Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W dramatycznym finale trylogii "Dynastia Trawna" zagłada grozi całej dynastii Chissów.
Od tysięcy lat Dynastia Chissów stanowi wyspę spokoju w kosmosie. Jest ośrodkiem władzy i ostoją prawości. Dziewięć Rodzin Rządzących zapewnia jej stabilność polityczną w Chaosie Nieznanych Regionów. Równowagę tę naruszył jednak podstępny wróg, za sprawą którego wzajemne zaufanie pośród Chissów powoli zaczyna maleć. Wskutek rosnących napięć między rodzinami więzy lojalności zaczynają słabnąć. Pomimo starań Ekspansyjnej
Floty Obronnej Dynastia coraz szybciej zmierza ku wojnie domowej.
Chissom nieobca jest wojna. W Chaosie stali się legendą w związku z prowadzonymi przez siebie walkami i straszliwymi wydarzeniami, z których część popadła w zapomnienie - aż do tej pory. Aby chronić przyszłość Dynastii, Thrawn drąży głęboko w jej historii, odkrywając mroczne tajemnice związane z pierwszą Rodziną Rządzącą. Prawda o dziedzictwie rodziny ma jednak tylko taką moc, jak legenda, która ją otacza. Nawet jeśli legenda ta okaże się kłamstwem.
Czy dla ocalenia Dynastii Thrawn jest gotów poświęcić wszystko – w tym swój jedyny dom?
Timothy Zahn jest autorem ponad sześćdziesięciu powieści, prawie dziewięćdziesięciu opowiadań i nowel oraz czterech zbiorów opowiadań. W 1984 roku zdobył Nagrodę Hugo za najlepszą nowelę. Zahn jest najbardziej znany ze swoich powieści osadzonych w świecie Gwiezdnych wojen (Thrawn, Thrawn: Sojusze, Thrawn: Zdrada, Dziedzic Imperium, Ciemna Strona Mocy, Ostatni rozkaz, Widmo przeszłości, Wizja przyszłości, Rozbitkowie z Nirauan, Poza galaktykę, Posłuszeństwo, Ręka sprawiedliwości i Skok millenium).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 740
Przygotować się do wyjścia. – Głos starszego kapitana Mitth’raw’nuruodo rozległ się wyraźnie na całym mostku „Springhawka”. – Wszyscy oficerowie i wojownicy mają być w gotowości. Nie szukamy tu kłopotów, ale zamierzam być na nie gotowy.
Pierwszy oficer, kapitan Ufsa’mak’ro, skrzywił się w duchu. Starszy kapitan Thrawn rzeczywiście nie szukał kłopotów. Nigdy. A jednak kłopoty jakoś zawsze go znajdywały.
Jeśli ta prawidłowość miała się powtórzyć, nie mogłoby się to wydarzyć w lepszym miejscu.
Zyzek był obcym układem – co samo w sobie nie zapowiadało nic dobrego. A to jeszcze nie wszystko – archiwa chissańskie nie zawierały na jego temat nic poza położeniem i tym, że stanowił ośrodek handlowy dla kilku niewielkich nacji zamieszkujących obszary na wschód i południowy wschód od Dynastii Chissów. W dodatku Thrawn uważał, że właśnie w tym układzie wynajęto kapitana Fsira wraz z jego rodakami Watithami, aby zaatakowali jego okręt.
Najgorsze było jeszcze coś innego – nikt nie wiedział, że „Springhawk” znajdował się właśnie tutaj.
Powinni byli od razu wrócić do Dynastii. Powinni byli opuścić układ Hoxim, wycofać się z zamieszania, które Samakro na własny użytek nazywał Bitwą Trzech Rodzin, i powrócić na Csillę, żeby przeprowadzić naprawy, złożyć raport i posprzątać ten cały bałagan – ech, to ostatnie prawie na pewno byłoby niezapomnianym przeżyciem. To właśnie zrobiły wszystkie pozostałe okręty chissańskie, obsadzone wyłącznie przez Xodlaków, Erighalów i Pommrio, wracając powoli, skokami, do domu, podczas gdy ich dowódcy biedzili się nad opisaniem całej afery w dzienniku pokładowym.
Ale nie „Springhawk”. Thrawn spędził całe godziny na badaniu frachtowca Watithów przed jego zniszczeniem i z jakiegoś względu doszedł do wniosku, że Fsir pochodził właśnie z Zyzka. A potem taktyczne rozumowanie Thrawna doprowadziło do odwiedzenia tego układu po drodze do domu – żeby mogli się trochę rozejrzeć.
Samakro rozumiał to posunięcie. I do pewnego stopnia nawet się z nim zgadzał. Gwiazdogatorka Che’ri pomagała „Springhawkowi” w szybkim pokonaniu skomplikowanych dróg nadprzestrzennych w Chaosie, podczas gdy wszelcy obserwatorzy czający się w pobliżu, żeby później zdać sprawę ze starcia, mogli mieć tylko zwykłego nawigatora lub w ogóle żadnego. „Springhawk” mógł się znaleźć w układzie Zyzek, zanim dotrą tam jakiekolwiek wieści – dawało im to wielką przewagę.
Był to jednak tylko jeden mały plus w całej chmarze minusów.
– Wyjście: trzy, dwa, jeden.
Rozbłyski uformowały się w gwiazdy – „Springhawk” przybył do celu.
– Pełny skan! – polecił Thrawn. – Zwróćcie szczególną uwagę na statki na różnych orbitach. Chcę kompletnego spisu typów jednostek – na ile to możliwe, a także informacji, gdzie dokładnie się znajdują.
– Tak jest, starszy kapitanie – powiedziała komandor Elod’al’vumic ze stanowiska czujników.
– Kharill, niech pan jej pomoże ze spisem – dodał Thrawn.
– Tak jest – rozległ się z głośnika głos starszego komandora Plikh’ar’illmorfa, przebywającego na mostku zapasowym. – Dalvu, proszę zaznaczyć, którymi sektorami mamy się zająć.
– Tak jest, starszy komandorze – odparła Dalvu. – Już je zaznaczam.
– Uważajcie na jakiekolwiek ruchy prowadzące do wewnątrz układu, jakby chcieli się przed nami ukryć, albo na zewnątrz, jakby próbowali ucieczki – powiedział Thrawn. – Jesteśmy tutaj, żeby zobaczyć, czy wywołamy jakąś reakcję. – Skinął na pilota. – Azmordi, lecimy do wnętrza układu. Gwiazdogatorko Che’ri, bądź gotowa, na wypadek gdybyśmy musieli szybko stąd odlecieć.
– Tak jest, panie kapitanie – rzekł komandor porucznik Tumaz’mor’diamir zza sterów.
– Tak jest, starszy kapitanie – zawtórowała opiekunka Che’ri, Mitth’ali’astov.
Samakro powiódł wzrokiem po mostku. Dalvu, Kharill, Azmordi. Oficerowie, z którymi służył od bardzo dawna – zarówno w czasach, kiedy sam był kapitanem „Springhawka”, jak i teraz, kiedy funkcję dowódcy sprawował Thrawn. Znał ich samych oraz ich umiejętności i ufał im bezgranicznie.
Ale z Thalias sprawy miały się inaczej.
Spojrzał na opiekunkę, która właśnie odwróciła się do iluminatora, trzymając opiekuńczo rękę na ramieniu Che’ri. Thalias wciąż stanowiła dla niego zbyt dużą zagadkę i nadal żywił co do niej wątpliwości.
W opinii Samakro przeciw kobiecie przemawiało przede wszystkim to, że wokół niej unosił się smród polityki rodzinnej. Syndyk Mitth’urf’ianico wykazał się sporą pomysłowością, żeby załatwić jej miejsce na pokładzie „Springhawka”, i Samakro nadal nie wiedział, jaki miał w tym cel.
Ale dowie się tego. Zdążył już przygotować grunt, opowiadając Thalias bajeczkę – teorię spiskową, stawiającą Thrawna w złym świetle. Wiedział, że opiekunka w końcu opowie ją Thurfianowi, a może komuś innemu. A kiedy to nastąpi, kiedy wyjawi tę historię przekazaną jej w zaufaniu, on, Samakro, uzyska wreszcie dowód, że Thalias umieszczono na „Springhawku”, żeby szpiegowała i zniszczyła jego dowódcę, a przynajmniej znacznie mu zaszkodziła. Wówczas Samakro może wreszcie zdoła przekonać Thrawna, żeby pozbył się jej z okrętu.
Do tego czasu mógł tylko ją obserwować i starać się zapobiegać wszelkim podejrzanym posunięciom z jej strony.
„Jesteśmy tu po to, żeby wywołać reakcję”. Niestety, Samakro miał już okazję widywać reakcje, które były odpowiedzią na nieoczekiwane wizyty Thrawna w różnych miejscach. Szczególnie na potencjalnie wrogim terytorium, wśród licznych zastępów prawdopodobnie nieprzyjaznych okrętów.
Thrawn, dowódca „Springhawka”, wydał jednak rozkaz – a praca Samakro polegała na robieniu wszystkiego, co w jego mocy, żeby wykonać polecenia przełożonego.
A jeśli część jego obowiązków polegała na obronie okrętu aż do śmierci – no cóż, na to również był gotów.
– Podbój. – Generalirius Nakirre patrzył przez iluminator kiljiańskiego krążownika „Ostry” na dziesiątki statków handlowych orbitujących wokół planety Zyzek. – Podbój.
– Interesująca myśl, czyż nie? – rzekł obcy, który przedstawiał się jako Jixtus.
Nakirre zmierzył wzrokiem swojego gościa. Dziwnie się rozmawiało z kimś zakrytym w całości – Jixtus miał na sobie szatę z kapturem, rękawiczki, a do tego jeszcze zasłonę na twarzy.
W dodatku kompletnie nieprzenikniona mowa ciała dawała mu poważną przewagę negocjacyjną nad Nakirrem i jego kiljiańskimi wasalami. Kiedy Jixtus nauczy się rozszyfrowywać emocjonalne reakcje wyrażane określonymi wzorami falowań i rozciągnięć ciemnopomarańczowej skóry Kiljich, będzie mógł dostrzegać znacznie więcej niż to, co przekazywał mu słowami Nakirre.
Nakirre zgodził się jednak, by przylecieć tu z tym obcym, a przywódcy Kiljich zatwierdzili jego decyzję – i teraz byli już na miejscu.
I prawdę mówiąc, Jixtus istotnie wysunął pewne interesujące sugestie dotyczące kształtowania przyszłości Oświecenia Kiljich.
– Ci, którzy w innej sytuacji lekceważyliby mądrość i słuszność kierunku wskazywanego przez Kiljich, zaczną słuchać. Zostaną do tego zachęceni – ciągnął Jixtus. – Tych, którzy będą gardzili waszą filozofią czy z niej drwili, można uciszyć lub posłać gdzieś, gdzie ich rojenia nie będą drażnić ani przeszkadzać.
– Pomogłoby nam to w zaprowadzeniu porządku – zgodził się Nakirre. W głowie pojawiła mu się wizja stabilizacji, do tej pory nieosiągalnej. Podbój…
– Właśnie – przytaknął Jixtus. – Porządek i oświecenie dla miliardów istot, które obecnie wegetują i bezradnie miotają się w mroku. Jak dobrze wiesz, zachętą i perswazją, nawet intensywną, można rozwijać kulturę tylko do pewnego stopnia. Podbój to jedyny sposób, aby rozprzestrzenić mądrość Kiljich na cały region.
– I sądzisz, że te istoty są gotowe na przyjęcie tej mądrości? – zapytał Nakirre, wskazując ręką statki handlowe spokojnie unoszące się na swoich orbitach.
– Czy oświecenie może być kiedykolwiek niekorzystne? – zapytał retorycznie Jixtus. – Czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie, to droga Kiljich da im ostatecznie dobrobyt i zadowolenie. Po co zwlekać?
– Po co, istotnie – przytaknął Nakirre, patrząc na statki. Tylu kupców, tyle nacji – a wszyscy zupełnie bezradni wobec potęgi Oświecenia Kiljich. Kogo powinien wybrać na początek?
– Jak obiecałem, zaprowadzimy was do tych ludów, które można podbić najszybciej i najłatwiej – mówił Jixtus. – Są tutaj kupcy ze wszystkich czterech nacji, które zdaniem Grysków są najbardziej obiecujące. Porozmawiamy z nimi po kolei, może też sprawdzimy towary, przywiezione przez nich na sprzedaż. A potem będziecie mogli…
– Generaliriusie! – zawołał Wasal Drugi ze stanowiska czujników. – Przybył nowy statek, nieznanego typu.
Nakirre spojrzał na ekran. Nowo przybyły rzeczywiście nie przypominał żadnego ze statków na orbicie. Zapewne przedstawiciele kolejnego państwa, którzy zamierzali tu pohandlować.
A może jednak nie. Jednostka nie przypominała statku kupieckiego. Jej kształt, regularnie rozmieszczone wypukłości wzdłuż burt i na grzbiecie, charakterystyczny połysk kadłuba wykonanego ze stopu nyixu…
– To nie kupcy – stwierdził. – To jednostka wojenna. Prawda? – dodał, odwracając się do Jixtusa.
Grysk stał nieruchomo, nic nie mówiąc. Zwrócił ku ekranowi zakryte zasłoną oblicze i sprawiał wrażenie, jakby pod swoją obszerną szatą zamienił się w kamień.
Zwykle komentował wszystko, tym razem jednak w ogóle się nie odezwał.
– Jeśli cię to zaniepokoiło, to niesłusznie – rzekł uspokajającym tonem Nakirre. Nowy okręt był o jedną trzecią mniejszy od „Ostrego” i zapewne dysponował siłą ognia mniej więcej taką, jak kiljiański krążownik zwiadowczy. Gdyby chciał zaatakować, Nakirre nie miał wątpliwości – zwyciężyliby Kilji.
Miał jednak nadzieję, że nowo przybyli nie wykażą się taką głupotą. Zniszczenie ich okrętu oznaczałoby, że jego załoga nigdy nie pozna filozofii Kiljich i nigdy nie będzie mogła zaznać prawdziwego oświecenia.
– Generaliriusie, okręt nadaje wiadomość – oznajmił Wasal Czwarty. Przesunął przełącznik…
– Do wszystkich obecnych tu kupców i przewoźników. – Z głośnika na mostku „Ostrego” rozległ się miły dla ucha, dźwięczny głos, wymawiający precyzyjnie każde słowo w handlowym języku minnisiat. – Mówi starszy kapitan Thrawn ze „Springhawka”, okrętu Chissańskiej Ekspansyjnej Floty Obronnej. Mam wiadomości dla obecnych tu Watithów. Czy są tutaj przedstawiciele tego gatunku, z którymi mógłbym porozmawiać?
– Są? – Nakirre spojrzał na Jixtusa.
Jixtus drgnął, wyrwany z odrętwienia.
– Kto taki? – zapytał nieswoim głosem.
– Są tu jacyś Watithowie?
Jixtus jakby zebrał się w sobie.
– Nie wiem. Kiedy przybyliśmy, nie zauważyłem żadnych statków do nich należących, ale też nie rozglądałem się za nimi. Proponuję, żebyśmy tu zostali i zobaczyli, czy ktoś im odpowie.
– Jeśli nikt inny się nie odezwie, ja z nim porozmawiam – oznajmił Nakirre. – Dowiem się, jakie wiadomości przynosi.
– Odradzam – rzekł ostro Jixtus. – Chissowie to podstępna rasa. Prawdopodobnie pyta o to w nadziei, że cię wywabi z ukrycia.
– Wywabi mnie? – zdumiał się Nakirre. – Skąd miałby wiedzieć, że tu jestem?
– Nie mówię konkretnie o tobie, generaliriusie – odparł Jixtus. – Ale bądź pewien, że Thrawn węszy za informacjami. To typowe dla tego Chissa.
– Jeśli nikt nie chce poznać tych nowin – mówił tymczasem Thrawn – może ktoś poda nam położenie planety Watithów, żebyśmy mogli oddać im naszych jeńców.
Nakirre spojrzał ze zdziwieniem na Jixtusa.
– I ma jeńców?
– Nie – zgrzytnął zębami Jixtus. – Nie ma.
– Mówi, że ma.
– Łże – syknął Jixtus. – Jak już mówiłem, węszy za informacjami. To podstęp.
– Skąd wiesz? – nie ustępował Nakirre.
Jixtus znów zamilkł.
– Powiedz, skąd to wiesz, Jixtusie z rasy Grysków – powtórzył Nakirre, tym razem rozkazującym tonem. – Jeśli Chissowie kogoś zaatakowali, to oczywiście wzięli jeńców. Podczas bitwy nawet najgroźniejsi wojownicy często pozostawiają żywych przeciwników. Powiedz mi, bo inaczej zapytam o to jego.
– Doszło do bitwy, owszem – odparł niechętnie Jixtus. – Ale nikt nie przeżył.
– Skąd ta pewność?
– Bo to ja posłałem Watithów przeciwko Chissom! – warknął Jixtus. – Dwudziestu trzech Watithów wzięło udział w bitwie i dwudziestu trzech Watithów zginęło.
– Pytam jeszcze raz: skąd to wiesz?
– Bitwę ktoś obserwował – wyjaśnił Jixtus. Jego głos brzmiał teraz pewniej. – Ktoś ukryty przed walczącymi. To on mnie o tym powiadomił.
– Rozumiem. – Nakirre udał, że odpowiedź go zadowala.
Wcale tak jednak nie było.
Bo obserwator, który wiedziałby o śmierci Watithów, ostrzegłby również Jixtusa, że „Springhawk” przetrwał tę bitwę. Widok chissańskiego okrętu jednak ewidentnie Gryska zaskoczył. Czy zareagował tak po prostu na przybycie „Springhawka” do tego układu, czy na fakt, że chissański okręt wyszedł cało z bitwy?
I skąd wiedział, że chissański dowódca poszukiwał informacji? Czy znał go osobiście?
Przez chwilę Nakirre rozważał, czy nie zadać mu tych pytań otwarcie, ale uznał, że nic na tym nie zyska. Jixtus utrzymywał pewne rzeczy w tajemnicy i to się z pewnością nie zmieni. Tak już czynili ci, którzy nie zaznali oświecenia.
Nieważne. W końcu mieli w zasięgu ręki inne źródło informacji.
– Wasal Pierwszy, obrócić się na wprost okrętu Chissów – rozkazał. Odczekał, a kiedy „Ostry” ustawił się dokładnie w jednej linii ze zbliżającym się okrętem, włączył komunikator. – Starszy kapitanie Thrawn, mówi generalirius Nakirre z okrętu „Ostry”, należącego do Oświecenia Kiljich – rzekł głośno. – Proszę mi powiedzieć, skąd wzięliście tych watithańskich jeńców.
– Pozdrowienia, generaliriusie Nakirre – odparł starszy kapitan. – Czy jesteście sojusznikiem lub partnerem handlowym Watithów?
– Niestety ani jednym, ani drugim – rzekł Nakirre. – Ale może już niedługo nimi będziemy.
– A. Czy to znaczy, że przybyliście tutaj, aby nawiązać nowe stosunki handlowe?
Skóra na obliczu Nakirrego rozciągnęła się w cierpkim uśmiechu. A zatem Jixtus miał rację: Chiss rzeczywiście poszukiwał informacji.
– Nie do końca – powiedział. – Podróżujemy po Chaosie, nauczając kiljiańskiej filozofii porządku i oświecenia.
– Szlachetna sprawa – oznajmił Thrawn. – Czy Watithowie należeli do waszych uczniów?
– Jeszcze nie. Dopiero przybyliśmy do tej części przestrzeni. Ale to wszystko kwestia przyszłości. Powiedz mi, skąd macie tych jeńców.
– Chwilowo nie możemy zdradzić tych informacji.
– Nieważne – rzekł Nakirre. – Chętnie ich odbiorę i odwiozę do domu.
– Czyli wiesz, gdzie jest ten dom?
Nakirre się zawahał. Jeśli powie, że tak, Thrawn zapewne poprosi o podanie współrzędnych i sam odstawi tam więźniów. Jeśli zaprzeczy, Chiss prawdopodobnie odmówi ich wydania.
– Poczyniłem już wiele znajomości wśród kupców w tym układzie – powiedział, wybierając trzecie rozwiązanie. – Jeden z nich z pewnością udzieli nam tej informacji.
– Doceniam propozycję – odparł Thrawn. – Nie mogę jednak ze spokojnym sumieniem jej przyjąć. Jeśli nie ma tu innych Watithów, którzy mogliby odebrać jeńców, poszukamy ich gdzie indziej.
– To będzie dla was spory kłopot i niepotrzebnie go na siebie bierzecie.
– To do mnie należy decyzja w tej sprawie, nie do was.
– Zasady oświecenia wymagają, bym służył innym.
– Służysz najlepiej, pozwalając mi podążyć własną drogą – odparował Thrawn. – A może twoje oświecenie wymaga odebrania mi swobody wyboru?
– Pozwól mu odlecieć – syknął Jixtus. – Po prostu go puść.
Generalirius poczuł przypływ gniewu. Gniewu na Jixtusa – i na Thrawna. W tej sprawie coś śmierdziało, ale Nakirre nie dowie się niczego od żadnego z nich.
Potrzebował Jixtusa i Grysków, aby wskazali mu, które nacje są najbardziej podatne na podbój, a tym samym na oświecenie. Thrawna nie potrzebował.
– Powinieneś zrozumieć, o czym mówisz, zanim zaczniesz osądzać – oznajmił, aktywując swój ekran, aby rozpocząć przygotowanie „Ostrego” do osiągnięcia gotowości bojowej. – Niebawem zaniosę filozofię Kiljich również Chissom.
– Obawiam się, że nie znajdziesz tam wielkiego zainteresowania – odparł Thrawn. – Podążamy własnymi ścieżkami, o pradawnych tradycjach.
– Ścieżka Kiljich będzie dla was lepsza.
– Nie – rzekł twardo Thrawn. – Nie będzie.
– Ponownie odrzucasz naszą filozofię życia, choć nawet nie wiesz, o co w niej chodzi.
– Z mojego doświadczenia lepsza filozofia życia radzi sobie sama – oznajmił Thrawn. – Nie wymaga uzbrojonych okrętów, które wymuszają jej przyjęcie.
– Ty również przyleciałeś tutaj uzbrojonym okrętem.
– Ale nie zamierzam proponować innym lepszej filozofii życia – wytknął mu Thrawn. – Nie chcę również narzucać własnej mądrości innym.
– Próbuje cię sprowokować – ostrzegł cicho Jixtus, a w jego głosie brzmiał niepokój. – Nie pozwól mu na to.
Nakirre poczuł, jak jego skórę rozciąga uczucie pogardy. Dlaczego nie miałby pozwolić, by ten Chiss zmierzał prosto do swojej zagłady? „Ostry” znacznie przewyższał „Springhawka” siłą ognia. Zniszczyłby go w kilka minut.
– Próbuje zebrać dane o możliwościach „Ostrego” – ciągnął Jixtus. – A także o twoich zdolnościach dowódczych.
Dlaczego Nakirre nie miałby zademonstrować potęgi krążownika Kiljich? Wiedza, którą Thrawn mógłby zyskać w walce, przepadłaby razem z nim.
Starcie jednak będą obserwowali inni… Może nierozsądnie byłoby pokazywać im całą potęgę Kiljich, zanim Kilhorda odwiedzi ich światy, aby wskazać im drogę do oświecenia.
Ale Nakirre nie mógł przecież pozwolić, by wszystko wyglądało tak, jakby to Chissowie kierowali jego działaniami!
– Obce okręty, tu Obrona Układu Zyzek. – Z głośnika na mostku rozległ się nowy głos. – Macie się obaj zatrzymać.
Nakirre poczuł chłodne rozbawienie. Cztery patrolowce, które oderwały się od kłębowiska statków handlowych i parami ruszyły w kierunku „Ostrego” i „Springhawka”, były mniejsze i jeszcze żałośniejsze niż okręt chissański. Gdyby poczyniły jakieś agresywne kroki, wystarczy jedna salwa z dział laserowych, aby sprawić, by przepadła ich szansa na oświecenie.
– Martwych Kilji nie mogą oświecić – przypomniał mu Jixtus.
Oczywiście miał rację. Co ważniejsze, dawało to Nakirremu dobrą wymówkę, by nie dążyć do starcia z Chissami.
– Obrona Układu Zyzek, dostosowuję się do waszego żądania – oznajmił. – Starszy kapitanie Thrawn, możecie zatrzymać jeńców. Zobaczymy się jeszcze – kiedy przybędę do was, aby skierować pradawne ścieżki Chissów na drogi wiodące do oświecenia Kiljich.
– Będę czekał na nasze kolejne spotkanie – odparł Thrawn. – Żegnaj.
– Do zobaczenia – rzekł Nakirre.
Wyłączył mikrofon i znów spojrzał na Jixtusa.
– Wspomniałeś o czterech nacjach, które Kilji powinni najpierw oświecić – powiedział. – Zamiast nich chcę Chissów.
– Jeszcze nie teraz – powiedział Jixtus. – Musicie zacząć od innych.
– Dlaczego?
Kaptur i zasłona Jixtusa poruszyły się – pokręcił głową.
– Bo ja znam Chissów, generaliriusie. Są wytrwali i potężni. Widziałem, jak oparli się atakowi z zewnątrz i manipulacji od wewnątrz. Jedynie połączenie tych dwóch strategii pozwoli na ich zniszczenie.
– Oświecenie nie idzie w parze ze zwłoką – rzekł ostrzegawczym tonem Nakirre. – Zresztą mówiłeś o podboju, a nie o zniszczeniu. Jeśli wszyscy zostaną zniszczeni, kogo poprowadzimy ku pokojowi i porządkowi?
– Z pewnością część przeżyje – obiecał Jixtus. – Zwykli obywatele, ci, którzy przyjmą rządy Kiljich bez sprzeciwu i oporu… Będziecie mogli ich oświecać do woli. W tym jednak celu trzeba usunąć przywódców i dowódców wojskowych.
– Zgadzam się – odparł Nakirre. – Udajmy się zatem do ich układu i rozpocznijmy ten proces.
– To musi nastąpić zgodnie z harmonogramem przygotowanym przez Grysków. – Jixtus nie ustępował. – Jeśli odstąpimy od tych planów, wszystko będzie stracone. Ale… – Uniósł palec. – Nie oznacza to, że musicie długo czekać na spotkanie z nimi. Chciałem, żebyś to właśnie ty zawiózł mnie z pierwszą wizytą na ich światy i do ich przywódców.
– Dobrze więc. – Nakirre wpatrywał się w ekran. „Springhawk” odwrócił się od planety i kierował się ku otwartej przestrzeni, wychodząc ze studni grawitacyjnej. – Będę się stosował do waszych wskazówek. Na razie. Ale ostrzegam: jeśli uznam, że działasz zbyt wolno, zajmę się tym harmonogramem sam.
– Rozumiem – rzekł Jixtus. – Trzymajcie się moich rad, a Chissowie będą wasi. W odpowiednim czasie.
– Niebawem – poprawił Nakirre. – A kiedy zniszczysz ich przywódców, zostawisz dla mnie tego Thrawna. – Jego twarz rozciągnęła się w ponurym uśmiechu. – Nie mogę się doczekać, kiedy zazna prawdziwego oświecenia.
„Springhawk” znów znajdował się w nadprzestrzeni. Kiedy Samakro zakończył przeszukiwanie baz danych okrętu, Thalias zaczęło powoli opuszczać napięcie, które czuła podczas tej całej rozmowy.
– Nie ma nic ani o gatunku, ani o państwie zwanym Kilji, panie kapitanie – zameldował Samakro. – I żadnych wzmianek o generaliriusie Nakirrem.
– To zrozumiałe – powiedział Thrawn. – Ale my już słyszeliśmy kiedyś ten tytuł.
Thalias obejrzała się szybko za siebie. Wyraz twarzy Samakro był typowy dla kogoś, kto jadł właśnie coś kwaśnego.
– Tak jest – przyznał. – Wspomniał o tym członek załogi pancernika, który zaatakował „Czujnego” i „Grayshrike’a” nad Jutrzenką.
– Co prowadzi do wniosku, że pancernik i generalirius Nakirre mogą mieć ze sobą pewien związek – dopowiedział Thrawn.
– Tak jest – powtórzył Samakro. Jego kwaśny ton wzbogacił się o nutę niechęci.
Nic dziwnego. Pierwszy oficer zdążył się już posprzeczać z Thrawnem – oczywiście z szacunkiem i po cichu, ale jednak – na temat planu starszego kapitana, by odwiedzić układ Zyzek przed powrotem do Dynastii. Samakro uważał, że będzie to niebezpieczne i bezcelowe, zaś jego przełożony nie miał wątpliwości, że ten skok w bok przyniesie im cenne informacje. I po raz kolejny Thrawn miał rację.
Choć czy to, czego się dowiedzieli, okaże się użyteczne – tego Thalias nie umiała ocenić.
– Wiemy również, że generalirius nie rozmawiał z nami sam – ciągnął Samakro. – Cztery razy słyszeliśmy drugi głos. Był słabo słyszalny, ale w tle zdecydowanie mówiła inna osoba. Zapewne nawet nienależąca do tego samego gatunku.
– Zgadzam się – przytaknął Thrawn. – Czy analitycy zdołali coś wyciągnąć z nagrań?
– Na razie nie – przyznał Samakro. – Głos mówił cicho, a transmisja z okrętu Nakirrego niestety była bardzo niewyraźna. Zdołaliśmy zidentyfikować część słów, ale pełna analiza musi poczekać, aż będziemy mogli przekazać nagranie ekspertom na Naporarze.
– Niech analitycy dalej nad tym pracują – polecił Thrawn. – Nie tylko nad słowami, ale niech starają się uzyskać jak najczytelniejszy profil głosu.
– Tak jest – odparł Samakro.
Thalias znów obejrzała się za siebie. Samakro odszedł na bok i właśnie przekazywał polecenie za pomocą questisa. Thrawn patrzył przed siebie, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni za iluminatorem. Thalias wiedziała już, co to oznaczało – że dowódca był głęboko pogrążony w myślach.
Odwróciła się i zerknęła na Che’ri. Spojrzenie dziewczynki również nie było skupione na niczym konkretnym, choć w jej przypadku wiązało się to z tym, że za pomocą Trzeciego Oka prowadziła „Springhawka” do domu.
– Opiekunko.
Thalias drgnęła i odwróciła się gwałtownie. Thrawn stał tuż za nią.
– Nie powinien pan tak się podkradać, kapitanie – rzekła z wyrzutem.
– Przepraszam. – W głosie Thrawna brzmiało jednak raczej rozbawienie, nie skrucha. – Musi się pani nauczyć, jak myśleć i analizować bez odcinania się od tego, co się dzieje wokół. – Wskazał ruchem głowy Che’ri. – Co z nią?
– Na razie dobrze. – Thalias spojrzała na dziewczynkę. – Będzie potrzebowała przerwy za około czterdzieści minut, ale wczoraj naprawdę się wyspała i wygląda na to, że wszystko jest w porządku.
– Nie o tym mówię. – Thrawn ściszył głos. – Chodzi mi o nią i Magys.
Thalias ścisnęło w gardle. Miała nadzieję, że tylko ona to widziała.
– Może to tylko zbieg okoliczności.
– Naprawdę tak pani sądzi?
Thalias westchnęła. Wybudzili Magys, przywódczynię obcych uchodźców, z przymusowej hibernacji, aby pokazać jej biżuterię, którą posługiwała się grupa niejakich Agbuich podczas działań wymierzonych w radnego z rodziny Xodlaków na planecie Celwis. Kiedy Magys rozpoznała broszkę, Thrawn poprosił, żeby zgodziła się ponownie na hibernacyjny sen, póki nie znajdzie się wśród swojego ludu na Rappacu, planecie Paccoshów.
Dowiedziawszy się, co grozi jej światu, Magys sprzeciwiła się – nie chciała znów zasypiać. Thrawn ostrzegł ją, że musi przebywać w ukryciu, bo mógł ją przecież zauważyć oficer, który zajrzałby w jakiejś sprawie do kwatery gwiazdogatorki – ale nie przejęła się tym wcale. Stawiała ogromny opór i Thalias przez chwilę myślała, że Thrawn i Samakro będą musieli siłą wcisnąć ją do komory hibernacyjnej.
A potem nagle przestała się opierać i pokornie zgodziła się posłuchać Thrawna.
Zanim jednak położyła się w komorze, zerknęła w kierunku sypialni Che’ri.
Na Rapaccu, podczas pierwszego spotkania Thrawna z uchodźcami, Magys w jakiś sposób domyśliła się, że Thalias była kiedyś gwiazdogatorką, zdolną do nawigowania w nadprzestrzeni. Czy wyczuła również obecność Che’ri i jej znacznie silniejszy kontakt z tym, do czego dostęp dawało jej Trzecie Oko?
– Nie, nie uważam tak – przyznała. – Ale nadal mam nadzieję, że tak właśnie było. Bo przecież między nią a Che’ri znajdowały się dwie ściany i cały salon. Jak mogłaby coś wyczuć?
– Magys twierdzi, że jej lud po śmierci łączy się z Ponadświatem – przypomniał Thrawn. – Wiedziała, że była pani gwiazdogatorką, a to znaczyłoby, że mają to połączenie również za życia.
– Ale na Rapaccu przynajmniej na mnie patrzyła – mruknęła Thalias. – Gdyby widziała Che’ri, mogłabym to zrozumieć. Ale nie miała okazji.
Thrawn przeniósł wzrok na iluminator, za którym wirowała nadprzestrzeń.
– Jeśli Ponadświat to Moc, o której mówił mi generał Skywalker, zapewne przejawia się ona pod wieloma postaciami i ma wiele cech. Możliwe, że to coś, czego Magys wcześniej nie doświadczyła.
– Sądziłam, że wszyscy jej pobratymcy są połączeni z Ponadświatem.
– Gdyby cała nasza rasa nuciła pewien dźwięk, przyzwyczailibyśmy się do jego brzmienia – powiedział Thrawn. – A gdybyśmy później spotkali rasę, która w ogóle nie nuci, ale też jednostkę nucącą jeszcze inny dźwięk, obie te rzeczy byłyby czymś nowym i wyjątkowym.
– A. – Thalias pokiwała głową. – Tak, rozumiem. Każda nowa rzecz, obecność lub brak, może nieść pewne informacje.
– Owszem – odparł Thrawn. – Co niewątpliwie zauważyła pani podczas rozmowy z generaliriusem Nakirrem.
Thalias zacisnęła usta. Myślała, że tylko ona zwróciła na to uwagę i nie zamierzała mówić na ten temat, póki nie będzie mogła na osobności wspomnieć o tym Thrawnowi.
– Mówi pan o tym, że nigdy nie zapytał, ilu tych Watithów mamy w brygu?
– Doskonale – pochwalił Thrawn. – Pani umiejętności analityczne znacznie się rozwinęły od czasu, kiedy dostała pani przydział na „Springhawka”.
– Dziękuję. – W odpowiedzi na komplement Thalias aż się zarumieniła. – Choć jeśli tak jest, to dzięki pańskim talentom nauczycielskim.
– Nie zgadzam się – rzekł Thrawn. – Nie nauczam, tylko wskazuję kierunek. Każdy inaczej podchodzi do danego zadania. Ja jedynie zadaję pytania, które stawiają daną osobę na najlepszej drodze do jego rozwiązania.
– Rozumiem – powiedziała cicho Thalias. Ale podejrzewała, że działo się tak tylko wtedy, kiedy ta osoba chciała się wysilić i nauczyć drogi prowadzącej do logicznego wnioskowania. Zbyt wiele osób, zapewne większość, beztrosko pozostawiało myślenie i analizowanie innym.
– A zatem co można wywnioskować z braku dociekliwości Nakirrego? – zapytał Thrawn.
– Że wiedział, ilu członków załogi miał kapitan Fsir. – Thalias zmarszczyła brwi. – Albo że wszyscy nie żyją?
– Przychylam się do tego drugiego – przyznał Thrawn. – A to sugerowałoby, że druga osoba, odzywająca się w tle, jest powiązana w jakiś sposób z tym, kto wynajął Fsira.
– To ma sens – przytaknęła Thalias z namysłem. – Ośrodek handlowy, taki jak Zyzek, przyciąga przedstawicieli wielu różnych nacji i ras. Jeśli nasz tajemniczy obcy wynajął tu Fsira, mógł powrócić do tego układu po kolejnego podwykonawcę.
– Zgadzam się – rzekł Thrawn. – A to prowadzi nas do następnego pytania…
Thalias się skrzywiła.
– Do czego dokładnie wynajął Nakirrego?
– Właśnie – powiedział Thrawn. – Miałem nadzieję, że to koniec ataków na Dynastię, ale obawiam się, że jednak nie.
– Nie wygląda na to. – Thalias poczuła się nieswojo. Bo nawet jeśli i kiedy wrogie działania wymierzone w Dynastię wreszcie ustaną, Thrawnowi nie przestanie grozić niebezpieczeństwo.
Przelotnie wróciła myślą do swojej krótkiej rozmowy z Patriarchą Thoorakim w siedzibie rodziny Mitthów. Zachęcił ją, by pomagała chronić Thrawna przed naciskami politycznymi, których – pomimo swojego militarnego geniuszu – najwyraźniej nie umiał rozpoznawać i z nimi walczyć.
Thalias z pewnością dysponowała odpowiednią siłą woli, żeby to robić. Jednak w rzeczywistości ważne było to, czy zwykła opiekunka gwiazdogatorki dysponowała niezbędną do tego władzą.
– Ale jeśli ataki będą się powtarzały – rzekła, zastanawiając się, czy Thrawn w ogóle dostrzegał, że jej słowa miały podwójne znaczenie – będziemy po prostu musieli znowu ich pokonać.
Wezwanie na Sposię przyszło nagle i naczelny generał Ba’kif zdołał tylko domknąć bieżące sprawy w biurze i od razu ruszył przez Csaplar na lądowisko pod miastem. Czekał tam już na niego okręt zwiadowczy, jeden z pięciu przeznaczonych dla najwyższych oficerów Rady Hierarchii Obronnej i zawsze gotowych do startu w ciągu kwadransa. Dwadzieścia minut później Ba’kif znajdował się już poza studnią grawitacyjną Csilli, wśród hipnotyzujących wirów nadprzestrzeni.
Nie lubił załatwiać spraw w ten sposób. Wielu z jego kolegów nigdy by się też tak nie śpieszyło – chyba że chodziłoby o prawdziwą wojnę.
Wezwanie przyszło jednak prosto z biura Stybla’mi’ovodo, Patriarchy Styblów, który powiedział, że dotyczy to starszego kapitana Thrawna, i ta informacja Ba’kifowi w zupełności wystarczyła.
Kiedy Ba’kif wreszcie przeszedł rygorystyczne procedury bezpieczeństwa Grupy Uniwersalnych Analiz, Lamiov czekał pod masywnymi wrotami Magazynu Czwartego.
– Witam, panie generale – odezwał się Patriarcha, kiedy Ba’kif szedł do niego przez hol, starając się nie zauważać milczących strażników pilnujących beznamiętnie najtajniejszej bazy w Dynastii. – Dziękuję za przybycie.
– Wizyta w GUA to zawsze przyjemność, wasza czcigodność – rzekł Ba’kif, stając przed Patriarchą. – Choć byłoby miło, gdyby mnie o tym uprzedzono wcześniej.
– Proszę mi wierzyć, dowiedział się pan o tym tylko dziesięć minut po mnie – odparł Lamiov. – Starszy kapitan Thrawn trzyma tę sprawę jeszcze w większej tajemnicy niż zwykle.
– Czy ma to jakiś związek z tym, dlaczego się spóźnia z powrotem po tej całej historii, w której brali też udział Xodlakowie, Erighalowie i Pommrio?
– Aż tak się spóźnia? – Lamiov zmarszczył brwi. – Miałem wrażenie, że ich okręty przybyły dopiero wczoraj.
– To prawda. Ale „Springhawk”, w odróżnieniu od okrętów tych rodzin, ma gwiazdogatorkę. Thrawn powinien wrócić co najmniej kilka dni przed nimi.
– Ciekawe – mruknął Lamiov. – Może został nad Hoximem, żeby się lepiej przyjrzeć miejscu, w którym rozbił się frachtowiec.
Ba’kif prychnął cicho.
– Zdaje sobie pan sprawę, że mówi o szczegółach, które powinna znać tylko Rada, prawda?
– Doprawdy, panie generale… – powiedział cierpko Lamiov. – Jeśli do tej pory nie odkrył pan, że Styblowie mają własne, specjalne źródła informacji, to nie powinien pan zajmować tego stanowiska. Ale naprawdę, tą sprawą będzie pan zachwycony. To co, idziemy?
– Oczywiście – rzekł Ba’kif i ruszył za Lamiovem, zauważając kątem oka, że najbliżsi strażnicy lekko się ożywili, kiedy podeszli do wrót magazynu. Jak mówiono Ba’kifowi, na początku istnienia GUA Syndykura zastanawiała się nad likwidacją wszelkich rodzinnych więzów personelu, identycznie jak czyniono to ze wyższymi oficerami – i z podobnych przyczyn – by usunąć wszelkie wpływy polityki rodzinnej.
Ostatecznie postanowiono, że takie posunięcie przyciągnęłoby zbyt wiele niepożądanej uwagi do instytucji, więc porzucono ten pomysł. W ramach kompromisu służbowe uniformy GUA nie zawierały żadnych oznaczeń rodzinnych: ani herbów Dziewięciu Rodzin, ani Czterdziestu Domów, ani stylizowanych nazw stosowanych przez mniej ważne rody w Dynastii. W GUA – w teorii – wszyscy byli równi.
Ba’kif podejrzewał jednak, że większość strażników Magazynu Czwartego – jeśli nie wszyscy – należała do rodziny Styblów. Lamiov z pewnością o to zadbał.
Nowy artefakt obcych dopiero co przywieziono i Ba’kif spodziewał się, że w strefie dla gości w przedniej części magazynu będzie tłoczno. Nie spodziewał się jednak, że aż tak.
Stało się tak częściowo ze względu na rozmiary artefaktu – czterometrowej konstrukcji z białych metalowych żeber, wyglądającej jak fragment klatki piersiowej gigantycznego stwora morskiego. Wokół niego krzątało się kilkunastu inżynierów, pobierając dane, dokonując pomiarów i podłączając urządzenia analityczne. Towarzyszyło im dwoje wyższych stopniem pracowników GUA – jedno nadzorowało ich pracę, drugie stukało szybko w questis.
Z boku, obserwując w milczeniu tę krzątaninę, stali starszy kapitan Thrawn i kapitan Samakro.
Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę Ba’kifa i Lamiova.
– Patriarcho, panie generale – przywitał ich Thrawn. – To dla mnie zaszczyt.
– To pan nas zaszczyca kolejną intrygującą zabawką do naszej kolekcji – odparł Lamiov. – Proszę, niech pan powie naczelnemu generałowi, co pan nam przywiózł.
– Tak jest. – Thrawn spojrzał na Ba’kifa. – Podczas poszukiwań reszty piratów Vagaari natknęliśmy się na obcy frachtowiec, atakowany przez trzy kanonierki. Ustaliliśmy później, że starcie zaaranżowano specjalnie dla nas i że był to pierwszy krok mający zaprowadzić nas w pułapkę.
– Najwyraźniej obcy niewiele o tobie wiedzieli – zauważył Ba’kif.
– Nie, mieli dość ograniczoną wiedzę o Chissach. – Thrawn ewidentnie nie dostrzegł subtelnego komplementu. – Zaintrygowało mnie to, że ten pozorny atak już trwał, kiedy wyszliśmy z nadprzestrzeni. Mógł to być znak, że obcy potrafią w jakiś sposób przewidzieć, kiedy i gdzie pojawi się dana jednostka.
Ba’kif spojrzał na szkielet artefaktu. Nagle poczuł się nieswojo.
– I robili to właśnie za pomocą tego czegoś?
– Tak uważamy – przytaknął Thrawn. – Ta konstrukcja była wbudowana w przestrzeń między wewnętrzną i zewnętrzną częścią kadłuba frachtowca, łączyła się ze skrzynkami za pomocą tych kabli.
Ba’kif skinął głową – dopiero teraz zauważył stoły na kółkach po jednej stronie pomieszczenia, na których leżały skrzynki o dziwnym kształcie i równe zwoje przewodów.
– Cała konstrukcja tak wyglądała? – zapytał.
– Części, które zdołaliśmy zbadać, owszem – powiedział Thrawn. – Niestety, mogliśmy poświęcić analizom bardzo niewiele czasu.
– Wiadomo, jak wcześnie urządzenie ostrzega o przybyciu jakiegoś statku? – zapytał Ba’kif.
– Uwzględniając stopień zaawansowania pozorowanego ataku, który ujrzeliśmy, szacuję, że mieli co najmniej dziewięćdziesiąt sekund na przygotowania – odparł Thrawn. – Może więcej.
– Dziewięćdziesiąt sekund… – mruknął Ba’kif.
W głowie zawirowało mu od możliwości. Gdyby umieścić kilka korwet zwiadowczych z takimi urządzeniami wczesnego ostrzegania na skraju obszaru defensywnego każdej planety chissańskiej, ataki z zaskoczenia stałyby się praktycznie niemożliwe.
Co więcej, gdyby ta instalacja wykrywała wszystkie jednostki podróżujące w nadprzestrzeni, nawet te, które nie szykowały się do powrotu do przestrzeni normalnej, Siły Obronne mogłyby obserwować najpopularniejsze trasy przecinające Dynastię. A jeśli to urządzenie mogło nie tylko wykrywać przemierzające nadprzestrzeń jednostki, ale też podawać przybliżoną ich liczbę…
– Proszę się nie rozpędzać, generale – powiedział Lamiov.
Ba’kif zamrugał, otrząsając się z zamyślenia.
– Co?
– Znam to spojrzenie. – Lamiov skrzywił usta w lekkim uśmiechu. – Muszę pana ostrzec: choć mamy jedno z tych urządzeń, nie oznacza to, że zdołamy odgadnąć sekret jego działania.
– Wiem. – Podniecenie Ba’kifa nieco opadło. Do tej pory oba najważniejsze dary Thrawna, przechowywane w Magazynie Czwartym, czyli generator studni grawitacyjnej Vagaarich i zaawansowany generator tarcz Republiki – nie ujawniły swoich sekretów, pomimo uporczywych starań GUA. Ba’kif nie miał wątpliwości, że prędzej czy później inżynierowie Dynastii odniosą sukces, ale, jak widać, miała to być długa, trudna droga.
Niestety, nie mieli też powodów, by sądzić, że sprawy będą się miały inaczej z tym detektorem wczesnego ostrzegania.
– Po prostu chciałbym się dowiedzieć, dlaczego rozgryzienie wszystkich technologii, dla których Siły Obronne znalazłyby natychmiast zastosowanie, zajmuje tak mnóstwo czasu – westchnął Ba’kif.
– Taki jest już wszechświat, czyż nie? – odparł Lamiov. – Pamięć elektroniczna o wysokiej gęstości zapisu, którą przywieziono sto lat temu, już po dwunastu miesiącach znalazła zastosowanie do produkcji questisów. A specjalistyczny sprzęt do gotowania, na który ktoś natrafił trzydzieści lat temu, znalazł się na rynku po pięciu miesiącach.
– Ale coś, co mogłoby ulepszyć elektrostatyczne osłony obronne okrętu o tysiąc procent lub więcej… – Ba’kif pokręcił głową.
– Może będziemy mieli więcej szczęścia z tym – rzekł Lamiov, wskazując głową na białą konstrukcję. – Szkoda, że nie mogliście przyholować całego frachtowca. – Uniósł lekko brwi w niemym pytaniu.
– Tak – odparł tylko Thrawn. Albo nie zrozumiał zachęty w tonie i wyrazie twarzy Patriarchy, albo już wcześniej postanowił, że nie będzie więcej mówił o tym, co się stało z frachtowcem.
– Zabraliśmy chyba całe wyposażenie i taką część konstrukcji, jaką tylko mogliśmy – wyjaśnił Samakro, również nie reagując na niezadane wprost pytanie. – Mamy nadzieję, że to wam i tak pomoże.
– Zrobimy, co się da – zapewnił Lamiov. – Czy inżynierowie powinni wiedzieć coś jeszcze?
– Raczej nie – stwierdził Thrawn. – Kapitanie?
– Nic istotnego nie przychodzi mi do głowy – rzekł Samakro. – Nadmienię jednak, że choć frachtowiec stanowił część tej pułapki i w związku z tym można by go uznać za jednostkę wojskową, jego kadłub ma zwykłą cywilną konstrukcję. Żadnego nyixu, nie miał nawet wewnętrznej skorupy ze stopu nyixu.
– To może być ważne – stwierdził Lamiov.
– Owszem – przytaknął Samakro. – Sądzę, że projektanci chcieli w ten sposób zadbać o to, by jednostka naprawdę wyglądała jak frachtowiec, i że nie ma to nic wspólnego z samym detektorem.
– Zapewne nie – zgodził się Ba’kif. Jego umysł już podążał w nowym kierunku. Nyix miał pewne wyjątkowe cechy, dzięki którym tak dobrze nadawał się do stosowania w kadłubach okrętów. Jeśli jedna lub kilka tych cech wpływało na działanie detektora wczesnego ostrzegania, mogło to dać im pewne wskazówki co do działania tego urządzenia.
– W każdym razie poinformuję o tym zespół inżynierski – rzekł Lamiov. – A teraz, jak sądzę, na Csilli już czeka na was Rada.
– Tak – powiedział Thrawn. – Zanim jednak odlecimy, panie generale, chciałbym, aby zajrzał pan na „Springhawka”. Musimy omówić inną sprawę.
– To nie może poczekać? – zapytał Ba’kif.
Thrawn i Samakro wymienili spojrzenia.
– Chyba może – stwierdził niechętnie Thrawn. – Przez pewien czas…
– No to niech poczeka – rzekł stanowczo Ba’kif. – Mam tylko parę godzin na porozmawianie z Patriarchą Lamiovem o pewnych ważnych sprawach, a potem sam muszę wracać. I jak wspomniał Patriarcha, „Springhawk” już dawno powinien być na Csilli, by można było dokonać przeglądu oraz napraw i uzupełnić uzbrojenie. – Spojrzał na Samakro. – A pan, kapitanie, jest na mojej liście oficerów, z którymi muszę porozmawiać o incydencie nad Hoximem. Do tego czasu musi pan przygotować oświadczenie i dokumenty, które chce pan w związku z tym wprowadzić do rejestrów.
– Rozumiem, panie generale – odparł Samakro. – Choć jeśli mógłbym coś powiedzieć… – Zerknął na Thrawna. – Prosiłbym pana, żeby nie odkładał pan zbytnio odwiedzin na „Springhawku”.
– Wezmę tę sugestię pod rozwagę. – Ba’kif zmarszczył brwi. Samakro miał zwykły, neutralny wyraz twarzy – taki, jaki powinien mieć oficer zwracający się do zwierzchnika.
Ale kryło się pod tym nietypowe, duże napięcie. Samakro nie czekał z radością na rozmowę Thrawna z Ba’kifem.
Pomimo zagadkowości tej sprawy, rozmowa z nimi musiała odbyć się później, bo na razie priorytetem Ba’kifa była dziwna afera w układzie Hoxim i jej konsekwencje.
– W takim razie do zobaczenia na Csilli – rzekł i wskazał im wyjście. – Zabierzcie się za naprawy, a ja skontaktuję się, kiedy będę mógł z wami porozmawiać.
Od celu „Czujnego” dzieliły trzy minuty i admirał Ar’alani zaczynała się już zastanawiać, czy okręt na pewno będzie gotowy w momencie przybycia na miejsce, kiedy starsza kapitan Kiwu’tro’owmis wreszcie powróciła na mostek.
– Przepraszam za zwłokę, pani admirał – rzekła Wutroow, podchodząc do fotela Ar’alani. – Wyrzutnia Jeden naprawdę nie chciała dać się naprawić. Ale przekonaliśmy ją.
Ar’alani spojrzała na ekran wyświetlający stan uzbrojenia. Wyrzutnia kwasowych pocisków przeciwpancernych numer jeden nadal świeciła na czerwono… Ale kolor zaraz zmienił się na zielony.
– Świetnie – powiedziała do Wutroow. – Koniecznie zarejestruj w dzienniku pochwałę dla zespołu, który dokonał naprawy. Nigdy nie powinno się stawiać czoła problemowi bez wszystkich atutów w rękawie.
– Tak jest – odparła Wutroow. – Choć pozwolę sobie zauważyć, że nadal nie do końca mam pewność, jakich problemów się pani spodziewa.
– Bo sama nie jestem do końca pewna – wyjaśniła Ar’alani. – Po prostu coś mi nie daje spokoju w sprawie tej ostatniej nikarduńskiej bazy.
– Co takiego? – Wutroow uśmiechnęła się krzywo. – Czas, którego agresorzy potrzebowali, żeby przygotować ten powolny atak za pomocą asteroidy? Czy to, że baza była zbyt duża na stację nasłuchową lub inną placówkę z listy Yiva?
– Jedno i drugie, i jeszcze coś, ale nie wiem dokładnie co – westchnęła Ar’alani. – Mam nadzieję, że kiedy na to trafię, będę wiedziała, że to wreszcie to.
– Miejmy też nadzieję, że Rada nie będzie się na nas wściekać za tę małą wycieczkę – rzekła ponuro Wutroow. – Znacznie przekroczyliśmy termin, który Ba’kif dał nam na sprawdzenie Jutrzenki. Nawet Thrawn już wrócił ze swojego polowania na piratów, a wie pani, ile jemu schodzi na takich wyprawach… I nadal nie wiemy, czemu nasi znajomi z pancernika tak się tym miejscem interesowali.
– Musiało to mieć coś wspólnego z kopalnią, którą zauważył starszy wojownik Yopring – rzekła Ar’alani. – Zakres działalności na planecie świadczy o tym, że to ważne przedsięwzięcie. A dodajmy do tego te myśliwce, które go odgoniły, i powiedziałabym, że mamy wyraźny trop.
– Chyba że chodzi o dwóch różnych graczy – zauważyła Wutroow. – Górnicy i pancernik mogą być przeciwnymi stronami konfliktu. Choć wydaje mi się, że to mało prawdopodobne. Niepokoi mnie głównie jedno: nawet jeśli uznamy, że kopalnia stanowi główny element układanki, nadal nie wiemy, co tam jest.
– Kopalnia to zwykle złoża jakichś rud.
– Owszem, ale kopanie w ziemi to nie zawsze wydobywanie złóż – odparła Wutroow. – Może to być coś, co mieszkańcy tam rozmyślnie zakopali, a ktoś inny chce położyć na tym łapy.
Ar’alani zmarszczyła brwi. Rzeczywiście nie przyszło jej to do głowy.
– Myślisz o broni lub jakimś artefakcie?
– Nad tym się właśnie zastanawiałam – przyznała Wutroow. – Bo przecież już mieliśmy z czymś takim do czynienia. A starszy kapitan Thrawn niemal dorabia sobie po godzinach, wykopując znaleziska spod ziemi.
– Choć niedosłownie spod ziemi! – prychnęła Ar’alani. – Zwykle znajdują się na widoku i tylko czekają, żeby ktoś je sobie wziął.
– Może tym razem to my będziemy mogli zdobyć coś takiego – rzekła Wutroow z cierpkim uśmiechem. – Może wypracuje pani kompromis z Thrawnem – on będzie brał wszystko, co się znajduje powyżej gruntu, a pani rzeczy, do których trzeba się dokopać.
– Z pewnością poruszę ten temat, kiedy znów się z nim zobaczę – obiecała Ar’alani, spoglądając na zegar. Już prawie… – Przygotować się do wyjścia! – Podniosła głos, tak by słyszeli ją wszyscy na mostku. – I bądźcie w gotowości. – Skinęła na Wutroow. – Pani kapitan?
– Tak jest. – Wutroow spojrzała na zegar. – Wychodzimy – oznajmiła głośno. – Trzy, dwa, jeden.
Świetliste smugi skurczyły się nagle i uformowały w gwiazdy. „Czujny” – zupełnie tak samo, jak jeszcze niedawno temu – unosił się wśród rozproszonych szczątków bazy Nikardunów.
– Biclian – powiedziała Wutroow.
– Tak jest, pani kapitan – odpowiedział starszy komandor Obbic’lia’nuf ze stanowiska czujników. – Dystans bojowy – pusto. Średni dystans – również pusto. Daleki dystans… Pani admirał, rejestrujemy ruch: trzy okręty przy centralnej części bazy.
– Jakieś oznaczenia? – zapytała Ar’alani, przyglądając się ekranowi taktycznemu ze zmarszczonymi brwiami. Dwa okręty miały raczej nieduże rozmiary, zaś trzeci, znacznie większy, wyglądał zdecydowanie na frachtowiec.
– Żadnych transponderów – zameldował młodszy kapitan Evroes’ky’mormi, siedzący przy stanowisku uzbrojenia. – Duża jednostka nie ma widocznego uzbrojenia. Zapewne frachtowiec, możliwe też, że to mobilny dok serwisowy.
– Stawiam na to drugie, pani admirał – dodał Biclian. – Na dolnej powierzchni kadłuba są wypukłości wyglądające jak blokady mocujące. A dwie mniejsze jednostki… zdecydowanie wojskowe. Co najmniej patrolowce, a może niszczyciele.
Ar’alani się skrzywiła. W normalnych okolicznościach okręt typu Nightdragon, taki jak „Czujny”, mógłby pokonać dwa patrolowce, w ogóle się nie wysilając.
Niestety, sytuacja normalna nie była. „Czujny” i „Grayshrike” pod dowództwem starszej kapitan Lakindy stoczyły nad Jutrzenką bitwę z niezidentyfikowanym pancernikiem i chociaż Lakinda przed powrotem do Dynastii przekazała im cały zapas pocisków kwasowych i płyn do sfer plazmowych, Ar’alani dysponowała bardzo ubogim arsenałem.
Do tej pory „Czujny” miał szczęście. Badanie zniszczonej planety udało się przeprowadzić bez przyciągania uwagi wroga i podejmowania aktywnej interwencji. Ale ich szczęście mogło się zaraz skończyć.
– Wiemy, czy nas zauważono? – zapytała.
– Nic na to nie wskazuje – odparł Biclian. – Koncentrują się raczej na tym, co robią w bazie.
– Pani admirał, wykrywamy aktywność – odezwał się głośno młodszy komandor Stybla’rsi’omli ze stanowiska łączności. – Wąskopasmowa transmisja laserowa; ledwo ledwo ją łapiemy.
– Oho – mruknęła Wutroow.
Ar’alani skinęła głową, krzywiąc się. Żeby Larsiom odbierał transmisję w takim zakresie, odbiorca musiał się znajdować niemal bezpośrednio za nimi.
– Pełne osłony! – rozkazała. – Octrimo, dziewięćdziesiąt stopni na sterburtę.
– Tak jest, pani admirał – odezwał się zza sterów komandor Droc’tri’morhs. Okręt otoczyły osłony elektrostatyczne, a chaos szczątków za iluminatorem przesunął się w bok, gdy „Czujny” obrócił się w prawo…
– Kontakt! – warknął Oeskym. Jego ostrzeżenie podkreślił rozbłysk światła – z laserów spektralnych „Czujnego” wystrzelono do dwóch pędzących ku nim rakiet. – Krążownik patrolowy, nazwijmy go Bandytą Jeden, zbliża się do nas od tyłu, szybko.
– Ogień obronny, tylko lasery – rozkazała Ar’alani, spoglądając na ekran taktyczny. „Czujny” mógł strzelać z laserów bez końca, ale miał tylko sześć pocisków kwasowych, a płynu starczyłoby mu jedynie na dwadzieścia sfer plazmowych. Nie było szans, żeby poradzili sobie w walce z krążownikiem patrolowym i dwoma mniejszymi patrolowcami.
Czyli będzie musiała myśleć kreatywnie.
– Oeskym, wyłączyć napęd w pociskach kwasowych jeden i dwa – poleciła oficerowi uzbrojenia. – Tak szybko, jak to możliwe. Poinformuj mnie, kiedy to zrobicie.
– Tak jest. – Oeskym skupił się na swojej konsolecie. Marszczył brwi, ale nie ośmieliłby się podważać rozkazów dowódcy w sytuacji bojowej. – Technicy już się tym zajęli.
– Przypomnij im, że nie chodzi teraz o precyzję – rzekła Ar’alani. – Octrimo, spokojne manewry unikowe. Trzymaj nas w odległości od ich pocisków, ale nie zabieraj daleko od tego miejsca. Biclian?
– Okręty patrolowe dostały już wiadomość, pani admirał – zgłosił oficer czujnikowy. – Oznaczam je jako Bandyta Dwa i Bandyta Trzy. Nadal są przy bazie, ale obracają broń w naszym kierunku.
– Powiadom mnie, jeśli ruszą się z miejsca. – Na ekranie taktycznym Bandyta Jeden przyśpieszał w ich stronę i wystrzelił właśnie kolejną parę rakiet. Z tej odległości lasery „Czujnego” miały wystarczająco dużo czasu, żeby je zdjąć, ale jeśli przeciwnik podejdzie bliżej, stanie się to niemożliwe i Ar’alani będzie zmuszona użyć do ochrony okrętu swojego ograniczonego arsenału pocisków kwasowych lub sfer plazmowych. – Oeskym?
– Już prawie – rzekł Oeskym. – Technicy meldują… Tak. Silniki wyłączone, pani admirał.
Wreszcie.
– Wystrzelić je! – rozkazała i znów spojrzała na ekran taktyczny. – Octrimo, kiedy tylko oddalą się od kadłuba, ruszamy w kierunku bazy oraz Bandytów Dwa i Trzy. Stosuj subtelne manewry unikowe, ale nie oddalaj się bardzo od bezpośredniego wektora.
– Lasery rufowe mają być w gotowości – dodała Wutroow, kiedy „Czujny” odwrócił się od zbliżającego się krążownika patrolowego i zaczął coraz szybciej sunąć w kierunku zniszczonej bazy.
– Zrozumiałem – odparł Oeskym. – Kiedy, pani admirał?
– Wedle uznania – powiedziała Ar’alani. – Octrimo, nie spuszczaj z oczu Bandyty Jeden. Zadbaj o to, żebyśmy go poprowadzili w odpowiednim kierunku.
– Tak jest.
– Bandyci Dwa i Trzy ruszyli z miejsca – odezwał się Biclian. – Zostawili dok naprawczy i kierują się na nas.
– Zapewne próbują nas wziąć w dwa ognie – stwierdziła Wutroow.
– Zapewne – przytaknęła Ar’alani. – Oeskym?
– Trzydzieści sekund do optymalnego położenia – zameldował oficer uzbrojenia. – Octrimo, pięć stopni na sterburtę.
– Pięć stopni na sterburtę, tak jest – potwierdził Octrimo i widok za iluminatorem znów uległ zmianie.
– Bandyta Dwa i Bandyta Trzy otworzyły ogień – zgłosił Biclian. – Nie wiem dlaczego… Są zdecydowanie poza zasięgiem.
– Pewnie próbują rozproszyć naszą uwagę lub nas spowolnić – rzekł Octrimo. – Zaczynamy coraz bardziej się oddalać od Bandyty Jeden.
– Zwolnić! – rozkazała Ar’alani. – Nie chcemy go zgubić…
– Bandyta Jeden pochyla dziób – przerwał ostro Oeskym. – Schodzi z drogi pociskom kwasowym.
– Musieli je zauważyć – zgrzytnęła zębami Wutroow. – Użyć promienia ściągającego! Przeciągnąć go z powrotem na ten wektor.
– Odwołuję ten rozkaz – rzekła Ar’alani, podłączając ekran taktyczny do wyświetlacza przy swoim fotelu. Oeskym i Wutroow zajmą się obliczeniami, ale sama już widziała, że przy obecnej odległości dzielącej ich od krążownika, przeciwnik był zbyt potężny, żeby promienie ściągające „Czujnego” mogły mu coś zrobić.
Ale nieco dalej, w pobliżu krążownika, unosił się niewielki meteoroid…
– Skierować promień ściągający na ten okruch – rzekła, wskazując skałę i przesyłając dane do stanowiska uzbrojenia. – Pełna moc. Spróbujcie go przyciągnąć pod dziobową dolną część krążownika.
– Zrozumiałem. – Oeskym pochylił się nad konsoletą.
Ar’alani spojrzała na ekran taktyczny. Promień ściągający trafił w meteoroid, wyrwał go z powolnego ruchu obrotowego i posłał w kierunku krążownika. Jeśli załoga dostrzeże to nowe zagrożenie i jeśli zareaguje tak automatycznie, jak miała nadzieję Ar’alani…
– Bandyta Jeden odchyla z powrotem dziób – zameldował Biclian. – Robi unik i znów kieruje się na wektor naszych pocisków.
Nie do końca na ten sam wektor, jak dostrzegła Ar’alani – ale wystarczająco blisko.
– Wystrzelić do pocisków kwasowych – rozkazała.
Rozbłysło światło – rufowe lasery wystrzeliły znowu, tym razem nie w kierunku przeciwnika, ale do pocisków kwasowych. Te rozpadły się na części i ich zawartość zmieniła się w rozprzestrzeniający się obłok kwasu.
Załoga krążownika patrolowego niemal natychmiast zorientowała się, że popełniła błąd, i podniosła dziób, aby uniknąć kontaktu z kwasem. Pęd okrętu działał jednak przeciwko niemu, a żrąca substancja sunęła naprzód zbyt szybko i zanim jednostka zdążyła się odsunąć, chmura kwasu przesunęła się bokiem po lewej burcie krążownika.
A kiedy kwas zaczął przeżerać kadłub, niszcząc zespoły czujników i systemy namierzania oraz ryjąc poczerniałe dziury w metalu, lasery „Czujnego” znów wystrzeliły, wdzierając się jeszcze głębiej w naruszoną już powierzchnię kadłuba.
Po piętnastu sekundach ostrzału lasery „Czujnego” wypaliły już tyle kadłuba, by dotrzeć do reszty rakiet krążownika. Nastąpiła gwałtowna eksplozja i okręt rozpadł się na kawałki.
– Pełne przyśpieszenie – poleciła Ar’alani. – I cały czas skanować. Jeśli jest tu jeszcze ktoś, chcę o tym wiedzieć, zanim zacznie do nas strzelać.
Wutroow przysunęła się do fotela dowódcy. „Czujny” popędził naprzód, ku zniszczonej bazie i pozostałym trzem jednostkom.
– Dobra robota, pani admirał – rzekła cicho. – Pozwolę sobie tylko zwrócić uwagę na jedno: gryzipiórki na Csilli prawdopodobnie powiedzą, że mogliśmy uciec i zaoszczędzić Dynastii paru pocisków kwasowych.
– Co, uciec przed krążownikiem patrolowym i paroma zwykłymi patrolowcami? – Ar’alani prychnęła. – Wymawialiby nam to do końca świata i jeszcze dłużej.
Wutroow wzruszyła ramionami.
– Ano tak – przyznała.
– Co więcej, stracilibyśmy okazję, żeby się dowiedzieć, co oni tam robią – ciągnęła Ar’alani, wskazując ruchem głowy odległą bazę.
– Chyba że… Nie… – myślała na głos Wutroow. – Przyszedł mi do głowy skok wewnątrzukładowy, ale przy tych wszystkich śmieciach, które się tu unoszą, to niebezpieczne… No więc co oni tam robią?
– Właśnie tego chcę się dowiedzieć – rzekła Ar’alani, wpatrując się w ekran taktyczny. Bandyci Dwa i Trzy nadal lecieli w kierunku „Czujnego”, strzelając bez sensu z dział laserowych. Poruszali się jednak powoli, niemal nonszalancko, jakby nie chcieli przedwczesnej konfrontacji… A tymczasem dok naprawczy nadal unosił się przy zrujnowanej stacji.
Ewakuowali swoich? A może…
Nagle Ar’alani wszystko zrozumiała.
Nikogo ani niczego nie ewakuowali – po prostu coś właśnie w bazie umieszczali.
– Sfery: celować w stację! – warknęła. – Pełna salwa, a potem kontynuować, aż wyczerpią się zapasy.
– Tak jest! – oznajmił Oeskym.
– Pani admirał? – zapytała cicho Wutroow, kiedy z wyrzutni zaczęto posyłać ku dalekiej bazie sfery plazmowe. – W stację, nie w patrolowce?
– Tak – odparła Ar’alani. – Ten ich ostrzał z laserów ma odwrócić naszą uwagę od tego, co załoga doku naprawczego robi na stacji.
– To znaczy?
– Moim zdaniem zamierzają ją zniszczyć – wyjaśniła ponuro Ar’alani. – Nie tylko ją rozwalić, tak jak się stało przy pierwszym ataku, ale roznieść w pył.
– Ciekawe – mruknęła Wutroow. – Musi być tam coś, czego naprawdę nie chcą nam pokazać. Chociaż przysięgłabym, że poprzednim razem naprawdę dokładnie zbadaliśmy to miejsce.
– Może umieszczono tam coś nowego – rzekła Ar’alani. – Mam nadzieję, że zdołamy wykryć i unieszkodliwić przed zdetonowaniem wszystkie ładunki samozniszczalne, które tam podłożyli.
– No, jeśli nie damy rady, to nie dlatego, że nie próbujemy – zauważyła Wutroow, wskazując strumień sfer plazmowych oddalający się coraz szybciej od „Czujnego”. – Na pewno nie chce pani kilku zatrzymać, na wypadek gdyby jednak chcieli stanąć do walki?
– Nie będą chcieli. – Ar’alani pokręciła głową. – Kiedy tylko zakończą ten sabotaż, będą zaraz próbowali dać drapaka… I proszę! – przerwała sama sobie, bo oba patrolowce właśnie ruszyły w przeciwnych kierunkach, z dala od „Czujnego”. Dok naprawczy za nimi również skręcił i oddalał się właśnie od bazy.
– Jakie rozkazy, pani admirał? – zapytał Oeskym ze stanowiska uzbrojenia.
Ar’alani spojrzała na ekrany. W ciągu ostatnich paru minut „Czujny” pokonał dużą część odległości dzielącej ich od stacji, ale nadal znajdowali się zbyt daleko, by mieć pewność trafienia. Nie zawadzi jednak spróbować.
– Zobaczcie, co da się zrobić z tym dokiem naprawczym – poleciła. – Tylko lasery. Sfery mają być nadal kierowane na bazę.
– Tak jest – odparł Oeskym i potrójna salwa skoncentrowanych wiązek laserowych dołączyła do strumienia sfer plazmowych.
Ar’alani uważała Oeskyma za jednego z najlepszych oficerów uzbrojenia w Ekspansyjnej Flocie Obronnej i tym razem również pokazał, co potrafi. Choć znajdowali się naprawdę daleko, zdołał trafić trzy razy w dok naprawczy, odsuwający się od stacji.
Dystans okazał się jednak zbyt duży, aby mogli spowodować większe szkody, i minutę później statek naprawczy i patrolowce uciekły w nadprzestrzeń.
– Przykro mi, pani admirał – przeprosił Oeskym, kiedy zaprzestano ostrzału laserowego.
– Nie twoja wina – zapewniła go Ar’alani, gdy umilkły również wyrzutnie sfer plazmowych. – Naszym priorytetem jest teraz dotarcie do stacji i unieszkodliwienie lub zniszczenie bomb albo innych ładunków, które tam umieścili, zanim zostaną aktywowane. Wutroow, przygotujcie dwa promy.
– Już się robi, pani admirał. – Wutroow przesłała rozkazy na questisie. – Proszę się nie martwić, na pewno dotrzemy tam na czas.
Ar’alani spojrzała przez iluminator na bazę. A jeśli im się nie uda, przemknęła jej przez głowę chłodna myśl, to cała załoga promów prawdopodobnie zginie.
Mogła mieć tylko mieć nadzieję, że tajemnica podziurawionego wraku stacji była warta ryzyka.
Ar’alani obawiała się, że przed ucieczką ich przeciwnicy aktywowali jakieś ładunki w nikarduńskiej bazie. Na szczęście patrol znalazł tylko jeden, choć bardzo duży. W dodatku pozostawał nieaktywny, wyłączony przez nawałę jonową „Czujnego”, i chissańscy inżynierowie mogli bezpiecznie go rozbroić.
Kiedy załogi promów przeszukiwały stację, Ar’alani wreszcie zrozumiała, co właściwie nie dawało jej spokoju.
– Tam – rzekła, wskazując na jeden z obrazów przesłanych na okręt przez załogi promów. – Ten ślad po trafieniu. Jeden strzał, z bliska, tylko tyle, żeby przebić kadłub i rozhermetyzować to pomieszczenie.
– I uszkodzenie niezbyt duże, żeby nie było później większych kłopotów z naprawieniem kadłuba – rzekła z namysłem Wutroow. – Czyli kiedy ich podstępna asteroidowa bomba wybuchła tuż przy wejściu do bazy, a parę dodatkowych pocisków zniszczyło strefy dowodzenia i kontroli, zaczęli po prostu robić dziury w ścianach, aż wszyscy w środku zginęli.
– A potem kontynuowali to samo wewnątrz bazy. – Ar’alani wskazała na ekran. – Planowali od początku zabić wszystkich Nikardunów w bazie, zniszczyć, co się da, żeby przekonać wszystkich, którzy tu będą zaglądać, że nikogo już nie ma, a potem, kiedy wszyscy odlecą, zakraść się i doprowadzić stację znów do stanu używalności.
– Bo kto by wracał, żeby przyjrzeć się drugi raz miejscu ewidentnie wyglądającemu na bezużyteczne? – zgodziła się Wutroow. – Czyli większość tych szczątków zostawili tylko dla picu?
– Raczej nie – odparła Ar’alani. – Nikardunowie zapewne mieli tu sporo okrętów, tych, które pilnowały bazy, i innych, które tylko ją odwiedzały. Ten cały złom to ich resztki.
– Ano tak – westchnęła Wutroow. – Ale w takim razie… Co to było? Jakaś stacja paliwowa, której istotność Yiv starał się ukrywać?
– Nie, myślę, że pełniła ważniejszą funkcję. – Ar’alani poczuła lekki dreszcz. – Moim zdaniem to miejsce spotkań i koordynacji działań podwładnych Yiva i ich sojuszników.
– Nie przypominam sobie, żeby podczas bitwy nad Primeą pojawili się jacyś ich sojusznicy – stwierdziła Wutroow. – Myśli pani, że nam i Vakom udało się rozprawić z Nikardunami, zanim Yiv zdążył ściągnąć posiłki?
– Lub też nigdy nie miały tam dotrzeć – rzekła Ar’alani. – Zauważ, gdzie jest położona baza: ukryta, na uboczu, ale dość blisko Jutrzenki.
– I na trasie między Jutrzenką a Dynastią – zauważyła Wutroow.
– Owszem – przytaknęła Ar’alani. – Idealne miejsce dla kogoś, kto chciałby obserwować nas albo lud Magys.
– Albo jedno i drugie – rzekła ponuro Wutroow. – Przynajmniej tłumaczy to, dlaczego widzieliśmy ten sam pancernik nad Jutrzenką. I to pewnie miała być ich baza naprawcza i serwisowa, tylko że nie zdążyli jej uruchomić.
– Też o tym pomyślałam. – Ar’alani skinęła głową. – Pewnie nie spodziewali się, że tak szybko znajdziemy Jutrzenkę.
– A stało się tak tylko dlatego, że Thrawn natknął się na Magys i jej uchodźców i postanowił zaryzykować – mruknęła Wutroow. – Oj, niektórzy mocno się zjeżą, kiedy o tym usłyszą.
– Thrawn nie od wczoraj wzbudza takie uczucia wśród arystokrów – zauważyła Ar’alani. – Poza tym fakt, że ta sama sztuczka z asteroidą – wyrzutnią pocisków – została zastosowana i tu, i tam, stanowi dodatkowe potwierdzenie, że ci, z którymi zadarliśmy nad Jutrzenką, zaatakowali również tę bazę.
– Do tego dochodzi ta druga baza Nikardunów, którą sprawdzaliśmy wcześniej – przypomniała Wutroow. – To na pewno nie przypadek, że obie zostały zaatakowane. – Podniosła palec. – I coś przyszło mi jeszcze do głowy. Nazwała ich pani chwilę temu sojusznikami… Ale co, sojusznicy Nikardunów mieliby zniszczyć ich dwie różne bazy…?
– Masz rację. – Usta Ar’alani drgnęły. – Nikardunowie nie byli w sojuszu z agresorami. Stanowili ich narzędzia. A nie niszczy się dobrego narzędzia, chyba że ma się coś lepszego pod ręką.
– Chyba że się myśli, że to narzędzie zaraz samo się zepsuje – dopowiedziała Wutroow. – Ciekawe, czy wiedzieli, że Thrawn nie zabił, a tylko pojmał generała Yiva.
– Interesujące pytanie. – Ar’alani uśmiechnęła pod nosem. – Powinnyśmy podsunąć parę nowych tematów agentom Rady przeprowadzającym przesłuchania.
– Zakładając, że wrócimy w jednym kawałku na Csillę – westchnęła Wutroow. – Nawet jeśli ta baza nie działa, patrolowce mogą mieć w pobliżu znajomych.
– Słuszna uwaga. – Ar’alani włączyła mikrofon przy fotelu. – Dowódca patrolu?
– Tak jest, pani admirał – odezwał się Biclian. – Właśnie znaleźliśmy kolejny stos sprzętu. To już czwarte złomowisko, a wcale nie skończyliśmy jeszcze wszystkiego sprawdzać.
– Właśnie skończyliście – oznajmiła Ar’alani. – Mam przeczucie, że zbytnio przeciągnęliśmy nasz pobyt tutaj. Ile wam zajmie dokładne sfilmowanie tego złomowiska?
– Jeśli nie chce pani więcej fizycznych dowodów poza tymi, które już przesłaliśmy na „Czujnego”, to jakiś kwadrans – rzekł z namysłem w głosie Biclian. – Jeśli mamy jednak zebrać próbki, wtedy jeszcze godzinę.
– Zróbcie tylko nagrania – zdecydowała Ar’alani. – Wypełniliśmy tyle skrzyń, żeby uszczęśliwić inżynierów z Naporara na długo. Przekaż pozostałym drużynom, że mają skończyć i wracać na promy. Chcę być w nadprzestrzeni za czterdzieści minut.
– Tak jest – odparł posłusznie Biclian. – Zaraz wracamy.
Ar’alani wyłączyła komunikator.
– Słyszeliście wszyscy – dodała, podnosząc głos, tak żeby nie pominąć nikogo na mostku. – Za czterdzieści minut skok w nadprzestrzeń.
– Skok za czterdzieści minut – powtórzyła Wutroow, wprowadzając rozkaz na questisie. – Mam pójść po Ab’begh? Zapewne chce pani, żeby nas przeprowadziła przez pierwszą część drogi powrotnej.
– Zdecydowanie tak. Ale nie ma pośpiechu. Może być w swojej kwaterze jeszcze przez pół godziny.
– Aha. Bo nie chcemy, żeby się zaczęła nudzić. – W głosie Wutroow zabrzmiał sarkazm.
– Nie niepokoi mnie, że będzie się nudzić. – Ar’alani spojrzała pochmurnie na ekran taktyczny. – Tak jak mówiłaś, te patrolowce mogą nie być tu same.
Wiele lat temu, kiedy starsza kapitan Xodlak’in’daro wstąpiła do Ekspansyjnej Floty Obronnej, odbyła się wykwintna uroczystość, podczas której świętowano jej przeniesienie z rodziny, w której przyszła na świat, do domu Xodlaków. Lakinda niewiele pamiętała z ceremonii, poza tym, że była huczna, efektowna i że kompletnie przerosła jej prosty gust dziewczyny z plebsu.
Podejrzewała, że dzisiejsza uroczystość przyjęcia do rodziny miała być znacznie mniej spektakularna. Nie dlatego, że przejście z jednego z Czterdziestu Wielkich Domów do jednej z Dziewięciu Rodzin Rządzących nie stanowiło wielkiego wydarzenia – bo z pewnością takim było – ale dlatego, że uwagę wszystkich zaprzątały tego dnia konsekwencje fiaska wyprawy do układu Hoxim.
I całkiem jej to odpowiadało. Większość osób, którym proponowano podobny awans społeczny, chwyciłaby się takiej szansy obiema rękami – wiedziała to dobrze – przeważnie nie oglądając się za siebie. Ale choć Lakinda wiedziała, jaki zaszczyt spotkał ją ze strony rodziny Irizi, wciąż dręczyło ją lekkie poczucie winy w związku z tak nagłym porzuceniem Xodlaków. W końcu to oni wyciągnęli ją z nizin, a ona zawsze uważała, że za coś takiego należy odpłacać się lojalnością.
Oczywiście nigdy nie spodziewała się, że inna rodzina będzie chciała jej tak bardzo, by zaproponować jej przejście do siebie, więc nigdy się nad taką możliwością nawet nie zastanawiała. A jednak do tego doszło. Co więcej, propozycja Irizi okazała się niezmiernie hojna – u Xodlaków Lakindzie przypisano status zasłużonej adoptowanej, a Irizi mieli z niej uczynić zrodzoną w Próbie i znajomi, z którymi to omawiała, jednogłośnie radzili, żeby skorzystała z tej szansy.
I dlatego znajdowała się teraz w Csaplarze, stolicy Dynastii, i szła przez Salę Zgromadzeń do głównych biur Syndykury, zajmowanych przez rodzinę Irizi. To dla mnie najlepsza decyzja, powtórzyła sobie stanowczo w duchu. Jakiekolwiek poczucie winy, które być może czuła, stanowiło wytwór jej wyobraźni i należało je ignorować do momentu, aż samo zniknie.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
Ceremonia, jak się spodziewała, trwała krótko i przeprowadzono ją dość niedbale. Mówca Irizi’emo’lacfo zabrał ją do swojego gabinetu, gdzie czekali świadkowie. Zaanonsował jej przejście z rodziny Xodlaków do rodziny Irizi, pomógł w wygłoszeniu przysięgi, w której ona i rodzina deklarowali wzajemną lojalność, i pogratulował jej nowego statusu. Ukłucie winy, jakie poczuła podczas przysięgi, szybko popadło w zapomnienie w natłoku dokumentów związanych z uroczystością, którymi zarzucił ją Mówca.
Pół godziny po przybyciu opuściła gabinet – już nie jako starsza kapitan Xodlak’in’daro, ale starsza kapitan Irizi’in’daro.
„Ziinda”. Powtarzała co chwilę swoje nowe imię rdzeniowe, idąc z powrotem korytarzem do platformy dla promów. Miało ładne, egzotyczne brzmienie, ale zdecydowanie trochę jej zajmie, zanim się do niego przyzwyczai. „Ziinda”. „Ziinda”.
– Starsza kapitan Ziinda? – odezwał się głośno ktoś za jej plecami.
Pomimo jej dotychczasowych starań, chwilę potrwało, zanim zrozumiała, że ktoś zwraca się właśnie do niej.
– Tak? – Przystanęła i się odwróciła.
Nie rozpoznała kobiety, która do niej podchodziła, ale granatowo-czerwona szata w prążki z ciemnoczerwonymi rękawami i czarnym filigranowym ornamentem była jej zdecydowanie znajoma. A jeśli dodać do tego charakterystyczny naramiennik Mówcy…
– Starsza kapitan Ziinda? – powtórzyła kobieta.
– To ja – powiedziała Ziinda. Ścisnęło ją w żołądku, a uśpione poczucie winy znów się przebudziło.
– Jestem Mówczyni Xodlak’brov’omtivti – rzekła sztywno kobieta, zatrzymując się pół metra przed Ziindą. – Miałam nadzieję, że zdołam się z panią zobaczyć przed spotkaniem z Mówcą Ziemolem. Widzę, że się spóźniłam.
– Tak – odparła Ziinda. – W czym mogę pomóc?
Lakbrovom przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu. Ziinda zmusiła się, by nie spuścić wzroku, w duchu nakazując sobie, by nie okazywać onieśmielenia. Mówczyni Lakbrovom może i była najwyższym rangą Xodlakiem w Syndykurze, ale Ziinda należała teraz do rodziny Irizi i hierarchia Xodlaków nic już dla niej nie znaczyła.
– Miałam nadzieję, że będę mogła przedstawić pani argumenty, które skłoniłyby panią do pozostania w naszej rodzinie – powiedziała w końcu Lakbrovom. – Jak rozumiem, Patriarcha czuł się nieco urażony, że nie powiedziała pani nikomu o propozycji Irizi przed jej przyjęciem.
– Przykro mi, jeśli odeszłam od standardowej procedury – odparła Ziinda, w pełni świadoma, że nic takiego nie zrobiła. Osoba, której zaproponowano przejście do innej rodziny, mogła porozmawiać o tym z członkami obecnej, ale nie stanowiło to koniecznego wymogu. – W moim odczuciu nadeszła jednak pora, bym zmieniła coś w życiu.
– Dlaczego? – zapytała wprost Lakbrovom. – Irizi zaproponowali pani wyższy status? Mogliśmy zrobić to samo. Zaofiarowali pani pieniądze, ziemię, pozycję?
– Żadna z tych rzeczy nie była czynnikiem decydującym – odpowiedziała Ziinda. To co, Lakbrovom chciała szczerości? Nie ma sprawy! Ziinda też potrafiła mówić bez ogródek. – Wiedziałam, że mój czas u Xodlaków zbliża się ku końcowi już na „Przesileniu”, kiedy mój pierwszy oficer na pokładzie tej rodzinnej fregaty odebrał mi dowodzenie. A ponieważ jest zrodzonym z krwi, to ten akt buntu przeszedł bez echa.
– Ranga w rodzinie nie może o niczym decydować na okręcie floty – rzekła Lakbrovom.
– Nie słucha mnie pani – powiedziała przez zaciśnięte zęby Ziinda. – Nie był to okręt Ekspansyjnej Floty Obronnej, tylko okręt rodziny.
Gniew w oczach Lakbrovom jakby zelżał. Może doszła do wniosku, że zbyt pobieżnie przeglądała raport o wydarzeniach nad Hoximem.
– To żadna wymówka – rzekła powoli. – Żaden Xodlak nie powinien wykorzystywać w taki sposób swojej pozycji. Ja z pewnością bym tego nie zrobiła.
– Miło mi to słyszeć – stwierdziła Ziinda. – Problem w tym, że ten Xodlak tak zrobił. Jeśli mi pani wybaczy, oczekują mnie już na okręcie.
– Składam przeprosiny w imieniu rodziny – odezwała się Lakbrovom, kiedy Ziinda zaczęła się odwracać. – Zadbam, aby został odpowiednio ukarany.
– Jak sobie pani życzy. – Ziinda spojrzała jej w oczy. – Ale tylko jeśli pani sobie tego życzy. Wewnętrzna polityka rodziny Xodlaków już mnie nie interesuje.
Kiedy tym razem się odwróciła, Lakbrovom zachowała milczenie.
„Może mogłam sobie darować ten ostatni przytyk” – pomyślała Ziinda, śpiesząc korytarzem. Może był nawet dziecinny. Ale musiała przyznać, że dobrze się po nim poczuła.
Bo przecież czy nie o to chodziło w całej polityce i stosunkach rodzinnych? Dawać i zabierać, wygrywać lub przegrywać, wbijać komuś szpilkę lub samemu stać się celem drwiny… Tak było zawsze i tak zawsze będzie. Niezależnie od tego, jaka to rodzina, niezależnie o kogo konkretnie chodziło.
Tak działali Chissowie – i to nigdy się nie zmieni.
Witanie nowych zasłużonych adoptowanych na oficjalnej kolacji z okazji ich przyjęcia do rodziny stanowiło, jak słyszał często arystokr Mitth’ras’safis, jeden z najgorszych obowiązków powierzanych niskim rangą członkom tejże rodziny. Nowe nabytki albo były wyjątkowo uzdolnione i dlatego zaproponowano im dołączenie do Mitthów — a wtedy zwykle miały wygórowaną opinię o sobie i własnej wartości — albo stanowiły świeży narybek w siłach zbrojnych Dynastii, a wówczas sprawiały wrażenie bardzo skrępowanych i, no cóż, zachowywały się strasznie po wojskowemu. Niemal wszyscy zrodzeni z krwi, kuzynowie i dostojni krewniacy wymigiwali się od obowiązku przyjmowania nowych członków, obciążając tym zwykle zrodzonych w Próbie i zasłużonych adoptowanych, z których nikt nie miał na tyle wpływów, by tego uniknąć.
Na tym tle Thrass zdecydowanie się wyróżniał, ponieważ w przeciwieństwie do niemal wszystkich swoich znajomych szczerze lubił to zajęcie.