Sze-szepty - Majka Wielądek - ebook + audiobook

Sze-szepty ebook

Majka Wielądek

2,7

Opis

Dobro i zło zawsze idą w parze – przekonaj się, dokąd tym razem zmierzają

Maks Gard, twardo stąpający po ziemi młody biznesmen, nie wierzy w przypadki ani zbiegi okoliczności. Liczy się dla niego tylko kariera i własna firma. Jednak wkrótce w jego uporządkowanym życiu nastąpi przełom, spowodowany pojawieniem się w głowie Maksa niepokojących głosów.

Szepty nakazują mu wrócić do domu rodzinnego, gdzie spotyka młodą dziewczynę, Elenę, wnuczkę znanej w okolicy znachorki. Z dnia na dzień Maks zostaje wciągnięty w trudne do racjonalnego wytłumaczenia wydarzenia, w których mieszają się tradycje, wierzenia i czasy.

Czarna magia, zakazane księgi i tajemnicze medaliony… Wszystko wskazuje na to, że Maks i Elena będą musieli zmierzyć się z najważniejszym w ich dotychczasowym życiu zadaniem. Zadaniem z pogranicza światów…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
0
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kaktusowaona71

Z braku laku…

Po raz milionowy najchętniej dałabym samej sobie po łapach. Znowu nabrałam się na śliczną okładkę z przystojną, tajemniczą twarzą mężczyzny i przeczytawszy dodatkowo, iż jest to powieść przygodowa, nastawiłam się na przednią rozrywkę w stylu kolejnego Indiany Jonesa. Otrzymałam natomiast nieprawdopodobnie naiwną opowiastkę dla dzieci w wieku max lat 13. Fabuła przewidywalna była do tego stopnia, że już po dwóch rozdziałach wiedziałam jak to wszystko się dalej potoczy ( i nie pomyliłam się ani o jotę ). Dodatkowo przeszkadzało mi, wszędobylskie mistyczno – religijno - filozoficzne zadęcie poziomem sięgające pierwszych klas podstawówki, tym bardziej irytujące, że przedstawiane notorycznie przez mało sympatycznego lecz wszechwiedzącego i wszechmającego chińczyka, który znał wszystkie języki świata ( nie wyłączając polskiego ) i biegle nimi wszystkimi władał, co oczywiście nikogo nie dziwiło.. Pozostali bohaterowie też nie byli dużo lepsi. Plastikowi, nienaturalni, przerysowani do granic m...
00
Hexa1

Całkiem niezła

Pomysł na fabułę był naprawdę świetny, ale zawiodło wykonanie. Zabrakło rozwinięcia interakcji między głównymi postaciami książki. Przez skupienie się na samych zadaniach, które mają wykonać bohaterowie, mimo że akcja płynie szybko, to jednak ma się wrażenie że odhaczamy poszczególne punkty z listy. Jak na debiut całkiem niezła, ale autorka ma jeszcze nad czym popracować.
00

Popularność




Jakiś szelest… szmer… Na granicy słuchu. Złudzenie… szuranie… szum… To chyba nie złudzenie. Jak poruszany delikatnym podmuchem wiatru na wpół zeschnięty liść brzozy. Gdzieś daleko w zakamarkach umysłu dźwięk – znany, lecz dochodzący nie wiadomo skąd. Cisza… nagła, głęboka aż do bólu… Cisza, która budzi nieznany dotąd rodzaj lęku. Lęku, który jednocześnie przeraża i fascynuje. I znowu ten dźwięk. Narastający dźwięk, od którego się nie da uciec…

x x x x x

Maks Gorad był facetem mocno stąpającym po ziemi. Miał doskonałą pamięć, łatwość przyswajania wiedzy. Obdarzony niesamowitą intuicją i talentem organizacyjnym. Uparcie dążył do celu. Nie wierzył w żadne przeznaczenia, farty, superznajomości. Był przekonany, że w życiu ważne są pomysł, ciężka praca i wiedza. Jego niesamowita intuicja, wytrwałość i chorobliwa ambicja zaprowadziły go na szczyt srebrzystego wieżowca, gdzie znajdowała się jego firma, w której pełnił zaszczytną funkcję prezesa. Był twardy nieustępliwy, niekiedy apodyktyczny. W nosie miał, czy jest lubiany. Nie obchodziło go, co o nim mówią. Najważniejsze było to, że Cori była od kilku lat przedsiębiorstwem najbardziej liczącym się na rynku procesorów. Stworzył firmę, która z roku na rok udoskonalała procesory Intel Core – zarówno dla graczy, jak i dla profesjonalistów oraz wszelkich bez kompromisowych użytkowników komputera i miłośników najwyższej wydajności w każdym zastosowaniu. Zbił majątek na Haswell najnowszej generacji. Podpisał świetne kontrakty z firmami kodującymi wideo i projektującymi w trzech wymiarach. Stany Zjednoczone, Kanada, Australia… Był człowiekiem sukcesu. Zawsze powtarzał, że wystarczy tylko naprawdę chcieć. I do tej pory naprawdę chciał. Aż przyszedł ten dzień – przestało mu się chcieć…

x x x x x

Urodził się w małym miasteczku na wschodzie kraju. Jego ojciec był redaktorem lokalnej gazety, matka prowadziła mały sklepik ze starociami, który odziedziczyła po śmierci swego ojca. Rodzice byli wiecznie zapracowani i tak naprawdę wychowaniem małego Maksa zajmowała się babcia Waleria. Jako dziecko uwielbiał swoje miasteczko. Wydawało mu się całym ogromnym światem. Położone było na wzgórzu otoczonym gęstymi bukowymi i świerkowymi lasami.

Malownicze domki zdawały się przylepione do małych, wąskich, brukowanych uliczek. Centralnym miejscem był rynek w kształcie prostokąta. Najważniejszym punktem rynku był zaś zbudowany na planie kwadratu ratusz, zwieńczony wysoką ośmioboczną wieżą. Na jej południowej stronie znajdował się zegar słoneczny wykonany w technice sgraffita. Ona sama została zbudowana w siedemnastym wieku. Nie wiadomo, dlaczego przyciągała zainteresowanie wszystkich miejscowych dzieciaków. Na wschodniej stronie rynku stała mała modrzewiowa cerkiew przykryta gontową kopułą. Z każdego boku placu wychodziły trzy ulice. Jedna z nich lekkim łukiem opadała w dół i prowadziła do srebrzystej rzeki dziko wijącej się wśród kamieni, powalonych konarów i ostrych krzaków.

Właśnie tu w dole ulicy stał ich piękny drewniany dom z ogromnym tarasem, z którego można było podziwiać rzekę i okoliczne lasy. Dom był stary i Maks w nocy, gdy nie mógł spać, słyszał, jak trzeszczy. Wydawało mu się wówczas, że ściany chcą mu coś powiedzieć. Lubił ich słuchać, ale najbardziej lubił słuchać opowiadań i bajań babci Walerii. Była skarbnicą baśni i legend. Uwielbiał jej zapach – pachniała ziołami: miętą i piołunem. Zawsze go to uspokajało. Babcia była osobą pogodną i cierpliwą, prawie nigdy się nie gniewała… Prawie…

Nie wolno mu było wchodzić do jej pokoju. Do ich domu często przychodzili różni ludzie, a wtedy babcia zapraszała ich do swej izdebki i dokładnie zamykała drzwi. Pamiętał tę palącą ciekawość, która powodowała szybsze bicie serca. Za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, co tam się dzieje.

x x x x x

Siedział w swym eleganckim gabinecie i przeglądał kolejną ofertę współpracy, tym razem z chińską firmą komputerową. Wpatrywał się w litery i zupełnie nie mógł się skupić. Zupełnie jakby był w nim zupełnie inny, nieznany mu człowiek. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Przycisnął guzik interkomu.

– Pani Lidio, mocną kawę proszę!

Po chwili stała przed nim parująca filiżanka aromatycznego napoju. Co się ze mną dzieje? – pomyślał. Westchnął i znów spróbował skupić swą uwagę na propozycji Chińczyków.

Nagle wydało mu się, że znajduje się w jakimś kokonie ciszy: wszystkie dźwięki odpłynęły. Poczuł się zmęczony. Do jego uszu dobiegł jakiś szelest… a może to był szept… niezrozumiały szept, który przerodził się w szum. Ten szum uspokajał go, dawał dziwne wytchnienie… I znowu cisza…

Zadzwonił telefon. Drgnął. Wszystko minęło. Jak długo to trwało? Podniósł słuchawkę.

– Halo…? – Cisza. – Halo? – powtórzył… i znów usłyszał ni to szept, ni to szelest. Było w tym coś fascynującego, coś, co go intrygowało… – Halo! – krzyknął.

– Sze-szee… szeptu… szsz… – Usłyszał.

x x x x x

Decyzję podjął w dniu, w którym do babci przyszła bardzo elegancka starsza pani i płacząc, całowała jej pomarszczone dłonie. Przez łzy dziękowała i prosiła, żeby babcia pozwoliła sobie coś wynagrodzić. Co – nie wiedział. Gdy kobieta wyszła z ich domu, pobiegł do drzwi tajemniczego pokoju. Otworzył je gwałtownie i oto stał na progu zakazanego.

Ściany obite były dębową boazerią. W rogu stała wielka, pękata szafa z kryształowym lustrem. W oknie tańczyły jakieś kolorowe splecione sznureczki. Pod nim ustawiony był duży stół przykryty haftowaną serwetą. Na stole pełnym pożółkłych woskowych kul stały figurki świętych, różnej wielkości świece, obrazki w rzeźbionych ramkach. Podszedł bliżej i zobaczył, że obrazki pokryte są woskiem.

Rozejrzał się. Naprzeciwko okna stało żelazne łóżko przykryte wełnianą kapą, a na nim piętrzyły się równo poukładane poduszki w śnieżnobiałych, przeszytych koronkami powłoczkach. Nad łóżkiem wisiał stary krzyż z poczerniałym wizerunkiem Jezusa. Krzyż był popękany i podziurawiony przez korniki. Na belkach przy suficie wisiały powiązane pęki różnych ziół; niektórych nie potrafił nazwać. W kącie stało wiadro z wodą, a obok kilka cynowych kubków i cynowy rondelek pokryty plamami wosku. Na podłodze leżał gałgankowy dywanik. Przypomniał sobie, że babcia wyplatała takie dywaniki zimowymi wieczorami.

Jego wzrok przykuła ogromna, oprawiona w skórę księga umieszczona na małym, rzeźbionym w dębowe liście stoliczku. Brzegi księgi miały srebrne okucia, a na wierzchu widniał krzyż ozdobiony czerwonymi i zielonymi kamieniami. Obok księgi bieliły się równo ułożone ściereczki. W powietrzu czuć było zapach piołunu, mięty i wosku.

Nagle usłyszał kroki. Rozejrzał się gorączkowo. Szafa – pomyślał. Szybko otworzył drzwi – o dziwo mimo swej starości nie zaskrzypiały. Wskoczył w przepastną przestrzeń i w ostatniej chwili je przymknął. Do pokoju weszła babcia z jakimś starszym panem. W milczeniu wysunęła spod stołu taboret i kazała mu na nim usiąść.

– Co mogę dla ciebie zrobić? Z czym przychodzisz? – zapytała.

Stary człowiek miał głos cichy i chrapliwy. Maks nie słyszał, co mówił. Babcia pokiwała głową, podeszła do księgi i ją otworzyła. Cicho zaczęła czytać. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej. Po kilku minutach, cały czas coś szepcząc, wzięła białą ścierkę i położyła na jego głowie. Zerwała kilka gałązek ziół, pokruszyła i ułożyła na ściereczce. Zapaliła świece i okrążyła z nią krzesło, na którym siedział, nieruchomo jak głaz, mężczyzna. Potem przechyliła świecę, naznaczyła ją krzyżem i podpaliła zioła. Po pokoju rozszedł się pachnący dym. Babcia zdmuchnęła płomień i zwinęła ściereczkę z popiołem.

– Czy to pomoże? – zapytał mężczyzna.

– Jak Bóg da, to pomoże – odrzekła.

Staruszek drżącymi rękoma zaczął wyjmować z kieszeni portfel.

– Nie trzeba – powiedziała babcia. – Nie robię tego dla zysku. To moja misja: nieść pomoc potrzebującym. Wiem, że czasem jestem ostatnią nadzieją dla ludzi cierpiących i zrezygnowanych. Muszę to robić, po prostu muszę. Odejdź z Bogiem.

– Dziękuję – wyszeptał stary człowiek.

x x x x x

Stała na polanie. Oddychała głęboko, wciągając nosem unoszący się zapach rozgrzanych ziół i traw. Ciepły letni wiatr rozwiewał jej długie pszeniczne włosy, w których igrały złote promyki słońca. Z oddali słychać było pukanie dzięcioła. Zamknęła oczy. Lubiła dźwięk owadzich skrzydełek, brzęczenie pracowitych pszczół. Kochała przyrodę. Czuła się jej częścią. Jeszcze raz odetchnęła pełną piersią. I nagle wszystko ucichło. Było to tak gwałtowne, że w pierwszej chwili pomyślała, że straciła słuch. Jak długo trwało, zanim usłyszała ten dziwny szept? Minutę? Pięć? Szept narastał. Przeszywał jej ciało i duszę. Było to tak nierealne, a równocześnie tak mocne i prawdziwe… Miała wrażenie, że wpadła w jakiś niezrozumiały wir dźwięków…

Siedząc na swej ulubionej werandzie i segregując zioła, rozmyślała o tych porannych „łąkowych” dźwiękach. Było to zadziwiające i nie potrafiła tego wytłumaczyć. Może to dźwięk jakiejś nieznanej energii… może stała się jej przenośnikiem. Podniosła dłoń i mocno zacisnęła palce na niebieskim szafirze zawieszonym na szyi. To był jej amulet. Była wodnikiem, nigdy nie rozstawała się z przypisanym do jej znaku szafirem. Głęboko wierzyła, że chroni ją od złego, przynosi szczęście, pomyślność i zdrowie. Westchnęła i powróciła do swych ziół. Musiała przygotować je do suszenia, a miała mało czasu. Wieczorem musiała zająć się czymś o wiele ważniejszym.

x x x x x

Negocjacje zakończyły się późnym wieczorem. Kontrakt był korzystny dla obu stron – w zasadzie Maks powinien być zadowolony. Przecież zawsze w takich sytuacjach czuł spełnienie, szalejąca adrenalina powolutku cichła i przepełniał go błogi spokój. Tak było… ale nie teraz.

Czuł się wykończony; kiedy skończyły się ostatnie ukłony i uściski rąk, z ulgą wsiadł do lustrzanej windy, która zawiozła go na sześćdziesiąte piętro hotelu Le Royal Méridien. Był w nim trzeci raz, ale budynek ciągle robił na nim niesamowite wrażenie.

Gorad otworzył drzwi do pokoju. Nie zapalając światła, podszedł do okna, które od podłogi do sufitu stanowiło przeszkloną ścianę. Westchnął. Cóż za spektakularny widok na Szanghaj. To miasto go zachwycało. W dole srebrzyście połyskiwały wody rzeki Huangpu Jiang. Nad nią, od mostu Waibaidu do mostu Nanpu, rozciągała się wielka promenada Bund. Uwielbiał tam spacerować…

Rozluźnił krawat. Wyjął z barku szklankę, wrzucił lód i wlał burbon. Czuł, jak z każdym łykiem opuszcza go zmęczenie. W pięknej, przestronnej, marmurowej łazience odkręcił złote kurki z gorącą wodą. Kąpiel w wannie z hydromasażem – oto czego potrzebował. Czuł się wyluzowany, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy jakaś uparta myśl nie dawała mu spokoju…

Otulony w miękki frotowy ręcznik znów podszedł do okna. Widok Szanghaju nocą całkowicie go pochłonął. W wodach rzeki odbijały się tysiące świateł, które błyszczały jak najdroższe klejnoty. Czarna noc otulała jak atłas wysokie budynki podświetlone kolorowymi reflektorami. Magia – pomyślał – to naprawdę magia.

Kto by powiedział, patrząc na ten cudny widok, że to położone w delcie Jangcy miasto jest nie tylko jednym z najludniejszych miast świata, ale także największym chińskim ośrodkiem gospodarczym i finansowym. Miasto leżące teraz u jego stóp, tak nierealne i czarowne, że zapierało dech w piersiach, to w rzeczywistości prężnie rozwijające się gospodarczo miejsce… Miejsce z giełdami towarowymi, bankami i przemysłem. Nie na darmo Szanghaj nazywano Paryżem Wschodu czy Królową Orientu. To miasto z ponadtysiącletnią historią potrafiło zachwycać i zaskakiwać…

Odstawił pustą szklankę na stolik. Przymknął oczy… Znów zawładnęła nim ta cisza. Tym razem miał wrażenie, że po długiej męczącej podróży powrócił do domu. Poczuł zapach piołunu i rumianku.

– Szept tu, tu szept, szept – usłyszał. – Szeeeptuuu, szeee… szep…

Dźwięki były coraz głośniejsze. Wydawało mu się, że ktoś stoi obok fotela. Jego powieki były ciężkie jak ołów.

– Szeeptuu, sze… szeeep…

Ogarnęła go senność i po chwili zanurzył się w krainie, która zazwyczaj daje ukojenie, ale czasem potrafi też przerażać.

x x x x x

Słońce chyliło się ku zachodowi. Cichł świergot rozbawionych ptaków. Na polanę wkradł się cień, który powoli przysłaniał krwistą poświatę szykującego się do snu słońca. Gdzieś wysoko słychać było dźwięczny trel lerki. Gorące powietrze przesycone zapachem ziół i kwiatów powoli nasycało się wilgocią płynącą z pobliskich bagien. Nadchodził zmierzch.

Zza kępy olszyn wychyliła się zwiewna postać dziewczyny otulonej w złoto-zieloną tunikę. Jej jasne włosy zdobił bladozielony wianek. Niosła kosz pełen roślin. Szła tak lekko, iż wydawało się, że jej bose stopy nie dotykają ziemi.

Dotarła na koniec polany, gdzie leżał wielki granitowy głaz o powierzchni gładkiej jak lustro. Wyjęła z kosza białą lilię i ułożyła ją pośrodku głazu. Dookoła niej umieściła suszone zioła. Zaczęła pląsać wokół, nucąc cicho prastarą pieśń. Jej ciało wdzięcznie wyginało się w rytm melodii. Wyglądała jak leśna rusałka. Krążyła coraz szybciej i szybciej. Jasne włosy dziewczyny zdawały się tańczyć, jak gdyby były odrębną istotą. Zmęczona upadła na kolana. Chwilę coś szeptała, po czym podpaliła zioła. Z kamienia wystrzelił snop białych iskier.

– Cokolwiek czynisz, myśl o mnie… Jesteś związana ze mną już na zawsze… Nie ma odwrotu – usłyszała.

x x x x x

Postanowił odwiedzić ogród Yuyuan. Wielokrotnie chciał go zobaczyć, nigdy jednak nie miał na to czasu. Zawsze liczył się tylko biznes. Dzień był pogodny. Łagodny wietrzyk delikatnie muskał mu twarz. Odetchnął pełną piersią i ruszył w kierunku promenady.

Po rzece leciutko sunęły smukłe łodzie. Ten widok przypomniał mu dawne studenckie czasy i spływy kajakowe z przyjaciółmi… Tak, wtedy miał jeszcze przyjaciół… Jak to się stało, że tyle utracił, choć był tak bogaty? Jak przez mgłę przypomniał sobie, ile razy odmawiał wspólnych spotkań, bo interesy były zawsze na pierwszym miejscu. Bardziej opłacało mu się spotkać z prezesami wielkich korporacji niż ze starą wiarą w pubie na piwie. A kiedy jego najlepszy przyjaciel potrzebował pomocy, Maks musiał wyjechać do Australii w ważnych interesach. „Nie gniewaj się, stary, muszę jechać, bo stracę ten kontrakt. Pogadamy, jak wrócę…” Nie pogadali. Jak wrócił, było za późno. Waldi już nie żył…

Po piętnastu minutach stanął przed bramą zwieńczoną podobiznami smoków. Przed nim znajdował się dwuhektarowy ogród, utworzony w latach 1559–1577 przez Pan Yunduana jako miejsce wypoczynku jego starego, schorowanego ojca. Ten zielony azyl podzielono białymi murami. W ogrodzie pyszniły się pięknie pachnące kwiaty, które okalały liczne ażurowe pawilony; misterne mostki przerzucone przez stawy i rzeczki zachęcały do tego, aby z ich wysokości podziwiać piękne kolorowe ryby.

Szedł przed siebie, wdychając słodką woń kwiatów. Było pięknie, a mimo to czuł się jakoś dziwnie. Miał wrażenie, że coś się za chwilę stanie. Obejrzał się za siebie… Nikt za nim nie szedł, tylko w oddali mignęła mu jakaś zakochana para. Szedł dalej, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Serce w jego piersiach przyspieszyło pracę. Skręcił w prawo i stanął przed najsłynniejszym elementem ogrodu – olbrzymim kamieniem o fantazyjnym kształcie, z licznymi porowatymi otworami. Serce waliło mu tak, jakby za chwilę miało wyrwać się z piersi. Każdym swoim nerwem czuł, że musi dotknąć kamienia. Wyciągnął rękę i…

Czas się zatrzymał. Znowu czuł zapadającą ciszę…

– Szeep… szu… szeptu…

Głęboko wciągnął powietrze i przymknął oczy… Gdy je otworzył, wszystko minęło. Ja wariuję – pomyślał. Spojrzał na głaz, ale wszystko wydawało się normalne. Zapiekła go dłoń. Spojrzał na nią i zobaczył, że w miejscu, w którym zetknęła się z kamieniem, ma mały czerwony ślad w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. Po chwili pieczenie ustało; gwiazda wyglądała jak znamię, które było na dłoni od zawsze. Co jest, co się dzieje? Czy naprawdę tracę zmysły? Ponownie spojrzał na kamień. Podobno dawniej stanowił własność cesarza Song Huizonga, który był malarzem, kartografem i wielbicielem sztuki. Maks słyszał, że za jego panowania zbiory zebranych przez niego dzieł liczyły ponad sześć tysięcy obrazów różnych znakomitych malarzy. Ten niezwykły głaz pochodził z jeziora Tai Hu w prowincji Jiangsu. Jezioro to w dawnych czasach było laguną; w okresie holocenu została ona odcięta od morza. Ponoć w dewonie właśnie w tę okolicę uderzył meteoryt, tworząc krater, którego ślady są widoczne do dzisiaj.

Ten głaz to właśnie meteoryt. Maks nigdy nie słyszał, by miał on jakąś nadzwyczajną moc czy był napromieniowany. Więc co, do cholery, znaczył ślad na jego ręku? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Poczuł zmęczenie. Skierował się do sławnej herbaciarni Huxinting, która znajdowała się obok ogrodu. Czarka zielonej herbaty z jaśminem postawi mnie na nogi – pomyślał.

x x x x x

Otworzyła oczy. Świtało. Przez uchylone okno wpadały dźwięczne trele raniuszka. Uśmiechnęła się i leniwie przeciągnęła. Czuła się wspaniale. Poprzedniego wieczoru połączyła się z boginią Gereną. Otrzymała magiczne wsparcie, które dało jej specjalną opiekę i ochronę przed przeciwnikami magii. Była uczennicą białej czarownicy – udało się.

Od dziecka fascynowała się światem roślin, jej cioteczna babka była zielarką. To ona nauczyła Elenę rozróżniać zioła, to ona przekazywała jej wiedzę dotyczącą ich uzdrawiających i trujących właściwości. Elena wiedziała, kiedy i gdzie zbierać babkę lancetowatą, dziurawiec, fiołek trójbarwny czy silnie trujące jaskółcze ziele. Ważny był nie tyko miesiąc zbierania, ale także konkretny dzień. Babula – bo tak się zwracała do swojej prawie stuletniej ciociobabci – uczyła ją, jak suszyć rośliny, jak przyrządzać napary i wyciągi. W jej przestronnej kuchni wisiały pęki kozłka lekarskiego, krwawnika pospolitego, lawendy i lnu. Przychodzili do niej ludzie z całej wsi, aby otrzymać pomoc na różne dolegliwości. Babula nikomu nie odmawiała. Przy jej boku Elena codziennie odkrywała coś nowego i codziennie upewniała się, że to jej świat.

Z czasem staruszka przekazała dziewczynie swoją starą księgę z rycinami ziół i owoców drzew oraz przepisami na mikstury. Niektóre eliksiry musiały być mieszane podczas pełni księżyca, inne podczas nowiu czy trzeciej kwadry. Często podczas przygotowań Babula cicho nuciła stare pieśni i zaklęcia. Cieszyła się, że może przekazać cały ten ogrom wiedzy swej przyszywanej wnuczce. Jej siostra, babcia Eleny, była całkowicie przeciwna tym „czarom”. Robiła wszystko, by odsunąć wnuczkę od swej siostry. Jednak im bardziej jej tego zabraniała, tym usilniej kroki Eleny kierowały się ku starej chacie Babuli.

Elena wcześnie straciła rodziców; wychowaniem wnuczki zajęła się jej babcia Adela – matka mamy. Razem zamieszkały w wiejskim, ceglanym domu. Babcia utrzymywała się z pszczelarstwa: kochała te pożyteczne owady, troszczyła się o nie, a te obdarowywały ją tak wspaniałym miodem, że każdy w okolicy pragnął mieć choćby mały słoiczek tego przysmaku. Siostra babci, Julia, mieszkała na skraju wsi w dużym, krytym gontem, drewnianym domu. Ponieważ obydwie były wdowami, całą swoją uwagę i opiekę skierowały na Elenę. Była ona uroczym i pogodnym dzieckiem; kiedy zamieszkała u babci, miała dwa latka – i z czasem jej pamięć o rodzicach się zatarła. Kochała swoje babcie, a one robiły wszystko, by była szczęśliwa.

Dziewczynka wzrastała wśród przyrody. Szanowała wszystko, co żyje, kochała naturę. Dlatego tak chętnie przebywała w towarzystwie Babuli Julii, która z ochotą odkrywała przed nią tajniki przyrody. Była grzeczna i mądra. Z ochotą chodziła do szkoły i była prymuską – nie stanowiło to jednak jakiejś specjalnej jej zasługi, po prostu nauka przychodziła dziewczynie bardzo łatwo. Kiedy wyjechała na studia, Babula często chorowała. Cierpiała na bóle stawów i mięśni, często traciła przytomność. Nie chciała zgodzić się na wizytę u lekarza, uważała, że sama sobie poradzi. I o dziwo jej napary z ziół i maści, które sama sporządzała, stawiały ją na jakiś czas na nogi. Jednak słabości cyklicznie powracały. Adela pomagała siostrze, ale ta nie chciała z nią zamieszkać, wolała być sama wśród swoich ziół i kwiatów.

Kiedy Elena skończyła studia, powróciła na wieś i zamieszkała w chacie Babuli, a ta z ochotą przyjęła jej pomoc i wsparcie. Wtedy to właśnie Adela, osoba łagodna i tolerancyjna, po raz pierwszy kategorycznie sprzeciwiła się decyzji Eleny. Robiła wszystko, by dziewczyna zrezygnowała z zamieszkania z jej siostrą.

– Dlaczego nie? Dlaczego, babciu? Przecież ty też nie jesteś już taka młoda, nie masz tyle sił co kiedyś! Będziesz miała czas zająć się sobą, a ja przejmę opiekę nad Babulą.

– Tu nie chodzi o mnie – przerwała babcia. – Tu chodzi o ciebie. Usiądź, zaparzę kawę. Czas, abyś się o wszystkim dowiedziała.

x x x x x

Siedział w przytulnym wnętrzu herbaciarni i popijał parujący, aromatyczny napar. Siedzący naprzeciwko niego starszy człowiek uważnie mu się przyglądał. Maks otaksował go wzrokiem i zamówił następną filiżankę herbaty.

– Przepraszam pana, czy mogę się przysiąść?

Maks podniósł wzrok i ujrzał człowieka, który przed chwilą go obserwował. Był dużo starszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Miał zmęczone oczy, długie siwe włosy i postrzępioną brodę. Ubrany był w czarne hanfu. Podpierał się laską zakończoną srebrną rączką w kształcie głowy smoka.

– Tak, naturalnie, proszę usiąść.

– Dziękuję. Zapewne dziwi pana, że w miejscu, w którym jest tyle wolnych stolików, ośmielam się dołączyć.

– Pewnie nie lubi pan pić herbaty sam – odparł Maks z uśmiechem.

– No cóż, to też, ale…

Przerwał, bo kelner właśnie przyniósł zamówiony napój. Kiedy Maks wyciągnął rękę po filiżankę, zauważył, że starzec z uwagą przygląda się jego dłoni.

– Może zamówić panu coś do picia? – zapytał.

Chińczyk drgnął. Wpatrywał się w niego dziwnym wzrokiem, wyraźnie pobladł.

– A więc nadszedł ten dzień. Przepowiednia w końcu się spełni – wyszeptał.

– Nie rozumiem… O co chodzi? Jaki dzień, o jakiej przepowiedni pan mówi? – Maks zbladł.

– Chwileczkę, młody człowieku. Wszystko po kolei. Pozwól, że się przedstawię i wszystko wyjaśnię. Nazywam się Lu Sheng. Urodziłem się w prowincji Jiangsu. Jestem, można by rzec, po trosze filozofem, po trosze naukowcem badającym możliwości ludzkiego umysłu, po trosze taoistą. Wiele, wiele lat poświęciłem na doskonalenie swego ciała i umysłu. Chciałem tym sposobem osiągnąć stan zrównoważonej ludzkiej egzystencji i wolności duszy. Przez wiele dekad studiowałem konfucjanizm. Wierzyłem, że człowiek jest w stanie uczynić wszystko, co jest potrzebne do doskonalenia życia i kultury. Pracowałem nad swoją intuicją i spontanicznością. Medytacja… To ona pochłonęła połowę mojego życia.

Zamilkł. Maks w skupieniu przyglądał się starcowi. Tak naprawdę chciał go przeprosić i opuścić kawiarnię, jednak było w nim coś, co przyciągało go jak magnes.

Starzec westchnął i kontynuował swą opowieść.

– Widzisz, młodzieńcze, na początku konfucjanizm i taoizm były bardziej filozofią niż religią. Później zasady, które nazywamy Drogą Mocy, uległy przekształceniu w kult z wieloma bogami. Taoizm nabrał cech mistycznych, wiele w nim zabobonów i baśni. Znalazłem w nim, oprócz elementów konfucjanizmu i szamanizmu, elementy chrześcijaństwa i buddyzmu. Te ostatnie dały mi możliwość badania reinkarnacji. Jednak mnie interesowało coś więcej: nieśmiertelność. Dlatego poświęciłem się medytacji i doskonaleniu duchowemu. Zgłębiłem pięć żywiołów, czyli przemian – wodę, drzewo, ogień, ziemię i metal.

– Czy udało się panu zgłębić nieśmiertelność? – zapytał Maks z lekką nutką ironii w głosie.

– Ależ tak, drogi chłopcze. Inaczej nie rozmawiałbym dzisiaj z tobą.

– Ale dlaczego rozmawia pan akurat ze mną?

– Cierpliwości, cierpliwości, wszystko po kolei. To naprawdę jest dość skomplikowane. Żebyś mógł mnie zrozumieć, muszę cofnąć się w swym opowiadaniu o dobrych kilkadziesiąt lat. Jak już mówiłem, chciałem zgłębić tajemnicę życia wiecznego. Zacząłem poszukiwać. Tak dotarłem do jednego z wielu chińskich systemów myślenia – do taoizmu. Przybyłem do klasztoru, w którym zająłem się nauką wielkiego Tao. Tao to droga, która opiera się na sile i zachowaniu pozostającym w zgodzie z porządkiem naturalnym. Nie będę ci teraz dokładnie o tym opowiadał. W każdym razie w tych czasach spotkałem fascynujących mnichów. Nauczyłem się cierpliwości. Mój mistrz, pozwolisz, że nie ujawnię jego tożsamości, wielokrotnie zawracał mnie ze źle wybranych dróg. Równocześnie pozwalał mi na wyciąganie własnych wniosków i podążanie ścieżkami prawdy. W taoizmie istnieje wiele bóstw. Chciałbym teraz opowiedzieć ci o Ośmiu Nieśmiertelnych. Bo tak naprawdę od nich wszystko się zaczęło. To, co wtedy się wydarzyło, doprowadziło mnie do ciebie.

x x x x x

– Posłuchaj, Eleno, co mam ci do powiedzenia. Jest to dla mnie bardzo trudne. Postaraj się mi nie przerywać. Nie, nic nie mów… Otóż wszystko zaczęło się jeszcze w czasach, kiedy ja i moja siostra byłyśmy małymi dziewczynkami. Mieszkałyśmy z rodzicami w wielkim białym domu nad ślicznym srebrzystym jeziorem. Nasz ojciec uwielbiał mamę, nie widział poza nią świata. Mama zajmowała się domem i ogrodem, ale nie tylko. Często gdy budziłam się w nocy, słyszałam, jak chodzi po kuchni i nuci jakieś dziwne pieśni. Potem parę razy widziałam, jak wychodzi w nocy i znika w mroku gęstego lasu za jeziorem. Coraz częściej słyszałam podniesione głosy rodziców, trzaskanie drzwiami. W pewną czerwcową noc mama przyszła do naszego pokoju, obudziła nas i kazała nam za nią pójść. Byłyśmy przerażone. Zaprowadziła nas na polanę; pośrodku niej leżał olbrzymi głaz, na którym ułożone były kwiaty i zioła. Podpaliła je, coś szeptała, a potem zaczęła tańczyć jak szalona. Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił jej postać… Okropnie się bałam. Matka wrzuciła coś do ognia i dookoła rozbłysły tysiące kolorowych iskier. Bałam się coraz bardziej. I nagle usłyszałam głos. Do dziś, kiedy o tym pomyślę, zaczynam się pocić ze strachu…

– Co dalej, babciu, mów, co dalej?

– Prosiłam, byś nic nie mówiła. To trudne, bardzo trudne…

Babcia zamilkła, a Elena siedziała jak zahipnotyzowana. Adela westchnęła.

– Ten głos… Na początku to był szept, potem stawał się coraz głośniejszy. Pamiętam, że matka wzięła nas za ręce i pociągnęła w stronę ognia. Ja opierałam się z całych sił, ale moja siostra była zachwycona. Matka była w jakimś szalonym transie. Ciągle powtarzała: „Oto one, oto one, to najcenniejsze, co mam. Ofiarowuję je tobie”. Popchnęła nas w kierunku ognia. Ja upadłam, a na Julię spadł snop iskier. Wtedy na polanę wpadł z krzykiem nasz ojciec. Szybko wziął mnie na ręce. Pamiętam jeszcze, że mama się śmiała, a Julka stała jak zaczarowana, cała jakaś taka świetlista i promienna… Ocknęłam się rano w łóżku. Myślałam, że to był sen… Obok spała Julia. Wszystko wydawało się takie samo jak zawsze. Jednak było to tylko złudzenie. Na dole rodzice głośno się kłócili. Ich krzyki obudziły moją siostrę. Kiedy usiadła na łóżku, zobaczyłam w jej czarnych włosach biało-srebrzyste pasmo, którego dotąd nie miała… i coś się zmieniło w jej oczach… Tak… to było niesamowite. Ojciec spakował moje i swoje rzeczy. Wyjechaliśmy z tego domu. Julka chciała jednak zostać z matką; była w tym tak zdeterminowana, że żadne argumenty taty do niej nie trafiały. No cóż, miała prawie siedemnaście lat i uważała się za dorosłą. Była uparta, a matka stała za nią murem. Ja miałam tylko osiem lat. Dziś myślę, że ojciec za wszelką cenę chciał mnie ratować przed szaleńczymi praktykami mamy…

Adela zaczerpnęła powietrza i kontynuowała:

– Wyjechaliśmy nad morze. Tam chodziłam do szkoły, a tata pracował i powoli wszystko się normowało. Wiedliśmy spokojne, szczęśliwe życie. Rodzice się ze sobą nie kontaktowali. Ojciec był moim najlepszy przyjacielem i powiernikiem moich tajemnic i planów. Niestety zaczął chorować. Miewał wysokie gorączki, majaczył. Powtarzał, że moja matka to wiedźma, że oddała nas swoim duchowym przewodnikom. Prosił, bym nigdy nie wracała do rodzinnego domu. Wkrótce po tym zmarł. W dniu jego pogrzebu otrzymałam telegram od Julii, w którym sucho informowała mnie o śmierci matki i proponowała, byśmy razem zamieszkały. Nie miałam wyjścia, wróciłam do domu.

Wokół babci panowała cisza, Elena nie słyszała nawet bicia swojego serca.

– Julia wyrosła na piękną kobietę. Zajmowała się ziołolecznictwem. Od ludzi z wioski dowiedziałam się, że miała męża, ale podobno zaraz po ślubie zginął w wypadku samochodowym. Moja siostra nigdy o tym nie wspominała. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Ja wyszłam za mąż, potem urodziła się twoja mama. Wtedy zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy. Na progu swego domu znajdowałam pęki ziół, martwe zwierzęta, a w moim ogrodzie w środku lata więdły kwiaty. Twoja mama zaczęła chorować, lekarze nie wiedzieli, co jej dolega. Wtedy przyszła Julia i zaproponowała kurację ziołami. Była już uznaną zielarką nie tylko w okolicy, ale też w odległych miastach i wsiach; pomogła wielu osobom. Po tygodniu picia ziół moja córka wyzdrowiała. Wtedy nadeszła następna tragedia. Twój dziadek wracał z konferencji i wpadł w poślizg, jego samochód uderzył w drzewo… zginął na miejscu.

Elena wstrzymała oddech, jednak babcia kontynuowała:

To był straszny cios, długo dochodziłam do siebie. W tym czasie Julia się nami zajmowała, pomagała i troszczyła się o wszystko. Potem twoja mama wyjechała na studia. Kiedy wróciła, była taka szczęśliwa – właśnie poznała twego tatę… Postanowili się pobrać, a ja cieszyłam się razem z nimi. Tuż przed ich ślubem przyszła do mnie Julka, strasznie zdenerwowana. Powiedziała, że moja córka nie może wyjść za mąż, że nasza matka poświęciła nas bogini Gerenie, że żadnej z nas nie wolno założyć rodziny. W zamian za to bogini obdarowała nas mocą uzdrawiania, siłą rzucania zaklęć i umiejętnością przepowiadania przyszłości innym. Myślałam, że moja siostra oszalała. Przecież ja nikogo nie leczyłam, nie parałam się tym cały zielarskim świństwem. Mało tego, pamiętałam tę straszną noc – przecież tata zabrał mnie stamtąd, nie miałam z tym nic wspólnego. Wyrzuciłam Julię za drzwi. Byłam wściekła. Twoi rodzice zaś pobrali się i wyjechali. Wszystko układało się wspaniale. Byli szczęśliwi, a ja razem z nimi. Nie kontaktowałam się z siostrą aż do śmierci twoich rodziców. Wtedy przysłała mi list. Pokażę ci go.

Babcia poszła do pokoju i po chwili przyniosła pożółkłą kopertę, z której wyjęła list. Podała go Elenie. Dziewczyna drżącymi rękami rozłożyła papier i zaczęła czytać.

Kochana siostro!

Nie chcesz mnie znać, nie wpuszczasz do domu. Gdybyś mnie posłuchała, Twoja córka by żyła. Nasza matka była białą wiedźmą. Wyznawczynią bogini Gereny. Gdybyś nie uciekła wtedy przed laty, i Ty miałabyś moc. Nasza matka cały czas nas chroniła. Opieka Gereny daje niesamowitą siłę i bezpieczeństwo, jednak jej gniew niszczy wszystko. Za to, że nie przejęła władzy nad Tobą, za to, że nasz ojciec Cię zabrał i przerwał rytuał, nasza matka musiała zapłacić życiem. Nigdy nie pytałaś, jak umarła… Mamę znalazłam na polanie. Była cała czarna i spuchnięta. Podobno została otruta. Ja wiem, że to Gerena ją zabrała. Ja byłam jej posłuszna.

Tak naprawdę się boję… Czasem wydaje mi się, że nie ma białej magii. Dlatego nie rzucam czarów. Zajmuję się tylko ziołami, które leczą, nie dotykam trucizn. Noszę ochronne amulety. Robię wszystko, by ją zadowolić… Jednak i ja musiałam zapłacić za Twe nieposłuszeństwo… Gerena zabrała mi męża. Przypuszczam, że wypadek Twojego męża też ona spowodowała. Mogłam to przerwać, poświęcając jej Twą córkę, ale bez Twojej zgody nie mogłam tego zrobić… Wiem, że na to byś nie pozwoliła. Gerena jest wściekła… Przypuszczam, że dlatego matka i ojciec Eleny zginęli. W żyłach Twej wnuczki płynie nasza krew. Po odrzuceniu przez Ciebie mocy i po śmierci swej matki, która też miała predyspozycje, by stać się białą wiedźmą, Twoja wnuczka została obdarzona potrójną mocą… Jeśli ją przyjmie, będzie silniejsza niż ja czy nasza matka. Nie próbuj temu przeszkodzić… Już nic nie zależy od ciebie… Nie masz takich sił, by zmienić jej przeznaczenie.

Ściskam i mocno całuję

Julia

– I co ty na to, Eleno? Błagam cię na wszystkie świętości, porzuć zielarstwo, wyjedź stąd jak najdalej. Nie zajmuj się czarami, mocami, nie rozmawiaj z Babulą. Najlepiej o niej zapomnij. Wyjedź, Eleno, przecież skończyłaś biologię, na pewno znajdziesz pracę i szczęście gdzie indziej. Zostaw te złe moce.

– Ależ babciu, to nie są żadne złe moce. To dobra biała magia. Myślę, że Babula nie ma racji… Te wypadki, choć okropne, to tylko zbiegi okoliczności. Babciu, ja pomagam ludziom tak jak Babula. Myślę, że napisała ten list specjalnie, aby ci zrobić na złość za to, że nigdy nie akceptowałaś tego, co robi. Gerena jest wspaniała. Wskazuje tylko dobre drogi. Ja to wiem.

– Dziecko, używanie magii w jakimkolwiek celu jest złe. Przecież wiesz, że nie chodzi tu tylko o leczenie ziołami. Te księgi, które dała ci Babula… Wiem, że dostała je od naszej matki. Przecież tam są nie tylko przepisy na mieszanki lecznicze, lecz także zaklęcia.

– Babciu, tam są niewinne zaklęcia dla dobra ludzi. Tam są zaklęcia na to, by ziemia obrodziła, na leczenie skutków choroby, na leczenie ran, na bezpłodność.

– Przestań… Dobrze wiem, że to początek. Nie na darmo te praktyki od tysiącleci zakazywane są przez Kościół. To moce nieczyste, nieważne, czy białe, zielone, czy czarne. Jak zwał, tak zwał. Ja wiem jedno: to jest złe. Jeszcze możesz to zostawić. Wykorzystaj swój dar inaczej… Błagam cię, dziecko!

– Już za późno. Postanowiłam. Będę pomagała ludziom po swojemu, a moją przewodniczką i opiekunką będzie Gerena.

x x x x x

Powoli zapadał wieczór, w herbaciarni zapalono kolorowe latarenki. Stary człowiek wpatrywał się w ich blask.

– Cóż to za nieśmiertelni?

– Jesteś okropnie niecierpliwy… Jak wszyscy biali ludzie. Powoli, niczego nie przyspieszaj. Otóż, jak zapewne wiesz, w taoizmie istnieje wielu bogów. Troje czystych – to najwyżsi bogowie, potem Ośmiu Nieśmiertelnych, o których wspomniałem. Następnie Bi Fango – bóg ognia, Bi Gan – bóg dobrobytu, Chang’e – bogini księżyca, i Leigong – bóg błyskawicy. Jest jeszcze Mazu – bogini morza – oraz wielu, wielu innych. Wiele lat się z nimi zapoznawałem, byli mi kompasami w rozumieniu ziemskich zjawisk. Jednak tak naprawdę wszystko, co chciałem uzyskać, skupiało się na owych Nieśmiertelnych.

Wziął głęboki oddech.

– Należy do nich Zhongli Quan – stary brzuchaty mężczyzna, który zawsze w dłoniach trzyma wachlarz z końskim włosiem. To wielki alchemik. Następnie jest He Xiangu – jedyna kobieta w tym gronie, która zawsze ma przy sobie lotos i brzoskwinię. Uznawana jest za patronkę lekarzy. Legenda głosi, że zaatakował ją demon, a wtedy pomógł jej Lü Dongbin; to on dołączył ją do grona nieśmiertelnych. Lü Dongbin to najważniejszy z Ośmiu. Posiada niezwykły miecz, którym zabija demony. Potem jest Han Xiangzi z fletem. Był on ponoć taoistycznym ascetą, który zrezygnował z życia doczesnego. To jego doskonałe cnoty sprawiły, że po śmierci został jednym z Nieśmiertelnych. Zhang Guolao to z kolei nietoperz, który przemienił się w człowieka. Przemieszcza się na ośle, którego może składać, a gdy zwilży go śliną, zwierzę odzyskuje dawną postać. Jego znakiem rozpoznawczym są bambusowy bębenek, dwie pałeczki i pióro feniksa. Podobno uzyskał nieśmiertelność, gdy połknął pigułkę ożywiającą martwe ryby. Dał mu ją Li Tieguai, taoistyczny mistyk, który został spalony przez swoich uczniów, gdy jego dusza opuściła ciało. Dusza Li znalazła inną ludzką powłokę – wniknęła do ciała żebraka. Jego atrybuty to żelazna laska, tykwa i kalabasa. Następny to Lan Caihe o nieznanej płci. Jego atrybuty to kosz z kwiatami, flet lub miska. To patron grajków i śpiewaków. Ostatni z nich to Cao Guojiu z berłem lub kastanietami. Uważany jest za patrona aktorów. Każdemu z nich oddawałem należną cześć.

Starzec zmienił pozycję i mówił dalej.

– Poznanie ich poszczególnych darów zajęło mi mnóstwo czasu. Muszę ci powiedzieć, że z jednej strony Ośmiu Nieśmiertelnych to jakby jedna całość, z drugiej zaś każdy z nich chciałby być najważniejszy. Są o siebie okropnie zazdrośni. Mój przewodnik duchowy zwracał baczną uwagę na to, jak traktowałem poszczególne bóstwa. Wskazywał, co powinienem robić, aby były mi przychylne. W jednej chwili mogą one obrócić się przeciwko swemu wyznawcy i zniszczyć nie tylko jego ciało, ale i duszę. Jak już mówiłem, chciałem zgłębić tajemnicę życia wiecznego. Skupiłem się więc na Zhongli Quanie – alchemiku. Alchemia od wieków fascynowała ludzi. Łączy ona elementy chemii i fizyki, a także parapsychologii, metalurgii, medycyny i astrologii. Do tego dochodzą jeszcze mistycyzm i religia. Wspólny cel alchemików to transmutacja atomu w złoto. Chodzi o tak zwany kamień filozoficzny. Następny ich cel to lekarstwo na wszystkie choroby świata i coś, co jest dla mnie najważniejsze – eliksir nieśmiertelności.

Maksowi zaświeciły się oczy.

– Alchemia to nie tylko nauka, ale też filozofia obserwowania świata. Świat to zaś doskonała harmonia, w której wspaniale odnajdują się i uzupełniają takie żywioły jak woda, powietrze czy ogień. Ogień to symbol wiecznej przemiany. Nim zarządza bóg Bi Fango. Musiałem i jemu oddać należytą cześć. Jego ogień oczyścił mój umysł ze wszystkiego, co zbędne, co zaprzątało moje myśli. Wtedy dopiero mogłem, ogólnie mówiąc, zająć się rozpracowaniem tajemnej symboliki i treści, które zawarte były w księgach hermetycznych. Odrzuciłem wszystko to, co dotyczyło metalurgii, a skupiłem się na eliksirach dających nieśmiertelność. Wielu ludziom alchemicy wydawali się oszustami. Pragnę podkreślić, że to bzdura. To dzięki ich eksperymentom wynaleziono fosfor, rozpoczęto produkcję porcelany. W wyniku ich dociekliwości powstały takie związki chemiczne jak sole rtęci, arsenu czy woda królewska. Ja zaś dotarłem do źródeł nieśmiertelności. Musiałem tylko odpowiednio połączyć atrybuty Ośmiu Nieśmiertelnych.

– Jak pan to zrobił? – spytał Maks.

– No cóż, nie miej złudzeń… Tego ci nie wyjaśnię. Nie po to chciałem cię spotkać. Wszystko to, co do tej pory powiedziałem, to dopiero wstęp do tego, co najważniejsze.

– Proszę mówić, czekam z niecierpliwością.

– Tak, słusznie mówisz: „z niecierpliwością”. Ale będziesz musiał być cierpliwy. Wracaj do hotelu, już późno. Jak na pierwsze spotkanie i tak opowiedziałem ci dużo, może nawet za dużo. Odpocznij, spotkamy się tutaj jutro o piątej po południu.

– Dobrze. Proszę poczekać, zapłacę za herbatę i odwiozę pana, dokąd pan potrzebuje.

Wstał i skierował się do siedzącego za rzeźbioną ladą właściciela herbaciarni. Gdy się odwrócił, starego człowieka nie było już przy stoliku.

x x x x x

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Sze-szepty
Karta redakcyjna

Sze-szepty

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-291-9

© Majka Wielądek i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Magdalena Wołoszyn

Korekta: Krystyna Stobierska

Okładka: Anna Piwnicka

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek