Star Wars. Thrawn. Sojusze - Timothy Zahn - ebook

Star Wars. Thrawn. Sojusze ebook

Timothy Zahn

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„WYCZUŁEM ZAKŁÓCENIE W MOCY…”

Te słowa brzmią złowrogo w każdej sytuacji, a szczególnie groźnie, gdy padają z ust Imperatora Palpatine’a. Na leżącej na skraju Nieznanych Regionów planecie Batuu rodzi się zagrożenie dla Imperium. Na razie to tylko widmo niebezpieczeństwa, ledwo wyczuwalny zwiastun, lecz zaniepokojony przywódca każe zbadać sprawę najbardziej zaufanym agentom: bezlitosnemu wykonawcy jego woli, lordowi Darthowi Vaderowi, oraz błyskotliwemu strategowi, wielkiemu admirałowi Thrawnowi.

Mogłoby się wydawać, że niezbyt dobrym pomysłem jest powierzenie tak wrażliwej misji tym dwóm rywalom. Imperator wie jednak, że Vader i Thrawn sprzymierzą siły. Podejmując tę decyzję, kieruje się przesłankami, o których jego podwładni nie mają pojęcia.

Ścieżki Anakina Skywalkera oraz komandora Mitth’raw’nuruodo skrzyżowały się wiele lat temu.

Ten pierwszy wypełniał wówczas desperacką prywatną misję, drugim zaś kierowały motywy równie niejasne, co tajemnicze. W obliczu niebezpieczeństw grożących im na odległym świecie mężczyźni zawarli układ – kompletnie nieświadomi tego, co przyniesie przyszłość.

Ponownie, jako sojusznicy wbrew własnej woli, trafiają na planetę, na której niegdyś walczyli ramię w ramię. Czekają na nich dwa wyzwania: sprawdzian lojalności wobec Imperium oraz wróg, do którego pokonania mogą nie wystarczyć nawet ich połączone siły.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 511

Oceny
4,1 (10 ocen)
5
3
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Chronologia Star Wars

Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce….

Prolog. Teraz

Pro­log

Teraz

– Wyczu­łem zakłó­ce­nie w Mocy – powie­dział Impe­ra­tor Pal­pa­tine. Się­gnął poprzez Moc ku dwóm sto­ją­cym przed jego tro­nem ludz­kim słu­gom i cze­kał na ich reak­cje. „O nie – popra­wił się w myśli. – To nie są zwy­kli ludzie”.

Istot­nie, tych dwóch zde­cy­do­wa­nie nie można było posą­dzać o przy­ziem­ność cechu­jącą zazwy­czaj istoty ludz­kie. Ludzie sta­no­wili mało zna­czące, żało­sne twory, któ­rych jedy­nym prze­zna­cze­niem było słu­żyć, być zastra­sza­nym i wysy­ła­nym na rzeź w bitwach. On zaś miał przed sobą kogoś zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż pospo­li­tych ludzi.

Pierw­szy z nich był chis­sań­skim wiel­kim admi­ra­łem, geniu­szem tak­tycz­nym i mistrzem stra­te­gii. Drugi – lor­dem Sithów, bez­względ­nym i nie­zwy­kle sil­nym Mocą.

Pal­pa­tine wie­dział, że obaj go obser­wują, każdy na swój spo­sób, pró­bu­jąc dowie­dzieć się, dla­czego ich wezwał. Wielki admi­rał Thrawn uważ­nie ana­li­zo­wał głos, wyraz twa­rzy i posturę Impe­ra­tora. Lord Vader z kolei pró­bo­wał wyson­do­wać swo­jego mistrza poprzez Moc.

Ten nato­miast dosko­nale zda­wał sobie z tego sprawę. Był rów­nież świa­dom inten­syw­nego, nama­cal­nego wręcz napię­cia panu­ją­cego mię­dzy tą parą – dwójką jego naj­bar­dziej zaufa­nych wysłan­ni­ków.

Natu­ralne było, że każdy z nich wolałby stać u boku swo­jego mistrza, u steru impe­rial­nej wła­dzy samot­nie, jed­nak nie w tym rzecz. Tym razem sytu­acja była wyjąt­kowa. Tu nie cho­dziło jedy­nie o błahą rywa­li­za­cję, lecz o coś znacz­nie wię­cej. Thrawn poniósł ostat­nio poważną klę­skę, pozwa­la­jąc, by nie­wielka grupa rebe­lian­tów, którą udało mu się schwy­tać w pułapkę na pla­ne­cie Atol­lon, mu się wymknęła – i w ten spo­sób zasłu­żył sobie na głę­boką pogardę Vadera.

Chiss z kolei nie krył dez­apro­baty wobec pro­jektu budowy Gwiazdy Śmierci – hołu­bio­nego zarówno przez Vadera, jak i wiel­kiego moffa Tar­kina, a także samego Pal­pa­tine’a – zamiast tego for­so­wał glo­ry­fi­ko­wany przez sie­bie pro­jekt pro­duk­cji TIE defen­de­rów na Lothal. Jak dotąd jego sprze­ciw nie prze­ro­dził się w otwarty bunt, ale Impe­ra­tor wie­dział, że to jedy­nie kwe­stia czasu. Vader też miał tego świa­do­mość.

Pal­pa­tine nie spro­wa­dził ich tu jed­nak po to, by dać im oka­zję do pojed­na­nia. A już na pewno nie skło­niła go do tego chęć odgry­wa­nia roli media­tora w tym zaognio­nym kon­flik­cie. Zro­bił to z innych, znacz­nie głęb­szych powo­dów.

Thrawn zło­żył przy­sięgę lojal­no­ści wobec Impe­rium. Lojal­ność ta ni­gdy jed­nak nie została w pełni udo­wod­niona ani w ogóle wysta­wiona na próbę. Vader stał u boku Pal­pa­tine’a jako uczeń mistrza Sithów, ale Impe­ra­tor nie mógł igno­ro­wać faktu, iż znaczną część swo­jego dotych­cza­so­wego życia jego adept spę­dził wśród Jedi.

Teraz, w obli­czu zawi­ro­wań Mocy, miał szansę zająć się obiema tymi spra­wami naraz.

Pal­pa­tine zwró­cił prze­lot­nie wzrok na strze­li­ste okno sali tro­no­wej. Maja­czył za nim sta­cjo­nu­jący w oddali gwiezdny nisz­czy­ciel „Chi­ma­era” – led­wie widoczny klin dry­fu­jący wysoko nad budyn­kami i szla­kami powietrz­nymi Coru­scant. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach tak dużym jed­nost­kom woj­sko­wym nie było wolno scho­dzić tak nisko, jed­nak Pal­pa­tine chciał, by okręt był widoczny pod­czas tego spo­tka­nia, aby jego obec­ność przy­po­mi­nała oby­dwu jego słu­gom o tym, co otrzy­mał Thrawn… i co rów­nie łatwo mógł utra­cić.

Vader ode­zwał się jako pierw­szy – tak jak Impe­ra­tor się spo­dzie­wał.

– Być może wyczu­wasz zbun­to­wa­nego Jedi Kanana Jar­rusa – pod­su­nął. – Bądź istotę, którą admi­rał Thrawn, jak twier­dzi, spo­tkał na Atol­lo­nie.

Pal­pa­tine uśmiech­nął się blado. Oczy­wi­ście, że nie wyczu­wał Jar­rusa. Zakłó­ce­nie w Mocy, które wykrył w związku z jego poja­wie­niem, już dawno zostało zano­to­wane, odpo­wied­nio zare­je­stro­wane i zigno­ro­wane, a Vader wie­dział o tym aż nadto dobrze. To, że o tym wspo­mniał, miało na celu wyłącz­nie przy­po­mnie­nie Thraw­nowi – a także samemu Impe­ra­to­rowi – o upo­ka­rza­ją­cej porażce Chissa.

Ten ostatni oczy­wi­ście nie dał w żaden spo­sób po sobie poznać, że uwaga Vadera zro­biła na nim jakieś wra­że­nie, ale Pal­pa­tine wyczu­wał w jego aurze rosnące napię­cie. Thrawn obie­cał już Impe­ra­to­rowi, że roz­prawi się z Jar­ru­sem oraz rebe­lian­tami z grupy Feniks, któ­rzy ostat­nio mu umknęli. Jego klę­ska była w dużej mie­rze spo­wo­do­wana czyn­ni­kami pozo­sta­ją­cymi poza kon­trolą chis­sań­skiego admi­rała – i to wła­śnie dla­tego Pal­pa­tine nie ode­brał mu Siód­mej Floty.

Mimo to Vader nie tole­ro­wał żad­nych potknięć, nie­za­leż­nie od ich cha­rak­teru i przy­czyny. Na razie cze­kał, ale był gotów w każ­dej chwili wkro­czyć do akcji i roz­wią­zać każdy kon­kretny pro­blem, jeśli wielki admi­rał zawie­dzie.

– To zakłó­ce­nie nie zostało spo­wo­do­wane przez żadną z tych przy­czyn – zaprze­czył Pal­pa­tine. – To coś nowego, coś… innego. – Powiódł wzro­kiem po swo­ich słu­gach. – Coś, czego odkry­cie będzie wyma­gało od was ści­słej współ­pracy.

Ponow­nie żaden z nich nie zare­ago­wał w dostrze­galny spo­sób, ale Impe­ra­tor wyczu­wał ich zasko­cze­nie. Zasko­cze­nie… a także odru­chowy sprze­ciw. „Współ­praca?”

Tym razem pierw­szy zare­ago­wał Chiss:

– Z całym należ­nym sza­cun­kiem, Wasza Wyso­kość, ale jestem pewien, że moje zdol­no­ści i kom­pe­ten­cje przy­da­łyby się bar­dziej gdzie indziej – zauwa­żył. – Rebe­lian­tów, któ­rzy umknęli z Atol­lona, należy wytro­pić i wyeli­mi­no­wać, zanim zdo­łają się prze­gru­po­wać i połą­czyć z innymi komór­kami.

– Zga­dzam się z tobą – potwier­dził Impe­ra­tor – jed­nak Siódma Flota i koman­dor Wol­dar z pew­no­ścią pora­dzą sobie z tym zada­niem bez cie­bie. Dołą­czy do nich rów­nież wielki moff Tar­kin, zanim nie dosta­nie nowego przy­działu. – Pal­pa­tine wyczuł lek­kie drgnie­nie w emo­cjach Vadera. Być może spo­wo­do­wane nadzieją, że Thrawn omył­kowo uzna, iż to wła­ściwy czas i miej­sce, by ponow­nie wyra­zić swój sprze­ciw wobec pro­jektu budowy Gwiazdy Śmierci… Celowo zawie­sił głos, dając wiel­kiemu admi­ra­łowi oka­zję, aby to zro­bił, jed­nak Chiss upar­cie mil­czał. – Pod­czas gdy Wol­dar i Tar­kin będą zajęci misją odna­le­zie­nia rebe­lian­tów i roz­pra­wie­nia się z nimi – pod­jął po chwili Impe­ra­tor – ty i lord Vader uda­cie się twoim okrę­tem fla­go­wym, by roz­wią­zać pro­blem, o któ­rym wspo­mnia­łem.

– Tak jest, Wasza Wyso­kość – potwier­dził przy­ję­cie roz­kazu Thrawn. – Niech mi wolno będzie jed­nak zauwa­żyć, że znam tę kon­kretną komórkę rebe­lian­tów lepiej od guber­na­tora Tar­kina. Być może lep­szym roz­wią­za­niem byłoby, gdyby lord Vader wziął jeden z moich gwiezd­nych nisz­czy­cieli i sam zba­dał przy­czynę zakłó­ce­nia w Mocy…

Pal­pa­tine poczuł nagłą iskrę gniewu, który zapło­nął w sercu jego ucznia na dźwięk nie­prze­my­śla­nych słów Thrawna. Lor­dowi Sithów nie pro­po­no­wało się statku. Brał, co chciał i kiedy chciał.

Jed­nak podob­nie jak Chiss, Vader wie­dział aż za dobrze, że w tej sytu­acji lepiej nie opo­no­wać.

– Zaska­ku­jesz mnie, admi­rale Thrawn – powie­dział Impe­ra­tor. – Spo­dzie­wa­łem się raczej, że powi­tasz z entu­zja­zmem oka­zję wyru­sze­nia w twoje rodzinne strony…

Thrawn zmru­żył lekko swoje lśniące, czer­wone oczy i Pal­pa­tine wyczuł, jak wzbiera w nim ostroż­ność.

– Prze­pra­szam, Wasza Wyso­kość?

– Zakłó­ce­nie, o któ­rym mowa, zostało zlo­ka­li­zo­wane na skraju Nie­zna­nych Regio­nów, z któ­rych pocho­dzisz – wyja­śnił Impe­ra­tor. – A dokład­niej na pla­ne­cie zwa­nej Batuu. – Nazwa ponow­nie wywo­łała reak­cję, tym razem obojga sto­ją­cych przed nim męż­czyzn. – Jak sądzę, sły­sza­łeś o niej?

Thrawn miał wpół­przy­mknięte oczy, a wyraz jego błę­kit­nej twa­rzy świad­czył o tym, że do jego umy­słu napły­nęły echa wspo­mnień.

– Tak – mruk­nął. – Ow­szem, sły­sza­łem o tej pla­ne­cie.

Podob­nie jak Vader. To było miej­sce, w któ­rym ścieżki jego i Thrawna prze­cięły się, acz­kol­wiek nie­ce­lowo, w oko­licz­no­ściach zwią­za­nych z jed­nym z pla­nów reali­zo­wa­nych przez samego Pal­pa­tine’a.

Ponow­nie jed­nak Vader zmil­czał.

– W takim razie dosko­nale – oświad­czył Impe­ra­tor. – Ty, admi­rale, przej­miesz dowo­dze­nie. – Prze­niósł wzrok na Vadera. – A ty, lor­dzie Vader, zaj­miesz się tym… zakłó­ce­niem w Mocy.

– Tak jest, Wasza Wyso­kość – powie­dział Thrawn.

– Tak, mój panie – potwier­dził przy­ję­cie roz­kazu Vader.

Pal­pa­tine opadł na opar­cie swo­jego tronu.

– W takim razie… ruszaj­cie.

Dwójka jego pod­wład­nych odwró­ciła się na pię­cie i ruszyła w stronę drzwi mię­dzy podwój­nym szpa­le­rem odzia­nych w czer­wień, mil­czą­cych impe­rial­nych gwar­dzi­stów. Pal­pa­tine obser­wo­wał, jak odcho­dzą: Chiss w swoim bia­łym mun­du­rze wiel­kiego admi­rała, Sith – w czerni, z powie­wa­jącą za nim długą pele­ryną.

Roz­wią­za­nie tej zagadki w rze­czy samej będzie wyma­gało zaan­ga­żo­wa­nia i wyko­rzy­sta­nia zdol­no­ści ich oby­dwu. Co jed­nak waż­niej­sze, dostar­czy też Pal­pa­tine’owi odpo­wie­dzi na nęka­jące go pyta­nia.

Uśmiech­nął się, zaci­ska­jąc usta w wąską kre­skę. Nade­szła pora, by Thrawn sta­nął twa­rzą w twarz z wła­sną przy­szło­ścią…

A Vader zmie­rzył się ze swoją prze­szło­ścią.

Prolog. Dawniej

Pro­log

Daw­niej

Ana­kin Sky­wal­ker zasznu­ro­wał wargi.

– Nie – powie­dział. – Ni­gdy o niej nie sły­sza­łem.

– Bo nie ma powodu, dla któ­rego miał­byś sły­szeć – odpo­wie­działa Padmé Ami­dala, krę­cąc głową. Pukle jej roz­pusz­czo­nych wło­sów zako­ły­sały się lekko pod wpły­wem ruchu. Ana­kin uwiel­biał patrzeć na ich hip­no­ty­zu­jące falo­wa­nie. – Leży na skraju Zewnętrz­nych Rubieży, na gra­nicy z Nie­zna­nymi Regio­nami.

– A jest ważna, bo…?

– Nie mam poję­cia – wes­tchnęła Padmé. – Wiem tylko, że Duja w swo­jej wia­do­mo­ści wspo­mniała, jakoby tra­fiła na coś na Batuu. Sądzi, że powin­ni­śmy zba­dać tę sprawę.

– Coś na Batuu – powtó­rzył Ana­kin. – Cóż, jeśli mam być szczery, sły­sza­łem w życiu sporo… hm… nieco bar­dziej szcze­gó­ło­wych rapor­tów wywiadu.

– Takiego samego zda­nia są wszy­scy w naj­wyż­szym dowódz­twie… – Padmé urwała i Ana­kin wyczuł ema­nu­jące od niej nie­po­kój i rosnący sprze­ciw. – I wła­śnie dla­tego zamie­rzam oso­bi­ście się tam udać i to spraw­dzić.

Ana­kin Sky­wal­ker znał swoją żonę dość dobrze, by wie­dzieć, co wynik­nie z tej roz­mowy. Mimo to poczuł się, jakby ktoś rąb­nął go w splot sło­neczny.

– Sama? – zapy­tał, cho­ciaż i tym razem wie­dział dosko­nale, że jest to w zasa­dzie pyta­nie reto­ryczne.

– Oczy­wi­ście, że nie – zapew­niła gor­li­wie Padmé. – Duja już jest na miej­scu, zapo­mnia­łeś? Och, nie patrz tak na mnie!

– Niby jak?

– Jak… – Urwała na moment, aby odru­chowo rozej­rzeć się po biu­rze, spraw­dzić, czym zaj­mują się osoby w pobliżu, i zyskać pew­ność, że nikt ich nie pod­słu­chuje. – Jak… jak mój mąż. Albo przy­naj­mniej jak ochro­niarz Jedi – dodała z figlar­nym uśmie­chem.

Ana­kin odwza­jem­nił uśmiech. Pamię­tał czasy, gdy wła­śnie tym był dla niej – zwy­kłym ochro­nia­rzem. Ale już wtedy pra­gnął cze­goś wię­cej.

– Hm, cóż… Wiesz, jestem ochro­nia­rzem Jedi – skwi­to­wał. – I nie ma powodu, dla któ­rego nie miał­bym się zacho­wy­wać czy wyra­żać jak ktoś taki. – Zaci­snął prze­lot­nie szczęki, zmu­sza­jąc się do stłu­mie­nia emo­cji, jak nauczyli go jego men­to­rzy Jedi. – Nie­stety, tak się składa, że jestem rów­nież gene­ra­łem Jedi, dla­tego mam obo­wiązki zwią­zane ze zbli­ża­jącą się walką. Gdyby tylko… – Urwał i dodał w myśli: „Gdyby tylko Ahsoka nie opu­ściła sze­re­gów zakonu Jedi”. Jed­nak tak wła­śnie się stało. A on wciąż dotkli­wie odczu­wał brak swo­jej pada­wanki, i to nie tylko z powodu jej bie­gło­ści w walce.

Nie­wy­klu­czone, że Padmé myślała w tej chwili o tym samym – bra­ko­wało jej mło­dej Togru­tanki rów­nie mocno jak jemu. A nawet jeśli nie, to była dość roz­tropna, by nie pytać o to, czy przy­pad­kiem ktoś nie mógłby go zastą­pić jako dowódcy w nad­cho­dzą­cej bitwie.

– Nic mi nie będzie – zapew­niła. – Pozna­łeś już prze­cież kilka moich byłych słu­żek – przy­po­mniała. – Wiesz, jak świet­nie zostały prze­szko­lone w sztuce walki i szpie­go­stwa…

– Czy Duja też jest w tym dobra?

– Jest jedną z naj­lep­szych – potwier­dziła z prze­ko­na­niem Padmé. – Gdy połą­czymy siły, nasi wro­go­wie będą potrze­bo­wali ochrony…

– Może i tak. – Ana­kin uniósł brew. – Ale jeśli chcesz znać moje zda­nie, to nie brzmi to jak jeden z two­ich naj­lep­szych tek­stów…

– Wiem – wes­tchnęła. – Te lep­sze muszę zosta­wić na uży­tek Senatu. – Zamil­kła na chwilę, poważ­nie­jąc. – Ana­ki­nie, czy sądzisz, że ta wojna dobie­gnie kie­dyś końca?

– Oczy­wi­ście – potwier­dził z entu­zja­zmem, któ­rego zde­cy­do­wa­nie nie czuł.

W rze­czy­wi­sto­ści to pyta­nie zada­wał sobie obec­nie każdy: czy ta wojna zakoń­czy się kie­dy­kol­wiek?

I tak trwała już znacz­nie dłu­żej, niż kto­kol­wiek mógłby się spo­dzie­wać. Jeśli cho­dzi o ści­słość, to sta­now­czo zbyt długo. Jak na razie kanc­le­rzowi Pal­pa­tine’owi uda­wało się jako tako utrzy­my­wać wszystko pod kon­trolą i spi­nać Repu­blikę w jedną, sta­bilną całość, lecz nawet on nie był w sta­nie czy­nić tego wiecz­nie.

Tak wielu zgi­nęło… Tak wiele, wiele osób…

Ale Padmé nie będzie jedną z nich. Ana­kin obie­cał to sobie solen­nie.

– Kiedy wró­cisz? – zapy­tał, zmie­nia­jąc temat.

– Nie wiem – wes­tchnęła. – W tam­tej oko­licy nie ma wielu spraw­dzo­nych szla­ków nad­prze­strzen­nych, więc dotar­cie na miej­sce odro­binę potrwa…

– Czy chcesz, żebym usta­lił dla cie­bie kurs? – zapro­po­no­wał. – Archiwa Jedi mogą zawie­rać nieco wię­cej infor­ma­cji ponad to, co znaj­dziesz na stan­dar­do­wych mapach.

– Nie, nie, nie trzeba – zapew­niła. – Ktoś mógłby tra­fić na ślady two­ich wyszu­ki­wań, a ja nie chcę, by kto­kol­wiek inny wie­dział, że się tam udaję. Zacze­kaj do czasu, aż zaj­dzie potrzeba, byś do nas dołą­czył. Damy ci znać, jeśli to będzie konieczne.

– Jasne. – Ana­kin potrzą­snął głową. – Jed­nak… sam nie wiem, Padmé. Naprawdę nie podoba mi się myśl, że tak długo nie będziemy mieli ze sobą kon­taktu…

– Mnie rów­nież – odpo­wie­działa. – Ale sam dosko­nale wiesz, że Holo­Net ni­gdy nie dzia­łał zbyt spraw­nie na takich dystan­sach, nawet przed wojną, a wąt­pię, aby teraz było dużo lepiej. Tak czy siak w tym regio­nie na­dal funk­cjo­nuje pięć sys­te­mów prze­ka­zy­wa­nia pry­wat­nych wia­do­mo­ści, więc nawet jeśli z dużym opóź­nie­niem, to jakoś zdo­łam się z tobą skon­tak­to­wać. – Wycią­gnęła rękę i dotknęła jego dłoni. – Wszystko będzie dobrze, Ani. Na pewno.

– Wiem – potwier­dził.

Oczy­wi­ście było wręcz prze­ciw­nie. Na Coru­scant mógł chro­nić Padmé – przy­naj­mniej przez jakiś czas. Nato­miast gdy jego żona będzie prze­by­wała na skraju kosmicz­nych roz­droży, nie zdoła tego doko­nać.

Ona jed­nak pod­jęła już decy­zję i wie­dział, że dal­sze próby nakło­nie­nia jej do zmiany zda­nia będą daremne. Dawne dwórki Padmé były wobec niej bez­gra­nicz­nie lojalne – a ona odwdzię­czała się im tym samym. Nie­za­leż­nie od tego, czy Duja wpa­dła w tara­paty, czy rze­czy­wi­ście tra­fiła na coś, co ją zanie­po­ko­iło, teraz, gdy już popro­siła Padmé o pomoc, w galak­tyce nie ist­niała żadna siła, która mogłaby je roz­dzie­lić.

– Obie­caj mi po pro­stu, że dasz znać, co się dzieje, gdy tylko się dowiesz, o co cho­dzi, dobrze? – popro­sił, ujmu­jąc jej dłoń lewą ręką. Tą praw­dziwą, nie mecha­niczną. Padmé ni­gdy nie zwra­cała na to uwagi, jed­nak Ana­kin ni­gdy się nie zapo­mi­nał.

– Obie­cuję – zapew­niła. – Szybka podróż, rów­nie szybka ocena sytu­acji i lecę pro­sto do domu. Praw­do­po­dob­nie wrócę wcze­śniej od cie­bie.

– Trzy­mam cię za słowo – odparł z uda­waną powagą. – A skoro już o tym mowa…

Pod­szedł do niej i przez chwilę stali, tonąc nawza­jem w swo­ich obję­ciach, wtu­leni w sie­bie – maleńka wysepka spo­koju i wytchnie­nia na wzbu­rzo­nym oce­anie tar­ga­ją­cego galak­tyką kosz­maru. Za mała… a chwila uko­je­nia trwała sta­now­czo zbyt krótko.

– Muszę już iść – wymam­ro­tała Padmé w jego ramię, deli­kat­nie oswa­ba­dza­jąc się z jego objęć.

– Ja rów­nież – przy­znał z cichym wes­tchnie­niem. – Będę za tobą tęsk­nić.

– Ja za tobą też. – Padmé ponow­nie obda­rzyła go uśmie­chem, ale tym razem raczej znu­żo­nym niż łobu­zer­skim. – Cóż, ty przy­naj­mniej będziesz miał za towa­rzy­sza Obi-Wana.

Prze­wró­cił oczami.

– Hm, wiesz, jakby to powie­dzieć… To nie to samo.

– Wiem. – Znów pode­szła do niego, aby zło­żyć na jego ustach szybki poca­łu­nek. – Gdy wró­cimy, będziemy mieli czas dla sie­bie. Dużo czasu.

– Zawsze tak mówisz – zauwa­żył w lek­kim wyrzu­tem, ale nie­mal natych­miast dotarło do niego, że on rów­nież wiecz­nie to powta­rzał. – Uwa­żaj na sie­bie, Padmé, i wra­caj bez­piecz­nie do domu.

– Ty też, Ana­ki­nie. – Wycią­gnęła dłoń i pogła­dziła go czule po policzku. – Pamię­taj, że to ty wyru­szasz na wojnę. Ja tylko lecę spo­tkać się ze starą przy­ja­ciółką.

– Taaa – mruk­nął. – Jasne.

Bitwa prze­bie­gała tak jak wiele innych, w któ­rych wal­czył wcze­śniej: tu nie­znaczne zyski, tam nie­wiel­kie straty – jedne i dru­gie led­wie godne zauwa­że­nia w cha­osie śmierci i znisz­cze­nia, jaki towa­rzy­szył woj­nie na dużą skalę.

Padmé nie było jesz­cze w domu, gdy znu­żone siły Repu­bliki wró­ciły na Coru­scant. Nie prze­słała też żad­nej wia­do­mo­ści. Ana­kin spraw­dził dokład­nie w fir­mie, z któ­rej sys­temu miała sko­rzy­stać, a potem prze­py­tał wszyst­kie inne firmy obsłu­gu­jące tę część Zewnętrz­nych Rubieży. Nic. Prze­szu­kał stertę naj­śwież­szych nagrań, wysy­ła­nych ruty­nowo na Coru­scant celem przej­rze­nia i archi­wi­za­cji, spraw­dził na oko­licz­ność jej imie­nia, typu statku, któ­rym podró­żo­wała, opisu jej wyglądu, a nawet biżu­te­rii, jaką zazwy­czaj nosiła. Na­dal nic. Zło­żył pety­cję do Rady Jedi, aby pozwo­lono mu wyru­szyć na jej poszu­ki­wa­nia, ale wów­czas hra­bia Dooku ponow­nie zadał cios i jego prośbę odrzu­cono. Kolejna bitwa, tym razem szybka, i znów był na Coru­scant.

Wciąż żad­nych wie­ści. Tym razem jed­nak pod­czas fil­tro­wa­nia wia­do­mo­ści zna­lazł coś, co paso­wało do jego kry­te­riów wyszu­ki­wa­nia. Sta­tek Padmé – a w każ­dym razie jed­nostkę tego samego typu – zna­le­ziono na Batuu. Miej­scowi myśliwi, któ­rzy tra­fili na pojazd, twier­dzili, że wyglą­dał na opusz­czony.

Padmé Ami­dala, sena­tor i była kró­lowa Naboo, znik­nęła.

Rozdział 1

Sto­jąca na kładce dowo­dze­nia „Chi­ma­ery” komo­dor Karyn Faro pomy­ślała, że ist­nieją różne rodzaje pasa­że­rów, a Darth Vader nale­żał bez dwóch zdań do pasa­że­rów spe­cjal­nych.

Faro skrzy­wiła się, wpa­trzona w gwiazdy maja­czące za ilu­mi­na­to­rem. Gdyby ktoś zapy­tał ją o zda­nie, to żaden z impe­rial­nych okrę­tów linio­wych nie powi­nien prze­wo­zić pasa­że­rów. Jeśli Vader miał ochotę pola­tać sobie po Impe­rium, powi­nien posta­rać się o wła­sny sta­tek. A może wła­śnie tym stała się ostat­nio „Chi­ma­era”? Cóż, jeśli tak, to Vader z pew­no­ścią nie mar­no­wał czasu, roz­gasz­cza­jąc się natych­miast i wpro­wa­dza­jąc zmiany na wła­sną modłę.

Przez szum cichych roz­mów prze­bił się odgłos otwie­ra­nych rufo­wych drzwi mostka. Gdy Faro odwró­ciła się w tę stronę, spo­strze­gła, jak prze­cho­dzi przez nie odziany w biały pan­cerz sztur­mo­wiec. Rozej­rzał się nie­spiesz­nie dookoła i pod­jął marsz w stronę Faro.

Skrzy­wiła się jesz­cze bar­dziej. Skoro mowa o zmia­nach w ruty­no­wym har­mo­no­gra­mie „Chi­ma­ery”…

Zanim sztur­mo­wiec zatrzy­mał się przed nią służ­bi­ście, gry­mas znik­nął z jej twa­rzy bez śladu, zastą­piony pro­fe­sjo­nalną bez­na­mięt­no­ścią.

– Komo­dor Faro – przy­wi­tał ją żoł­nierz ze sztywną for­mal­no­ścią, która cha­rak­te­ry­zo­wała wszyst­kich dowód­ców sztur­mow­ców i do któ­rej Faro zdą­żyła już przy­wyk­nąć. – Jestem…

– Tak, wiem, koman­dor Kim­mund – weszła mu w słowo rów­nie ofi­cjal­nym tonem.

Ani drgnął. Oczy­wi­ście nie dostrze­gła też cie­nia zasko­cze­nia na jego twa­rzy, bo głowę szczel­nie zakry­wał mu hełm. Jed­nak dałaby sobie rękę uciąć, że był w tej chwili bez­mier­nie zdzi­wiony. Białe ozna­cze­nia rangi były nie­mal nie­wi­doczne na bia­łym pan­ce­rzu dla kogoś nie­uzbro­jo­nego w sys­tem wzmac­nia­nia obrazu, mon­to­wany stan­dar­dowo w heł­mach sztur­mow­ców, ale ona już dawno przy­swo­iła sobie tech­nikę ich roz­po­zna­wa­nia.

– Czym mogę słu­żyć? – pod­jęła komo­dor z uprzejmą obo­jęt­no­ścią.

– Chciał­bym z panią omó­wić kwe­stię roz­miesz­cze­nia naszych stat­ków – wyja­śnił Kim­mund. W jego gło­sie rów­nież nie było sły­chać śladu zasko­cze­nia. Szybko się opa­mię­tał, trzeba mu to przy­znać. – Wasza główna ofi­cer han­ga­rowa ma naj­wy­raź­niej pro­blemy z wypeł­nia­niem roz­ka­zów…

Faro powstrzy­mała wes­tchnie­nie. O tak, to zde­cy­do­wa­nie w stylu star­szej porucz­nik Xoxtin. Kobieta miała wła­sny, spe­cy­ficzny spo­sób zała­twia­nia spraw i aby nakło­nić ją do zmiany zda­nia, czę­sto potrzeba było przy­sło­wio­wego cięż­kiego pod­no­śnika. Nie­stety jej rodzina nale­żała do coru­scań­skich elit, co wię­cej, pozo­sta­wała w dobrych ukła­dach ze star­szym doradcą Impe­ra­tora do spraw Środ­ko­wych Rubieży. Xoxtin raz za razem wycho­dziła więc obronną ręką z kolej­nych scy­sji i to pomimo licz­nych dzi­wactw, które wyczy­niała w han­ga­rze, bo nie­wielu ofi­ce­rów floty miało dość odwagi, by choćby spró­bo­wać wywrzeć na niej pre­sję.

Szczę­śli­wie dla Kim­munda Faro była jedną z nie­licz­nych odważ­nych w tej kwe­stii.

– Poroz­ma­wiam z nią oso­bi­ście – obie­cała. – Jak dokład­nie chcie­li­by­ście roz­mie­ścić wasze jed­nostki?

– Lambda lorda Vadera powinna oczy­wi­ście zaj­mo­wać pierw­sze miej­sce – oznaj­mił Kim­mund. – A „Dar­khawk” dru­gie.

Co z kolei ozna­czało, że oso­bi­sty prom typu Lambda admi­rała Thrawna zosta­nie umiesz­czony nie bli­żej wylotu z han­garu niż na sta­no­wi­sku numer trzy. Sta­no­wiło to poważne naru­sze­nie pro­to­kołu floty – i Kim­mund dosko­nale o tym wie­dział.

Mimo to Thrawn poin­stru­ował swo­ich ofi­ce­rów, aby współ­pra­co­wali z gośćmi – dokład­nie takich słów użył – naj­le­piej, jak tylko zdo­łają. Poza tym nawet jeśli sta­tek Thrawna miał zostać zapar­ko­wany na miej­scu numer trzy, wcale nie było to rów­no­znaczne z tym, że wystar­tuje ze znacz­nie więk­szym opóź­nie­niem niż ten na pozy­cji numer jeden. Znaj­dzie się po pro­stu nieco dalej od hali przy­go­to­wań, a więc dotar­cie do niego zaj­mie odro­binę wię­cej czasu. Naj­praw­do­po­dob­niej Thraw­nowi nie zrobi to dużej róż­nicy.

Jeśli cho­dzi o ści­słość, to umiesz­czony w takim szyku „Dar­khawk” będzie się świet­nie kom­po­no­wał z innym frach­tow­cem o bli­żej nie­okre­ślo­nym wyglą­dzie, obec­nie usta­wio­nym na polu numer cztery. Cywil­nym stat­kiem, który Thrawn ode­brał pira­tom kilka lat temu i któ­rego uży­wał, gdy czuł potrzebę zacho­wa­nia ano­ni­mo­wo­ści. Sta­tek Legionu Pierw­szego był w podob­nym typie: stary, pocho­dzący z okresu wojen klo­nów frach­to­wiec sepa­ra­ty­stów, wyglą­da­jący na roz­kle­ko­taną balię, lecz w isto­cie wypo­sa­żony w naj­lep­sze uzbro­je­nie, osłony, a także sys­temy zakłó­ca­nia czuj­ni­ków, jakie mogła zapew­nić impe­rialna tech­no­lo­gia. Trzeba przy­znać, że mimo całej osten­ta­cyj­nej wręcz ponu­ro­ści i grozy, jaką budził swoim wyglą­dem, Vader bez dwóch zdań rozu­miał, jak przy­datna bywa sub­tel­ność. Chyba że wyko­rzy­sty­wał sta­tek prze­jęty od sepa­ra­ty­stów tylko po to, by przy­po­mi­nać wszyst­kim dookoła, która ze stron wygrała tę wojnę…

– Dosko­nale – poin­for­mo­wała Faro Kim­munda. – Dopil­nuję, by tak się stało.

– Dzię­kuję, pani komo­dor – odparł sztur­mo­wiec. Stuk­nął obca­sami, salu­tu­jąc służ­bi­ście, a potem odwró­cił się na pię­cie i ruszył kładką dowo­dze­nia z powro­tem do drzwi.

Faro patrzyła w ślad za nim, czu­jąc zna­jomą, naglącą pre­sję doko­na­nia odpo­wied­nich kal­ku­la­cji, sta­no­wią­cych nie­od­łączną i fru­stru­jącą część życia ofi­cera. Rodzina Xoxtin była potężna i wpły­wowa, a Kim­mund stał na czele Legionu Pierw­szego, eli­tar­nej jed­nostki, którą lord Vader wyło­nił z rów­nie osła­wio­nej Pięć­set Jedynki, by słu­żyła mu jako oso­bi­sty oddział sztur­mowy. W teo­rii prawa ręka Impe­ra­tora biła w tym ukła­dzie wszyst­kie inne pionki na zagma­twa­nej poli­tycz­nej plan­szy.

Jed­nak tylko wów­czas, jeśli – gdyby coś się posy­pało – Vader raczyłby inter­we­nio­wać w spra­wie Faro. Nie­stety, był znany z tego, że raczej trzy­mał się z dala od poli­tycz­nych prze­py­cha­nek, więc komo­dor nie miała gwa­ran­cji, że Mroczny Lord w ogóle zapa­mięta, iż wyświad­czyła mu tę drobną przy­sługę. Xoxtin z kolei nie­mal na pewno będzie żywić wobec niej urazę.

Żadna pora nie była dobra na doko­ny­wa­nie podob­nie skom­pli­ko­wa­nych wybo­rów, a ta spra­wiała wra­że­nie szcze­gól­nie nie­for­tun­nej. Faro awan­so­wano do stop­nia komo­dora zale­d­wie sześć tygo­dni temu i zapew­niono ją, że pod jej roz­kazy przej­dzie wkrótce Dwie­ście Trzy­dzie­sta Pierw­sza Grupa Ope­ra­cyjna – gdy tylko jej obecny dowódca dosta­nie awans i zosta­nie przy­pi­sany do jed­nej z więk­szych flot.

Jed­nak ta obiet­nica wciąż cze­kała na speł­nie­nie – a wraz z nią jej grupa ope­ra­cyjna. W sytu­acji, gdy nie­wy­ja­śnione znik­nię­cie koman­dora Elego Vanta z sze­re­gów Siód­mej Floty wciąż było tema­tem nie­zli­czo­nych plo­tek, Faro nie mogła być pewna swo­jej przy­szło­ści. Roz­draż­nie­nie Xoxtin i jej rodziny mogło się w tym punk­cie oka­zać fatalne w skut­kach…

Tak czy ina­czej zapew­niła Kim­munda, że spełni jego prośbę. Co wię­cej, pozwa­la­jąc, by jej wła­sna pod­władna – nawet mająca tak dobre kon­takty jak Xoxtin – igno­ro­wała roz­kazy wedle wła­snego widzi­mi­się, komo­dor tra­ciła auto­ry­tet u ludzi słu­żą­cych pod jej roz­ka­zami – i nie tylko.

Faro wyglą­dała przez ilu­mi­na­tor, ana­li­zu­jąc w duchu poten­cjalne sce­na­riu­sze kon­fron­ta­cji, gdy nagle cęt­ko­wany tunel nad­prze­strzeni zastą­piły świetlne linie, które szybko zmie­niły się w punk­ciki gwiazd.

„Chi­ma­era” dotarła do celu podróży.

Tyle tylko że nie wysko­czyła z nad­prze­strzeni w miej­scu, w któ­rym powinna się poja­wić. Zamiast tego tra­fiła w śro­dek kosmicz­nej pustki.

Gwiazdy lśnią za pane­lem wido­ko­wym w kon­fi­gu­ra­cji iden­tycz­nej z tą na wyświe­tla­czu nawi­ga­cyj­nym, potwier­dza­jąc obli­cze­nia komo­dor Faro.

Lord Vader stoi nie­ru­chomy, led­wie widoczny, jedy­nie ciężki oddech zdra­dza jego loka­li­za­cję. Da się w nim jed­nak usły­szeć pewne sub­telne zmiany. Podob­nie jego postawa prze­ja­wia gamę myśli i emo­cji. Mimo to nie niosą ze sobą wielu sygna­łów, które dałoby się prze­ana­li­zo­wać. Nie­wiele tu jest do rozu­mie­nia. Nie­wiele do odczy­ta­nia i sfor­mu­ło­wa­nia na tej pod­sta­wie jakichś kon­kret­nych ocen.

Za chwilę poja­wia się Faro.

– Dwu­krot­nie spraw­dzono hiper­na­pęd, admi­rale – mel­duje. Mię­śnie twa­rzy stę­żały mu w napię­ciu. W jej gło­sie sły­chać nie­po­kój, więk­szy niż zazwy­czaj. – Tech­nicy wysu­nęli przy­pusz­cze­nie, że cho­dzi o tłu­miki prze­pły­wowe, ale spraw­dzono je i wszystko z nimi w porządku. Zarzą­dzi­łam ponowną kon­trolę, ale póki co nie ma śladu odchy­leń. – Gdy mówi, nie spusz­cza wzroku z twa­rzy admi­rała, jed­nak napięte mię­śnie suge­rują, że wal­czy z prze­możną chę­cią zaadre­so­wa­nia tych słów do lorda Vadera i prze­nie­sie­nia na niego spoj­rze­nia. Jej postura i wyraz twa­rzy suge­rują rów­nież, że nie życzy sobie jego obec­no­ści na kładce dowo­dze­nia, lecz zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma w tej kwe­stii wiele do powie­dze­nia.

– W takim razie wina musi leżeć po stro­nie człon­ków załogi „Chi­ma­ery” – mówi Vader. Postę­puje kilka kro­ków w ich stronę. W jego gło­sie pobrzmiewa… znie­cier­pli­wie­nie?

– Z całym należ­nym sza­cun­kiem, lor­dzie Vader, nie sądzę, by tak było – odpo­wiada Faro. Zwraca wzrok na Vadera. Spina mię­śnie jesz­cze moc­niej, bar­dziej sztyw­nie­jąc. W jej gło­sie pobrzmie­wają ostroż­ność oraz lekki strach, ale i deter­mi­na­cja. – Ten szlak nad­prze­strzenny jest słabo uczęsz­czany, a para­me­try jego obrzeży kiep­sko ozna­czone. Moim zda­niem bar­dziej praw­do­po­dobne, że tra­fi­li­śmy po pro­stu na cień jakiejś nie­zna­nej wcze­śniej masy…

– Ach tak – mówi Vader. Ton jego głosu obniża się nie­znacz­nie. Pod­nosi dło­nie na wyso­kość bio­der i zacze­pia kciuki za pas. – A gdzie niby podziewa się ta tajem­ni­cza masa?

Mię­śnie szyi Faro napi­nają się prze­lot­nie.

– Jesz­cze jej nie zlo­ka­li­zo­wa­li­śmy, lor­dzie Vader – mówi. Prze­nosi spoj­rze­nie z powro­tem na swo­jego admi­rała. – Nad roz­wią­za­niem tego pro­blemu pra­cują nasi naj­lepsi ope­ra­to­rzy czuj­ni­ków, sir.

– Być może wasi naj­lepsi ope­ra­to­rzy nie speł­niają impe­rial­nych stan­dar­dów – zauważa Vader.

– Ofi­ce­ro­wie „Chi­ma­ery” i jej załoga są odpo­wied­nio wyszko­leni do wyko­ny­wa­nia swo­ich zadań, lor­dzie Vader – kontr­uje Thrawn. – Pani komo­dor, jeśli rze­czy­wi­ście zna­leź­li­śmy się pod wpły­wem jakiejś zbłą­ka­nej masy, być może prze­su­nię­cie okrętu nieco do przodu uwol­ni­łoby nas od jej cie­nia i efektu, jaki na nas wywiera?

– Tak jest, sir! – potwier­dza przy­ję­cie roz­kazu Faro. Napię­cie w jej twa­rzy i gło­sie ustę­puje. – Nawi­ga­cja? Pro­szę popro­wa­dzić nas naprzód na dwóch trze­cich mocy. Zespół ska­ne­rów: kon­ty­nu­uj­cie poszu­ki­wa­nia obiek­tów.

– Bądź też innych stat­ków – dopo­wiada Thrawn.

Na twa­rzy Faro maluje się wyraz zakło­po­ta­nia.

– Innych… stat­ków, sir?

– Czy spo­dzie­wasz się ataku? – pyta Vader.

– To moż­liwe, choć mało praw­do­po­dobne – mówi Thrawn. – Oba­wiam się jed­nak, że jeśli my zosta­li­śmy wycią­gnięci z nad­prze­strzeni, mogło to spo­tkać rów­nież inne jed­nostki. Musimy być czujni, w razie gdyby gro­ziła nam koli­zja lub innego rodzaju kon­takt.

– Komo­dor Faro dopiero co wspo­mniała o tym, jak słabo uczęsz­czany jest ten szlak prze­strzenny – zauważa Vader z lek­kim naci­skiem. – Naprawdę spo­dzie­wasz się, że ruch w natę­że­niu dwóch stat­ków na tydzień może nieść ze sobą zagro­że­nie?

– Rze­czy­wi­ście, tak wygląda wyciąg z map nawi­ga­cyj­nych – przy­znaje Thrawn. – Jed­nak pro­fil tran­zy­towy mógł się zmie­nić od chwili nanie­sie­nia naj­now­szych danych. Ostat­nim razem gdy tu byłem, ruch był jesz­cze mniej­szy.

– Był pan tu już kie­dyś, sir? – pyta Faro. Wyraz jej twa­rzy i brzmie­nie głosu zdra­dzają zasko­cze­nie. – Nie wie­dzia­łam…

– A czy jest jakiś powód, dla któ­rego powinna pani to wie­dzieć, komo­dor? – wtrąca Vader.

– Pro­szę wyba­czyć, admi­rale – mam­ro­cze Faro pospiesz­nie, z nara­sta­ją­cym na nowo nie­po­ko­jem.

– Prze­pro­siny nie są konieczne, komo­dor – mówi Thrawn. – To było wiele lat temu, pod­czas wojen klo­nów.

– Rozu­miem – potwier­dza Faro. Nie­po­kój nik­nie, a w gło­sie i twa­rzy kobiety da się teraz zaob­ser­wo­wać zacie­ka­wie­nie. – Nie wie­dzia­łam, że w tam­tych cza­sach prze­by­wał pan na tere­nie Repu­bliki…

– Prze­szłość to prze­szłość – ucina Vader. – Teraź­niej­szość i przy­szłość – oto, co się liczy. – Odwraca się na pię­cie. Czarny płaszcz fur­koce, na wpół ukryta w jego fał­dach ręko­jeść mie­cza świetl­nego lśni w świa­tłach mostka. Jesz­cze przez chwilę Vader trzyma kciuki zatknięte za pas, po czym opusz­cza ramiona wzdłuż ciała, zakrzy­wia­jąc lekko palce. – Będę w moich kwa­te­rach – mówi. – Poin­for­muj­cie mnie, gdy tylko ruszymy w dal­szą drogę.

– Oczy­wi­ście, lor­dzie Vader – zapew­nia Thrawn.

– Poin­for­muj też swo­jego Nogh­riego, że nie ma wstępu na „Dar­khawka” mojego legionu – dodaje Vader. – Koman­dor Kim­mund dwu­krot­nie przy­ła­pał go na pokła­dzie. Następny raz… będzie ostat­nim.

– Tak jest, lor­dzie Vader – odpo­wiada Thrawn. – Rukh bywa cza­sem… nad­gor­liwy, jeśli cho­dzi o kon­tro­lo­wa­nie wszyst­kiego, co się dzieje na pokła­dzie „Chi­ma­ery”. Prze­każę mu to zale­ce­nie oso­bi­ście.

– Nie widzę powodu, dla któ­rego miałby w ogóle prze­by­wać na pokła­dzie – dodaje Vader, obni­ża­jąc nieco ton głosu. – Jeśli jego zdol­no­ści bojowe i tro­pi­ciel­skie są tak dobre, jak twier­dzisz, powi­nien był zostać, by pomóc Wol­da­rowi i Tar­ki­nowi w polo­wa­niu na Jar­rusa i rebe­lian­tów. – Prze­chyla głowę nie­znacz­nie na bok. – Czy może po kon­fron­ta­cji na Atol­lo­nie oba­wiasz się o wła­sne bez­pie­czeń­stwo?

Mię­śnie twa­rzy Faro napi­nają się, a jej ciało znów sztyw­nieje.

– Wręcz prze­ciw­nie, lor­dzie Vader – mówi Thrawn. – Z tobą oraz Legio­nem Pierw­szym na pokła­dzie „Chi­ma­era” jest cał­ko­wi­cie bez­pieczna. Moż­liwe jed­nak, że zanim ta misja dobie­gnie końca, zaj­dzie koniecz­ność wypeł­nie­nia pew­nych zadań, do któ­rych reali­za­cji będę potrze­bo­wał wszyst­kich, włącz­nie z Rukhiem.

– Ta misja dobie­gnie końca szyb­ciej, niż ci się zdaje – odpo­wiada Vader. – Znaj­dziemy źró­dło zakłó­ceń w Mocy, upo­ram się z nim i wró­cimy na Coru­scant.

– Oczy­wi­ście – zapew­nia Thrawn.

– Dosko­nale. – Vader odwraca się w stronę ilu­mi­na­tora. – Cała naprzód, admi­rale. Chciał­bym się prze­ko­nać, co takiego zwró­ciło uwagę Impe­ra­tora.

– Oczy­wi­ście, lor­dzie – zapew­nia go Thrawn. – Ja rów­nież.

. . .

Po tym, jak Kim­mund pierw­szy raz wyrzu­cił Rukha z pokładu „Dar­khawka”, pole­cił sztur­mow­cowi Sam­pie zain­sta­lo­wać przy wszyst­kich wła­zach czuj­niki alar­mowe. Jeden z nich wykrył ponowne wtar­gnię­cie Nogh­riego na pokład, dzięki czemu żoł­nie­rze mogli go zła­pać i wyeks­mi­to­wać znacz­nie szyb­ciej niż poprzed­nio.

Gdy alarm ponow­nie zawył, infor­mu­jąc o obec­no­ści intruza, Kim­mund obser­wo­wał postępy – czy może ich brak – w locie „Chi­ma­ery” na wyświe­tla­czach prze­kaź­ni­ków w sali przy­go­to­wań Legionu Pierw­szego.

Dwie minuty póź­niej był już w han­ga­rze, w peł­nym pan­ce­rzu, z kara­bi­nem bla­ste­ro­wym w dłoni, w duchu obsta­wia­jąc, gdzie dokład­nie trafi jego pierw­szy strzał. Dotarł do „Dar­khawka” i okrą­żył jego dziób…

…tylko po to, by ujrzeć drob­nej postury Nogh­riego sto­ją­cego jak gdyby ni­gdy nic na pokła­dzie, pięć metrów od statku, pod czuj­nym okiem sier­żanta Drava i sztur­mo­wiec Mor­r­tic. Ta ostat­nia, co zauwa­żył Kim­mund, trzy­mała pod pachą drugi hełm.

– Gdzie go zna­leź­li­ście? – zapy­tał swo­ich ludzi.

– Tutaj, sir – zamel­do­wał ponuro Drav. – Stał pod wła­zem.

– I uda­wał, że wybrał się po pro­stu na prze­chadzkę – dodała zna­cząco Mor­r­tic.

Kim­mund sku­pił wzrok na Nogh­rim. Niski, sza­ro­skóry obcy o huma­no­idal­nej budo­wie ciała, z grze­bie­niem nie­wiel­kich rogów prze­ci­na­ją­cym czoło, spo­glą­dał na koman­dora sztur­mow­ców z twa­rzą wykrzy­wioną typo­wym dla sie­bie gry­ma­sem. Ręce miał zwie­szone luźno po bokach, ale Kim­mund widział wcze­śniej, jak ćwi­czy z pałką bojową noszoną na ple­cach, i wie­dział, że potrafi dobyć jej w mgnie­niu oka.

W sytu­acji gdy ota­czała go trójka sztur­mow­ców, koman­dor był nie­mal pewien, że obcy zechce spró­bo­wać sił w walce z nimi – tym bar­dziej że widział w jego skrzy­wio­nym obli­czu coś, co zde­cy­do­wa­nie wyglą­dało mu na samo­za­do­wo­le­nie oraz pew­ność prze­wagi nad impe­rial­nymi żoł­nie­rzami.

– No i? – rzu­cił chłodno pod adre­sem Nogh­riego.

– No i? – powtó­rzył skrze­kli­wym gło­sem Rukh.

– Co tu robisz?

– To sta­tek mojego pana – wyja­śnił obcy. – Mogę cho­dzić, gdzie mi się żyw­nie podoba.

– „Chi­ma­era” jest stat­kiem wiel­kiego admi­rała Thrawna – zazna­czył kwa­śno Kim­mund. – Lambda i „Dar­khawk” należą do lorda Vadera. Ostrze­żono cię, byś trzy­mał się od nich z dala.

– Twoi żoł­nie­rze potwier­dzą, że nie wsze­dłem na pokład – zauwa­żył z dener­wu­ją­cym spo­ko­jem Rukh. – Sam ich o to spy­taj.

Kim­mund prze­niósł spoj­rze­nie na Drava.

– Tak?

– Byli­śmy tu dzie­sięć sekund po tym, jak roz­legł się alarm – przy­znał sier­żant. – Jeśli był w środku, to z pew­no­ścią led­wie zdą­żył prze­kro­czyć próg.

– Och, serio? – wark­nął Kim­mund, patrząc znów na Rukha. – Czy naprawdę tak bar­dzo ci się nudzi, że trzy­mają się cie­bie głu­pie żarty?

– To nie żadne głu­pie żarty – wyce­dził Rukh – tylko obiet­nice. Dałem mojemu panu słowo, że będę dbał o jego bez­pie­czeń­stwo. Nie pozwolę, by zagro­ził mu nie­znany prze­ciw­nik.

– Nie jeste­śmy ani prze­ciw­ni­kiem, ani tym bar­dziej nie­zna­nym – odparł Kim­mund sztywno. – Jeste­śmy Legio­nem Pierw­szym, oso­bi­stymi sztur­mow­cami lorda Vadera. Całe Impe­rium nas zna!

– Impe­rium może tak – odparł Rukh. – Ale ja nie. Poznam was jed­nak.

– Oczy­wi­ście – wyce­dził Kim­mund. – Pamię­taj tylko, że gdy następ­nym razem przy­ła­piemy cię na pokła­dzie któ­re­goś z naszych stat­ków, będziemy strze­lać, by zabić.

– Powo­dze­nia – prych­nął Rukh. – Zapew­niam was, że nie mam złych zamia­rów. Ale będę wyko­ny­wał swoją pracę. – Skło­niw­szy się Kim­mun­dowi nisko, z wyraź­nym szy­der­stwem, odwró­cił się i ruszył na swo­ich krót­kich nogach w stronę wyj­ścia z han­garu.

– Czy nie powin­ni­śmy pójść za nim, sir? – zapy­tał Drav.

– Nie – odparł Kim­mund. – Nie­stety ma rację: Thrawn dał mu wolną rękę, jeśli cho­dzi o poru­sza­nie się po pokła­dzie „Chi­ma­ery”. Miejmy nadzieję, że lord Vader zdo­łał wyja­śnić kwe­stię doty­czącą naszych stat­ków. – Wska­zał na hełm trzy­many przez Mor­r­tic. – Co to?

– Użył go do akty­wo­wa­nia alarmu – wyja­śniła sztur­mo­wiec, poda­jąc mu biały hełm. – Wygląda na to, że stał tutaj i cisnął go przez właz, przez pole czuj­ni­ków.

Kim­mund zmarsz­czył czoło, akty­wu­jąc sys­temy optyczne hełmu. Czy to był…

– Czy to hełm Jida?

– Tak, sir – potwier­dziła kwa­śno Mor­r­tic. – I tak, na­dal cze­kał w rufo­wym warsz­ta­cie elek­tro­nicz­nym na uspraw­nie­nie sys­temu łącz­no­ści.

– W takim razie w jaki spo­sób Rukh dostał się tu i go zdo­był?

Mor­r­tic zer­k­nęła na Drava.

– Nie mam poję­cia, sir – przy­znał.

– Nie masz poję­cia?

– Nie użył swo­jej elek­tro­pałki, żeby doko­nać spię­cia czuj­ni­ków – wtrą­ciła Mor­r­tic. – Spraw­dzi­łam.

– A co z tym jego cho­ler­nym ustroj­stwem masku­ją­cym? – zapy­tał Kim­mund. – Czy Sampa roz­gryzł w ogóle, jak to działa?

– Tak, przyj­rzał się spe­cy­fi­ka­cji – potwier­dził Drav. – Działa tro­chę jak defa­zer optyczny Sin­ri­cha, ale ma zupeł­nie inny układ. Wygląda na to, że bate­rii star­cza mu na trzy minuty i nie spraw­dza się w przy­padku ludzi. Potrze­buje prze­wod­nic­twa skór­nego, jakie zapew­nia podwójna struk­tura skóry Nogh­rich, czy coś w tym stylu, a gdy urzą­dze­nie zosta­nie uru­cho­mione, nie wymaga żad­nych dodat­ko­wych ele­men­tów.

– I wła­śnie ta ostat­nia kwe­stia ma klu­czowe zna­cze­nie – dodała Mor­r­tic. – Sampa skon­stru­ował urzą­dze­nie, które roz­pyla mgiełkę odbi­ja­ją­cego mikro­fale pyłu odbla­sko­wego, gdy zostaną uru­cho­mione czuj­niki cię­żaru w pod­ło­dze. Kiedy pył oblepi Rukha, będziemy go mogli wyśle­dzić, dokąd­kol­wiek pój­dzie.

– Cud­nie – mruk­nął Kim­mund. – A to z kolei ozna­cza, że już ni­gdy nie wej­dzie na pokład. Gra­tu­la­cje.

– Tak – wark­nęła Mor­r­tic, obra­ca­jąc w dło­niach hełm Jida. – W takim razie prze­trzą­śniemy teraz sta­tek i znaj­dziemy jego kry­jówkę.

– Ow­szem, wła­śnie tak zro­bi­cie – wyce­dził Kim­mund, łypiąc gniew­nie na hełm, który nie wia­domo jak zna­lazł się na pokła­dzie „Dar­khawka”. – Bo następ­nym razem, gdy wej­dzie mi w drogę, ktoś zgi­nie. Oby to był Rukh. Jeżeli nie, będzie to osoba, która na to pozwo­liła. I to nie ja dopil­nuję, by za to zapła­ciła, tylko lord Vader. – Spoj­rzał na drugą stronę han­garu, wal­cząc z prze­możną chę­cią pod­nie­sie­nia kara­binu do strzału i wypa­le­nia dziury w ple­cach Nogh­riego, tu i teraz. – Pro­szę więc prze­ka­zać tę wia­domość, sier­żan­cie. Wszyst­kim.

„Chi­ma­era” podró­żo­wała w zwy­kłej prze­strzeni od dwóch godzin, gdy wresz­cie Thrawn pole­cił Faro spró­bo­wać raz jesz­cze uru­cho­mić hiper­na­pęd.

Ponow­nie nic z tego nie wyszło.

– To wygląda tak, jakby gdzieś w pobliżu znaj­do­wał się krą­żow­nik prze­chwy­tu­jący typu Inter­dic­tor, sir – poin­for­mo­wała Thrawna, gdy ich gwiezdny nisz­czy­ciel pod­jął lot przez usianą punk­ci­kami gwiazd czerń. – Tyle tylko że nie ma szans, aby to było coś na tyle dużego, by dys­po­no­wało mocą konieczną do unie­ru­cho­mie­nia nas, a jed­no­cze­śnie znaj­do­wało się poza zasię­giem naszych ska­ne­rów.

– Chyba że jest zama­sko­wane – dobiegł zza ich ple­ców głę­boki głos.

Faro się wzdry­gnęła. Vader pro­sił, by poin­for­mo­wano go, gdy „Chi­ma­era” prze­ła­mie tajem­ni­czą blo­kadę. Zało­żyła, że Mroczny Lord będzie prze­by­wał gdzie indziej, dopóki nie otrzyma takiej wia­do­mo­ści.

Naj­wy­raź­niej jed­nak mu się nudziło.

– Lor­dzie Vader – przy­wi­tał go spo­koj­nie Thrawn. – Jak sądzę, zdaje pan sobie sprawę z tego, że nie­moż­liwe jest jed­no­cze­sne uży­wa­nie gene­ra­tora gra­wi­ta­cji i urzą­dze­nia masku­ją­cego? Te dwa pola się wza­jem­nie niwe­lują.

– Być może odkryto nową tech­no­lo­gię – zauwa­żył Vader. – Moż­liwe, że nauka na tere­nie Nie­zna­nych Regio­nów różni się od naszej.

– Oczy­wi­ście, mogą dys­po­no­wać inną tech­no­lo­gią – przy­znał Thrawn. – Jed­nak jeśli cho­dzi o naukę, to raczej mało praw­do­po­dobne. Ist­nieją pewne prawa, które obo­wią­zują powszech­nie.

– Może i tak – zgo­dził się z nim Vader. – Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, z czym mamy do czy­nie­nia, wygląda to na impas. Jakie roz­wią­za­nie pro­po­nu­jesz?

Thrawn przez chwilę mil­czał. Faro zauwa­żyła, że wodzi wzro­kiem mię­dzy gwiaz­dami maja­czą­cymi za ilu­mi­na­to­rami, mapą oko­licy a dia­gra­mem ze zbli­że­niem na frag­ment szlaku, który aku­rat prze­mie­rzali.

– Jeśli nie możemy podą­żyć wyzna­czoną ścieżką, powin­ni­śmy wyty­czyć wła­sną – powie­dział wresz­cie. – Komo­dor Faro, pro­szę zmie­nić kurs: czter­dzie­ści stopni w lewo.

– Czy ist­nieje jakaś inna trasa, o któ­rej Impe­rium nie wie? – zapy­tał go Vader.

– W tym regio­nie? Żadna, o któ­rej byłoby mi wia­domo – odparł Thrawn. – Możemy albo wysłać sta­tek zwia­dow­czy, aby zma­po­wał dla nas trasę, albo podą­żać nią sami mikro­sko­kami. Bar­dziej sku­teczne wydaje się to dru­gie roz­wią­za­nie.

– To będzie cza­so­chłonne – zauwa­żył Vader z cie­niem groźby w gło­sie. – Impe­ra­tor pole­cił nam się pospie­szyć.

– Podą­ża­nie tym szla­kiem nad­prze­strzen­nym nie przy­nio­sło jak dotąd zbyt wymier­nych efek­tów – zauwa­żył Thrawn. – Jeśli będziemy kon­ty­nu­ować podróż w ten spo­sób, stra­cimy jesz­cze wię­cej czasu.

– Chyba że jeste­śmy już poza blo­kadą.

Chiss skło­nił głowę.

– Nawi­ga­cja?! – zawo­łał. – Pro­szę sko­czyć w nad­świetlną.

– Tak jest, admi­rale!

Faro zaci­snęła zęby i odwró­ciła się w stronę ilu­mi­na­tora. Gwiazdy prze­szły płyn­nie w świetlne smugi…

Nagle, przy akom­pa­nia­men­cie coraz niż­szego w tonie krztu­sze­nia się hiper­na­pędu, smugi ponow­nie zmie­niły się w gwiazdy, co było świa­dec­twem nie­po­wo­dze­nia skoku.

Komo­dor wie­działa, że nie powinna kląć w obec­no­ści star­szych ofi­ce­rów. Mimo to mało bra­ko­wało, a wymsknąłby się jej sze­reg nie­cen­zu­ral­nych słów.

– To cie­kawe – mruk­nął pod nosem Thrawn. Jeśli nie­po­wo­dze­nie go zanie­po­ko­iło, nie poka­zał nic po sobie. Ani jego głos, ani wyraz twa­rzy nie zdra­dzały śladu obaw. – Pani komo­dor, pro­szę obró­cić „Chi­ma­erę” czter­dzie­ści stopni w lewo.

– Tak jest, sir! – potwier­dziła ponow­nie Faro. – Czy… mogła­bym jed­nak coś zasu­ge­ro­wać, sir?

– Twój admi­rał wydał ci roz­kaz! – zagrzmiał Vader.

– Pro­szę kon­ty­nu­ować, komo­dor – zachę­cił ją spo­koj­nym gło­sem Thrawn.

Faro ści­snęło w gar­dle. Uwaga Vadera była roz­ka­zem. Czy chis­sań­ski admi­rał zamie­rzał go zigno­ro­wać?

– Doko­na­łam… pew­nych obli­czeń, sir – pod­jęła pospiesz­nie, zasta­na­wia­jąc się, czy Vader znów wej­dzie jej w słowo. Albo zrobi coś jesz­cze gor­szego. – Podró­żo­wa­nie na Batuu serią małych sko­ków potrwa jakieś trzy­dzie­ści dzie­więć godzin. Gdy­by­śmy zamiast tego spró­bo­wali dotrzeć do Mokivj, mogli­by­śmy stam­tąd lecieć na Batuu innym szla­kiem nad­prze­strzen­nym, oszczę­dza­jąc czter­na­ście do pięt­na­stu godzin.

Thrawn pochy­lił głowę.

– Chciał­bym to zoba­czyć.

Faro wywo­łała trasę na wyświe­tlacz, przy­go­to­wu­jąc się mimo­wol­nie na nie­uchronne pyta­nie Vadera doty­czące tego, jaki szlak mógł łączyć dwa rów­nie nie­istotne światy.

Miałby pełne prawo o to zapy­tać. Ow­szem, mapy wska­zy­wały na to, iż taka droga ist­nieje, jed­nak była jesz­cze sła­biej wyty­czona (nie mówiąc już o stop­niu uczęsz­cza­nia) niż ta, którą „Chi­ma­era” leciała na Batuu. Jeśli do wyzna­cze­nia szlaku Mokivj–Batuu użyto tych samych nie­peł­nych lub błęd­nych danych, które wyko­rzy­stano do nakre­śle­nia trasy na Batuu, mogło się to skoń­czyć takim samym kry­zy­sem, w jakim się znaj­do­wali obec­nie.

Jed­nak ten jeden raz Mroczny Lord nie miał naj­wy­raź­niej nic do powie­dze­nia.

– Dosko­nała suge­stia, pani komo­dor – pochwa­lił Thrawn po uważ­nym prze­stu­dio­wa­niu sche­ma­tów. – Pro­szę usta­wić kurs na Mokivj.

– Tak jest, sir. – Faro odwró­ciła się do sta­no­wi­ska nawi­ga­cji, a gdy nawią­zała kon­takt wzro­kowy z usa­do­wio­nym przy nim ofi­ce­rem, kiw­nęła głową.

Ski­nął, potwier­dza­jąc przy­ję­cie roz­kazu, i potężny okręt zaczął zawi­jać na ster­burtę.

– Jede­na­ście – ode­zwał się nagle Vader.

Thrawn obró­cił się w jego stronę.

– Słu­cham?

– Jede­na­ście godzin, tyle co naj­wy­żej zaosz­czę­dzimy – uści­ślił Mroczny Lord.

– Ow­szem – przy­znał Thrawn. – Mimo to warto spró­bo­wać.

– Być może – stwier­dził Vader. – To się jesz­cze okaże.

Tak jak się spo­dzie­wał, miał rację. Podróż mikro­sko­kami na Mokivj zajęła im trzy godziny dłu­żej, niż zakła­dały sza­cunki komo­dor Faro, wsku­tek czego oszczę­dzili dokład­nie tyle czasu, ile prze­wi­dział.

Nie miał ochoty podró­żo­wać na Mokivj. Nie chciał oglą­dać tej pla­nety.

Jed­nak teraz, gdy tu dotarli, i świat zna­lazł się w zasięgu wzroku…

– Pani komo­dor? Pro­szę o ana­lizę – powie­dział cicho Thrawn, pod­czas gdy „Chi­ma­era” okrą­żała pla­netę, zmie­rza­jąc ku punk­towi wej­ścia na ich doce­lowy szlak nad­prze­strzenny.

– To… dziwne, sir – zamel­do­wała Faro, popa­tru­jąc na data­pad ze zmarsz­czo­nym czo­łem. – Nie przy­cho­dzi mi do głowy żadna kata­strofa mniej­szego kali­bru niż ude­rze­nie komety lub potężny wybuch wul­kanu, która mogłaby spo­wo­do­wać znisz­cze­nia na tak ogromną skalę… Nie znaj­duję jed­nak w pobliżu żad­nych śla­dów, które wska­zy­wa­łyby na dzia­ła­nie któ­re­goś z tych czyn­ni­ków.

Vader wyj­rzał przez ilu­mi­na­tor. Miej­sca, które daw­niej pora­stały bujne łąki i gęste lasy, były teraz poła­ciami pozba­wio­nych jakiej­kol­wiek roślin­no­ści rów­nin i pustyń, które sta­no­wiły znaczną część powierzchni pla­nety. Jedy­nie tu i ówdzie dało się dostrzec mizerne placki zie­leni, bun­tow­ni­czo kon­tra­stu­jące z wszech­obec­nym spu­sto­sze­niem. Sporą połać nieba prze­sła­niały chmury, ale nie były to pie­rza­ste obłoczki ani szare kłęby zwia­stu­nów desz­czu, tylko zło­wro­gie, cięż­kie podu­chy – obiet­nica mroku i zimna pły­ną­cego z blo­kady świa­tła sło­necz­nego.

– Być może to było coś o sile bar­dziej nisz­czy­ciel­skiej niż kometa – zauwa­żył z namy­słem Thrawn. – Koman­dor Ham­merly? Ile księ­ży­ców mamy na odczy­tach?

– Księ­ży­ców, sir? – zapy­tała Ham­merly zbita z tropu.

Vader zwró­cił się w jej stronę. To już kolejny raz ktoś z pod­wład­nych Thrawna kwe­stio­no­wał roz­kazy admi­rała. Być może nade­szła pora, aby przy­po­mnieć im o koniecz­no­ści natych­mia­sto­wego i nie­kwe­stio­no­wa­nego posłu­szeń­stwa…

– Ach tak, sir, księ­ży­ców – dodała szybko Ham­merly.

Vader obej­rzał się na Thrawna. Nic w jego postu­rze ani wyra­zie twa­rzy nie wska­zy­wało na to, by zamie­rzał uka­rać koman­dor – czy to naganą ustną, czy też w inny spo­sób – za pod­wa­ża­nie jego roz­ka­zów. Zamiast tego wyda­wał się skłonny wysłu­chać jej odpo­wie­dzi.

Według Vadera fakt, że Thraw­nowi umknęli rebe­lianci na Atol­lo­nie mógł być spo­wo­do­wany wła­śnie bra­kiem odpo­wied­niej dys­cy­pliny wśród jego pod­wład­nych.

– Powinno być ich dzie­sięć – wyja­śnił cier­pli­wie Thrawn. – Sześć względ­nie małych, jed­nak pozo­stałe cztery dość duże, by ich wewnętrzna gra­wi­ta­cja nadała im formę sfe­ryczną.

– Czy to ma jakieś zna­cze­nie? – zapy­tał Vader.

Zatknął kciuki za pas, doj­mu­jąco czu­jąc cię­żar przy­wie­szo­nego u boku mie­cza świetl­nego.

– Nie ma tu zbyt dużo innych ele­men­tów, któ­rym mogli­by­śmy poświę­cić uwagę pod­czas podróży w tym ukła­dzie – zauwa­żył spo­koj­nie Thrawn. – Poza tym chciał­bym spraw­dzić, jak dawno temu były aktu­ali­zo­wane bazy danych „Chi­ma­ery”.

Cóż, było to dość roz­sądne wyja­śnie­nie, sfor­mu­ło­wane odpo­wied­nio wywa­żo­nym tonem. Jed­nak lord Sithów nie dał się zwieść pozo­rom. Wielki admi­rał nie robił niczego bez celu – cokol­wiek powie­dział, jak­kol­wiek to sfor­mu­ło­wał, miał w tym ukryty plan. Vadera ponow­nie zaświerz­biła dłoń, zawie­szona tuż nad ręko­je­ścią mie­cza świetl­nego…

– Nie­stety, admi­rale, ale nasze odczyty są inne – zgło­siła Ham­merly, ze zmarsz­czo­nym czo­łem spo­glą­da­jąc na swój pul­pit. – Nali­czy­łam sześć księ­ży­ców… i tylko jeden ma kształt sfe­ryczny.

– Pozo­stałe cztery muszą być po dru­giej stro­nie pla­nety – powie­dział Vader, czu­jąc ukłu­cie znie­cier­pli­wie­nia. Prze­cież to oczy­wi­ste.

– Oba­wiam się, że nie – zaopo­no­wał Thrawn. – Pro­szę zauwa­żyć siatkę inte­rak­cji gra­wi­ta­cyj­nych, którą koman­dor Ham­merly nało­żyła na obraz. Wska­zuje na to, iż w ukła­dzie pla­ne­tar­nym nie ma żad­nych innych dużych mas.

Vader spoj­rzał na ekran. Nie był w sta­nie sam doko­nać obli­czeń – od tego były dro­idy – jed­nak wnio­ski wycią­gnięte przez ofi­cer czuj­ni­ków wid­niały na ekra­nie, widoczne jasno jak na dłoni.

– Czy suge­ru­jesz, że bra­ku­jące księ­życe spa­dły na powierzch­nię pla­nety? – zapy­tał.

– To mało praw­do­po­dobne – odparł Thrawn cicho, ale dobit­nie. – Cztery masy tej wiel­ko­ści zmie­ni­łyby Mokivj w pło­nące pie­kło trzę­sień ziemi i lawy.

„Cał­kiem jak Musta­far” – skwi­to­wał w myśli Vader, gło­śno zaś zapy­tał:

– W takim razie… gdzie są?

Thrawn pokrę­cił powoli głową.

– To zagadka, którą musimy roz­wią­zać.

– Nie – rzu­cił Vader.

Na mostku zapa­dła nagła cisza.

– Prze­pra­szam, lor­dzie Vader? – zapy­tał Thrawn, ostroż­nie kon­tro­lo­wa­nym gło­sem.

– Nie przy­le­cie­li­śmy tu, aby roz­wią­zy­wać przy­pad­kowe zagadki – odparł ostro lord Sithów. – Tylko aby odszu­kać źró­dło zakłó­ce­nia w Mocy, które wyczuł Impe­ra­tor. To i tylko to. Nic poza tym.

– Oczy­wi­ście – potwier­dził Thrawn. – Może się jed­nak oka­zać, że te dwie rze­czy są ze sobą powią­zane.

– Czyżby?

– Nie wiem, lor­dzie Vader – odpo­wie­dział Thrawn.

Vader przez długą chwilę bez słowa wpa­try­wał się w admi­rała, pró­bu­jąc prze­nik­nąć obcy umysł. Jeśli jed­nak za tymi lśnią­cymi oczami skry­wała się obłuda, to nie był w sta­nie jej wyczuć.

– W takim razie ruszajmy – powie­dział wresz­cie.

– Oczy­wi­ście, lor­dzie Vader. – Thrawn zwró­cił się do Faro i wydał jej roz­kaz: – Pani komo­dor, jak tylko będziemy mogli sko­czyć, pro­szę kie­ro­wać się z pełną pręd­ko­ścią na Batuu.

– Tak jest, sir – potwier­dziła Faro.

Chiss odwró­cił się z powro­tem do Vadera.

– Chciał­bym zauwa­żyć coś jesz­cze, lor­dzie Vader. Jeśli Impe­ra­tor jest świa­dom obec­no­ści źró­dła tych… zakłó­ceń w tej czę­ści prze­strzeni kosmicz­nej, to moż­liwe, że źró­dło to jest rów­nież świa­dome two­jej obec­no­ści.

Ow­szem, Vade­rowi rów­nież przy­szło to do głowy. Myślał o tym nie­jed­no­krot­nie.

– Być może – odparł. – Acz­kol­wiek sama świa­do­mość nie ozna­cza przy­go­to­wa­nia na tę obec­ność.

– Nie – przy­znał cicho Thrawn. Być może wielki admi­rał rów­nież wra­cał myślami do odle­głych, nie­zbyt miłych wspo­mnień. – Nie ozna­cza.

Rozdział 2

– Wiesz co? Jedno ci powiem, Artoo – ode­zwał się ponuro Ana­kin, odcze­pia­jąc swój myśli­wiec Eta-2 Actis od pier­ście­nia hiper­na­pędu. – Jeśli Padmé coś się stało, ktoś na Batuu będzie to bar­dzo, ale to bar­dzo nie­przy­go­to­wany na to, co mu się już wkrótce przy­da­rzy.

R2-D2 zaćwier­kał potwier­dza­jąco. Wypro­wa­dza­jąc actisa z pier­ście­nia i kie­ru­jąc się ku wid­nie­ją­cej w dole pla­ne­cie, Ana­kin pomy­ślał, że to była wła­śnie jedna z cech, które naj­bar­dziej cenił u R2-D2: jego nie­usta­jący entu­zjazm do podą­ża­nia za swoim panem nie­za­leż­nie od tego, jak nie­bez­pieczna czy trudna mogła się oka­zać nowa misja.

Tutaj jed­nak trud­no­ści mogło nastrę­czać samo odna­le­zie­nie drogi…

Jeśli cho­dzi o ści­słość, to rzadko musiał się mie­rzyć z podob­nymi pro­ble­mami. Flota sepa­ra­ty­stów w prze­strzeni kosmicz­nej była zazwy­czaj wielka i widoczna na pierw­szy rzut oka, zaś na pla­ne­tach klu­czowe miej­sca można było łatwo roz­po­znać dzięki kłę­bom dymu i wymia­nie bla­ste­ro­wych strza­łów. Rzadko zda­rzało się, by siły Repu­bliki docie­rały na pole walki jako pierw­sze, a gdy już do tego docho­dziło, ktoś wska­zy­wał im, w któ­rym miej­scu roz­poczną się star­cia.

Jed­nak tutaj, na Batuu, było ina­czej. Nie mógł liczyć na żadne wska­zówki. Mimo wszystko pla­neta nale­żała do słabo roz­wi­nię­tych – ska­nery jego sta­teczku zare­je­stro­wały jedy­nie kilka pla­có­wek i nie­wiel­kich spo­łecz­no­ści para­ją­cych się han­dlem. Wia­do­mość, którą Duja prze­słała Padmé, została nadana z jed­nej z więk­szych osad, poste­runku Black Spire. Jeśli Ana­kin nie znaj­dzie tam obu kobiet, prze­szuka kolejną kolo­nię, a potem następną – dopóki nie trafi na jakiś ślad.

R2-D2 wpi­sał już w kom­pu­ter nawi­ga­cyjny odpo­wied­nie współ­rzędne. Rzu­ciw­szy ostatni raz okiem na wyświe­tlacz nawi­ga­cyjny, Ana­kin skie­ro­wał swo­jego actisa ku hory­zon­towi i prze­kie­ro­wał do sil­nika wię­cej mocy.

Nie­spo­dzie­wa­nie R2-D2 zaświer­go­tał ostrze­gaw­czo.

– O co cho­dzi? – zapy­tał Jedi, ze zmarsz­czo­nym czo­łem popa­tru­jąc na wyświe­tlacz tyl­nych kamer.

Poczuł na karku dziwne mro­wie­nie. Zoba­czył na ekra­nie sta­tek – jed­nostkę wiel­ko­ści śred­niego frach­towca, ale ten model nie był mu znany.

Sta­tek zatrzy­mał się na orbi­cie tuż obok jego pier­ście­nia nad­prze­strzen­nego…

Ana­kin mógł zare­ago­wać tylko w jeden spo­sób. Pier­ścień był jego jedy­nym spo­so­bem na wydo­sta­nie się z układu. Jeśli intruz go ukrad­nie… albo co gor­sza, znisz­czy, Sky­wal­ker utknie tu, dopóki nie zdoła wysłać wia­do­mo­ści na Coru­scant. Szarp­nąw­szy gwał­tow­nie drąż­kiem ste­row­ni­czym, zawi­nął cia­snym łukiem i skie­ro­wał się z powro­tem do pier­ście­nia, wyko­nu­jąc po dro­dze beczkę, aby upew­nić się, że w oko­licy nie czy­hają inne nie­spo­dzianki.

Wyglą­dało jed­nak na to, że nie­pro­szony gość jest sam. Ana­kin wyrów­nał kurs, spraw­dził, czy R2-D2 dopil­no­wał, by działka lase­rowe były nała­do­wane i gotowe do strzału, po czym dotknął przy­ci­sku na module łącz­no­ści.

– Załogo nie­zna­nego statku, tu gene­rał Repu­bliki Galak­tycz­nej Ana­kin Sky­wal­ker – rzu­cił do mikro­fonu. – Przed­staw się i określ cel swo­jej wizyty w tym ukła­dzie.

Cisza. Może nie nada­wali na żad­nej ze stan­dar­do­wych czę­sto­tli­wo­ści Repu­bliki?

Nie­wy­klu­czone też, że na tym wygwiz­do­wie nie mówili po pro­stu w basicu galak­tycz­nym…

Ana­kin zaci­snął wargi, stu­diu­jąc w myśli listę zna­nych mu narze­czy han­dlo­wych. Wła­dał cał­kiem nie­źle hut­tyj­skim i jawa­skim, ale Batuu leżało daleko poza tere­nem wpły­wów Hut­tów. Meese caulf? Cóż, znaj­do­wał się dość daleko, by ten język nie był tu zbyt popu­larny, ale posta­no­wił zary­zy­ko­wać.

– Załogo nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego statku, tu gene­rał Repu­bliki Galak­tycz­nej Ana­kin Sky­wal­ker – powtó­rzył, sta­ra­jąc się naj­le­piej, jak zdo­łał, for­mu­ło­wać słowa w meese caulf; liczył na to, że nie pomy­lił kon­struk­cji gra­ma­tycz­nej. – Doko­nu­jesz nie­au­to­ry­zo­wa­nej inge­ren­cji w misję Repu­bliki i zagra­żasz bez­pie­czeń­stwu jej mie­nia. Roz­ka­zuję ci wyco­fać się i wyle­gi­ty­mo­wać.

– Pozdra­wiam cię – odpo­wie­dział mu spo­kojny głos w tym samym języku. – Czy przed­sta­wi­łeś się jako gene­rał Sky­wal­ker?

– Ow­szem – potwier­dził Ana­kin, marsz­cząc czoło. – Dla­czego pytasz? Czy o mnie sły­sza­łeś?

– Nie, nic podob­nego – zapew­nił go roz­mówca. – Zasko­czy­łeś mnie po pro­stu. Możesz być pewien, że nie mam złych zamia­rów wobec two­jego sprzętu. Chcia­łem się po pro­stu lepiej przyj­rzeć temu inte­re­su­ją­cemu urzą­dze­niu.

– Miło sły­szeć – skwi­to­wał Ana­kin. – No to… chyba się już napa­trzy­łeś. Wyco­faj się teraz zgod­nie z pole­ce­niem.

W gło­śniku przez chwilę pano­wała cisza, ale w końcu, jakby nie­chęt­nie, nie­znany sta­tek odsu­nął się od pier­ście­nia.

– Czy mogę spy­tać, co spro­wa­dza emi­sa­riu­sza Repu­bliki w tę część prze­strzeni kosmicz­nej? – zain­te­re­so­wał się intruz.

– A czy ja mogę spy­tać, dla­czego cię to inte­re­suje? – odwark­nął Ana­kin. Zda­wał sobie sprawę, że jest nie­zbyt grzeczny, jed­nak nie był w nastroju do uprzej­mo­ści. Każda minuta, którą spę­dzał tutaj, pil­nu­jąc, by temu włó­czę­dze nie strze­liło do głowy coś głu­piego, ozna­czała jed­no­cze­śnie minutę, którą trwo­nił bez­owoc­nie, zamiast szu­kać Padmé. – Możesz ruszać w drogę w każ­dej chwili.

– W drogę…?

– Możesz pod­jąć prze­rwaną podróż – wyja­śnił znie­cier­pli­wiony Ana­kin. – Lecieć tam, dokąd się wybie­ra­łeś, zanim zatrzy­ma­łeś się, by przyj­rzeć się mojemu pier­ście­niowi hiper­na­pędu.

Znowu cisza. Obcy sta­tek ku roz­draż­nie­niu Ana­kina prze­rwał swój lot w bok i okrą­żał teraz pier­ścień, odda­lony od niego o jakieś sto metrów – na­dal zbyt bli­sko, by Sky­wal­ker czuł się kom­for­towo.

– Tak, mógł­bym lecieć tam, dokąd się wybie­ra­łem – przy­tak­nął intruz z iry­tu­ją­cym spo­ko­jem. – Moż­liwe jed­nak, że bar­dziej przy­dał­bym ci się pod­czas two­jej misji.

R2-D2 zaćwier­kał zbity z tropu.

– Mówi­łem ci już, że wypeł­niam misję dla Repu­bliki – przy­po­mniał mu Ana­kin. – To nie jest jakaś… eska­pada.

– Tak, pamię­tam, co powie­dzia­łeś – zapew­nił nie­zna­jomy. – Ale ciężko mi uwie­rzyć, że będąca w sta­nie wojny Repu­blika wysłała na misję jed­nego czło­wieka w samot­nym myśliwcu. Bar­dziej praw­do­po­dobne wydaje mi się, że twoja misja ma cha­rak­ter pry­watny.

– Wypeł­niam misję – wyce­dził Jedi. Zaczy­nał się naprawdę iry­to­wać. – Zle­coną mi oso­bi­ście przez naj­wyż­szego kanc­le­rza Pal­pa­tine’a. – Ma się rozu­mieć, Pal­pa­tine nie miał poję­cia o tym, iż Ana­kin jest tutaj, nie mówiąc już o auto­ry­zo­wa­niu tej misji. Jeśli jed­nak ten obcy sły­szał o woj­nach klo­nów, z pew­no­ścią znał też nazwi­sko Pal­pa­tine, a wzmianka o kanc­le­rzu mogła przy­dać Ana­kinowi wia­ry­god­no­ści i powagi w oczach nie­zna­jo­mego. – I nie mam czasu na bzdury.

– Racja – zgo­dził się jego roz­mówca. – Być może lepiej byłoby, gdy­bym wska­zał ci po pro­stu loka­li­za­cję statku, któ­rego szu­kasz.

Ana­kin zaci­snął moc­niej dłoń na drążku ste­row­ni­czym.

– Słu­cham? – rzu­cił cichym, ostrze­gaw­czym tonem.

– Wiem, gdzie wylą­do­wał Nubian – wyja­śnił intruz. – I wiem, że jego pilot zagi­nął.

Sky­wal­ker zaci­snął szczęki.

– A więc… prze­chwy­ci­łeś pry­watną wia­do­mość?

– Mam wła­sne źró­dła danych – oznaj­mił spo­koj­nym gło­sem nie­zna­jomy. – Podob­nie jak ty szu­kam infor­ma­cji, na ten i na inne tematy. I podob­nie jak ty jestem sam, bez dosta­tecz­nych środ­ków na prze­pro­wa­dze­nie peł­nego śledz­twa. Być może zawar­cie soju­szu umoż­li­wi­łoby nam oby­dwu odna­le­zie­nie odpo­wie­dzi, któ­rych szu­kamy?

– To… cie­kawa pro­po­zy­cja – przy­znał Ana­kin. Teraz był w końcu dość bli­sko. Wziął głę­boki oddech, roz­cią­gnął zmy­sły poprzez Moc…

Intruz nie był czło­wie­kiem, tyle Ana­kin zdą­żył wyde­du­ko­wać. Był jed­nak przed­sta­wi­cie­lem rasy huma­no­idal­nej, jakich wielu można było spo­tkać w Repu­blice. Tyle tylko że… siatka jego umy­słu nie przy­po­mi­nała niczego, z czym gene­rał Jedi miał do tej pory do czy­nie­nia. Była upo­rząd­ko­wana i schludna; ścieżki myśli bie­gły gładko, ukie­run­ko­wane pre­cy­zyj­nie, w spo­sób przy­po­mi­na­jący nieco tok myśle­nia naukow­ców lub mate­ma­ty­ków. Nato­miast treść stru­mieni tych myśli, a także towa­rzy­szące im stłu­mione emo­cje były dla niego kom­plet­nie nie­czy­telne – cał­kiem jakby patrzył na upo­rząd­ko­wane sze­regi nie­zna­nych cyfr.

Obcy nie był rów­nież sam – na pokła­dzie jego statku znaj­do­wała się jesz­cze jedna osoba.

– Wspo­mnia­łeś, że jest nas tylko dwóch – pod­jął Ana­kin, bio­rąc na cel miej­sce, w któ­rym jak sądził, znaj­do­wał się hiper­na­pęd statku. Jeśli intruz go okła­mał w tej jed­nej kwe­stii, praw­do­po­dob­nie mijał się z prawdą rów­nież w innych.

Co gor­sza, naj­bar­dziej praw­do­po­dobną przy­czyną kłam­stwa doty­czą­cego statku Padmé mógł być fakt, iż nie­zna­jomy był w jakiś spo­sób zamie­szany w jej znik­nię­cie… A jeśli rze­czy­wi­ście tak było, Ana­kin chciał go tu przy­trzy­mać, dopóki nie uzy­ska praw­dzi­wych odpo­wie­dzi.

– Tak – potwier­dził intruz. – Plus, oczy­wi­ście, mój pilot i twój droid.

Sky­wal­ker zamarł z pal­cem na spu­ście.

– Nie wspo­mi­na­łeś o pilo­cie.

– Ty rów­nież nie wspo­mnia­łeś o swoim dro­idzie – wytknął gładko nie­zna­jomy. – A jako że żaden z nich nie będzie poma­gał nam w pro­wa­dze­niu śledz­twa, uzna­łem, że nie mają zna­cze­nia dla naszej roz­mowy.

– Artoo zazwy­czaj towa­rzy­szy mi pod­czas moich misji.

– Czyżby? – zacie­ka­wił się obcy. – To inte­re­su­jące. Nie byłem świa­dom, że te urzą­dze­nia mogą słu­żyć do cze­goś poza nawi­ga­cją. Czy nasz sojusz pozo­staje w mocy?

Ana­kin łyp­nął gniew­nie na zbłą­kany sta­tek. Jeśli ta druga osoba naprawdę była tylko pilo­tem, może rze­czy­wi­ście było to nie tyle kłam­stwo, co zwy­kłe, nie­pły­nące ze złych inten­cji prze­ocze­nie? Cho­ciaż wojna trwała już tak długo, nie­któ­rzy z repu­bli­kań­skich poli­ty­ków na­dal nie uzna­wali klo­nów za istoty ludz­kie. Może z jakichś nie­zna­nych powo­dów kul­tura, z któ­rej pocho­dził obcy, uzna­wała pilo­tów za podob­nych oby­wa­teli dru­giej kate­go­rii?

– W takim razie… jakich odpo­wie­dzi szu­kasz?

– Chciał­bym lepiej zro­zu­mieć ten kon­flikt, w który jesteś uwi­kłany – wyja­śnił intruz. – Szu­kam infor­ma­cji na temat dobra i zła, porządku i cha­osu, siły i sła­bo­ści, celu i reak­cji. – Zamilkł na chwilę, a gdy znów prze­mó­wił, w jego gło­sie brzmiały ofi­cjalne nuty: – Pyta­łeś o moją toż­sa­mość. Teraz jestem przy­go­to­wany, by ci ją ujaw­nić. Jestem koman­dor Mitth’raw’nuru­odo, ofi­cer Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej, sługa Dyna­stii Chis­sów. W imie­niu mojego ludu pro­szę cię o pomoc w przy­bli­że­niu nam infor­ma­cji o tym kon­flik­cie, zanim dosię­gnie naszych świa­tów.

– Rozu­miem – odparł Ana­kin ostroż­nie.

Od dawna już krą­żyły plotki na temat potęż­nych cywi­li­za­cji ist­nie­ją­cych poza gra­ni­cami Dzi­kiej Prze­strzeni. Czyżby ta cała… Dyna­stia Chis­sów była jedną z nich? A jeśli tak, to czy ist­niał choć cień szansy, by prze­ko­nać ich do udziału w tej woj­nie po stro­nie Repu­bliki? Jeśli to moż­liwe, to sam ten fakt ozna­czał, że warto doga­dać się z tym Mitth’raw’nuru­odo, czy jak mu tam.

– W porządku – powie­dział. – Zatem… w imie­niu kanc­le­rza Pal­pa­tine’a i Repu­bliki Galak­tycz­nej przyj­muję twoją pro­po­zy­cję.

– Dosko­nale – skwi­to­wał Mitth’raw’nuru­odo. – W takim razie może zaczniesz od wyja­wie­nia mi praw­dzi­wego powodu two­jej misji?

– Wyda­wało mi się, że już go znasz – odparł Ana­kin, czu­jąc znów na karku nie­przy­jemne mro­wie­nie. – Wiesz o statku Padmé.

– Masz na myśli Nubiana? – Obcy znów na chwilę zamilkł i Ana­kin odniósł wra­że­nie, że na dru­gim końcu połą­cze­nia Mitth’raw’nuru­odo wzru­sza ramio­nami. – Wyglą­dem nie przy­po­mi­nał żad­nego ze stat­ków, które widzia­łem w tym regio­nie. Zde­cy­do­wa­nie róż­nił się od nich także sys­te­mem zasi­la­nia. Twoja jed­nostka wyka­zuje podobne cechy. Wydało mi się zatem logiczne, iż mam do czy­nie­nia z jed­nym obcym szu­ka­ją­cym swo­jego… pobra­tymcy.

– Och. – Ana­kin musiał przy­znać, że Mitth’raw’nuru­odo udzie­lał szyb­kich i roz­sąd­nych odpo­wie­dzi na każde zadane pyta­nie. – Masz rację, Nubian to jeden z naszych stat­ków – potwier­dził. – Podró­żo­wała nim repu­bli­kań­ska amba­sa­dorka, aby zdo­być tu dane od infor­ma­tora. Gdy nie skon­tak­to­wała się z nami w uzgod­nio­nym ter­mi­nie, wysłano mnie, bym ją odszu­kał.

– Rozu­miem – powie­dział Mitth’raw’nuru­odo. – Czy ten infor­ma­tor… to osoba godna zaufa­nia?

– Tak.

– Jesteś tego pewien?

– Amba­sa­dorka była z całą pew­no­ścią.

– A więc zdrada raczej nie wcho­dzi w rachubę. Czy infor­ma­tor skon­tak­to­wał się z wami?

– Nie.

– W takim razie naj­bar­dziej praw­do­po­dobny sce­na­riusz to wypa­dek lub porwa­nie – stwier­dził z namy­słem Mitth’raw’nuru­odo. – Musimy wylą­do­wać, aby dowie­dzieć się, co się dokład­nie wyda­rzyło.

W końcu…!

– Wła­śnie to pla­no­wa­łem, gdy wsze­dłeś mi w paradę – wark­nął Ana­kin. – Wspo­mnia­łeś, że wiesz, gdzie jest jej sta­tek?

– Mogę wysłać ci współ­rzędne – usły­szał w module łącz­no­ści. – Sądzę jed­nak, że dogod­niej­szym roz­wią­za­niem byłoby, gdy­byś prze­siadł się na pokład naszego statku. Mam prom z miej­scami dla dwóch pasa­że­rów, któ­rym mogli­by­śmy lecieć razem…

Sky­wal­ker uśmiech­nął się pod nosem. O tak, nie miał nic prze­ciwko temu, by rozej­rzeć się po wnę­trzu statku Mitth’raw’nuru­odo. Wręcz prze­ciw­nie, jeśli cho­dzi o ści­słość. Jed­nak… nie był jesz­cze na to gotów. Nie, dopóki Chiss nie zdo­bę­dzie jego zaufa­nia.

– Dzięki, ale polecę wła­snym stat­kiem – stwier­dził. – Jak już wspo­mnia­łem, moż­liwe, że tam na dole będziemy potrze­bo­wali pomocy Artoo.

– W porządku. – Nawet jeśli Mitth’raw’nuru­odo poczuł się ura­żony tym, że repu­bli­kań­ski gene­rał odrzu­cił jego pro­po­zy­cję, jego głos tego nie zdra­dzał. – Pozwól zatem, że polecę przo­dem.

– Jasne – potwier­dził Jedi. Tak czy ina­czej wolał mieć Chissa w zasięgu dzia­łek lase­ro­wych swo­jego statku, tak na wszelki wypa­dek. – Daj znać, gdy będziesz gotów.

– Natych­miast poczy­nię odpo­wied­nie przy­go­to­wa­nia – zapew­nił Mitth’raw’nuru­odo. – Jeśli nie masz nic prze­ciwko, chciał­bym wspo­mnieć o jesz­cze jed­nej rze­czy. Wiele ras ma pro­blem z wła­ściwą wymową chis­sań­skich imion. Z tego względu pro­po­nuję, abyś zwra­cał się do mnie rdze­niem mojego przy­domku. Mów mi Thrawn.

– To dla mnie nie pro­blem, Mitth’raw’nuru­odo – zapew­nił Ana­kin. Czy ta istota naprawdę musiała robić wszystko, by zacho­wy­wać się tak dener­wu­jąco i słu­żal­czo? – Chyba dam radę.

– Mitth’raw’nuru­odo – powtó­rzył z naci­skiem obcy.

– Tak wła­śnie powie­dzia­łem – odparł Ana­kin. – Mitth’raw’nuru­odo.

– Pra­wi­dłowa wymowa brzmi: Mitth’raw’nuru­odo.

– Tak. Mitth’raw’nuru­odo.

– Mitth’raw’nuru­odo.

Ana­kin zaci­snął zęby. Sły­szał róż­nicę – nie­znaczną – mię­dzy wymową swoją a obcego, ale nie miał poję­cia, w jaki spo­sób popra­wić wła­sną wer­sję.

– W porządku – wark­nął. – Niech będzie Thrawn.

– Dzię­kuję – powie­dział Mitth’raw’nuru­odo Thrawn. – To nam wiele uła­twi. Mój prom jest gotowy. Lećmy.

Sta­tek Padmé stał na nie­wiel­kiej polance w lesie odda­lo­nym o jakieś trzy­dzie­ści kilo­me­trów od osady Black Spire. W prze­ci­wień­stwie jed­nak do więk­szo­ści pola­nek, które Ana­kin miał oka­zję oglą­dać – jak rów­nież tej, na któ­rej posa­dził swo­jego actisa kilo­metr dalej – tę od góry prze­sła­niały gałę­zie, które sku­tecz­nie masko­wały pozo­sta­wioną tu maszynę. Pro­wa­dzący do niej wąski kory­tarz wśród drzew zapew­niał dosko­nały dostęp do tego miej­sca, umoż­li­wia­jąc podej­ście bez ścią­ga­nia na sie­bie uwagi i pozo­sta­wia­nia śla­dów.

Oka­zało się też, że nie są tu sami. W pobliżu włazu zastali dwóch nie­zbyt przy­jaź­nie wyglą­da­ją­cych męż­czyzn, a także dwoje nie­lu­dzi, przed­sta­wi­cieli róż­nych ras. W trans­por­tow­cach zapar­ko­wa­nych na skraju polany cze­kało kolej­nych pię­ciu ludzi. Postawy i język ciała całej dzie­wiątki zdra­dzały znie­cier­pli­wie­nie. Grupka przy statku była uzbro­jona w pal­niki, któ­rymi pró­bo­wała prze­ciąć mecha­nizm blo­kady włazu.

Ana­kin łyp­nął na nich gniew­nie ze swo­jej kry­jówki za drze­wem, zaci­ska­jąc ner­wowo palce na ręko­je­ści mie­cza świetl­nego. On i Thrawn musieli wylą­do­wać w róż­nych miej­scach i Jedi obie­cał obcemu, że zaczeka, dopóki Chiss się nie zjawi, tak aby mogli roz­po­cząć śledz­two wspól­nie.

Tyle tylko że to było… zanim Sky­wal­ker zoba­czył grupę pró­bu­jącą się wła­mać do statku. Co wię­cej, sam fakt, iż nie wyczu­wał w pobliżu Padmé, nie ozna­czał, że nie mogła wciąż prze­by­wać na pokła­dzie – być może ranna lub nie­przy­tomna.

A to dia­me­tral­nie zmie­niało postać rze­czy. Cze­ka­nie na nowego sojusz­nika w sytu­acji, gdy nic się nie działo, to jedno, ale cze­ka­nie, pod­czas gdy Padmé mogła być w nie­bez­pie­czeń­stwie… to coś zupeł­nie innego.

Za jego ple­cami R2-D2 zaświer­go­tał cicho, pyta­jąco.

– Nie, nie, ty zostań tutaj, Artoo – mruk­nął Ana­kin. – Jeśli będę potrze­bo­wał wspar­cia, dam ci znać. I tym razem trzy­maj się z dala od linii ognia, dobrze?

R2-D2 zaćwier­kał z urazą.

– Powie­dzia­łem: nie – powtó­rzył sta­now­czo Sky­wal­ker. Nie dalej jak mie­siąc temu mecha­nicy spę­dzili trzy dni na skła­da­niu dro­ida w całość po tym, jak tra­fił go strzał oddany przez superdro­ida bojo­wego B2-RP. Tylko dla­tego, że mały astro­mech chciał zoba­czyć, co się dzieje.

R2-D2 zapro­te­sto­wał słabo raz jesz­cze, ale szybko zamilkł.

Rozej­rzaw­szy się ostatni raz ostroż­nie dookoła, aby upew­nić się, że nic go nie zasko­czy, Ana­kin wyszedł zza drzewa i wkro­czył na polanę.

– Stać! – zawo­łał.

Wszy­scy obecni zwró­cili się w jego stronę. Pal­niki zga­sły, gdy obsłu­gu­jący je męż­czyźni obej­rzeli się zasko­czeni w kie­runku źró­dła głosu. Jedi ruszył w ich stronę, obser­wu­jąc czuj­nie grupkę przy wła­zie i wie­rząc, że Moc ostrzeże go przed ewen­tu­al­nym zagro­że­niem ze strony kie­row­ców pojaz­dów.

Uszedł led­wie pięć kro­ków, gdy kątem oka zauwa­żył, jak męż­czyźni w dwóch skraj­nie usta­wio­nych śmi­ga­czach wyj­mują z kabur bla­stery. Zro­bił kolejny krok, prze­sta­wia­jąc umysł i ciało w tryb goto­wo­ści bojo­wej…

Podwójna wizja: Moc uka­zu­jąca mu chwilę obecną, na którą nakłada się per­spek­tywa przy­szło­ści. Przez mgnie­nie oka dane mu jest zer­k­nąć za zasłonę przy­szłych wyda­rzeń. Dwa strzały oddane przez ope­ra­to­rów dwu maszyn, pierw­szy z nich prze­szywa jego pierś, drugi tra­fia w bok…

Jego miecz świetlny obu­dził się z sykiem do życia.

Ana­kin zawi­nął klingą, odbi­ja­jąc pierw­szy strzał, potem drugi i zamarł.

Przez jakieś dwie sekundy nic się nie działo. Wszy­scy trwali w bez­ru­chu, a potem – jak na komendę – pozo­stała sió­demka wyszarp­nęła z kabur wła­sne bla­stery i otwo­rzyła ogień…

Podwójna wizja: bla­ste­rowe strzały lecące w stronę jego tuło­wia, boków i głowy… Moc przy­spie­sza­jąca jego reak­cje i spo­wol­nia­jąca czas – poru­sza­jąca jego dło­nią tak szybko, że nie spo­sób nadą­żyć za nią wzro­kiem… nie tylko odbi­ja­jąca strzały, ale posy­ła­jąca je z powro­tem ku napast­ni­kom, któ­rzy je oddali.

Na pierw­szą falę ataku Ana­kin zare­ago­wał w spo­sób, który Obi-Wan zwykł okre­ślać jako dawa­nie napast­ni­kom dru­giej szansy. Odbił strzały w stronę lasu, zamiast kie­ro­wać je ku strze­la­ją­cym. Teraz jed­nak, gdy sto­su­nek sił wyno­sił dzie­więć do jed­nego, nie mógł sobie pozwo­lić na ryzyko.

Podwójna wizja: strzały lecące w stronę jego piersi i głowy – kon­tro­lo­wane z naj­wyż­szą pre­cy­zją, odsy­łane w stronę rąk, nóg, ramion. Jed­nak nie tak, aby zabić, tylko by zra­nić, unie­ru­cho­mić i prze­mó­wić do roz­sądku. Jeśli Padmé tu nie było, może oni wie­dzieli, gdzie jej szu­kać. A jeśli była tu… i zro­bili jej krzywdę… Ci, któ­rzy się tego dopu­ścili, pocier­pią jesz­cze nieco, nim zginą.

Podwójna wizja: strzały lecące w stronę jego głowy i tuło­wia… Atak traci na sile, gdy ranni napast­nicy wstrzy­mują ogień…

– Kunesu! – roz­legł się nagle czyjś głos i atak ustał rów­nie nagle, jak się roz­po­czął.

Ana­kin odcze­kał kilka sekund, by się upew­nić, że napast­nicy nie podejmą ostrzału, a potem opu­ścił miecz świetlny nieco w dół i rozej­rzał się dookoła.

Kilka metrów od skraju polanki, tro­chę na ubo­czu, stał wysoki, szczu­pły męż­czy­zna, który jed­nak nie nale­żał do rasy ludz­kiej. Oczy huma­no­ida lśniły czer­wono, jego skóra miała błę­kitny odcień, a włosy były gra­na­to­wo­czarne. Miał na sobie czarny, woj­sko­wego kroju mun­dur z ciem­no­czer­woną pla­kietką na jed­nym ramie­niu i srebr­nymi bel­kami na koł­nie­rzyku. Na jego pra­wym bio­drze spo­czy­wała w kabu­rze broń nie­zna­nego Sky­wal­ke­rowi typu, a na lewym wisiał przy­pa­sany wąski cylin­der wiel­ko­ści z grub­sza mie­cza świetl­nego.

Thrawn.

Przez chwilę nikt się nie odzy­wał i wszy­scy trwali w bez­ru­chu, z wyjąt­kiem osób w śmi­ga­czach, w mil­czą­cym cier­pie­niu przy­glą­da­ją­cych się ranom od ich wła­snej broni. Thrawn powoli powiódł wzro­kiem po ludziach i maszy­nach, po czym prze­mó­wił znów w języku, któ­rego Ana­kin nie roz­po­zna­wał.

– Artoo? – Sky­wal­ker przy­wo­łał cicho swo­jego dro­ida.

Astro­mech odćwierk­nął jed­nak prze­cząco. A więc on rów­nież nie rozu­miał, co mówi obcy.

W zasa­dzie nie powinno Ana­kina to dzi­wić. Prze­lot­nie poża­ło­wał, że w Acti­sie nie było dość miej­sca, by zmie­ścił się tam rów­nież C-3PO.

Gdy chis­sań­ski koman­dor skoń­czył mówić, odpo­wie­dział mu jeden z męż­czyzn przy statku. Chiss prze­mó­wił ponow­nie, otrzy­mał kolejny raz odpo­wiedź, tym razem popartą gestem dłoni z bla­ste­rem. Jedi znów ostrze­gaw­czo pod­niósł swój miecz świetlny, jed­nak męż­czyzna nie zdra­dzał chęci otwo­rze­nia ognia. Przez jakąś minutę Chiss i męż­czyzna roz­ma­wiali w nie­zna­nym języku, dopóki w odpo­wie­dzi na słowa Thrawna męż­czyzna nie zawo­łał do reszty grupy, któ­rej człon­ko­wie zare­ago­wali na jego komen­tarz, cho­wa­jąc bla­stery do kabur. Wów­czas Thrawn prze­niósł wzrok na Ana­kina i wezwał go do sie­bie gestem. Sky­wal­ker obrzu­cił jesz­cze raz spoj­rze­niem polankę, a potem wyłą­czył miecz i pod­szedł do Chissa.

– Gene­rał Sky­wal­ker, jak mnie­mam? – zapy­tał go Thrawn w meese caulf, gdy Ana­kin zatrzy­mał się przed nim.

– Ow­szem – potwier­dził Jedi. – Co to ma zna­czyć? Kim oni są?

– Twier­dzą, że są zwy­kłymi kup­cami – poin­for­mo­wał go Thrawn.

– Uzbro­jo­nymi kup­cami?

– Więk­szość podróż­ni­ków w tej czę­ści prze­strzeni kosmicz­nej ma broń – zauwa­żył Chiss. – Twier­dzą, że par­kują tu zazwy­czaj swój sta­tek i zde­ner­wo­wali się, gdy zoba­czyli, że ktoś zajął ich miej­sce. Kiedy nie udało im się skon­tak­to­wać z oso­bami prze­by­wa­ją­cymi na pokła­dzie, posta­no­wili wedrzeć się do środka, aby udzie­lić im pomocy, gdyby oka­zało się to konieczne.

– Och, nie wąt­pię – par­sk­nął Ana­kin, nie spusz­cza­jąc z oka męż­czyzn w pobliżu włazu. Widać było na pierw­szy rzut oka, że nie są zbyt zado­wo­leni z takiego obrotu spraw, ale żaden z nich nie wyda­wał się skory do pono­wie­nia ataku. – Wie­rzysz im?

– Czę­ściowo – odparł Thrawn. – Bez dwóch zdań to prze­myt­nicy, a nie zwy­kli kupcy. Co wię­cej, nie jestem prze­ko­nany, by pró­bo­wali skon­tak­to­wać się z załogą statku, o ile prze­bywa na pokła­dzie, zanim pod­jęli próbę wej­ścia na pokład. Jestem jed­nak skłonny uwie­rzyć, że wście­kli się, gdy oka­zało się, że miej­sce, które spo­dzie­wali się zna­leźć wolne, jest zajęte.

Ana­kin zer­k­nął na skrzy­nie usta­wione na pakach trans­por­te­rów. Nie potra­fił sobie wyobra­zić innych powo­dów, dla któ­rych mie­liby je tu spro­wa­dzać, poza chę­cią zała­do­wa­nia ich na inny sta­tek. Chyba że chcieli je zała­do­wać na ten sta­tek…

– Praw­do­po­dob­nie wie­dzieli, że sta­tek Padmé tu jest, i pla­no­wali go ukraść – wyce­dził przez zęby.

– Nie – zapro­te­sto­wał Thrawn. – Zwróć uwagę na liczbę skrzyń zała­do­wa­nych na każdy pojazd i na to, jak nisko maszyny opa­dły pod ich cię­ża­rem. Ładu­nek jest zbyt ciężki, żeby zdo­łali go prze­nieść na pokład ręcz­nie.

– Chyba że mają pod­no­śniki.

– Na pokła­dzie tych trans­por­tow­ców nie zmie­ściłby się sprzęt odpo­wied­nich gaba­ry­tów.

Ana­kin ze skwa­szoną miną poki­wał głową.

– Co ozna­cza, że pod­no­śniki są na ich statku. A ponie­waż nie mogą wie­dzieć, czy na pokła­dzie tego, który tu zastali, znajdą takie maszyny, nie ma sensu go kraść.

– Ujął­bym to kon­kret­niej – uści­ślił Thrawn. – Ten sta­tek na pierw­szy rzut oka da się ziden­ty­fi­ko­wać jako jed­nostkę dyplo­ma­tyczną lub pasa­żer­ską. To mało praw­do­po­dobne, by jego wypo­sa­że­nie obej­mo­wało sprzęt roz­ła­dun­kowy.

– Czy w ogóle na jego pokła­dzie byłoby dość miej­sca – przy­znał Sky­wal­ker, czu­jąc w ustach gorzki posmak porażki. – W takim razie, jeśli to nie oni odpo­wia­dają za znik­nię­cie Padmé, to kto?

– Na to pyta­nie nie znamy jesz­cze odpo­wie­dzi – powie­dział Thrawn. – I oni raczej rów­nież jej nie znają. Co chcesz z nimi zro­bić?

Ana­kin zmarsz­czył czoło.

– Słu­cham?

– Jesteś gene­ra­łem – przy­po­mniał Thrawn. – Ja koman­do­rem. Sto­isz wyżej ode mnie w hie­rar­chii woj­sko­wej.

Jedi spoj­rzał na niego ostro. Czyżby Chiss sobie z niego drwił?

– Odno­szę wra­że­nie, że jesteś spe­cja­li­stą od tego regionu – zauwa­żył. – Ponadto znasz ich język. – Kiw­nął głową w stronę prze­myt­ni­ków. – Nie mówiąc już o tym, że i oni cię znają. A przy­naj­mniej roz­po­znają mun­dur.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki