O wszystkim opowiem, jak się spotkamy. Dobrze by było, gdyby pani jej towarzyszyła.

– Oczywiście. Porozmawiam z nią. Bardzo dziękuję.

– A więc do zobaczenia.

– Do zobaczenia, pani Soniu.

***

Jesienne słońce chyliło się ku zachodowi. Skręciły w boczną drogę, która prowadziła bezpośrednio do domu babci. Minęły kępę starych drzew i ich oczom ukazał się okazały budynek z klinkierowej cegły kryty czerwoną dachówką. Dookoła niego pyszniły się ostatnie herbaciane róże – oczko w głowie babci Joanny. Ten dom zawsze kojarzył się Adzie z ciepłem i zapachem choinki. Boże Narodzenie było jej ulubionym świętem. Uwielbiała z babcią dekorować dom i z niecierpliwością czekała na moment, w którym dziadek Antoni zapali w ogrodzie kolorowe światełka. Był niezwykły. Zmarł, kiedy Ada miała niecałe dziewięć lat. Zostały same…

Przed domem czekała już na nie opiekunka babci. Na pierwszy rzut oka Sonia wydawała się bardzo poważną, zimną osobą. Być może powodował to konserwatywny styl jej ubioru, być może to, że nigdy się nie malowała, a gładko zaczesane włosy dodawały jej wyglądowi surowości. Jednak były to tylko pozory. Tak naprawdę już po zamienieniu z nią kilku słów wiadomo było, że jest cudowna, ciepła i szczera. Mocno uścisnęła Annę i czule przytuliła Adę. Nie potrzeba było słów…

Po chwili weszły do środka. Ada poczuła tak znajomy zapach lawendy, którą jej babcia uwielbiała. Woreczki z jej suszonym kwiatem wieszała w każdej szafie i chowała do szuflad. Sama też używała wody lawendowej. Dziadek nazywał babcię lawendową wróżką. Ada poczuła piekące łzy napływające jej do oczu. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Ze wspomnień wyrwał ją głos Soni:

– Idźcie do jadalni, kochane. Musicie coś przekąsić. Potem wszystko opowiem.

Po posiłku usiadły na kanapie w salonie. Mimo że dzień był słoneczny, jesienny wieczór powitał je chłodem. Sonia rozpaliła w kominku. Ada głęboko westchnęła.

– Uwielbiam ogień – rzekła cichym głosem. – Ma on w sobie coś magicznego i chociaż to niezwykle silny żywioł, to ten z kominka daje poczucie bezpieczeństwa. Pamiętam, jak w dzieciństwie siadałyśmy wieczorami przy ogniu i wymyślałyśmy bajki. Musiały być koniecznie o krasnalach i czarodziejach. Ach… to było tak dawno…

Potarła czoło, jakby chciała odgonić niechcianą falę wspomnień.

– Dość tych ckliwości – powiedziała surowo Anna. – Myślę, że już czas na wyjaśnienia. Soniu, mówiła pani o pewnych wątpliwościach. Może czas porozmawiać. Zostawię was same…

– Nie, nie… Zostań, kochana. Przecież wiesz, że nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Proszę mówić, Soniu. Co panią zaniepokoiło?

– No cóż, sama nie wiem, od czego zacząć…

– Najlepiej od samego początku.

– Dobrze… Tak będzie najlepiej. Otóż jakiś czas temu robiłyśmy gruntowe porządki… Kiedy pani Joanna odkurzała w gabinecie swego zmarłego męża książki, z jednej z nich wypadła jakaś pożółkła kartka. Zapisana była drobnym pismem. Ani ona, ani ja nie rozpoznałyśmy, w jakim języku było to pisane. Odłożyłyśmy kartkę na biurko. Jednak… to może wydać wam się dziwne, ale przysięgam, mówię prawdę… no więc… więc…

– Spokojnie, proszę mówić dalej.

– Tak… dobrze… no więc… ta kartka sfrunęła pod stopy pani babci.

– Może był przeciąg?

– Nie. Wtedy padał okropny deszcz i wszystkie okna były zamknięte… Ale najdziwniejsze jest to, że odkładałyśmy ją parę razy i za każdym razem znów spadała pod stopy Joanny. W końcu schowała ją do kieszeni. Zajęłyśmy się sprzątaniem i zapomniałam o tym. Jednak nazajutrz kartka leżała na kuchennym stole przy nakryciu twej babci. Pytałam, czy ją tam położyła. Okazało się, że nawet nie wyjmowała jej z kieszeni… Po śniadaniu schowała pismo do koperty i poszła do jakiejś znajomej. Nie chciała, abym z nią szła. Powiedziała, że to bardzo blisko. Wróciła dopiero wieczorem. Możecie sobie wyobrazić, jak strasznie się denerwowałam. Myślałam, że coś się stało… Zapytałam, czy już wie, co to za pismo. Spojrzała na mnie tak jakoś dziwnie i nic nie odpowiedziała. Nie zjadła kolacji, nie obejrzała swojego ulubionego serialu. Poszła do siebie i słyszałam, jak zamyka drzwi na klucz, choć odkąd z nią byłam, nigdy tego nie robiła…

– I co dalej? Czy czegoś się dowiedziałaś?

– Niczego. Jednak od tej pory zaczęło się z nią dziać coś dziwnego.

– Co pani ma na myśli? – spytała Anna.

– Różne rzeczy… Krzyczała przez sen, bała się wchodzić do ciemnych pomieszczeń. Mówiła, że w nocy ma głuche telefony. Najgorsze jednak było to, że zaczęła widywać zakapturzone postacie.

– Postacie? Może to dzieciaki sąsiadów. One bez przerwy wchodziły do ogrodu. Babcia pozwalała im się w nim bawić.

– Nie. Joanna widywała je wieczorem lub w nocy, i to nie w ogrodzie, ale na schodach prowadzących na strych.

– To naprawdę dziwne. Babcia nie była histeryczką, nie bała się byle cienia… Czy coś jeszcze cię zaniepokoiło?

– Tak. Jak już wspominałam, robiłyśmy porządki. Miałyśmy też uporządkować tę rupieciarnię na strychu. Gdy chciałam tam wejść, Joanna mi nie pozwoliła. Potem zmieniła zdanie i kazała mi znieść do ogrodu ten stary kufer, który tak bardzo ci się podobał. Zaproponowałam, że najpierw sprawdzimy, co w nim jest… Może coś się przyda? Wtedy zaczęła krzyczeć, że nie ma co sprawdzać, że tam są same śmieci i trzeba to wszystko spalić. Nie wyobrażacie sobie, jaka była wściekła…

– To niemożliwe. Babcia nigdy na nikogo nie krzyczała. Nawet wtedy, kiedy była bardzo zła. Wprost przeciwnie. Kiedy ściszała głos, wiedziałam, że to nie przelewki i naprawdę jest bardzo niezadowolona.

– No właśnie… Dlatego się zaniepokoiłam. Chciałam nawet do pani zadzwonić, ale po tym incydencie wszystko się uspokoiło. Niestety nie na długo… Pewnego wieczoru obudził mnie hałas dochodzący ze strychu. Wstałam. Kiedy dochodziłam do schodów, usłyszałam głuchy łoskot. Pobiegłam na górę. Joanna leżała nieprzytomna obok kufra. Wezwałam pogotowie. Lekarz stwierdził, że to lekki atak serca… Chciał zabrać ją do szpitala, ale się nie zgodziła. Musiałam też dać jej słowo, że nikogo nie zawiadomię. Potem było coraz gorzej…

– To znaczy?

– Codziennie widziała zakapturzone postacie. Kiedy pytałam ją, czy wie, co one znaczą, krzyczała, że jej nie wierzę, że nie jest wariatką i że nie ma omamów. Mówiła, że one przychodzą sprawdzić, czy już spaliła kufer. Za którymś razem zaciągnęła mnie na strych, abyśmy go zniosły. Ale on był tak ciężki, że nie mogłyśmy go nawet ruszyć z miejsca. Zaproponowałam, że poproszę sąsiada, by nam pomógł, ale ona znowu wpadła w furię… Wieczorem poszłam do jej pokoju, sprawdzić, jak się czuje. Nie było jej tam. Domyśliłam się, że udała się na górę. I rzeczywiście, była na strychu. Próbowała podpalić kufer. Siłą sprowadziłam ją na dół. Była okropnie wystraszona. Dałam jej kropelki na uspokojenie. Po chwili poczuła się lepiej. Powiedziała, że musi zniszczyć ten kufer i to, co w nim jest, bo inaczej czarne kaptury będą się nadal mściły na jej rodzinie. Zaczęła mówić coś o twoim dziadku… że był nieposłuszny i dlatego umarł, że ma robić wszystko, co każą jej te zakapturzone postacie… Niedługo potem Joanna zmarła. Lekarz stwierdził, że przyczyną zgonu był zawał serca…

– To wszystko jest wprost nieprawdopodobne…

– Jest coś jeszcze… Ja w noc jej śmierci byłam na tym strychu. Chciałam sprawdzić, co jest w tym kufrze takiego niezwykłego… Chciałam się upewnić… bo, prawdę mówiąc, myślałam, że twoja babcia straciła rozum. Przecież to się zdarza starym ludziom…

– I co…? Sprawdziłaś, co w nim jest?

– No właśnie… nie sprawdziłam. Mimo że kufer nie ma zamka, nie mogłam go otworzyć i… tylko proszę, nie pomyślcie, że zwariowałam… Gdy odchodziłam, cały strych zalało piękne, błękitno-srebrne światło… To trwało sekundę, ale przysięgam, że to prawda…

– Dobrze już, dobrze, Soniu. Uspokój się. Oczywiście, że ci wierzymy. Wiesz co, Ania zaparzy nam herbatkę z imbirem… Potem może jeszcze coś zjemy i pójdziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień. Nie podziękowałam ci jeszcze za to, że zajęłaś się organizacją pogrzebu babci. Ja po tym wszystkim do niczego nie mam głowy…

– To drobiazg. Joanna była dla mnie jak rodzina, której tak mi brakowało… Aha, przypominam, że wieczorem po pogrzebie ma przyjechać adwokat z testamentem…

– Dobrze. Jeszcze raz dziękuję, kochana.

***

Nazajutrz Adę obudziło piękne słońce. Zerknęła na zegar. Dochodziła dziesiąta.

O matko, jak późno – pomyślała. Nigdy tak długo nie spała. Szybko wstała i pobiegła do łazienki. Spojrzała w lustro.

– Obraz nędzy i rozpaczy – wyszeptała sama do siebie.

Rzeczywiście, przeżycia ostatnich tygodni odbiły się na jej twarzy. Była niezwykle blada, cienie pod oczami odebrały im dawny blask. Mimo długiego snu czuła się wyczerpana. Weszła pod prysznic. Strumień ciepłej wody dał jej chwilowe uczucie odprężenia. Sięgnęła po żel do mycia. Otoczył ją zapach lawendy. Uśmiechnęła się. To tak, jakby babcia ciągle tu była…

Po porannej toalecie zeszła na dół. W kuchni powitała ją woń jajecznicy i kawy.

– No, jesteś nareszcie, śpiochu – z uśmiechem powiedziała Anna. – My już dawno po śniadaniu, ale nie martw się, zostawiłyśmy trochę dla ciebie.

– Dzięki. Dlaczego mnie nie obudziłyście…?

– Potrzebowałaś snu. Ostatnio nie najlepiej z tym u ciebie. Jak się czujesz?

– Nieźle. I wiecie co? Jestem głodna.

– To mi się podoba – rzekła Sonia, nakładając jej na talerz pokaźną porcję jajek.

– Jesteś niezastąpiona, jak ja ci się odwdzięczę?

– Zjedz wszystko i będziemy kwita – odparła ze śmiertelnie poważną miną.

– Tak się cieszę, że dzisiaj jest słońce. Babcia uwielbiała złotą jesień. Dobrze, że w dniu jej pożegnania jest taka ładna pogoda.

Na cmentarzu zgromadziło się bardzo dużo ludzi. Ada większości z nich nie znała. Wiedziała jednak, że jej babcia udzielała się w różnych instytucjach, pomagając biednym i chorym. Była bardzo lubiana i szanowana. Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok… Na przeciwko niej stał przystojny mężczyzna. Miała wrażenie, że już gdzieś go spotkała.

– Soniu, kto to jest? – spytała szeptem.

– Nie wiem, nigdy wcześniej go nie widziałam.

Mężczyzna podszedł do grobu i złożył na nim bukiet pięknych, niebieskich róż. Skinął delikatnie głową w kierunku Ady i wtedy zobaczyła jego niezwykłe srebrzyste oczy. Chciała podejść i zapytać, co tu robi, ale jakaś siła trzymała ja w miejscu… Czuła się jak sparaliżowana. Srebrzystooki uśmiechnął się leciutko i odszedł. Wrażenie niemocy minęło.

– Chodź, kochanie – usłyszała cichy głos Anny. – Już po wszystkim, czas wracać do domu. Sonia przygotowała dla żałobników poczęstunek…

– Nie chcę. Nie znoszę styp.

– Wiem, ale tak trzeba. Wszyscy ci ludzie bardzo lubili twoja babcię… Chcą cię wesprzeć… No już, nie bądź niemądra. Sonia tak się starała, wszystko sama przygotowała.

– Masz rację… A wiesz, że nie lubię ci jej przyznawać. Chodźmy więc.

Wszyscy zgromadzili się w salonie. Sonia krążyła między kuchnią a pokojem, donosząc sałatki i ciasta. Ada ze stoickim spokojem przyjmowała wyrazy współczucia i wsparcia. Próbowała nawet się uśmiechać. W pewnej chwili podeszła do niej dziwnie wyglądająca kobieta. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat. Miała długie siwe włosy. W jej uszach kołysały się olbrzymie kolczyki w kształcie ptasich skrzydeł. Ubrana była w falbaniastą, czarną suknię, którą zdobiły liczne łańcuszki, powiązane w supełki, rzemyki i wisiorki.

– Witaj, Ado. Jestem Violett. Przyjaźniłam się z twoją babcią.

– Miło mi… Choć nie przypominam sobie, by babcia kiedykolwiek mi o pani wspominała – odrzekła zaskoczona dziewczyna.

– Proszę, mów mi po imieniu. Jestem pewna, że gdyby żyła, poznałaby nas ze sobą. Wiem, że teraz nie jest odpowiedni czas na rozmowę, ale kiedy uporasz się z tym wszystkim, proszę cię, abyś do mnie przyszła. Koniecznie musimy porozmawiać. Mieszkam za cmentarzem w starym domu młynarza. Czy…

– Tak, wiem, gdzie to jest – przerwała jej Ada. – W dzieciństwie często chodziłam tam się bawić. Ale przecież to ruina… Oj, przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna…

– Nic nie szkodzi. Masz rację, to była ruina. Wyremontowałam ten dom. Chciałam tam zamieszkać. Uwielbiam domy, które mają duszę. Ten ją ma, zapewniam. To co, przyjdziesz?

– No nie wiem…

– Już dobrze. Wiem, wiem, wydaję ci się nieco dziwaczna. Jeśli się obawiasz, przyjdź z tą swoją przyjaciółka Anną. Będę czekała. Do zobaczenia, kochana.

– Do widzenia – wyszeptała zaskoczona Ada.

***

Było późne popołudnie. Ada siedziała w ogrodzie na ulubionej ławeczce babci. Dookoła panowała cisza. Przymknęła oczy.

Jak dobrze, że już po wszystkim – pomyślała. Pogrzeb i stypa zupełnie ją wykończyły. Powiał zimny wiatr i szczelniej otuliła ramiona wełnianą chustą.

– A, tu się zaszyłaś – usłyszała głos Anny. – Dosyć tego siedzenia. Przyjechał adwokat. Nie każ mu czekać.

Ada westchnęła i skierowała się do dawnego gabinetu dziadka. Nie lubiła tego pokoju. Zawsze, kiedy do niego wchodziła, czuła jakiś irracjonalny strach. Dziwiła się samej sobie, bo jego wnętrze naprawdę było wspaniałe. Stara masywna biblioteka zachwycała pięknem rzeźbień i połyskiem kryształowych szyb. Pod wysokim oknem stało dębowe biurko. Panował na nim niezwykły porządek. Od śmierci dziadka nic, co się na nim znajdowało, nie zmieniło swego miejsca. Na środku stała stara maszyna do pisania, obok niej pyszniła się lampa w kształcie kobiety, z zielonym porcelanowym abażurem. Z lewej strony, na mosiężnej popielniczce leżała fajka dziadka, obok – jego ulubione pióro oraz mały kościany nożyk do otwierania listów. Naprzeciwko znajdowała się wygodna skórzana kanapa i śliczny, wykładany masą perłową stolik kawowy. Podłogę przykrywał indyjski, ręcznie tkany dywan. W gabinecie czekali już Sonia i wysoki, szpakowaty mężczyzna.

– Mecenas Waldemar Jaszewski – przedstawił się. – Jestem pełnomocnikiem pani babci. Zapraszam do odczytania jej testamentu.

Ada i Sonia usiadły na kanapie. Mecenas zajął miejsce przy biurku. Z eleganckiej aktówki wyciągnął zapieczętowaną kopertę. Otworzył ją i wyjął pismo.

– Pozwolą panie, że odczytam treść.

Stary Bór, 22 sierpnia 2000 roku

Ja, Joanna Laura Konarska, urodzona 1 stycznia 1925 roku w Wilnie, na wypadek mojej śmierci cały swój majątek przekazuję wnuczce Adeli Olszańskiej.

Jednocześnie pragnę, by moja opiekunka i przyjaciółka Sonia Dawidow otrzymała mój samochód Volkswagen Bora, broszkę z czarną perłą oraz piętnaście tysięcy złotych. Życzę sobie również ofiarować kwotę piętnastu tysięcy złotych na tutejszy Dom Opieki „Zacisze”.

Kwoty te ma przekazać ze swojego spadku Ada. Jednocześnie wydziedziczam moją córkę Katarzynę Konarską, gdyż od ponad dziesięciu lat nie interesuje się moim losem i nie utrzymuje ze mną żadnych kontaktów.

Joanna Laura Konarska

– Pragnę paniom nadmienić, że testament ten został napisany własnoręcznie przez panią Joannę w mej kancelarii w obecności mojej i mego sekretarza Arnolda Langego. Czy zgadzają się panie z treścią testamentu?

– Tak, panie mecenasie – odpowiedziała Ada.

– No… nie wiem – cicho powątpiewała Sonia.

– Jak to: nie wiesz?

– No tak… Nie wiem, czy mogę… czy to wypada przyjąć taką darowiznę?

– Ależ naturalnie, że musisz ją przyjąć, Soniu. Wiesz, jak babcia cię kochała.

– Ale…

– Żadnego „ale”… Samochód ci się przyda, te parę groszy też, a co do broszki, to wiem, że babcia chciała, byś miała jakąś pamiątkę po niej.

– No… no dobrze. Bardzo dziękuję.

– W takim razie z mojej strony to na razie wszystko – rzekł Jaszewski. – Po uprawomocnieniu się testamentu załatwimy wszystkie potrzebne dokumenty. Będziemy w kontakcie.

– Dziękujemy. A, jeszcze jedno. Nie wiem, czy ze strony mojej matki nie będzie jakichś…

– Tym proszę się nie martwić – przerwał jej mecenas. – W trakcie sporządzania testamentu, na prośbę pani Joanny, skontaktowałem się z jej córką. Nie wnosi zastrzeżeń. Nie życzyła sobie kontaktu ani z panią Konarską, ani z panią. Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?

– Nie, to wszystko.

– W takim razie dziękuję i do miłego zobaczenia.

Mecenas wyszedł. Kobiety jakiś czas siedziały, milcząc. Po chwili Sonia wstała.

– Pójdę do kuchni. Już późno, zrobię coś do jedzenia.

– Poczekaj, kochana. Kolacją zajmie się Anna. Chciałam jeszcze o coś cię spytać.

– Tak?

– Czy masz jakieś plany dotyczące najbliższej przyszłości? Co z pracą?

– Będę pracowała w „Zaciszu”. Jeszcze kiedy żyła pani Joanna, pomagałam tam w wolnych chwilach. Rozmawiałam z dyrektorem tej placówki i od przyszłego miesiąca mogę zacząć na pełen etat. Obiecał mi nawet służbowy pokój.

– To świetnie. Jednak jeśli chodzi o mieszkanie, to mam dla ciebie inną propozycję. Chciałabym abyś jeszcze przynajmniej przez rok, a może i dłużej, pozostała w tym domu. Jak wiesz, mam na głowie antykwariat. Jest jeszcze parę spraw, z którymi muszę się uporać. Nie będę mogła tu często bywać, a dom wymaga opieki… Nie chcę go wynajmować, a tym bardziej sprzedawać. Może kiedyś sama tu zamieszkam. To co, zgadzasz się? Co ty, Soniu… płaczesz?

– Nie… nie… po prostu wzruszyłam się. Jaka pani dobra… Tak, oczywiście, zgadzam się. Uwielbiam ten dom. Będę o niego dbała najlepiej, jak potrafię. Dziękuję…

– To cudownie, tak się cieszę! Aha, i jeszcze jedno… Proszę, byśmy wszystkie trzy zawsze były po imieniu, bo to tak jakoś głupio raz mówić sobie na „ty”, a innym razem na,,pani”. Zgoda?

– No pewnie – zaśmiała się Sonia. – A teraz chodźmy coś zjeść. A, i jeszcze coś. Całkiem bym zapomniała. Mam dla pa… dla ciebie list od pani Joanny. Miałam ci go dać, jak tylko przyjechałaś, ale całkiem mi to wyleciało z głowy.

To mówiąc, Sonia wyciągnęła z kieszeni niebieską kopertę i wręczyła ją Adzie.

– No, w końcu jesteście – powiedziała na ich widok Anna. – Siadajcie, kolacja gotowa.

Ada pociągnęła nosem.

– Smakowicie pachnie – stwierdziła.

– No, ja myślę. To paglia e fieno.

– A cóż to takiego? – spytała Sonia.

– To nic innego jak makaron z groszkiem we włoskim wydaniu – ze śmiechem odparła Anna.

– Muszę ci powiedzieć, Soniu – wtrąciła Ada – że Ania uwielbia włoską kuchnię. Co więcej, ośmielę się stwierdzić, iż jest mistrzynią w jej przyrządzaniu.

– Dobra… dobra… nie chwal tak, niech Sonia sama oceni – powiedziała Anna, stawiając na stole półmisek z parującym daniem. – Smacznego.

Zabrały się do jedzenia.

– Ależ pychota! Chyba wezmę dokładkę.

– Bardzo proszę, Sonieczko. Cieszę się, że ci smakuje.

Po kolacji wszystkie trzy przeszły do salonu. Pogodna aura zmieniła się i zza okna dobiegał szum padającego deszczu.

– Dawno nie padało – z przekąsem stwierdziła Ada. – Nie lubię jesiennej słoty… okropnie mnie przygnębia.

– A ja lubię deszcz. Zawsze przypomina mi szczęśliwe chwile z rodzicami. Kiedy padało, ubieraliśmy peleryny, kalosze i wyruszaliśmy na kropelkowy spacer. Taplaliśmy się w kałużach, a ja próbowałam liczyć spadające krople. Pamiętam, jak kiedyś mama z tatą tańczyli w strugach deszczu… Uwielbiali to. Mama opowiadała mi, jak się poznali z tatą. To było jesienią w parku. Lało i okropnie wiało. Wiatr wyrwał jej z dłoni parasol i wtedy, niczym rycerz, zjawił się tata i schronił mamę pod swoim… – Sonia umilkła. W jej oczach zabłysły łzy.

– Często się z nimi widujesz? – spytała Anna

– No cóż… tylko w snach. Oboje nie żyją.

– Och, przepraszam, nie wiedziałam…

– Nie przepraszaj… To było dawno temu. Oboje zginęli w wypadku samochodowym… Staranował ich samochód ciężarowy. Kierowca był pijany.

– To straszne… Rozumiem cię doskonale. Moich rodziców też już nie ma… – zwierzyła się Anna.

– Wypadek?

– Nie. To się stało, kiedy byliśmy w Indiach. Moi rodzice byli zoologami, a konkretnie chiropterologami. Zajmowali się badaniem życia nietoperzy. Zakazili się wirusem Nipah, przenoszonym przez te zwierzęta. Początkowo wszyscy myśleli, że to grypa. Niestety choroba szybko się rozwijała, zaatakowała mózg… Mama zmarła pierwsza. Tata trzy dni po niej. Oprócz nich zachorowali jeszcze dwaj uczeni z Kanady. Im również nie udało się przeżyć. Miałam wtedy osiem lat… doskonale ich pamiętam. Po tym wszystkim zamieszkałam z ciotką – siostrą mamy. To cudowna osoba. Bardzo ją kocham. Zawsze mogę na niej polegać.

– Życie jest do bani. Więcej w nim łez niż uśmiechu. Jak już się wydaje, że wszystko będzie pięknie, to nagle świat wali nam się na głowę… – Ada tym wyznaniem wywołała zaskoczenie rozmówczyń. – Nie patrz tak na mnie, Aniu… Może nie mam racji?

– Trudno ci jej odmówić, Adeczko, szczególnie po tym wszystkim, co ostatnio przeżywasz. Ja jednak mam nadzieję, że kiedyś to, co złe, minie… że jeszcze czekają nas wspaniałe chwile.

– Tak, dobrze to ujęłaś: chwile – smutno odpowiedziała Ada. – A wracając do waszych zwierzeń. Czy zauważyłyście, że nasze losy są do siebie podobne? Wszystkie trzy wychowywałyśmy się bez rodziców… Tak, wiem, co powiesz, Aniu. Moi rodzice żyją, ale doskonale zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę dla mnie jakby ich nie było. Nigdy się mną nie zajmowali. Ja nawet nie mam związanych z nimi wspomnień…

– Patrząc na to w ten sposób, to ma pani… to znaczy masz… rację. Ale mimo tragedii miałyśmy dość szczęśliwe dzieciństwo. Ania ma wspaniałą ciotkę, ty miałaś cudownych, kochających dziadków, a i ja trafiłam do świetnej rodziny zastępczej. Miałam tam wiele miłości. Kocham moich zastępczych rodziców, wiem, że zawsze mogę na nich liczyć.

– To prawda, Soniu – rzekła Ada. – Nie ma co rozdrapywać ran. Jutro jest nowy dzień. Zobaczymy, co przyniesie… Proponuję iść spać.

– Też tak myślę. Zatem dobranoc, dziewczyny, miłych snów. – Mówiąc to, Ada wstała z fotela i ruszyła do sypialni.

– Dobranoc – odpowiedziały jej równocześnie.

***

Ada weszła do sypialni. Przez otwarte okno do pomieszczenia wdzierał się chłód. Podeszła, by je zamknąć. Ogród zalany był strugami deszczu. Zdawało jej się, że pod krzewem róż ktoś stoi… jakaś wysoka postać w nieprzemakalnym płaszczu z kapturem. Przetarła oczy i ponownie spojrzała w tamtym kierunku. Postać zniknęła.

Co jest? – pomyślała. – Z tego zmęczenia mam już zwidy. – Westchnęła i zaciągnęła zasłony. Zapaliła lampę. Pokój zalało ciepłe, pomarańczowe światło.

Odruchowo sięgnęła do kieszeni swetra. Wyciągnęła z niej list, który przekazała jej Sonia. Usiadła w wiklinowym fotelu i otworzyła kopertę. Poczuła zapach lawendy. Wyjęła kartkę i delikatnie ją rozpostarła… Na widok pięknego, dobrze jej znanego pisma uśmiechnęła się… Zawsze ją zachwycało. „To zasługa tego, że w szkole miałam przedmiot zwany kaligrafią” – tłumaczyła babcia.

Zaczęła czytać.

Kochana Adeńko!

Czuję, że nadszedł dzień, w którym muszę wyjawić Ci dawno skrywaną tajemnicę. Wiem, że jesteś mądrą i wrażliwą kobietą i że postarasz się mnie zrozumieć. Pamiętaj, że to, co Ci wyjawię, nie ma wpływu na to, jak bardzo ja i dziadek Cię kochaliśmy. Byłaś i jesteś najważniejszą i najukochańszą osobą w moim życiu. Bóg jeden wie, jak ciężko mi pisać o tym wszystkim… ale tak trzeba… Musisz wiedzieć.

Zacznę od początku. Kiedy moja córka skończyła studia, zaszła w ciążę. Ani ona, ani jej chłopak nie chcieli tego dziecka. Oboje nastawieni byli na dalszą karierę naukową, a wpadka pokrzyżowała ich plany. Katarzyna chciała pozbyć się ciąży, ale za moją namową nie zrobiła tego. Młodzi pobrali się. Musiałam przyrzec, że po porodzie sama zajmę się wychowaniem ich dziecka. Cóż, tak bywa… Zgodziłam się. Wszystko to, co najistotniejsze, zdarzyło się w pewną lipcową noc. Rozpętała się wtedy ogromna burza. Wicher powalał drzewa. Wyłączyli nam prąd. Wtedy ktoś zapukał do naszych drzwi… Na progu stała młoda przemoczona dziewczyna, była w ciąży. Zepsuł jej się samochód i chciała skorzystać z telefonu, by wezwać pomoc drogową. Niestety telefony nie działały…

Zaproponowaliśmy jej, by przeczekała burzę u nas. Okazało się, że to już dziewiąty miesiąc… Swoją drogą, zdziwiło mnie, że w takim stanie podróżowała sama. Miałam nawet ją o to spytać, ale w tym momencie chwyciły ją bóle porodowe. Dziadek wyszedł, by wyprowadzić wóz z garażu. Niestety po chwili wrócił. Złamany konar zatarasował wyjazd… Jak wiesz, do szpitala jest od nas kawałek drogi. Nie było wyjścia, musieliśmy radzić sobie sami.

Jakby tego było mało, usłyszeliśmy okropny krzyk z góry… Katarzyna wrzeszczała wniebogłosy. Pobiegłam do niej. Leżała na podłodze. Też zaczęła rodzić… Niestety, to był dopiero siódmy miesiąc… Mąż mej córki był na wyjeździe służbowym. Oboje z dziadkiem musieliśmy sami pomóc dwóm rodzącym kobietom… Wyobraź sobie, noc, okropna burza, brak światła. Dobrze, że dziadek miał kolekcję starych lamp naftowych. Bez światła byłoby jeszcze trudniej.

I tak przeżyliśmy koszmar… Oszczędzę Ci szczegółów…

Niestety… dziecko mojej córki urodziło się martwe. Dziewczyna, która u nas gościła, urodziła zdrową, śliczną córeczkę. Ale to nie wszystko… Tuż po porodzie zaczęła bardzo krwawić… Było bardzo źle. Błagała nas, byśmy zatrzymali jej córeczkę… Nie miała podobno nikogo bliskiego, była sierotą. Czuła, że zbliża się koniec jej życia. Resztką sił zdjęła z szyi wisiorek i prosiła, byśmy go przekazali jej córce, gdy ta będzie dorosła. Zaklinała nas na wszystko, byśmy nie pozwolili jej dziecku dorastać w domu dziecka… Nie miałam serca odmówić umierającej matce. Oboje z dziadkiem zgodziliśmy się… Chwilę później już nie żyła.

Byłam wyczerpana i zrozpaczona… W jednym pokoju kwiliło dziecko, w drugim panowała przeszywająca cisza. Moja wnuczka – bo była to też dziewczynka – nie żyła. Serce mi krwawiło… Niestety nie mogę tego powiedzieć o swej córce. Była wymęczona porodem, ale nie okazywała żalu. Powiedziała, że choć to może okropne, ale cieszy się, że ten, jak to określiła, „bachor” nie żyje… Myślałam, że to może szok po porodzie, ale nie – ona naprawdę nie czuła żalu po stracie dziecka…

Kiedy świtało i telefony zaczęły działać, dziadek wezwał do domu lekarza, który był jego starym przyjacielem. O wszystkim mu powiedzieliśmy… Nie chcę Ci teraz tłumaczyć zawiłości i komplikacji tej całej sprawy… To teraz nie ma znaczenia. Skończyło się to tak, że… niech mi Bóg wybaczy… zamieniliśmy dzieci. Moja córka po długich namowach zgodziła się na to, pod warunkiem, że nie będzie musiała się Tobą zajmować. Bo, jak się już pewnie domyślasz, to Ty jesteś dzieckiem, które urodziła tajemnicza nieznajoma…

Całą naszą miłość przelaliśmy na ciebie… Oboje z dziadkiem, od chwili, gdy powitaliśmy Cię świecie. Cokolwiek myślisz, to pamiętaj, że to Ty i tylko TY jesteś naszą najukochańszą wnuczką.

Pozostaje jeszcze kwestia wisiorka Twojej matki. Jest on w skrytce dziadka. Wiesz, to ta mała szufladka pod blatem jego biurka… Powinnam Ci go już dawno oddać, ale wtedy musiałabym powiedzieć prawdę, a na to nigdy nie byłam gotowa… Dopiero teraz… gdy czuję, że zbliża się mój koniec… Wybacz mi… Kocham Cię!

Babcia

PS Lekarze stwierdzili, że Twoja mama zmarła na skutek obfitego krwotoku i kardiomiopatii… Dziecko Katarzyny było wcześniakiem z silną wadą serduszka, dlatego zmarło…

A, i jeszcze jedno… Zostali pochowani na tutejszym cmentarzyku. Policja ustaliła, że Twoja mama nazywała się Klara Mor. Nie udało się odnaleźć jej krewnych. To wszystko…

Ściskam Cię całym sercem…

TWOJA babcia

Ada była w szoku. Nie mogła uwierzyć w to, co przeczytała. Miotały nią niezwykle silne emocje. Z jednej strony była zła, że o niczym nie wiedziała. Z drugiej zaś serce mówiło jej, że to bez znaczenia. Od urodzenia była kochana i tak naprawdę to było najważniejsze…Wszystkie jej wspomnienia związane były z tym domem i jego mieszkańcami. To z nimi dzieliła radości i smutki. Zawsze wiedziała, że może liczyć na pomoc babci.

Wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego matka nie okazywała jej swojej miłości. Zresztą jej ojciec też nie okazywał jej żadnych uczuć. Teraz wszystko się wyjaśniło. Nie była ich. Chociaż z tego, co napisała babcia, wynikało jasno, że nawet gdyby była ich prawdziwą córką, to też by jej nie chcieli. Ale może gdyby była naprawdę ich, to z czasem by to się zmieniło… Może by ją pokochali…? Westchnęła. Tak naprawdę teraz, po tylu latach, nie wydawało jej się to już takie ważne.

Rozbolała ją głowa. Wstała i podeszła do toaletki. Wyjęła z jej szuflady tabletkę przeciwbólową. Łykając ją, pomyślała o swoim ukochanym Edim i o tym, ileż podobnych tabletek musiał w ciągu ostatnich dni swego życia zażywać… Łzy napłynęły do jej oczu. Zastanawiała się, ile jeszcze będzie zdolna wytrzymać. Uchyliła zasłonę i wyjrzała na zewnątrz. Deszcz przestał padać. Pod drzewem stał człowiek w czarnej pelerynie i wpatrywał się w jej okno…

***

Wpadające przez szybę promienie słońca obudziły śpiącą w fotelu Adę. Czuła się okropnie. Bolały ją wszystkie mięśnie, zupełnie jakby przez całą noc ciężko pracowała fizycznie. Pomasowała zdrętwiały kark i wstała. Przez jeden króciutki moment myślała, że to wszystko, o czym czytała, to tylko sen. Niestety leżący na nocnym stoliku list brutalnie temu zaprzeczył.

Usłyszała pukanie. W progu pokoju stała uśmiechnięta Anna. Na widok bladej Ady jej uśmiech zgasł.

– Co się dzieje…? Źle się czujesz?

Ada spojrzała na przyjaciółkę i… rozpłakała się. Anna szybko podeszła do niej i mocno ją przytuliła.

– No, kochana, już dobrze. Wiem, że jest ci ciężko. Tyle ostatnio przeszłaś. Nie płacz, powolutku wszystko się ułoży. Jestem z tobą. Zawsze będę cię wspierała…

Ada pokręciła głową i szlochając, podała jej list.

– To od babci – wyszeptała.

Anna usiadła na łóżku i zaczęła czytać. Była tak zaskoczona jego treścią, że nie wiedziała, co powiedzieć… Jak miała pocieszyć tę kobietę bliską jej sercu jak rodzona siostra? Co powiedzieć? Żadne słowa nie wydawały jej się odpowiednie. Biedna Ada, tyle ostatnio przeszła, a teraz to… Chyba naprawdę ciąży nad nią jakieś fatum – pomyślała.

– Ja… naprawdę… – zaczęła.

– Nic nie mów… Chciałam po prostu, żebyś wiedziała – powiedziała Ada, wycierając chusteczką łzy. – Ten list… no cóż… Im więcej o tym myślę, tym lepiej rozumiem postępowanie moich rodziców. Przepraszam, moich przybranych rodziców.

– No tak, ale…

– Daj spokój – Ada machnęła ręką – o czym tu gadać… Przepraszam cię za ten mój wybuch płaczu. Jestem okropnie rozstrojona. To wszystko jest dla mnie trudne, ale wiesz, kiedy przeczytałam ten list, nie czułam złości czy wielkiego żalu, tylko jakąś taką dziwną pustkę… Jakbym nie była całością… Mimo wszystko rozumiem babcię. Na jej miejscu chyba postąpiłabym tak samo.

– Hej, dziewczyny, śniadanie gotowe – usłyszały dobiegający z dołu głos Soni.

– Idziemy – krzyknęła Anna. – Aduś, czy powiesz o tym Soni?

– Tak, myślę, że powinna wiedzieć… O ile już nie wie…

– O rany, nic nie wiedziałam – wykrzyknęła Sonia, gdy po śniadaniu przeczytała list. – I co teraz?

Ada wzruszyła ramionami.

– Nic, przeszłości nie da się zmienić. Chciałabym tylko dowiedzieć się czegoś więcej o mojej prawdziwej matce… Może i o ojcu…? Bo przecież istniał. Teraz chodźmy do gabinetu dziadka, spróbujemy otworzyć tę skrytkę. Jestem bardzo ciekawa, cóż to za wisiorek, który zostawiła mi mama. Ciekawa jestem, dlaczego miałam go dostać dopiero, jak będę dorosła.

– Może chcesz to zrobić sama?

– Nie, Soniu, chodźcie ze mną… Nie wiem dlaczego, ale gabinet dziadka wyzwala we mnie jakiś lęk – powiedziała Ada, otwierając drzwi. – Wiem, że to głupie, bo przecież to najładniejszy pokój w całym domu… Zawsze tak było. Pamiętam, że kiedy dziadek żył, też nie lubiłam tego miejsca. Ilekroć babcia prosiła, bym zawołała siedzącego w gabinecie dziadka na obiad, miałam wrażenie, że ktoś mnie tu obserwuje…

– Zawsze miałaś bujną wyobraźnię. Ja jestem oczarowana tym miejscem – ze śmiechem powiedziała Anna. – Tu jest pięknie.

Rzeczywiście, było pięknie. Przez wysokie okna wpadały jasne promienie słońca, które prowadziły swoją grę świateł w kryształowych szybach starej biblioteki. Słoneczny blask tańczył też w kryształkach weneckiego żyrandola. Cały pokój sprawiał wrażenie, jakby skąpany był w złocie.

– Mogłabym zamieszkać tu na zawsze. Doprawdy, Ado, czego tu się bać?

– Nie umiem tego wytłumaczyć… Teraz też mam wrażenie, jakby ktoś przyglądał mi się zza ściany. Ale postaram się o tym nie myśleć. Poszukajmy tej skrytki. Jest gdzieś w biurku.

Wszystkie trzy zaczęły uważnie oglądać mebel. Miał mnóstwo szufladek, ale w żadnej nie było wisiorka. Ada ukucnęła i centymetr po centymetrze sprawdzała masywne nogi biurka. W jednej z nich zauważyła maleńki guziczek, który na pierwszy rzut oka mógł się wydawać łebkiem od metalowego wkrętu. Przycisnęła go i w tym momencie z trzaskiem odskoczyła tylna część nogi, ukazując niewielkie, wyłożone zielonym suknem zagłębienie. W jego wnętrzu znajdował się mały aksamitny woreczek…

– Mam, znalazłam – krzyknęła, wstając z kolan. Położyła znalezisko na blacie.

– No, otwieraj! Na co czekasz? Strasznie jestem ciekawa.

– Ja też, Aniu – wyszeptała Ada, drżącymi rękami wyjmując przedmiot znajdujący się w woreczku i kładąc go delikatnie obok.

Ich oczom ukazał się złoty łańcuszek, na którym zawieszony był piękny, misternie wykonany wisiorek w kształcie anioła. Anioł miał rozłożone skrzydła, a w dłoniach trzymał miecz.

– Jest cudny… wygląda jak żywy.

– Masz rację, Ado – powiedziała Sonia. – Spójrzcie, jak wspaniale ma zrobione skrzydła. Zaraz, zaraz, coś na nich jest… – To mówiąc, wzięła leżącą na biurku lupę i ze skupieniem przyglądała się wisiorkowi.

– Co tam znalazłaś?

– Same zobaczcie…

Obydwie kobiety z uwagą oglądały anioła. Na jednym ze skrzydeł była pięknie wygrawerowana gwiazda, a na drugim serce. Ada zauważyła jeszcze, że miecz pokryty jest jakimiś napisami.

– Jest niezwykły – z zachwytem orzekła Anna. – Założysz go?

– Nie, jeszcze nie teraz… – Ada schowała wisiorek do woreczka i włożyła do kieszeni swetra. – Chodźcie już stąd. Na dziś mam dosyć tego pokoju.

Kiedy przeszły do salonu, Sonia zaproponowała kawę.

– Przepraszam was, dziewczyny, ale pójdę się położyć… Mało spałam. Jestem zmęczona.

– Dobrze, kochana. Odpocznij…

W sypialni Ada ponownie wyjęła wisiorek. Wydał jej się niesamowity. Postać anioła była taka realna. Przyglądała mu się przez chwilę. Jej wzrok przyciągnęła misternie wykonana twarz. Przez ułamek sekundy pomyślała, że kogoś jej przypomina… W końcu zawiesiła łańcuszek na szyi i przejrzała się w lustrze. Prezentował się wspaniale. Położyła na nim dłoń. Miała wrażenie, że postać anioła delikatnie pulsuje.

Nie, to niemożliwe – pomyślała i szybko opuściła rękę. Mimo że przyszła do pokoju, by odpocząć, zmęczenie ją opuściło.

Przypomniała sobie Violett. Postanowiła, że po obiedzie pójdzie do niej. Poprosi Annę, żeby jej towarzyszyła. Może zabiorą też Sonię. Była bardzo ciekawa, czym zajmuje się ta ekscentrycznie wyglądająca kobieta.

Anna i Sonia z ochotą zgodziły się pójść z Adą do tajemniczej Violett. Do starego domu młynarza, w którym mieszkała kobieta, prowadziły dwie drogi. Jedna, nieco dłuższa, obok starych stawów i druga, krótsza, przez cmentarz. Ada wybrała tę drugą… Miała nadzieję, że odnajdzie grób swojej prawdziwej matki.

***

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:

DOBRO I ZŁO ZAWSZE IDĄ W PARZE – PRZEKONAJ SIĘ, DOKĄD TYM RAZEM ZMIERZAJĄ

Maks Gard, twardo stąpający po ziemi młody biznesmen, nie wierzy w przypadki ani zbiegi okoliczności. Liczy się dla niego tylko kariera i własna firma. Jednak wkrótce w jego uporządkowanym życiu nastąpi przełom, spowodowany pojawieniem się w głowie Maksa niepokojących głosów.

Szepty nakazują mu wrócić do domu rodzinnego, gdzie spotyka młodą dziewczynę, Elenę, wnuczkę znanej w okolicy znachorki. Z dnia na dzień Maks zostaje wciągnięty w trudne do racjonalnego wytłumaczenia wydarzenia, w których mieszają się tradycje, wierzenia i czasy.

Czarna magia, zakazane księgi i tajemnicze medaliony… Wszystko wskazuje na to, że Maks i Elena będą musieli zmierzyć się z najważniejszym w ich dotychczasowym życiu zadaniem. Zadaniem z pogranicza światów.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Srebrzystooki

Srebrzystooki

ISBN: 978-83-8373-083-7

© Majka Wielądek i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marta Bickmann-Dębińska

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Marta Lisowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek