Stać cię na więcej - Chris Lowney - ebook + audiobook + książka

Stać cię na więcej ebook i audiobook

Chris Lowney

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Korzystaj z wiedzy znakomitego lidera i odważ się na więcej

Strach przed podjęciem złych decyzji nie pozwala ci na dobre zmiany w pracy i w życiu osobistym?
Tempo codzienności zabija w tobie kreatywność?
Apatia, której być może doświadczasz, sprawia, że nie widzisz sensu swoich działań?

Czy istnieje sposób, by uwolnić się z zaklętego kręgu rutyny i nudy?        

Chris Lowney, przez lata odpowiedzialny za kluczowe decyzje w jednej z największych instytucji finansowych świata, odkrył 10 dobrych nawyków, które pomagają odzyskać szczęście i poczucie satysfakcji. Dzięki ogromnemu doświadczeniu osobistemu i menadżerskiemu zyskał pewność, że przestrzeganie kilku stałych zasad prowadzi do odnalezienia głębokiego sensu życia i osiągnięcia sukcesu zawodowego. Proponuje m.in.:

  • sam wyznaczaj sobie cele, zanim zrobi to twoje otoczenie,
  • określ priorytet i skoncentruj się na tym, co naprawdę się liczy,
  • zwróć uwagę na swoje myśli i odczucia – one sygnalizują, czy idziesz w dobrym kierunku.
  • Każdy dzień to niepowtarzalna szansa. Wykorzystaj ją!

    Chris Lowney – były dyrektor zarządzający w banku JP Morgan. Wybitny amerykański ekonomista, doświadczony konsultant w sprawach zarządzania biznesem. Autor opublikowanych w Wydawnictwie WAM bestsellerów: Heroiczne przywództwo. Tajemnice sukcesu firmy istniejącej ponad 450 lat oraz Heroiczne życie. Odkryj cel w życiu i zmieniaj świat.

     

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 95

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 52 min

Lektor: Chris Lowney
Oceny
4,1 (16 ocen)
8
6
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mariusz477

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra i dającą do myślenia.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Make Today Matter: 10 Habits for a Better LifeCopyright © 2018 Loyola Press All rights reserved.Published under arrangement with Loyola Press, Chicago, IL, U.S.A. Polish translation Copyright © 2019 by Wydawnictwo WAMOpieka redakcyjna: Kama HawryszkówRedakcja: Marek GurbaKorekta: Magdalena Merchut, Katarzyna OnderkaSkład i opracowanie graficzne: Lucyna SterczewskaProjekt okładki: Bogna Hamryszczak-GłowaczISBN 978-83-277-2128-0WYDAWNICTWO WAMul. Kopernika 26 • 31-501 Krakówtel. 12 62 93 200 e-mail: [email protected]Ł HANDLOWYtel. 12 62 93 254-255 e-mail: [email protected]ĘGARNIA WYSYŁKOWAtel. 12 62 93 260www.wydawnictwowam.plDruk: ABEDIK • Poznań

Dlaczego potrzebny jest aż kryzys?

Rok 2017, Houston, kilkanaście godzin po przejściu huraganu Harvey, największego od 2005 roku kataklizmu w Stanach Zjednoczonych. Ulicami płyną rwące potoki, w domach stoi cuchnąca woda. Telefony komórkowe raz działają, raz nie. Wszędzie widać przewrócone słupy i zerwane sieci energetyczne, a całe dzielnice tętniącego jeszcze niedawno życiem miasta są pogrążone w ciemnościach.

A w tym chaosie mój przyjaciel Larry, który stara się dotrzeć do zalanego domu swoich rodziców. „Mamę musieliśmy ewakuować łodzią, razem z łóżkiem, bo jest chora na parkinsona. Tatę cały czas podtrzymywaliśmy, gdy szedł, zanurzony po pas w wodzie, opierając się na balkoniku”.

Larry ciągle ma w pamięci widok rodziców z tamtych dni. Ale bardziej uderzyło go wówczas coś innego. „Wiesz co, Chris? Najbardziej poruszyła mnie współpraca i gotowość niesienia pomocy ze strony wielu ludzi, na przykład zupełnie obcego człowieka, który zjawił się nie wiadomo skąd z łodzią i pomógł uratować moją mamę. Nie było żadnych tarć na tle rasowym, żadnych różnic politycznych, żadnych konfliktów między mieszkańcami. Było po prostu pogrążone w chaosie miasto, w którym wielu potrzebowało wsparcia i pomocy – dostawali jedno i drugie”.

To, że w obliczu kataklizmu mieszkańcy Houston stanęli na wysokości zadania, wspierając się nawzajem, nie dziwi chyba nikogo. Różnego rodzaju kryzysy często wydobywają z nas to, co najlepsze, a zwykli ludzie stają się bezinteresownymi bohaterami. W takich chwilach nie zwracamy uwagi na drobne przykrości i widzimy wyraźniej, co się naprawdę liczy w życiu. Chcemy być najlepsi, jak to tylko możliwe, mamy w sobie chęć i energię, by wnieść swój pozytywny wkład w świat.

Wszystko to piękne, ale dlaczego trzeba aż sytuacji kryzysowej, byśmy mogli pokazać się z jak najlepszej strony? Dlaczego nie stajemy na wysokości zadania każdego dnia?

Tak jest w przypadku mojego przyjaciela Paula, młodego, pełnego energii ojca dwóch wspaniałych chłopców, pracującego ciężko na utrzymanie rodziny, któremu lekarze oznajmili, że ma nowotwór i zostało mu tylko kilka miesięcy życia.

Miało to miejsce wiele lat temu, a długotrwała terapia pozwoliła zamienić wyrok śmierci na przewlekłą chorobę, z którą jednak da się żyć. Niemniej świadomość możliwej rychłej śmierci zmieniła całkowicie jego stosunek do życia. Mówi mi, że od tamtej pory nie ma w nim miejsca na coś takiego jak „zły dzień”. Jest wdzięczny za każdy kolejny ranek. Niczego nie traktuje jako czegoś oczywistego, zagwarantowanego. Robi wszystko, żeby liczył się każdy dzień.

Robi wiele z tych rzeczy, którymi zajmował się przed chorobą; tych samych, które i my wszyscy robimy każdego dnia. Chodzi na spacery, dzwoni w ciągu dnia do żony, zawozi dzieci do kolegów i na basen, spotyka się na kolacji z przyjaciółmi i codziennie jeździ do pracy. Wszystkie te zwyczajne zajęcia są dla większości z nas praktycznie bez znaczenia; przepływamy przez nie, zajęci myślami o tym, co jeszcze musimy zrobić dzisiaj lub w najbliższych dniach. Zazwyczaj następnego ranka już o nich nie pamiętamy.

A Paul? On jest bardziej obecny w każdej z tych zwyczajnych chwil, a jego umysł nie błąka się już cały czas w krainie marzeń lub skarg dotyczących przeszłości. Zamiast poddawać się apatii lub wzburzeniu, wita każdy dzień z determinacją i wdzięcznością. Chwyta każdy dzień jak niepowtarzalną szansę, ponieważ każdy dzień postrzega jako dar. I o tym właśnie mówi ta książka: by chwytać wszystko, co niesie z sobą każdy dzień, i każdego dnia stawać na wysokości zadania.

Nawet gdyby tylko kilka milionów ludzi na Ziemi umiało żyć z poczuciem celu, koncentrując się na każdej chwili dnia, świat na pewno byłby dla nas lepszym miejscem – byłoby w nim więcej miłości i czulibyśmy się w nim bardziej jak w domu.

Wiem, że to nie jest takie proste. Każdego ranka porywa nas chaotyczny prąd kariery, mediów społecznościowych i konsumpcji. Koncentruję się na wszystkim, co muszę zrobić, i tracę z oczu znacznie ważniejsze pytania: „Po co w ogóle robię to, co robię?”, „Co się naprawdę liczy?”. Dlatego następny rozdział zaprasza każdego z nas do tego, by przyjrzeć się ponownie tym pytaniom i ­odpowiedzieć, co jest dla nas ważne.

Czym innym jednak jest powiedzieć, co się dla nas liczy, a czym innym realizować to każdego dnia. Zawsze znacznie łatwiej przychodzi mi wyobrażenie sobie idealnego siebie niż stawanie się idealnym sobą. Nie umiałem zdobyć się na odwagę i powiedzieć w pracy na zebraniu tego, co trzeba było powiedzieć. Nie potrafiłem wykrzesać z siebie odrobiny empatii i pomóc tamtemu nieznajomemu, gdy ewidentnie tego potrzebował. Nie mam na tyle silnej woli, by rozwijać swoje talenty. Brak mi odwagi, by iść za swoimi marzeniami i zająć się zawodowo czymś innym niż to, co robiłem do tej pory. Tyle godzin przeciekło mi przez palce i zmarnowałem je, odwiedzając wciąż portale społecznościowe, zamiast spożytkować je na coś ważniejszego.

A przecież stać mnie na więcej, wszystkich nas stać na więcej. Wiem to, ponieważ przez całe lata inspirowali mnie zwykli, nieznani światu ludzie, którzy żyli i żyją tak, że liczy się dla nich każdy dzień (nie są to jacyś nadludzie ani święci – być może z wyjątkiem jednej osoby, która zasługuje na to miano – zresztą zobaczycie sami). W ich życiu można odnaleźć wzory postaw i zachowań, dzięki którym są szczęśliwsi, skuteczniejsi w działaniu, bardziej wdzięczni za wszystko Bogu. To, co praktykują każdego dnia, jest bardzo proste i każdy z nas mógłby ich naśladować, nawet od jutra. Zacznijmy zatem. Posłuchajmy, co chcą nam powiedzieć, i zobaczmy, jak możemy robić to samo, co oni.

Zacznij od podstaw: zdecyduj, co jest dla ciebie najważniejsze

„Czyż więc poznanie […] celu nie jest rzeczą wielkiej wagi także dla życia i czyż [dzięki niemu] nie jest nam łatwiej utrafić w to, co należy, tak jak łucznikom, którzy mają cel przed oczyma?”1 Tak ­powiedział Arystoteles. I był w błędzie.

Gdzieżbym śmiał rzucać wyzwanie jednemu z zawodników intelektualnej wagi ciężkiej. Wiele jednak bym dał za to, by moje życie było tak proste, jak trening łucznika mierzącego do tarczy. Bardziej przypomina ono jednak strzelanie z łuku do ruchomego celu, i to jeszcze z końskiego grzbietu, w galopie. No i nie zapominajmy, że gdy ja mierzę z łuku w kogoś, ktoś inny mierzy z łuku we mnie.

Arystoteles nie miał na myśli łucznictwa ani nawet takich życiowych celów jak zdobycie świetnej pracy, zamieszkanie w lepszym domu lub przygotowanie dzisiejszego obiadu. Pisał o bardziej podstawowych kwestiach, jak pytanie, na czym polega szczęśliwe i sensowne życie. Lub mówiąc inaczej, co się naprawdę liczy.

I nie można mu odmówić racji. Nigdy nie trafisz w cel, którego nie widzisz, zaś dla większości z nas nie jest on wyraźny. Bo kto z nas wyskakuje co rano z łóżka od razu z myślą: „Oto widzę wyraźnie przed sobą mój życiowy cel! Poświęcę zatem cały ­dzisiejszy dzień na to, by w niego utrafić”?

Rzymski filozof Seneka przedstawił tę samą myśl jeszcze inaczej: „Dla żeglarza, który nie wie, do jakiego portu podąża, niepomyślny jest każdy wiatr”2. Gdy brak nam wyraźnej wizji tego, co nadaje sens życiu, może okazać się prędzej czy później, że dryfujemy.

Ktoś mi kiedyś opowiadał o pewnym przedsiębiorcy, człowieku niebywałego sukcesu, którego zaczęły trapić wątpliwości, jakie dopadają czasami ludzi osiągających nieprzeciętne powodzenie. Gdy są już na szczycie, myślą sobie: „I to już wszystko?”.

To zrozumiałe. Ludzie, pchani silnym pragnieniem, docierają na szczyt, koncentrując się z uporem maniaka tylko na tym, żeby… no właśnie, żeby dotrzeć na szczyt. Nic innego w życiu dla nich nie istnieje. Nawet rodzina schodzi na dalszy plan. Zaliczają kolejne zawodowe cele, cały czas wspinając się wyżej i wyżej po szczeblach drabiny. Dopiero gdy są już na górze, w ich głowach pojawia się pytanie, czy wybrali właściwą drabinę…

A zatem ów przedsiębiorca zaczął szukać kogoś, kto rzeczywiście rozgryzł problem sensu życia, i uznał za taką osobę matkę Teresę z Kalkuty, słynną na całym świecie za sprawą pokornej służby najbiedniejszym z biednych. Matka Teresa promieniowała spokojem i przekonaniem o słuszności celu, który obrała w życiu.

Wobec tego ów mężczyzna wyruszył z modnej dzielnicy Nowego Jorku, gdzie mieszkał, do niezbyt modnej dzielnicy Kalkuty, w której mieszkała matka Teresa. Ale dotarcie do Kalkuty to była dopiero połowa sukcesu. Bo trzeba wiedzieć, że matka Teresa nie miała wielkiej ochoty na pogawędki z bogaczami na temat sensu życia. Najważniejszą dla niej sprawą było zatroszczyć się o nędzarzy i ludzi umierających na ulicach Kalkuty. Jednak przedsiębiorca nalegał na spotkanie i kiedy wreszcie znalazła dla niego chwilę, był przekonany, że będzie to pierwsza z wielu głębokich rozmów z tak mądrą osobą.

Powiedział jej, że przybył do niej z drugiego krańca świata, żeby porozmawiać o tym, co jest kluczem do sensownego życia, i spytał, czy może się z nim podzielić jakąś wstępną mądrą wskazówką dotyczącą jego problemu. Matka Teresa odparła krótko: „Módl się codziennie i nie rób nigdy ­niczego, o czym wiesz, że jest złem”.

A potem na niego spojrzała. Wyobrażam sobie, że było to spojrzenie pełne dobroci, ale pewnie kryło się w nim także stwierdzenie: „No dobrze, odpowiedziałam na twoje pytanie. Możemy się ­pożegnać? Bo mam dużo rzeczy do roboty”.

Ten człowiek, otępiały po długim locie i zmianie stref czasowych, siedział pewnie jeszcze przez dłuższą chwilę jak rażony obuchem. Przyjmijmy jednak, że zrozumiał jak należy słowa matki Teresy i pomyślał: „Cóż mogę na to odpowiedzieć?”. Podniósł się, podziękował i wrócił do domu. Czy poszedł za jej radą? Tego nie wiem.

Słowa matki Teresy to wyzwanie skierowane pośrednio do nas i do tego mężczyzny, by przeorganizować nasze życiowe priorytety i zamiast myśleć o karierze lub jakimś celu finansowym, zacząć od odpowiedzi na pytanie, jakim człowiekiem chcemy się stać. Dopiero gdy mamy w głowie wyraźną wizję tego, co się naprawdę liczy w życiu, jesteśmy w stanie podejmować dobre wybory dotyczące kariery zawodowej, sposobu życia i wszystkich innych rzeczy. A jeśli chodzi o wewnętrzny pokój i poczucie sensu życia, których ten przedsiębiorca (i każdy z nas) tak bardzo pragnął i pragnie, to nie biorą się one z tego, co mamy i ile zarabiamy, lecz z tego, jak żyjemy i jak układają się nasze relacje z bliźnimi.

W takim razie co się naprawdę liczy? W ciągu wielu lat przeczytałem na ten temat grube tomy, ale ilekroć muszę odpowiedzieć na to pytanie, widzę, że wszystko sprowadza się do kilku prostych zasad. Wzięte razem stanowią pewnego rodzaju cel, wyobrażenie osoby, którą chciałbym być. Oto kilka zasad, które uznałem za ważne w życiu:

Dawaj innym tyle miłości, ile sam otrzymałeś i otrzymujesz3.„Wszystko, co zrobiliście dla jednego z tych najmniejszych moich braci [i sióstr], zrobiliście dla Mnie” – Jezus z Nazaretu (Mt 25,40)4.„Człowieku, zostało ci powiedziane, co jest dobre i czego Pan od ciebie żąda: powinieneś czynić sprawiedliwość, kochać miłosierdzie i postępować pokornie wobec twojego Boga” (Mi 6,8).„Nie czyń nikomu, co tobie niemiłe” (Tb 4,15).Wszędzie, gdzie jesteś i dokąd idziesz, rozsiewaj miłość. Niech każdy, kto do ciebie przychodzi, odejdzie szczęśliwszy5.

Byłbym przeszczęśliwy, gdybym zasłużył sobie po śmierci na takie epitafium: „Tu leży Chris, który dawał tyle miłości, ile jej dostawał, i który nigdy nie robił nikomu tego, co mu samemu było niemiłe” i tak dalej. Dzieli mnie od takiego epitafium jeszcze bardzo daleka droga, ale znam już kierunek, w którym chcę iść.

Zastosuj to do siebie

A ty? Jak chcesz żyć? Jaki jest twój cel? Do jakich zasad wciąż wracasz, czy to dla upewnienia się, że nie zgubiłeś swojej drogi, czy też po to, by na nią znów wkroczyć? Może warto odłożyć tę książkę, dać sobie dwadzieścia minut i odpowiedzieć w tym czasie na niektóre z tych pytań? Tak, właśnie teraz. Zanotuj na kartce swoje odpowiedzi (zapisując nie więcej niż stronę) i miej ją pod ręką, żeby móc dopisać lub sprecyzować coś, co przyjdzie ci do głowy podczas dalszego czytania.

A po skończeniu lektury włóż tę kartkę do Biblii, terminarza, książki kucharskiej – do jakiejkolwiek książki lub jakiegokolwiek notatnika, do których często i regularnie zaglądasz. Wracaj co najmniej kilka razy w roku do swoich przemyśleń o tym, co się liczy w życiu.

Bardzo bym chciał móc napisać, że gdy już się dowiesz, jak żyć, to zawsze będziesz żyć w taki sposób. Ba, gdyby to było takie proste… Ja sam wciąż nie dorastam do własnych oczekiwań, i to z różnych powodów. Wszystkie one wiążą się z jednym prostym faktem: jestem człowiekiem, a jeśli tego jeszcze nie wiesz, człowiek to taka istota, która zawsze coś sknoci. Swoje ułomności i naszą ludzką naturę wspaniale podsumowuje wielki chrześcijański apostoł Paweł, kiedy pisze: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę” (Rz 7,19).

Problemem nie było dla mnie przemyślenie i ustalenie tego, jak powinienem żyć; problemem było żyć zgodnie z tym, co ustaliłem. Moje zasady dotyczące tego, co się naprawdę liczy w życiu, nie są aż tak skomplikowane, to ja jestem skomplikowany i świat jest skomplikowany.

Kilka lat temu pomagałem w opiece nad moją mamą, którą powoli zabierała z tego świata białaczka. Wtedy wiedziałem, że trafiłem, jak łucznik, w sam środek tarczy – nigdy wcześniej nie było we mnie takiej pewności, że robię coś, co się naprawdę liczy. Bardzo kochałem mamę i byłem szczęśliwy, że mogłem pomóc w opiece nad nią.

Mimo iż cel mojego działania był tak szczytny, moje codzienne zachowanie pozostawiało czasem wiele do życzenia. Byłem wciąż niewyspany, przelękły i zestresowany, a wszystko to było po mnie widać. Nieraz warknąłem na pielęgniarkę środowiskową, traciłem cierpliwość, rozmawiając telefonicznie z konsultantką z firmy ubezpieczeniowej, albo najeżałem się, gdy moje rodzeństwo pytało, czy aby na pewno postąpiłem właściwie, podejmując taką, a nie inną decyzję w sprawie mamy.

Ale przynajmniej przez wszystkie tamte miesiące mojemu działaniu przyświecał wspaniały cel, czego nie mogę powiedzieć o wielu innych okresach mego życia, gdy zbaczałem z kursu, idąc za chciwością, egoizmem, lenistwem, gniewem, żądzą (nie ­zapominajmy o żądzy) i innymi demonami.

Aby rozwiązać mój problem, wcale nie musiałem przemyśleć po raz kolejny własnej długoterminowej wizji tego, co liczy się w życiu. Przeciwnie, wystarczyło skupić się bardziej na moich obowiązkach w danej chwili, bez względu na wszystkie szalone wewnętrzne impulsy, które mnie od nich odciągały. Kolejne rozdziały pomogą nam nauczyć się właśnie tej umiejętności, by każdego dnia zwracać większą uwagę na to, co nas w danej chwili zaprząta. W ten sposób przyswoimy sobie nawyki dążenia do tego, co się naprawdę liczy.

Takie nawyki potrzebne są nam dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Już samo poskromienie wewnętrznych demonów i trzymanie się priorytetów w życiu było nie lada wyzwaniem; teraz na dodatek musimy sprostać temu wyzwaniu we współczesnym piekielnie złożonym i chwiejnym świecie.

Gdy na przykład zajmowałem się chorą mamą, cały czas musiałem konfrontować się z sytuacjami, na które nie byłem w ogóle przygotowany: przedzierałem się przez niezrozumiałe dla mnie wyniki badań, różne przedstawiane mi możliwości leczenia, zapisy w polisie dotyczące tego, które formy terapii objęte są ubezpieczeniem, a które nie, i przez dziesiątki podobnych spraw. Gdy cały czas mocowałem się z decyzjami, które musiałem podejmować w sprawie mamy, wciąż zmieniały się okoliczności: wkradała się infekcja lub rosła gorączka. Miałem wrażenie, jakbym próbował znaleźć pewne oparcie dla stóp na chwiejnych kamieniach, a tymczasem jakiś złośliwy chochlik ciągle wytrącał mi je spod nóg.

WArmia amerykańska ma specjalny akronim na tego typu okoliczności: VUCA. VUCA to volatility (zmienność), uncertainty (niepewność), complexity (złożoność) i ambiguity (niejednoznaczność). Akronim odnosi się do sytuacji, gdy żołnierze muszą podejmować decyzje w najgorszych ­możliwych warunkach.

Mam nadzieję, że nikt z nas nie jest w tej chwili pod ostrzałem, niemniej i ty, i ja musimy dzisiaj radzić sobie ze zmiennością, niepewnością, złożonością i niejednoznacznością wielu sytuacji: gdy towarzyszymy bliskiej osobie w ciężkiej chorobie, wychowujemy nastolatka, musimy wybrać jedną z setek możliwych dróg kariery zawodowej, chcemy pomóc przyjacielowi, który wpadł w sidła narkomanii, lub zdecydować, co jest nieetyczne, a co etyczne we współczesnym świecie, gdzie praktycznie każde ludzkie działanie, może z wyjątkiem morderstwa, jest akceptowalne przynajmniej przez część naszych bliźnich.

Teraz połączmy nasz świat, którym rządzi zasada VUCA, z naszymi ludzkimi ułomnościami, a okaże się, że trafienie w życiowy cel to skok z dziesięciu metrów do dmuchanego dziecięcego baseniku.

Pisałem przed chwilą o tym, że życie w dwudziestym pierwszym wieku jest jak strzelanie do ruchomego celu. Teraz jednak widzę, że jest odwrotnie. Cel się wcale nie rusza. To raczej wszystko wokół nas, łącznie z nami, gna jak szalone. Cel jest często jasny i wyraźny, a większość z nas wie, co się liczy w życiu. Chcemy być szczęśliwi, chcemy zmieniać świat na lepsze i zostawić po sobie jakiś pozytywny ślad.

Widzę port, do którego chcę dotrzeć, tak jak to opisywał Seneka, i potrafię wyobrazić sobie, jaką osobą chcę być. Także moja życiowa wędrówka czasami wydaje się łatwa: morze jest spokojne, a wiatr mi sprzyja. Niekiedy jednak robi się niewesoło, a nawet niebezpiecznie. Przychodzą sztormy, zbaczam z kursu, psuje się busola.

W takich chwilach przypominam sobie „wiersz modlitwę” W.E. Garrisona, zaczynający się od słów: „Boże, Twoje morze jest tak ogromne, a moja łódź tak mała”. Tak właśnie czujemy się czasami w dzisiejszym zmiennym, niejednoznacznym, niepewnym i złożonym świecie. Są jednak ludzie, którzy cały czas próbują się w nim odnaleźć i trzymać kurs. W kolejnych rozdziałach książki poznacie ­niektórych z nich.

1 Arystoteles, Etyka nikomachejska, I,2 (1094a), przeł. D. Gromska, Warszawa 1982, s. 4.

2 Seneka, List do Lucyliusza LXXI, [w:] tegoż, Listy moralne do Lucyliusza, przeł. W. Kornatowski, Warszawa 2010, s. 238.

3 To adaptacja prawdy, z którą zetknąłem się po lekturze tekstu Steve’a Martina; zob. S. Martin, The Death of My Father, „The New Yorker” 2002, 17 czerwca, s. 84.

4 Wszystkie cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem [Biblia Paulistów], Częstochowa 2008.

5 Słowa przypisywane matce Teresie z Kalkuty.

Nawyk I

Wskazuj drogę

Mój wychowawca w szkole średniej rozmyślnie wpychał wszystkich uczniów klas pierwszych w szpony hazardu. W pewnym sensie można tak powiedzieć. Ojciec Steve Duffy krążył między stolikami na naszej stołówce, szukając naiwnych pierwszoroczniaków i zachęcając ich, żeby część swoich pieniędzy na lunch postawili na wynik sobotniego meczu koszykówki. Co tydzień zwycięzca zgarniał połowę zebranej w zakładach puli. Drugą połowę ojciec Duffy wysyłał na wsparcie ubogich w Afryce lub Azji.

Robił też inne podejrzane rzeczy, na przykład chodził po ulicach Nowego Jorku w poszukiwaniu afiszy, które mógłby wykorzystać na swoich lekcjach. Gdy znalazł taki afisz, to go najpewniej kradł. Nam mówił, że zawsze pytał o zgodę, czy może go sobie wziąć, ale wątpię, czy zadawał sobie aż tyle trudu. To były czasy, gdy w Nowym Jorku na ulicy grasowali przestępcy z bronią palną; jaki policjant zawracałby sobie głowę staruszkiem w sutannie, który podwędził afisz?

Ojciec Duffy przepracował w naszej szkole pięćdziesiąt siedem lat, co z pewnością jest rekordowym lub bliskim rekordu wynikiem. Gdy zacząłem chodzić do szkoły średniej w wieku czternastu lat, ojciec Duffy pracował tam już lat dwadzieścia. Ani ja, ani żaden z moich kolegów nie postawiłby wówczas złamanego centa na to, że ten wychudły, przygarbiony stary ksiądz przeżyje kolejne dziesięć lat, nie mówiąc o dwudziestu.

Ilekroć z poważną miną wyciągał rękę, wskazując coś kościstymi palcami, wyglądał jak starotestamentalny prorok i można było się spodziewać, że zaraz zacznie ciskać gromy lub utyskiwać, w rzeczywistości jednak emanował dobrocią. Uczył nas koniugacji łacińskich i chociaż pewnie powtarzał je tysięczny raz, robił to bez znudzenia. Wymyślał nawet różne rymowanki, żebyśmy łatwiej zapamiętali kolejne deklinacje, a wolny czas poświęcał na pracę z uczniami, którym łacina za żadne skarby nie chciała wejść do głowy.

Uczył nas także religii i pamiętam, jakim wstrząsem było dla nas, uczniów klas pierwszych, gdy przywoływał – o zgrozo! – słowa z musicalu Porgy and Bess, że „nie wszystko było tak, jak czytamy o tym w Biblii”6. Takie słowa wypowiadane przez księdza dla niektórych musiały być szokiem, ale ojciec Duffy chciał nam w ten sposób pokazać, że wielu fragmentów biblijnych nie należy czytać dosłownie, lecz właściwie je interpretować, ponieważ prawdy natchnione są często przedstawiane w Piśmie Świętym w formie poetyckiej lub za pomocą przypowieści.

Treść lekcji religii bywa trudna dla uczniów klas pierwszych, ale nie z ojcem Duffym, ponieważ pod koniec lekcji rozdawał odbite na powielaczu streszczenia wszystkiego, co musieliśmy wiedzieć, i nawet ci, którym zupełnie nie szła łacina, mogli