Stan nieważności - Katarzyna Kołczewska - ebook + książka

Stan nieważności ebook

Kołczewska Katarzyna

0,0
36,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Psychologiczno-obyczajowa powieść o walce o uwagę, miłość i prawdę we współczesnym świecie wypełnionym obrazkowym życiem na pokaz.

Julita jest inteligentną, niezwykle wrażliwą i świadomą osiemnastolatką, uwikłaną w życie swojej wyjątkowej rodziny, w ambicje rodziców i nadopiekuńczość matki.

Iwona, matka Julity, jest aktorką o przebrzmiałej już sławie, o którą nieustannie zabiega. Zmaga się z wychowywaniem młodszego syna, problemami ze starszym i wyrzutami sumienia, że oboje z mężem unieszczęśliwili Julitę. Próbuje zachowywać pozory, wizerunek dobrej rodziny jest dla niej często ważniejszy niż same dzieci. Nie może się też pogodzić z upływem czasu i urody.

Ojciec Julity, Tomasz, jest politykiem średniego szczebla, wciąż niemogącym się wybić. Podobnie jak żona chce utrzymać pozory przyzwoitości, nawet za cenę moralnych kompromisów.

Najstarszy syn Filip jest jednym wielkim zawodem dla rodziców. Rozpuszczony, ma kłopoty z nauką, a jego jedyną ambicją jest bycie sławnym i bogatym.

Najmłodszy syn Janek jest najinteligentniejszym dzieckiem z całej trójki, jednak zbyt szybko zaczyna stawać się samodzielny.

Julita ulega wypadkowi, który komplikuje poukładane życie tej pozornie modelowej rodziny.

Ale jaka jest prawda? Zna ją tylko Julita. Wszyscy czekają, aż się obudzi ze śpiączki – jej powrót do życia uratowałby przecież rodzinę i rozwiązał wszystkie sprawy. Lecz czy sama Julita chce powrotu do swojego życia?

Katarzyna Kołczewska – lekarka z wykształcenia, prywatna przedsiębiorczyni z wyboru, pisarka z zamiłowania. Właścicielka MiŚ-a, mentorka, trenerka biznesu, autorka bloga Wyższy poziom przedsiębiorczości, a także poczytnych powieści obyczajowych i opowiadań. Przesiąknięta medycyną, która nadal pozostaje w sferze jej zainteresowań zawodowych i o której pisze w swoich książkach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 239

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Katarzyna Kołczewska, 2024

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Katarzyna Kusojć,

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8391-554-8

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

MOJEJ CÓRCE

–1–

Iwona kochała swoje dzieci, ale nie była pewna, czy je lubi. Dawała pociechom, potomkom czy jak ich tam nazywać, wszystko, co mogła, i najlepiej, jak umiała. Zapewniała wikt, opierunek, troskę, pomoc w każdej nagłej i z reguły błahej sprawie. Oferowała wspaniałe widoki na przyszłość. W zamian miały spełniać jej oczekiwania. Tylko tyle i aż tyle.

Kochała męża, chociaż nie wiedziała, za co ani po co. Nie dlatego, że nie chciała wiedzieć, po prostu nie zastanawiała się nad tym. Ani nad tym, czy lubi swoją pracę. Taką ją miała i szanowała. Nauczyła się nie roztrząsać za dużo, bo nic dobrego z tego nie wynikało. Wolała być zajęta i umiała to jak nikt. Od rozmyślań był jej mąż. Śmiała się z niego, że powinien być filozofem. Może lepiej by mu to wychodziło niż polityka.

Instynkt podpowiadał Iwonie, że sprawy nie idą w dobrą stronę, a do tej pory instynkt jej nie zawiódł. Do czasu.

– Cieszę się ze swojego wieku – kłamała w telewizjach śniadaniowych. – Wreszcie czuję się kobietą spełnioną i kompletną. Moja twarz odzwierciedla wszystko, co spotkało mnie w życiu. Każda blizna i zmarszczka to powód do dumy. Dopiero teraz, kiedy wkraczam w wiek średni, żyję pełną piersią i cieszę się moją kobiecością.

Nauczyła się tych bajek i recytowała je z przekonaniem. Może nawet lepiej niż jej mąż, który wygadywał kłamstwa i półprawdy w tych samych stacjach telewizyjnych, tylko o innych porach. Iwona nie wiedziała, czy to, co mówią oboje, to cała prawda, półprawda, czy gówno prawda. Zrosła się z wizerunkiem, który stworzyła i który nosiła jak drugą skórę. Minął czas, kiedy zadawała sobie pytania, czy dobrze wybrała. Co by było, gdyby nie zdecydowała się na rolę w swoim pierwszym filmie? Po której już na zawsze przylgnęła do niej łatka aktorki charakterystycznej. Ta rola udupiła ją na zawsze.

Czy dobrze wybrała męża? Kiedyś uważała, że złapała pana boga za nogi. Teraz czas niepokoju i lęków egzystencjalnych miała już za sobą i widziała przyszłość wyraźnie. Nic nie miało jej zaskoczyć. Tomasz nadal będzie politykiem z tylnych rzędów sejmowej Sali Plenarnej, ona na zawsze będzie seksbombą i nikt nie zaproponuje jej poważnych ról w festiwalowych produkcjach. Dzieci skończą studia i się usamodzielnią. Będą mieć porządne dochody na stałych etatach i porządne rodziny. Nawet w najczarniejszych snach nie przewidziała scenariusza, który potem przyszło jej odegrać.

Przeoczyła nadchodzącą zmianę.

– Nie będę zdawała matury – oświadczyła Julita, otwierając lodówkę, z której wyciągnęła lody. Powiedziała to lekkim tonem, jakby informowała, że jedzie do koleżanki się pouczyć.

Iwona szykowała kolację. Tomasz zostawił za mocno odkręcony palnik pod patelnią z sosem pomidorowym i czerwone plamy rozlewały się na białym marmurze pokrywającym ścianę za kuchenką i blat wokół płyty. Iwonie pokrywka wypadła z ręki. Nie dlatego, że uderzyły w nią słowa córki, po prostu miała mokre ręce.

– Podaj mi, proszę, pokrywkę – poprosiła.

Julita odwróciła się na pięcie i wyrzuciła opakowanie po lodzie do kosza na śmieci. Włożyła do ust niemal połowę magnum, dopiero wtedy podała matce pokrywkę. W tym czasie wokół patelni przybyło plam, plamek i czerwonych kropek, a irytacja Zagórzańskiej wzrosła.

– Jak ty to robisz? Patrzeć na to nie można. – Skrzywiła się z obrzydzeniem, patrząc na córkę.

– Tak, wiem, eleganckie kobiety nie wkładają całego loda do ust, tylko przesuwają końcówką języka od podstawy do czubka.

Julita obróciła się do matki i zademonstrowała właściwą technikę lizania loda.

– Julita! – oburzyła się Iwona. – Janek tu siedzi!

Wskazała głową najmłodszego syna wpatrzonego w ekran telewizora i grającego na PlayStation.

– Przecież on nic nie widzi.

Julita już wychodziła z kuchni, kiedy Iwona zapytała:

– A ty tak masz zamiar iść do Karoliny? Włóż coś normalnego.

– Co? Do jakiej Karoliny? Nigdzie nie idę.

– Przecież mówiłaś.

Julita wzruszyła ramionami.

– Nic takiego nie mówiłam.

– A to co tam było o maturze? Myślałam, że będziecie się uczyć. Nic nie słyszę przez te jęki i wybuchy. Janek, wyłącz to!

Julity już nie było, a Janek jakoś nie usłyszał polecenia matki.

Nic nowego. Dzień jak co dzień.

– Co ty się bez przerwy wtrącasz w to jej ubieranie? Daj spokój dziewczynie. Młoda jest – odezwał się Tomasz zza ekranu komputera.

Iwona nie zauważała go wcześniej.

– Bo chodzi jak ostatnia szmaciara – jęknęła.

Co prawda tę wojną przegrała już dawno, ale wciąż nie mogła się pogodzić z tym, jak ubiera się jej córka.

– Jest taka zgrabna. Powinna podkreślać swoją urodę, a nie oszpecać się, nosząc szmaty.

– A jak ty się ubierałaś w jej wieku? – Tomasz kontynuował rozmowę, która prowadziła ich do miejsca, w którym byli już dawno temu, i to nie raz. Czyli donikąd.

– Ja w jej wieku chodziłam w jednym swetrze tureckim i dżinsach marmurkach ze Stadionu – powtórzyła ten sam banał co zawsze.

Dopiero po kilku dniach uświadomiła sobie zamiary córki.

– Jak to nie będziesz zdawała matury? Tomasz! Ty coś wiesz na ten temat?

– Przecież ci mówiłam – wybąkała Julita.

– Jakie „mówiłam”? Kiedy „mówiłam”? – Iwona podniosła głos.

– No… tydzień temu. Mówiłam… że… nie będę zdawała matury – mamrotała.

Ledwie można było zrozumieć, co mówi. Głowę pochyliła nad talerzem. Grzywka opadła na czoło i oczy. Iwona poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Tomasz siedział obok i gapił się w iPada.

– Tomasz? Czy ty słyszysz?

– Hmm? – rzucił, nie odwracając wzroku od wyświetlacza.

– Julita nie będzie zdawała matury – oświadczyła Iwona z obrzydzeniem.

– Co? Matury odwołali? Czarnkowi odbiło? Przecież już nie ma pandemii ani nic.

Iwona wyrwała mężowi iPada z ręki. Teraz wreszcie zwrócił na nią uwagę. Postawiła przed nim talerz pełen pierogów.

– Pierwsze słyszę, że matury odwołali – dodał.

– Nie odwołali. Tylko ja… moją… odwołuję.

Iwona spojrzała na córkę. Julita grzebała widelcem w pierogach. Końcówki włosów dotykały talerza. Wyglądało na to, że nic nie zjadła, tylko zamieniła sześć pierogów w sześćdziesiąt sześć kawałeczków. Ruchy miała dziwnie powolne. Głowa lekko jej się chwiała.

– Julita! O czym ty mówisz?

Zero odpowiedzi, tylko nadal grzebanie i skrobanie po talerzu.

– Julita! Popatrz na mnie.

Córka nie zareagowała. Iwona podeszła, chwyciła ją pod brodę i podniosła jej głowę. Spojrzała w półprzytomne, zamglone oczy. Wzdrygnęła się. Oblał ją zimny pot. Julita przymknęła powieki, jakby nie potrafiła skoncentrować wzroku w jednym punkcie.

– Co ci jest? Chora jesteś? Płakałaś?

Tomasz dotknął czoła córki.

– Może ma gorączkę? – zatroskał się.

– To nic… jestem zmęczona – wybełkotała Julita, wyrywając się matce. Znowu schowała się za włosami.

– Nic nie zjadłaś – zauważył Tomasz z troską. – Może się czymś zatrułaś?

Iwona usiadła na krześle i patrzyła na Julitę. Po raz pierwszy w życiu nie posłuchała swojej intuicji. Nie chciała jej słuchać, chociaż ta krzyczała i stawiała na baczność wszystkie włoski na karku. Może Julita naprawdę się zatruła? Chyba nie spała w nocy, bo Iwona widziała światło spod drzwi jej pokoju. Tuż po trzeciej. W głowach już się miesza tym dzieciakom od stresu przed maturą, pomyślała.

– Idź do siebie. Połóż się. Jutro musisz iść do szkoły. To na pewno zatrucie. Teraz wszyscy na coś chorują. Jak nie grypa, to RSV – podsumowała Iwona.

Odetchnęła z ulgą. Już wiedziała, co robić. Jakie leki podać, co ugotować dla Julity, żeby poczuła się lepiej i wróciła na normalne tory funkcjonowania, jak wszyscy jej rówieśnicy na parę tygodni przed maturą. Nastolatka poczłapała na górę. Szła chwiejnie i trzymała się ścian. Iwona patrzyła za córką.

– Każdy z nas się stresował – usprawiedliwił swoją ulubienicę Tomasz. Była jego oczkiem w głowie. – Nie mają żadnych problemów w życiu – mówił z pełnymi ustami. – Za łatwo im wszystko przychodzi. Łatwe czasy generują słabe pokolenia, jak głosi jedna z mądrości życiowych.

– Boże! – jęknęła Iwona. – Wy, Zagórzańscy, i te wasze powiedzonka! – Nagle zwróciła się do młodszego syna, jakby chciała zmienić temat: – Janek, wcinaj pierogi i nie ględź!

– Przecież jem! Nic nie mówię! Nie wyżywaj się na mnie! – odparował chłopak.

– A gdzie Filip? – przypomniała sobie Iwona.

– Nie wiem, dorosły jest – odparł Tomasz.

– Szkoda tylko, że wciąż na garnuszku rodziców.

Wieczór spędziła jak zawsze. Wysprzątała kuchnię, załadowała i włączyła zmywarkę, zrobiła przegląd mediów społecznościowych, czy nie pojawiło się coś, na co powinna od razu zareagować. Coś tam polubiła, coś udostępniła, dodając krótki i celny komentarz od siebie. Potem prysznic, krem na szyję, krem na dekolt, inny na cellulit. Maska na dłonie, balsam na stopy, serum na twarz. Wyczesanie włosów szczotką z naturalnego włosia, wmasowanie masła w skórę na łokciach. Po tych zabiegach pachniała jak drogeria i świeciła się jak lampy na planie filmowym. Sprawdziła, co u dzieci. Julita przespała całe popołudnie i wieczór. Nie zareagowała, kiedy matka podeszła i pocałowała ją w czoło. Filip wrócił do domu i nawet nie powiedział im „cześć”, a Janek czytał lekturę.

Iwona położyła się w łóżku i przez chwilę z zadowoleniem wsłuchiwała się w szum silnika maszyny zwanej rodziną Zagórzańskich. Wydawało jej się, że wszystko działa prawidłowo, tak jak powinno. Nie usłyszała fałszywego tonu.

–2–

Parę miesięcy później, kiedy Iwona zaczęła regularnie przychodzić do tego szpitala, nie mogła uwierzyć, że blok operacyjny jest na drugim piętrze. Jak mogła się tak pomylić? Tamtej nocy, kiedy znalazła się tu pierwszy raz, byłaby w stanie przysiąc, że to było wyżej. Wspinali się z Tomaszem po schodach, a one ciągnęły się w nieskończoność. To on uparł się, żeby nie czekać na windę. Schodami miało być szybciej. Nic wtedy nie działo się szybko. Wydarzenia toczyły się jak na zwolnionym, staroświeckim filmie. Jedyne drzwi na piętrze były zamknięte. Tomasz szarpał za pochwyt, jakby nie mógł w to uwierzyć. Oparł drugą dłoń o aluminiową ściankę i ciągnął z zapamiętaniem. Raz za razem. Iwona bała się, że wyrwie je ze zawiasów.

– Tomasz, daj spokój.

– Co? – rzucił przez ramię.

– Daj spokój! – krzyknęła.

– Przecież to ten blok operacyjny. Czy to nie ten? – zawahał się, patrząc rozbieganym wzrokiem na duże litery nad drzwiami. – Jest w tym szpitalu inny blok operacyjny?

Szarpnął jeszcze raz, ale już słabiej. Twarz mu się zmieniła, ramiona opadły. Nie przypominał siebie. Wyglądał jak chłopiec w zbyt obszernym męskim płaszczu. Liczyła na to, że to on będzie silny, jak zawsze do tej pory, tak jak być powinno.

– Dzwonek – zauważyła.

– Jaki dzwonek?

Pokazała domofon zamontowany w ścianie obok widny. Półtora, może dwa metry od nich.

Przez chwilę stali wpatrzeni w siebie, jakby próbowali nakłonić drugie do ruchu. Pod nią ugięły się kolana i kucnęła, zsuwając się po ścianie. Jemu drgały ramiona. Z wysiłkiem uniósł głowę i podszedł do domofonu. W końcu nacisnął guzik. W korytarzu rozległ się odgłos dzwonka, zdublowany po drugiej stronie cienkiej ścianki. Opuścił rękę.

– Trzeba poczekać – wytłumaczył.

Czekali, ale nic się nie wydarzyło. Iwona podniosła się, a po nogach rozeszły się piekące mrówki. Znowu wcisnął niebieski guzik. Nic. Naciskał dzwonek jak w transie. Walił pięścią w niebieskie pudełko domofonu. Iwona w życiu nie widziała niebieskiego domofonu. Bała się. Mechaniczny dźwięk odbijał się od wyłożonych sztucznym kamieniem ścian.

Wydało jej się, że usłyszała ludzki głos pomiędzy kolejnymi jazgotami dzwonka. Serce podskoczyło za mostkiem.

– Halo!

– Tomasz! – krzyknęła.

Pochylił się do mikrofonu.

– Halo! – krzyknął. – Szukamy córki. Ma na imię Julita. – Głos mu zadrżał. – Powiedziano nam, że tutaj jest operowana.

– Zaraz. – Klik przerwanego połączenia.

Uderzył pięścią w domofon.

– Julita! Julita Zagórzańska. Halo!

Iwona podeszła i położyła mu rękę na drżącym ramieniu. Oparła głowę o jego plecy. Poczuła zapach wody kolońskiej przełamany zatęchłym odorem lęku. Znowu wcisnął dzwonek i przyłożył czoło do ściany. Stali tak, ona wsparta o męża, on o zimny mur. Wciąż trzymał palec na guziku, a dzwonek terkotał.

– Wystarczy – powiedziała łagodnie.

Drgnął. Ręka opadła mu wzdłuż ciała. Zapadła cisza i wtedy usłyszeli kroki za ścianką. Drzwi otworzyły się z hukiem i stanęła w nich kobieta w zielonym uniformie. Takim, jakie noszą aktorzy grający lekarzy i pielęgniarki w serialach medycznych.

– Przecież mówiłam, że zaraz! Nie ma potrzeby tak wydzwaniać. – Zamachała ręką w powietrzu i zwróciła się do Tomasza: – Słucham.

– Powiedziano nam, że jest tu nasza córka, Julita Zagórzańska – odezwał się Tomasz. Głośno przełknął ślinę i odchrząknął. – Że jest operowana.

Kobieta oparła mop o framugę, podparła się pod boki i przekrzywiła głowę. Cienkie, pomalowane kiepską czerwoną farbą włosy wyłaziły spod płóciennej czapeczki, którą zdobiły kolorowe dinozaury. Kolanem podtrzymywała skrzydło drzwi, żeby się nie zamknęły. Iwona rejestrowała wszystko wyostrzonymi zmysłami.

– A pan jest kim dla chorej? – zapytała, podnosząc głowę wyżej. Wzrostem dorównywała Tomaszowi.

– Jesteśmy jej rodzicami. Tomasz i Iwona Zagórzańscy – odpowiedziała Iwona i wysunęła się zza pleców męża.

Nagle twarz kobiety się rozpogodziła, a zaciśnięte do tej pory wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Pani Iwona! – zawołała radośnie. Mop osunął się i upadł z trzaskiem na podłogę. – Faktycznie to pani! Powinnam się była domyślić, jak zobaczyłam nazwisko tej dziewczyny. Chyba trochę podobna do pani, chociaż teraz to trudno cokolwiek powiedzieć – paplała, potrząsając energicznie głową. – Och jej! Taka pani ładna. Taka sama jak w telewizji.

– Julita! Co z naszą córką? – zapytała Iwona.

– Ach, no tak! Przepraszam. Zaraz poproszę doktora, to do pani wyjdzie i wszystko wytłumaczy – zawiesiła głos i po namyśle dodała: – Poproszę anestezjologa, profesor raczej nie wyjdzie, nie odejdzie od operacji. Ani nikt inny z neurochirurgów. – Zastanawiała się chwilę. – Chociaż nie wiem, może jak powiem, że to pani Iwona Zagórzańska, to może i wyjdzie? – Nabrała powietrza i zaproponowała: – Może pani wejdzie do nas do socjalnego? Zrobimy kawki. Tylko musimy panią przebrać.

Iwona pokręciła głową. Po policzkach popłynęły łzy.

– Ojej! Kochanieńka! Niech pani będzie silna, pani Iwono, i dobrej myśli.

Kobieta w zielonym przyciągnęła do siebie Zagórzańską i przytuliła ją mocno. Twarz Iwony utonęła w obfitym biuście.

Dobrej myśli? Czyli jakiej? Czy tak się mówi, kiedy dzieje się coś złego? – pomyślała Iwona i rozszlochała się na dobre.

Tomasz podszedł i wyciągnął żonę z objęć obcej kobiety.

– Przyniosę pani wody i poproszę doktora, tak będzie lepiej – zapewniła tamta i potrząsnęła głową. Kolorowe dinozaury podskoczyły.

– To operacja mózgu? Powiedziała pani coś o neurochirurgach? – zapytał Tomasz przez zaciśnięte gardło.

Kobieta pochyliła się, by chwycić kij mopa.

– Pani sobie usiądzie, pani Iwono, tam, na krzesełku. – Pokazała brodą dwa krzesła stojące pod oknem i skarciła Zagórskiego: – I wcale nie trzeba się tak dobijać. Doktor wyjdzie, jak będzie mógł. Nikt tu nie siedzi i kawy nie popija. Wszyscy są zajęci przy operacji pana córki. To trudny zabieg i lepiej im nie przeszkadzać. Trzeba czekać. – Odwróciła się, ale na odchodne rzuciła przez ramię: – Ortopedzi już się myją, muszę po nich posprzątać, bo chlapią bardzo.

Aluminiowe drzwi zatrzasnęły się za nią, a ścianka zadrżała.

Wszystko nie tak, jak powinno. Ściany nie powinny drżeć, pomyślała Iwona.

–3–

Przestałam żyć i nie umarłam. Utknęłam gdzieś pomiędzy. Pustostan, ani piekło, ani niebo. Bywam tam, gdzie nie ma czasu. Zajmuję sobą cały wszechświat i po chwili jestem maleńka jak paprochy na prześcieradle przykrywającym szpitalne łóżko. Tuż pode mną. A raczej pod moim ciałem, z którym straciłam kontakt. Mówią, że jestem w śpiączce. Słyszę, ale dla świata jestem głucha. Wiem, co się wokół mnie dzieje. Nadal jestem świadoma, a moje serce ciągle i niestrudzenie wybija swój rytm.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI