Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„WYCZUŁEM ZAKŁÓCENIE W MOCY…”
Te słowa brzmią złowrogo w każdej sytuacji, a szczególnie groźnie, gdy padają z ust Imperatora Palpatine’a. Na leżącej na skraju Nieznanych Regionów planecie Batuu rodzi się zagrożenie dla Imperium. Na razie to tylko widmo niebezpieczeństwa, ledwo wyczuwalny zwiastun, lecz zaniepokojony przywódca każe zbadać sprawę najbardziej zaufanym agentom: bezlitosnemu wykonawcy jego woli, lordowi Darthowi Vaderowi, oraz błyskotliwemu strategowi, wielkiemu admirałowi Thrawnowi.
Mogłoby się wydawać, że niezbyt dobrym pomysłem jest powierzenie tak wrażliwej misji tym dwóm rywalom. Imperator wie jednak, że Vader i Thrawn sprzymierzą siły. Podejmując tę decyzję, kieruje się przesłankami, o których jego podwładni nie mają pojęcia.
Ścieżki Anakina Skywalkera oraz komandora Mitth’raw’nuruodo skrzyżowały się wiele lat temu.
Ten pierwszy wypełniał wówczas desperacką prywatną misję, drugim zaś kierowały motywy równie niejasne, co tajemnicze. W obliczu niebezpieczeństw grożących im na odległym świecie mężczyźni zawarli układ – kompletnie nieświadomi tego, co przyniesie przyszłość.
Ponownie, jako sojusznicy wbrew własnej woli, trafiają na planetę, na której niegdyś walczyli ramię w ramię. Czekają na nich dwa wyzwania: sprawdzian lojalności wobec Imperium oraz wróg, do którego pokonania mogą nie wystarczyć nawet ich połączone siły.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 511
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce….
Prolog
Teraz
– Wyczułem zakłócenie w Mocy – powiedział Imperator Palpatine. Sięgnął poprzez Moc ku dwóm stojącym przed jego tronem ludzkim sługom i czekał na ich reakcje. „O nie – poprawił się w myśli. – To nie są zwykli ludzie”.
Istotnie, tych dwóch zdecydowanie nie można było posądzać o przyziemność cechującą zazwyczaj istoty ludzkie. Ludzie stanowili mało znaczące, żałosne twory, których jedynym przeznaczeniem było służyć, być zastraszanym i wysyłanym na rzeź w bitwach. On zaś miał przed sobą kogoś zdecydowanie więcej niż pospolitych ludzi.
Pierwszy z nich był chissańskim wielkim admirałem, geniuszem taktycznym i mistrzem strategii. Drugi – lordem Sithów, bezwzględnym i niezwykle silnym Mocą.
Palpatine wiedział, że obaj go obserwują, każdy na swój sposób, próbując dowiedzieć się, dlaczego ich wezwał. Wielki admirał Thrawn uważnie analizował głos, wyraz twarzy i posturę Imperatora. Lord Vader z kolei próbował wysondować swojego mistrza poprzez Moc.
Ten natomiast doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Był również świadom intensywnego, namacalnego wręcz napięcia panującego między tą parą – dwójką jego najbardziej zaufanych wysłanników.
Naturalne było, że każdy z nich wolałby stać u boku swojego mistrza, u steru imperialnej władzy samotnie, jednak nie w tym rzecz. Tym razem sytuacja była wyjątkowa. Tu nie chodziło jedynie o błahą rywalizację, lecz o coś znacznie więcej. Thrawn poniósł ostatnio poważną klęskę, pozwalając, by niewielka grupa rebeliantów, którą udało mu się schwytać w pułapkę na planecie Atollon, mu się wymknęła – i w ten sposób zasłużył sobie na głęboką pogardę Vadera.
Chiss z kolei nie krył dezaprobaty wobec projektu budowy Gwiazdy Śmierci – hołubionego zarówno przez Vadera, jak i wielkiego moffa Tarkina, a także samego Palpatine’a – zamiast tego forsował gloryfikowany przez siebie projekt produkcji TIE defenderów na Lothal. Jak dotąd jego sprzeciw nie przerodził się w otwarty bunt, ale Imperator wiedział, że to jedynie kwestia czasu. Vader też miał tego świadomość.
Palpatine nie sprowadził ich tu jednak po to, by dać im okazję do pojednania. A już na pewno nie skłoniła go do tego chęć odgrywania roli mediatora w tym zaognionym konflikcie. Zrobił to z innych, znacznie głębszych powodów.
Thrawn złożył przysięgę lojalności wobec Imperium. Lojalność ta nigdy jednak nie została w pełni udowodniona ani w ogóle wystawiona na próbę. Vader stał u boku Palpatine’a jako uczeń mistrza Sithów, ale Imperator nie mógł ignorować faktu, iż znaczną część swojego dotychczasowego życia jego adept spędził wśród Jedi.
Teraz, w obliczu zawirowań Mocy, miał szansę zająć się obiema tymi sprawami naraz.
Palpatine zwrócił przelotnie wzrok na strzeliste okno sali tronowej. Majaczył za nim stacjonujący w oddali gwiezdny niszczyciel „Chimaera” – ledwie widoczny klin dryfujący wysoko nad budynkami i szlakami powietrznymi Coruscant. W normalnych okolicznościach tak dużym jednostkom wojskowym nie było wolno schodzić tak nisko, jednak Palpatine chciał, by okręt był widoczny podczas tego spotkania, aby jego obecność przypominała obydwu jego sługom o tym, co otrzymał Thrawn… i co równie łatwo mógł utracić.
Vader odezwał się jako pierwszy – tak jak Imperator się spodziewał.
– Być może wyczuwasz zbuntowanego Jedi Kanana Jarrusa – podsunął. – Bądź istotę, którą admirał Thrawn, jak twierdzi, spotkał na Atollonie.
Palpatine uśmiechnął się blado. Oczywiście, że nie wyczuwał Jarrusa. Zakłócenie w Mocy, które wykrył w związku z jego pojawieniem, już dawno zostało zanotowane, odpowiednio zarejestrowane i zignorowane, a Vader wiedział o tym aż nadto dobrze. To, że o tym wspomniał, miało na celu wyłącznie przypomnienie Thrawnowi – a także samemu Imperatorowi – o upokarzającej porażce Chissa.
Ten ostatni oczywiście nie dał w żaden sposób po sobie poznać, że uwaga Vadera zrobiła na nim jakieś wrażenie, ale Palpatine wyczuwał w jego aurze rosnące napięcie. Thrawn obiecał już Imperatorowi, że rozprawi się z Jarrusem oraz rebeliantami z grupy Feniks, którzy ostatnio mu umknęli. Jego klęska była w dużej mierze spowodowana czynnikami pozostającymi poza kontrolą chissańskiego admirała – i to właśnie dlatego Palpatine nie odebrał mu Siódmej Floty.
Mimo to Vader nie tolerował żadnych potknięć, niezależnie od ich charakteru i przyczyny. Na razie czekał, ale był gotów w każdej chwili wkroczyć do akcji i rozwiązać każdy konkretny problem, jeśli wielki admirał zawiedzie.
– To zakłócenie nie zostało spowodowane przez żadną z tych przyczyn – zaprzeczył Palpatine. – To coś nowego, coś… innego. – Powiódł wzrokiem po swoich sługach. – Coś, czego odkrycie będzie wymagało od was ścisłej współpracy.
Ponownie żaden z nich nie zareagował w dostrzegalny sposób, ale Imperator wyczuwał ich zaskoczenie. Zaskoczenie… a także odruchowy sprzeciw. „Współpraca?”
Tym razem pierwszy zareagował Chiss:
– Z całym należnym szacunkiem, Wasza Wysokość, ale jestem pewien, że moje zdolności i kompetencje przydałyby się bardziej gdzie indziej – zauważył. – Rebeliantów, którzy umknęli z Atollona, należy wytropić i wyeliminować, zanim zdołają się przegrupować i połączyć z innymi komórkami.
– Zgadzam się z tobą – potwierdził Imperator – jednak Siódma Flota i komandor Woldar z pewnością poradzą sobie z tym zadaniem bez ciebie. Dołączy do nich również wielki moff Tarkin, zanim nie dostanie nowego przydziału. – Palpatine wyczuł lekkie drgnienie w emocjach Vadera. Być może spowodowane nadzieją, że Thrawn omyłkowo uzna, iż to właściwy czas i miejsce, by ponownie wyrazić swój sprzeciw wobec projektu budowy Gwiazdy Śmierci… Celowo zawiesił głos, dając wielkiemu admirałowi okazję, aby to zrobił, jednak Chiss uparcie milczał. – Podczas gdy Woldar i Tarkin będą zajęci misją odnalezienia rebeliantów i rozprawienia się z nimi – podjął po chwili Imperator – ty i lord Vader udacie się twoim okrętem flagowym, by rozwiązać problem, o którym wspomniałem.
– Tak jest, Wasza Wysokość – potwierdził przyjęcie rozkazu Thrawn. – Niech mi wolno będzie jednak zauważyć, że znam tę konkretną komórkę rebeliantów lepiej od gubernatora Tarkina. Być może lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby lord Vader wziął jeden z moich gwiezdnych niszczycieli i sam zbadał przyczynę zakłócenia w Mocy…
Palpatine poczuł nagłą iskrę gniewu, który zapłonął w sercu jego ucznia na dźwięk nieprzemyślanych słów Thrawna. Lordowi Sithów nie proponowało się statku. Brał, co chciał i kiedy chciał.
Jednak podobnie jak Chiss, Vader wiedział aż za dobrze, że w tej sytuacji lepiej nie oponować.
– Zaskakujesz mnie, admirale Thrawn – powiedział Imperator. – Spodziewałem się raczej, że powitasz z entuzjazmem okazję wyruszenia w twoje rodzinne strony…
Thrawn zmrużył lekko swoje lśniące, czerwone oczy i Palpatine wyczuł, jak wzbiera w nim ostrożność.
– Przepraszam, Wasza Wysokość?
– Zakłócenie, o którym mowa, zostało zlokalizowane na skraju Nieznanych Regionów, z których pochodzisz – wyjaśnił Imperator. – A dokładniej na planecie zwanej Batuu. – Nazwa ponownie wywołała reakcję, tym razem obojga stojących przed nim mężczyzn. – Jak sądzę, słyszałeś o niej?
Thrawn miał wpółprzymknięte oczy, a wyraz jego błękitnej twarzy świadczył o tym, że do jego umysłu napłynęły echa wspomnień.
– Tak – mruknął. – Owszem, słyszałem o tej planecie.
Podobnie jak Vader. To było miejsce, w którym ścieżki jego i Thrawna przecięły się, aczkolwiek niecelowo, w okolicznościach związanych z jednym z planów realizowanych przez samego Palpatine’a.
Ponownie jednak Vader zmilczał.
– W takim razie doskonale – oświadczył Imperator. – Ty, admirale, przejmiesz dowodzenie. – Przeniósł wzrok na Vadera. – A ty, lordzie Vader, zajmiesz się tym… zakłóceniem w Mocy.
– Tak jest, Wasza Wysokość – powiedział Thrawn.
– Tak, mój panie – potwierdził przyjęcie rozkazu Vader.
Palpatine opadł na oparcie swojego tronu.
– W takim razie… ruszajcie.
Dwójka jego podwładnych odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi między podwójnym szpalerem odzianych w czerwień, milczących imperialnych gwardzistów. Palpatine obserwował, jak odchodzą: Chiss w swoim białym mundurze wielkiego admirała, Sith – w czerni, z powiewającą za nim długą peleryną.
Rozwiązanie tej zagadki w rzeczy samej będzie wymagało zaangażowania i wykorzystania zdolności ich obydwu. Co jednak ważniejsze, dostarczy też Palpatine’owi odpowiedzi na nękające go pytania.
Uśmiechnął się, zaciskając usta w wąską kreskę. Nadeszła pora, by Thrawn stanął twarzą w twarz z własną przyszłością…
A Vader zmierzył się ze swoją przeszłością.
Prolog
Dawniej
Anakin Skywalker zasznurował wargi.
– Nie – powiedział. – Nigdy o niej nie słyszałem.
– Bo nie ma powodu, dla którego miałbyś słyszeć – odpowiedziała Padmé Amidala, kręcąc głową. Pukle jej rozpuszczonych włosów zakołysały się lekko pod wpływem ruchu. Anakin uwielbiał patrzeć na ich hipnotyzujące falowanie. – Leży na skraju Zewnętrznych Rubieży, na granicy z Nieznanymi Regionami.
– A jest ważna, bo…?
– Nie mam pojęcia – westchnęła Padmé. – Wiem tylko, że Duja w swojej wiadomości wspomniała, jakoby trafiła na coś na Batuu. Sądzi, że powinniśmy zbadać tę sprawę.
– Coś na Batuu – powtórzył Anakin. – Cóż, jeśli mam być szczery, słyszałem w życiu sporo… hm… nieco bardziej szczegółowych raportów wywiadu.
– Takiego samego zdania są wszyscy w najwyższym dowództwie… – Padmé urwała i Anakin wyczuł emanujące od niej niepokój i rosnący sprzeciw. – I właśnie dlatego zamierzam osobiście się tam udać i to sprawdzić.
Anakin Skywalker znał swoją żonę dość dobrze, by wiedzieć, co wyniknie z tej rozmowy. Mimo to poczuł się, jakby ktoś rąbnął go w splot słoneczny.
– Sama? – zapytał, chociaż i tym razem wiedział doskonale, że jest to w zasadzie pytanie retoryczne.
– Oczywiście, że nie – zapewniła gorliwie Padmé. – Duja już jest na miejscu, zapomniałeś? Och, nie patrz tak na mnie!
– Niby jak?
– Jak… – Urwała na moment, aby odruchowo rozejrzeć się po biurze, sprawdzić, czym zajmują się osoby w pobliżu, i zyskać pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. – Jak… jak mój mąż. Albo przynajmniej jak ochroniarz Jedi – dodała z figlarnym uśmiechem.
Anakin odwzajemnił uśmiech. Pamiętał czasy, gdy właśnie tym był dla niej – zwykłym ochroniarzem. Ale już wtedy pragnął czegoś więcej.
– Hm, cóż… Wiesz, jestem ochroniarzem Jedi – skwitował. – I nie ma powodu, dla którego nie miałbym się zachowywać czy wyrażać jak ktoś taki. – Zacisnął przelotnie szczęki, zmuszając się do stłumienia emocji, jak nauczyli go jego mentorzy Jedi. – Niestety, tak się składa, że jestem również generałem Jedi, dlatego mam obowiązki związane ze zbliżającą się walką. Gdyby tylko… – Urwał i dodał w myśli: „Gdyby tylko Ahsoka nie opuściła szeregów zakonu Jedi”. Jednak tak właśnie się stało. A on wciąż dotkliwie odczuwał brak swojej padawanki, i to nie tylko z powodu jej biegłości w walce.
Niewykluczone, że Padmé myślała w tej chwili o tym samym – brakowało jej młodej Togrutanki równie mocno jak jemu. A nawet jeśli nie, to była dość roztropna, by nie pytać o to, czy przypadkiem ktoś nie mógłby go zastąpić jako dowódcy w nadchodzącej bitwie.
– Nic mi nie będzie – zapewniła. – Poznałeś już przecież kilka moich byłych służek – przypomniała. – Wiesz, jak świetnie zostały przeszkolone w sztuce walki i szpiegostwa…
– Czy Duja też jest w tym dobra?
– Jest jedną z najlepszych – potwierdziła z przekonaniem Padmé. – Gdy połączymy siły, nasi wrogowie będą potrzebowali ochrony…
– Może i tak. – Anakin uniósł brew. – Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie brzmi to jak jeden z twoich najlepszych tekstów…
– Wiem – westchnęła. – Te lepsze muszę zostawić na użytek Senatu. – Zamilkła na chwilę, poważniejąc. – Anakinie, czy sądzisz, że ta wojna dobiegnie kiedyś końca?
– Oczywiście – potwierdził z entuzjazmem, którego zdecydowanie nie czuł.
W rzeczywistości to pytanie zadawał sobie obecnie każdy: czy ta wojna zakończy się kiedykolwiek?
I tak trwała już znacznie dłużej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Jeśli chodzi o ścisłość, to stanowczo zbyt długo. Jak na razie kanclerzowi Palpatine’owi udawało się jako tako utrzymywać wszystko pod kontrolą i spinać Republikę w jedną, stabilną całość, lecz nawet on nie był w stanie czynić tego wiecznie.
Tak wielu zginęło… Tak wiele, wiele osób…
Ale Padmé nie będzie jedną z nich. Anakin obiecał to sobie solennie.
– Kiedy wrócisz? – zapytał, zmieniając temat.
– Nie wiem – westchnęła. – W tamtej okolicy nie ma wielu sprawdzonych szlaków nadprzestrzennych, więc dotarcie na miejsce odrobinę potrwa…
– Czy chcesz, żebym ustalił dla ciebie kurs? – zaproponował. – Archiwa Jedi mogą zawierać nieco więcej informacji ponad to, co znajdziesz na standardowych mapach.
– Nie, nie, nie trzeba – zapewniła. – Ktoś mógłby trafić na ślady twoich wyszukiwań, a ja nie chcę, by ktokolwiek inny wiedział, że się tam udaję. Zaczekaj do czasu, aż zajdzie potrzeba, byś do nas dołączył. Damy ci znać, jeśli to będzie konieczne.
– Jasne. – Anakin potrząsnął głową. – Jednak… sam nie wiem, Padmé. Naprawdę nie podoba mi się myśl, że tak długo nie będziemy mieli ze sobą kontaktu…
– Mnie również – odpowiedziała. – Ale sam doskonale wiesz, że HoloNet nigdy nie działał zbyt sprawnie na takich dystansach, nawet przed wojną, a wątpię, aby teraz było dużo lepiej. Tak czy siak w tym regionie nadal funkcjonuje pięć systemów przekazywania prywatnych wiadomości, więc nawet jeśli z dużym opóźnieniem, to jakoś zdołam się z tobą skontaktować. – Wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. – Wszystko będzie dobrze, Ani. Na pewno.
– Wiem – potwierdził.
Oczywiście było wręcz przeciwnie. Na Coruscant mógł chronić Padmé – przynajmniej przez jakiś czas. Natomiast gdy jego żona będzie przebywała na skraju kosmicznych rozdroży, nie zdoła tego dokonać.
Ona jednak podjęła już decyzję i wiedział, że dalsze próby nakłonienia jej do zmiany zdania będą daremne. Dawne dwórki Padmé były wobec niej bezgranicznie lojalne – a ona odwdzięczała się im tym samym. Niezależnie od tego, czy Duja wpadła w tarapaty, czy rzeczywiście trafiła na coś, co ją zaniepokoiło, teraz, gdy już poprosiła Padmé o pomoc, w galaktyce nie istniała żadna siła, która mogłaby je rozdzielić.
– Obiecaj mi po prostu, że dasz znać, co się dzieje, gdy tylko się dowiesz, o co chodzi, dobrze? – poprosił, ujmując jej dłoń lewą ręką. Tą prawdziwą, nie mechaniczną. Padmé nigdy nie zwracała na to uwagi, jednak Anakin nigdy się nie zapominał.
– Obiecuję – zapewniła. – Szybka podróż, równie szybka ocena sytuacji i lecę prosto do domu. Prawdopodobnie wrócę wcześniej od ciebie.
– Trzymam cię za słowo – odparł z udawaną powagą. – A skoro już o tym mowa…
Podszedł do niej i przez chwilę stali, tonąc nawzajem w swoich objęciach, wtuleni w siebie – maleńka wysepka spokoju i wytchnienia na wzburzonym oceanie targającego galaktyką koszmaru. Za mała… a chwila ukojenia trwała stanowczo zbyt krótko.
– Muszę już iść – wymamrotała Padmé w jego ramię, delikatnie oswabadzając się z jego objęć.
– Ja również – przyznał z cichym westchnieniem. – Będę za tobą tęsknić.
– Ja za tobą też. – Padmé ponownie obdarzyła go uśmiechem, ale tym razem raczej znużonym niż łobuzerskim. – Cóż, ty przynajmniej będziesz miał za towarzysza Obi-Wana.
Przewrócił oczami.
– Hm, wiesz, jakby to powiedzieć… To nie to samo.
– Wiem. – Znów podeszła do niego, aby złożyć na jego ustach szybki pocałunek. – Gdy wrócimy, będziemy mieli czas dla siebie. Dużo czasu.
– Zawsze tak mówisz – zauważył w lekkim wyrzutem, ale niemal natychmiast dotarło do niego, że on również wiecznie to powtarzał. – Uważaj na siebie, Padmé, i wracaj bezpiecznie do domu.
– Ty też, Anakinie. – Wyciągnęła dłoń i pogładziła go czule po policzku. – Pamiętaj, że to ty wyruszasz na wojnę. Ja tylko lecę spotkać się ze starą przyjaciółką.
– Taaa – mruknął. – Jasne.
Bitwa przebiegała tak jak wiele innych, w których walczył wcześniej: tu nieznaczne zyski, tam niewielkie straty – jedne i drugie ledwie godne zauważenia w chaosie śmierci i zniszczenia, jaki towarzyszył wojnie na dużą skalę.
Padmé nie było jeszcze w domu, gdy znużone siły Republiki wróciły na Coruscant. Nie przesłała też żadnej wiadomości. Anakin sprawdził dokładnie w firmie, z której systemu miała skorzystać, a potem przepytał wszystkie inne firmy obsługujące tę część Zewnętrznych Rubieży. Nic. Przeszukał stertę najświeższych nagrań, wysyłanych rutynowo na Coruscant celem przejrzenia i archiwizacji, sprawdził na okoliczność jej imienia, typu statku, którym podróżowała, opisu jej wyglądu, a nawet biżuterii, jaką zazwyczaj nosiła. Nadal nic. Złożył petycję do Rady Jedi, aby pozwolono mu wyruszyć na jej poszukiwania, ale wówczas hrabia Dooku ponownie zadał cios i jego prośbę odrzucono. Kolejna bitwa, tym razem szybka, i znów był na Coruscant.
Wciąż żadnych wieści. Tym razem jednak podczas filtrowania wiadomości znalazł coś, co pasowało do jego kryteriów wyszukiwania. Statek Padmé – a w każdym razie jednostkę tego samego typu – znaleziono na Batuu. Miejscowi myśliwi, którzy trafili na pojazd, twierdzili, że wyglądał na opuszczony.
Padmé Amidala, senator i była królowa Naboo, zniknęła.
Stojąca na kładce dowodzenia „Chimaery” komodor Karyn Faro pomyślała, że istnieją różne rodzaje pasażerów, a Darth Vader należał bez dwóch zdań do pasażerów specjalnych.
Faro skrzywiła się, wpatrzona w gwiazdy majaczące za iluminatorem. Gdyby ktoś zapytał ją o zdanie, to żaden z imperialnych okrętów liniowych nie powinien przewozić pasażerów. Jeśli Vader miał ochotę polatać sobie po Imperium, powinien postarać się o własny statek. A może właśnie tym stała się ostatnio „Chimaera”? Cóż, jeśli tak, to Vader z pewnością nie marnował czasu, rozgaszczając się natychmiast i wprowadzając zmiany na własną modłę.
Przez szum cichych rozmów przebił się odgłos otwieranych rufowych drzwi mostka. Gdy Faro odwróciła się w tę stronę, spostrzegła, jak przechodzi przez nie odziany w biały pancerz szturmowiec. Rozejrzał się niespiesznie dookoła i podjął marsz w stronę Faro.
Skrzywiła się jeszcze bardziej. Skoro mowa o zmianach w rutynowym harmonogramie „Chimaery”…
Zanim szturmowiec zatrzymał się przed nią służbiście, grymas zniknął z jej twarzy bez śladu, zastąpiony profesjonalną beznamiętnością.
– Komodor Faro – przywitał ją żołnierz ze sztywną formalnością, która charakteryzowała wszystkich dowódców szturmowców i do której Faro zdążyła już przywyknąć. – Jestem…
– Tak, wiem, komandor Kimmund – weszła mu w słowo równie oficjalnym tonem.
Ani drgnął. Oczywiście nie dostrzegła też cienia zaskoczenia na jego twarzy, bo głowę szczelnie zakrywał mu hełm. Jednak dałaby sobie rękę uciąć, że był w tej chwili bezmiernie zdziwiony. Białe oznaczenia rangi były niemal niewidoczne na białym pancerzu dla kogoś nieuzbrojonego w system wzmacniania obrazu, montowany standardowo w hełmach szturmowców, ale ona już dawno przyswoiła sobie technikę ich rozpoznawania.
– Czym mogę służyć? – podjęła komodor z uprzejmą obojętnością.
– Chciałbym z panią omówić kwestię rozmieszczenia naszych statków – wyjaśnił Kimmund. W jego głosie również nie było słychać śladu zaskoczenia. Szybko się opamiętał, trzeba mu to przyznać. – Wasza główna oficer hangarowa ma najwyraźniej problemy z wypełnianiem rozkazów…
Faro powstrzymała westchnienie. O tak, to zdecydowanie w stylu starszej porucznik Xoxtin. Kobieta miała własny, specyficzny sposób załatwiania spraw i aby nakłonić ją do zmiany zdania, często potrzeba było przysłowiowego ciężkiego podnośnika. Niestety jej rodzina należała do coruscańskich elit, co więcej, pozostawała w dobrych układach ze starszym doradcą Imperatora do spraw Środkowych Rubieży. Xoxtin raz za razem wychodziła więc obronną ręką z kolejnych scysji i to pomimo licznych dziwactw, które wyczyniała w hangarze, bo niewielu oficerów floty miało dość odwagi, by choćby spróbować wywrzeć na niej presję.
Szczęśliwie dla Kimmunda Faro była jedną z nielicznych odważnych w tej kwestii.
– Porozmawiam z nią osobiście – obiecała. – Jak dokładnie chcielibyście rozmieścić wasze jednostki?
– Lambda lorda Vadera powinna oczywiście zajmować pierwsze miejsce – oznajmił Kimmund. – A „Darkhawk” drugie.
Co z kolei oznaczało, że osobisty prom typu Lambda admirała Thrawna zostanie umieszczony nie bliżej wylotu z hangaru niż na stanowisku numer trzy. Stanowiło to poważne naruszenie protokołu floty – i Kimmund doskonale o tym wiedział.
Mimo to Thrawn poinstruował swoich oficerów, aby współpracowali z gośćmi – dokładnie takich słów użył – najlepiej, jak tylko zdołają. Poza tym nawet jeśli statek Thrawna miał zostać zaparkowany na miejscu numer trzy, wcale nie było to równoznaczne z tym, że wystartuje ze znacznie większym opóźnieniem niż ten na pozycji numer jeden. Znajdzie się po prostu nieco dalej od hali przygotowań, a więc dotarcie do niego zajmie odrobinę więcej czasu. Najprawdopodobniej Thrawnowi nie zrobi to dużej różnicy.
Jeśli chodzi o ścisłość, to umieszczony w takim szyku „Darkhawk” będzie się świetnie komponował z innym frachtowcem o bliżej nieokreślonym wyglądzie, obecnie ustawionym na polu numer cztery. Cywilnym statkiem, który Thrawn odebrał piratom kilka lat temu i którego używał, gdy czuł potrzebę zachowania anonimowości. Statek Legionu Pierwszego był w podobnym typie: stary, pochodzący z okresu wojen klonów frachtowiec separatystów, wyglądający na rozklekotaną balię, lecz w istocie wyposażony w najlepsze uzbrojenie, osłony, a także systemy zakłócania czujników, jakie mogła zapewnić imperialna technologia. Trzeba przyznać, że mimo całej ostentacyjnej wręcz ponurości i grozy, jaką budził swoim wyglądem, Vader bez dwóch zdań rozumiał, jak przydatna bywa subtelność. Chyba że wykorzystywał statek przejęty od separatystów tylko po to, by przypominać wszystkim dookoła, która ze stron wygrała tę wojnę…
– Doskonale – poinformowała Faro Kimmunda. – Dopilnuję, by tak się stało.
– Dziękuję, pani komodor – odparł szturmowiec. Stuknął obcasami, salutując służbiście, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył kładką dowodzenia z powrotem do drzwi.
Faro patrzyła w ślad za nim, czując znajomą, naglącą presję dokonania odpowiednich kalkulacji, stanowiących nieodłączną i frustrującą część życia oficera. Rodzina Xoxtin była potężna i wpływowa, a Kimmund stał na czele Legionu Pierwszego, elitarnej jednostki, którą lord Vader wyłonił z równie osławionej Pięćset Jedynki, by służyła mu jako osobisty oddział szturmowy. W teorii prawa ręka Imperatora biła w tym układzie wszystkie inne pionki na zagmatwanej politycznej planszy.
Jednak tylko wówczas, jeśli – gdyby coś się posypało – Vader raczyłby interweniować w sprawie Faro. Niestety, był znany z tego, że raczej trzymał się z dala od politycznych przepychanek, więc komodor nie miała gwarancji, że Mroczny Lord w ogóle zapamięta, iż wyświadczyła mu tę drobną przysługę. Xoxtin z kolei niemal na pewno będzie żywić wobec niej urazę.
Żadna pora nie była dobra na dokonywanie podobnie skomplikowanych wyborów, a ta sprawiała wrażenie szczególnie niefortunnej. Faro awansowano do stopnia komodora zaledwie sześć tygodni temu i zapewniono ją, że pod jej rozkazy przejdzie wkrótce Dwieście Trzydziesta Pierwsza Grupa Operacyjna – gdy tylko jej obecny dowódca dostanie awans i zostanie przypisany do jednej z większych flot.
Jednak ta obietnica wciąż czekała na spełnienie – a wraz z nią jej grupa operacyjna. W sytuacji, gdy niewyjaśnione zniknięcie komandora Elego Vanta z szeregów Siódmej Floty wciąż było tematem niezliczonych plotek, Faro nie mogła być pewna swojej przyszłości. Rozdrażnienie Xoxtin i jej rodziny mogło się w tym punkcie okazać fatalne w skutkach…
Tak czy inaczej zapewniła Kimmunda, że spełni jego prośbę. Co więcej, pozwalając, by jej własna podwładna – nawet mająca tak dobre kontakty jak Xoxtin – ignorowała rozkazy wedle własnego widzimisię, komodor traciła autorytet u ludzi służących pod jej rozkazami – i nie tylko.
Faro wyglądała przez iluminator, analizując w duchu potencjalne scenariusze konfrontacji, gdy nagle cętkowany tunel nadprzestrzeni zastąpiły świetlne linie, które szybko zmieniły się w punkciki gwiazd.
„Chimaera” dotarła do celu podróży.
Tyle tylko że nie wyskoczyła z nadprzestrzeni w miejscu, w którym powinna się pojawić. Zamiast tego trafiła w środek kosmicznej pustki.
Gwiazdy lśnią za panelem widokowym w konfiguracji identycznej z tą na wyświetlaczu nawigacyjnym, potwierdzając obliczenia komodor Faro.
Lord Vader stoi nieruchomy, ledwie widoczny, jedynie ciężki oddech zdradza jego lokalizację. Da się w nim jednak usłyszeć pewne subtelne zmiany. Podobnie jego postawa przejawia gamę myśli i emocji. Mimo to nie niosą ze sobą wielu sygnałów, które dałoby się przeanalizować. Niewiele tu jest do rozumienia. Niewiele do odczytania i sformułowania na tej podstawie jakichś konkretnych ocen.
Za chwilę pojawia się Faro.
– Dwukrotnie sprawdzono hipernapęd, admirale – melduje. Mięśnie twarzy stężały mu w napięciu. W jej głosie słychać niepokój, większy niż zazwyczaj. – Technicy wysunęli przypuszczenie, że chodzi o tłumiki przepływowe, ale sprawdzono je i wszystko z nimi w porządku. Zarządziłam ponowną kontrolę, ale póki co nie ma śladu odchyleń. – Gdy mówi, nie spuszcza wzroku z twarzy admirała, jednak napięte mięśnie sugerują, że walczy z przemożną chęcią zaadresowania tych słów do lorda Vadera i przeniesienia na niego spojrzenia. Jej postura i wyraz twarzy sugerują również, że nie życzy sobie jego obecności na kładce dowodzenia, lecz zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma w tej kwestii wiele do powiedzenia.
– W takim razie wina musi leżeć po stronie członków załogi „Chimaery” – mówi Vader. Postępuje kilka kroków w ich stronę. W jego głosie pobrzmiewa… zniecierpliwienie?
– Z całym należnym szacunkiem, lordzie Vader, nie sądzę, by tak było – odpowiada Faro. Zwraca wzrok na Vadera. Spina mięśnie jeszcze mocniej, bardziej sztywniejąc. W jej głosie pobrzmiewają ostrożność oraz lekki strach, ale i determinacja. – Ten szlak nadprzestrzenny jest słabo uczęszczany, a parametry jego obrzeży kiepsko oznaczone. Moim zdaniem bardziej prawdopodobne, że trafiliśmy po prostu na cień jakiejś nieznanej wcześniej masy…
– Ach tak – mówi Vader. Ton jego głosu obniża się nieznacznie. Podnosi dłonie na wysokość bioder i zaczepia kciuki za pas. – A gdzie niby podziewa się ta tajemnicza masa?
Mięśnie szyi Faro napinają się przelotnie.
– Jeszcze jej nie zlokalizowaliśmy, lordzie Vader – mówi. Przenosi spojrzenie z powrotem na swojego admirała. – Nad rozwiązaniem tego problemu pracują nasi najlepsi operatorzy czujników, sir.
– Być może wasi najlepsi operatorzy nie spełniają imperialnych standardów – zauważa Vader.
– Oficerowie „Chimaery” i jej załoga są odpowiednio wyszkoleni do wykonywania swoich zadań, lordzie Vader – kontruje Thrawn. – Pani komodor, jeśli rzeczywiście znaleźliśmy się pod wpływem jakiejś zbłąkanej masy, być może przesunięcie okrętu nieco do przodu uwolniłoby nas od jej cienia i efektu, jaki na nas wywiera?
– Tak jest, sir! – potwierdza przyjęcie rozkazu Faro. Napięcie w jej twarzy i głosie ustępuje. – Nawigacja? Proszę poprowadzić nas naprzód na dwóch trzecich mocy. Zespół skanerów: kontynuujcie poszukiwania obiektów.
– Bądź też innych statków – dopowiada Thrawn.
Na twarzy Faro maluje się wyraz zakłopotania.
– Innych… statków, sir?
– Czy spodziewasz się ataku? – pyta Vader.
– To możliwe, choć mało prawdopodobne – mówi Thrawn. – Obawiam się jednak, że jeśli my zostaliśmy wyciągnięci z nadprzestrzeni, mogło to spotkać również inne jednostki. Musimy być czujni, w razie gdyby groziła nam kolizja lub innego rodzaju kontakt.
– Komodor Faro dopiero co wspomniała o tym, jak słabo uczęszczany jest ten szlak przestrzenny – zauważa Vader z lekkim naciskiem. – Naprawdę spodziewasz się, że ruch w natężeniu dwóch statków na tydzień może nieść ze sobą zagrożenie?
– Rzeczywiście, tak wygląda wyciąg z map nawigacyjnych – przyznaje Thrawn. – Jednak profil tranzytowy mógł się zmienić od chwili naniesienia najnowszych danych. Ostatnim razem gdy tu byłem, ruch był jeszcze mniejszy.
– Był pan tu już kiedyś, sir? – pyta Faro. Wyraz jej twarzy i brzmienie głosu zdradzają zaskoczenie. – Nie wiedziałam…
– A czy jest jakiś powód, dla którego powinna pani to wiedzieć, komodor? – wtrąca Vader.
– Proszę wybaczyć, admirale – mamrocze Faro pospiesznie, z narastającym na nowo niepokojem.
– Przeprosiny nie są konieczne, komodor – mówi Thrawn. – To było wiele lat temu, podczas wojen klonów.
– Rozumiem – potwierdza Faro. Niepokój niknie, a w głosie i twarzy kobiety da się teraz zaobserwować zaciekawienie. – Nie wiedziałam, że w tamtych czasach przebywał pan na terenie Republiki…
– Przeszłość to przeszłość – ucina Vader. – Teraźniejszość i przyszłość – oto, co się liczy. – Odwraca się na pięcie. Czarny płaszcz furkoce, na wpół ukryta w jego fałdach rękojeść miecza świetlnego lśni w światłach mostka. Jeszcze przez chwilę Vader trzyma kciuki zatknięte za pas, po czym opuszcza ramiona wzdłuż ciała, zakrzywiając lekko palce. – Będę w moich kwaterach – mówi. – Poinformujcie mnie, gdy tylko ruszymy w dalszą drogę.
– Oczywiście, lordzie Vader – zapewnia Thrawn.
– Poinformuj też swojego Noghriego, że nie ma wstępu na „Darkhawka” mojego legionu – dodaje Vader. – Komandor Kimmund dwukrotnie przyłapał go na pokładzie. Następny raz… będzie ostatnim.
– Tak jest, lordzie Vader – odpowiada Thrawn. – Rukh bywa czasem… nadgorliwy, jeśli chodzi o kontrolowanie wszystkiego, co się dzieje na pokładzie „Chimaery”. Przekażę mu to zalecenie osobiście.
– Nie widzę powodu, dla którego miałby w ogóle przebywać na pokładzie – dodaje Vader, obniżając nieco ton głosu. – Jeśli jego zdolności bojowe i tropicielskie są tak dobre, jak twierdzisz, powinien był zostać, by pomóc Woldarowi i Tarkinowi w polowaniu na Jarrusa i rebeliantów. – Przechyla głowę nieznacznie na bok. – Czy może po konfrontacji na Atollonie obawiasz się o własne bezpieczeństwo?
Mięśnie twarzy Faro napinają się, a jej ciało znów sztywnieje.
– Wręcz przeciwnie, lordzie Vader – mówi Thrawn. – Z tobą oraz Legionem Pierwszym na pokładzie „Chimaera” jest całkowicie bezpieczna. Możliwe jednak, że zanim ta misja dobiegnie końca, zajdzie konieczność wypełnienia pewnych zadań, do których realizacji będę potrzebował wszystkich, włącznie z Rukhiem.
– Ta misja dobiegnie końca szybciej, niż ci się zdaje – odpowiada Vader. – Znajdziemy źródło zakłóceń w Mocy, uporam się z nim i wrócimy na Coruscant.
– Oczywiście – zapewnia Thrawn.
– Doskonale. – Vader odwraca się w stronę iluminatora. – Cała naprzód, admirale. Chciałbym się przekonać, co takiego zwróciło uwagę Imperatora.
– Oczywiście, lordzie – zapewnia go Thrawn. – Ja również.
. . .
Po tym, jak Kimmund pierwszy raz wyrzucił Rukha z pokładu „Darkhawka”, polecił szturmowcowi Sampie zainstalować przy wszystkich włazach czujniki alarmowe. Jeden z nich wykrył ponowne wtargnięcie Noghriego na pokład, dzięki czemu żołnierze mogli go złapać i wyeksmitować znacznie szybciej niż poprzednio.
Gdy alarm ponownie zawył, informując o obecności intruza, Kimmund obserwował postępy – czy może ich brak – w locie „Chimaery” na wyświetlaczach przekaźników w sali przygotowań Legionu Pierwszego.
Dwie minuty później był już w hangarze, w pełnym pancerzu, z karabinem blasterowym w dłoni, w duchu obstawiając, gdzie dokładnie trafi jego pierwszy strzał. Dotarł do „Darkhawka” i okrążył jego dziób…
…tylko po to, by ujrzeć drobnej postury Noghriego stojącego jak gdyby nigdy nic na pokładzie, pięć metrów od statku, pod czujnym okiem sierżanta Drava i szturmowiec Morrtic. Ta ostatnia, co zauważył Kimmund, trzymała pod pachą drugi hełm.
– Gdzie go znaleźliście? – zapytał swoich ludzi.
– Tutaj, sir – zameldował ponuro Drav. – Stał pod włazem.
– I udawał, że wybrał się po prostu na przechadzkę – dodała znacząco Morrtic.
Kimmund skupił wzrok na Noghrim. Niski, szaroskóry obcy o humanoidalnej budowie ciała, z grzebieniem niewielkich rogów przecinającym czoło, spoglądał na komandora szturmowców z twarzą wykrzywioną typowym dla siebie grymasem. Ręce miał zwieszone luźno po bokach, ale Kimmund widział wcześniej, jak ćwiczy z pałką bojową noszoną na plecach, i wiedział, że potrafi dobyć jej w mgnieniu oka.
W sytuacji gdy otaczała go trójka szturmowców, komandor był niemal pewien, że obcy zechce spróbować sił w walce z nimi – tym bardziej że widział w jego skrzywionym obliczu coś, co zdecydowanie wyglądało mu na samozadowolenie oraz pewność przewagi nad imperialnymi żołnierzami.
– No i? – rzucił chłodno pod adresem Noghriego.
– No i? – powtórzył skrzekliwym głosem Rukh.
– Co tu robisz?
– To statek mojego pana – wyjaśnił obcy. – Mogę chodzić, gdzie mi się żywnie podoba.
– „Chimaera” jest statkiem wielkiego admirała Thrawna – zaznaczył kwaśno Kimmund. – Lambda i „Darkhawk” należą do lorda Vadera. Ostrzeżono cię, byś trzymał się od nich z dala.
– Twoi żołnierze potwierdzą, że nie wszedłem na pokład – zauważył z denerwującym spokojem Rukh. – Sam ich o to spytaj.
Kimmund przeniósł spojrzenie na Drava.
– Tak?
– Byliśmy tu dziesięć sekund po tym, jak rozległ się alarm – przyznał sierżant. – Jeśli był w środku, to z pewnością ledwie zdążył przekroczyć próg.
– Och, serio? – warknął Kimmund, patrząc znów na Rukha. – Czy naprawdę tak bardzo ci się nudzi, że trzymają się ciebie głupie żarty?
– To nie żadne głupie żarty – wycedził Rukh – tylko obietnice. Dałem mojemu panu słowo, że będę dbał o jego bezpieczeństwo. Nie pozwolę, by zagroził mu nieznany przeciwnik.
– Nie jesteśmy ani przeciwnikiem, ani tym bardziej nieznanym – odparł Kimmund sztywno. – Jesteśmy Legionem Pierwszym, osobistymi szturmowcami lorda Vadera. Całe Imperium nas zna!
– Imperium może tak – odparł Rukh. – Ale ja nie. Poznam was jednak.
– Oczywiście – wycedził Kimmund. – Pamiętaj tylko, że gdy następnym razem przyłapiemy cię na pokładzie któregoś z naszych statków, będziemy strzelać, by zabić.
– Powodzenia – prychnął Rukh. – Zapewniam was, że nie mam złych zamiarów. Ale będę wykonywał swoją pracę. – Skłoniwszy się Kimmundowi nisko, z wyraźnym szyderstwem, odwrócił się i ruszył na swoich krótkich nogach w stronę wyjścia z hangaru.
– Czy nie powinniśmy pójść za nim, sir? – zapytał Drav.
– Nie – odparł Kimmund. – Niestety ma rację: Thrawn dał mu wolną rękę, jeśli chodzi o poruszanie się po pokładzie „Chimaery”. Miejmy nadzieję, że lord Vader zdołał wyjaśnić kwestię dotyczącą naszych statków. – Wskazał na hełm trzymany przez Morrtic. – Co to?
– Użył go do aktywowania alarmu – wyjaśniła szturmowiec, podając mu biały hełm. – Wygląda na to, że stał tutaj i cisnął go przez właz, przez pole czujników.
Kimmund zmarszczył czoło, aktywując systemy optyczne hełmu. Czy to był…
– Czy to hełm Jida?
– Tak, sir – potwierdziła kwaśno Morrtic. – I tak, nadal czekał w rufowym warsztacie elektronicznym na usprawnienie systemu łączności.
– W takim razie w jaki sposób Rukh dostał się tu i go zdobył?
Morrtic zerknęła na Drava.
– Nie mam pojęcia, sir – przyznał.
– Nie masz pojęcia?
– Nie użył swojej elektropałki, żeby dokonać spięcia czujników – wtrąciła Morrtic. – Sprawdziłam.
– A co z tym jego cholernym ustrojstwem maskującym? – zapytał Kimmund. – Czy Sampa rozgryzł w ogóle, jak to działa?
– Tak, przyjrzał się specyfikacji – potwierdził Drav. – Działa trochę jak defazer optyczny Sinricha, ale ma zupełnie inny układ. Wygląda na to, że baterii starcza mu na trzy minuty i nie sprawdza się w przypadku ludzi. Potrzebuje przewodnictwa skórnego, jakie zapewnia podwójna struktura skóry Noghrich, czy coś w tym stylu, a gdy urządzenie zostanie uruchomione, nie wymaga żadnych dodatkowych elementów.
– I właśnie ta ostatnia kwestia ma kluczowe znaczenie – dodała Morrtic. – Sampa skonstruował urządzenie, które rozpyla mgiełkę odbijającego mikrofale pyłu odblaskowego, gdy zostaną uruchomione czujniki ciężaru w podłodze. Kiedy pył oblepi Rukha, będziemy go mogli wyśledzić, dokądkolwiek pójdzie.
– Cudnie – mruknął Kimmund. – A to z kolei oznacza, że już nigdy nie wejdzie na pokład. Gratulacje.
– Tak – warknęła Morrtic, obracając w dłoniach hełm Jida. – W takim razie przetrząśniemy teraz statek i znajdziemy jego kryjówkę.
– Owszem, właśnie tak zrobicie – wycedził Kimmund, łypiąc gniewnie na hełm, który nie wiadomo jak znalazł się na pokładzie „Darkhawka”. – Bo następnym razem, gdy wejdzie mi w drogę, ktoś zginie. Oby to był Rukh. Jeżeli nie, będzie to osoba, która na to pozwoliła. I to nie ja dopilnuję, by za to zapłaciła, tylko lord Vader. – Spojrzał na drugą stronę hangaru, walcząc z przemożną chęcią podniesienia karabinu do strzału i wypalenia dziury w plecach Noghriego, tu i teraz. – Proszę więc przekazać tę wiadomość, sierżancie. Wszystkim.
„Chimaera” podróżowała w zwykłej przestrzeni od dwóch godzin, gdy wreszcie Thrawn polecił Faro spróbować raz jeszcze uruchomić hipernapęd.
Ponownie nic z tego nie wyszło.
– To wygląda tak, jakby gdzieś w pobliżu znajdował się krążownik przechwytujący typu Interdictor, sir – poinformowała Thrawna, gdy ich gwiezdny niszczyciel podjął lot przez usianą punkcikami gwiazd czerń. – Tyle tylko że nie ma szans, aby to było coś na tyle dużego, by dysponowało mocą konieczną do unieruchomienia nas, a jednocześnie znajdowało się poza zasięgiem naszych skanerów.
– Chyba że jest zamaskowane – dobiegł zza ich pleców głęboki głos.
Faro się wzdrygnęła. Vader prosił, by poinformowano go, gdy „Chimaera” przełamie tajemniczą blokadę. Założyła, że Mroczny Lord będzie przebywał gdzie indziej, dopóki nie otrzyma takiej wiadomości.
Najwyraźniej jednak mu się nudziło.
– Lordzie Vader – przywitał go spokojnie Thrawn. – Jak sądzę, zdaje pan sobie sprawę z tego, że niemożliwe jest jednoczesne używanie generatora grawitacji i urządzenia maskującego? Te dwa pola się wzajemnie niwelują.
– Być może odkryto nową technologię – zauważył Vader. – Możliwe, że nauka na terenie Nieznanych Regionów różni się od naszej.
– Oczywiście, mogą dysponować inną technologią – przyznał Thrawn. – Jednak jeśli chodzi o naukę, to raczej mało prawdopodobne. Istnieją pewne prawa, które obowiązują powszechnie.
– Może i tak – zgodził się z nim Vader. – Niezależnie jednak od tego, z czym mamy do czynienia, wygląda to na impas. Jakie rozwiązanie proponujesz?
Thrawn przez chwilę milczał. Faro zauważyła, że wodzi wzrokiem między gwiazdami majaczącymi za iluminatorami, mapą okolicy a diagramem ze zbliżeniem na fragment szlaku, który akurat przemierzali.
– Jeśli nie możemy podążyć wyznaczoną ścieżką, powinniśmy wytyczyć własną – powiedział wreszcie. – Komodor Faro, proszę zmienić kurs: czterdzieści stopni w lewo.
– Czy istnieje jakaś inna trasa, o której Imperium nie wie? – zapytał go Vader.
– W tym regionie? Żadna, o której byłoby mi wiadomo – odparł Thrawn. – Możemy albo wysłać statek zwiadowczy, aby zmapował dla nas trasę, albo podążać nią sami mikroskokami. Bardziej skuteczne wydaje się to drugie rozwiązanie.
– To będzie czasochłonne – zauważył Vader z cieniem groźby w głosie. – Imperator polecił nam się pospieszyć.
– Podążanie tym szlakiem nadprzestrzennym nie przyniosło jak dotąd zbyt wymiernych efektów – zauważył Thrawn. – Jeśli będziemy kontynuować podróż w ten sposób, stracimy jeszcze więcej czasu.
– Chyba że jesteśmy już poza blokadą.
Chiss skłonił głowę.
– Nawigacja?! – zawołał. – Proszę skoczyć w nadświetlną.
– Tak jest, admirale!
Faro zacisnęła zęby i odwróciła się w stronę iluminatora. Gwiazdy przeszły płynnie w świetlne smugi…
Nagle, przy akompaniamencie coraz niższego w tonie krztuszenia się hipernapędu, smugi ponownie zmieniły się w gwiazdy, co było świadectwem niepowodzenia skoku.
Komodor wiedziała, że nie powinna kląć w obecności starszych oficerów. Mimo to mało brakowało, a wymsknąłby się jej szereg niecenzuralnych słów.
– To ciekawe – mruknął pod nosem Thrawn. Jeśli niepowodzenie go zaniepokoiło, nie pokazał nic po sobie. Ani jego głos, ani wyraz twarzy nie zdradzały śladu obaw. – Pani komodor, proszę obrócić „Chimaerę” czterdzieści stopni w lewo.
– Tak jest, sir! – potwierdziła ponownie Faro. – Czy… mogłabym jednak coś zasugerować, sir?
– Twój admirał wydał ci rozkaz! – zagrzmiał Vader.
– Proszę kontynuować, komodor – zachęcił ją spokojnym głosem Thrawn.
Faro ścisnęło w gardle. Uwaga Vadera była rozkazem. Czy chissański admirał zamierzał go zignorować?
– Dokonałam… pewnych obliczeń, sir – podjęła pospiesznie, zastanawiając się, czy Vader znów wejdzie jej w słowo. Albo zrobi coś jeszcze gorszego. – Podróżowanie na Batuu serią małych skoków potrwa jakieś trzydzieści dziewięć godzin. Gdybyśmy zamiast tego spróbowali dotrzeć do Mokivj, moglibyśmy stamtąd lecieć na Batuu innym szlakiem nadprzestrzennym, oszczędzając czternaście do piętnastu godzin.
Thrawn pochylił głowę.
– Chciałbym to zobaczyć.
Faro wywołała trasę na wyświetlacz, przygotowując się mimowolnie na nieuchronne pytanie Vadera dotyczące tego, jaki szlak mógł łączyć dwa równie nieistotne światy.
Miałby pełne prawo o to zapytać. Owszem, mapy wskazywały na to, iż taka droga istnieje, jednak była jeszcze słabiej wytyczona (nie mówiąc już o stopniu uczęszczania) niż ta, którą „Chimaera” leciała na Batuu. Jeśli do wyznaczenia szlaku Mokivj–Batuu użyto tych samych niepełnych lub błędnych danych, które wykorzystano do nakreślenia trasy na Batuu, mogło się to skończyć takim samym kryzysem, w jakim się znajdowali obecnie.
Jednak ten jeden raz Mroczny Lord nie miał najwyraźniej nic do powiedzenia.
– Doskonała sugestia, pani komodor – pochwalił Thrawn po uważnym przestudiowaniu schematów. – Proszę ustawić kurs na Mokivj.
– Tak jest, sir. – Faro odwróciła się do stanowiska nawigacji, a gdy nawiązała kontakt wzrokowy z usadowionym przy nim oficerem, kiwnęła głową.
Skinął, potwierdzając przyjęcie rozkazu, i potężny okręt zaczął zawijać na sterburtę.
– Jedenaście – odezwał się nagle Vader.
Thrawn obrócił się w jego stronę.
– Słucham?
– Jedenaście godzin, tyle co najwyżej zaoszczędzimy – uściślił Mroczny Lord.
– Owszem – przyznał Thrawn. – Mimo to warto spróbować.
– Być może – stwierdził Vader. – To się jeszcze okaże.
Tak jak się spodziewał, miał rację. Podróż mikroskokami na Mokivj zajęła im trzy godziny dłużej, niż zakładały szacunki komodor Faro, wskutek czego oszczędzili dokładnie tyle czasu, ile przewidział.
Nie miał ochoty podróżować na Mokivj. Nie chciał oglądać tej planety.
Jednak teraz, gdy tu dotarli, i świat znalazł się w zasięgu wzroku…
– Pani komodor? Proszę o analizę – powiedział cicho Thrawn, podczas gdy „Chimaera” okrążała planetę, zmierzając ku punktowi wejścia na ich docelowy szlak nadprzestrzenny.
– To… dziwne, sir – zameldowała Faro, popatrując na datapad ze zmarszczonym czołem. – Nie przychodzi mi do głowy żadna katastrofa mniejszego kalibru niż uderzenie komety lub potężny wybuch wulkanu, która mogłaby spowodować zniszczenia na tak ogromną skalę… Nie znajduję jednak w pobliżu żadnych śladów, które wskazywałyby na działanie któregoś z tych czynników.
Vader wyjrzał przez iluminator. Miejsca, które dawniej porastały bujne łąki i gęste lasy, były teraz połaciami pozbawionych jakiejkolwiek roślinności równin i pustyń, które stanowiły znaczną część powierzchni planety. Jedynie tu i ówdzie dało się dostrzec mizerne placki zieleni, buntowniczo kontrastujące z wszechobecnym spustoszeniem. Sporą połać nieba przesłaniały chmury, ale nie były to pierzaste obłoczki ani szare kłęby zwiastunów deszczu, tylko złowrogie, ciężkie poduchy – obietnica mroku i zimna płynącego z blokady światła słonecznego.
– Być może to było coś o sile bardziej niszczycielskiej niż kometa – zauważył z namysłem Thrawn. – Komandor Hammerly? Ile księżyców mamy na odczytach?
– Księżyców, sir? – zapytała Hammerly zbita z tropu.
Vader zwrócił się w jej stronę. To już kolejny raz ktoś z podwładnych Thrawna kwestionował rozkazy admirała. Być może nadeszła pora, aby przypomnieć im o konieczności natychmiastowego i niekwestionowanego posłuszeństwa…
– Ach tak, sir, księżyców – dodała szybko Hammerly.
Vader obejrzał się na Thrawna. Nic w jego posturze ani wyrazie twarzy nie wskazywało na to, by zamierzał ukarać komandor – czy to naganą ustną, czy też w inny sposób – za podważanie jego rozkazów. Zamiast tego wydawał się skłonny wysłuchać jej odpowiedzi.
Według Vadera fakt, że Thrawnowi umknęli rebelianci na Atollonie mógł być spowodowany właśnie brakiem odpowiedniej dyscypliny wśród jego podwładnych.
– Powinno być ich dziesięć – wyjaśnił cierpliwie Thrawn. – Sześć względnie małych, jednak pozostałe cztery dość duże, by ich wewnętrzna grawitacja nadała im formę sferyczną.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytał Vader.
Zatknął kciuki za pas, dojmująco czując ciężar przywieszonego u boku miecza świetlnego.
– Nie ma tu zbyt dużo innych elementów, którym moglibyśmy poświęcić uwagę podczas podróży w tym układzie – zauważył spokojnie Thrawn. – Poza tym chciałbym sprawdzić, jak dawno temu były aktualizowane bazy danych „Chimaery”.
Cóż, było to dość rozsądne wyjaśnienie, sformułowane odpowiednio wyważonym tonem. Jednak lord Sithów nie dał się zwieść pozorom. Wielki admirał nie robił niczego bez celu – cokolwiek powiedział, jakkolwiek to sformułował, miał w tym ukryty plan. Vadera ponownie zaświerzbiła dłoń, zawieszona tuż nad rękojeścią miecza świetlnego…
– Niestety, admirale, ale nasze odczyty są inne – zgłosiła Hammerly, ze zmarszczonym czołem spoglądając na swój pulpit. – Naliczyłam sześć księżyców… i tylko jeden ma kształt sferyczny.
– Pozostałe cztery muszą być po drugiej stronie planety – powiedział Vader, czując ukłucie zniecierpliwienia. Przecież to oczywiste.
– Obawiam się, że nie – zaoponował Thrawn. – Proszę zauważyć siatkę interakcji grawitacyjnych, którą komandor Hammerly nałożyła na obraz. Wskazuje na to, iż w układzie planetarnym nie ma żadnych innych dużych mas.
Vader spojrzał na ekran. Nie był w stanie sam dokonać obliczeń – od tego były droidy – jednak wnioski wyciągnięte przez oficer czujników widniały na ekranie, widoczne jasno jak na dłoni.
– Czy sugerujesz, że brakujące księżyce spadły na powierzchnię planety? – zapytał.
– To mało prawdopodobne – odparł Thrawn cicho, ale dobitnie. – Cztery masy tej wielkości zmieniłyby Mokivj w płonące piekło trzęsień ziemi i lawy.
„Całkiem jak Mustafar” – skwitował w myśli Vader, głośno zaś zapytał:
– W takim razie… gdzie są?
Thrawn pokręcił powoli głową.
– To zagadka, którą musimy rozwiązać.
– Nie – rzucił Vader.
Na mostku zapadła nagła cisza.
– Przepraszam, lordzie Vader? – zapytał Thrawn, ostrożnie kontrolowanym głosem.
– Nie przylecieliśmy tu, aby rozwiązywać przypadkowe zagadki – odparł ostro lord Sithów. – Tylko aby odszukać źródło zakłócenia w Mocy, które wyczuł Imperator. To i tylko to. Nic poza tym.
– Oczywiście – potwierdził Thrawn. – Może się jednak okazać, że te dwie rzeczy są ze sobą powiązane.
– Czyżby?
– Nie wiem, lordzie Vader – odpowiedział Thrawn.
Vader przez długą chwilę bez słowa wpatrywał się w admirała, próbując przeniknąć obcy umysł. Jeśli jednak za tymi lśniącymi oczami skrywała się obłuda, to nie był w stanie jej wyczuć.
– W takim razie ruszajmy – powiedział wreszcie.
– Oczywiście, lordzie Vader. – Thrawn zwrócił się do Faro i wydał jej rozkaz: – Pani komodor, jak tylko będziemy mogli skoczyć, proszę kierować się z pełną prędkością na Batuu.
– Tak jest, sir – potwierdziła Faro.
Chiss odwrócił się z powrotem do Vadera.
– Chciałbym zauważyć coś jeszcze, lordzie Vader. Jeśli Imperator jest świadom obecności źródła tych… zakłóceń w tej części przestrzeni kosmicznej, to możliwe, że źródło to jest również świadome twojej obecności.
Owszem, Vaderowi również przyszło to do głowy. Myślał o tym niejednokrotnie.
– Być może – odparł. – Aczkolwiek sama świadomość nie oznacza przygotowania na tę obecność.
– Nie – przyznał cicho Thrawn. Być może wielki admirał również wracał myślami do odległych, niezbyt miłych wspomnień. – Nie oznacza.
– Wiesz co? Jedno ci powiem, Artoo – odezwał się ponuro Anakin, odczepiając swój myśliwiec Eta-2 Actis od pierścienia hipernapędu. – Jeśli Padmé coś się stało, ktoś na Batuu będzie to bardzo, ale to bardzo nieprzygotowany na to, co mu się już wkrótce przydarzy.
R2-D2 zaćwierkał potwierdzająco. Wyprowadzając actisa z pierścienia i kierując się ku widniejącej w dole planecie, Anakin pomyślał, że to była właśnie jedna z cech, które najbardziej cenił u R2-D2: jego nieustający entuzjazm do podążania za swoim panem niezależnie od tego, jak niebezpieczna czy trudna mogła się okazać nowa misja.
Tutaj jednak trudności mogło nastręczać samo odnalezienie drogi…
Jeśli chodzi o ścisłość, to rzadko musiał się mierzyć z podobnymi problemami. Flota separatystów w przestrzeni kosmicznej była zazwyczaj wielka i widoczna na pierwszy rzut oka, zaś na planetach kluczowe miejsca można było łatwo rozpoznać dzięki kłębom dymu i wymianie blasterowych strzałów. Rzadko zdarzało się, by siły Republiki docierały na pole walki jako pierwsze, a gdy już do tego dochodziło, ktoś wskazywał im, w którym miejscu rozpoczną się starcia.
Jednak tutaj, na Batuu, było inaczej. Nie mógł liczyć na żadne wskazówki. Mimo wszystko planeta należała do słabo rozwiniętych – skanery jego stateczku zarejestrowały jedynie kilka placówek i niewielkich społeczności parających się handlem. Wiadomość, którą Duja przesłała Padmé, została nadana z jednej z większych osad, posterunku Black Spire. Jeśli Anakin nie znajdzie tam obu kobiet, przeszuka kolejną kolonię, a potem następną – dopóki nie trafi na jakiś ślad.
R2-D2 wpisał już w komputer nawigacyjny odpowiednie współrzędne. Rzuciwszy ostatni raz okiem na wyświetlacz nawigacyjny, Anakin skierował swojego actisa ku horyzontowi i przekierował do silnika więcej mocy.
Niespodziewanie R2-D2 zaświergotał ostrzegawczo.
– O co chodzi? – zapytał Jedi, ze zmarszczonym czołem popatrując na wyświetlacz tylnych kamer.
Poczuł na karku dziwne mrowienie. Zobaczył na ekranie statek – jednostkę wielkości średniego frachtowca, ale ten model nie był mu znany.
Statek zatrzymał się na orbicie tuż obok jego pierścienia nadprzestrzennego…
Anakin mógł zareagować tylko w jeden sposób. Pierścień był jego jedynym sposobem na wydostanie się z układu. Jeśli intruz go ukradnie… albo co gorsza, zniszczy, Skywalker utknie tu, dopóki nie zdoła wysłać wiadomości na Coruscant. Szarpnąwszy gwałtownie drążkiem sterowniczym, zawinął ciasnym łukiem i skierował się z powrotem do pierścienia, wykonując po drodze beczkę, aby upewnić się, że w okolicy nie czyhają inne niespodzianki.
Wyglądało jednak na to, że nieproszony gość jest sam. Anakin wyrównał kurs, sprawdził, czy R2-D2 dopilnował, by działka laserowe były naładowane i gotowe do strzału, po czym dotknął przycisku na module łączności.
– Załogo nieznanego statku, tu generał Republiki Galaktycznej Anakin Skywalker – rzucił do mikrofonu. – Przedstaw się i określ cel swojej wizyty w tym układzie.
Cisza. Może nie nadawali na żadnej ze standardowych częstotliwości Republiki?
Niewykluczone też, że na tym wygwizdowie nie mówili po prostu w basicu galaktycznym…
Anakin zacisnął wargi, studiując w myśli listę znanych mu narzeczy handlowych. Władał całkiem nieźle huttyjskim i jawaskim, ale Batuu leżało daleko poza terenem wpływów Huttów. Meese caulf? Cóż, znajdował się dość daleko, by ten język nie był tu zbyt popularny, ale postanowił zaryzykować.
– Załogo niezidentyfikowanego statku, tu generał Republiki Galaktycznej Anakin Skywalker – powtórzył, starając się najlepiej, jak zdołał, formułować słowa w meese caulf; liczył na to, że nie pomylił konstrukcji gramatycznej. – Dokonujesz nieautoryzowanej ingerencji w misję Republiki i zagrażasz bezpieczeństwu jej mienia. Rozkazuję ci wycofać się i wylegitymować.
– Pozdrawiam cię – odpowiedział mu spokojny głos w tym samym języku. – Czy przedstawiłeś się jako generał Skywalker?
– Owszem – potwierdził Anakin, marszcząc czoło. – Dlaczego pytasz? Czy o mnie słyszałeś?
– Nie, nic podobnego – zapewnił go rozmówca. – Zaskoczyłeś mnie po prostu. Możesz być pewien, że nie mam złych zamiarów wobec twojego sprzętu. Chciałem się po prostu lepiej przyjrzeć temu interesującemu urządzeniu.
– Miło słyszeć – skwitował Anakin. – No to… chyba się już napatrzyłeś. Wycofaj się teraz zgodnie z poleceniem.
W głośniku przez chwilę panowała cisza, ale w końcu, jakby niechętnie, nieznany statek odsunął się od pierścienia.
– Czy mogę spytać, co sprowadza emisariusza Republiki w tę część przestrzeni kosmicznej? – zainteresował się intruz.
– A czy ja mogę spytać, dlaczego cię to interesuje? – odwarknął Anakin. Zdawał sobie sprawę, że jest niezbyt grzeczny, jednak nie był w nastroju do uprzejmości. Każda minuta, którą spędzał tutaj, pilnując, by temu włóczędze nie strzeliło do głowy coś głupiego, oznaczała jednocześnie minutę, którą trwonił bezowocnie, zamiast szukać Padmé. – Możesz ruszać w drogę w każdej chwili.
– W drogę…?
– Możesz podjąć przerwaną podróż – wyjaśnił zniecierpliwiony Anakin. – Lecieć tam, dokąd się wybierałeś, zanim zatrzymałeś się, by przyjrzeć się mojemu pierścieniowi hipernapędu.
Znowu cisza. Obcy statek ku rozdrażnieniu Anakina przerwał swój lot w bok i okrążał teraz pierścień, oddalony od niego o jakieś sto metrów – nadal zbyt blisko, by Skywalker czuł się komfortowo.
– Tak, mógłbym lecieć tam, dokąd się wybierałem – przytaknął intruz z irytującym spokojem. – Możliwe jednak, że bardziej przydałbym ci się podczas twojej misji.
R2-D2 zaćwierkał zbity z tropu.
– Mówiłem ci już, że wypełniam misję dla Republiki – przypomniał mu Anakin. – To nie jest jakaś… eskapada.
– Tak, pamiętam, co powiedziałeś – zapewnił nieznajomy. – Ale ciężko mi uwierzyć, że będąca w stanie wojny Republika wysłała na misję jednego człowieka w samotnym myśliwcu. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że twoja misja ma charakter prywatny.
– Wypełniam misję – wycedził Jedi. Zaczynał się naprawdę irytować. – Zleconą mi osobiście przez najwyższego kanclerza Palpatine’a. – Ma się rozumieć, Palpatine nie miał pojęcia o tym, iż Anakin jest tutaj, nie mówiąc już o autoryzowaniu tej misji. Jeśli jednak ten obcy słyszał o wojnach klonów, z pewnością znał też nazwisko Palpatine, a wzmianka o kanclerzu mogła przydać Anakinowi wiarygodności i powagi w oczach nieznajomego. – I nie mam czasu na bzdury.
– Racja – zgodził się jego rozmówca. – Być może lepiej byłoby, gdybym wskazał ci po prostu lokalizację statku, którego szukasz.
Anakin zacisnął mocniej dłoń na drążku sterowniczym.
– Słucham? – rzucił cichym, ostrzegawczym tonem.
– Wiem, gdzie wylądował Nubian – wyjaśnił intruz. – I wiem, że jego pilot zaginął.
Skywalker zacisnął szczęki.
– A więc… przechwyciłeś prywatną wiadomość?
– Mam własne źródła danych – oznajmił spokojnym głosem nieznajomy. – Podobnie jak ty szukam informacji, na ten i na inne tematy. I podobnie jak ty jestem sam, bez dostatecznych środków na przeprowadzenie pełnego śledztwa. Być może zawarcie sojuszu umożliwiłoby nam obydwu odnalezienie odpowiedzi, których szukamy?
– To… ciekawa propozycja – przyznał Anakin. Teraz był w końcu dość blisko. Wziął głęboki oddech, rozciągnął zmysły poprzez Moc…
Intruz nie był człowiekiem, tyle Anakin zdążył wydedukować. Był jednak przedstawicielem rasy humanoidalnej, jakich wielu można było spotkać w Republice. Tyle tylko że… siatka jego umysłu nie przypominała niczego, z czym generał Jedi miał do tej pory do czynienia. Była uporządkowana i schludna; ścieżki myśli biegły gładko, ukierunkowane precyzyjnie, w sposób przypominający nieco tok myślenia naukowców lub matematyków. Natomiast treść strumieni tych myśli, a także towarzyszące im stłumione emocje były dla niego kompletnie nieczytelne – całkiem jakby patrzył na uporządkowane szeregi nieznanych cyfr.
Obcy nie był również sam – na pokładzie jego statku znajdowała się jeszcze jedna osoba.
– Wspomniałeś, że jest nas tylko dwóch – podjął Anakin, biorąc na cel miejsce, w którym jak sądził, znajdował się hipernapęd statku. Jeśli intruz go okłamał w tej jednej kwestii, prawdopodobnie mijał się z prawdą również w innych.
Co gorsza, najbardziej prawdopodobną przyczyną kłamstwa dotyczącego statku Padmé mógł być fakt, iż nieznajomy był w jakiś sposób zamieszany w jej zniknięcie… A jeśli rzeczywiście tak było, Anakin chciał go tu przytrzymać, dopóki nie uzyska prawdziwych odpowiedzi.
– Tak – potwierdził intruz. – Plus, oczywiście, mój pilot i twój droid.
Skywalker zamarł z palcem na spuście.
– Nie wspominałeś o pilocie.
– Ty również nie wspomniałeś o swoim droidzie – wytknął gładko nieznajomy. – A jako że żaden z nich nie będzie pomagał nam w prowadzeniu śledztwa, uznałem, że nie mają znaczenia dla naszej rozmowy.
– Artoo zazwyczaj towarzyszy mi podczas moich misji.
– Czyżby? – zaciekawił się obcy. – To interesujące. Nie byłem świadom, że te urządzenia mogą służyć do czegoś poza nawigacją. Czy nasz sojusz pozostaje w mocy?
Anakin łypnął gniewnie na zbłąkany statek. Jeśli ta druga osoba naprawdę była tylko pilotem, może rzeczywiście było to nie tyle kłamstwo, co zwykłe, niepłynące ze złych intencji przeoczenie? Chociaż wojna trwała już tak długo, niektórzy z republikańskich polityków nadal nie uznawali klonów za istoty ludzkie. Może z jakichś nieznanych powodów kultura, z której pochodził obcy, uznawała pilotów za podobnych obywateli drugiej kategorii?
– W takim razie… jakich odpowiedzi szukasz?
– Chciałbym lepiej zrozumieć ten konflikt, w który jesteś uwikłany – wyjaśnił intruz. – Szukam informacji na temat dobra i zła, porządku i chaosu, siły i słabości, celu i reakcji. – Zamilkł na chwilę, a gdy znów przemówił, w jego głosie brzmiały oficjalne nuty: – Pytałeś o moją tożsamość. Teraz jestem przygotowany, by ci ją ujawnić. Jestem komandor Mitth’raw’nuruodo, oficer Ekspansyjnej Floty Obronnej, sługa Dynastii Chissów. W imieniu mojego ludu proszę cię o pomoc w przybliżeniu nam informacji o tym konflikcie, zanim dosięgnie naszych światów.
– Rozumiem – odparł Anakin ostrożnie.
Od dawna już krążyły plotki na temat potężnych cywilizacji istniejących poza granicami Dzikiej Przestrzeni. Czyżby ta cała… Dynastia Chissów była jedną z nich? A jeśli tak, to czy istniał choć cień szansy, by przekonać ich do udziału w tej wojnie po stronie Republiki? Jeśli to możliwe, to sam ten fakt oznaczał, że warto dogadać się z tym Mitth’raw’nuruodo, czy jak mu tam.
– W porządku – powiedział. – Zatem… w imieniu kanclerza Palpatine’a i Republiki Galaktycznej przyjmuję twoją propozycję.
– Doskonale – skwitował Mitth’raw’nuruodo. – W takim razie może zaczniesz od wyjawienia mi prawdziwego powodu twojej misji?
– Wydawało mi się, że już go znasz – odparł Anakin, czując znów na karku nieprzyjemne mrowienie. – Wiesz o statku Padmé.
– Masz na myśli Nubiana? – Obcy znów na chwilę zamilkł i Anakin odniósł wrażenie, że na drugim końcu połączenia Mitth’raw’nuruodo wzrusza ramionami. – Wyglądem nie przypominał żadnego ze statków, które widziałem w tym regionie. Zdecydowanie różnił się od nich także systemem zasilania. Twoja jednostka wykazuje podobne cechy. Wydało mi się zatem logiczne, iż mam do czynienia z jednym obcym szukającym swojego… pobratymcy.
– Och. – Anakin musiał przyznać, że Mitth’raw’nuruodo udzielał szybkich i rozsądnych odpowiedzi na każde zadane pytanie. – Masz rację, Nubian to jeden z naszych statków – potwierdził. – Podróżowała nim republikańska ambasadorka, aby zdobyć tu dane od informatora. Gdy nie skontaktowała się z nami w uzgodnionym terminie, wysłano mnie, bym ją odszukał.
– Rozumiem – powiedział Mitth’raw’nuruodo. – Czy ten informator… to osoba godna zaufania?
– Tak.
– Jesteś tego pewien?
– Ambasadorka była z całą pewnością.
– A więc zdrada raczej nie wchodzi w rachubę. Czy informator skontaktował się z wami?
– Nie.
– W takim razie najbardziej prawdopodobny scenariusz to wypadek lub porwanie – stwierdził z namysłem Mitth’raw’nuruodo. – Musimy wylądować, aby dowiedzieć się, co się dokładnie wydarzyło.
W końcu…!
– Właśnie to planowałem, gdy wszedłeś mi w paradę – warknął Anakin. – Wspomniałeś, że wiesz, gdzie jest jej statek?
– Mogę wysłać ci współrzędne – usłyszał w module łączności. – Sądzę jednak, że dogodniejszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś przesiadł się na pokład naszego statku. Mam prom z miejscami dla dwóch pasażerów, którym moglibyśmy lecieć razem…
Skywalker uśmiechnął się pod nosem. O tak, nie miał nic przeciwko temu, by rozejrzeć się po wnętrzu statku Mitth’raw’nuruodo. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o ścisłość. Jednak… nie był jeszcze na to gotów. Nie, dopóki Chiss nie zdobędzie jego zaufania.
– Dzięki, ale polecę własnym statkiem – stwierdził. – Jak już wspomniałem, możliwe, że tam na dole będziemy potrzebowali pomocy Artoo.
– W porządku. – Nawet jeśli Mitth’raw’nuruodo poczuł się urażony tym, że republikański generał odrzucił jego propozycję, jego głos tego nie zdradzał. – Pozwól zatem, że polecę przodem.
– Jasne – potwierdził Jedi. Tak czy inaczej wolał mieć Chissa w zasięgu działek laserowych swojego statku, tak na wszelki wypadek. – Daj znać, gdy będziesz gotów.
– Natychmiast poczynię odpowiednie przygotowania – zapewnił Mitth’raw’nuruodo. – Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Wiele ras ma problem z właściwą wymową chissańskich imion. Z tego względu proponuję, abyś zwracał się do mnie rdzeniem mojego przydomku. Mów mi Thrawn.
– To dla mnie nie problem, Mitth’raw’nuruodo – zapewnił Anakin. Czy ta istota naprawdę musiała robić wszystko, by zachowywać się tak denerwująco i służalczo? – Chyba dam radę.
– Mitth’raw’nuruodo – powtórzył z naciskiem obcy.
– Tak właśnie powiedziałem – odparł Anakin. – Mitth’raw’nuruodo.
– Prawidłowa wymowa brzmi: Mitth’raw’nuruodo.
– Tak. Mitth’raw’nuruodo.
– Mitth’raw’nuruodo.
Anakin zacisnął zęby. Słyszał różnicę – nieznaczną – między wymową swoją a obcego, ale nie miał pojęcia, w jaki sposób poprawić własną wersję.
– W porządku – warknął. – Niech będzie Thrawn.
– Dziękuję – powiedział Mitth’raw’nuruodo Thrawn. – To nam wiele ułatwi. Mój prom jest gotowy. Lećmy.
Statek Padmé stał na niewielkiej polance w lesie oddalonym o jakieś trzydzieści kilometrów od osady Black Spire. W przeciwieństwie jednak do większości polanek, które Anakin miał okazję oglądać – jak również tej, na której posadził swojego actisa kilometr dalej – tę od góry przesłaniały gałęzie, które skutecznie maskowały pozostawioną tu maszynę. Prowadzący do niej wąski korytarz wśród drzew zapewniał doskonały dostęp do tego miejsca, umożliwiając podejście bez ściągania na siebie uwagi i pozostawiania śladów.
Okazało się też, że nie są tu sami. W pobliżu włazu zastali dwóch niezbyt przyjaźnie wyglądających mężczyzn, a także dwoje nieludzi, przedstawicieli różnych ras. W transportowcach zaparkowanych na skraju polany czekało kolejnych pięciu ludzi. Postawy i język ciała całej dziewiątki zdradzały zniecierpliwienie. Grupka przy statku była uzbrojona w palniki, którymi próbowała przeciąć mechanizm blokady włazu.
Anakin łypnął na nich gniewnie ze swojej kryjówki za drzewem, zaciskając nerwowo palce na rękojeści miecza świetlnego. On i Thrawn musieli wylądować w różnych miejscach i Jedi obiecał obcemu, że zaczeka, dopóki Chiss się nie zjawi, tak aby mogli rozpocząć śledztwo wspólnie.
Tyle tylko że to było… zanim Skywalker zobaczył grupę próbującą się włamać do statku. Co więcej, sam fakt, iż nie wyczuwał w pobliżu Padmé, nie oznaczał, że nie mogła wciąż przebywać na pokładzie – być może ranna lub nieprzytomna.
A to diametralnie zmieniało postać rzeczy. Czekanie na nowego sojusznika w sytuacji, gdy nic się nie działo, to jedno, ale czekanie, podczas gdy Padmé mogła być w niebezpieczeństwie… to coś zupełnie innego.
Za jego plecami R2-D2 zaświergotał cicho, pytająco.
– Nie, nie, ty zostań tutaj, Artoo – mruknął Anakin. – Jeśli będę potrzebował wsparcia, dam ci znać. I tym razem trzymaj się z dala od linii ognia, dobrze?
R2-D2 zaćwierkał z urazą.
– Powiedziałem: nie – powtórzył stanowczo Skywalker. Nie dalej jak miesiąc temu mechanicy spędzili trzy dni na składaniu droida w całość po tym, jak trafił go strzał oddany przez superdroida bojowego B2-RP. Tylko dlatego, że mały astromech chciał zobaczyć, co się dzieje.
R2-D2 zaprotestował słabo raz jeszcze, ale szybko zamilkł.
Rozejrzawszy się ostatni raz ostrożnie dookoła, aby upewnić się, że nic go nie zaskoczy, Anakin wyszedł zza drzewa i wkroczył na polanę.
– Stać! – zawołał.
Wszyscy obecni zwrócili się w jego stronę. Palniki zgasły, gdy obsługujący je mężczyźni obejrzeli się zaskoczeni w kierunku źródła głosu. Jedi ruszył w ich stronę, obserwując czujnie grupkę przy włazie i wierząc, że Moc ostrzeże go przed ewentualnym zagrożeniem ze strony kierowców pojazdów.
Uszedł ledwie pięć kroków, gdy kątem oka zauważył, jak mężczyźni w dwóch skrajnie ustawionych śmigaczach wyjmują z kabur blastery. Zrobił kolejny krok, przestawiając umysł i ciało w tryb gotowości bojowej…
Podwójna wizja: Moc ukazująca mu chwilę obecną, na którą nakłada się perspektywa przyszłości. Przez mgnienie oka dane mu jest zerknąć za zasłonę przyszłych wydarzeń. Dwa strzały oddane przez operatorów dwu maszyn, pierwszy z nich przeszywa jego pierś, drugi trafia w bok…
Jego miecz świetlny obudził się z sykiem do życia.
Anakin zawinął klingą, odbijając pierwszy strzał, potem drugi i zamarł.
Przez jakieś dwie sekundy nic się nie działo. Wszyscy trwali w bezruchu, a potem – jak na komendę – pozostała siódemka wyszarpnęła z kabur własne blastery i otworzyła ogień…
Podwójna wizja: blasterowe strzały lecące w stronę jego tułowia, boków i głowy… Moc przyspieszająca jego reakcje i spowolniająca czas – poruszająca jego dłonią tak szybko, że nie sposób nadążyć za nią wzrokiem… nie tylko odbijająca strzały, ale posyłająca je z powrotem ku napastnikom, którzy je oddali.
Na pierwszą falę ataku Anakin zareagował w sposób, który Obi-Wan zwykł określać jako dawanie napastnikom drugiej szansy. Odbił strzały w stronę lasu, zamiast kierować je ku strzelającym. Teraz jednak, gdy stosunek sił wynosił dziewięć do jednego, nie mógł sobie pozwolić na ryzyko.
Podwójna wizja: strzały lecące w stronę jego piersi i głowy – kontrolowane z najwyższą precyzją, odsyłane w stronę rąk, nóg, ramion. Jednak nie tak, aby zabić, tylko by zranić, unieruchomić i przemówić do rozsądku. Jeśli Padmé tu nie było, może oni wiedzieli, gdzie jej szukać. A jeśli była tu… i zrobili jej krzywdę… Ci, którzy się tego dopuścili, pocierpią jeszcze nieco, nim zginą.
Podwójna wizja: strzały lecące w stronę jego głowy i tułowia… Atak traci na sile, gdy ranni napastnicy wstrzymują ogień…
– Kunesu! – rozległ się nagle czyjś głos i atak ustał równie nagle, jak się rozpoczął.
Anakin odczekał kilka sekund, by się upewnić, że napastnicy nie podejmą ostrzału, a potem opuścił miecz świetlny nieco w dół i rozejrzał się dookoła.
Kilka metrów od skraju polanki, trochę na uboczu, stał wysoki, szczupły mężczyzna, który jednak nie należał do rasy ludzkiej. Oczy humanoida lśniły czerwono, jego skóra miała błękitny odcień, a włosy były granatowoczarne. Miał na sobie czarny, wojskowego kroju mundur z ciemnoczerwoną plakietką na jednym ramieniu i srebrnymi belkami na kołnierzyku. Na jego prawym biodrze spoczywała w kaburze broń nieznanego Skywalkerowi typu, a na lewym wisiał przypasany wąski cylinder wielkości z grubsza miecza świetlnego.
Thrawn.
Przez chwilę nikt się nie odzywał i wszyscy trwali w bezruchu, z wyjątkiem osób w śmigaczach, w milczącym cierpieniu przyglądających się ranom od ich własnej broni. Thrawn powoli powiódł wzrokiem po ludziach i maszynach, po czym przemówił znów w języku, którego Anakin nie rozpoznawał.
– Artoo? – Skywalker przywołał cicho swojego droida.
Astromech odćwierknął jednak przecząco. A więc on również nie rozumiał, co mówi obcy.
W zasadzie nie powinno Anakina to dziwić. Przelotnie pożałował, że w Actisie nie było dość miejsca, by zmieścił się tam również C-3PO.
Gdy chissański komandor skończył mówić, odpowiedział mu jeden z mężczyzn przy statku. Chiss przemówił ponownie, otrzymał kolejny raz odpowiedź, tym razem popartą gestem dłoni z blasterem. Jedi znów ostrzegawczo podniósł swój miecz świetlny, jednak mężczyzna nie zdradzał chęci otworzenia ognia. Przez jakąś minutę Chiss i mężczyzna rozmawiali w nieznanym języku, dopóki w odpowiedzi na słowa Thrawna mężczyzna nie zawołał do reszty grupy, której członkowie zareagowali na jego komentarz, chowając blastery do kabur. Wówczas Thrawn przeniósł wzrok na Anakina i wezwał go do siebie gestem. Skywalker obrzucił jeszcze raz spojrzeniem polankę, a potem wyłączył miecz i podszedł do Chissa.
– Generał Skywalker, jak mniemam? – zapytał go Thrawn w meese caulf, gdy Anakin zatrzymał się przed nim.
– Owszem – potwierdził Jedi. – Co to ma znaczyć? Kim oni są?
– Twierdzą, że są zwykłymi kupcami – poinformował go Thrawn.
– Uzbrojonymi kupcami?
– Większość podróżników w tej części przestrzeni kosmicznej ma broń – zauważył Chiss. – Twierdzą, że parkują tu zazwyczaj swój statek i zdenerwowali się, gdy zobaczyli, że ktoś zajął ich miejsce. Kiedy nie udało im się skontaktować z osobami przebywającymi na pokładzie, postanowili wedrzeć się do środka, aby udzielić im pomocy, gdyby okazało się to konieczne.
– Och, nie wątpię – parsknął Anakin, nie spuszczając z oka mężczyzn w pobliżu włazu. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie są zbyt zadowoleni z takiego obrotu spraw, ale żaden z nich nie wydawał się skory do ponowienia ataku. – Wierzysz im?
– Częściowo – odparł Thrawn. – Bez dwóch zdań to przemytnicy, a nie zwykli kupcy. Co więcej, nie jestem przekonany, by próbowali skontaktować się z załogą statku, o ile przebywa na pokładzie, zanim podjęli próbę wejścia na pokład. Jestem jednak skłonny uwierzyć, że wściekli się, gdy okazało się, że miejsce, które spodziewali się znaleźć wolne, jest zajęte.
Anakin zerknął na skrzynie ustawione na pakach transporterów. Nie potrafił sobie wyobrazić innych powodów, dla których mieliby je tu sprowadzać, poza chęcią załadowania ich na inny statek. Chyba że chcieli je załadować na ten statek…
– Prawdopodobnie wiedzieli, że statek Padmé tu jest, i planowali go ukraść – wycedził przez zęby.
– Nie – zaprotestował Thrawn. – Zwróć uwagę na liczbę skrzyń załadowanych na każdy pojazd i na to, jak nisko maszyny opadły pod ich ciężarem. Ładunek jest zbyt ciężki, żeby zdołali go przenieść na pokład ręcznie.
– Chyba że mają podnośniki.
– Na pokładzie tych transportowców nie zmieściłby się sprzęt odpowiednich gabarytów.
Anakin ze skwaszoną miną pokiwał głową.
– Co oznacza, że podnośniki są na ich statku. A ponieważ nie mogą wiedzieć, czy na pokładzie tego, który tu zastali, znajdą takie maszyny, nie ma sensu go kraść.
– Ująłbym to konkretniej – uściślił Thrawn. – Ten statek na pierwszy rzut oka da się zidentyfikować jako jednostkę dyplomatyczną lub pasażerską. To mało prawdopodobne, by jego wyposażenie obejmowało sprzęt rozładunkowy.
– Czy w ogóle na jego pokładzie byłoby dość miejsca – przyznał Skywalker, czując w ustach gorzki posmak porażki. – W takim razie, jeśli to nie oni odpowiadają za zniknięcie Padmé, to kto?
– Na to pytanie nie znamy jeszcze odpowiedzi – powiedział Thrawn. – I oni raczej również jej nie znają. Co chcesz z nimi zrobić?
Anakin zmarszczył czoło.
– Słucham?
– Jesteś generałem – przypomniał Thrawn. – Ja komandorem. Stoisz wyżej ode mnie w hierarchii wojskowej.
Jedi spojrzał na niego ostro. Czyżby Chiss sobie z niego drwił?
– Odnoszę wrażenie, że jesteś specjalistą od tego regionu – zauważył. – Ponadto znasz ich język. – Kiwnął głową w stronę przemytników. – Nie mówiąc już o tym, że i oni cię znają. A przynajmniej rozpoznają mundur.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki