Star Wars. Eskadra Alfabet. Cena zwycięstwa. Tom 3 - Alexander Freed - ebook

Star Wars. Eskadra Alfabet. Cena zwycięstwa. Tom 3 ebook

Alexander Freed

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Weź udział w kolejnej pasjonującej przygodzie z uniwersum „Gwiezdnych wojen” i przeczytaj trzeci tom trylogii ESKADRA ALFABET. Kliknij i kup książkę na stronie księgarni internetowej Świat Książki już teraz.

Pościg tytułowej eskadry za imperialnym Skrzydłem Cienia trwa i obfituje w pełne dramatyzmu i emocji zwroty akcji i epizody

Akcja serii ESKADRA ALFABET rozgrywa się po obaleniu Imperatora. Wprawdzie jego potęga dogorywa, ale galaktyka wciąż jest nękana niszczycielskimi rajdami Skrzydła Cienia, formacji próbującej przywrócić dawny porządek. Pod wodzą charyzmatycznego Sorana Keizego pułk myśliwców odzyskuje siły i szykuje się do kolejnej zabójczej misji, tym razem chodzi o unicestwienie planety Chadawa. Asy przestworzy z Nowej Republiki, na których czele stoi legendarna Hera Syndulla, zrobią wszystko, by ją udaremnić i położyć kres imperialnej idei. Walki przybierają na sile, a w tle jest realizowana inna misja, podjęta przez Keizego z myślą o ratowaniu żołnierzy.

Kosmiczne starcia maszyn i pojedynki godnych siebie pilotów są równie dramatyczne, jak wewnętrzne zmagania bohaterów, których losy naznaczyła wieloletnia wojna

Czytelnik śledzi emocjonującą konfrontację trójki jakże różnych kobiecych postaci, które próbują odbudować względem siebie zaufanie, by móc odsłonić swoją skomplikowaną tożsamość. W obliczu kresu wojny poszczególni bohaterowie przechodzą przemianę, przeżywają dylematy moralne i zadają sobie pytania, kim byli kiedyś, kim się stali w czasie wojen i co z nimi będzie, gdy nastanie pokój. Jaką cenę przyjdzie im zapłacić za zwycięstwo? Roztrząsają najistotniejsze kwestie dotyczące lojalności, zdrady, zaufania, przyjaźni, odpowiedzialności, prawa do zabijania.

Finał książki przedstawia powojenne wybory i losy członków Eskadry Alfabet

Alexander Freed, autor bestsellerowych powieści ESKADRA ALFABET, napisał również „Battlefront. Kompania Zmierzch” oraz „Łotr 1. Gwiezdne wojny”. W opinii fanów Freed rozumie i kocha GWIEZDNE WOJNY. Sięgnij po książkę i przekonaj się o tym już teraz. Oddajmy głos znawcom GWIEZDNYCH WOJEN: „czuć tu klimat i miłość do tego uniwersum. Jest to zdecydowanie powiew świeżości. Alexander Freed to bardzo utalentowany twórca. Zdecydowany must-read dla fanów STAR WARS”. Z uniwersum STAR WARS nakładem Wydawnictwa Olesiejuk ukazały się książki: Star Wars. Skywalker. Odrodzenie. Opowieść filmowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 645

Oceny
4,4 (7 ocen)
3
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CHRONOLOGIA

Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce….

CZĘŚĆ PIERWSZA

LUDOWE PIE­ŚNI ZAGI­NIO­NYCH CYWI­LI­ZA­CJI

ROZDZIAŁ 1

HYMNY FLOTY STA­REJ REPU­BLIKI

I

Wojna dobie­gła kresu – rzekł admi­rał. – My już o tym wiemy, a wkrótce dotrze to i do Impe­rium.

Gene­rał Hera Syn­dulla pra­wie uwie­rzyła w jego słowa, ale przy­po­mniała sobie w porę, że „tylko rebe­lie roz­kwi­tają dzięki nadziei. Repu­bliki wyma­gają trwal­szego fun­da­mentu”.

Sala odpraw pach­niała ozo­nem i mie­niła się niczym wnę­trze sza­firu o fase­tach z holo­gra­mów, na któ­rych migo­tały i zani­kały nada­wane z całej galak­tyki trans­mi­sje prze­zna­czone dla oczu woj­sko­wych przy­wód­ców Nowej Repu­bliki. Jede­na­ście mie­sięcy temu, po bitwie o Endor, gdy koniec wojny okrzyk­nięto po raz pierw­szy, takie spo­tka­nie byłoby nie do pomy­śle­nia. Teraz, dzięki dwóm cudom, czyli dopiero co odbi­tej sieci prze­kaź­ni­ków nad­prze­strzen­nych i masyw­nym odbior­ni­kom daw­nego impe­rial­nego nisz­czy­ciela, noszą­cego obec­nie nazwę „Wyba­wie­nie”, istoty odpo­wie­dzialne za zwy­cię­stwo Nowej Repu­bliki prze­rzu­cały się rapor­tami niczym piraci dzie­lący się łupami.

– Główne siły wroga się wyco­fały – dodał Gial Ack­bar i mach­nął holo­gra­ficzną dło­nią w stronę nie­wi­docz­nego asy­stenta. Pośrodku pomiesz­cze­nia poja­wiła się mapa gwiezdna. Holo­gra­ficzne głowy – wraz z oso­bami z krwi i kości, które zajęły miej­sca w sali wraz z Herą – sku­piły na niej swoją uwagę. – Coru­scant pozo­staje pod kon­trolą Impe­rium, ale wyco­fu­jące się armady loja­li­stów zrze­kły się pozo­sta­łych tery­to­riów. Wataż­ko­wie i opor­tu­ni­ści nagle zostali pozo­sta­wieni samo­pas. Ich wyeli­mi­no­wa­nie zaj­mie sporo czasu, ale z tej grupy zale­d­wie nie­liczni sta­no­wią poważne zagro­że­nie. Nasze grupy bojowe nawet w tej chwili redu­kują trans­por­towe i pro­duk­cyjne moż­li­wo­ści impe­rial­nych przy­czół­ków.

Na mapie poja­wiły się czer­wone plamy, krwawą barwą wyróż­nia­jące tery­to­ria zaj­mo­wane przez Impe­rium. Nie­bie­skie strzałki, które sym­bo­li­zo­wały sojusz­ni­cze siły Nowej Repu­bliki, ota­czały owo morze czer­wieni. Hera roz­po­znała co więk­sze tery­to­ria oku­po­wane – sek­tor Anoat, sek­tor Faul­theen i Otchłań Chren­to­ań­ską. Coru­scant, gdzie impe­rialny wielki wezyr kon­tro­lo­wał objętą blo­kadą poje­dyn­czą pla­netę zamiesz­ki­waną przez biliony istot żywych, świe­ciło łagod­nie pośrodku mapy. Blady znak przy­po­mi­na­jący kro­plę krwi wska­zy­wał na impe­rialną obec­ność w regio­nie Nyth­lide, gdzie przez ostatni tydzień nisz­czy­ciel „Wyba­wie­nie” prze­ła­my­wał blo­kadę.

Na pierw­szy rzut oka sytu­acja na mapie wyda­wała się pro­sta – Nowa Repu­blika zyskała wyraźną prze­wagę nad siłami wroga. Jed­nak bled­sze linie wska­zy­wały na pewien pro­blem: szlaki odcho­dzące od tuzina punk­tów wio­dły ku obsza­rowi w słabo roz­po­zna­nym regio­nie Zachod­niego Krańca, gdzie poje­dyn­cze gwiazdy ustę­po­wały mgle nie­pew­no­ści. To, co pozo­stało z rze­czy­wi­stego poten­cjału woj­sko­wego Impe­rium – a co admi­rał nazwał przed chwilą siłami loja­li­stów – zgro­ma­dziło się wła­śnie tam, na gra­nicy Nie­zna­nych Regio­nów.

Hera wypro­sto­wała się i prze­mó­wiła gło­sem pozba­wio­nym wszel­kich oznak scep­ty­cy­zmu czy wąt­pli­wo­ści. Ack­bar roz­wa­żał wojnę w obcych jej kate­go­riach. Sku­piał się na przy­pły­wach i odpły­wach flot zamiast na cier­pie­niach śmier­tel­ni­ków zamiesz­ku­ją­cych odbi­jane światy. Jed­nak choć sama kwe­stio­no­wała sto­jącą za tym mądrość, potra­fiła doce­nić artyzm jego podej­ścia.

– Ile dzieli nas od odna­le­zie­nia ukry­tej bazy wroga?

Admi­rał uśmiech­nął się sze­roko i ski­nął bul­wia­stą głową.

– Roz­sy­łamy sondy zaraz po tym, jak tylko opusz­czą linie mon­ta­żowe na Tro­ithe i Meta­lor­nie. Dyrek­tor Wywiadu Nowej Repu­bliki, Crac­ken, prze­każe infor­ma­cje o pew­nych poszla­kach, które pod­da­wane są ana­li­zie. To jak, możemy zacząć od spra­woz­dań dzia­łów…?

Kon­fe­ren­cja obrała znany Herze bieg, a choć Twi’lekanka na­dal słu­chała – każde słowo tra­fiało do buzu­ją­cej czę­ści mózgu, która ana­li­zo­wała aktu­alne infor­ma­cje tak­tyczne i współ­rzędne pod kątem stra­te­gicz­nej przy­dat­no­ści – uświa­do­miła sobie, że mniej uwagi poświęca rapor­tom, a wię­cej emo­cjom zgro­ma­dzo­nych w sali. Airen Crac­ken opo­wia­dał o impe­rial­nych, sta­ra­ją­cych się dzia­łać z ukry­cia. Przy­ta­czał plotki o suro­wym świe­cie oku­po­wa­nym przez całe legiony sztur­mow­ców, a pod poważ­nym i pozor­nie nie­wzru­szo­nym wyra­zem twa­rzy męż­czy­zny Hera roz­po­znała eks­cy­ta­cję dra­pież­nika. Gene­rał Ria zda­wała się prze­mę­czona, ale gdy roz­pra­wiała o kam­pa­nii mają­cej na celu wypę­dze­nie koali­cji impe­rialno-roja­li­stycz­nej z Xago­bah, na jej ustach poja­wił się uśmiech. Syn­dulla nie potra­fiła do końca odczy­tać nastroju admi­rała Ho’ror’tego, ale z jego prych­nięć i pocią­gnięć nosem wywnio­sko­wała, że wyczuwa mie­szankę znu­że­nia i deter­mi­na­cji. Męż­czy­zna opo­wia­dał o ofie­rze zło­żo­nej przez załogi „Nie­za­wod­no­ści” i jej eskort, chcą­cych uda­rem­nić spi­sek uknuty przez jed­nego z sza­lo­nych wezy­rów Pal­pa­tine’a.

Hera zaczęła poświę­cać wię­cej uwagi wła­snym współ­pra­cow­ni­kom – sub­telne ludz­kie fero­mony i gesty zdra­dzały dys­kom­fort – gdy Ack­bar wywo­łał ją po imie­niu.

– A pani grupa bojowa, gene­rał Syn­dullo? Region Nyth­lide jest zabez­pie­czony?

– Cóż, przy­naj­mniej jest pod kon­trolą – odparła. – Dwa krą­żow­niki pod dowódz­twem majora Jauna zostaną na miej­scu, by udzie­lić wspar­cia lokal­nym siłom zbroj­nym. Teraz, gdy grupa bojowa prze­biła się już przez blo­kadę, „Wyba­wie­nie” będzie mogło sku­pić się na głów­nym celu.

– Powrót do łowów? – ryk­nął Ho’ror’te, choć jego basowy głos został znie­kształ­cony przez zakłó­ce­nia.

– Powrót do łowów – przy­tak­nęła Hera. – Kon­ty­nu­ujemy współ­pracę z Wywia­dem Nowej Repu­bliki… – Ski­nęła głową w stronę Crac­kena, choć nie spo­dzie­wała się, że męż­czy­zna odwza­jemni gest, i też się tego nie docze­kała. – …by zlo­ka­li­zo­wać Dwie­ście Czwarty Pułk Impe­rial­nych Myśliw­ców. Odkąd opu­ścił układ Cer­be­ron, potwier­dzi­li­śmy tylko garść obser­wa­cji, ale na­dal jeste­śmy prze­ko­nani, że podą­żamy wła­ści­wym tro­pem. Zabez­pie­cze­nie regionu Nyth­lide nas spo­wol­niło. Jed­nak od tej pory…

– Suge­ro­wała pani w ostat­nim rapor­cie, że Dwie­ście Czwarty – że Skrzy­dło Cie­nia – współ­pra­cuje z loja­li­stami.

Hera nie roz­po­znała głosu osoby, która jej prze­rwała. Ciem­no­włosy męż­czy­zna w cywil­nym ubra­niu znaj­do­wał się na holo­gra­mie sześć metrów na prawo od Ack­bara. Pod jego sto­pami wid­niały napisy iden­ty­fi­ku­jące źró­dło trans­mi­sji: pla­netę Chan­drila.

Tym­cza­sową sto­licę Nowej Repu­bliki. Kanc­lerz Mothma nie mogła uczest­ni­czyć w nara­dzie, ale zazna­czyła swoją obec­ność w inny spo­sób.

– Tak, zakła­damy, że nawią­zali kon­takt – potwier­dziła Hera. – Domy­sły opie­ramy na nasłu­chu łącz­no­ści – o szcze­gó­łach może poin­for­mo­wać gene­rał Crac­ken.

– Czy zatem Dwie­ście Czwarty nie skrywa się wśród innych oddzia­łów loja­li­stów? Pani pościg zapro­wa­dził was daleko od Zachod­niego Krańca.

Hera stłu­miła w zarodku nie­chęć, którą momen­tal­nie poczuła do tego czło­wieka. W końcu jego pyta­nie miało sens.

– Nie mamy pew­no­ści, czym kon­kret­nie zaj­muje się Dwie­ście Czwarty w tej czę­ści galak­tyki, ale jestem prze­ko­nana, że, nie­za­leż­nie od cha­rak­teru dzia­łal­no­ści, Skrzy­dło Cie­nia sta­nowi realne zagro­że­nie. Od bitwy o Endor ponosi odpo­wie­dzial­ność za liczne woj­skowe porażki i straty Nowej Repu­bliki, pośród któ­rych należy wspo­mnieć o ludo­bój­stwie na Nacro­ni­sie i powsta­niu w ukła­dzie Cer­be­ron. Raz za razem demon­stro­wali, do czego są zdolni. Wyrzą­dzali nie­spo­dzie­wane szkody. I bez wąt­pie­nia robią to na­dal.

Zasko­czył ją żar, z jakim wypo­wia­dała te słowa – nie­mal tak bar­dzo jak doradcę Mon Mothmy, który zesztyw­niał i nie­mal cał­ko­wi­cie wyco­fał się poza zasięg holo­ka­mery.

„Znaj­du­jesz się wśród przy­ja­ciół – upo­mniała sie­bie samą. – Może powin­naś zacho­wy­wać się sto­sow­nie do sytu­acji?” Uśmiech­nęła się z czymś, co, miała nadzieję, mogło ucho­dzić za pokorę, a potem dodała:

– Jed­no­cze­śnie jestem prze­ko­nana, że bie­żąca ope­ra­cja już wkrótce dobie­gnie końca. Skrzy­dło Cie­nia nie ma dokąd uciec, a pomimo naszych nie­daw­nych pora­żek nikt w galak­tyce nie jest przy­go­to­wany do tego, by odna­leźć i zneu­tra­li­zo­wać wroga na równi z Eska­drą Alfa­bet i naszą grupą zada­niową.

Ponow­nie odnio­sła wra­że­nie, że ktoś za jej ple­cami poczuł się nie­kom­for­towo. Podej­rze­wała, że wie kto, ale musiała jesz­cze pod­kre­ślić jedną rzecz.

– Jeśli przy­pad­kiem zlo­ka­li­zu­jemy główną impe­rialną flotę, nim zdo­łamy odna­leźć Dwie­ście Czwarty, „Wyba­wie­nie” będzie w sta­nie prze­rwać misję i udzie­lić wspar­cia w innej czę­ści galak­tyki. Jed­nak nie mar­twię się, że przyj­dzie nam wybie­rać mię­dzy jed­nym a dru­gim. Zdo­łamy poko­nać Skrzy­dło Cie­nia. Tak samo jak zdo­łamy poko­nać Impe­rium.

Doradca Mothmy przy­tak­nął żwawo. Dowódcy woj­skowi nie słu­chali jej tak uważ­nie, choć Hera wie­działa, że nie powinna tego brać do sie­bie – wszy­scy przy­byli na naradę z wła­snymi zmar­twie­niami. Współ­pra­co­wali ze sobą na tyle długo, by sobie wza­jem­nie ufać. Gdyby powie­działa, że Dwie­ście Czwarty jest zagro­że­niem, uwie­rzy­liby jej; gdyby powie­działa, że zamie­rza je zneu­tra­li­zo­wać, też daliby jej wiarę.

Przy­szła pora na spra­woz­da­nia z innych regio­nów galak­tyki. Narada zakoń­czyła się sło­wami otu­chy Ack­bara, któ­rych Hera w więk­szo­ści nie usły­szała. Potem roz­bły­sło świa­tło, roz­le­gły się trza­ski i holo­gramy znik­nęły. Hera zamru­gała, by pozbyć się mrocz­ków przed oczami, i usły­szała mia­rowe bucze­nie reak­tora „Wyba­wie­nia”. Jej doradcy pod­nie­śli głos. Bez zwłoki wyda­wała roz­kazy, gdy skie­ro­wali się ku drzwiom sali.

Roz­ma­wiała ze Stor­nve­inem o mody­fi­ka­cji sta­no­wi­ska łącz­no­ści, gdy sto­jący obok młody męż­czy­zna wyko­nał ruch suge­ru­jący, że chciałby odłą­czyć się od grupy. Nie prze­ry­wa­jąc wypo­wie­dzi i nie odwra­ca­jąc głowy, deli­kat­nie poło­żyła dłoń na ramie­niu mło­dzieńca i ści­snęła mate­riał kom­bi­ne­zonu lot­ni­czego. Zatrzy­mał się. Poczuła, jak napina mię­śnie.

Jego oliw­kowa skóra i schludne brą­zowe włosy kon­tra­sto­wały z zaro­stem na policz­kach i bro­dzie. Miał smu­kłą, zwartą syl­wetkę, niczym dziki kot o ciele pozor­nie zbyt chu­dym jak na roz­miary tro­pio­nych ofiar. Gdy Hera skoń­czyła wyda­wać roz­kazy i została sam na sam z mło­dzień­cem, sta­nęła przed nim i spy­tała:

– Nie zamie­rzasz zro­bić ze mnie kłam­czu­chy, prawda?

– Pani gene­rał? – zdzi­wił się Wyl Lark.

– Twoja jed­nostka jest gotowa do star­cia z Dwie­ście Czwar­tym? – spy­tała rze­czo­wym tonem. Wyl i tak trak­to­wał ją z nale­żytą powagą, więc nie zamie­rzała go nie­po­trzeb­nie męczyć. – Eska­dry są gotowe do walki?

Doglą­dała postę­pów Wyla, odkąd chło­pak objął dowódz­two nad puł­kiem myśliw­ców „Wyba­wie­nia”. Odby­wała z nim coty­go­dniową godzinną roz­mowę – poświę­cała mu mniej czasu, niżby sobie tego życzyła, a zara­zem wię­cej, niż pochwa­lali jej doradcy – i nie­mal tyle samo czasu roz­ma­wiała o jego zdol­no­ściach przy­wód­czych z dowód­cami poszcze­gól­nych eskadr. Zda­wała sobie sprawę z poziomu przy­go­to­wa­nia pilo­tów i wie­działa, że choć bra­ko­wało mu doświad­cze­nia, Wyl podej­mo­wał dobre decy­zje w zakre­sie szko­le­nia i przy­dzie­la­nia pilo­tów do misji.

Chciała jedy­nie wie­dzieć, ile on wie. Skrzy­wił się, a Hera zacze­kała na odpo­wiedź.

– Tak – odparł wresz­cie. – Są gotowe. Potrze­bo­wa­li­śmy czasu – wpro­wa­dze­nie zmian tro­chę nas kosz­to­wało – ale teraz piloci już się ze sobą zgrali. Ci, któ­rzy nie starli się dotych­czas ze Skrzy­dłem Cie­nia, szkolą się i ana­li­zują raporty. Ci, któ­rzy już mieli z nim do czy­nie­nia… chcą powtórki, a nie staną się bar­dziej gotowi, prze­sia­du­jąc w han­ga­rze.

– Dadzą radę wygrać? – spy­tała Hera.

– W uczci­wej walce? – Wyl uśmiech­nął się sub­tel­nie. Spra­wiał wra­że­nie zbyt zmę­czo­nego jak na osobę w jego wieku. – Uwa­żam, że… Może. Ale w końcu jesz­cze ni­gdy nie poszło nam dobrze w czo­ło­wym star­ciu ze Skrzy­dłem Cie­nia.

– Zro­bię wszystko, co w mojej mocy, by zapew­nić nam prze­wagę – obie­cała Hera – ale nie­wy­klu­czone, że oko­licz­no­ści ataku będą dale­kie od ide­ału. – Ujrzała sprze­ciw na twa­rzy Wyla i dodała: – Jeśli Skrzy­dło Cie­nia naprawdę jest jed­nym z nie­wielu oddzia­łów loja­li­stów na­dal dzia­ła­ją­cych poza Coru­scant czy Zachod­nim Krań­cem, tym samym jest jed­nym z ostat­nich asów w ręka­wie Impe­rium. A to spra­wia, że jest…

– …war­to­ściowe.

„Uczysz się” – pomy­ślała i poczuła ukłu­cie smutku. Mimo to sta­rała się brzmieć prze­ko­nu­jąco.

– Dokład­nie. Nie chcę, by na­dal dzia­łali, gdy przyj­dzie nam sto­czyć ostat­nią bitwę.

Wspól­nie opu­ścili salę odpraw i wyszli na kory­tarz „Wyba­wie­nia”. Hera zigno­ro­wała chłód wypo­le­ro­wa­nych na połysk czar­nych paneli pod­ło­go­wych, blade oświe­tle­nie i geo­me­tryczne otwory drzwiowe. Kar­ma­zy­nowe kon­tro­lki ostrze­gaw­cze zostały dez­ak­ty­wo­wane, ale nowo­re­pu­bli­kań­skie mody­fi­ka­cje okrętu były zbyt pobieżne, by załoga mogła zapo­mnieć, że znaj­duje się na pokła­dzie daw­nego impe­rial­nego gwiezd­nego nisz­czy­ciela.

Hera odpły­nęła myślami. Gdzieś w odle­głym ukła­dzie gwiezd­nym komo­dor Agate stała na mostku nowo wybu­do­wa­nego nadiriań­skiego okrętu typu Star­hawk. Okręty te powstały poprzez prze­kształ­ce­nie roz­mon­to­wa­nych gwiezd­nych nisz­czy­cieli w jed­nostki znacz­nie potęż­niej­sze i sta­no­wiły chlubę Floty Nowej Repu­bliki – sym­bol wszyst­kiego, co spra­wie­dliwe. Gdyby sprawy poto­czyły się ina­czej – gdyby „Gwiazda Prze­wod­nia” nie została znisz­czona nad Tro­ithe i gdyby nie potrze­bo­wali natych­mia­sto­wego zamien­nika – moż­liwe, że Hera teraz też znaj­do­wa­łaby się na star­hawku, a nie na pokła­dzie naprędce zmo­dy­fi­ko­wa­nej maszyny zagłady.

Nie zazdro­ściła Agate jej dowód­czej roli. Jed­nak spa­ce­ro­wa­nie kory­ta­rzami „Wyba­wie­nia” budziło w niej złe wspo­mnie­nia.

Wyl dotrzy­my­wał jej kroku.

– Ostat­nią bitwę – powtó­rzył jej słowa. – Wie­rzy pani w to, co mówił admi­rał?

– A masz wąt­pli­wo­ści?

– Po pro­stu pamię­tam, co mówiło się po Endo­rze. Od roku gadają o tym, że to już „pra­wie koniec” wojny. – Nie wyczuła gory­czy w jego gło­sie. – Nie mam do nikogo pre­ten­sji, ale naj­bar­dziej ufam pani osą­dowi.

Jak każdy głu­pio uwie­rzyła w to, że wojna dobie­gnie kresu wkrótce po śmierci Impe­ra­tora. Wie­działa, że tak nie będzie, a mimo to uwie­rzyła. Pra­gnęła powrotu do rodziny, a teraz stłu­miła owo pra­gnie­nie, by odpo­wie­dzieć Wylowi tak szcze­rze, jak tylko potra­fiła:

– Wie­rzę Ack­ba­rowi – odparła. – Cią­gle zasta­na­wiam się, czy nie jest zbyt wiel­kim opty­mi­stą, ale fakty mówią same za sie­bie. Impe­rium nie zdoła długo sta­wiać oporu.

Wyl uśmiech­nął się kąci­kiem ust. Hera nie była pewna, czy jej odpo­wiedź go nie prze­ko­nała, czy bory­kał się z innymi myślami. Nie zdą­żyła spy­tać, nim dodał:

– Wkrótce powin­ni­śmy otrzy­mać wia­do­mość od pozo­sta­łych. Ostat­nim razem mówili, że ode­zwą się „jakoś w prze­ciągu sze­ściu godzin”.

– Dobrze. Wró­cimy do roz­mowy, gdy tylko poja­wią się wie­ści.

Wyl uznał jej słowa za koniec roz­mowy i Hera puściła go wolno. Zaprze­pa­ściła szansę, by spy­tać, co go tak nie­po­koi. Przy­pusz­czała, że póź­niej będzie miała to sobie za złe, ale musiała przy­siąść nad pla­nami bitew­nymi, prze­pro­wa­dzić szko­le­nia i zmie­nić osobę na sta­no­wi­sku głów­nego inży­niera. Miała zbyt wiele na gło­wie, pró­bu­jąc dopro­wa­dzić do upadku Impe­rium, i choć roz­terki Wyla były rów­nie ważne i praw­dziwe co każ­dego, wszyst­kie jej pro­blemy nale­żały do pil­nych – nade wszystko zaś kwe­stia Skrzy­dła Cie­nia.

Prawda była taka, że pod­czas spo­tka­nia nie powie­działa wszyst­kiego. Nie wie­działa, czym obec­nie zaj­muje się Dwie­ście Czwarty Pułk Impe­rial­nych Myśliw­ców, ale plotki, które tra­fiały do Nowej Repu­bliki z odizo­lo­wa­nych ukła­dów, mro­ziły krew w żyłach – wyda­wały się zbyt prze­ra­ża­jące, nie­praw­do­po­dobne i nie­wia­ry­godne, by oma­wiać je otwar­cie pod­czas narady.

Już za chwilę – cał­kiem moż­liwe, że „jakoś w prze­ciągu sze­ściu godzin” – dowie się, czy urze­czy­wist­niły się jej naj­gor­sze kosz­mary.

II

Nath Ten­sent zła­pał krwi­sto­czer­wony mate­riał w mię­si­stą pięść i szarp­nął. Jego oczom uka­zał się ster­czący nochal przed­sta­wi­ciela rasy H’nem­the. Gado­po­dobny huma­noid wydał z sie­bie nie­okre­ślony dźwięk, coś pomię­dzy sykiem a skom­le­niem, po czym z nie­spo­dzie­waną zwin­no­ścią prze­śli­zgnął się pod pachą Natha, wymi­nął Chass na Cha­dic i znik­nął w tłu­mie wypeł­nia­ją­cym namiot sprze­daw­ców muszli w Cyrku Cie­le­snych Zachcia­nek.

– Pozy­sku­jesz sobie przy­ja­ciół? – spy­tała Chass.

Nath nie puścił zasłony. Wbił wzrok w The­elinkę. Drobne, sil­nie umię­śnione ciało skry­wało się pod za dużą o kilka roz­mia­rów brą­zową kurtką. Zie­lone włosy obcej przy­po­mi­nały pierw­sze pędy kieł­ku­ją­cej sadzonki.

– Nie potra­fię się oprzeć – oznaj­mił Ten­sent i zaczął się wspi­nać ciem­nymi scho­dami.

Chass prych­nęła, odsu­nęła mate­riał i podą­żyła jego śla­dem. Idąc po scho­dach, Nath oddy­chał głę­boko. Wra­cały do niego dawno zapo­mniane zapa­chy oleju kuchen­nego z Hege­mo­nii Tion, wnętrz­no­ści wiro­nie­to­pe­rzy, wosko­wa­tej woni cri­to­kiań­skiego jedwa­biu. Nagle w jego umy­śle poja­wiło się wspo­mnie­nie pół­na­giego Pitera, któ­rego zawi­nięto weń jak w kokon.

„Stara załoga potra­fiła się nie­źle zaba­wić” – pomy­ślał i uśmiech­nął się, gdy prze­py­chali się przez tłum, by przejść do kolej­nego namiotu. Tu zgro­ma­dzo­nych było mniej i nie wyda­wali się tak oży­wieni. Stali na obrze­żach prze­strzeni wypeł­nio­nej żół­tym dymem. Na niskich ołta­rzach leżały sterty chi­pów, świeczki i gni­jące owoce. Nie­liczni kupcy sprze­da­wali tanie naszyj­niki. Nath zatrzy­mał się tylko na chwilę, by odna­leźć drogę, po czym skie­ro­wał się ku szpa­rze w mate­riale po prze­ciw­le­głej stro­nie namiotu. Zatrzy­mał się, gdy oka­zało się, że Chass spo­gląda na sprze­daw­ców przy ołta­rzach.

– Nie wspo­mnia­łeś, że to jakiś reli­gijny spęd – rzu­ciła.

Nath wzru­szył ramio­nami.

– To tylko otoczka biz­nesu – powie­dział. – Wyrocz­nia ma swój styl, ale poza tym jest tylko bro­ke­rem infor­ma­cji, jakich wielu.

Chass zyg­za­kiem omi­nęła ołtarz i zrów­nała się z Nathem.

– Nie szko­dzi. Po pro­stu daj znać, jak już trzeba będzie strze­lać.

– Jeśli – popra­wił ją star­szy pilot, choć mimo­wol­nie się uśmiech­nął. – Jeśli trzeba będzie strze­lać.

– Dobra, dobra.

Nath zaśmiał się, ale obser­wo­wał Chass kątem oka, gdy prze­cho­dzili przez szparę w mate­riale. Dziew­czyna nie do końca miała poukła­dane w gło­wie, ale tym razem cho­dziło o coś nowego, coś innego niż dotych­cza­sowe bagno nie­uświa­do­mio­nej pogardy do samej sie­bie, gorz­kiej furii i samo­bój­czych impul­sów, w któ­rym się pła­wiła, gdy spo­tkali się po raz pierw­szy. Coś ją gry­zło od opusz­cze­nia układu Cer­be­ron, a gdyby byli sobie bliżsi, moż­liwe, że potra­fiłby stwier­dzić, czy to poten­cjalny pro­blem. Obec­nie… Cóż, Chass znaj­do­wała się na samym dole listy nie­sta­bil­nych emo­cjo­nal­nie towa­rzy­szy broni.

– Kapi­ta­nie Ten­sen­cie – przy­wi­tał go ochry­pły głos, gdy już dotarli do nie­wiel­kiego pomiesz­cze­nia, w któ­rym na skó­rza­nych pasach wisiały okrą­głe ekrany. Oka­lały metro­wej wyso­ko­ści szyję kobiety sie­dzą­cej pośrodku salki. Patrzyła na nich bursz­ty­no­wymi oczyma osa­dzo­nymi w kre­do­wej główce, kiwa­ją­cej się powoli na boki, jakby szyja obcej miała się lada chwila zała­mać pod cię­ża­rem czaszki. – Ile czasu minęło, odkąd ostat­nio wyzna­wa­łeś winy? Trzy lata? Cztery?

– Pomy­li­łaś się o dobrych kilka lat, choć wcale ci się nie dzi­wię – odparł Nath. – Czas szybko leci. No, przy­naj­mniej do chwili, aż zaczyna peł­zać. Otrzy­ma­łaś moją wia­do­mość?

– Tak. A masz dla mnie kolejne trasy patro­lowe?

Nath prze­stą­pił nad niską ławką i usiadł na niej. Sta­rał się pano­wać nad twa­rzą, by nie zdra­dzić, że go zasko­czyła.

– Już od dawna nie robię dla Impe­rium – odparł i powstrzy­mał się, by nie dodać: „Dowia­du­jesz się o tym jako ostat­nia. Kiep­sko jak na Wyrocz­nię”. – A co powiesz na tajem­nice Nowej Repu­bliki?

– O nie łatwiej. Są mniej warte. A co masz do zaofe­ro­wa­nia?

Instynk­tow­nie chciał spoj­rzeć na Chass, by oce­nić jej reak­cję, nim przej­dzie do rze­czy, ale zmu­sił się, by nie spusz­czać wzroku z Wyroczni. Ści­szył głos.

– Ruchy wojsk w Prze­stwo­rzach Hut­tów. Infor­ma­cje przy­da­dzą się każ­demu, kto pro­wa­dzi tam inte­resy.

Wyrocz­nia zmie­niła poło­że­nie jed­nego z wiszą­cych ekra­nów.

– Wąt­pię – odparła.

„Ha, od razu lepiej. Na­dal wie, jak się tar­go­wać”.

Pochy­lił się do przodu.

– Kody deszy­fru­jące Wywiadu prze­zna­czone do trans­mi­sji o prio­ry­te­cie trze­ciego stop­nia. Dzia­ła­jące przez tydzień – a przez ten czas można się wiele dowie­dzieć.

– Lep­sze, ale nie­za­do­wa­la­jące – pod­su­mo­wała Wyrocz­nia. Cienka szyja odchy­liła się do tyłu. Obca prze­wró­ciła bursz­ty­no­wymi oczyma, po czym wypro­sto­wała się i wbiła wzrok w Natha. – Masz kon­szachty z Wywia­dem Nowej Repu­bliki?

– Coś w ten deseń – odparł Nath.

„Pra­cuję dla Wywiadu Nowej Repu­bliki”.

Nasha Gra­vas, pro­te­go­wana zmar­łego Caerna Adana, skon­tak­to­wała się z nim po Cer­be­ro­nie i popro­siła, by pośred­ni­czył mię­dzy Wywia­dem a grupą bojową gene­rał Syn­dulli. Nath zgo­dził się, a teraz miał medal, auto­ry­tet i dostęp do ist­nej skarb­nicy taj­nych infor­ma­cji wywia­dow­czych. Oka­zało się, że zna­le­zie­nie się na skraju śmierci, by ura­to­wać miliardy miesz­kań­ców pla­nety, wiąże się z pew­nymi pro­fi­tami.

– No i? – Wyrocz­nia znie­cier­pli­wiła się.

– Dzie­sięć nazwisk – odparł Nath. – Dzie­się­cioro taj­nych agen­tów, któ­rych wybiorę sam. Bez gwa­ran­cji, że okażą się przy­datni, ale prze­cież na tym polega cała zabawa.

Przy­glą­dał się Wyroczni, ale jego uwa­dze nie uszło chrząk­nię­cie Chass. Jeśli wąt­piła, że ma prawo doko­nać wymiany infor­ma­cji, nie myliła się. Jed­nak był pewien, że nie zain­ter­we­niuje.

Wyrocz­nia przy­mknęła oczy i powio­dła wierzch­nią czę­ścią dłoni po wiszą­cych ekra­nach. Te stuk­nęły o sie­bie. Zaczęły się huś­tać na boki z nie­na­tu­ralną czę­sto­tli­wo­ścią. Wyda­wało się nie­unik­nione, że jeden w końcu ude­rzy w kobietę – jed­nak tak się nie stało, a wkrótce potem oba wytra­ciły pręd­kość. Wyrocz­nia otwo­rzyła oczy i zacze­kała, aż ekrany zatrzy­mają się na dobre, nim znów się ode­zwała.

– Czar­no­plamy Pan, Powier­nik Tajem­nic, przyj­muje waszą ofiarę – powie­działa.

– Czar­no­plamy Pan jak zawsze jest hojny – odparł Nath. Wyrocz­nia podała mu data­pad i pilot wpro­wa­dził doń sze­reg imion i koor­dy­na­tów. Gdy skoń­czył, Wyrocz­nia scho­wała urzą­dze­nie wśród zasłon. – No dobrze – rzekł – to co z tym bło­go­sła­wień­stwem, po które przy­by­li­śmy?

– Sek­tor Croy­nar – odparła Wyrocz­nia.

Nath cze­kał.

Wyrocz­nia mil­czała.

Chass odchrząk­nęła. Nath uniósł dłoń i powie­dział:

– A możemy to zawę­zić do jed­nego układu?

– Sytu­acja może zmie­nić się w każ­dej chwili. Na wasze potrzeby wystar­czy zna­jo­mość sek­tora – odparła obca.

– Możemy już zacząć strze­lać? – spy­tała Chass.

Nath wstał przy wtó­rze trza­sku kolan i zbył pilotkę mach­nię­ciem dłoni.

– Skoro Czar­no­plamy Pan mówi, że wystar­czy sek­tor, wystar­czy sek­tor. Jesz­cze ni­gdy się na tobie nie zawio­dłem, Wyrocz­nio, nie­praw­daż?

– Służę mojemu panu – odparła tamta. – Na cie­bie już pora, kapi­ta­nie Ten­sen­cie, Boha­te­rze z Tro­ithe.

„Wygląda na to, że wie­ści jed­nak dotarły” – pomy­ślał.

Objął Chass i zde­cy­do­wa­nym ruchem wypro­wa­dził ją z sali, tak by nie spro­wo­ko­wała bitki.

– Tutaj zała­twia się sprawy w ten spo­sób – powie­dział pół­szep­tem.

Odtrą­ciła jego rękę i podą­żyli ku scho­dom.

– To dla­czego my tu jeste­śmy, skoro tylko odgry­wamy szopkę i cie­szymy się, że rzu­cili nam jakieś ochłapy? Wywiad naprawdę nie ma od tego wła­snych ludzi?

– Chciał­bym móc powie­dzieć, że tak, ale mają ręce pełne roboty. Zresztą mają do mnie zaufa­nie, że odnajdę Skrzy­dło Cie­nia.

Chass prych­nęła śmie­chem tak mocno, że o mało się nie zakrztu­siła.

– Tobie ufają? Poważ­nie?

– O tyle, o ile – powie­dział, po czym popro­wa­dził towa­rzyszkę plą­ta­niną namio­tów, scho­dów i dra­bi­nek lino­wych.

W Cyrku Cie­le­snych Zachcia­nek pano­wał zgiełk, jaki Nath widział tu po raz pierw­szy. Było znacz­nie gło­śniej niż dotych­czas – nikt już nie oba­wiał się impe­rial­nych patroli, a obec­no­ści Nowej Repu­bliki nie odbie­rano tak ner­wowo. Już pra­wie dotarli do lądo­wisk – spa­ce­ro­wali pod bla­dymi nie­bie­skimi świa­tłami Kom­naty Lubież­nych Holo­gra­mów – gdy Nath o mało nie wpadł na przy­pad­ko­wego prze­chod­nia. Nie­zna­jomy miał wyjąt­kowo sze­ro­kie bary. Jego płaszcz przy­po­mi­nał ban­thę, tyle że od środka – kawałki futra prze­pla­tały się z wzo­rami przy­wo­dzą­cymi na myśl jelita.

– Kapi­ta­nie Ten­sen­cie – ode­zwał się wła­ści­ciel płasz­cza i wbił w Natha pacior­ko­wate oczy. – „Pada na zie­mię niczym liść na wie­trze, gnije jesie­nią, a zimą tkwi pod sza­dzią, aż wresz­cie z roz­padu na nowo powstaje życie i znów odnaj­duje dom wśród kona­rów”.

Twarz natręta wydała się pilo­towi dziw­nie zna­joma. Roz­po­znał frag­ment wier­sza, ale nie potra­fił przy­pi­sać imie­nia do na wpół zapo­mnia­nego olbrzyma. Uznał, że rzuci jedy­nie:

– Kopę lat, bra­chu.

Dostrzegł, że męż­czy­zna wydyma usta. Dłoń zadrżała mu na wyso­ko­ści bio­dra. „Może rwie się do bitki – uznał Nath – choć wie, że raczej prze­gra. Albo czeka na wspar­cie”. Żadna z ewen­tu­al­no­ści go nie cie­szyła.

– Har­gu­sie! – W pamięci Natha wresz­cie otwo­rzyła się odpo­wied­nia klapka. Uśmiech­nął się, przy­po­mi­na­jąc sobie roz­mowy z dni, gdy jako pilot TIE-a wymu­szał opłaty w zamian za „ochronę”. Har­gus zawsze pła­cił ter­mi­nowo, nie pod­ska­ki­wał i nie stwa­rzał pro­ble­mów, ale to było dawno temu i nie­prawda, a nawet jeśli nie zmie­niają się ludzie, z pew­no­ścią zmie­niają się oko­licz­no­ści. – Aleś się, chło­pie, zesta­rzał! Na­dal obsta­wia­cie z ekipą Szlak Kore­liań­ski od dupy strony?

– Z kil­koma zmia­nami. Miło nie pła­cić hara­czu. – Har­gus spoj­rzał ponad ramie­niem Natha. – Sły­sza­łem, że jesteś szy­chą. Wiel­kim boha­te­rem.

– Wie­ści szybko się roz­cho­dzą. Pani na lądo­wi­sku dała nam zniżkę.

Chass zmie­niła pozy­cję, gotowa do biegu lub ataku.

– Teraz? – spy­tała.

– Na to wygląda – zgo­dził się Nath.

Sku­pił się na samym Har­gu­sie, więc nie mógł zlo­ka­li­zo­wać jego ludzi. Miał nadzieję, że Chass pojęła, co do niej należy. Zdzie­lił olbrzyma w brodę i poczuł ból w kłyk­ciach. Głowa prze­ciw­nika pole­ciała do tyłu, a jego dłoń zsu­nęła się z bla­stera na bio­drze. Tłum zaczął się kłę­bić i krzy­czeć. Nath nie odzy­skał jesz­cze na dobre rów­no­wagi, gdy poczuł dłoń Chass mię­dzy łopat­kami. Pilotka popy­chała go w dół i do przodu.

– Ruchy! – zawo­łała.

Usły­szał nad głową skwier­cze­nie bla­ste­ro­wych bły­ska­wic i poczuł cie­pło. Ruszył, a w ślad za nim popę­dziła Chass; była na tyle bli­sko, że poczuł woń jej potu.

– Trzej pomoc­nicy – zamel­do­wała. – Dwa mię­śniaki i droid. Paskudna sonda myśliw­ska.

Przedarli się przez kolejne zasłony. Mogli się roz­dzie­lić i ukryć wśród tłoku, ale Nath uznał, że znaj­dują się jakąś minutę drogi (no, góra trzy) od lądo­wi­ska – lepiej wziąć nogi za pas. Gdy pędził przez namiot z żyw­no­ścią, ode­pchnął łok­ciem kupca obła­do­wa­nego tacami pra­żo­nych chrząsz­czy. Zary­zy­ko­wał i spoj­rzał przez ramię: tłum poru­szał się nie­spo­koj­nie i roz­stę­po­wał. Ujrzał błysk metalu, ale jego mózg nie potra­fił zło­żyć tego w całość. „Przy­naj­mniej już nie strze­lają – pomy­ślał. – Ta cała hała­stra zapew­nia nam osłonę”.

W poło­wie susa chwy­cił za kom­link.

– Przy­go­tuj się do startu – powie­dział. – Może być gorąco! – Nie cze­kał na odpo­wiedź. Wymie­nił kom­link na ręko­jeść bla­stera.

Trzy­dzie­ści sekund póź­niej opu­ścili namioty, wyrwali się z tłumu i popę­dzili śli­skim od desz­czu mar­mu­ro­wym mostem roz­cią­gnię­tym mię­dzy ścianą klifu a lądo­wi­skiem. W ich kie­runku pole­ciał grad wią­zek ener­gii, a Nath modlił się o to, by nie spaść. Patrzył na wła­sne buty, ale uśmiech­nął się, gdy poczuł powiew cie­pła z lądo­wi­ska przed sobą. Gdy zadarł głowę, oka­zało się, że trans­por­to­wiec U-wing wisi metr nad plat­formą z otwartą rampą zała­dun­kową.

Chass wbie­gła na pokład jako pierw­sza. Odwró­ciła się i pocią­gnęła za sobą Ten­senta, sapiąc z wysiłku. Wiązki z bla­stera ude­rzały o ramę drzwi. Na szyję Natha pole­ciał snop iskier.

– Odpo­wiedz ogniem! – zawo­łał w kie­runku kok­pitu.

Pokła­dem szarp­nęło i drzwi się zasu­nęły. Wrogi ostrzał przy­brał na inten­syw­no­ści. U-wing obró­cił się, wal­cząc z gra­wi­ta­cją pla­nety. Nath prze­pchnął się obok Chass, wbiegł do kok­pitu i zajął miej­sce dru­giego pilota. Przez zasnuty mgłą ilu­mi­na­tor dostrzegł po dru­giej stro­nie mostu Har­gusa i jego zaka­pio­rów – jed­nym z nich był wło­chaty bru­tal więk­szy od samego Har­gusa, który zarzu­cał coś na ramię.

„Cho­lerne działko obro­towe?”

Jeśli tak, miało wystar­cza­jącą siłę ognia, by prze­bić się przez ilu­mi­na­tor U-winga i zasy­pać Natha odłam­kami trans­pa­stali.

Zaczął grze­bać przy ste­rach. Odwró­cił się w stronę sie­dzą­cej tuż obok kobiety. Była odziana w pele­rynę i luźną szarą szatę, która przy­pusz­czal­nie została uszyta z pobru­dzo­nych koców i prze­ście­ra­deł. Jej twarz pokry­wała sza­chow­nica chi­ty­no­wych pły­tek – nie­które miały kolor ciem­no­fio­le­towy, inne fio­le­to­wo­ró­żowy i zna­czyła je sieć bia­łych żyłek; nie­które były popę­kane i odbar­wione, inne jasne i gład­kie. W tej mapie kru­szą­cego się świata kryły się głę­boko osa­dzone oczy, które spo­glą­dały na ata­ku­ją­cych.

– Coś się stało, że nie strze­lamy? – spy­tał Nath.

– Nie są impe­rial­nymi – odparła gar­dło­wym szep­tem Kairos.

Nath zaklął i nała­do­wał działa.

– Szcze­gól­nie przy­jemni też nie są.

Zmie­nił usta­wie­nia zasi­la­nia i prze­szedł na celo­wa­nie ręczne. Z odle­gło­ści trzy­dzie­stu metrów mógł spo­pie­lić Har­gusa i jego przy­du­pa­sów.

„I co wtedy? Wie­dzieli, że jesteś boha­te­rem Nowej Repu­bliki. Chcesz kolejną plamę na hono­rze? Uwa­żasz, że sze­fo­stwo podzię­kuje ci za takie dzia­ła­nia dyplo­ma­tyczne?”

Jakoś ura­to­wałby sytu­ację.

„Z dru­giej strony nic dziw­nego, że Har­gus ma z nim kosę. Miał go za to zabić?”

Nie pozna­wał samego sie­bie.

Usły­szał, jak Chass zabez­pie­cza coś w ładowni. Działko obro­towe Har­gusa wyce­lo­wało w U-winga. Nath zaklął, wymie­rzył i wci­snął spust.

Działa trans­por­towca roz­bły­sły i mar­mu­rowy most roz­padł się na kawałki. Tam, gdzie znaj­do­wał się jesz­cze przed chwilą, teraz uno­siły się tumany pyłu. Nie usły­szał reak­cji Har­gusa i jego zbi­rów. Led­wie dostrze­gał ich syl­wetki po dru­giej stro­nie prze­pa­ści. Jed­nak kolejna salwa minęła U-winga o dzie­sięć metrów. Sta­tek uniósł się w powie­trze i Nath spoj­rzał na kon­so­letę. Spraw­dził odczyty ska­ne­rów – nie nad­cią­gała żadna jed­nostka. Zero impul­sów ener­gii czy tor­ped.

„Łagod­nie­jesz z wie­kiem” – pod­su­mo­wał. Nie­wąt­pli­wie Har­gus pomy­ślał to samo. Kto wie, może i Chass.

– Następ­nym razem, gdy będą w nas strze­lać – powie­dział do Kairos – odpo­wiedz ogniem.

Kobieta nie ode­zwała się ani sło­wem. Zajęła się dys­try­bu­cją zasi­la­nia jed­nostki, jakby w ogóle go nie usły­szała.

Nie zdzi­wiło to Natha – led­wie wypo­wie­działa parę słów, odkąd opu­ściła zbior­nik z bactą. Nie miał poję­cia, co o niej myśleć – naprawdę prze­stała być zama­sko­wa­nym dra­pież­ni­kiem czy to, że teraz poznał jej twarz i głos, było tylko złu­dze­niem, a tak naprawdę pozo­sta­wała bez­względną zabój­czy­nią?

Prę­dzej czy póź­niej ktoś będzie musiał ją spy­tać, o co jej, do cho­lery, cho­dzi. Ktoś, kto będzie w sta­nie wydu­sić z niej odpo­wiedź.

– Nie­zły z nas zespół – burk­nął i chwy­cił zestaw słu­chaw­kowy z kon­so­lety. Miał wia­do­mość od Wyroczni dla „Wyba­wie­nia”. Cze­kała ich długa podróż, by prze­ko­nać się, co może ozna­czać.

III

Nad­prze­strzeń wiro­wała wokół myśliwca prze­chwy­tu­ją­cego A-wing, jej kosmiczna ener­gia pie­ściła ilu­mi­na­tor niczym mor­ska piana. Wyl Lark czuł, jak sil­niki jed­nostki pul­sują w rytm odde­chu. Sfa­ty­go­wane sie­dzi­sko pisz­czało i wygi­nało się z każ­dym jego ruchem. Daw­niej uwa­żał, że podróże w nad­prze­strzeni są zara­zem cudowne i prze­ra­ża­jące. Dziś miały cha­rak­ter nie­mal medy­ta­cyjny – zapew­niały chwilę spo­koju przed burzą.

Ile jesz­cze razy przyj­dzie mu tak podró­żo­wać? Ile sko­ków, nim wypełni przy­sięgę zło­żoną star­szyź­nie Domu i Nowej Repu­blice?

Nagle roz­legł się alarm, który wytrą­cił go z roz­my­ślań. Instynk­tow­nie powiódł dło­nią po kon­so­le­cie, nim wyłą­czył sygnał. Zaczęło się odli­cza­nie – nie­spełna minuta do wyj­ścia z nad­prze­strzeni.

– Uwaga, wszyst­kie jed­nostki – powie­dział, uru­cho­miw­szy sys­tem łącz­no­ści – przy­go­tuj­cie się na wyj­ście w ukła­dzie Mid­gor.

W odlud­nym sek­to­rze Croy­nar znaj­do­wały się tylko trzy układy gwiezdne o poten­cjal­nej war­to­ści stra­te­gicz­nej – zna­nych struk­tu­rach, dostęp­nych surow­cach czy for­mach życia. Ozna­czało to, że jeśli dane, które Nath prze­słał na „Wyba­wie­nie”, są wia­ry­godne, mieli szansę jedną do trzech, że Skrzy­dło Cie­nia ocze­kuje ich w bla­do­zie­lo­nym świe­tle mid­gor­skiego słońca. Nie­wiele prze­ma­wiało za war­to­ścią tego układu, ale jeśli Dwie­ście Czwarty despe­racko poszu­ki­wał tech­no­lo­gii czy metalu z odzy­sku, mógł je tu zna­leźć.

Z komu­ni­ka­tora dobie­gały go mel­dunki. „Eska­dra Grad gotowa”. „Eska­dra Flara gotowa”. „Eska­dra Dzi­ku­sów gotowa”.

Ponad trzy­dzie­ści myśliw­ców goto­wych do walki, wśród któ­rych nie było Eska­dry Alfa­bet – Nath i pozo­stali na­dal znaj­do­wali się w dro­dze. Samo „Wyba­wie­nie” pozo­sta­wało w odwo­dzie na wypa­dek zasadzki. Jak to ujęła gene­rał Syn­dulla, misja spro­wa­dzała się do „zbroj­nego reko­ne­sansu”.

Nabrał powie­trza i ode­zwał się ponow­nie.

– Utrzy­muj­cie łącz­ność i nała­duj­cie broń, ale nie podej­muj­cie walki bez roz­kazu. – Usły­szał ner­wo­wość we wła­snym gło­sie, ale nie pró­bo­wał jej zdu­sić. Nie miał obo­wiązku być nie­ustra­szony – musiał jedy­nie wydo­być z pilo­tów to, co w nich naj­lep­sze. – Jeśli gdzieś tam są, tak samo jak my znaj­dują się na gra­nicy wytrzy­ma­ło­ści. Są bar­dzo dobrymi pilo­tami, ale pilo­tami z krwi i kości, a nie mitycz­nymi isto­tami.

– Do tego z ludz­kiej krwi. – Z komu­ni­ka­tora dobiegł wibru­jący sopran Esso­vin – dowód­czyni Flar. – Cien­kiej krwi. Bez urazy, dowódco.

Z gło­śnika docho­dziły stłu­mione chi­choty – głów­nie ze strony Flar.

– Drob­nostka – odparł Wyl.

Piloci X-win­gów Eska­dry Flara nie mieli oka­zji zetrzeć się w walce ze Skrzy­dłem Cie­nia – przy­byli na wezwa­nie gene­rał Syn­dulli, by wes­przeć misję w miej­sce Eska­dry Szpica. Wyl nie miał pre­ten­sji do Esso­vin, że ta błęd­nie oce­niła emo­cjo­nalny wydźwięk chwili. Jed­nak Eska­dra Grad stra­ciła liczne Y-wingi w ukła­dzie Cer­be­ron. Kom­pani Dzi­ku­sów też zgi­nęli z rąk pilo­tów Skrzy­dła Cie­nia – eska­dra skła­dała się z oca­leń­ców z mie­sza­nej grupy sztur­mo­wej z Tro­ithe, korzy­sta­ją­cej głów­nie ze śli­zga­czy i chmur­nych wozów. Wyl tchnął w nią nowe życie i teraz przyj­mo­wała z otwar­tymi rękoma pilo­tów i maszyny, dla któ­rych zabra­kło miej­sca gdzie indziej. Zarówno Eska­dra Grad, jak i Eska­dra Dzi­ku­sów na wła­snej skó­rze prze­ko­nały się o zagro­że­niu, jakie sta­no­wiło Skrzy­dło Cie­nia – podob­nie jak Eska­dra Alfa­bet ucier­piały z powodu powol­nej utraty pilo­tów, jak i maso­wych strat w bru­tal­nych wal­kach. Potrze­bo­wały cze­goś wię­cej niż pyszał­ko­wa­tego humoru. Potrze­bo­wały, by ktoś zauwa­żył, że prze­żyły traumę.

– Szko­li­li­śmy się z myślą o tej misji – powie­dział Wyl. – Nie mają poję­cia, czym się sta­li­śmy.

Modlił się, by się nie oka­zało, że wie­dzie ich na zatra­ce­nie. Poczuł wsty­dliwą ulgę, że nie lecą z nim Nath, Chass i Kairos, jakby ich życie było cen­niej­sze od życia pilo­tów, któ­rych tak dobrze nie poznał. (Choć i z tą trójką ostat­nio nie miał zbyt czę­stego kon­taktu, a z Nathem na­dal się nie pogo­dzili, odkąd poróż­nili się na Tro­ithe).

Blask nad­prze­strzeni ustą­pił, gdy myśli­wiec zaczął spo­wal­niać z wyraź­nym szarp­nię­ciem. Uprząż wbiła się w tors Wyla. Nagle gwiazdy zajęły swoje miej­sca i w ciem­no­ściach poja­wiło się nefry­towe świa­tło gwiazdy układu. Szu­miało mu w gło­wie. Spoj­rzał na kon­so­letę. Pró­bo­wał zin­ter­pre­to­wać odczyty, ale czuj­niki na­dal się reka­li­bro­wały.

– Coś odbie­ram! – Usły­szał rze­czowy, służ­bowy komu­ni­kat Vitale, kobiety, z którą flir­to­wał i z którą pra­wie się zaprzy­jaź­nił, nim został jej prze­ło­żo­nym na Tro­ithe. – Trzy, może cztery jed­nostki.

– Ode­bra­łem, Dzi­ku­sko Dwa – odparł. Ure­gu­lo­wał sen­sory, poczuł krze­piące ter­ko­ta­nie prze­łącz­ni­ków przez mate­riał ręka­wiczki i potwier­dził odczyt Vitale. Ekran radaru zami­go­tał, co wska­zy­wało na obec­ność w ukła­dzie zaszy­fro­wa­nych impe­rial­nych sygna­łów.

– Dzi­kusy i Grad, utrzy­muj­cie pozy­cję – zarzą­dził. – Flary, podą­żaj­cie za mną, przyj­rzymy się temu z bli­ska.

Z gło­śnika dobie­gły potwier­dze­nia. Wyl zwięk­szył ciąg i odbił w kie­runku jasnych punk­tów na ekra­nie. Gdy już obrał kurs, wszech­świat wydał mu się nie­ru­chomy, a ryczące dysze jego sil­ni­ków bez­silne w obli­czu tego bez­ru­chu. O tym, że fak­tycz­nie prze­miesz­cza się w bez­kre­sie prze­strzeni kon­wen­cjo­nal­nej, infor­mo­wały go tylko kon­tro­lki na kon­so­le­cie i odle­głe świa­tła innych myśliw­ców.

Minęła nie­mal minuta, nim zauwa­żył dro­biny na tle ciem­no­ści. Czuj­niki osza­co­wały masę i pręd­kość odle­głych jed­no­stek. Były zbyt duże, by mogły być myśliw­cami, ale znów za małe na fre­gaty – moż­liwe, że okażą się kano­nier­kami, ale Wyl nie potra­fił okre­ślić typu. Nie posia­dał ency­klo­pe­dycz­nej wie­dzy Yriki Quell.

„Quell”.

Wielu przy­ja­ciół Wyla ponio­sło śmierć w walce, jed­nak utrata Quell róż­niła się od utraty Sono­ga­riego czy Saty Neeka.

– Musimy je ziden­ty­fi­ko­wać – zarzą­dził. – Ktoś potrafi je roz­po­znać?

– Jedna z odle­glej­szych jed­no­stek przy­po­mina mi impe­rialny frach­to­wiec – odparł Ghor­dansk. Ghor­dansk miał odpo­wiedź na każde pyta­nie. W poło­wie przy­pad­ków oka­zy­wało się, że pra­wi­dłową. – Do tego pruje cząst­kami – może to wyciek radio­ak­tywny?

Wyl odbił w bok, by zmie­nić wek­tor natar­cia. Kon­tury dro­bin impe­rial­nych jed­no­stek migo­tały, jakby ich osłony buzo­wały ener­gią albo…

Znów spraw­dził odczyty i zwró­cił uwagę na sygna­tury cieplne.

– Utrzy­muj­cie dystans – powie­dział. – Wyko­nam prze­lot.

Prze­kie­ro­wał ener­gię do dysz i prze­szedł na otwarty kanał. Nabrał pręd­ko­ści, by skró­cić dystans dzie­lący go od wro­giej for­ma­cji. Znie­kształ­cone dźwięki zako­do­wa­nych wia­do­mo­ści odbi­jały się echem w kok­pi­cie. Zmru­żył oczy i wychy­lił się w uprzęży, aż dro­biny nabrały ostro­ści – kan­cia­ste, czarne bryły, wyraź­nie impe­rialne, choć pozba­wione dra­pież­nych kątów gwiezd­nego nisz­czy­ciela. Wzdłuż burt tań­czyły wyła­do­wa­nia elek­tryczne i pło­mie­nie, które ula­ty­wały w próż­nię.

– Tu dowódca pułku myśliw­skiego Wyl Lark do jed­no­stek impe­rial­nych. Jak wygląda wasza sytu­acja?

Wie­dział, że może mieć do czy­nie­nia z zasadzką – przy­nętą pozo­sta­wioną przez Skrzy­dło Cie­nia, by zwa­biła jed­nostki Nowej Repu­bliki. Impe­rialne frach­towce mogły być bom­bami pułap­kami, a w oko­licy rów­nie dobrze mogły czaić się myśliwce TIE.

I wtedy nade­szła odpo­wiedź, zbyt znie­kształ­cona, by mógł ją zro­zu­mieć.

– Tu Wyl Lark. Pro­szę powtó­rzyć.

– Tu kapi­tan Oul­to­var Misk z frach­towca „Dia­mond Tor”. Potrze­bu­jemy pomocy i jeste­śmy gotowi się pod­dać. Powta­rzam: pod­da­jemy się!

Wyl zbli­żył się na odle­głość strzału. Nagle coś roz­bły­sło. Odwró­cił głowę. Oba­wiał się ostrzału z tur­bo­la­se­rów, a zamiast tego ujrzał erup­cję ognia i sto­pio­nego metalu na bak­bur­cie frach­towca.

To nie była pułapka. A przy­naj­mniej takie miał wra­że­nie.

„Moż­liwe, że to coś znacz­nie gor­szego”.

– Kapi­ta­nie Misk? – wywo­łał impe­rial­nego. – Co się przy­da­rzyło pań­skiemu kon­wo­jowi?

Roz­mówca zawa­hał się, po czym odpo­wie­dział. Prze­ry­wały mu zakłó­ce­nia i mecha­niczny jazgot.

– Bra­li­śmy udział w walce. Zaata­ko­wały nas myśliwce TIE. Uniesz­ko­dli­wiły nasze jed­nostki eskor­towe w prze­ciągu paru minut i odle­ciały.

– Dla­czego? – spy­tał Wyl. – Jaki mie­liby w tym cel?

– Nie wiem. Byli­śmy… Dzia­ła­li­śmy pod roz­ka­zami Rady Yomo. Musiało się to nie spodo­bać jed­nej z pozo­sta­łych frak­cji, która posta­no­wiła na nas zapolo…

Odpo­wiedź nagle się urwała. Począt­kowo Wyl uznał, że cho­dzi o pro­blemy z trans­mi­sją, ale wtedy usły­szał gło­śny oddech, który prze­szedł w łka­nie.

– Impe­rialni prze­ciwko impe­rial­nym – mówił głos. – Tak obec­nie wygląda wojna. Rodzina prze­ciwko rodzi­nie, wbrew wszel­kim przy­się­gom. Jak możemy… Zamier­za­cie nam pomóc?

Wyl skrzy­wił się, jakby ktoś go ude­rzył.

– Oczy­wi­ście. Oczy­wi­ście, że pomo­żemy. Nie ruszaj­cie się stąd, nad­cią­gają kolejne jed­nostki.

Prze­słał sygnał „Wyba­wie­niu” i naka­zał eska­drom, by pod­le­ciały bli­żej i pomo­gły w ewa­ku­acji i oce­nie szkód. Pró­bo­wał dzia­łać tak, by myśliwce nie wysta­wiały się na ostrzał, a jed­no­cze­śnie mogły asy­sto­wać w akcji ratun­ko­wej. Nie mieli do czy­nie­nia z pułapką, a przy­naj­mniej nie pułapką zasta­wioną przez „Dia­mond Tor” i pozo­stałe frach­towce, ale to nie ozna­czało jesz­cze, że nie­bez­pie­czeń­stwo minęło.

Pod­czas pracy wró­ciły do niego słowa kapi­tana Miska. Zacho­dził w głowę, do czego zdolne jest Skrzy­dło Cie­nia, i myślał o wszyst­kich okru­cień­stwach, jakich dopu­ściło się Impe­rium po bitwie o Endor. Wtedy nie był ich świad­kiem, ale czy­tał o Ope­ra­cji Popiół – o mor­dzie świa­tów takich jak Nacro­nis, które nie sta­no­wiły żad­nego zagro­że­nia dla Impe­rium.

Zasta­na­wiał się, jakie jesz­cze cze­kają ich kosz­mary, teraz, gdy Impe­rium zna­la­zło się w tak roz­pacz­li­wej sytu­acji.

ROZDZIAŁ 2

„TREN MULI­STEGO MORZA” (PIEŚŃ POGRZE­BOWA Z NACRO­NISA)

I

Planeta uno­sząca się za ilu­mi­na­to­rem cięż­kiego frach­towca była brą­zowo-zie­lo­nym klek­sem. Oży­wiały ją jedy­nie trzy różowe księ­życe, któ­rych ruch po nie­bo­skło­nie był zauwa­żalny bez asy­sty urzą­dzeń pomia­ro­wych tylko wtedy, gdy się im naprawdę przy­glą­dano, tak jak nie­które chmury cza­sami zdają się zawie­szone nie­ru­chomo w prze­stwo­rzach. Temu obra­zowi towa­rzy­szyły prze­wi­ja­jące się na ilu­mi­na­to­rze rzędy danych doty­czą­cych odłam­ków znaj­du­ją­cych się na bak­bur­cie jed­nostki i odczy­tów ener­ge­tycz­nych z powierzchni pla­nety, które nie­mal z pew­no­ścią wska­zy­wały na obec­ność topor­nie zbu­do­wa­nych gene­ra­to­rów pól ochron­nych. Jed­nak Soran sku­piał wzrok na środ­ko­wym księ­życu. Uznał, że nadaje mu to wygląd osoby głę­boko pogrą­żo­nej w myślach.

– Tu puł­kow­nik Soran Keize z krą­żow­nika „Yadeez”, dowódca Dwie­ście Czwar­tego Pułku Impe­rial­nych Myśliw­ców. W odpo­wie­dzi na zdra­dliwe czyny Rady Yomo, do któ­rych mię­dzy innymi należą sprze­ciw wobec roz­kazu wiel­kiej admi­rał Slo­ane, naka­zu­ją­cego prze­ka­za­nie środ­ków do sek­tora D’Ael­goth, odmowa uzna­nia pra­wo­wi­tego władcy Impe­rium na Coru­scant oraz sojusz z Syn­dy­ka­tem Shior­tuun, zosta­li­śmy wysłani, by wymie­rzyć waszemu światu srogą karę.

Prze­mowa nie wyma­gała od niego wiel­kiego sku­pie­nia. Nie­mniej był winien swo­jej zało­dze – i swoim ofia­rom – zacho­wa­nie choćby pozo­rów powagi. Zaczerp­nął głę­boko powie­trza, poczuł kąśliwą mie­dzianą woń pozo­stałą po daw­nych trans­por­tach rudy i dodał:

– W prze­ciągu następ­nych dwu­dzie­stu czte­rech godzin pla­neta Fedo­voi End sta­nie się miej­scem, które nie będzie się już nada­wało do zamiesz­ka­nia. Ist­nie­nie Rady Yomo dobie­gnie kresu wraz z oku­po­wa­nym przez nią tery­to­rium. Guber­na­tor Bra­shan, gene­rał Tuluh i ich zbrod­ni­cze kohorty zostaną wyma­zani z kart dzie­jów. Nie pod­lega to nego­cja­cji. Nie zaak­cep­tu­jemy pod­da­nia świata. Każdy zdrajca zosta­nie uka­rany.

„Trwa Ope­ra­cja Popiół” – pomy­ślał, choć nie wypo­wie­dział tych słów na głos. W ostat­nich tygo­dniach dopro­wa­dził prze­mowę do per­fek­cji. Uznał, że nie musi poda­wać szcze­gó­łów misji.

Odwró­cił wzrok od różo­wego księ­życa i przyj­rzał się twa­rzom człon­ków załogi mostka. Kadetka Coora – pod­po­rucz­nik Coora, musiał przy­po­mnieć sam sobie, mimo że oso­bi­ście ją awan­so­wał – zbyt mocno wychy­liła się nad kon­so­letą tak­tyczną, by ukryć zde­ner­wo­wa­nie. Porucz­nik Heiro­rius rzu­cał czę­ste spoj­rze­nia Nenve­zowi, kapi­ta­nowi o obwi­słym pod­bródku, gdy ten ude­rzał laską o posza­rzałą ze sta­ro­ści pod­łogę pokładu. Soran sły­szał za ple­cami łagodny oddech wła­snej dorad­czyni.

Wszystko w nor­mie. Ponow­nie utkwił wzrok w ilu­mi­na­to­rze.

– Pozo­sta­łym miesz­kań­com świata ofe­ruję wybór. Daw­niej byli­ście impe­rial­nymi – nie tylko z nazwy, jak obec­nie, lecz rów­nież z serca i z hie­rar­chii. Może­cie stać się nimi ponow­nie, ale tylko jeśli zaak­cep­tu­je­cie koniec swo­ich nie­lo­jal­nych prze­ło­żo­nych i pla­nety, na któ­rej obec­nie prze­by­wa­cie. Na nowo poprzy­się­gnij­cie wier­ność praw­dzi­wemu Impe­rium. Opuść­cie Fedo­voi End i dołącz­cie do nas na orbi­cie, a będzie­cie mogli pomóc Dwie­ście Czwar­temu w jego misji…

„W misji uni­ce­stwie­nia każ­dego świata splu­ga­wio­nego przez impe­rial­nych, któ­rzy odwa­żyli się uwol­nić od cie­nia Impe­ra­tora”.

– …a jeśli nie macie kwa­li­fi­ka­cji, by pomóc w tej misji, zosta­nie­cie ode­skor­to­wani do punktu zbor­nego impe­rial­nej floty. Tak czy ina­czej ist­nie­nie Fedo­voi End dobiega końca. Odmó­wi­cie, a wasz czas rów­nież się skoń­czy.

Dla nie­któ­rych był to wła­ściwy wybór – dla tych, któ­rzy dys­po­no­wali wła­snymi stat­kami i któ­rzy nie byli prze­trzy­my­wani na muszce przez słu­gu­sów Rady Yomo. Jed­nak nawet część osób będą­cych w sta­nie dołą­czyć do Skrzy­dła Cie­nia zaak­cep­tuje śmierć jako alter­na­tywę. Nie­któ­rzy pozo­staną lojalni wobec Rady Yomo z przy­czyn ide­olo­gicz­nych bądź prag­ma­tycz­nych – będą woleli polec w walce w obro­nie pla­nety, zwią­zani z domem pra­daw­nymi wię­zami. Uznają groźby Sorana za blef albo będą się łudzić, że są w sta­nie powstrzy­mać jego siły. Mogą też uznać, że pozo­sta­ło­ści praw­dzi­wego Impe­rium są już na tyle nie­wiel­kie, że nie warto im ślu­bo­wać posłu­szeń­stwa.

Soran potra­fił wykrze­sać z sie­bie tyle współ­czu­cia, że nie czer­pał przy­jem­no­ści z ich nie­uchron­nej śmierci, ale i nie uchy­lał się od swo­jej powin­no­ści. Prze­ka­zał Dwie­ście Czwarty Pułk Impe­rial­nych Myśliw­ców w ręce wiel­kiej admi­rał Slo­ane w okre­ślo­nym celu, a ten nie miał nic wspól­nego z mrzon­kami, że Impe­rium zapo­bie­gnie swo­jemu stop­nio­wemu upad­kowi. Pro­blemy Dwie­ście Czwar­tego w ukła­dzie Cer­be­ron jedy­nie utwier­dziły go w prze­ko­na­niu, że Skrzy­dło Cie­nia potrze­bo­wało poczu­cia celu, by prze­trwać, i nauczyły go, że ist­nieje moralna koniecz­ność, by dostrze­gał coś wię­cej niż tylko swój oddział i wziął odpo­wie­dzial­ność za wszyst­kich impe­rial­nych żoł­nie­rzy, któ­rych spo­tka na swo­jej dro­dze. A teraz, gdy uni­ce­stwiał świat za świa­tem, odkrył, że jego ludzie kar­nie przy­stę­pują do powie­rzo­nych im obo­wiąz­ków. Gdy uzu­peł­niali oddział o świeżą krew, świę­to­wali; gdy zestrze­li­wali myśliwce TIE i zamie­niali mia­sta w szklane pusty­nie, mieli się za patrio­tów msz­czą­cych się na zdraj­cach, któ­rzy zaprze­pa­ścili szansę na szyb­kie zwy­cię­stwo po śmierci Impe­ra­tora.

Zada­nie, powie­rzone mu przez wielką admi­rał Slo­ane, nie było tym, jakie wybrałby sam. Ale było wystar­cza­jące. Potrze­bo­wał praw­dzi­wego Impe­rium, by utrzy­mać swo­ich ludzi przy życiu.

Przy­naj­mniej do chwili, aż ich to wszyst­kich zgubi.

– Otrzy­ma­li­śmy jakąś odpo­wiedź? Jaki­kol­wiek sygnał z pla­nety? – spy­tał.

Heiro­rius odwró­cił się od sta­no­wi­ska łącz­no­ści.

– Nie, puł­kow­niku. Wykry­wamy na powierzchni skoki ener­gii – sądzę, że ładują działa jonowe.

Heiro­rius dołą­czył do Skrzy­dła Cie­nia na Dyb­bro­nie III, gdy tam­ten świat został znisz­czony w trak­cie dru­giej odsłony Ope­ra­cji Popiół. Soran mógł jedy­nie przy­pusz­czać, że męż­czy­zna roz­pa­mię­ty­wał to, co się tam wtedy wyda­rzyło, choć wete­ran o dwu­dzie­sto­let­nim stażu był zbyt dobrym fachow­cem, by dać to po sobie poznać.

– Dobrze. Prze­każ­cie roz­kaz: wcho­dzimy. Eskor­towce zajmą pozy­cję przy księ­ży­cach. Koman­dor Bro­osh popro­wa­dzi myśliwce TIE w atmos­ferę.

Do tej pory na mostku pano­wała cisza, przez którą prze­bi­jały się jedy­nie szum maszyn i melo­die kon­so­let, jed­nak po tych sło­wach dał się sły­szeć szmer. Załoga prze­ka­zy­wała roz­kazy i trans­mi­to­wała cele. Prze­wi­ja­jące się po ilu­mi­na­to­rze bie­żące infor­ma­cje zmie­niały barwy i nabie­rały inten­syw­no­ści, w miarę jak eska­dry TIE obie­rały wyzna­czone kursy, a więk­sze jed­nostki przy­go­to­wy­wały się, by zapew­nić im ogień osło­nowy. Do eskor­tow­ców „Yadeez” nale­żały para wypo­sa­żo­nych na nowo, nie­ob­sa­dzo­nych w pełni kor­wet typu Raider, piracka kano­nierka pozy­skana z zabez­pie­czo­nych dowo­dów rze­czo­wych na Dyb­bro­nie i jed­nostka wywia­dow­cza, którą ogo­ło­cono ze sprzętu i przy­go­to­wano do walki. Eska­dry TIE sta­no­wiły impe­rialny stan­dard jedy­nie przez kon­trast z jed­nostkami eskorty. Prze­pi­sowe pod­ze­społy ustą­piły miej­sca łata­ni­nie czę­ści, a daw­niej jed­no­lite składy pod­sta­wo­wych maszyn TIE dziś uwzględ­niały myśliwce TIE Inter­cep­tor, TIE Bom­ber i TIE Stri­ker, a także inne dzi­waczne maszyny zare­kwi­ro­wane ofia­rom Dwie­ście Czwar­tego.

Żadna jed­nostka Skrzy­dła Cie­nia nie dys­po­no­wała wystar­cza­jącą siłą ognia, by zamie­nić Fedo­voi End w pozba­wioną życia kupę skały. Jed­nak od czasu bitwy o Endor musieli opa­no­wać sztukę impro­wi­za­cji, a pierw­sza Ope­ra­cja Popiół już udo­wod­niła, że każda pla­neta ma jakąś sła­bość.

– Myśliwce TIE zmie­rzają wprost ku sto­licy? – zapy­tała dorad­czyni Sorana, sto­jąca po pra­wej za jego ple­cami.

– Naj­ła­twiej wyeli­mi­no­wać pla­ne­tarne sys­temy obronne, by potem przejść do praw­dzi­wej pracy.

– Może i naj­ła­twiej, ale co z korzy­ściami, jakie zapew­nia panika wzbu­dzana wśród sił wroga?

Soran zmarsz­czył czoło i obró­cił się. Porucz­nik Yrica Quell stała ze skrzy­żo­wa­nymi rękoma. Miała na sobie luźną koszulkę z ciem­nego mate­riału, która nie ukry­wała zbyt dobrze jej wychu­dłego ciała. Gdy spo­tkał ją po raz pierw­szy, wydała mu się wysmu­kła, ale krzepka niczym sta­lowy dźwi­gar; teraz jed­nak dźwi­gar został pocięty i prze­ro­biony na dru­cianą siatkę.

– Pro­szę wyja­śnić – popro­sił Soran tonem instruk­tora zwra­ca­ją­cego się do ucznia.

– Już wysłali w naszą stronę to, co mieli. Sta­no­wią praw­dziwe zagro­że­nie jedy­nie z bli­skiej odle­gło­ści. Gdy­by­śmy naj­pierw zaata­ko­wali obszary pod­bie­gu­nowe, ow­szem, pozna­liby nasz plan, ale i tak zabra­kłoby im mobil­no­ści, by nas powstrzy­mać. Im dłu­żej prze­cią­gniemy misję, tym więk­szy strach wzbu­dzimy. A wystra­szeni z pew­no­ścią zaczną popeł­niać błędy.

– Zapew­ni­li­by­śmy im czas na przy­go­to­wa­nia – zauwa­żył Soran. – Załóżmy, że nasza ocena ich poten­cjału jest nie­do­kładna – gdy­by­śmy wresz­cie zaata­ko­wali sto­licę, ryzy­ko­wa­li­by­śmy utratę myśliw­ców. I pilo­tów.

Quell zamru­gała prze­krwio­nymi oczyma, nie­mal w pełni przy­sło­nię­tymi przez kosmyki wło­sów.

– Rów­nie dobrze mogłoby się oka­zać, że Rada Yomo została oba­lona przez samych oby­wa­teli. Nie­moż­liwe, by sytu­acja na pla­ne­cie była sta­bilna. Prze­ra­żeni cywile i loja­li­ści mogą zacząć ze sobą współ­pra­co­wać, o ile zapew­nimy im nieco czasu.

Soran roz­wa­żył argu­ment. Pomysł Quell był zasadny, ale i obar­czony ryzy­kiem. Jego dorad­czyni suge­ro­wała, by wpro­wa­dził nie­wia­dome do rów­na­nia, które już pra­wie zostało roz­wią­zane, a mimo to…

– Dobrze – odparł. W ostat­nich tygo­dniach prze­ko­nał się, że może pole­gać na instynk­tach Quell, choć nie zawsze może im ufać.

Odwró­cił się zbyt szybko, by zauwa­żyć jej reak­cję, choć wyobra­żał sobie ten sam bez­na­miętny wyraz twa­rzy, jaki przy­brała, odkąd dotarła na pokład „Yadeez”. Wydał nowe roz­kazy Heiro­riu­sowi i głosy na mostku sub­tel­nie zmie­niły ton. Przez ilu­mi­na­tor na­dal prze­la­ty­wały dane. Odcze­kał minutę, potem dwie. Bacz­nie stu­dio­wał pole bitwy w poszu­ki­wa­niu cze­go­kol­wiek, co by wzbu­dziło jego nie­po­kój – dru­giej czę­ści sił wroga ukry­tej za jed­nym z księ­ży­ców, pod­ziem­nych pla­ne­tar­nych sys­te­mów obron­nych o zasięgu więk­szym niż ich działa jonowe – ale niczego takiego nie zna­lazł.

Pierw­sze bom­bowce TIE dotarły nad pół­nocną pokrywę lodową. Soran zmie­nił czę­sto­tli­wość kanału na mostku i wysłu­chał, jak koman­dor Bro­osh wydaje roz­kaz, by spu­ściły ładunki nad strefą doce­lową. Obrazy trans­mi­to­wane przez myśliwce uka­zy­wały kru­sze­jący lód, który w oka­mgnie­niu zmie­niał się w parę. Więk­sze frag­menty lodu wokół kra­wę­dzi leja wpa­dały do środka, a w powie­trze wzno­siły się kłęby gazów uwię­zio­nych pod powierzch­nią od tysiąc­leci.

Soran odwró­cił wzrok od ekranu i gestem przy­cią­gnął uwagę Nenveza.

– Pro­szę po mnie posłać, jeśli będę potrzebny – powie­dział i poma­sze­ro­wał ku wła­zowi pro­wa­dzą­cemu z mostka do cen­tral­nego kory­ta­rza. Usły­szał za sobą kroki, ale się nie obej­rzał.

Poko­nał może sześć metrów, gdy znów usły­szał głos Quell. Zna­leźli się już poza zasię­giem słu­chu załogi mostka.

– Nie nad­zo­ruje pan misji?

Nie zatrzy­mał się.

– Nie.

– To misja bojowa.

– Póki nie doj­dzie do kontr­ataku, tak naprawdę to pro­jekt geo­in­ży­nie­ryjny.

– Jest pan ich dowódcą. – Jej głos był zapra­wiony gory­czą.

– I wyda­łem im roz­kazy. Wie­rzę, że wypeł­nią je bez potrzeby dro­bia­zgo­wego nad­zoru. Mam inne obo­wiązki, które wyma­gają mojej uwagi.

„Ludo­bój­stwo – pomy­ślał Soran – jest nie­zwy­kle praco-chłon­nym przed­się­wzię­ciem, gdy nie ma się pod ręką Gwiazdy Śmierci”. Pierw­sza Ope­ra­cja Popiół wyko­rzy­sty­wała w tym celu sate­lity kon­troli pogody, trzę­sie­nia ziemi i sztuczne tsu­nami; z kolei atmos­fera Fedo­voi End miała się stop­niowo dege­ne­ro­wać, w miarę jak bom­bowce TIE będą uwal­niały coraz to licz­niej­sze pokłady pod­ziem­nego gazu. Bazy woj­skowe na powierzchni są, rzecz jasna, zabez­pie­czone przed ata­kami che­micz­nymi, ale Skrzy­dło Cie­nia będzie w sta­nie zneu­tra­li­zo­wać zagro­że­nie meto­dami tra­dy­cyj­nymi. Popu­la­cja pla­nety była na tyle mała, że znaj­do­wało się na niej nie­wiele pla­có­wek woj­sko­wych.

Zasta­na­wiał się, czy emo­cjo­nalny cię­żar takiej ope­ra­cji nie jest więk­szy niż ten, który dźwi­gali arty­le­rzy­ści z Gwiazdy Śmierci, eli­mi­nu­jący miliardy jed­nym pocią­gnię­ciem dźwi­gni. Zdu­sił myśl w zarodku – zmu­si­łaby go do wycią­gnię­cia dziw­nych, nie­przy­jem­nych wnio­sków, a prze­cież i tak nie miał wyboru.

Ruszył przed sie­bie. Dorad­czyni nie podą­żyła za nim. Mach­nął dło­nią.

– Może mi pani towa­rzy­szyć, porucz­niku. Chciał­bym zasię­gnąć pani opi­nii.

– Tak jest, sir – odparła Quell. Została przy­wo­łana do porządku, ale nie dała tego po sobie poznać.

Poko­ny­wali plą­ta­ninę kory­ta­rzy. Prze­ci­skali się przez włazy i kucali pod prze­wo­dami i rurami. Zapach sta­rego metalu ustą­pił zapa­chowi gotu­ją­cych się warzyw i tłu­czo­nych zia­ren, potem zapa­chowi potu, a na koniec – zapa­chowi smaru, w miarę jak mijali mesę, kajuty i maszy­now­nię. Sys­temy wen­ty­la­cyjne na gwiezd­nych nisz­czy­cie­lach fil­tro­wały nie­przy­jemne wonie; stu­letni ciężki frach­to­wiec nie był wypo­sa­żony w takie luk­susy. Gdy Soran dotarł do wła­snej kajuty, musiał wpro­wa­dzać kod dostępu trzy razy, nim mecha­nizm zamka zapi­kał i w drzwiach poja­wiła się dwu­cen­ty­me­trowa szpara. By otwo­rzyć je do końca, musiał za nie pocią­gnąć.

Wewnątrz wyko­nał jeden krok i natych­miast zna­lazł się przy krze­śle i biurku. Gestem wska­zał Quell, by usia­dła na jego pry­czy. Wysu­nął z blatu ekran ter­mi­nala i przej­rzał wia­do­mo­ści.

– Chciał pan poroz­ma­wiać? – spy­tała Quell.

– Pro­szę znów opo­wie­dzieć mi o Skru­sze Zdrajcy – pole­cił, po raz pierw­szy, odkąd zeszli z mostka, patrząc wprost na nią.

– A o czym kon­kret­nie?

Bez­sku­tecz­nie pró­bo­wała zama­sko­wać nie­po­kój. Nie­wąt­pli­wie mar­twiła się, że pod­daje ją jakie­muś testowi. Może i tak było – w końcu Yrica Quell sta­no­wiła nie­wia­domą – choć świa­do­mie nie ucie­kał się do pod­stępu.

– Wcze­śniej powie­działa pani, że tacy jak ona – impe­rialni, któ­rzy prze­szli na stronę Nowej Repu­bliki, a któ­rzy nie zostali powo­łani do sił zbroj­nych – zna­leźli się nie­jako w sta­nie zawie­sze­nia, jakby świat o nich zapo­mniał.

– Zga­dza się.

– Od tam­tej pory minęły całe mie­siące. Co się z nimi wszyst­kimi stało?

– Ma pan na myśli to, czy na­dal tam są? – Quell zacze­kała. Gdy Soran przy­tak­nął, dodała: – Może nie tam kon­kret­nie, ale strze­lam, że na­dal pozo­stają w sta­nie zawie­sze­nia. Wąt­pię, czy Nowa Repu­blika przyj­muje wielu dezer­te­rów tyle mie­sięcy po Endo­rze… moż­liwe, że wobec tego zamknęła Skru­chę Zdrajcy na dobre. Prze­nio­sła naj­gor­sze szu­mo­winy do sta­łej pla­cówki wraz ze wszyst­kimi, któ­rych pla­nują osą­dzić i uka­rać.

– Uważa pani, że po jej ucieczce wzmoc­nili środki bez­pie­czeń­stwa w pla­cówce?

– Moż­liwe. Choć wąt­pię, że zale­żało im na tyle, by prze­zna­czyć na to zasoby.

Soran znów przy­tak­nął. Bacz­nie przy­glą­dał się Quell. Pozwo­lił błą­dzić myślom. Gdy opo­wia­dała o Skru­sze Zdrajcy, mówiła z bez­na­mięt­no­ścią ana­li­tyka, nie z pasją kogoś, kto doświad­czył upo­ko­rzeń. Nie powinno go to dzi­wić – Quell ni­gdy nie przy­zna­łaby się do utraty kon­troli. Wal­czy­łaby, by zacho­wać sto­icką god­ność w obec­no­ści prze­ło­żo­nego – jed­nak w ten spo­sób two­rzyła mię­dzy nimi prze­paść, któ­rej nie był w sta­nie poko­nać.

W końcu wła­śnie on odpo­wia­dał za to, że tra­fiła do Skru­chy Zdrajcy. To on uświa­do­mił jej, że wojna została prze­grana, że znisz­czy samą sie­bie, jeśli zosta­nie w Dwie­ście Czwar­tym, by kon­ty­nu­ować pierw­szą Ope­ra­cję Popiół. Koniec koń­ców to on naka­zał jej, by zde­zer­te­ro­wała. Po wszyst­kim sam opu­ścił oddział w złud­nej nadziei, że inni podążą jego śla­dem. Gdy Quell została pochwy­cona i była prze­słu­chi­wana w ocze­ki­wa­niu na wyrok, a rebe­lianci rekru­to­wali wśród jej kom­pa­nów z pla­cówki, sam został wędrow­cem Devo­nem.

W okre­sie, który spę­dzili z dala od Skrzy­dła Cie­nia, oboje prze­ko­nali się, że Nowa Repu­blika nie­chęt­nie wyba­cza błędy. Pod­czas gdy Devon powró­cił do Dwie­ście Czwar­tego, gdy dowie­dział się o tra­ge­dii nad Pan­dem Nai – nowo­re­pu­bli­kań­skim ataku, który dopro­wa­dził do śmierci puł­kow­nik Sha­kary Nuress i o mało nie spo­wo­do­wał znisz­cze­nia pla­nety – Quell gniła i mio­tała się, aż wresz­cie stra­ciła wszelką nadzieję, że ułoży sobie życie na nowo pod wła­dzą kanc­lerz Mothmy. Powie­działa mu, że ucie­kła i zlo­ka­li­zo­wała Skrzy­dło Cie­nia w ukła­dzie Cer­be­ron.

A od tam­tej pory? Na tyle, na ile mógł, potwier­dził jej histo­rię. Uznał, że jest wystar­cza­jąco wia­ry­godna. Jasne, zna­la­zły się w niej luki, celowe pomi­nię­cia i zata­je­nia, wska­zu­jące na to, że prawda jest nieco bar­dziej skom­pli­ko­wana. Uznał jed­nak, że w więk­szo­ści jest z nim szczera, a teraz pono­sił za nią odpo­wie­dzial­ność.

Zaofe­ro­wał jej pozy­cję dorad­czyni. Z powo­ła­nia była pilotką, ale naj­pierw bra­ko­wało dla niej TIE-a, a potem, gdy odzy­skali trzy uszko­dzone TIE Stri­kery i dołą­czyli je do pułku, sama uznała, że inni piloci bar­dziej potrze­bują maszyn. Walka wyraź­nie strau­ma­ty­zo­wała ją do tego stop­nia, że jej uni­kała. Soran nie miał o to do niej pre­ten­sji, jed­nak nie potra­fił powie­dzieć, jak dalece się zmie­niła ani co takiego jego wła­sna prze­miana ozna­czała dla ich rela­cji men­tor-uczeń.

– Roz­po­częli pro­cesy poka­zowe – powie­dział. Nie był pewien, na jak długo pogrą­żył się we wła­snych myślach. Quell oka­zała zain­te­re­so­wa­nie tema­tem jedy­nie z uprzej­mo­ści. – Fara Yadeez tra­fiła pod sąd. Oskar­żono ją o rażące naru­sze­nia praw istot świa­do­mych – jakby to, że była ostat­nią guber­na­tor układu Cer­be­ron, ozna­czało, że musi zapła­cić za grze­chy wszyst­kich poprzed­ni­ków. – Wbił wzrok w ekran i przej­rzał jakiś tuzin lini­jek wia­do­mo­ści i mel­dun­ków. – Nie wąt­pię, że nie­któ­rzy impe­rialni żoł­nie­rze dopu­ścili się prze­ra­ża­ją­cych czy­nów, ale jakie są szanse, że zostaną pod­dani słusz­nej, spra­wie­dli­wej oce­nie przez swo­ich wro­gów?

– Pyta­nie reto­ryczne? – spy­tała Quell.

– Nie. Miała pani wię­cej do czy­nie­nia z Nową Repu­bliką niż ja.

Na te słowa Quell się skrzy­wiła.

– Nie jestem pewna, co w tych oko­licz­no­ściach zna­czą słowa „słusz­ność” i „spra­wie­dli­wość”.

– A Impe­rium było spra­wie­dliwe? – spy­tał Soran. Mógł dodać: „Że znisz­cze­nie Nacro­nisa czy Fedo­voi End jest spra­wie­dliwe?”, ale tylko zra­niłby Quell. Niczego by jej nie nauczył.

– Nie – odparła.

– Zatem musi pani uwa­żać, że słusz­ność, spra­wie­dli­wość – czym­kol­wiek by nie były – nie spro­wa­dzają się do zachcia­nek siły poli­tycz­nej, która aku­rat znaj­duje się u wła­dzy. Są czymś wię­cej.

– Skoro pan tak mówi – odparła. – Ale nie potra­fię powie­dzieć czym.

– Zatem pro­szę sobie zadać pyta­nie: czy rebe­lianci są w sta­nie zapew­nić swoim wro­gom spra­wie­dliwy osąd?

Na twa­rzy Quell rezy­gna­cja ustą­piła miej­sca gorz­kiemu roz­ba­wie­niu. Spra­wiała wra­że­nie kobiety, która wła­śnie prze­grała grę, a jed­no­cze­śnie była zachwy­cona sty­lem swo­jego prze­ciw­nika.

– Nie. Nie wydaje mi się.

– Mimo to nas osą­dzą, a gdy my będziemy pró­bo­wać ujść przed ich spra­wie­dli­wo­ścią, sta­niemy się… – Uniósł dłoń. Zamie­rzał wska­zać ściany, znaj­du­jące się za nimi gwiazdy i bez­ce­lowe dzieło znisz­cze­nia doko­nu­jące się na pla­ne­cie. Quell obser­wo­wała go wycze­ku­jąco, ale choć wie­dział, że jego dorad­czyni jest zmę­czona roz­le­wem krwi, prze­siąk­nięta śmier­cią, nie znał jej już na tyle dobrze, by w jej obec­no­ści wypo­wia­dać słowa, które mogłyby zostać uznane za zdra­dziec­kie.

Z opre­sji wyba­wił go dźwięk dobie­ga­jący z kory­ta­rza. Zamek kajuty zamru­czał i drzwi odsu­nęły się o dwa cen­ty­me­try. Quell wstała z pry­czy. Soran naka­zał jej gestem, by usia­dła, a sam pod­szedł do wej­ścia.

Nie ujrzał niczego przez szparę. Nie usły­szał też żad­nego nowego dźwięku. Szyb­kim, gwał­tow­nym ruchem odsu­nął drzwi. Po dru­giej stro­nie stała istota w czer­wo­nej sza­cie, która zamiast twa­rzy miała skru­szoną szklaną płytkę. Jedna ręka zwi­sała luźno u jej boku, ucięta w poło­wie dłu­go­ści mię­dzy łok­ciem a ramie­niem. Postać byłaby cał­ko­wi­cie nie­ru­choma, gdyby nie rąbek szaty, deli­kat­nie falu­jący nad posadzką wokół nie­obec­nych nóg.

Za szklaną tar­czą poja­wiła się na chwilę pomarsz­czona twarz, ale zaraz ponow­nie znik­nęła, jakby została wydo­byta z mroku przez nagłą bły­ska­wicę.

– Sprze­ciw! – zawył głos. – Sprze­ciw! Sprze­ciw!

Twarz nale­żała do zmar­łego Impe­ra­tora, ale głos już nie.

– Czego on chce? – spy­tała Quell.

– Niczego, co mógłby wyra­zić sło­wami – odparł Soran. – Jeśli Posła­niec Impe­ra­tora na­dal ma dla nas prze­sła­nie, spo­czywa ono zamknięte wewnątrz jego syn­te­tycz­nego mózgu.

Maszyna jesz­cze przez chwilę stała w progu, a potem, jakby poczuła się obra­żona, odwró­ciła się i, uno­sząc się nad posadzką, odda­liła kory­ta­rzem.

Soran poczuł, że dudni mu serce. Wypu­ścił z sykiem powie­trze. Daw­niej był prze­ko­nany, że pozbył się Posłańca na dobre – był zwia­stu­nem Ope­ra­cji Popiół, ucie­le­śnie­niem korup­cji zże­ra­ją­cej dawne Impe­rium, nie­po­ko­ją­cym Skrzy­dło Cie­nia od cza­sów bitwy o Endor. Myślał, że ten już znik­nął, jed­nak droid powró­cił. Gdy Soran uległ wresz­cie swej furii i skru­szył szklaną tar­czę, Posła­niec nie zare­ago­wał.

Choć to marna pocie­cha, był zado­wo­lony, że jego ludzie są zbyt pochło­nięci misją, by odda­wać cześć maszy­nie. (Przy­po­mniał sobie Norda Kan­den­dego na pokła­dzie „Aerie”, który zło­żył Posłań­cowi per­wer­syjną ofiarę krwi). Próby, jakim zostali pod­dani w ukła­dzie Cer­be­ron, spra­wiły, że oddział sku­pił się na prze­ży­ciu, a od tam­tej pory wyzwa­nia zwią­zane z Ope­ra­cją Popiół – codzienny kie­rat w służ­bie Impe­rium, nawią­zy­wa­nie kon­tak­tów z sojusz­ni­kami i współ­uczest­nic­two w ogól­nych dzia­ła­niach Floty – odwró­ciły uwagę człon­ków pułku od zabo­bo­nów, któ­rym daw­niej ule­gali, gdy ich umy­sły próż­no­wały. Przy­naj­mniej na chwilę obecną. Izo­la­cja powo­do­wała zagu­bie­nie; hie­rar­chia zapew­niała trzeź­wość umy­słu.

Jakże chęt­nie Skrzy­dło Cie­nia poświę­ciło się nowej Ope­ra­cji Popiół. Byli zbyt wdzięczni, że otrzy­mali cel, by długo zasta­na­wiać się nad naturą ich obo­wiąz­ków.

– Może pani odejść – powie­dział do Quell.

– Sir?

Odstą­pił od otwar­tych drzwi i zmu­sił się do tego, by choć nie­znacz­nie się uśmiech­nąć, by dać do zro­zu­mie­nia Quell, że to nie ona była winna zmiany jego nastroju.

– Powinna pani odpo­cząć. Jeśli misja na Fedo­voi End będzie miała tak pro­sty prze­bieg, na jaki się zanosi, ode­tchniemy chwilę. Przed nami kolejne misje. Cze­kają nas poważne wyzwa­nia.

Quell przy­glą­dała się mu bacz­nie. Nie­mal spo­dzie­wał się, że spyta: „Jakie misje?”, jed­nak dorad­czyni w końcu ski­nęła głową i prze­szła obok, wycho­dząc na kory­tarz. Soran zasu­nął za nią drzwi.

Miał przed sobą mnó­stwo pracy: mel­dunki, plotki i wia­do­mo­ści nad­cią­ga­jące z całej galak­tyki, które sunęły po ekra­nie, orgia znisz­cze­nia, doko­nu­jąca się na pobli­skiej pla­ne­cie, a także kwe­stia Quell i tego, czego mógł się po niej spo­dzie­wać.

Jed­nak obec­nie mie­lił w myślach słowa maszyny.

„Sprze­ciw! Sprze­ciw! Sprze­ciw!”

ROZDZIAŁ 3

„UPA­DEK KHUN­TA­VA­RY­ANU”(BAL­LADA NIE­ZNA­NEGO POCHO­DZE­NIA)

I

Tu puł­kow­nik Soran Keize z krą­żow­nika „Yadeez”, dowódca Dwie­ście Czwar­tego Pułku Impe­rial­nych Myśliw­ców. W odpo­wie­dzi na zdra­dliwe czyny Rady Yomo, do któ­rych mię­dzy innymi należą sprze­ciw wobec roz­kazu wiel­kiej admi­rał Slo­ane, naka­zu­ją­cego prze­ka­za­nie środ­ków do sek­tora D’Ael­goth, odmowa uzna­nia pra­wo­wi­tego władcy Impe­rium na Coru­scant oraz sojusz z Syn­dy­ka­tem Shior­tuun, zosta­li­śmy wysłani, by wymie­rzyć waszemu światu srogą karę.

Ciemne włosy mówią­cego oka­lały kwa­dra­tową twarz o cien­kich ustach. Męż­czy­zna prze­ma­wiał bez­na­mięt­nym tonem pato­loga odczy­tu­ją­cego raport z autop­sji. Hera Syn­dulla led­wie się mu przy­glą­dała. Widziała holo­na­gra­nie już trzy razy, a teraz liczyło się tylko to, jak zgro­ma­dzeni w sali zare­agują na tę kosz­marną wia­do­mość.

Wokół ciem­nego stołu kon­fe­ren­cyj­nego zasie­dli Wyl Lark, Kairos, Chass na Cha­dic i Nath Ten­sent – pozo­stali przy życiu człon­ko­wie grupy, którą Caern Adan nazwał „grupą zada­niową Nowej Repu­bliki roz­pra­co­wu­jącą Dwie­ście Czwarty Pułk Impe­rial­nych Myśliw­ców”. Mil­czeli. Blask błę­kit­nego świa­tła holo­gramu odbi­jał się w ich twa­rzach. Hera wbiła w nich wzrok, jakby w ten spo­sób mogła prze­nik­nąć ich myśli – zro­zu­mieć, dla­czego Wyl i Nath sie­dzą tak daleko od sie­bie, dla­czego Chass na Cha­dic tak mocno zaci­ska szczękę i wpa­truje się tępo w prze­strzeń, dla­czego wycią­gnięte dło­nie Kairos drgają, jakby pilotka U-winga była nie­wi­domą, bada­jącą kon­tur twa­rzy Keizego.

Nie miała wąt­pli­wo­ści, że są roz­ko­ja­rzeni, ale musiała wie­dzieć, czy są gotowi.

Na nagra­niu wybrzmiała ostat­nia groźba i holo­gram znik­nął. W sali odpraw „Wyba­wie­nia” włą­czyły się świa­tła. Piloci wypro­sto­wali się na krze­słach i Hera prze­rwała ciszę.

– Nagra­nie pocho­dzi sprzed trzech dni – oznaj­miła. – Było zapę­tlone i nada­wane na paśmie, do któ­rego zyska­li­śmy dostęp dzięki impe­rial­nemu kon­wo­jowi – jakby ktoś spe­cjal­nie wygło­sił tę groźbę. Nie otrzy­ma­li­śmy jesz­cze infor­ma­cji o sytu­acji na Fedo­voi End. Możemy jedy­nie zało­żyć, że Skrzy­dło Cie­nia już wyco­fało się z układu. – Mówiła dalej. Sta­rała się zacho­wać jed­no­lity ton głosu, by zdu­sić w zarodku gniew. – Według ostat­nich dostęp­nych danych Fedo­voi End zamiesz­ki­wało pół miliona woj­sko­wych wraz z rodzi­nami. Pla­neta była przede wszyst­kim pla­cówką woj­skową, fakt – ale nie widzie­li­śmy takiej masa­kry od cza­sów Ope­ra­cji Popiół.

Nath sark­nął, jakby jej słowa w ogóle go nie zdzi­wiły. Dło­nie Kairos znaj­do­wały się cen­ty­metr nad bla­tem biurka.

– Impe­rium pożera swo­ich – skwi­to­wała Chass.

– Tak – zgo­dziła się Hera. – Loja­li­ści przy­stą­pili do wojny z frak­cjami roz­ła­mo­wymi – i biada cywi­lom, któ­rzy znajdą się na linii ognia.

– Soran Keize – powie­dział Wyl. – Sły­sze­li­śmy już o nim.

Nie uża­lał się. Był sku­piony. „Dobrze – pomy­ślała Syn­dulla. – Wiem, że nie jest wam łatwo”.

– Sły­sze­li­śmy – zaczęła Hera, jed­nak wtedy Nath uniósł palec i Twi’lekanka ski­nęła głową, dopusz­cza­jąc go do głosu.

– Wywiad prze­słał nam pliki około godziny temu – powie­dział star­szy pilot. – Soran Keize, zastępca puł­kow­nik Sha­kary Nuress i as prze­stwo­rzy, żoł­nierz o prze­szło dwu­dzie­sto­let­nim doświad­cze­niu. Wyszko­lił więk­szość kadry, która poświę­ciła życie Skrzy­dłu Cie­nia. Ostat­nio, gdy o nim sły­sze­li­śmy, był majo­rem, ale…

– …ale wtedy sądzi­li­śmy też, że jest mar­twy – skoń­czył za niego Wyl.

Nath znów sark­nął.

– Bo tak nam powie­działa Quell. Z pew­no­ścią nie było go na Pan­dem Nai – po wyeli­mi­no­wa­niu Nuress oddział fak­tycz­nie został pozba­wiony przy­wódcy. Wtedy nie wie­dzie­li­śmy, że Adan dys­po­no­wał poszlaką, według któ­rej Keize żył i znaj­do­wał się w innym miej­scu.

„Co by ozna­czało, że Yrica Quell okła­mała nas w kwe­stii jej men­tora, tak samo jak kła­mała w kwe­stii uczest­nic­twa w Ope­ra­cji Popiół”. Myśl ta poja­wiła się w gło­wie Hery wraz z ukłu­ciem zło­ści i roz­go­ry­cze­nia, któ­rym towa­rzy­szył cię­żar żalu. Nie­za­leż­nie od win Yriki Quell – a tych było wiele – dawna impe­rialna była jej pod­opieczną, a jej udział w ludo­bój­czym ataku na Nacro­nisa został ujaw­niony na kilka godzin przed jej śmier­cią. Hera nie potra­fiła powie­dzieć, co by zro­biła, gdyby była tam na miej­scu – czy by ją przy­tu­liła, zamknęła za jej zbrod­nie, czy może jedno i dru­gie.

„A jeśli sama prze­ży­wasz takie roz­terki, wyobraź sobie, co czują pozo­stali”.

– Adan wie­dział? – spy­tała Kairos led­wie sły­szal­nym gło­sem.

– Popro­sił pod­wład­nych, by przyj­rzeli się prze­szło­ści Quell – odparł Nath – i w ten spo­sób natra­fił na Keizego. Wygląda na to, że opu­ścił Skrzy­dło Cie­nia po Nacro­ni­sie, mniej wię­cej w tym samym cza­sie co Quell. O ile dobrze pamię­tam, w końcu odna­leźli go na błot­ni­stym świe­cie o nazwie Ver­nid. Zmie­nił nazwi­sko, najął się w kopalni… ni­gdy nie usta­li­li­śmy, jakie miał zamiary. Gdy Wywiad wresz­cie dopro­wa­dził do kon­fron­ta­cji, zabił wysła­nych za nim agen­tów i znik­nął.

Nath poru­szył się na krze­śle i skrzy­żo­wał ręce.

– Nie wiemy, kiedy wró­cił do Skrzy­dła Cie­nia, ale Nasha Gra­vas i jej ludzie prze­cze­sują wszyst­kie ślady z Tro­ithe. Nagra­nia z kamer ulicz­nych, ślady bio­lo­giczne, wszystko z czasu, gdy Skrzy­dło Cie­nia było uzie­mione. Wszyst­kie poszlaki łącz­nie wska­zują na to, że przy­naj­mniej od tam­tej pory puł­kiem dowo­dził Keize.

Chass zmarsz­czyła czoło.

– Więc to on ponosi winę za wszystko, co się stało? Znisz­cze­nie „Gwiazdy” i mojego myśliwca?

– Na to wygląda – zgo­dził się Nath.

– Więc i Adan ponosi winę za to, że trzy­mał nas w nie­wie­dzy? O Keizem? O Quell? – Oczy Chass roz­bły­sły. – A może to Quell ponosi winę za to, że zapo­mniała wspo­mnieć o tym, że jej dawny szef-mor­derca na­dal się wozi po galak­tyce?

– Chass… – zaczęła Hera, ale uświa­do­miła sobie, że zwró­ce­nie uwagi pilotce tylko zaogni nastroje, choć nie podo­bał jej się kie­ru­nek, jaki obrała roz­mowa.

Wtrą­cił się Wyl.

– Kiedy zna­leźli go na Ver­ni­dzie… Czy to moż­liwe, że zde­zer­te­ro­wał? Może pró­bo­wał zosta­wić to wszystko?

Chass prych­nęła.

– No to zmie­nił zda­nie.

– Powiedzmy, że to moż­liwe – uznał Nath – ale zga­dzam się z Chass. Ver­nid był jakiś czas temu, a obec­nie… – Mach­nął dło­nią, jakby chciał w ten spo­sób pod­su­mo­wać holo­wia­do­mość.

W sali zapa­no­wał chaos. Nath roz­parł się na krze­śle i zaczął spe­ku­lo­wać na temat kon­tak­tów Keizego z główną flotą impe­rialną. Chass rzu­cała szy­der­cze uwagi o tajem­ni­cach Quell i sekre­tach Wywiadu Nowej Repu­bliki. Wyl zacho­dził w głowę, jak obec­ność Keizego może wpły­nąć na ogólną tak­tykę Dwie­ście Czwar­tego, a jed­no­cze­śnie ukrad­kiem wyświe­tlał infor­ma­cje o Fedo­voi End i sku­pi­skach lud­no­ści na pla­ne­cie.

– Histo­ria się powta­rza – powie­działa Kairos, choć nie sły­szał jej nikt prócz Hery. Nath i Chass nie prze­ry­wali swo­ich mono­lo­gów.

– Histo­ria się powtarza! – tym razem wykrzy­czała ochry­płym gło­sem Kairos.

Pozo­stali zamil­kli.

Hera przy­tak­nęła wolno.

– Tak. Znów mor­dują światy.

Wyglą­dało na to, że jej potwier­dze­nie zado­wo­liło Kairos. Wpa­try­wała się w blat stołu.

– Ile? – spy­tał Wyl. Tym razem Hera spo­strze­gła, że młody pilot jest pełen żalu, ale nie miała do niego pre­ten­sji. – Wiemy? Czy Fedo­voi End jest pierw­sza?

– Nie mamy potwier­dze­nia, ale kapi­tan Misk – dowódca kon­woju – powie­dział, że padły już co naj­mniej trzy pla­nety. – Hera wstała od stołu. Odzy­skała kon­trolę nad spo­tka­niem, choć nie była pewna, czy tego chce. – Dyb­bron III, Kor­tatka, a teraz Fedo­voi End. Wszyst­kie zamil­kły, są mię­dzy nimi podo­bień­stwa i wszyst­kie znaj­dują się nie­mal w linii pro­stej z per­spek­tywy kogoś, kto prze­mie­rza ten region.

– Wiemy, dokąd teraz się wybie­rają? – spy­tał Wyl.

Nath już miał się ode­zwać, ale tym razem Hera nie dopu­ściła go do głosu.

– Jesz­cze nie – odparła. – Tak daleko od Jądra sys­tem prze­kaź­ni­ków jest nie­sta­bilny – trud­niej nam pozy­ski­wać mel­dunki ze świa­tów Nowej Repu­bliki, a co dopiero ze świa­tów impe­rial­nych – więc nie dys­po­nu­jemy wystar­cza­jąco aktu­al­nymi danymi wywia­dow­czymi. Możemy jed­nak domnie­my­wać, że Skrzy­dło Cie­nia będzie kon­ty­nu­owało misję, by znisz­czyć każdą pla­netę oku­po­waną przez impe­rialne frak­cje roz­ła­mowe, a w tym celu… – Zaczerp­nęła powie­trza i od razu je wypu­ściła. – …pod­ję­li­śmy się misji, by je powstrzy­mać. By ura­to­wać życie ich poten­cjal­nym ofia­rom.

Obser­wo­wała twa­rze zgro­ma­dzo­nych, na któ­rych zaczęło się malo­wać zro­zu­mie­nie.

– No dobrze – powie­dział łagod­nie Wyl – ale co z Fedo­voi End i resztą?

– Jed­nostki, które pozo­sta­wi­li­śmy w regio­nie Nyth­lide, miały do nas dołą­czyć po wyko­na­niu zadań na miej­scu, jed­nak prze­kie­ro­wa­łam je do wspo­mnia­nych sys­te­mów w poszu­ki­wa­niu nie­do­bit­ków – oznaj­miła Hera. – Ozna­cza to, że przez pewien czas „Wyba­wie­nie” będzie zdane tylko na sie­bie.

Hera ujrzała, jak Nath spo­gląda na Chass, a potem na Kairos. The­elinka potrzą­sała głową, jakby koły­sała się na lek­kim wie­trze. Kairos wodziła pal­cami nad bla­tem stołu, rysu­jąc nie­wi­dzialne linie. Moż­liwe, że opi­sy­wała w ten spo­sób układy gwiezdne i trasy nad­prze­strzenne. W końcu Nath wzru­szył ramio­nami i powie­dział:

– A ten plan w ogóle został zatwier­dzony przez Senat? – Wyl zaczął coś mówić, ale Nath jesz­cze nie skoń­czył. – Mówimy o misji, która ma pole­gać na obro­nie impe­rial­nych przy­czół­ków. Ryzy­ko­wa­niu życiem naszych sił, by obro­nić wroga.

– Pie­przyć to! – rzu­ciła Chass.

– Te światy zamiesz­kane są przez lud­ność cywilną – zauwa­żył Wyl spo­koj­nym, lecz sta­now­czym gło­sem. – A nawet gdyby tak nie było…

– Lud­ność cywilną, która opo­wia­dała się po stro­nie Impe­rium przez cały rok, odkąd… – mam­ro­tała pod nosem Chass.

Wyl pod­niósł głos.

– …i tak mie­li­by­śmy obo­wią­zek, by…

– Hej, jestem po two­jej stro­nie – oznaj­mił Nath. – Po pro­stu pyta­łem.

– Światy krwa­wią – szep­nęła Kairos. – Gwiazdy krwa­wią.

– Dość tego! – Hera na­dal stała, a jej ostry ton spra­wił, że pozo­stali natych­miast zwró­cili na nią uwagę. – Koniec dys­ku­sji. To ja dowo­dzę tym oddzia­łem. Nie będziemy stać bez­czyn­nie, gdy Skrzy­dło Cie­nia dopusz­cza się kolej­nych okru­cieństw czy uzu­peł­nia siły. Plan jest nastę­pu­jący: miniemy Fedo­voi End i obie­rzemy trasę zgod­nie z naj­bar­dziej uza­sad­nio­nymi przy­pusz­cze­niami doty­czą­cymi kolej­nego celu, wysnu­tymi na pod­sta­wie naj­bar­dziej aktu­al­nych danych wywia­dow­czych. Musi­cie zacząć pra­co­wać z myślą o tym celu i być gotowi do lotów.

Nikt nie zakwe­stio­no­wał jej słów. Tyle dobrego – nie liczyła na wię­cej. Pięć minut póź­niej roz­mowa dobie­gła końca i gene­rał sie­działa przy stole z łok­ciami na bla­cie.

Siłą woli i upo­rem zdo­łała unik­nąć naj­gor­szego. Nikt nie zwró­cił uwagi na to, że nie odpo­wie­działa na pyta­nie Natha doty­czące zgody Senatu. Nikt nie spy­tał, jakie dane wywia­dow­cze powiodą ich ku Skrzy­dłu Cie­nia.

Co do tego pierw­szego… Hera wie­rzyła w demo­kra­cję, w Senat Nowej Repu­bliki i w kanc­lerz Mon Mothmę. Jed­no­cze­śnie wie­działa, że sza­fo­wa­nie życiem nowo­re­pu­bli­kań­skich żoł­nie­rzy, by ura­to­wać upar­cie trwa­ją­cych przy swoim impe­rial­nych, wzbu­dzi kon­tro­wer­sje w sto­licy. Zamie­rzała sta­wiać czoła kon­se­kwen­cjom na bie­żąco.

Co do tego dru­giego… Wywiad Nowej Repu­bliki pokie­ro­wał ich do tej czę­ści galak­tyki dzięki temu, że udało mu się z nasłu­chem. Byłoby głu­potą się spo­dzie­wać, że na­dal będą mieć tyle szczę­ścia i bez trudu powstrzy­mają Skrzy­dło Cie­nia… jed­nak obec­nie szczę­ście było jedyną bro­nią w jej arse­nale.

„Przy­naj­mniej – pomy­ślała ponuro – Soran Keize nie będzie pro­ble­mem, jeśli w ogóle nie odnaj­dziemy Dwie­ście Czwar­tego”.

II

Chass na Cha­dic opu­ściła salę odpraw naj­szyb­ciej, jak tylko mogła. Gdy Syn­dulla skoń­czyła prze­mowę, The­elinka wstała tak gwał­tow­nie, że aż zakrę­ciło się jej w gło­wie. Na zewnątrz, przy wtó­rze nara­sta­ją­cych pomru­ków nie­za­do­wo­le­nia, prze­pchnęła się przez tłum inży­nie­rów, ofi­ce­rów lotu i ana­li­ty­ków danych, po czym wdu­siła przy­cisk tur­bo­windy na końcu kory­ta­rza jakiś tuzin razy.

„Pie­przyć gwiezdny nisz­czy­ciel. Pie­przyć Syn­dullę. Pie­przyć puł­kow­nika Keizego i Skrzy­dło Cie­nia, i Yricę Quell, i wszyst­kich, któ­rzy stoją po stro­nie potwo­rów”.

Brała udział w śmie­cio­wej misji dla śmie­cio­wych ludzi na okrę­cie zbu­do­wa­nym przez Impe­rium, które z każ­dym dniem coraz bar­dziej przy­po­mi­nało Nową Repu­blikę, a teraz jesz­cze ewi­dent­nie mieli wal­czyć o to, by je chro­nić.

„Jeden oprawca równy dru­giemu” – oznaj­mił głos w jej gło­wie. Z początku uznała, że jej wła­sny, ale nie. Pach­niał jak ole­jek różany i deszcz; jak grzyby pora­sta­jące uper­fu­mo­waną twarz. „Ale prze­cież nie dla­tego jesteś wście­kła”.

Była już w tur­bo­win­dzie i cze­kała, aż ta ruszy.

– Nie potrze­buję powodu, by się wście­kać – burk­nęła pod nosem. – Dla­tego jestem taka uro­cza.

Tur­bo­winda zamru­czała. Wyobra­ziła sobie spo­witą ogniem twarz puł­kow­nika Keizego, ale dało jej to mniej satys­fak­cji, niż myślała. Głos w jej gło­wie dopo­wie­dział: „Moc pra­gnie roz­woju życia, spo­koju, wspól­noty. Jed­nak ci, któ­rzy obej­mują wła­dzę, jedy­nie wal­czą mię­dzy sobą, okła­mują cię i poże­rają się nawza­jem żyw­cem. Gdzie jest twoja spo­łecz­ność, Mayu Hal­lik?”.

Prze­stało jej się krę­cić w gło­wie. Spa­dło jej tętno. Opu­ściła tur­bo­windę i zna­la­zła się w han­ga­rze, gdzie na wpół zde­mon­to­wane pod­wie­sze­nia TIE-ów zwi­sały z sufitu niczym abs­trak­cyjne rzeźby w kor­po­ra­cyj­nym lobby. Obsługa płyty krzą­tała się wokół nowo­re­pu­bli­kań­skich myśliw­ców. Sier­żant Ragnell krzyk­nęła coś w jej kie­runku – jakieś ostrze­że­nie? – a Chass omi­nęła wózek widłowy, nim dotarła do celu.