Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„JEŚLI ZDECYDUJĘ SIĘ SŁUŻYĆ IMPERIUM, BĘDZIESZ MIAŁ MOJĄ LOJALNOŚĆ”
Taką obietnicę złożył Imperatorowi Palpatine’owi wielki admirał Thrawn podczas ich pierwszego spotkania. Od tamtej pory Thrawn stał się jednym z najskuteczniejszych
narzędzi Imperium, ścigającym jego wrogów w najdalszych zakątkach galaktyki. Chociaż
jest skuteczny i sprawny, Imperator nie przestaje marzyć o czymś znacznie bardziej niszczycielskim.
Teraz, gdy jego program produkcji TIE defenderów zostaje wstrzymany na rzecz sekretnego projektu budowy Gwiazdy Śmierci dyrektora Krennica, wielki admirał uświadamia sobie, że potęgę w Imperium mierzy się czymś więcej niż tylko biegłością w sztuce wojennej lub skutecznością taktyki.
Nawet najtęższy umysł nie może konkurować ze zdolnością do unicestwiania całych planet. Podczas gdy Thrawn robi, co w jego mocy, by zagwarantować sobie stabilne miejsce w imperialnej hierarchii, jego były asystent Eli Vanto powraca z bardzo niepokojącymi wieściami dotyczącymi ojczyzny Chissa. Geniusz strategiczny Thrawna musi mu tym razem pomóc dokonać wyjątkowo trudnego wyboru: dochować wierności Dynastii Chissów czy pozostać lojalnym wobec Imperium, któremu poprzysiągł służyć. Nawet jeśli podjęcie właściwej decyzji oznacza zdradę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 497
Imperialny gwiezdny niszczyciel sunął leniwie nad majaczącą w dole błękitno-zieloną planetą; barwy odbijały się rozmytym blaskiem w jego kadłubie, w cieniu tworzonym przez poświatę odległego słońca. Okręt dotarł już na skraj patrolowanej przestrzeni i jego załoga – najwyraźniej zadowolona z faktu, iż w okolicy wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku – postanowiła zawrócić i skierować się z powrotem w głąb przestrzeni kosmicznej. Statek utrzymywał spokojnie obrany kurs, dopóki nie opuścił studni grawitacyjnej planety. Wówczas rozbłysnął na ułamek sekundy w powodzi świetlistych linii i zdematerializował się, przyśpieszając do prędkości nadświetlnej.
Zasiadająca w fotelu dowodzenia na mostku „Steadfasta” – okrętu chissańskiej floty obronnej – admirał Ar’alani skrzywiła się w mroku, rozświetlanym jedynie nikłym blaskiem gwiazd, wpadającym przez iluminatory. Przypadkowy intruz wreszcie zniknął. Pytanie, które należało teraz postawić, brzmiało: Czy wymuszone przejście „Steadfasta” w tryb pełnego maskowania zapewniło ich zwierzynie dostateczną ilość czasu i wystarczającą odległość, aby mogła dokonać ucieczki?
– Midkomandorze Tanik? – rzuciła cicho Ar’alani.
– Jeszcze chwila, pani admirał – odpowiedział równie cicho Tanik. W zasadzie nie istniał żaden powód ku temu, by prowadzili tę rozmowę szeptem, gdyż raczej nie było szans, by ich ofiara usłyszała ich poprzez tysiące kilometrów dzielącej ich próżni, jednak Ar’alani już dawno zauważyła, że tryb maskowania działa wyciszająco na załogę jej statku. – Trwają poszukiwania wzdłuż ostatniego znanego wektora…
– O ile nie skorzystali z okazji, by go zmienić – warknął starszy kapitan Khresh ze swojego fotela u boku Ar’alani. – Imperialni głupcy. Wybrali najgorszy czas i najgorsze miejsce z możli…
– Cierpliwości, starszy kapitanie – zganiła go łagodnie Ar’alani, spoglądając przez iluminator na otulającą mostek czerń kosmicznej pustki, usianą punkcikami gwiazd. Kobieta była równie sfrustrowana co Khresh nagłym i niespodziewanym pojawieniem się gwiezdnego niszczyciela i jego nieumyślną ingerencją w ich misję, jednak to nie był powód, by od razu porzucać godność i samokontrolę.
Spojrzała ponownie na wyświetlacz czujników… „A już szczególnie nie w sytuacji, gdy wszystko słyszał Tanik” – dodała w myśli.
Jak można się było spodziewać, na twarzy oficera czujników starającego się namierzyć cel „Steadfasta” błąkał się nikły uśmiech. Bez wątpienia wieści o tym wybuchu, jakkolwiek niewielkim, dotrą do uszu Dynastii i podsycą jeszcze napięcie między dwoma rodami.
Niestety, Khresh również dostrzegł najwyraźniej półuśmiech Tanika.
– Coś pana bawi, midkomandorze? – zapytał chłodno.
– Ależ skąd, starszy kapitanie, absolutnie – zapewnił go spokojnie Tanik.
– Namierzył już pan nasz cel? Jeśli nie, proponuję odłożyć myśli o rozrywce na później i skupić się na zadaniu.
– Tak jest, sir. – Tanik wyprostował się w swoim fotelu. – Och, chwileczkę, sir… – dodał nagle z przesadnym ożywieniem. – Poprawka: pani admirał, mamy ich.
– Dane na pulpit – zarządziła Ar’alani.
– Tam – powiedział Khresh, wskazując lśniący okrąg na tablicy taktycznej, oznaczający emisję gazów wylotowych. – Wygląda na to, że utrzymują dotychczasowy kurs.
– Porzucają tryb maskowania, pani admirał – zgłosił Tanik. – Nadal są jednak za daleko, byśmy zdołali skutecznie przeprowadzić analizę konfiguracji. – Pokręcił głową. – Mimo to jedno trzeba im przyznać: mają tupet.
– Tupet niebezpiecznie graniczący z arogancją – zgodziła się z nim Ar’alani. Ich cel aktywował pole maskujące w chwili, gdy w układzie zjawił się gwiezdny niszczyciel, aby w ten sposób ukryć swą obecność przed potencjalnym wrogiem. Sądząc jednak po jego aktualnej pozycji, było jasne, że zamiast wyłączyć napęd i przeczekać, podobnie jak zrobił to „Steadfast”, kontynuował podróż według obranego wektora, najwyraźniej spodziewając się, że imperialny okręt go nie dostrzeże.
Do czego faktycznie nie doszło.
– Wygląda na to, że przygotowują się do skoku – zauważył Khresh. – Jeszcze moment…
– Przerwać tryb maskowania! – zawołała Ar’alani. – Czy mamy ich wektor?
– Tak jest, pani admirał – zameldował Tanik, gdy wokół nich mostek i reszta okrętu zaczęły powracać do życia. – Przesyłam dane do nawigacji…
Ar’alani skupiła uwagę na stanowisku nawigacji i młodziutkiej dziewczynie zajmującej miejsce nawigatora.
– Gdy tylko będzie pani gotowa, nawigatorko Mi’yaric – rzuciła.
– Tak jest, pani admirał – potwierdziła Mi’yaric. W najwyższym skupieniu położyła dłonie na kontrolkach swojego pulpitu i pochyliła głowę. Trwała tak przez moment w bezruchu, a następnie zaczerpnęła głęboko tchu i powoli wypuściła powietrze z płuc.
Chwilę później „Steadfast” mknął już przez nadprzestrzeń.
– Miejmy tylko nadzieję, że okażą się równie niekompetentni jak załoga tamtego gwiezdnego niszczyciela – wymamrotał Khresh siedzący obok Ar’alani.
– Nie sądzę – odparła, starając się ukryć targające nią złe przeczucia. Śledzenie statku wroga, aby poznać jego zamiary oraz cel podróży, to jedno. Tropienie go i przekraczanie przy tym granic, a także wtargnięcie na terytorium wroga… To coś zupełnie innego. – Dać sygnał wszystkim starszym oficerom: chcę, żeby zjawili się w sali konferencyjnej mostka za dziesięć minut, abyśmy mogli omówić sytuację.
– Tak jest, ma’am – potwierdził przyjęcie rozkazu Khresh. – Czy również…? – zaczął i zawiesił znacząco głos.
Nie musiał kończyć zdania. Ar’alani wiedziała, o co Khresh chce zapytać. Problem w tym, że nowy członek załogi, który niedawno do nich dołączył – obcy – nie był jeszcze w pełni tolerowany przez wszystkich oficerów i resztę obsady jej statku. W sytuacji kryzysowej, czy też powiązanej w jakiś sposób z polityką, podobny brak zaufania mógł doprowadzić do wahania, a ono z kolei mogło stać się przyczyną druzgoczącej klęski.
Niewykluczone jednak, że zanim to wszystko dobiegnie końca, Ar’alani będzie potrzebowała informacji i analizy, on zaś był zasadniczo najlepszym ich źródłem, na jakie mogła liczyć w tej chwili na pokładzie „Steadfasta”.
A dobry dowódca nigdy nie marnował ani nie ignorował dostępnych mu środków.
– Tak – odpowiedziała na niedokończone pytanie Khresha. – Jemu również daj znać. Poproś, żeby porucznik Eli’van’to do nas dołączył.
Łączność na jednostkach takich jak gwiezdny niszczyciel „Chimaera” – zarówno komunikaty przychodzące, jak i wychodzące – klasyfikowano według wielu różnych statusów oraz poziomów bezpieczeństwa. Każda z wiadomości miała przypisany specjalny kod określający jej priorytet, który stanowił jednocześnie o tym, do kogo ma trafić i w jaki sposób należy ją potraktować.
Komodor Karyn Faro znała je wszystkie na pamięć. Jakimś cudem jednak w jej umyśle uchowała się mała cząstka, która pomimo wielu lat wpajania imperialnych zasad i przepisów uparcie stosowała wobec tych kodów własny system, klasyfikujący je według barw.
Sygnały identyfikacyjne wysyłane przez pobliskie statki oraz nadchodzące z baz, od których dzielił ich średni dystans – standardowe kwestie, którymi zajmowali się młodsi oficerowie – miały w jej skali odcienie zieleni lub błękitu. Niewielki procent bardziej priorytetowych komunikatów oraz raportów z Coruscant – znanego obecnie w kręgach biurokratycznych jako Imperial Center – postrzegała jako paletę żółci i oranżów. Ich przetwarzanie należało do obowiązków wyższych stopniem oficerów „Chimaery”. Nieliczne wiadomości o najwyższym priorytecie lub te ściśle poufne, pochodzące od starszych admirałów z kręgów najwyższego dowództwa trafiały do rąk samej Faro i były oznaczane przez nią kolorami ciemnej czerwieni i purpury.
Była też jeszcze jedna kategoria – te naprawdę rzadkie informacje spoza oficjalnego łańcucha dowodzenia floty, kierowane bezpośrednio do wielkiego admirała Thrawna. Te miały dla niej barwę nieprzeniknionej czerni.
I nigdy nie wróżyły nic dobrego.
– Pański program produkcji TIE defenderów jest zagrożony – oświadczył wielki moff Tarkin.
Ponieważ hologram Tarkina był zwrócony do niej tyłem, stojąca w biurze Thrawna Faro nie dostrzegała wyrazu twarzy imperialnego dygnitarza. Nie musiała jednak – wystarczyło, że widziała oblicze samego Thrawna. Ledwie zauważalne stężenie rysów twarzy błękitnoskórego admirała sprawiło, że po jej plecach przebiegł zimny dreszcz.
– Orson Krennic wykazał się nadzwyczajną wręcz siłą perswazji – ciągnął Tarkin – jeśli chodzi o przekierowanie środków do własnego projektu znanego jako Gwiazdeczka.
– Imperator zapewnił mnie, że wspiera mój plan – odpowiedział Thrawn.
Faro zauważyła, że admirał znów się kontroluje, a głos ma spokojny jak zwykle. Brzmiały w nim jednak nuty, których nie słyszała u niego nigdy wcześniej. Imperatora i Thrawna łączyła niezwykła więź, której początki sięgały pierwszej wizyty wielkiego admirała na Coruscant. Krążyły plotki, według których szczególnie podczas tych pierwszych lat po tamtym brzemiennym w skutki spotkaniu obaj znikali na długie godziny w pałacowym centrum planowania strategicznego, w towarzystwie zaledwie garstki wybranych ze ścisłego dowództwa admirałów i zaufanych moffów, i prowadzili długie rozmowy na nieznane nikomu tematy. Jeśli Krennic zamierzał igrać z jednym z faworytów Imperatora, to stąpał po bardzo kruchym lodzie.
Nie mówiąc już o tym, że decydując się na tak ryzykowny – i zwyczajnie głupi – krok, narażał także samo Imperium. Linia produkcyjna TIE defenderów, którą Thrawn uruchamiał na leżącej na Zewnętrznych Rubieżach planecie Lothal, miała na celu zapewnienie im najlepszych myśliwców, jakie będzie oglądać galaktyka: maszyn szybkich, zwrotnych, silnie uzbrojonych, a także – co stanowiło radykalną zmianę w stosunku do wszystkich ich poprzedników – wyposażonych w osłony i hipernapęd. Będących w stanie poradzić sobie z każdym zagrożeniem: nawet najlepiej wyekwipowanym gangiem piratów czy nieskłonnym do współpracy układem gwiezdnym. Mogących też bez trudu rozprawić się z rozpełzającym się stopniowo rebelianckim plugastwem.
Pozbawione defenderów Coruscant czekałaby długa i żmudna walka na wszystkich tych trzech frontach. Z tymi maszynami Imperium byłoby zaś niepokonane…
– W moich oczach projekt dyrektora Krennica stanowi na razie niekończące się źródło wydatków i wymówek – zauważył Tarkin. – Jeśli produkcja defenderów ma nadal trwać, musi pan przedłożyć tę kwestię bezpośrednio samemu Imperatorowi. Zaaranżowałem już spotkanie…
– Wyruszam natychmiast, gubernatorze Tarkin – zapewnił Thrawn.
Holoprojekcja zniknęła, a wielki admirał dotknął przycisku na module komunikatora.
– Pani komandor, proszę poinformować gubernator Pryce, że lecę na Coruscant – rzucił do mikrofonu. – Dokonać skoku w nadprzestrzeń, gdy tylko kurs zostanie wytyczony.
Kiedy uzyskał potwierdzenie przyjęcia rozkazu z mostka, wbijał przez chwilę wzrok w blat biurka, jakby rozważając w myśli dostępne opcje. W końcu spojrzał na Faro.
– Pani komodor – przemówił z powagą. – Czy to raport łączności, o który prosiłem?
– Tak jest, sir – potwierdziła Faro, podchodząc do niego i podając mu datapad. – Obawiam się, że nie udało nam się znaleźć żadnych prawidłowości…
Thrawn spojrzał na ekran komputerowego notatnika i przez chwilę przyglądał się w milczeniu liczbom. Faro obserwowała go, zastanawiając się, czy Chiss również – podobnie jak ona – sądzi, iż komandor Eli Vanto zdołałby wysnuć jakieś sensowne wnioski na podstawie bezładnego, zdawałoby się, zestawienia terminów, godzin i częstotliwości, które dostarczyła admirałowi. Chłopak bez dwóch zdań miał smykałkę do takich rzeczy.
Jednak Vanto zaginął – pewnego dnia zniknął po prostu bez śladu z pokładu „Chimaery”. I chociaż żywo spekulowano na temat aktualnego miejsca jego pobytu, obstawiając różne lokalizacje: od Dzikiej Przestrzeni, poprzez pałac imperialny, w którym Vanto miałby działać jako członek tajnej grupy planowania, aż po scenariusz, według którego dryfował martwy głęboko w przestrzeni kosmicznej, to prawda była taka, że nikt nie wiedział, co się z nim właściwie stało.
Swego czasu Faro próbowała nawet wypytywać o to wielkiego admirała Thrawna. Odpowiedział jej uprzejmie, ale stanowczo dał przy tym do zrozumienia, że nie powinna nigdy więcej poruszać tego tematu.
Gdyby jednak to ją spytano o zdanie, to z uwagi na słabość Thrawna do swojego byłego asystenta, a także łączącą ich więź o charakterze nauczyciel-uczeń, która wytworzyła się między nimi, gdy wielki admirał przekazywał mu wiedzę i śledził rozwój jego kariery, sądziła, że z dużym prawdopodobieństwem Vanto po prostu nie żyje. Nie przychodził jej do głowy żaden inny powód, dla którego chłopak miałby porzucać „Chimaerę” bez słowa wyjaśnienia.
– Być może rebelianci są po prostu przesadnie ostrożni – skomentował Thrawn, oddając jej datapad. – Równie dobrze jednak możemy mieć do czynienia z sytuacją, w której grupa planująca odbicie Hery Syndulli jest na tyle mała, że nie ma potrzeby komunikowania się ze sobą otwartymi kanałami.
Faro mimowolnie wykrzywiła usta. Owszem, grupa rebeliantów, którzy planowali uwolnienie Syndulli z bloku więziennego gubernator Pryce, była z pewnością niewielka, ale to wcale nie znaczyło, że można ją lekceważyć – chociażby dlatego, iż należał do niej między innymi były Jedi Kanan Jarrus, a także młody, aspirujący Jedi Ezra Bridger.
Przemknęło jej przez myśl, iż w pewien pokrętny sposób byłoby lepiej, gdyby Syndulla zginęła wraz z resztą swojej eskadry X-wingów podczas nieudanego ataku na Lothal, w walce przeciwko „Chimaerze” i reszcie sił Thrawna. Więźniowie bywali pod wieloma względami przydatni, jednak stanowili również punkty newralgiczne i potencjalnie zapalne, prowokując przeciwnika do podjęcia nowych, wymierzonych w Imperium działań.
Komodor nie miała żadnych wątpliwości, że gdyby decyzje w tej sprawie podejmował Thrawn, przekułby to ryzyko w środki, które można by z powodzeniem wykorzystać do walki z rebeliantami. Niestety, więzień pozostawał pod kuratelą Pryce, a ona nie dorównywała inteligencją wielkiemu admirałowi. Brakowało jej także jego subtelności i zdolności strategicznych.
Co gorsza, Pryce pozwoliła sobie na emocjonalne zaangażowanie się w całą tę sprawę – potraktowała ataki rebeliantów na jej planetę osobiście, co w skrócie oznaczało tyle, iż myślała sercem zamiast głową. Sytuacja, w której Lothal zostanie pozbawiony uwagi, wpływów i doradztwa Thrawna choćby na kilka dni, mogła skutkować klęską. W najgorszym wypadku Syndulla zginie, nie przydając się Imperium kompletnie na nic, to zaś oznaczałoby trwonienie cennych środków. Wyglądało jednak na to, że Pryce zupełnie się tym nie przejmowała.
– Jak się domyślam, nie pochwala pani mojej decyzji o podróży na Coruscant? – przerwał jej rozmyślania wielki admirał.
– Owszem, sir – potwierdziła otwarcie Faro. Thrawn już dawno nauczył się trafnie odczytywać jej mimikę i język ciała, ona zaś pogodziła się z tym i nauczyła się nie reagować na to paniką. – Wątpię, by gubernator Pryce zdawała sobie sprawę z tego, co wynika z faktu posiadania kontroli nad kimś takim jak Syndulla. Jeśli Jarrus i jego zespół postanowią ją odbić, wątpię, by Pryce zdołała ich powstrzymać.
– Racja – potwierdził Chiss. – Z drugiej jednak strony, utrata Syndulli będzie stosunkowo niewielką porażką. W przeciwieństwie do skasowania programu TIE defenderów, która to decyzja może okazać się katastrofalna w skutkach. Jeśli projekt dyrektora Krennica skupia się na tym, czego jak przypuszczam, dotyczy, stanowi krótkowzroczne w ujęciu strategicznym podejście – zarówno do kwestii wojskowości ofensywnej, jak i defensywnej. Jeżeli Krennic rzeczywiście przekonał Imperatora, by zaprzestał finansowania defenderów… będzie to miało znaczący wpływ na przyszłość całego Imperium.
– Tak jest, sir – odparła Faro. Wiedziała, że lord Vader również interesował się programem produkcji defenderów, szczególnie po tym, jak miał okazję zasiąść za sterami jednego z nich podczas walki z siłami Grysków na terenie Nieznanych Regionów, i fakt ów zdecydowanie powinien przemawiać na korzyść Thrawna.
Niestety Vader był również głosem i prawą ręką Imperatora. A skoro on przestał patrzeć łaskawym okiem na defendery, to nie mogli już liczyć na wsparcie Mrocznego Lorda.
Moduł łączności rozbrzmiał sygnałem połączenia przychodzącego.
– Panie admirale, tu mostek – dobiegł z głośnika głos komandor Hammerly. – Właśnie otrzymaliśmy nowy zestaw współrzędnych punktu zbornego od gubernatora Tarkina. Mamy wytyczne, by spotkać się z nim na pokładzie „Firedrake’a”, przebywającego aktualnie w układzie Sev Tok.
Po twarzy Thrawna przemknął ledwie zauważalny cień.
– To… ciekawe – stwierdził z namysłem. – Czy gubernator wspomniał o potencjalnym udziale Imperatora w spotkaniu?
– Nie, sir, nic nie mówił na ten temat – odparła Hammerly. – Jednak z wiadomości wynika, że obecni będą dyrektor Krennic i jeszcze kilka innych osób. Sprawdziłam jej pochodzenie. Nie ma żadnych wątpliwości: zarówno komunikat, jak i współrzędne pochodzą od samego Tarkina.
– Doskonale, pani komandor – skwitował Thrawn. – Proszę zmienić odpowiednio kurs i gdy tylko będziemy gotowi, przyśpieszyć do nadświetlnej.
– Tak jest, sir.
Thrawn się rozłączył.
– Co pani o tym sądzi, pani komodor?
– Strasznie to wszystko… tajemnicze – zauważyła Faro, wywołując na ekran swojego datapada informacje dotyczące „Firedrake’a”. Imperialny gwiezdny niszczyciel, okręt flagowy wielkiego admirała Balanhaia Savita i jego Trzeciej Floty. – Jeśli Tarkin koniecznie chce się spotkać na pokładzie gwiezdnego niszczyciela, to dlaczego nie tu, na „Chimaerze”?
– Jestem pewien, że ma ku temu powody – odpowiedział wielki admirał. – Jak zwykle zresztą.
Głośniki monitorów repetycyjnych w biurze rozbrzmiały ostrzegawczym brzęczykiem: „Chimaera” rozpoczęła lot.
– Tak jest, sir – bąknęła Faro. – Za pańskim pozwoleniem, admirale, chciałabym teraz wrócić na mostek i sprawdzić kilka rzeczy…
– Oczywiście, pani komodor – przyzwolił Thrawn. – Jak mniemam, czuje pani ulgę, że przynajmniej jeden z nękających panią problemów został rozwiązany?
Faro zmarszczyła czoło.
– Sir?
Odniosła wrażenie, że rysy jego twarzy stwardniały.
– Wygląda na to, że koniec końców nie lecimy na Coruscant.
– Admirale?! – zawołał kapitan Boulag z kładki dowodzenia gwiezdnego niszczyciela „Firedrake”. – Prom dyrektora Krennica zadokował właśnie w hangarze.
– Przyjąłem! – odkrzyknął wielki admirał Savit z rufowego mostka, krzywiąc się pod nosem. Wprowadzane na ostatnią chwilę zmiany w planach, wysoko postawione persony, przybywające niespodziewanie na pokład jego statku… Polityka na polityce i polityką poganiana, całkiem jakby w szeregach Imperium odrodziła się na powrót Republika, ze wszystkimi jej niedoskonałościami i bolączkami.
– Sprawia pan wrażenie niezadowolonego, admirale – zauważył siwowłosy, chudy mężczyzna stojący przy konsoli łączności.
Savit obejrzał się na niego. Jak już dawno stwierdził, ze wszystkich graczy na imperialnej planszy politycznej, to właśnie on, wielki moff Tarkin, był najgorszy.
– Szczerze wątpię, by moje nastroje plasowały się jakoś szczególnie wysoko na liście priorytetów Imperatora, kiedy postanowił przenieść miejsce spotkania z Coruscant na pokład „Firedrake’a” – odparł z przekąsem.
Tarkin podniósł leciutko brwi.
– A powinny?
Savitowi drgnęła warga. O tak, to była polityka w jej najgorszym wydaniu… ale przynajmniej Tarkin miał poczucie humoru.
– Oczywiście, że nie – parsknął. – Zadaniem zarówno „Firedrake’a”, jak i moim jest służyć Imperatorowi, a także Imperium, na którego czele stoi.
– Jak nas wszystkich – dopowiedział Tarkin. – Mam również absolutną pewność, że Imperator nie chciałby marnować naszego cennego czasu, prosząc uczestników spotkania o podróżowanie aż na Coruscant. Obecna lokalizacja „Firedrake’a” stanowi zapewne czynnik, który miał kluczowe znaczenie dla jego decyzji.
Savit nadstawił uszu. „Kluczowe znaczenie”?
– Oczywiście – zgodził się. – A inne?
Tarkin skwitował to wścibstwo bladym uśmiechem, po czym spojrzał nad jego ramieniem na główną część mostka.
– Proszę mi powiedzieć, admirale, co pan sądzi na temat projektu Gwiazdeczka?
– To… ciekawe pytanie – odpowiedział ostrożnie Savit, odruchowo przestawiając umysł w tryb obronny. Projekt hołubiony przez Imperatora, duma i chluba Krennica, ciche zainteresowanie Tarkina… – To bardzo śmiałe i niespotykane dotąd podejście do kwestii imperialnego bezpieczeństwa – oznajmił, z namysłem dobierając słowa. – Z niecierpliwością czekam na jego realizację.
– Jak my wszyscy – powtórzył Tarkin. – Jednakże w jego przypadku występują jednocześnie pewne… problemy, szczególnie dotyczące alokacji funduszy. Czy kojarzy pan projekt produkcji TIE defenderów wielkiego admirała Thrawna?
– Poniekąd – przyznał Savit. – Widziałem plany, jednak nie miałem okazji oglądać tych myśliwców w akcji.
– Thrawn jest święcie przekonany, że flota imperialna potrzebuje jego defenderów – stwierdził Tarkin. – Nie jest również tajemnicą, iż Imperator darzy go dużą estymą. Mimo to opowiada się również silnie za potrzebą realizacji Gwiazdeczki.
– W rzeczy samej – zgodził się Savit. – Obaj jesteśmy zapracowanymi ludźmi, gubernatorze. Czego dokładnie pan ode mnie oczekuje?
Tarkin zmarszczył przelotnie czoło, studiując uważnie twarz swojego rozmówcy.
– Czy potrafi pan dochować tajemnicy, admirale?
Savit nie zdołał powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu.
– Ależ oczywiście.
– Mam powody, by wierzyć, że spotkanie, które odbędzie się niebawem, zakończy się… rywalizacją – oświadczył Tarkin. – A konkretnie między dyrektorem Krennikiem a admirałem Thrawnem.
– Zapowiada się w takim razie przednia rozgrywka – skwitował Savit. – Któremu z nich mam kibicować?
– Thrawn to dumny oficer – odparł z namysłem Tarkin. – Skuteczny, bardzo uzdolniony, lecz bez dwóch zdań hardy. – Kolejny nikły uśmiech. – Podobnie jak pan, admirale. Nigdy nie poprosiłby o pomoc, nie mówiąc już o jej przyjęciu.
– Gdybym jednak znalazł jakiś sposób na udzielenie mu wsparcia… bez jego wiedzy? – podsunął Savit.
– Sądzę, że podobna pomoc miałaby ogromne znacznie dla Imperium – zauważył z powagą Tarkin.
„A przynajmniej – pomyślał zjadliwie Savit – ogromne znaczenie dla ciebie, gubernatorze”.
Mimo to właśnie takie były reguły podobnych gier, czyż nie? A poza tym wszystko, co mogło zepchnąć zarówno Krennica, jak i jego projekt o kilka szczebli w dół na drabinie imperialnych priorytetów stanowiących przedmiot tej rozgrywki, było jego zdaniem miłym jej urozmaiceniem.
– Rozumiem – powiedział. – Teraz jednak muszę pana przeprosić. Dyrektor Krennic z pewnością spodziewa się, że powitam go na pokładzie osobiście. Czy przekazał pan Thrawnowi informację o zmianie miejsca spotkania?
– Owszem. Otrzymałem również potwierdzenie z „Chimaery” – odparł Tarkin. – Proszę przekazać ode mnie wyrazy uszanowania dyrektorowi Krennicowi. Do zobaczenia za kilka godzin.
– Nie omieszkam, gubernatorze. – Savit uśmiechnął się do niego. – Wprost nie mogę się już doczekać.
Przy stole w konferencyjnej sali dowodzenia gwiezdnego niszczyciela „Firedrake” zasiada trójka mężczyzn. Sama sala jest identyczna z tą znajdującą się na pokładzie „Chimaery”, choć zarówno tutejszy stół, jak i krzesła są nieco nowsze i nowocześniejsze od tych na okręcie pod rozkazami Chissa.
– Ach, wielki admirał Thrawn! – wita go wylewnie Tarkin. Na jego twarzy gości wyraz oczekiwania… a może również skrytego wyrachowania. Głos ma spokojny. Zapewne to spokój kogoś, kto przygotowuje się do nieuchronnej konfrontacji. – Proszę pozwolić, że przedstawię panu wielkiego admirała Savita, dowódcę „Firedrake’a” i Trzeciej Floty. Jak sądzę, dotąd nie mieli panowie okazji się spotkać…
– Nie, gubernatorze, nie mieliśmy – potwierdza Savit z wystudiowaną uprzejmością. Na jego twarzy malują się czujność i chłodna kalkulacja, a postura zdradza mieszankę pewności siebie i dumy. – Witamy na pokładzie, admirale.
– Być może słyszał pan o admirale Savicie dzięki jego słynnym rodzinnym programom muzycznym na Coruscant – dodaje Tarkin i wyrachowanie w jego głosie przybiera na sile. Ton niesie ze sobą ostrzeżenie, które pewnie ma na celu uzmysłowienie pozostałym rozmówcom silnej pozycji rodziny Savita w świecie kultury na Coruscant.
– W rzeczy samej. Bardzo chciałbym któregoś dnia wziąć osobiście udział w jednym z pańskich występów.
– Byłbym zaszczycony – odpowiada Savit. Jego głos przepełnia duma, zabarwiona lekką nutą samozadowolenia, co świadczy o tym, iż mężczyzna zdaje sobie doskonale sprawę z wysokiego statusu własnej rodziny.
– To zaś… – Oficjalny ton Tarkina wzmaga się. Słychać w nim też pewną dozę gotowości bojowej. Jego mina świadczy o rezerwie, a być może również o niechęci. – …Dyrektor Orson Krennic.
– Admirale. – Głos Krennica zdradza ostrożność, a wyraz twarzy… nieżyczliwość? Język jego ciała mówi o gniewie, a może również o jawnej wrogości. – Jak się domyślam, chce pan, by cofnięto finansowanie przyznane mojemu projektowi Gwiazdeczka.
– Nic podobnego – protestuje Thrawn. – Chciałbym po prostu zachować obiecane mi już fundusze.
– Obiecane przez samego Imperatora, dodałbym – wtrąca znacząco Tarkin. Patrzy na Krennica przez pół sekundy, po czym dotyka przycisku na konsoli wmontowanej w blat stołu. W jego geście jest pewna sztywność, wynikająca pewnie ze wspomnianej gotowości bojowej. – W porządku zatem. Teraz, gdy wszyscy zainteresowani są już obecni, przekażę informację, że możemy zaczynać.
Mija dokładnie jedenaście sekund – w głębokiej ciszy. Tarkin nie spuszcza oczu z Krennica, a ten wodzi wzrokiem od Thrawna do gubernatora. Savit wbija spojrzenie w platformę modułu holołączności – z czujnością i spokojem.
W końcu nad platformą rozbłyskuje hologram – postać samego Imperatora.
– Dzień dobry, gubernatorze Tarkin – mówi Palpatine z wyczekiwaniem i zainteresowaniem. Rozedrgany obraz fałszuje wyraz jego twarzy, a zwrócone do Thrawna profilem oblicze jest mało czytelne. – Dyrektorze Krennic, wielki admirale Savit, wielki admirale Thrawn…
– Dzień dobry, Wasza Wysokość – mówi Tarkin i skłania głowę w geście powitania. Może też w wyrazie szacunku. Pozostali członkowie spotkania idą w jego ślady. Po ustach Krennica błąka się wątły uśmiech, a jego mina zdradza pewność siebie. – Jak Wasza Wysokość zapewne wie, projekt Gwiazdeczka napotkał niewielki problem, który jak sądzę, powinniśmy przedłożyć…
– W rzeczy samej. – Imperator zwraca się w stronę Krennica. Kąciki jego ust opadają w dół. – Wydawało mi się, że realizacja projektu Gwiazdeczka przebiega w zadowalającym tempie…
– Projektu… owszem, Wasza Wysokość – zapewnia Krennic głosem, w którym brzmi niezachwiana pewność siebie. – Problem leży jednak w łańcuchu logistycznym, który jak zapewniam, jest pod kontrolą.
– Och, czyżby? – pyta Imperator. – Odnoszę wrażenie, że gubernator Tarkin jest zgoła innego zdania.
– Owszem, Wasza Wysokość – odpowiada wywołany do tablicy gubernator. Wyraz jego twarzy się nie zmienia, ale widać na niej pewne rozluźnienie. – Jednak ponieważ dyrektor Krennic wydaje się niezbyt skłonny do stawienia czoła problemowi, pozwoliłem sobie zaprosić wielkiego admirała Thrawna celem dokonania konsultacji.
– Rozumiem – mówi Imperator. Gdy się odwraca, na jego ustach błąka się cień uśmiechu. – A co takiego, jeśli wolno mi zapytać, wielki admirał Mitth’raw’nuruodo sądzi o całej tej sytuacji?
– Jeśli chodzi o ścisłość, Wasza Wysokość, to nie miałem jeszcze okazji wtajemniczyć admirała w szczegóły – wyjaśnia naprędce Tarkin. – Ponieważ projekt Gwiazdeczka jest otoczony ścisłą tajemnicą, uznałem za stosowne wstrzymać się z wyjaśnieniami, by nie wyciekły do HoloNetu.
– Bardzo mądrze z pana strony, gubernatorze Tarkin – chwali go Imperator. – Być może dyrektor Krennic będzie tak uprzejmy naświetli nam sytuację… – Kąciki jego ust znów opadają. – Ku korzyści wszystkich zainteresowanych stron…
Mięśnie szyi Krennica napinają się przelotnie.
– Jak już wspomniałem, Wasza Wysokość – zaczyna Krennic – sytuacja jest pod kontrolą. Napotkaliśmy po prostu pewne… problemy z mynockami w punkcie transferu sprzętu.
– Grallokami – mamrocze pod nosem Tarkin.
– Gralloki to gatunek spokrewniony z mynockami – oponuje Krennic. Rysy twarzy mu tężeją, a skóra lekko czerwienieje. Być może świadczy to o poirytowaniu. Także gniewie lub zakłopotaniu. – Żyją w próżni, atakują kable zasilające i złącza…
– Są również znacznie większe i wytrzymalsze od zwykłych mynocków – wtrąca Savit. Jego mina zdradza skrywane rozbawienie. – Gubernator Haveland i jej ludzie mieli z nimi sporo kłopotów w sektorze Esaga.
– Prawda jest taka, że to drobna niedogodność, nic poza tym – zapewnia z mocą Krennic. Lekkie zaczerwienienie skóry znika, a ton głosu wskazuje, że znów w pełni nad sobą panuje. Nie spuszcza wzroku z Tarkina. Być może chce mu w ten sposób rzucić wyzwanie.
– Drobna niedogodność? – powtarza Tarkin z triumfalną miną. – Z pańskich raportów wynika, że przesyłki sprzętu i turbolaserów przeznaczonych do montażu na stanowiskach obronnych mają już trzytygodniowe opóźnienie. Nie sądzę, by taki poślizg można było nazwać „drobną niedogodnością”.
– A więc twierdzi pan, że realizacja projektu Gwiazdeczka opóźnia się z powodu grupy szkodników? – W głosie Imperatora słychać powstrzymywany gniew. Piorunuje Krennica wzrokiem.
– Zapewniam Waszą Wysokość, że mamy wszystko pod kontrolą – powtarza dyrektor. W jego głosie słychać ostrożność, lecz nadal jest pewny siebie.
– Admirale Mitth’raw’nuruodo? – zagaja Imperator. – Podziela pan osąd dyrektora Krennica?
– W przypadku zwłoki rzędu trzech tygodni można chyba mówić o czymś więcej niż tylko o drobnej niedogodności – zauważa Thrawn. – Powinienem jednak wracać do swoich obowiązków na Lothal…
– Wszyscy mamy swoje obowiązki, admirale – nie daje mu dokończyć Tarkin. – A gubernator Pryce ma również do dyspozycji znaczną część pańskich sił, które pomogą jej utrzymać porządek na planecie. Jestem pewien, że mógłby pan poświęcić nieco czasu, by pochylić się nad tym problemem.
– Odnoszę wrażenie, iż admirał Savit posiada więcej informacji i doświadczenia ode mnie, jeśli chodzi o te stworzenia. Jestem pewien, że ma w związku z tym lepsze kwalifikacje, by znaleźć odpowiednie rozwiązanie tej sytuacji.
– Admirał Savit również ma inne obowiązki – nie ustępuje Tarkin. – Co więcej, brakuje mu pańskich zdolności w zakresie taktyki oraz rozwiązywania skomplikowanych zagadnień. Istnienia których, że pozwolę sobie wysunąć takie przypuszczenie, dyrektor Krennic powinien być już świadom.
– Mam już dość tych kłótni – oświadcza Imperator. – To pan, gubernatorze, zorganizował to spotkanie. Jaki dokładnie miał pan w tym cel?
Tarkin patrzy spokojnie, a na jego twarzy maluje się wyraz triumfu.
– Dyrektor Krennic zasugerował Waszej Wysokości, że fundusze przeznaczone na realizację programu produkcji TIE defenderów powinny zostać przesunięte do projektu Gwiazdeczka. Sądzę, iż podobne opóźnienia w dostarczaniu niezbędnego sprzętu nie tylko narażają harmonogram prac projektowych, lecz także stanowią marnotrawstwo środków finansowych, które mogą – i powinny – być wykorzystane w inny sposób.
– A więc proponuje pan… układ? – pyta Imperator. W jego głosie słychać oczekiwanie.
– Zgadza się, Wasza Wysokość – potwierdza Tarkin. – Proponuję, aby admirał Thrawn, jeśli byłby w stanie rozwiązać ów problem i zniszczyć gralloki, otrzymał fundusze niezbędne do kontynuacji programu produkcji defenderów.
– Dyrektorze Krennic? – rzuca Imperator.
Krennic milczy przez sekundę.
– Jestem skłonny pójść na taki układ… – mówi wreszcie. Po jego twarzy widać, że starannie się kontroluje. Wzrok ma czujny, jakby obserwował skradającą się zwierzynę – …o ile admirał Thrawn zdoła zniszczyć te stworzenia w ciągu najbliższego tygodnia.
– To niezbyt uczciwe – oponuje Savit. Jego wyraz twarzy i ton głosu ociekają wręcz pogardą. – Jak już wspomniałem, gubernator Haveland walczy z tymi stworami od lat.
– Jeżeli admirał Thrawn nie zdoła uporać się z nimi we wspomnianym czasie, żaden z niego dla nas pożytek – cedzi Krennic. – Nie mówiąc już o tym, że ewentualne niepowodzenie podałoby w wątpliwość jego tak zwane umiejętności w zakresie rozwiązywania problemów.
– Admirale Mitth’raw’nuruodo? – zagaduje Imperator. – Decyzja należy do pana.
– Przyjmuję propozycję gubernatora Tarkina – mówi Thrawn. – Podobnie jak warunki postawione przez dyrektora Krennica.
– Doskonale – podsumowuje Imperator. Kąciki jego ust unoszą się w zdradzającym satysfakcję uśmiechu. – A więc tydzień. Dyrektorze Krennic, przekaże pan wielkiemu admirałowi odpowiednie współrzędne. Admirale Savit, na panu z kolei spoczywa zadanie uzyskania od gubernator Haveland informacji, które zgromadziła dotychczas na temat tych istot. Admirale Mitth’raw’nuruodo, ma pan tydzień.
Hologram znika bez śladu.
– Jeszcze jedno – dodaje Krennic. Przenosi spojrzenie na Thrawna. W wyrazie jego twarzy da się dostrzec zauważalne napięcie, a także podejrzliwość lub też niechęć. – Wyślę na pański pokład kogoś z moich ludzi, aby nadzorował wykorzystywane przez pana procedury oraz postępy prac.
– Wątpię, aby było to konieczne – wtrąca Tarkin. – Rejestr dotychczasowych sukcesów admirała Thrawna mówi sam za siebie.
– Rejestr sukcesów admirała Thrawna wskazuje też na pewne znaczące nieprawidłowości w zakresie prowadzonych przez niego działań – mówi Krennic ostro, porzucając wszelkie pozory kurtuazji. – Wiem, co knujesz, Tarkin. Jeśli mam się zrzec funduszy przeznaczonych na realizację mojego projektu, chcę mieć przy tym pewność, że zostaną dopełnione odpowiednie procedury. Co do joty.
– Zostaną – zapewnia Chiss. – Chciałbym, żeby współrzędne punktu transferowego zostały przesłane załodze „Chimaery” w ciągu kwadransa. Pański pełnomocnik ma się zjawić na pokładzie w tym samym czasie. Inaczej do nas nie dołączy.
– To żaden problem, admirale Thrawn – kwituje Krennic. Na jego twarzy pojawia się uśmiech: kpiący lub triumfalny. – Dopilnuję, by obie te rzeczy wydarzyły się jednocześnie, jako że dane dostarczy wam osobiście zastępca dyrektora Ronan. – Patrzy na Tarkina i uśmiech niknie. Rysy jego twarzy ponownie twardnieją, gdy jeszcze raz stara się zachować pozory ogłady. – Jak już gubernator Tarkin raczył wspomnieć, te dane są zbyt poufne, by powierzać je przekazowi zdalnemu.
Savit wstaje od stołu. Na jego twarzy rozbawienie walczy o lepsze ze wzgardą.
– Chodźmy, admirale – mówi. – Odprowadzę pana do pańskiego promu. – Gdy się uśmiecha, rozbawienie znika, a pogarda się nasila. – A po drodze porozmawiamy sobie o grallokach. I innych drapieżnikach.
Drzwi kabiny otworzyły się, a gdy Brierly Ronan podniósł wzrok, zobaczył wchodzącego do środka dyrektora Krennica. Jego długa, biała peleryna falowała w rytm zamaszystych kroków.
– Dyrektorze – przywitał go Ronan, wstając szybko z krzesła. – Tuszę, że spotkanie przebiegło pomyślnie?
– Nie – warknął Krennic. – Czy znasz może niejakiego wielkiego admirała Thrawna?
– Słyszałem o kimś takim, sir – odparł ostrożnie Ronan. – Jednak nic poza tym.
– W takim razie czeka cię błyskawiczny kurs doszkalający – burknął dyrektor. – Zapraszam do terminala. Masz pobrać wszelkie informacje z baz danych „Firedrake’a” na jego temat.
– Tak jest, sir – potwierdził przyjęcie rozkazu Ronan, podchodząc pośpiesznie do wskazanego terminala. – A czy… czy wolno mi spytać, co się właściwie wydarzyło?
– Wolno – odparł kwaśno dyrektor. – Wszystko wskazuje na to, że Thrawn to najnowsze ciężkie działo, które Tarkin zamierza wytoczyć przeciwko mnie.
– Działo, sir?
– Działo. – Zanim dyrektor opadł na fotel, zręcznym ruchem odgarnął pelerynę na bok, tak by na niej nie usiąść. – Działo, które zamierza wykorzystać w kolejnej próbie wydarcia mi projektu Gwiazdeczka. – Prychnął. – A Imperator widział to wszystko… i się uśmiechał. Uśmiechał się!
Ronan skrzywił się z pogardą, wklepując zapytanie w klawiaturę terminala. Jakie to typowe… Zamiast kierować podwładnymi i zachowywać się jak przykładny przywódca – na wzór dyrektora Krennica – Imperator Palpatine wolał się zabawiać w szczucie swoich ludzi przeciwko sobie i obserwować, jak skaczą sobie do gardeł.
– Czego pan ode mnie oczekuje?
Krennic wziął głęboki oddech, próbując ochłonąć.
– Tarkin wmanewrował Thrawna, wciągając go w zakład: stawką są fundusze na jego projekt TIE defenderów w zamian za rozwiązanie problemów z grallokami, których doświadcza nasza linia zaopatrzenia w sektorze Kurost. Thrawn ma tydzień na pozbycie się gralloków. Jeśli mu się to nie uda, dofinansowanie otrzyma Gwiazdeczka.
– I Thrawn przystał na takie warunki?
– Owszem – potwierdził ponuro dyrektor. – Co stawia nas w… interesującej sytuacji. Zależy nam na tym, by Thrawn pozbył się gralloków, a jednocześnie chcemy, by zajęło mu to więcej niż tydzień.
Ronan rozważał przez chwilę jego słowa.
– To by było z pewnością najlepsze rozwiązanie – zgodził się. – Co jednak miałoby go powstrzymać od porzucenia próby pozbycia się ich, gdy skończy mu się czas?
– Teoretycznie? Nic – odpowiedział dyrektor Krennic. – W praktyce… zrobił na mnie wrażenie upartego. Jeśli będzie bliski rozwiązania problemu, sądzę, że zechce doprowadzić całą sprawę do końca. – Wskazał na Ronana. – I tu właśnie zaczyna się twoja rola. Postarałem się, żebyś dołączył do niego na pokładzie „Chimaery”, gdzie będziesz nadzorował całą operację i przesyłał mi raporty na temat postępów prac. Jeśli dostrzeżesz coś, co by choć śladowo zwiastowało sukces, masz mi natychmiast wysłać szczegółowe sprawozdanie.
– Tak jest, sir – potwierdził Ronan, wpatrując się w ekran terminala. O tak, znalazł je: oficjalne dane floty na temat Thrawna. Oczywiście, dużo lepsze byłyby informacje mniej oficjalne, będące w posiadaniu wielu grubych ryb w Imperial Center, jednak prywatne dane Savita były z pewnością zaszyfrowane i nie miał szans się do nich dokopać. – A więc jeśli po upływie tygodnia będzie chciał się poddać… – zagadnął, wsuwając w szczelinę portu datakartę.
– Do ciebie będzie należało dopilnowanie, aby tak się nie stało – dokończył dyrektor. – Jeśli ci się to nie uda, zgromadzisz wszelkie dane, które zdobędzie, i dostarczysz mi je, tak abyśmy mogli znaleźć rozwiązanie na własną rękę. Jakieś pytania?
– Nie, sir.
– W takim razie możesz odejść – zakończył dyrektor Krennic. – Thrawn spodziewa się ciebie. Masz się z nim spotkać w hangarze. – Wyjął datakartę i podał ją Ronanowi. – Oto współrzędne punktu transferowego dla załogi „Chimaery”. Thrawn będzie wiedział, jak je deszyfrować.
– Tak jest, sir – odpowiedział Ronan.
Wsunął datakarty do kieszeni, skinął Krennicowi głową i ruszył w stronę drzwi.
– Ronan? Jeszcze jedno – rzucił w ślad za nim dyrektor.
– Tak? – Mężczyzna odwrócił się do niego.
– Miej go na oku – dodał cicho Krennic. – Obserwuj bardzo uważnie. Nie zostałby wielkim admirałem, gdyby nie był bystry. Możliwe, że w tej zagrywce Tarkina jest coś więcej, niż się na pozór wydaje.
– Oczywiście, sir – zapewnił Ronan. – Cokolwiek knuje Tarkin, będę na to przygotowany.
Savit nigdy wcześniej nie spotkał Thrawna. Jednak podobnie jak Krennic słyszał opowieści o jego dokonaniach.
Teraz, stojąc z nim twarzą w twarz, musiał przyznać, że był odrobinę rozczarowany.
Owszem, jeśli chodzi o aparycję, wielki admirał bez wątpienia robił wrażenie. Błękitna skóra i lśniące, czerwone oczy imponująco kontrastowały z nieskazitelnie białym mundurem i złotymi epoletami. Roztaczał również aurę autorytetu, spokoju, a także ogólnej świadomości otoczenia, która sprawiała, iż zdecydowanie wyróżniał się spośród znakomitej większości oficerów – nawet tych wyższych stopniem – których Savit miał okazję poznać i pod rozkazami których służył w ciągu wielu lat swojej kariery.
Niebagatelne znaczenie miał również fakt, że kolor skóry i oczu Thrawna – cechy, które czyniły z niego istotę humanoidalną, ale nie człowieka – powinny były znacznie utrudnić mu pięcie się po szczeblach kariery, jeśli w ogóle nie uniemożliwić wstąpienie w szeregi floty. Fakt, iż mimo wszystko zdołał dosłużyć się tak wysokiego stopnia, niezbicie świadczył o jego talentach w dziedzinie strategii i taktyki.
Nie dało się jednak ukryć, że miał jedną poważną, haniebną i widoczną na pierwszy rzut oka wadę: kompletnie nie potrafił się poruszać w świecie polityki.
Świadczył o tym dobitnie sposób, w jaki rozmawiał z Krennikiem i Tarkinem. Błyskotliwy taktyk czy nie, pupil Imperatora czy nie, podczas tamtej konfrontacji sprawiał wrażenie zwierzęcia sparaliżowanego blaskiem reflektorów.
Jeśli chodzi o ścisłość, to Savit był skłonny postawić każde pieniądze na to, że Thrawn wciąż nie pojmuje, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Cóż, tak czy inaczej, łatwo mógł to sprawdzić.
– Ciekawa sprawa, czyż nie? – zagadnął konwersacyjnym tonem, gdy szli ramię w ramię korytarzem prowadzącym do hangaru „Firedrake’a”. – Ta ich zabawa w przeciąganie liny…
– Przepraszam? – odpowiedział Chiss.
Savit potrząsnął głową. No tak. Sam się o to prosił…
– Rywalizacja Krennica i Tarkina – wyjaśnił. – Krennic dowodzi projektem Gwiazdeczka. Tarkin bardzo, ale to bardzo chce mu go odebrać. Dlatego właśnie wplątał w to wszystko pana.
Thrawn uszedł kilka kroków w milczeniu, jakby zastanawiał się nad jego słowami.
– Czy Tarkin sądzi, że poprę go w tym sporze? – zapytał wreszcie.
– To niewykluczone – przyznał Savit. – Jednak bardziej prawdopodobne, że po prostu próbuje udowodnić, iż jest lepszym administratorem od Krennica. Dyrektor ma problem, ale to Tarkin jest dość bystry, by sprowadzić eksperta, który zdoła go rozwiązać. Oczywiście, mam tu na myśli pana.
Kolejne dwa kroki w milczeniu.
– A więc twierdzi pan, że jestem dla niego nie tyle osobą zdolną znaleźć rozwiązanie problemu, ile… bronią?
– Nie inaczej – potwierdził Savit.
Jego mniemanie o oficerze idącym u jego boku właśnie odrobinę wzrosło, ale tylko nieznacznie. W końcu on sam musiał osobiście mu to wszystko wytłumaczyć. A nawet wówczas Thrawn musiał przełożyć to sobie na język wojskowości, zanim zorientował się, o co chodzi.
– Proszę też nie mieć złudzeń – podjął Savit. – Teraz, gdy Tarkin wprowadził już pana na pole walki, obie strony będą próbowały pana wykorzystać. Tarkin spróbuje użyć pana przeciwko Krennicowi, ten zaś postara się za pańskim pośrednictwem podkopać pozycję gubernatora w oczach Imperatora.
– Tylko jeśli mi się nie uda.
– Proszę mi zaufać – parsknął Savit. – Jeśli gubernator Haveland nie zdołała się pozbyć tego cholerstwa w ciągu trzech lat, pan raczej nie zrobi tego w tydzień.
– Zobaczymy – rzucił krótko Thrawn. – Czy ma pan może te dane na temat gralloków, o których dostarczenie prosił Imperator?
Savit musiał przyznać, że gość ma wysokie mniemanie o swoich możliwościach.
– Oto one – powiedział, wyjmując z kieszeni datakartę i podając mu nośnik. – Jak właściwie zamie…
– Admirale? – rozległ się czyjś głos.
Gdy Savit się odwrócił, zobaczył, że w ich stronę idzie mężczyzna w średnim wieku. Plakietka z insygniami pułkownika na piersi jego nieskazitelnie białej bluzy mundurowej lśniła w świetle pokładowych lamp „Firedrake’a”, a za nim powiewała równie biała peleryna.
Savit lekko się skrzywił. Znał aż za dobrze zadęcie Krennica, związane z tą jego hołubioną pelerynką, nie miał jednak pojęcia, że dyrektor zaszczepił tę samą nonsensowną modę u swojego wyższego personelu.
– Och, miałem nadzieję, że pana złapię, admirale Thrawn, zanim wróci pan na pokład „Chimaery” – powiedział nieznajomy. Chociaż mężczyzna z całych sił starał się sprawiać wrażenie kogoś, komu się śpieszy, Savit zauważył, że tak naprawdę było wręcz przeciwnie. Na co dzień furkocząca peleryna wywoływała zapewne u osób postronnych automatyczny respekt, dzięki któremu jej właściciel zyskiwał na czasie kosztem innych. Jeśli jednak działało to właśnie w ten sposób na personel Gwiazdeczki, to na pewno nie tutaj, na pokładzie okrętu pod rozkazami admirała Savita.
– W takim razie radzę się pośpieszyć – odparł Savit.
Odwrócił się plecami do nowo przybyłego i podjął marsz. Uszedł trzy kroki, gdy dotarło do niego, że Thrawn został w tyle. Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Chissański admirał stał w tym samym miejscu, w którym Savit go zostawił, czekając cierpliwie, aż mężczyzna w pelerynie ich dogoni.
Savit pokręcił głową, tym razem nie fatygując się nawet z ukrywaniem rozdrażnienia. Zwyczajnie tego nie pojmował: dopiero co wyjaśnił Thrawnowi, że Tarkin zamierza go wykorzystać, a teraz facet nie jest w stanie przejrzeć nawet tak prostackiej zagrywki w wykonaniu jednego z ludzi Krennica?
Cóż, najwyraźniej miał do czynienia z beznadziejnym przypadkiem. W tej sytuacji można było jedynie zastanawiać się nad tym, któremu z nich – Krennicowi czy Tarkinowi – uda się go maksymalnie wyzyskać, zanim przestanie im być potrzebny.
Podwładny Krennica podszedł do nich nieśpiesznym krokiem. Savit zauważył, że mężczyzna nie był jeszcze w średnim wieku – a przynajmniej tak można było wnioskować na podstawie jego postury i stosunkowo gładkiej cery – jednak jego oczy sprawiały wrażenie dziwnie starych.
– Zastępca dyrektora Brierly Ronan – przedstawił się, jakby sądził, że dwóch wielkich admirałów nie zdążyło jeszcze tego wydedukować. – Dyrektor Krennic prosił mnie o nadzorowanie przebiegu pańskiej operacji, admirale Thrawn.
– Miło mi będzie gościć pana na pokładzie „Chimaery” – odpowiedział Thrawn, po czym dodał pod adresem Savita: – Przepraszam, admirale? O czym pan mówił?
Minęła dobra chwila, nim Savit zorientował się, o co pyta Chiss.
– Chciałem się po prostu dowiedzieć, od czego zamierza pan zacząć.
– Od początku, oczywiście – odpowiedział Thrawn i skinął głową. – Dziękuję, admirale, za poświęcenie mi czasu oraz za pańskie cenne rady. Jestem przekonany, że zastępca dyrektora Ronan i ja trafimy już stąd na pokład mojego statku.
– Oczywiście – powiedział Savit. – W takim razie pozostaje mi życzyć panu powodzenia, admirale.
– Dziękuję. – Thrawn odwrócił się do Ronana i ponownie skinął głową. – Proszę za mną, zastępco dyrektora. Chciałbym zacząć możliwie jak najprędzej.
– Mam nadzieję – powiedziała komodor Faro, otwierając drzwi nowych kwater Ronana i zapraszając go gestem do środka – że będzie pan się tu czuł komfortowo.
Ronan wyminął ją i rozejrzał się po wnętrzu. Jako jeden z wyższych stopniem bliskich współpracowników dyrektora Krennica bywał wielokrotnie na pokładach różnych gwiezdnych niszczycieli. Kajuta, którą przydzieliła mu Faro, nie należała do najgorszych, na jakie mógł liczyć ktoś w jego randze, jednak nie była również czymś najlepszym, co miała do zaoferowania „Chimaera”. A już z pewnością nie umywała się do kwater, które dyrektorowi i jego personelowi przydzielił Savit. Najwyraźniej Faro i jej dowódca asekurowali się, przyznając Ronanowi coś, co go zadowoli, i zachowując lepsze kwatery, na wypadek gdyby przyszło im gościć kogoś wyżej postawionego – Tarkina, a może nawet samego dyrektora Krennica.
Cóż, to nie było nic nowego. Polityka, lawirowanie, próby zabezpieczania się na każdą okoliczność i uszczęśliwienia wszystkich naraz, tak aby jednocześnie zapewnić sobie maksymalne korzyści. Wszyscy to robili – począwszy od tego starego głupca Imperatora aż po najpośledniejszego gryzipiórka.
Ronan cieszył się, że nie musi uczestniczyć w tych idiotycznych przepychankach. Przenikliwość, kompetencja i zdolności dyrektora Krennica gwarantowały odpowiedni dystans od podobnych głupich gierek.
– Dziękuję, to wystarczająco komfortowe warunki – zapewnił, opierając się chęci zauważenia, iż na pokładzie „Chimaery” są kajuty wygodniejsze od tej, którą mu przydzieliła. On sam również wolał się w miarę możliwości trzymać z dala od polityki. – Ja z kolei mam nadzieję, że wielki admirał jak najszybciej deszyfruje dane zawarte na datakarcie, tak abyśmy mogli już wkrótce udać się na miejsce.
– Zrobi to z pewnością najprędzej, jak się da – zapewniła Faro. – Choć trochę mnie dziwi, że przekazany osobiście nośnik musiał zostać zaszyfrowany…
– Rozkazy dyrektora Krennica – odparł krótko Ronan. – Nawet na pokładzie imperialnego okrętu mogą znajdować się szpiedzy, a najbardziej zaufany kurier może paść ofiarą kradzieży. A dzięki tym środkom ostrożności nawet podobnie bezczelny złodziej będzie musiał obejść się smakiem.
– Rozumiem – potwierdziła Faro, ale Ronan niemal słyszał ukryty pod warstewką uprzejmości komentarz: „Paranoik”.
Niezbyt przejmował się opiniami innych. Podobne środki ostrożności były oznaką rozsądku i kreatywności – i właśnie dlatego Gwiazdeczka pozostawała tak dobrze chroniona przez wszystkie te lata przed wścibskimi oczami i lepkimi paluchami innych.
– Na szczęście deszyfracja nie opóźni zbytnio naszej podróży – podjęła tymczasem Faro. – Admirał Thrawn ustalił już, że od celu dzieli nas odległość, którą przebędziemy w niespełna trzy godziny, a z dużym prawdopodobieństwem zmieścimy się w dwóch.
Ronan zmrużył oczy. Obecny punkt transferowy rzeczywiście znajdował się zaledwie półtorej godziny lotu gwiezdnym niszczycielem stąd, jednak informacja o jego lokalizacji była pilnie strzeżona.
– A czy mógłbym wiedzieć, na jakiej podstawie to wydedukował? – zapytał, starając się mówić ostro.
– Admirał wyszedł z założenia, że dyrektor Krennic podjął jeszcze jedną, ostatnią próbę rozwiązania problemu przed konfrontacją z gubernatorem Tarkinem – wyjaśniła Faro. W jej oczach dało się dostrzec lekkie rozbawienie na widok wyraźnej konsternacji Ronana. – Obszar jurysdykcji admirała Savita pozwolił zawęzić potencjalną lokalizację do tego regionu, a obecność gubernatora Tarkina podczas niedawnej konferencji handlowej na Charrze określiła prawdopodobny wektor jego podróży. Dla admirała Thrawna była to kwestia prostych wyliczeń.
– Rozumiem – bąknął Ronan, przypatrując się jej z namysłem. Przypuszczał, że Thrawn jest kolejnym pionkiem na politycznej planszy, podobnie jak większość z pozostałych jedenastu wielkich admirałów, jednak w przypadku Chissa najwyraźniej to Imperator bawił się w politykę, a nie on sam. Tak czy inaczej wszystko wskazywało na to, iż Thrawn dysponował czymś więcej niż tylko krztyną wrodzonej inteligencji.
Co w tej sytuacji było niekoniecznie pożądane. Dopilnowanie, by problem z grallokami został rozwiązany po upływie wyznaczonego terminu, miało kluczowe znaczenie dla gwarancji, że ani jeden kredyt z funduszy przeznaczonych na realizację Gwiazdeczki nie trafi do krótkowzrocznego projektu TIE defenderów Thrawna. W oczach Ronana częściowe zwycięstwo było mimo wszystko częściową porażką.
Cóż, skoro jednak gubernator Haveland i wielkiemu admirałowi Savitowi nie udało się pozbyć gralloków w ciągu tylu lat, nie było szans, by osoba z zewnątrz dokonała tego w tydzień – nieważne, jak bardzo była sprytna. Ronan musiał tylko dopilnować, żeby po tym, jak Thrawn poniesie klęskę, dostarczył mu dość kawałków układanki, by dyrektor Krennic zdołał rozwiązać ten problem osobiście.
– Chętnie przekonam się, czy wyliczenia wielkiego admirała okażą się trafne – poinformował Faro. Tak czy inaczej nie miał zamiaru ujawniać więcej informacji, niż to absolutnie konieczne, nie mówiąc już o dostarczaniu jej darmowej rozrywki. – Proszę mnie zawiadomić, gdy tylko dotrzemy na miejsce.
W układzie, w którym znajdował się punkt transferowy, wrzało jak w ulu. Roiło się od setek statków różnych rozmiarów i kształtów, przemieszczających się grupami lub czekających w kolejkach bądź też wyskakujących z nadprzestrzeni lub skaczących w nią na jego obrzeżach. Głównymi punktami, wokół których była skupiona większość aktywności, wydawało się kilkanaście dużych masowców, rozproszonych tu i ówdzie po całym terenie. Ich oznaczenia identyfikowały je jako niewyróżniające się niczym szczególnym jednostki cywilne. Wokół każdego z nich tłoczyły się grupki mniejszych statków czekających na swoją kolej, aby zadokować i dostarczyć ładunek. Perymetr patrolowało kilka średniej wielkości okrętów, między którymi kluczyły pilnujące porządku myśliwce TIE.
Faro widziała już kiedyś podobną scenę – gdy miała okazję odwiedzać układ, w którym aprowizowano i obsadzano załogą świeżo oddelegowany do służby gwiezdny niszczyciel – jednak tamto wydarzenie miało nieporównywalnie mniejszą skalę.
Nie bez satysfakcji zauważyła również, że układ, do którego przybyli, znajdował się dokładnie godzinę i trzydzieści dwie minuty drogi od punktu spotkania z gwiezdnym niszczycielem Savita, a więc czas trwania ich podróży zdecydowanie mieścił się w przedziale wskazanym przez Thrawna. Zastanawiała się, czy dokładność wielkiego admirała zrobiła wrażenie na Ronanie.
Jeśli sądzić po kamiennym wyrazie jego twarzy, gdy zjawił się na mostku „Chimaery”, nieszczególnie.
– Zastępco dyrektora – przywitał Thrawn idącego kładką dowodzenia mężczyznę. – A może raczej wolałby pan, by tytułować pana pułkownikiem?
– Może pan używać obydwu tych tytułów – odpowiedział Ronan.
– Ale który z nich pan woli? – dociekał Thrawn. – Jak się domyślam, ranga wojskowa ma w dużym stopniu znaczenie honorowe?
W policzku Ronana drgnął mięsień.
– Może i tak – potwierdził kwaśno – ale jest niezbędna z uwagi na zakres moich obowiązków. Byłby pan zaskoczony, jak wielu imperialnych wojskowych odmawia traktowania poważnie cywilów i wypełniania wydawanych przez nich rozkazów.
– Wręcz przeciwnie. Nie byłbym tym zaskoczony wcale a wcale – zapewnił Thrawn i wskazał na przedni iluminator. – Proszę mi wyjaśnić, co tu się dzieje.
Ronan wykrzywił pogardliwie usta.
– To wcale nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać – powiedział i Faro wyczuła w jego aroganckim tonie protekcjonalne nuty. – Trafiają tu dostawy zaopatrzenia ze wszystkich okolicznych sektorów. Są przekazywane na pokłady większych frachtowców, które dostarczają je na teren Gwiazdeczki. Dzięki temu jedynie garstka ostrożnie wybranych i ściśle monitorowanych pilotów zna ostateczny cel dostaw.
– To wydaje się oczywiste – zauważył spokojnie Chiss. – Pytałem raczej o szczegóły.
– Jakie szczegóły?
– Chciałbym wiedzieć, które statki pochodzą z jakich układów w jakich sektorach – wyjaśnił Thrawn. – Oraz poznać listy kapitanów i ich załóg, treść poszczególnych manifestów przewozowych, a także firm dostarczających te ładunki.
– A co to ma do rzeczy? – prychnął Ronan, marszcząc czoło. – Jest pan tu po to, by pozbyć się gralloków.
– Jesteśmy tu po to, by rozwiązać problem – sprostował z naciskiem Thrawn. – A w tym celu potrzebuję wszelkich informacji z nim związanych.
– To kwestia bezpieczeństwa – oświadczył Ronan. – Może mógłbym je ujawnić, gdyby były bezpośrednio powiązane z powierzonym panu zadaniem, ale tak nie jest.
– Ośmielę się z tym nie zgodzić – zaoponował Chiss. – Zapytajmy o zdanie dyrektora Krennica. A może sądzi pan, że powinniśmy raczej poprosić o werdykt samego Imperatora?
Ronan zasznurował wargi i odwrócił się w stronę iluminatora. Wpatrywał się przez chwilę z nachmurzoną miną w uwijające się jak w ukropie statki. W końcu pociągnął lekko nosem.
– Na pokładzie którejś z tych jednostek powinien przebywać kapitan punktu przeładunkowego – powiedział wreszcie z ociąganiem. – Być może zdołałbym go namówić, by udostępnił mi odpowiednie dokumenty.
– Starszy porucznik Lomar to nasz główny oficer łączności. – Thrawn machnął ręką w stronę odpowiedniego stanowiska w niszy dla załogi mostka. – Pomoże panu nadać stosowną wiadomość. – Wskazał palcem za iluminator. – A tymczasem… czy to właśnie jeden z tych całych gralloków?
– Tak. – Ronan parsknął cicho.
Faro pochyliła się lekko. W okolicy jednej z pobliskich jednostek, ledwie widoczny na tle miriad pokładowych świateł, trzepotał… tłukł się czy też może kołował – nie umiała dokładnie ustalić z tej odległości – ciemny kształt. Nietoperzowe skrzydła, smukłe ciało, a także duża paszcza, otoczona zakończonymi przyssawkami wąsami, nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że to jakiś bliski krewny mynocka.
Bardzo bliski… i znacznie od niego większy. Podczas gdy mynocki rzadko osiągały rozmiar paru metrów, to stworzenie na zewnątrz miało ciało o długości co najmniej pięciu metrów i proporcjonalnie większą rozpiętość skrzydeł. Już sam ten fakt mógłby wystarczyć, by zakwalifikować je nie jako „drobną niedogodność”, ale raczej poważne zagrożenie…
– Szybki jest, skubany – mruknęła pod nosem. – Sądzę również, że mynocki nie są tak zwinne.
– Tak jak wspomniał dyrektor Krennic, to poważny problem – przyznał Ronan. – Czy wylądował? Straciłem go z oczu…
– Chyba przyssał się do tego VCX-Dwieście – zauważył Thrawn, wskazując frachtowiec, ku któremu zawinął wcześniej grallok. – Porucznik Pyrondi?
– Sir? – zgłosiła się główna oficer uzbrojenia.
– Chciałbym usłyszeć pani opinię – poprosił Thrawn. – Gdybyśmy mieli zlikwidować to stworzenie, czego użycie by pani zalecała?
– Najszybszym sposobem byłby ostrzał z turbolaserów – oceniła Pyrondi – jednak z uwagi na obecność tych wszystkich statków w pobliżu, narazilibyśmy je na spore ryzyko…
– Nie mówiąc już o tym, że po bezpośrednim trafieniu nie zostałoby nam wiele materiału, który moglibyśmy potem zbadać – zauważył Chiss.
– Zgadza się, to również byłby problem – przytaknęła Pyrondi. – Gdybyśmy zamiast tego użyli któregoś z dział laserowych…
– A w jakim celu chce pan dokonywać oględzin zwłok? – wszedł jej w słowo Ronan. – Wydawało mi się, że admirał Savit dostarczył już panu wszystkich niezbędnych informacji zgromadzonych przez gubernator Haveland.
– Owszem – potwierdził wielki admirał. – Mimo to chciałbym pozyskać własne dane.
Ronan zaczął coś mówić, jednak po namyśle urwał i machnął ręką, jakby chciał przeprosić.
– Oczywiście – powiedział. – Proszę kontynuować.
– Dziękuję – odparł Thrawn. – Co chciała pani powiedzieć, pani porucznik?
– Działa laserowe byłyby bezpieczniejsze dla osób postronnych – dokończyła myśl Pyrondi – jednak gdybyśmy chcieli ich użyć, musielibyśmy podlecieć bliżej. Inna możliwość to wykorzystanie promienia ściągającego, który ma większy zasięg od laserów. Nie jestem jednak pewna, czy zdołalibyśmy go nakierować odpowiednio precyzyjnie, aby schwytać coś tak małego, szczególnie ciskającego się tak jak… to coś.
– A co z działami jonowymi? – zagadnęła Faro.
– Wątpię, by nam się w tym przypadku na coś przydały, pani komodor – zaprzeczyła Pyrondi. – Jeśli wziąć pod uwagę środowisko bytowania gralloków, mają zapewne wysoką odporność na wszelkiego rodzaju wyładowania jonowe.
– Można również odnieść wrażenie, że są w stanie wykorzystywać wiatry słoneczne – zauważył Thrawn. – Pani ogólna ocena sytuacji wydaje się słuszna, pani porucznik. Jednak pierwszym etapem w sprawdzaniu każdej teorii jest skonfrontowanie jej z rzeczywistością. Odpalmy więc działa jonowe i zobaczmy, co się wydarzy.
Jeśli chodzi o ścisłość, nie wydarzyło się właściwie nic.
Pierwszym problemem było ustawienie „Chimaery” w taki sposób, żeby w ogóle dało się wziąć na cel któregoś z gralloków. Z jednej strony, gdy się zbliżyli, Faro dostrzegła, że bez wątpienia mieli w czym wybierać: w okolicy kręciły się setki ciemnoszarych stworów, śmigających w tę i we w tę w poszukiwaniu kabli zasilających lub niedostatecznie osłoniętych zespołów czujników; inne znalazły już sobie miejsce do żerowania i posilały się w najlepsze. Z drugiej strony jednak, jak zauważyła Pyrondi, gralloki poruszały się tak chaotycznie i szybko, że dokładne wzięcie któregoś na cel graniczyło właściwie z cudem. Po niemal godzinie spędzonej na próbach ustawienia się w pozycji odpowiedniej do oddania strzału, Thrawn rozkazał Pyrondi znalezienie istoty przyczepionej już do kadłuba i jej zestrzelenie.
Okazało się jednak, że to również była strata czasu. Tak jak przewidziała ich główna oficer uzbrojenia, grallok wyszedł z eksplozji jonowej bez szwanku – a przynajmniej tak mogło się wydawać. Niestety, sam frachtowiec nie miał już tyle szczęścia, a gdy jego system łączności został w końcu naprawiony, jego kapitan zagroził, że skontaktuje się ze wszystkimi: od Krennica, poprzez Tarkina, aż po samego Imperatora i zadba o to, by dowódca „tego głupiego gwiezdnego niszczyciela” został pociągnięty do odpowiedzialności.
Na Thrawnie jego pogróżki nie zrobiły specjalnego wrażenia – inaczej niż na Ronanie. Faro z zafascynowaniem obserwowała, jak przez twarz zastępcy dyrektora przemyka wachlarz emocji. W pewnym momencie była święcie przekonana, iż lada chwila mężczyzna pomaszeruje prosto do stanowiska łączności na mostku, aby osobiście skontaktować się z samym Krennikiem.
Na szczęście – głównie dla niego – przemyślał sprawę i nie zrobił tego.
I prawdopodobnie pożałował tej decyzji równie szybko, co ją podjął, bo już chwilę później Thrawn postanowił wydać rozkaz do ataku na kolejne trzy gralloki, przyssane do kolejnych trzech frachtowców.
– To ciekawe – stwierdził spokojnie wielki admirał, gdy już wybrzmiały ostatnie inwektywy, którymi zasypały ich załogi rzeczonych statków w odpowiedzi na test „Chimaery”. – Pani komodor, czy zauważyła pani prawidłowość w wektorach ucieczki gralloków próbujących umknąć przed strzałami?
Faro zmarszczyła czoło, odtwarzając w pamięci całą scenę. Z tego, co zauważyła, stwory po prostu odrywały się od kadłubów i odfruwały w poszukiwaniu schronienia, najwyraźniej jednak Thrawn – jak zwykle zresztą – dostrzegł w ich zachowaniu coś więcej.
– Nie bardzo, sir – przyznała. – Gdy atak się nie powiódł, skupiałam się na potencjalnym zagrożeniu dla statków.
– Komandor Hammerly, proszę wywołać na ekran zapisy z czujników – rozkazał Thrawn. – Obejrzyjmy to sobie jeszcze raz.
Faro uważnie śledziła powtórki. Podczas trzeciego ataku zaczęła podejrzewać, że widzi w ruchach gralloków pewną prawidłowość, a przy czwartym zyskała już pewność.
– Uciekające gralloki kierują się w stronę, z której padły strzały – powiedziała.
– Doskonale – pochwalił ją Thrawn. – Pani komandor: proszę jeszcze raz odtworzyć nagrania. Chciałbym usłyszeć, co pani o tym sądzi.
Faro ze zmarszczonym czołem obserwowała zapis odtworzony ponownie przez Hammerly.
– Nie jestem pewna, sir – zaczęła. – Być może salwy w jakiś sposób je mamią, skłaniając do zachowywania się na wzór insektów lecących do pręta jarzeniowego w przekonaniu, że to księżyc? A może po prostu karmią się ich energią…
– Zastępco dyrektora? – zagadnął Thrawn, odwracając się do Ronana. – A jakie jest pana zdanie?
– Sądzę, że to pański problem, nie mój – burknął Ronan. – Poza tym uważam, że marnuje pan czas. – Milczał przez moment i Faro ponownie odniosła wrażenie, że zmusza się do zmiany nastawienia. – Aczkolwiek to pańska misja i pański czas – podjął za chwilę nieco bardziej ugodowym tonem. – Jeśli ma pan ochotę tracić go na pogłębianie imperialnej wiedzy, zamiast zwyczajnie pozabijać te stwory, droga wolna.
– Doceniam pańską wspaniałomyślność – skomentował Thrawn. – Porucznik Pyrondi? Proszę polecić swoim ludziom rozgrzać działa laserowe. Zastępca dyrektora Ronan chciałby się przekonać, czy łatwo jest zabić gralloka.
Salwa z działa jonowego mogła unieruchomić frachtowiec i oślepić go na okres od kilku minut do góra paru godzin, jednak rzadko powodowała trwałe uszkodzenie systemów – w przeciwieństwie do trafienia z działa laserowego. I właśnie dlatego wśród wytycznych przekazanych przez Thrawna obsłudze dział znalazły się lista ściśle określonych punktów, w które mogli celować, dokładnie zdefiniowana częstotliwość ostrzału, a także jego moc.
Efekty były jeszcze mniej spektakularne niż w teście jonowym. W ciągu dwóch godzin „Chimaera” zdołała namierzyć tylko trzy gralloki, do których mogła strzelić, a chaotyczny sposób latania tych istot sprawił, że wszystkie trzy strzały chybiły sromotnie.
– Czy spróbujemy teraz turbolaserów? – zapytał Ronan tonem sugerującym, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu, gdy ostatni z wziętych na cel gralloków umknął poza ich zasięg, chowając się za frachtowcem typu YT-2400. – Zwiększając profil ostrzału, może zdołalibyście przynajmniej przysmażyć któremuś skrzydło…
– Admirale! – weszła mu w słowo Hammerly. – Frachtowiec typu Allanar N Trzy na dwieście czterdzieści siedem na trzydzieści trzy. Chaotyczny lot, odpalony hipernapęd. Naliczyłam cztery do sześciu gralloków przyssanych do jego kadłuba…
– Uszkodziły jego system zasilania i kable kontrolne – zawyrokował Ronan. – Jeśli teraz skoczy…
– Działa jonowe – rzucił Thrawn. – Celować w Allanara i strzelać.
Było już jednak za późno. Ledwie „Chimaera” zdążyła wysłać w stronę zaatakowanego statku serię z dział jonowych, ten zniknął w rozbłysku pseudoruchu w nadprzestrzeni.
Ronan zaklął pod nosem.
– Kolejny statek, który można spisać na straty. Pewnie nawet nie zdążył zostawić ładunku…
Faro zmrużyła oczy.
– Ładunku? – powtórzyła, odwracając się w stronę zastępcy dyrektora. – Czy jedynie o to się pan troszczy? O ładunek?
– A także, oczywiście, o jego załogę – dodał sztywno Ronan, łypiąc na nią nienawistnie. – Nie jestem potworem.
– Nie. Oczywiście, że nie – odpowiedziała, siląc się na łagodny ton.
– Jak wiele statków straciliście w ten sposób? – zapytał Thrawn.
– Nie wiem – burknął Ronan, przekierowując swój gniew na wielkiego admirała. – Wiem jednak, że stanowczo zbyt wiele. Jakie to ma znaczenie?
– Czy zawsze znikają?
– A co to za pytanie? – zjeżył się Ronan. – Oczywiście, że znikają bez śladu. Te przeklęte gralloki wgryzają się w przewody zasilające i kontrolne, dopóki hipernapęd nie padnie, a statki nie skończą zagubione gdzieś w przestrzeni międzygwiezdnej.
– Cóż, to niezbyt rozsądne zachowanie z ich strony – zauważył Thrawn. – W ten sposób pozbawiają się zarówno źródła pożywienia, jak i narażają na trafienie w niedogodne dla nich miejsce.
– Na wypadek gdyby pan nie zauważył, gralloki nie są gatunkiem rozumnym.
– Być może – przyznał wielki admirał. – O ile się nie mylę, sugerował pan przed chwilą użycie przeciwko nim turbolaserów, zgadza się?
– Użycie… – Ronan zmarszczył nos, a Faro wbrew sobie poczuła złośliwą satysfakcję. Thrawn był lepszy w nawiązywaniu do rozmaitych wątków przerwanych rozmów, niż przypuszczała większość osób, co często wprawiało jego rozmówców w zakłopotanie. – Och, ależ skąd! – żachnął się zastępca dyrektora. – Żartowałem tylko.
– Rozumiem – odparł Thrawn. – Mimo to ma pan rację. Pora opracować nową strategię. Kapitanie Dobbs?! – zawołał. – Czy śledził pan rozwój wydarzeń i naszą dotychczasową dyskusję?
– Tak jest, sir – rozległ się w głośnikach mostka głos starszego pilota TIE defenderów.
Faro ściągnęła brwi. Zupełnie nie zauważyła, kiedy Thrawn dołączył do ich rozmowy Dobbsa.
– I co pan o tym sądzi? – zapytał go Chiss.
– To może być trudne, sir – ostrzegł kapitan. – Są dość szybkie i znacznie zwinniejsze od jakiegokolwiek myśliwca, z którym miałem do czynienia. Sądzę jednak, że zdołam jednego dla pana zdobyć.
– Doskonale, kapitanie – ucieszył się Thrawn. – Proszę w takim razie startować, gdy tylko będzie pan gotów. Znajdziemy panu dogodny cel.
– Tak jest, sir.
– Co pan wyprawia? – żachnął się Ronan. – Kim jest kapitan Dobbs?
– Kapitan Benj Dobbs to obecny dowódca mojej eskadry TIE defenderów.
Faro lekko się skrzywiła. „Obecny dowódca” oznaczało w skrócie tyle, iż zastąpił on kapitana Vulta Skerrisa, którego niepoprawna arogancja doprowadziła do tego, że dał się zabić podczas starcia myśliwskiego nad Lothal.
Niestety, tak się pechowo składało, iż arogancja ta szła w parze z niezrównanymi zdolnościami bojowymi. Ani Dobbs, ani żaden inny z pilotów, zasiadających za sterami defenderów, nie dorastał mu pod tym względem do pięt.
To zaś mogło nastręczyć poważnych problemów. Gdy Thrawn upora się już z grallokami i wyplącze z przepychanek Tarkina i Krennica, „Chimaera” najprawdopodobniej wróci do walki.
Faro mogła tylko mieć nadzieję, że Dobbs i inni piloci zdołają osiągnąć odpowiedni poziom biegłości w swoim fachu, zanim to nastąpi.
Ronan był wcześniej raz czy dwa świadkiem dokonań owych słynnych defenderów Thrawna i szczerze powiedziawszy, nie był pod dużym wrażeniem.
Teraz również jego mniemanie o nich nie wzrosło ani na jotę.
Dowodzący eskadrą Dobbs radził sobie całkiem nieźle, lawirując pośród rojących się w okolicy statków niczym wyrośnięty grallok – tyle tylko, że zamiast dwóch, mając trzy skrzydła. Za każdym razem, gdy oficer czujników Thrawna przesyłała mu nowe współrzędne, natychmiast rzucał się w pościg za upatrzoną ofiarą, ścigając ją w najwyższym skupieniu i z zabójczą determinacją.
Niestety, skupienie i determinacja nie wystarczyły, by zagwarantować sukces. Po dwóch godzinach uwijania się jak w ukropie Dobbs wcale nie był bliżej osiągnięcia upragnionego celu, niż wówczas gdy rozpoczął tę z góry skazaną na niepowodzenie krucjatę.
Tymczasem mogło się wydawać, iż sam wielki admirał stracił zainteresowanie całym przedsięwzięciem. Zniknął zaledwie dziesięć minut po rozpoczęciu całej akcji, aby po krótkiej naradzie odbytej z komodor Faro w jednej z nisz dla obsady mostka zostawić Ronana, zmuszonego odtąd obserwować to miałkie widowisko w samotności.
„O tak, wysoko postawieni oficerowie floty – zżymał się w duchu zastępca dyrektora. – Bezużyteczne kukły w mundurach, co do jednego”.
Wziął głęboki oddech. Wszystko w nim aż krzyczało ze złości na rażącą nieefektywność tych działań – od bezsensownej fascynacji Thrawna zwyczajami gralloków, poprzez jego idiotyczne próby wykorzystania przeciwko nim dział jonowych, aż po pozbawione głębszego sensu próby pilota Defendera, wciąż nadaremno uganiającego się za swoją zwierzyną. Dyrektor Krennic ponad wszystko wymagał od swoich ludzi skuteczności w działaniu i Ronan spędził całe lata, doskonaląc swe zdolności w tym zakresie.
Mimo to nie wysłano go na pokład „Chimaery” właśnie po to, by ją egzekwował. Zgadza się, zależało mu na tym, by Thrawn rozwiązał problem z grallokami, jednak nie w sposób szybki czy efektywny. Im dłużej wielki admirał będzie przeciągał czynności wstępne, tym większe prawdopodobieństwo, że skończy mu się czas przydzielony na tę operację.
I wówczas wszystkie upragnione przez niego fundusze na rozwój projektu defenderów wrócą bezpiecznie tam, gdzie było ich miejsce, mianowicie do puli przeznaczonej na realizację Gwiazdeczki.
– I co pan o tym sądzi, zastępco dyrektora?
Ronan niemal podskoczył. Skupiony bez reszty na wyczynach Dobbsa i pochłonięty rozmyślaniem o ogólnym braku kompetencji, która dawała się we znaki Gwiazdeczce na każdym kroku, zupełnie nie zauważył, kiedy tuż obok zjawił się Thrawn.
– Jak już wspomniałem dwie godziny temu, to strata czasu – stwierdził z naciskiem. – Nawet pański sławetny defender nie może ich doścignąć.
– To prawda – zgodził się Thrawn. – Jednak w dużej mierze jest to spowodowane faktem, że gralloki go unikają.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki