Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Weź udział w kolejnej pasjonującej przygodzie z uniwersum „Gwiezdnych wojen” i przeczytaj trzeci tom trylogii ESKADRA ALFABET. Kliknij i kup książkę na stronie księgarni internetowej Świat Książki już teraz.
Pościg tytułowej eskadry za imperialnym Skrzydłem Cienia trwa i obfituje w pełne dramatyzmu i emocji zwroty akcji i epizody
Akcja serii ESKADRA ALFABET rozgrywa się po obaleniu Imperatora. Wprawdzie jego potęga dogorywa, ale galaktyka wciąż jest nękana niszczycielskimi rajdami Skrzydła Cienia, formacji próbującej przywrócić dawny porządek. Pod wodzą charyzmatycznego Sorana Keizego pułk myśliwców odzyskuje siły i szykuje się do kolejnej zabójczej misji, tym razem chodzi o unicestwienie planety Chadawa. Asy przestworzy z Nowej Republiki, na których czele stoi legendarna Hera Syndulla, zrobią wszystko, by ją udaremnić i położyć kres imperialnej idei. Walki przybierają na sile, a w tle jest realizowana inna misja, podjęta przez Keizego z myślą o ratowaniu żołnierzy.
Kosmiczne starcia maszyn i pojedynki godnych siebie pilotów są równie dramatyczne, jak wewnętrzne zmagania bohaterów, których losy naznaczyła wieloletnia wojna
Czytelnik śledzi emocjonującą konfrontację trójki jakże różnych kobiecych postaci, które próbują odbudować względem siebie zaufanie, by móc odsłonić swoją skomplikowaną tożsamość. W obliczu kresu wojny poszczególni bohaterowie przechodzą przemianę, przeżywają dylematy moralne i zadają sobie pytania, kim byli kiedyś, kim się stali w czasie wojen i co z nimi będzie, gdy nastanie pokój. Jaką cenę przyjdzie im zapłacić za zwycięstwo? Roztrząsają najistotniejsze kwestie dotyczące lojalności, zdrady, zaufania, przyjaźni, odpowiedzialności, prawa do zabijania.
Finał książki przedstawia powojenne wybory i losy członków Eskadry Alfabet
Alexander Freed, autor bestsellerowych powieści ESKADRA ALFABET, napisał również „Battlefront. Kompania Zmierzch” oraz „Łotr 1. Gwiezdne wojny”. W opinii fanów Freed rozumie i kocha GWIEZDNE WOJNY. Sięgnij po książkę i przekonaj się o tym już teraz. Oddajmy głos znawcom GWIEZDNYCH WOJEN: „czuć tu klimat i miłość do tego uniwersum. Jest to zdecydowanie powiew świeżości. Alexander Freed to bardzo utalentowany twórca. Zdecydowany must-read dla fanów STAR WARS”. Z uniwersum STAR WARS nakładem Wydawnictwa Olesiejuk ukazały się książki: Star Wars. Skywalker. Odrodzenie. Opowieść filmowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 645
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce….
LUDOWE PIEŚNI ZAGINIONYCH CYWILIZACJI
HYMNY FLOTY STAREJ REPUBLIKI
Wojna dobiegła kresu – rzekł admirał. – My już o tym wiemy, a wkrótce dotrze to i do Imperium.
Generał Hera Syndulla prawie uwierzyła w jego słowa, ale przypomniała sobie w porę, że „tylko rebelie rozkwitają dzięki nadziei. Republiki wymagają trwalszego fundamentu”.
Sala odpraw pachniała ozonem i mieniła się niczym wnętrze szafiru o fasetach z hologramów, na których migotały i zanikały nadawane z całej galaktyki transmisje przeznaczone dla oczu wojskowych przywódców Nowej Republiki. Jedenaście miesięcy temu, po bitwie o Endor, gdy koniec wojny okrzyknięto po raz pierwszy, takie spotkanie byłoby nie do pomyślenia. Teraz, dzięki dwóm cudom, czyli dopiero co odbitej sieci przekaźników nadprzestrzennych i masywnym odbiornikom dawnego imperialnego niszczyciela, noszącego obecnie nazwę „Wybawienie”, istoty odpowiedzialne za zwycięstwo Nowej Republiki przerzucały się raportami niczym piraci dzielący się łupami.
– Główne siły wroga się wycofały – dodał Gial Ackbar i machnął holograficzną dłonią w stronę niewidocznego asystenta. Pośrodku pomieszczenia pojawiła się mapa gwiezdna. Holograficzne głowy – wraz z osobami z krwi i kości, które zajęły miejsca w sali wraz z Herą – skupiły na niej swoją uwagę. – Coruscant pozostaje pod kontrolą Imperium, ale wycofujące się armady lojalistów zrzekły się pozostałych terytoriów. Watażkowie i oportuniści nagle zostali pozostawieni samopas. Ich wyeliminowanie zajmie sporo czasu, ale z tej grupy zaledwie nieliczni stanowią poważne zagrożenie. Nasze grupy bojowe nawet w tej chwili redukują transportowe i produkcyjne możliwości imperialnych przyczółków.
Na mapie pojawiły się czerwone plamy, krwawą barwą wyróżniające terytoria zajmowane przez Imperium. Niebieskie strzałki, które symbolizowały sojusznicze siły Nowej Republiki, otaczały owo morze czerwieni. Hera rozpoznała co większe terytoria okupowane – sektor Anoat, sektor Faultheen i Otchłań Chrentoańską. Coruscant, gdzie imperialny wielki wezyr kontrolował objętą blokadą pojedynczą planetę zamieszkiwaną przez biliony istot żywych, świeciło łagodnie pośrodku mapy. Blady znak przypominający kroplę krwi wskazywał na imperialną obecność w regionie Nythlide, gdzie przez ostatni tydzień niszczyciel „Wybawienie” przełamywał blokadę.
Na pierwszy rzut oka sytuacja na mapie wydawała się prosta – Nowa Republika zyskała wyraźną przewagę nad siłami wroga. Jednak bledsze linie wskazywały na pewien problem: szlaki odchodzące od tuzina punktów wiodły ku obszarowi w słabo rozpoznanym regionie Zachodniego Krańca, gdzie pojedyncze gwiazdy ustępowały mgle niepewności. To, co pozostało z rzeczywistego potencjału wojskowego Imperium – a co admirał nazwał przed chwilą siłami lojalistów – zgromadziło się właśnie tam, na granicy Nieznanych Regionów.
Hera wyprostowała się i przemówiła głosem pozbawionym wszelkich oznak sceptycyzmu czy wątpliwości. Ackbar rozważał wojnę w obcych jej kategoriach. Skupiał się na przypływach i odpływach flot zamiast na cierpieniach śmiertelników zamieszkujących odbijane światy. Jednak choć sama kwestionowała stojącą za tym mądrość, potrafiła docenić artyzm jego podejścia.
– Ile dzieli nas od odnalezienia ukrytej bazy wroga?
Admirał uśmiechnął się szeroko i skinął bulwiastą głową.
– Rozsyłamy sondy zaraz po tym, jak tylko opuszczą linie montażowe na Troithe i Metalornie. Dyrektor Wywiadu Nowej Republiki, Cracken, przekaże informacje o pewnych poszlakach, które poddawane są analizie. To jak, możemy zacząć od sprawozdań działów…?
Konferencja obrała znany Herze bieg, a choć Twi’lekanka nadal słuchała – każde słowo trafiało do buzującej części mózgu, która analizowała aktualne informacje taktyczne i współrzędne pod kątem strategicznej przydatności – uświadomiła sobie, że mniej uwagi poświęca raportom, a więcej emocjom zgromadzonych w sali. Airen Cracken opowiadał o imperialnych, starających się działać z ukrycia. Przytaczał plotki o surowym świecie okupowanym przez całe legiony szturmowców, a pod poważnym i pozornie niewzruszonym wyrazem twarzy mężczyzny Hera rozpoznała ekscytację drapieżnika. Generał Ria zdawała się przemęczona, ale gdy rozprawiała o kampanii mającej na celu wypędzenie koalicji imperialno-rojalistycznej z Xagobah, na jej ustach pojawił się uśmiech. Syndulla nie potrafiła do końca odczytać nastroju admirała Ho’ror’tego, ale z jego prychnięć i pociągnięć nosem wywnioskowała, że wyczuwa mieszankę znużenia i determinacji. Mężczyzna opowiadał o ofierze złożonej przez załogi „Niezawodności” i jej eskort, chcących udaremnić spisek uknuty przez jednego z szalonych wezyrów Palpatine’a.
Hera zaczęła poświęcać więcej uwagi własnym współpracownikom – subtelne ludzkie feromony i gesty zdradzały dyskomfort – gdy Ackbar wywołał ją po imieniu.
– A pani grupa bojowa, generał Syndullo? Region Nythlide jest zabezpieczony?
– Cóż, przynajmniej jest pod kontrolą – odparła. – Dwa krążowniki pod dowództwem majora Jauna zostaną na miejscu, by udzielić wsparcia lokalnym siłom zbrojnym. Teraz, gdy grupa bojowa przebiła się już przez blokadę, „Wybawienie” będzie mogło skupić się na głównym celu.
– Powrót do łowów? – ryknął Ho’ror’te, choć jego basowy głos został zniekształcony przez zakłócenia.
– Powrót do łowów – przytaknęła Hera. – Kontynuujemy współpracę z Wywiadem Nowej Republiki… – Skinęła głową w stronę Crackena, choć nie spodziewała się, że mężczyzna odwzajemni gest, i też się tego nie doczekała. – …by zlokalizować Dwieście Czwarty Pułk Imperialnych Myśliwców. Odkąd opuścił układ Cerberon, potwierdziliśmy tylko garść obserwacji, ale nadal jesteśmy przekonani, że podążamy właściwym tropem. Zabezpieczenie regionu Nythlide nas spowolniło. Jednak od tej pory…
– Sugerowała pani w ostatnim raporcie, że Dwieście Czwarty – że Skrzydło Cienia – współpracuje z lojalistami.
Hera nie rozpoznała głosu osoby, która jej przerwała. Ciemnowłosy mężczyzna w cywilnym ubraniu znajdował się na hologramie sześć metrów na prawo od Ackbara. Pod jego stopami widniały napisy identyfikujące źródło transmisji: planetę Chandrila.
Tymczasową stolicę Nowej Republiki. Kanclerz Mothma nie mogła uczestniczyć w naradzie, ale zaznaczyła swoją obecność w inny sposób.
– Tak, zakładamy, że nawiązali kontakt – potwierdziła Hera. – Domysły opieramy na nasłuchu łączności – o szczegółach może poinformować generał Cracken.
– Czy zatem Dwieście Czwarty nie skrywa się wśród innych oddziałów lojalistów? Pani pościg zaprowadził was daleko od Zachodniego Krańca.
Hera stłumiła w zarodku niechęć, którą momentalnie poczuła do tego człowieka. W końcu jego pytanie miało sens.
– Nie mamy pewności, czym konkretnie zajmuje się Dwieście Czwarty w tej części galaktyki, ale jestem przekonana, że, niezależnie od charakteru działalności, Skrzydło Cienia stanowi realne zagrożenie. Od bitwy o Endor ponosi odpowiedzialność za liczne wojskowe porażki i straty Nowej Republiki, pośród których należy wspomnieć o ludobójstwie na Nacronisie i powstaniu w układzie Cerberon. Raz za razem demonstrowali, do czego są zdolni. Wyrządzali niespodziewane szkody. I bez wątpienia robią to nadal.
Zaskoczył ją żar, z jakim wypowiadała te słowa – niemal tak bardzo jak doradcę Mon Mothmy, który zesztywniał i niemal całkowicie wycofał się poza zasięg holokamery.
„Znajdujesz się wśród przyjaciół – upomniała siebie samą. – Może powinnaś zachowywać się stosownie do sytuacji?” Uśmiechnęła się z czymś, co, miała nadzieję, mogło uchodzić za pokorę, a potem dodała:
– Jednocześnie jestem przekonana, że bieżąca operacja już wkrótce dobiegnie końca. Skrzydło Cienia nie ma dokąd uciec, a pomimo naszych niedawnych porażek nikt w galaktyce nie jest przygotowany do tego, by odnaleźć i zneutralizować wroga na równi z Eskadrą Alfabet i naszą grupą zadaniową.
Ponownie odniosła wrażenie, że ktoś za jej plecami poczuł się niekomfortowo. Podejrzewała, że wie kto, ale musiała jeszcze podkreślić jedną rzecz.
– Jeśli przypadkiem zlokalizujemy główną imperialną flotę, nim zdołamy odnaleźć Dwieście Czwarty, „Wybawienie” będzie w stanie przerwać misję i udzielić wsparcia w innej części galaktyki. Jednak nie martwię się, że przyjdzie nam wybierać między jednym a drugim. Zdołamy pokonać Skrzydło Cienia. Tak samo jak zdołamy pokonać Imperium.
Doradca Mothmy przytaknął żwawo. Dowódcy wojskowi nie słuchali jej tak uważnie, choć Hera wiedziała, że nie powinna tego brać do siebie – wszyscy przybyli na naradę z własnymi zmartwieniami. Współpracowali ze sobą na tyle długo, by sobie wzajemnie ufać. Gdyby powiedziała, że Dwieście Czwarty jest zagrożeniem, uwierzyliby jej; gdyby powiedziała, że zamierza je zneutralizować, też daliby jej wiarę.
Przyszła pora na sprawozdania z innych regionów galaktyki. Narada zakończyła się słowami otuchy Ackbara, których Hera w większości nie usłyszała. Potem rozbłysło światło, rozległy się trzaski i hologramy zniknęły. Hera zamrugała, by pozbyć się mroczków przed oczami, i usłyszała miarowe buczenie reaktora „Wybawienia”. Jej doradcy podnieśli głos. Bez zwłoki wydawała rozkazy, gdy skierowali się ku drzwiom sali.
Rozmawiała ze Stornveinem o modyfikacji stanowiska łączności, gdy stojący obok młody mężczyzna wykonał ruch sugerujący, że chciałby odłączyć się od grupy. Nie przerywając wypowiedzi i nie odwracając głowy, delikatnie położyła dłoń na ramieniu młodzieńca i ścisnęła materiał kombinezonu lotniczego. Zatrzymał się. Poczuła, jak napina mięśnie.
Jego oliwkowa skóra i schludne brązowe włosy kontrastowały z zarostem na policzkach i brodzie. Miał smukłą, zwartą sylwetkę, niczym dziki kot o ciele pozornie zbyt chudym jak na rozmiary tropionych ofiar. Gdy Hera skończyła wydawać rozkazy i została sam na sam z młodzieńcem, stanęła przed nim i spytała:
– Nie zamierzasz zrobić ze mnie kłamczuchy, prawda?
– Pani generał? – zdziwił się Wyl Lark.
– Twoja jednostka jest gotowa do starcia z Dwieście Czwartym? – spytała rzeczowym tonem. Wyl i tak traktował ją z należytą powagą, więc nie zamierzała go niepotrzebnie męczyć. – Eskadry są gotowe do walki?
Doglądała postępów Wyla, odkąd chłopak objął dowództwo nad pułkiem myśliwców „Wybawienia”. Odbywała z nim cotygodniową godzinną rozmowę – poświęcała mu mniej czasu, niżby sobie tego życzyła, a zarazem więcej, niż pochwalali jej doradcy – i niemal tyle samo czasu rozmawiała o jego zdolnościach przywódczych z dowódcami poszczególnych eskadr. Zdawała sobie sprawę z poziomu przygotowania pilotów i wiedziała, że choć brakowało mu doświadczenia, Wyl podejmował dobre decyzje w zakresie szkolenia i przydzielania pilotów do misji.
Chciała jedynie wiedzieć, ile on wie. Skrzywił się, a Hera zaczekała na odpowiedź.
– Tak – odparł wreszcie. – Są gotowe. Potrzebowaliśmy czasu – wprowadzenie zmian trochę nas kosztowało – ale teraz piloci już się ze sobą zgrali. Ci, którzy nie starli się dotychczas ze Skrzydłem Cienia, szkolą się i analizują raporty. Ci, którzy już mieli z nim do czynienia… chcą powtórki, a nie staną się bardziej gotowi, przesiadując w hangarze.
– Dadzą radę wygrać? – spytała Hera.
– W uczciwej walce? – Wyl uśmiechnął się subtelnie. Sprawiał wrażenie zbyt zmęczonego jak na osobę w jego wieku. – Uważam, że… Może. Ale w końcu jeszcze nigdy nie poszło nam dobrze w czołowym starciu ze Skrzydłem Cienia.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić nam przewagę – obiecała Hera – ale niewykluczone, że okoliczności ataku będą dalekie od ideału. – Ujrzała sprzeciw na twarzy Wyla i dodała: – Jeśli Skrzydło Cienia naprawdę jest jednym z niewielu oddziałów lojalistów nadal działających poza Coruscant czy Zachodnim Krańcem, tym samym jest jednym z ostatnich asów w rękawie Imperium. A to sprawia, że jest…
– …wartościowe.
„Uczysz się” – pomyślała i poczuła ukłucie smutku. Mimo to starała się brzmieć przekonująco.
– Dokładnie. Nie chcę, by nadal działali, gdy przyjdzie nam stoczyć ostatnią bitwę.
Wspólnie opuścili salę odpraw i wyszli na korytarz „Wybawienia”. Hera zignorowała chłód wypolerowanych na połysk czarnych paneli podłogowych, blade oświetlenie i geometryczne otwory drzwiowe. Karmazynowe kontrolki ostrzegawcze zostały dezaktywowane, ale noworepublikańskie modyfikacje okrętu były zbyt pobieżne, by załoga mogła zapomnieć, że znajduje się na pokładzie dawnego imperialnego gwiezdnego niszczyciela.
Hera odpłynęła myślami. Gdzieś w odległym układzie gwiezdnym komodor Agate stała na mostku nowo wybudowanego nadiriańskiego okrętu typu Starhawk. Okręty te powstały poprzez przekształcenie rozmontowanych gwiezdnych niszczycieli w jednostki znacznie potężniejsze i stanowiły chlubę Floty Nowej Republiki – symbol wszystkiego, co sprawiedliwe. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej – gdyby „Gwiazda Przewodnia” nie została zniszczona nad Troithe i gdyby nie potrzebowali natychmiastowego zamiennika – możliwe, że Hera teraz też znajdowałaby się na starhawku, a nie na pokładzie naprędce zmodyfikowanej maszyny zagłady.
Nie zazdrościła Agate jej dowódczej roli. Jednak spacerowanie korytarzami „Wybawienia” budziło w niej złe wspomnienia.
Wyl dotrzymywał jej kroku.
– Ostatnią bitwę – powtórzył jej słowa. – Wierzy pani w to, co mówił admirał?
– A masz wątpliwości?
– Po prostu pamiętam, co mówiło się po Endorze. Od roku gadają o tym, że to już „prawie koniec” wojny. – Nie wyczuła goryczy w jego głosie. – Nie mam do nikogo pretensji, ale najbardziej ufam pani osądowi.
Jak każdy głupio uwierzyła w to, że wojna dobiegnie kresu wkrótce po śmierci Imperatora. Wiedziała, że tak nie będzie, a mimo to uwierzyła. Pragnęła powrotu do rodziny, a teraz stłumiła owo pragnienie, by odpowiedzieć Wylowi tak szczerze, jak tylko potrafiła:
– Wierzę Ackbarowi – odparła. – Ciągle zastanawiam się, czy nie jest zbyt wielkim optymistą, ale fakty mówią same za siebie. Imperium nie zdoła długo stawiać oporu.
Wyl uśmiechnął się kącikiem ust. Hera nie była pewna, czy jej odpowiedź go nie przekonała, czy borykał się z innymi myślami. Nie zdążyła spytać, nim dodał:
– Wkrótce powinniśmy otrzymać wiadomość od pozostałych. Ostatnim razem mówili, że odezwą się „jakoś w przeciągu sześciu godzin”.
– Dobrze. Wrócimy do rozmowy, gdy tylko pojawią się wieści.
Wyl uznał jej słowa za koniec rozmowy i Hera puściła go wolno. Zaprzepaściła szansę, by spytać, co go tak niepokoi. Przypuszczała, że później będzie miała to sobie za złe, ale musiała przysiąść nad planami bitewnymi, przeprowadzić szkolenia i zmienić osobę na stanowisku głównego inżyniera. Miała zbyt wiele na głowie, próbując doprowadzić do upadku Imperium, i choć rozterki Wyla były równie ważne i prawdziwe co każdego, wszystkie jej problemy należały do pilnych – nade wszystko zaś kwestia Skrzydła Cienia.
Prawda była taka, że podczas spotkania nie powiedziała wszystkiego. Nie wiedziała, czym obecnie zajmuje się Dwieście Czwarty Pułk Imperialnych Myśliwców, ale plotki, które trafiały do Nowej Republiki z odizolowanych układów, mroziły krew w żyłach – wydawały się zbyt przerażające, nieprawdopodobne i niewiarygodne, by omawiać je otwarcie podczas narady.
Już za chwilę – całkiem możliwe, że „jakoś w przeciągu sześciu godzin” – dowie się, czy urzeczywistniły się jej najgorsze koszmary.
Nath Tensent złapał krwistoczerwony materiał w mięsistą pięść i szarpnął. Jego oczom ukazał się sterczący nochal przedstawiciela rasy H’nemthe. Gadopodobny humanoid wydał z siebie nieokreślony dźwięk, coś pomiędzy sykiem a skomleniem, po czym z niespodziewaną zwinnością prześlizgnął się pod pachą Natha, wyminął Chass na Chadic i zniknął w tłumie wypełniającym namiot sprzedawców muszli w Cyrku Cielesnych Zachcianek.
– Pozyskujesz sobie przyjaciół? – spytała Chass.
Nath nie puścił zasłony. Wbił wzrok w Theelinkę. Drobne, silnie umięśnione ciało skrywało się pod za dużą o kilka rozmiarów brązową kurtką. Zielone włosy obcej przypominały pierwsze pędy kiełkującej sadzonki.
– Nie potrafię się oprzeć – oznajmił Tensent i zaczął się wspinać ciemnymi schodami.
Chass prychnęła, odsunęła materiał i podążyła jego śladem. Idąc po schodach, Nath oddychał głęboko. Wracały do niego dawno zapomniane zapachy oleju kuchennego z Hegemonii Tion, wnętrzności wironietoperzy, woskowatej woni critokiańskiego jedwabiu. Nagle w jego umyśle pojawiło się wspomnienie półnagiego Pitera, którego zawinięto weń jak w kokon.
„Stara załoga potrafiła się nieźle zabawić” – pomyślał i uśmiechnął się, gdy przepychali się przez tłum, by przejść do kolejnego namiotu. Tu zgromadzonych było mniej i nie wydawali się tak ożywieni. Stali na obrzeżach przestrzeni wypełnionej żółtym dymem. Na niskich ołtarzach leżały sterty chipów, świeczki i gnijące owoce. Nieliczni kupcy sprzedawali tanie naszyjniki. Nath zatrzymał się tylko na chwilę, by odnaleźć drogę, po czym skierował się ku szparze w materiale po przeciwległej stronie namiotu. Zatrzymał się, gdy okazało się, że Chass spogląda na sprzedawców przy ołtarzach.
– Nie wspomniałeś, że to jakiś religijny spęd – rzuciła.
Nath wzruszył ramionami.
– To tylko otoczka biznesu – powiedział. – Wyrocznia ma swój styl, ale poza tym jest tylko brokerem informacji, jakich wielu.
Chass zygzakiem ominęła ołtarz i zrównała się z Nathem.
– Nie szkodzi. Po prostu daj znać, jak już trzeba będzie strzelać.
– Jeśli – poprawił ją starszy pilot, choć mimowolnie się uśmiechnął. – Jeśli trzeba będzie strzelać.
– Dobra, dobra.
Nath zaśmiał się, ale obserwował Chass kątem oka, gdy przechodzili przez szparę w materiale. Dziewczyna nie do końca miała poukładane w głowie, ale tym razem chodziło o coś nowego, coś innego niż dotychczasowe bagno nieuświadomionej pogardy do samej siebie, gorzkiej furii i samobójczych impulsów, w którym się pławiła, gdy spotkali się po raz pierwszy. Coś ją gryzło od opuszczenia układu Cerberon, a gdyby byli sobie bliżsi, możliwe, że potrafiłby stwierdzić, czy to potencjalny problem. Obecnie… Cóż, Chass znajdowała się na samym dole listy niestabilnych emocjonalnie towarzyszy broni.
– Kapitanie Tensencie – przywitał go ochrypły głos, gdy już dotarli do niewielkiego pomieszczenia, w którym na skórzanych pasach wisiały okrągłe ekrany. Okalały metrowej wysokości szyję kobiety siedzącej pośrodku salki. Patrzyła na nich bursztynowymi oczyma osadzonymi w kredowej główce, kiwającej się powoli na boki, jakby szyja obcej miała się lada chwila załamać pod ciężarem czaszki. – Ile czasu minęło, odkąd ostatnio wyznawałeś winy? Trzy lata? Cztery?
– Pomyliłaś się o dobrych kilka lat, choć wcale ci się nie dziwię – odparł Nath. – Czas szybko leci. No, przynajmniej do chwili, aż zaczyna pełzać. Otrzymałaś moją wiadomość?
– Tak. A masz dla mnie kolejne trasy patrolowe?
Nath przestąpił nad niską ławką i usiadł na niej. Starał się panować nad twarzą, by nie zdradzić, że go zaskoczyła.
– Już od dawna nie robię dla Imperium – odparł i powstrzymał się, by nie dodać: „Dowiadujesz się o tym jako ostatnia. Kiepsko jak na Wyrocznię”. – A co powiesz na tajemnice Nowej Republiki?
– O nie łatwiej. Są mniej warte. A co masz do zaoferowania?
Instynktownie chciał spojrzeć na Chass, by ocenić jej reakcję, nim przejdzie do rzeczy, ale zmusił się, by nie spuszczać wzroku z Wyroczni. Ściszył głos.
– Ruchy wojsk w Przestworzach Huttów. Informacje przydadzą się każdemu, kto prowadzi tam interesy.
Wyrocznia zmieniła położenie jednego z wiszących ekranów.
– Wątpię – odparła.
„Ha, od razu lepiej. Nadal wie, jak się targować”.
Pochylił się do przodu.
– Kody deszyfrujące Wywiadu przeznaczone do transmisji o priorytecie trzeciego stopnia. Działające przez tydzień – a przez ten czas można się wiele dowiedzieć.
– Lepsze, ale niezadowalające – podsumowała Wyrocznia. Cienka szyja odchyliła się do tyłu. Obca przewróciła bursztynowymi oczyma, po czym wyprostowała się i wbiła wzrok w Natha. – Masz konszachty z Wywiadem Nowej Republiki?
– Coś w ten deseń – odparł Nath.
„Pracuję dla Wywiadu Nowej Republiki”.
Nasha Gravas, protegowana zmarłego Caerna Adana, skontaktowała się z nim po Cerberonie i poprosiła, by pośredniczył między Wywiadem a grupą bojową generał Syndulli. Nath zgodził się, a teraz miał medal, autorytet i dostęp do istnej skarbnicy tajnych informacji wywiadowczych. Okazało się, że znalezienie się na skraju śmierci, by uratować miliardy mieszkańców planety, wiąże się z pewnymi profitami.
– No i? – Wyrocznia zniecierpliwiła się.
– Dziesięć nazwisk – odparł Nath. – Dziesięcioro tajnych agentów, których wybiorę sam. Bez gwarancji, że okażą się przydatni, ale przecież na tym polega cała zabawa.
Przyglądał się Wyroczni, ale jego uwadze nie uszło chrząknięcie Chass. Jeśli wątpiła, że ma prawo dokonać wymiany informacji, nie myliła się. Jednak był pewien, że nie zainterweniuje.
Wyrocznia przymknęła oczy i powiodła wierzchnią częścią dłoni po wiszących ekranach. Te stuknęły o siebie. Zaczęły się huśtać na boki z nienaturalną częstotliwością. Wydawało się nieuniknione, że jeden w końcu uderzy w kobietę – jednak tak się nie stało, a wkrótce potem oba wytraciły prędkość. Wyrocznia otworzyła oczy i zaczekała, aż ekrany zatrzymają się na dobre, nim znów się odezwała.
– Czarnoplamy Pan, Powiernik Tajemnic, przyjmuje waszą ofiarę – powiedziała.
– Czarnoplamy Pan jak zawsze jest hojny – odparł Nath. Wyrocznia podała mu datapad i pilot wprowadził doń szereg imion i koordynatów. Gdy skończył, Wyrocznia schowała urządzenie wśród zasłon. – No dobrze – rzekł – to co z tym błogosławieństwem, po które przybyliśmy?
– Sektor Croynar – odparła Wyrocznia.
Nath czekał.
Wyrocznia milczała.
Chass odchrząknęła. Nath uniósł dłoń i powiedział:
– A możemy to zawęzić do jednego układu?
– Sytuacja może zmienić się w każdej chwili. Na wasze potrzeby wystarczy znajomość sektora – odparła obca.
– Możemy już zacząć strzelać? – spytała Chass.
Nath wstał przy wtórze trzasku kolan i zbył pilotkę machnięciem dłoni.
– Skoro Czarnoplamy Pan mówi, że wystarczy sektor, wystarczy sektor. Jeszcze nigdy się na tobie nie zawiodłem, Wyrocznio, nieprawdaż?
– Służę mojemu panu – odparła tamta. – Na ciebie już pora, kapitanie Tensencie, Bohaterze z Troithe.
„Wygląda na to, że wieści jednak dotarły” – pomyślał.
Objął Chass i zdecydowanym ruchem wyprowadził ją z sali, tak by nie sprowokowała bitki.
– Tutaj załatwia się sprawy w ten sposób – powiedział półszeptem.
Odtrąciła jego rękę i podążyli ku schodom.
– To dlaczego my tu jesteśmy, skoro tylko odgrywamy szopkę i cieszymy się, że rzucili nam jakieś ochłapy? Wywiad naprawdę nie ma od tego własnych ludzi?
– Chciałbym móc powiedzieć, że tak, ale mają ręce pełne roboty. Zresztą mają do mnie zaufanie, że odnajdę Skrzydło Cienia.
Chass prychnęła śmiechem tak mocno, że o mało się nie zakrztusiła.
– Tobie ufają? Poważnie?
– O tyle, o ile – powiedział, po czym poprowadził towarzyszkę plątaniną namiotów, schodów i drabinek linowych.
W Cyrku Cielesnych Zachcianek panował zgiełk, jaki Nath widział tu po raz pierwszy. Było znacznie głośniej niż dotychczas – nikt już nie obawiał się imperialnych patroli, a obecności Nowej Republiki nie odbierano tak nerwowo. Już prawie dotarli do lądowisk – spacerowali pod bladymi niebieskimi światłami Komnaty Lubieżnych Hologramów – gdy Nath o mało nie wpadł na przypadkowego przechodnia. Nieznajomy miał wyjątkowo szerokie bary. Jego płaszcz przypominał banthę, tyle że od środka – kawałki futra przeplatały się z wzorami przywodzącymi na myśl jelita.
– Kapitanie Tensencie – odezwał się właściciel płaszcza i wbił w Natha paciorkowate oczy. – „Pada na ziemię niczym liść na wietrze, gnije jesienią, a zimą tkwi pod szadzią, aż wreszcie z rozpadu na nowo powstaje życie i znów odnajduje dom wśród konarów”.
Twarz natręta wydała się pilotowi dziwnie znajoma. Rozpoznał fragment wiersza, ale nie potrafił przypisać imienia do na wpół zapomnianego olbrzyma. Uznał, że rzuci jedynie:
– Kopę lat, brachu.
Dostrzegł, że mężczyzna wydyma usta. Dłoń zadrżała mu na wysokości biodra. „Może rwie się do bitki – uznał Nath – choć wie, że raczej przegra. Albo czeka na wsparcie”. Żadna z ewentualności go nie cieszyła.
– Hargusie! – W pamięci Natha wreszcie otworzyła się odpowiednia klapka. Uśmiechnął się, przypominając sobie rozmowy z dni, gdy jako pilot TIE-a wymuszał opłaty w zamian za „ochronę”. Hargus zawsze płacił terminowo, nie podskakiwał i nie stwarzał problemów, ale to było dawno temu i nieprawda, a nawet jeśli nie zmieniają się ludzie, z pewnością zmieniają się okoliczności. – Aleś się, chłopie, zestarzał! Nadal obstawiacie z ekipą Szlak Koreliański od dupy strony?
– Z kilkoma zmianami. Miło nie płacić haraczu. – Hargus spojrzał ponad ramieniem Natha. – Słyszałem, że jesteś szychą. Wielkim bohaterem.
– Wieści szybko się rozchodzą. Pani na lądowisku dała nam zniżkę.
Chass zmieniła pozycję, gotowa do biegu lub ataku.
– Teraz? – spytała.
– Na to wygląda – zgodził się Nath.
Skupił się na samym Hargusie, więc nie mógł zlokalizować jego ludzi. Miał nadzieję, że Chass pojęła, co do niej należy. Zdzielił olbrzyma w brodę i poczuł ból w kłykciach. Głowa przeciwnika poleciała do tyłu, a jego dłoń zsunęła się z blastera na biodrze. Tłum zaczął się kłębić i krzyczeć. Nath nie odzyskał jeszcze na dobre równowagi, gdy poczuł dłoń Chass między łopatkami. Pilotka popychała go w dół i do przodu.
– Ruchy! – zawołała.
Usłyszał nad głową skwierczenie blasterowych błyskawic i poczuł ciepło. Ruszył, a w ślad za nim popędziła Chass; była na tyle blisko, że poczuł woń jej potu.
– Trzej pomocnicy – zameldowała. – Dwa mięśniaki i droid. Paskudna sonda myśliwska.
Przedarli się przez kolejne zasłony. Mogli się rozdzielić i ukryć wśród tłoku, ale Nath uznał, że znajdują się jakąś minutę drogi (no, góra trzy) od lądowiska – lepiej wziąć nogi za pas. Gdy pędził przez namiot z żywnością, odepchnął łokciem kupca obładowanego tacami prażonych chrząszczy. Zaryzykował i spojrzał przez ramię: tłum poruszał się niespokojnie i rozstępował. Ujrzał błysk metalu, ale jego mózg nie potrafił złożyć tego w całość. „Przynajmniej już nie strzelają – pomyślał. – Ta cała hałastra zapewnia nam osłonę”.
W połowie susa chwycił za komlink.
– Przygotuj się do startu – powiedział. – Może być gorąco! – Nie czekał na odpowiedź. Wymienił komlink na rękojeść blastera.
Trzydzieści sekund później opuścili namioty, wyrwali się z tłumu i popędzili śliskim od deszczu marmurowym mostem rozciągniętym między ścianą klifu a lądowiskiem. W ich kierunku poleciał grad wiązek energii, a Nath modlił się o to, by nie spaść. Patrzył na własne buty, ale uśmiechnął się, gdy poczuł powiew ciepła z lądowiska przed sobą. Gdy zadarł głowę, okazało się, że transportowiec U-wing wisi metr nad platformą z otwartą rampą załadunkową.
Chass wbiegła na pokład jako pierwsza. Odwróciła się i pociągnęła za sobą Tensenta, sapiąc z wysiłku. Wiązki z blastera uderzały o ramę drzwi. Na szyję Natha poleciał snop iskier.
– Odpowiedz ogniem! – zawołał w kierunku kokpitu.
Pokładem szarpnęło i drzwi się zasunęły. Wrogi ostrzał przybrał na intensywności. U-wing obrócił się, walcząc z grawitacją planety. Nath przepchnął się obok Chass, wbiegł do kokpitu i zajął miejsce drugiego pilota. Przez zasnuty mgłą iluminator dostrzegł po drugiej stronie mostu Hargusa i jego zakapiorów – jednym z nich był włochaty brutal większy od samego Hargusa, który zarzucał coś na ramię.
„Cholerne działko obrotowe?”
Jeśli tak, miało wystarczającą siłę ognia, by przebić się przez iluminator U-winga i zasypać Natha odłamkami transpastali.
Zaczął grzebać przy sterach. Odwrócił się w stronę siedzącej tuż obok kobiety. Była odziana w pelerynę i luźną szarą szatę, która przypuszczalnie została uszyta z pobrudzonych koców i prześcieradeł. Jej twarz pokrywała szachownica chitynowych płytek – niektóre miały kolor ciemnofioletowy, inne fioletoworóżowy i znaczyła je sieć białych żyłek; niektóre były popękane i odbarwione, inne jasne i gładkie. W tej mapie kruszącego się świata kryły się głęboko osadzone oczy, które spoglądały na atakujących.
– Coś się stało, że nie strzelamy? – spytał Nath.
– Nie są imperialnymi – odparła gardłowym szeptem Kairos.
Nath zaklął i naładował działa.
– Szczególnie przyjemni też nie są.
Zmienił ustawienia zasilania i przeszedł na celowanie ręczne. Z odległości trzydziestu metrów mógł spopielić Hargusa i jego przydupasów.
„I co wtedy? Wiedzieli, że jesteś bohaterem Nowej Republiki. Chcesz kolejną plamę na honorze? Uważasz, że szefostwo podziękuje ci za takie działania dyplomatyczne?”
Jakoś uratowałby sytuację.
„Z drugiej strony nic dziwnego, że Hargus ma z nim kosę. Miał go za to zabić?”
Nie poznawał samego siebie.
Usłyszał, jak Chass zabezpiecza coś w ładowni. Działko obrotowe Hargusa wycelowało w U-winga. Nath zaklął, wymierzył i wcisnął spust.
Działa transportowca rozbłysły i marmurowy most rozpadł się na kawałki. Tam, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą, teraz unosiły się tumany pyłu. Nie usłyszał reakcji Hargusa i jego zbirów. Ledwie dostrzegał ich sylwetki po drugiej stronie przepaści. Jednak kolejna salwa minęła U-winga o dziesięć metrów. Statek uniósł się w powietrze i Nath spojrzał na konsoletę. Sprawdził odczyty skanerów – nie nadciągała żadna jednostka. Zero impulsów energii czy torped.
„Łagodniejesz z wiekiem” – podsumował. Niewątpliwie Hargus pomyślał to samo. Kto wie, może i Chass.
– Następnym razem, gdy będą w nas strzelać – powiedział do Kairos – odpowiedz ogniem.
Kobieta nie odezwała się ani słowem. Zajęła się dystrybucją zasilania jednostki, jakby w ogóle go nie usłyszała.
Nie zdziwiło to Natha – ledwie wypowiedziała parę słów, odkąd opuściła zbiornik z bactą. Nie miał pojęcia, co o niej myśleć – naprawdę przestała być zamaskowanym drapieżnikiem czy to, że teraz poznał jej twarz i głos, było tylko złudzeniem, a tak naprawdę pozostawała bezwzględną zabójczynią?
Prędzej czy później ktoś będzie musiał ją spytać, o co jej, do cholery, chodzi. Ktoś, kto będzie w stanie wydusić z niej odpowiedź.
– Niezły z nas zespół – burknął i chwycił zestaw słuchawkowy z konsolety. Miał wiadomość od Wyroczni dla „Wybawienia”. Czekała ich długa podróż, by przekonać się, co może oznaczać.
Nadprzestrzeń wirowała wokół myśliwca przechwytującego A-wing, jej kosmiczna energia pieściła iluminator niczym morska piana. Wyl Lark czuł, jak silniki jednostki pulsują w rytm oddechu. Sfatygowane siedzisko piszczało i wyginało się z każdym jego ruchem. Dawniej uważał, że podróże w nadprzestrzeni są zarazem cudowne i przerażające. Dziś miały charakter niemal medytacyjny – zapewniały chwilę spokoju przed burzą.
Ile jeszcze razy przyjdzie mu tak podróżować? Ile skoków, nim wypełni przysięgę złożoną starszyźnie Domu i Nowej Republice?
Nagle rozległ się alarm, który wytrącił go z rozmyślań. Instynktownie powiódł dłonią po konsolecie, nim wyłączył sygnał. Zaczęło się odliczanie – niespełna minuta do wyjścia z nadprzestrzeni.
– Uwaga, wszystkie jednostki – powiedział, uruchomiwszy system łączności – przygotujcie się na wyjście w układzie Midgor.
W odludnym sektorze Croynar znajdowały się tylko trzy układy gwiezdne o potencjalnej wartości strategicznej – znanych strukturach, dostępnych surowcach czy formach życia. Oznaczało to, że jeśli dane, które Nath przesłał na „Wybawienie”, są wiarygodne, mieli szansę jedną do trzech, że Skrzydło Cienia oczekuje ich w bladozielonym świetle midgorskiego słońca. Niewiele przemawiało za wartością tego układu, ale jeśli Dwieście Czwarty desperacko poszukiwał technologii czy metalu z odzysku, mógł je tu znaleźć.
Z komunikatora dobiegały go meldunki. „Eskadra Grad gotowa”. „Eskadra Flara gotowa”. „Eskadra Dzikusów gotowa”.
Ponad trzydzieści myśliwców gotowych do walki, wśród których nie było Eskadry Alfabet – Nath i pozostali nadal znajdowali się w drodze. Samo „Wybawienie” pozostawało w odwodzie na wypadek zasadzki. Jak to ujęła generał Syndulla, misja sprowadzała się do „zbrojnego rekonesansu”.
Nabrał powietrza i odezwał się ponownie.
– Utrzymujcie łączność i naładujcie broń, ale nie podejmujcie walki bez rozkazu. – Usłyszał nerwowość we własnym głosie, ale nie próbował jej zdusić. Nie miał obowiązku być nieustraszony – musiał jedynie wydobyć z pilotów to, co w nich najlepsze. – Jeśli gdzieś tam są, tak samo jak my znajdują się na granicy wytrzymałości. Są bardzo dobrymi pilotami, ale pilotami z krwi i kości, a nie mitycznymi istotami.
– Do tego z ludzkiej krwi. – Z komunikatora dobiegł wibrujący sopran Essovin – dowódczyni Flar. – Cienkiej krwi. Bez urazy, dowódco.
Z głośnika dochodziły stłumione chichoty – głównie ze strony Flar.
– Drobnostka – odparł Wyl.
Piloci X-wingów Eskadry Flara nie mieli okazji zetrzeć się w walce ze Skrzydłem Cienia – przybyli na wezwanie generał Syndulli, by wesprzeć misję w miejsce Eskadry Szpica. Wyl nie miał pretensji do Essovin, że ta błędnie oceniła emocjonalny wydźwięk chwili. Jednak Eskadra Grad straciła liczne Y-wingi w układzie Cerberon. Kompani Dzikusów też zginęli z rąk pilotów Skrzydła Cienia – eskadra składała się z ocaleńców z mieszanej grupy szturmowej z Troithe, korzystającej głównie ze ślizgaczy i chmurnych wozów. Wyl tchnął w nią nowe życie i teraz przyjmowała z otwartymi rękoma pilotów i maszyny, dla których zabrakło miejsca gdzie indziej. Zarówno Eskadra Grad, jak i Eskadra Dzikusów na własnej skórze przekonały się o zagrożeniu, jakie stanowiło Skrzydło Cienia – podobnie jak Eskadra Alfabet ucierpiały z powodu powolnej utraty pilotów, jak i masowych strat w brutalnych walkach. Potrzebowały czegoś więcej niż pyszałkowatego humoru. Potrzebowały, by ktoś zauważył, że przeżyły traumę.
– Szkoliliśmy się z myślą o tej misji – powiedział Wyl. – Nie mają pojęcia, czym się staliśmy.
Modlił się, by się nie okazało, że wiedzie ich na zatracenie. Poczuł wstydliwą ulgę, że nie lecą z nim Nath, Chass i Kairos, jakby ich życie było cenniejsze od życia pilotów, których tak dobrze nie poznał. (Choć i z tą trójką ostatnio nie miał zbyt częstego kontaktu, a z Nathem nadal się nie pogodzili, odkąd poróżnili się na Troithe).
Blask nadprzestrzeni ustąpił, gdy myśliwiec zaczął spowalniać z wyraźnym szarpnięciem. Uprząż wbiła się w tors Wyla. Nagle gwiazdy zajęły swoje miejsca i w ciemnościach pojawiło się nefrytowe światło gwiazdy układu. Szumiało mu w głowie. Spojrzał na konsoletę. Próbował zinterpretować odczyty, ale czujniki nadal się rekalibrowały.
– Coś odbieram! – Usłyszał rzeczowy, służbowy komunikat Vitale, kobiety, z którą flirtował i z którą prawie się zaprzyjaźnił, nim został jej przełożonym na Troithe. – Trzy, może cztery jednostki.
– Odebrałem, Dzikusko Dwa – odparł. Uregulował sensory, poczuł krzepiące terkotanie przełączników przez materiał rękawiczki i potwierdził odczyt Vitale. Ekran radaru zamigotał, co wskazywało na obecność w układzie zaszyfrowanych imperialnych sygnałów.
– Dzikusy i Grad, utrzymujcie pozycję – zarządził. – Flary, podążajcie za mną, przyjrzymy się temu z bliska.
Z głośnika dobiegły potwierdzenia. Wyl zwiększył ciąg i odbił w kierunku jasnych punktów na ekranie. Gdy już obrał kurs, wszechświat wydał mu się nieruchomy, a ryczące dysze jego silników bezsilne w obliczu tego bezruchu. O tym, że faktycznie przemieszcza się w bezkresie przestrzeni konwencjonalnej, informowały go tylko kontrolki na konsolecie i odległe światła innych myśliwców.
Minęła niemal minuta, nim zauważył drobiny na tle ciemności. Czujniki oszacowały masę i prędkość odległych jednostek. Były zbyt duże, by mogły być myśliwcami, ale znów za małe na fregaty – możliwe, że okażą się kanonierkami, ale Wyl nie potrafił określić typu. Nie posiadał encyklopedycznej wiedzy Yriki Quell.
„Quell”.
Wielu przyjaciół Wyla poniosło śmierć w walce, jednak utrata Quell różniła się od utraty Sonogariego czy Saty Neeka.
– Musimy je zidentyfikować – zarządził. – Ktoś potrafi je rozpoznać?
– Jedna z odleglejszych jednostek przypomina mi imperialny frachtowiec – odparł Ghordansk. Ghordansk miał odpowiedź na każde pytanie. W połowie przypadków okazywało się, że prawidłową. – Do tego pruje cząstkami – może to wyciek radioaktywny?
Wyl odbił w bok, by zmienić wektor natarcia. Kontury drobin imperialnych jednostek migotały, jakby ich osłony buzowały energią albo…
Znów sprawdził odczyty i zwrócił uwagę na sygnatury cieplne.
– Utrzymujcie dystans – powiedział. – Wykonam przelot.
Przekierował energię do dysz i przeszedł na otwarty kanał. Nabrał prędkości, by skrócić dystans dzielący go od wrogiej formacji. Zniekształcone dźwięki zakodowanych wiadomości odbijały się echem w kokpicie. Zmrużył oczy i wychylił się w uprzęży, aż drobiny nabrały ostrości – kanciaste, czarne bryły, wyraźnie imperialne, choć pozbawione drapieżnych kątów gwiezdnego niszczyciela. Wzdłuż burt tańczyły wyładowania elektryczne i płomienie, które ulatywały w próżnię.
– Tu dowódca pułku myśliwskiego Wyl Lark do jednostek imperialnych. Jak wygląda wasza sytuacja?
Wiedział, że może mieć do czynienia z zasadzką – przynętą pozostawioną przez Skrzydło Cienia, by zwabiła jednostki Nowej Republiki. Imperialne frachtowce mogły być bombami pułapkami, a w okolicy równie dobrze mogły czaić się myśliwce TIE.
I wtedy nadeszła odpowiedź, zbyt zniekształcona, by mógł ją zrozumieć.
– Tu Wyl Lark. Proszę powtórzyć.
– Tu kapitan Oultovar Misk z frachtowca „Diamond Tor”. Potrzebujemy pomocy i jesteśmy gotowi się poddać. Powtarzam: poddajemy się!
Wyl zbliżył się na odległość strzału. Nagle coś rozbłysło. Odwrócił głowę. Obawiał się ostrzału z turbolaserów, a zamiast tego ujrzał erupcję ognia i stopionego metalu na bakburcie frachtowca.
To nie była pułapka. A przynajmniej takie miał wrażenie.
„Możliwe, że to coś znacznie gorszego”.
– Kapitanie Misk? – wywołał imperialnego. – Co się przydarzyło pańskiemu konwojowi?
Rozmówca zawahał się, po czym odpowiedział. Przerywały mu zakłócenia i mechaniczny jazgot.
– Braliśmy udział w walce. Zaatakowały nas myśliwce TIE. Unieszkodliwiły nasze jednostki eskortowe w przeciągu paru minut i odleciały.
– Dlaczego? – spytał Wyl. – Jaki mieliby w tym cel?
– Nie wiem. Byliśmy… Działaliśmy pod rozkazami Rady Yomo. Musiało się to nie spodobać jednej z pozostałych frakcji, która postanowiła na nas zapolo…
Odpowiedź nagle się urwała. Początkowo Wyl uznał, że chodzi o problemy z transmisją, ale wtedy usłyszał głośny oddech, który przeszedł w łkanie.
– Imperialni przeciwko imperialnym – mówił głos. – Tak obecnie wygląda wojna. Rodzina przeciwko rodzinie, wbrew wszelkim przysięgom. Jak możemy… Zamierzacie nam pomóc?
Wyl skrzywił się, jakby ktoś go uderzył.
– Oczywiście. Oczywiście, że pomożemy. Nie ruszajcie się stąd, nadciągają kolejne jednostki.
Przesłał sygnał „Wybawieniu” i nakazał eskadrom, by podleciały bliżej i pomogły w ewakuacji i ocenie szkód. Próbował działać tak, by myśliwce nie wystawiały się na ostrzał, a jednocześnie mogły asystować w akcji ratunkowej. Nie mieli do czynienia z pułapką, a przynajmniej nie pułapką zastawioną przez „Diamond Tor” i pozostałe frachtowce, ale to nie oznaczało jeszcze, że niebezpieczeństwo minęło.
Podczas pracy wróciły do niego słowa kapitana Miska. Zachodził w głowę, do czego zdolne jest Skrzydło Cienia, i myślał o wszystkich okrucieństwach, jakich dopuściło się Imperium po bitwie o Endor. Wtedy nie był ich świadkiem, ale czytał o Operacji Popiół – o mordzie światów takich jak Nacronis, które nie stanowiły żadnego zagrożenia dla Imperium.
Zastanawiał się, jakie jeszcze czekają ich koszmary, teraz, gdy Imperium znalazło się w tak rozpaczliwej sytuacji.
„TREN MULISTEGO MORZA” (PIEŚŃ POGRZEBOWA Z NACRONISA)
Planeta unosząca się za iluminatorem ciężkiego frachtowca była brązowo-zielonym kleksem. Ożywiały ją jedynie trzy różowe księżyce, których ruch po nieboskłonie był zauważalny bez asysty urządzeń pomiarowych tylko wtedy, gdy się im naprawdę przyglądano, tak jak niektóre chmury czasami zdają się zawieszone nieruchomo w przestworzach. Temu obrazowi towarzyszyły przewijające się na iluminatorze rzędy danych dotyczących odłamków znajdujących się na bakburcie jednostki i odczytów energetycznych z powierzchni planety, które niemal z pewnością wskazywały na obecność topornie zbudowanych generatorów pól ochronnych. Jednak Soran skupiał wzrok na środkowym księżycu. Uznał, że nadaje mu to wygląd osoby głęboko pogrążonej w myślach.
– Tu pułkownik Soran Keize z krążownika „Yadeez”, dowódca Dwieście Czwartego Pułku Imperialnych Myśliwców. W odpowiedzi na zdradliwe czyny Rady Yomo, do których między innymi należą sprzeciw wobec rozkazu wielkiej admirał Sloane, nakazującego przekazanie środków do sektora D’Aelgoth, odmowa uznania prawowitego władcy Imperium na Coruscant oraz sojusz z Syndykatem Shiortuun, zostaliśmy wysłani, by wymierzyć waszemu światu srogą karę.
Przemowa nie wymagała od niego wielkiego skupienia. Niemniej był winien swojej załodze – i swoim ofiarom – zachowanie choćby pozorów powagi. Zaczerpnął głęboko powietrza, poczuł kąśliwą miedzianą woń pozostałą po dawnych transportach rudy i dodał:
– W przeciągu następnych dwudziestu czterech godzin planeta Fedovoi End stanie się miejscem, które nie będzie się już nadawało do zamieszkania. Istnienie Rady Yomo dobiegnie kresu wraz z okupowanym przez nią terytorium. Gubernator Brashan, generał Tuluh i ich zbrodnicze kohorty zostaną wymazani z kart dziejów. Nie podlega to negocjacji. Nie zaakceptujemy poddania świata. Każdy zdrajca zostanie ukarany.
„Trwa Operacja Popiół” – pomyślał, choć nie wypowiedział tych słów na głos. W ostatnich tygodniach doprowadził przemowę do perfekcji. Uznał, że nie musi podawać szczegółów misji.
Odwrócił wzrok od różowego księżyca i przyjrzał się twarzom członków załogi mostka. Kadetka Coora – podporucznik Coora, musiał przypomnieć sam sobie, mimo że osobiście ją awansował – zbyt mocno wychyliła się nad konsoletą taktyczną, by ukryć zdenerwowanie. Porucznik Heirorius rzucał częste spojrzenia Nenvezowi, kapitanowi o obwisłym podbródku, gdy ten uderzał laską o poszarzałą ze starości podłogę pokładu. Soran słyszał za plecami łagodny oddech własnej doradczyni.
Wszystko w normie. Ponownie utkwił wzrok w iluminatorze.
– Pozostałym mieszkańcom świata oferuję wybór. Dawniej byliście imperialnymi – nie tylko z nazwy, jak obecnie, lecz również z serca i z hierarchii. Możecie stać się nimi ponownie, ale tylko jeśli zaakceptujecie koniec swoich nielojalnych przełożonych i planety, na której obecnie przebywacie. Na nowo poprzysięgnijcie wierność prawdziwemu Imperium. Opuśćcie Fedovoi End i dołączcie do nas na orbicie, a będziecie mogli pomóc Dwieście Czwartemu w jego misji…
„W misji unicestwienia każdego świata splugawionego przez imperialnych, którzy odważyli się uwolnić od cienia Imperatora”.
– …a jeśli nie macie kwalifikacji, by pomóc w tej misji, zostaniecie odeskortowani do punktu zbornego imperialnej floty. Tak czy inaczej istnienie Fedovoi End dobiega końca. Odmówicie, a wasz czas również się skończy.
Dla niektórych był to właściwy wybór – dla tych, którzy dysponowali własnymi statkami i którzy nie byli przetrzymywani na muszce przez sługusów Rady Yomo. Jednak nawet część osób będących w stanie dołączyć do Skrzydła Cienia zaakceptuje śmierć jako alternatywę. Niektórzy pozostaną lojalni wobec Rady Yomo z przyczyn ideologicznych bądź pragmatycznych – będą woleli polec w walce w obronie planety, związani z domem pradawnymi więzami. Uznają groźby Sorana za blef albo będą się łudzić, że są w stanie powstrzymać jego siły. Mogą też uznać, że pozostałości prawdziwego Imperium są już na tyle niewielkie, że nie warto im ślubować posłuszeństwa.
Soran potrafił wykrzesać z siebie tyle współczucia, że nie czerpał przyjemności z ich nieuchronnej śmierci, ale i nie uchylał się od swojej powinności. Przekazał Dwieście Czwarty Pułk Imperialnych Myśliwców w ręce wielkiej admirał Sloane w określonym celu, a ten nie miał nic wspólnego z mrzonkami, że Imperium zapobiegnie swojemu stopniowemu upadkowi. Problemy Dwieście Czwartego w układzie Cerberon jedynie utwierdziły go w przekonaniu, że Skrzydło Cienia potrzebowało poczucia celu, by przetrwać, i nauczyły go, że istnieje moralna konieczność, by dostrzegał coś więcej niż tylko swój oddział i wziął odpowiedzialność za wszystkich imperialnych żołnierzy, których spotka na swojej drodze. A teraz, gdy unicestwiał świat za światem, odkrył, że jego ludzie karnie przystępują do powierzonych im obowiązków. Gdy uzupełniali oddział o świeżą krew, świętowali; gdy zestrzeliwali myśliwce TIE i zamieniali miasta w szklane pustynie, mieli się za patriotów mszczących się na zdrajcach, którzy zaprzepaścili szansę na szybkie zwycięstwo po śmierci Imperatora.
Zadanie, powierzone mu przez wielką admirał Sloane, nie było tym, jakie wybrałby sam. Ale było wystarczające. Potrzebował prawdziwego Imperium, by utrzymać swoich ludzi przy życiu.
Przynajmniej do chwili, aż ich to wszystkich zgubi.
– Otrzymaliśmy jakąś odpowiedź? Jakikolwiek sygnał z planety? – spytał.
Heirorius odwrócił się od stanowiska łączności.
– Nie, pułkowniku. Wykrywamy na powierzchni skoki energii – sądzę, że ładują działa jonowe.
Heirorius dołączył do Skrzydła Cienia na Dybbronie III, gdy tamten świat został zniszczony w trakcie drugiej odsłony Operacji Popiół. Soran mógł jedynie przypuszczać, że mężczyzna rozpamiętywał to, co się tam wtedy wydarzyło, choć weteran o dwudziestoletnim stażu był zbyt dobrym fachowcem, by dać to po sobie poznać.
– Dobrze. Przekażcie rozkaz: wchodzimy. Eskortowce zajmą pozycję przy księżycach. Komandor Broosh poprowadzi myśliwce TIE w atmosferę.
Do tej pory na mostku panowała cisza, przez którą przebijały się jedynie szum maszyn i melodie konsolet, jednak po tych słowach dał się słyszeć szmer. Załoga przekazywała rozkazy i transmitowała cele. Przewijające się po iluminatorze bieżące informacje zmieniały barwy i nabierały intensywności, w miarę jak eskadry TIE obierały wyznaczone kursy, a większe jednostki przygotowywały się, by zapewnić im ogień osłonowy. Do eskortowców „Yadeez” należały para wyposażonych na nowo, nieobsadzonych w pełni korwet typu Raider, piracka kanonierka pozyskana z zabezpieczonych dowodów rzeczowych na Dybbronie i jednostka wywiadowcza, którą ogołocono ze sprzętu i przygotowano do walki. Eskadry TIE stanowiły imperialny standard jedynie przez kontrast z jednostkami eskorty. Przepisowe podzespoły ustąpiły miejsca łataninie części, a dawniej jednolite składy podstawowych maszyn TIE dziś uwzględniały myśliwce TIE Interceptor, TIE Bomber i TIE Striker, a także inne dziwaczne maszyny zarekwirowane ofiarom Dwieście Czwartego.
Żadna jednostka Skrzydła Cienia nie dysponowała wystarczającą siłą ognia, by zamienić Fedovoi End w pozbawioną życia kupę skały. Jednak od czasu bitwy o Endor musieli opanować sztukę improwizacji, a pierwsza Operacja Popiół już udowodniła, że każda planeta ma jakąś słabość.
– Myśliwce TIE zmierzają wprost ku stolicy? – zapytała doradczyni Sorana, stojąca po prawej za jego plecami.
– Najłatwiej wyeliminować planetarne systemy obronne, by potem przejść do prawdziwej pracy.
– Może i najłatwiej, ale co z korzyściami, jakie zapewnia panika wzbudzana wśród sił wroga?
Soran zmarszczył czoło i obrócił się. Porucznik Yrica Quell stała ze skrzyżowanymi rękoma. Miała na sobie luźną koszulkę z ciemnego materiału, która nie ukrywała zbyt dobrze jej wychudłego ciała. Gdy spotkał ją po raz pierwszy, wydała mu się wysmukła, ale krzepka niczym stalowy dźwigar; teraz jednak dźwigar został pocięty i przerobiony na drucianą siatkę.
– Proszę wyjaśnić – poprosił Soran tonem instruktora zwracającego się do ucznia.
– Już wysłali w naszą stronę to, co mieli. Stanowią prawdziwe zagrożenie jedynie z bliskiej odległości. Gdybyśmy najpierw zaatakowali obszary podbiegunowe, owszem, poznaliby nasz plan, ale i tak zabrakłoby im mobilności, by nas powstrzymać. Im dłużej przeciągniemy misję, tym większy strach wzbudzimy. A wystraszeni z pewnością zaczną popełniać błędy.
– Zapewnilibyśmy im czas na przygotowania – zauważył Soran. – Załóżmy, że nasza ocena ich potencjału jest niedokładna – gdybyśmy wreszcie zaatakowali stolicę, ryzykowalibyśmy utratę myśliwców. I pilotów.
Quell zamrugała przekrwionymi oczyma, niemal w pełni przysłoniętymi przez kosmyki włosów.
– Równie dobrze mogłoby się okazać, że Rada Yomo została obalona przez samych obywateli. Niemożliwe, by sytuacja na planecie była stabilna. Przerażeni cywile i lojaliści mogą zacząć ze sobą współpracować, o ile zapewnimy im nieco czasu.
Soran rozważył argument. Pomysł Quell był zasadny, ale i obarczony ryzykiem. Jego doradczyni sugerowała, by wprowadził niewiadome do równania, które już prawie zostało rozwiązane, a mimo to…
– Dobrze – odparł. W ostatnich tygodniach przekonał się, że może polegać na instynktach Quell, choć nie zawsze może im ufać.
Odwrócił się zbyt szybko, by zauważyć jej reakcję, choć wyobrażał sobie ten sam beznamiętny wyraz twarzy, jaki przybrała, odkąd dotarła na pokład „Yadeez”. Wydał nowe rozkazy Heiroriusowi i głosy na mostku subtelnie zmieniły ton. Przez iluminator nadal przelatywały dane. Odczekał minutę, potem dwie. Bacznie studiował pole bitwy w poszukiwaniu czegokolwiek, co by wzbudziło jego niepokój – drugiej części sił wroga ukrytej za jednym z księżyców, podziemnych planetarnych systemów obronnych o zasięgu większym niż ich działa jonowe – ale niczego takiego nie znalazł.
Pierwsze bombowce TIE dotarły nad północną pokrywę lodową. Soran zmienił częstotliwość kanału na mostku i wysłuchał, jak komandor Broosh wydaje rozkaz, by spuściły ładunki nad strefą docelową. Obrazy transmitowane przez myśliwce ukazywały kruszejący lód, który w okamgnieniu zmieniał się w parę. Większe fragmenty lodu wokół krawędzi leja wpadały do środka, a w powietrze wznosiły się kłęby gazów uwięzionych pod powierzchnią od tysiącleci.
Soran odwrócił wzrok od ekranu i gestem przyciągnął uwagę Nenveza.
– Proszę po mnie posłać, jeśli będę potrzebny – powiedział i pomaszerował ku włazowi prowadzącemu z mostka do centralnego korytarza. Usłyszał za sobą kroki, ale się nie obejrzał.
Pokonał może sześć metrów, gdy znów usłyszał głos Quell. Znaleźli się już poza zasięgiem słuchu załogi mostka.
– Nie nadzoruje pan misji?
Nie zatrzymał się.
– Nie.
– To misja bojowa.
– Póki nie dojdzie do kontrataku, tak naprawdę to projekt geoinżynieryjny.
– Jest pan ich dowódcą. – Jej głos był zaprawiony goryczą.
– I wydałem im rozkazy. Wierzę, że wypełnią je bez potrzeby drobiazgowego nadzoru. Mam inne obowiązki, które wymagają mojej uwagi.
„Ludobójstwo – pomyślał Soran – jest niezwykle praco-chłonnym przedsięwzięciem, gdy nie ma się pod ręką Gwiazdy Śmierci”. Pierwsza Operacja Popiół wykorzystywała w tym celu satelity kontroli pogody, trzęsienia ziemi i sztuczne tsunami; z kolei atmosfera Fedovoi End miała się stopniowo degenerować, w miarę jak bombowce TIE będą uwalniały coraz to liczniejsze pokłady podziemnego gazu. Bazy wojskowe na powierzchni są, rzecz jasna, zabezpieczone przed atakami chemicznymi, ale Skrzydło Cienia będzie w stanie zneutralizować zagrożenie metodami tradycyjnymi. Populacja planety była na tyle mała, że znajdowało się na niej niewiele placówek wojskowych.
Zastanawiał się, czy emocjonalny ciężar takiej operacji nie jest większy niż ten, który dźwigali artylerzyści z Gwiazdy Śmierci, eliminujący miliardy jednym pociągnięciem dźwigni. Zdusił myśl w zarodku – zmusiłaby go do wyciągnięcia dziwnych, nieprzyjemnych wniosków, a przecież i tak nie miał wyboru.
Ruszył przed siebie. Doradczyni nie podążyła za nim. Machnął dłonią.
– Może mi pani towarzyszyć, poruczniku. Chciałbym zasięgnąć pani opinii.
– Tak jest, sir – odparła Quell. Została przywołana do porządku, ale nie dała tego po sobie poznać.
Pokonywali plątaninę korytarzy. Przeciskali się przez włazy i kucali pod przewodami i rurami. Zapach starego metalu ustąpił zapachowi gotujących się warzyw i tłuczonych ziaren, potem zapachowi potu, a na koniec – zapachowi smaru, w miarę jak mijali mesę, kajuty i maszynownię. Systemy wentylacyjne na gwiezdnych niszczycielach filtrowały nieprzyjemne wonie; stuletni ciężki frachtowiec nie był wyposażony w takie luksusy. Gdy Soran dotarł do własnej kajuty, musiał wprowadzać kod dostępu trzy razy, nim mechanizm zamka zapikał i w drzwiach pojawiła się dwucentymetrowa szpara. By otworzyć je do końca, musiał za nie pociągnąć.
Wewnątrz wykonał jeden krok i natychmiast znalazł się przy krześle i biurku. Gestem wskazał Quell, by usiadła na jego pryczy. Wysunął z blatu ekran terminala i przejrzał wiadomości.
– Chciał pan porozmawiać? – spytała Quell.
– Proszę znów opowiedzieć mi o Skrusze Zdrajcy – polecił, po raz pierwszy, odkąd zeszli z mostka, patrząc wprost na nią.
– A o czym konkretnie?
Bezskutecznie próbowała zamaskować niepokój. Niewątpliwie martwiła się, że poddaje ją jakiemuś testowi. Może i tak było – w końcu Yrica Quell stanowiła niewiadomą – choć świadomie nie uciekał się do podstępu.
– Wcześniej powiedziała pani, że tacy jak ona – imperialni, którzy przeszli na stronę Nowej Republiki, a którzy nie zostali powołani do sił zbrojnych – znaleźli się niejako w stanie zawieszenia, jakby świat o nich zapomniał.
– Zgadza się.
– Od tamtej pory minęły całe miesiące. Co się z nimi wszystkimi stało?
– Ma pan na myśli to, czy nadal tam są? – Quell zaczekała. Gdy Soran przytaknął, dodała: – Może nie tam konkretnie, ale strzelam, że nadal pozostają w stanie zawieszenia. Wątpię, czy Nowa Republika przyjmuje wielu dezerterów tyle miesięcy po Endorze… możliwe, że wobec tego zamknęła Skruchę Zdrajcy na dobre. Przeniosła najgorsze szumowiny do stałej placówki wraz ze wszystkimi, których planują osądzić i ukarać.
– Uważa pani, że po jej ucieczce wzmocnili środki bezpieczeństwa w placówce?
– Możliwe. Choć wątpię, że zależało im na tyle, by przeznaczyć na to zasoby.
Soran znów przytaknął. Bacznie przyglądał się Quell. Pozwolił błądzić myślom. Gdy opowiadała o Skrusze Zdrajcy, mówiła z beznamiętnością analityka, nie z pasją kogoś, kto doświadczył upokorzeń. Nie powinno go to dziwić – Quell nigdy nie przyznałaby się do utraty kontroli. Walczyłaby, by zachować stoicką godność w obecności przełożonego – jednak w ten sposób tworzyła między nimi przepaść, której nie był w stanie pokonać.
W końcu właśnie on odpowiadał za to, że trafiła do Skruchy Zdrajcy. To on uświadomił jej, że wojna została przegrana, że zniszczy samą siebie, jeśli zostanie w Dwieście Czwartym, by kontynuować pierwszą Operację Popiół. Koniec końców to on nakazał jej, by zdezerterowała. Po wszystkim sam opuścił oddział w złudnej nadziei, że inni podążą jego śladem. Gdy Quell została pochwycona i była przesłuchiwana w oczekiwaniu na wyrok, a rebelianci rekrutowali wśród jej kompanów z placówki, sam został wędrowcem Devonem.
W okresie, który spędzili z dala od Skrzydła Cienia, oboje przekonali się, że Nowa Republika niechętnie wybacza błędy. Podczas gdy Devon powrócił do Dwieście Czwartego, gdy dowiedział się o tragedii nad Pandem Nai – noworepublikańskim ataku, który doprowadził do śmierci pułkownik Shakary Nuress i o mało nie spowodował zniszczenia planety – Quell gniła i miotała się, aż wreszcie straciła wszelką nadzieję, że ułoży sobie życie na nowo pod władzą kanclerz Mothmy. Powiedziała mu, że uciekła i zlokalizowała Skrzydło Cienia w układzie Cerberon.
A od tamtej pory? Na tyle, na ile mógł, potwierdził jej historię. Uznał, że jest wystarczająco wiarygodna. Jasne, znalazły się w niej luki, celowe pominięcia i zatajenia, wskazujące na to, że prawda jest nieco bardziej skomplikowana. Uznał jednak, że w większości jest z nim szczera, a teraz ponosił za nią odpowiedzialność.
Zaoferował jej pozycję doradczyni. Z powołania była pilotką, ale najpierw brakowało dla niej TIE-a, a potem, gdy odzyskali trzy uszkodzone TIE Strikery i dołączyli je do pułku, sama uznała, że inni piloci bardziej potrzebują maszyn. Walka wyraźnie straumatyzowała ją do tego stopnia, że jej unikała. Soran nie miał o to do niej pretensji, jednak nie potrafił powiedzieć, jak dalece się zmieniła ani co takiego jego własna przemiana oznaczała dla ich relacji mentor-uczeń.
– Rozpoczęli procesy pokazowe – powiedział. Nie był pewien, na jak długo pogrążył się we własnych myślach. Quell okazała zainteresowanie tematem jedynie z uprzejmości. – Fara Yadeez trafiła pod sąd. Oskarżono ją o rażące naruszenia praw istot świadomych – jakby to, że była ostatnią gubernator układu Cerberon, oznaczało, że musi zapłacić za grzechy wszystkich poprzedników. – Wbił wzrok w ekran i przejrzał jakiś tuzin linijek wiadomości i meldunków. – Nie wątpię, że niektórzy imperialni żołnierze dopuścili się przerażających czynów, ale jakie są szanse, że zostaną poddani słusznej, sprawiedliwej ocenie przez swoich wrogów?
– Pytanie retoryczne? – spytała Quell.
– Nie. Miała pani więcej do czynienia z Nową Republiką niż ja.
Na te słowa Quell się skrzywiła.
– Nie jestem pewna, co w tych okolicznościach znaczą słowa „słuszność” i „sprawiedliwość”.
– A Imperium było sprawiedliwe? – spytał Soran. Mógł dodać: „Że zniszczenie Nacronisa czy Fedovoi End jest sprawiedliwe?”, ale tylko zraniłby Quell. Niczego by jej nie nauczył.
– Nie – odparła.
– Zatem musi pani uważać, że słuszność, sprawiedliwość – czymkolwiek by nie były – nie sprowadzają się do zachcianek siły politycznej, która akurat znajduje się u władzy. Są czymś więcej.
– Skoro pan tak mówi – odparła. – Ale nie potrafię powiedzieć czym.
– Zatem proszę sobie zadać pytanie: czy rebelianci są w stanie zapewnić swoim wrogom sprawiedliwy osąd?
Na twarzy Quell rezygnacja ustąpiła miejsca gorzkiemu rozbawieniu. Sprawiała wrażenie kobiety, która właśnie przegrała grę, a jednocześnie była zachwycona stylem swojego przeciwnika.
– Nie. Nie wydaje mi się.
– Mimo to nas osądzą, a gdy my będziemy próbować ujść przed ich sprawiedliwością, staniemy się… – Uniósł dłoń. Zamierzał wskazać ściany, znajdujące się za nimi gwiazdy i bezcelowe dzieło zniszczenia dokonujące się na planecie. Quell obserwowała go wyczekująco, ale choć wiedział, że jego doradczyni jest zmęczona rozlewem krwi, przesiąknięta śmiercią, nie znał jej już na tyle dobrze, by w jej obecności wypowiadać słowa, które mogłyby zostać uznane za zdradzieckie.
Z opresji wybawił go dźwięk dobiegający z korytarza. Zamek kajuty zamruczał i drzwi odsunęły się o dwa centymetry. Quell wstała z pryczy. Soran nakazał jej gestem, by usiadła, a sam podszedł do wejścia.
Nie ujrzał niczego przez szparę. Nie usłyszał też żadnego nowego dźwięku. Szybkim, gwałtownym ruchem odsunął drzwi. Po drugiej stronie stała istota w czerwonej szacie, która zamiast twarzy miała skruszoną szklaną płytkę. Jedna ręka zwisała luźno u jej boku, ucięta w połowie długości między łokciem a ramieniem. Postać byłaby całkowicie nieruchoma, gdyby nie rąbek szaty, delikatnie falujący nad posadzką wokół nieobecnych nóg.
Za szklaną tarczą pojawiła się na chwilę pomarszczona twarz, ale zaraz ponownie zniknęła, jakby została wydobyta z mroku przez nagłą błyskawicę.
– Sprzeciw! – zawył głos. – Sprzeciw! Sprzeciw!
Twarz należała do zmarłego Imperatora, ale głos już nie.
– Czego on chce? – spytała Quell.
– Niczego, co mógłby wyrazić słowami – odparł Soran. – Jeśli Posłaniec Imperatora nadal ma dla nas przesłanie, spoczywa ono zamknięte wewnątrz jego syntetycznego mózgu.
Maszyna jeszcze przez chwilę stała w progu, a potem, jakby poczuła się obrażona, odwróciła się i, unosząc się nad posadzką, oddaliła korytarzem.
Soran poczuł, że dudni mu serce. Wypuścił z sykiem powietrze. Dawniej był przekonany, że pozbył się Posłańca na dobre – był zwiastunem Operacji Popiół, ucieleśnieniem korupcji zżerającej dawne Imperium, niepokojącym Skrzydło Cienia od czasów bitwy o Endor. Myślał, że ten już zniknął, jednak droid powrócił. Gdy Soran uległ wreszcie swej furii i skruszył szklaną tarczę, Posłaniec nie zareagował.
Choć to marna pociecha, był zadowolony, że jego ludzie są zbyt pochłonięci misją, by oddawać cześć maszynie. (Przypomniał sobie Norda Kandendego na pokładzie „Aerie”, który złożył Posłańcowi perwersyjną ofiarę krwi). Próby, jakim zostali poddani w układzie Cerberon, sprawiły, że oddział skupił się na przeżyciu, a od tamtej pory wyzwania związane z Operacją Popiół – codzienny kierat w służbie Imperium, nawiązywanie kontaktów z sojusznikami i współuczestnictwo w ogólnych działaniach Floty – odwróciły uwagę członków pułku od zabobonów, którym dawniej ulegali, gdy ich umysły próżnowały. Przynajmniej na chwilę obecną. Izolacja powodowała zagubienie; hierarchia zapewniała trzeźwość umysłu.
Jakże chętnie Skrzydło Cienia poświęciło się nowej Operacji Popiół. Byli zbyt wdzięczni, że otrzymali cel, by długo zastanawiać się nad naturą ich obowiązków.
– Może pani odejść – powiedział do Quell.
– Sir?
Odstąpił od otwartych drzwi i zmusił się do tego, by choć nieznacznie się uśmiechnąć, by dać do zrozumienia Quell, że to nie ona była winna zmiany jego nastroju.
– Powinna pani odpocząć. Jeśli misja na Fedovoi End będzie miała tak prosty przebieg, na jaki się zanosi, odetchniemy chwilę. Przed nami kolejne misje. Czekają nas poważne wyzwania.
Quell przyglądała się mu bacznie. Niemal spodziewał się, że spyta: „Jakie misje?”, jednak doradczyni w końcu skinęła głową i przeszła obok, wychodząc na korytarz. Soran zasunął za nią drzwi.
Miał przed sobą mnóstwo pracy: meldunki, plotki i wiadomości nadciągające z całej galaktyki, które sunęły po ekranie, orgia zniszczenia, dokonująca się na pobliskiej planecie, a także kwestia Quell i tego, czego mógł się po niej spodziewać.
Jednak obecnie mielił w myślach słowa maszyny.
„Sprzeciw! Sprzeciw! Sprzeciw!”
„UPADEK KHUNTAVARYANU”(BALLADA NIEZNANEGO POCHODZENIA)
Tu pułkownik Soran Keize z krążownika „Yadeez”, dowódca Dwieście Czwartego Pułku Imperialnych Myśliwców. W odpowiedzi na zdradliwe czyny Rady Yomo, do których między innymi należą sprzeciw wobec rozkazu wielkiej admirał Sloane, nakazującego przekazanie środków do sektora D’Aelgoth, odmowa uznania prawowitego władcy Imperium na Coruscant oraz sojusz z Syndykatem Shiortuun, zostaliśmy wysłani, by wymierzyć waszemu światu srogą karę.
Ciemne włosy mówiącego okalały kwadratową twarz o cienkich ustach. Mężczyzna przemawiał beznamiętnym tonem patologa odczytującego raport z autopsji. Hera Syndulla ledwie się mu przyglądała. Widziała holonagranie już trzy razy, a teraz liczyło się tylko to, jak zgromadzeni w sali zareagują na tę koszmarną wiadomość.
Wokół ciemnego stołu konferencyjnego zasiedli Wyl Lark, Kairos, Chass na Chadic i Nath Tensent – pozostali przy życiu członkowie grupy, którą Caern Adan nazwał „grupą zadaniową Nowej Republiki rozpracowującą Dwieście Czwarty Pułk Imperialnych Myśliwców”. Milczeli. Blask błękitnego światła hologramu odbijał się w ich twarzach. Hera wbiła w nich wzrok, jakby w ten sposób mogła przeniknąć ich myśli – zrozumieć, dlaczego Wyl i Nath siedzą tak daleko od siebie, dlaczego Chass na Chadic tak mocno zaciska szczękę i wpatruje się tępo w przestrzeń, dlaczego wyciągnięte dłonie Kairos drgają, jakby pilotka U-winga była niewidomą, badającą kontur twarzy Keizego.
Nie miała wątpliwości, że są rozkojarzeni, ale musiała wiedzieć, czy są gotowi.
Na nagraniu wybrzmiała ostatnia groźba i hologram zniknął. W sali odpraw „Wybawienia” włączyły się światła. Piloci wyprostowali się na krzesłach i Hera przerwała ciszę.
– Nagranie pochodzi sprzed trzech dni – oznajmiła. – Było zapętlone i nadawane na paśmie, do którego zyskaliśmy dostęp dzięki imperialnemu konwojowi – jakby ktoś specjalnie wygłosił tę groźbę. Nie otrzymaliśmy jeszcze informacji o sytuacji na Fedovoi End. Możemy jedynie założyć, że Skrzydło Cienia już wycofało się z układu. – Mówiła dalej. Starała się zachować jednolity ton głosu, by zdusić w zarodku gniew. – Według ostatnich dostępnych danych Fedovoi End zamieszkiwało pół miliona wojskowych wraz z rodzinami. Planeta była przede wszystkim placówką wojskową, fakt – ale nie widzieliśmy takiej masakry od czasów Operacji Popiół.
Nath sarknął, jakby jej słowa w ogóle go nie zdziwiły. Dłonie Kairos znajdowały się centymetr nad blatem biurka.
– Imperium pożera swoich – skwitowała Chass.
– Tak – zgodziła się Hera. – Lojaliści przystąpili do wojny z frakcjami rozłamowymi – i biada cywilom, którzy znajdą się na linii ognia.
– Soran Keize – powiedział Wyl. – Słyszeliśmy już o nim.
Nie użalał się. Był skupiony. „Dobrze – pomyślała Syndulla. – Wiem, że nie jest wam łatwo”.
– Słyszeliśmy – zaczęła Hera, jednak wtedy Nath uniósł palec i Twi’lekanka skinęła głową, dopuszczając go do głosu.
– Wywiad przesłał nam pliki około godziny temu – powiedział starszy pilot. – Soran Keize, zastępca pułkownik Shakary Nuress i as przestworzy, żołnierz o przeszło dwudziestoletnim doświadczeniu. Wyszkolił większość kadry, która poświęciła życie Skrzydłu Cienia. Ostatnio, gdy o nim słyszeliśmy, był majorem, ale…
– …ale wtedy sądziliśmy też, że jest martwy – skończył za niego Wyl.
Nath znów sarknął.
– Bo tak nam powiedziała Quell. Z pewnością nie było go na Pandem Nai – po wyeliminowaniu Nuress oddział faktycznie został pozbawiony przywódcy. Wtedy nie wiedzieliśmy, że Adan dysponował poszlaką, według której Keize żył i znajdował się w innym miejscu.
„Co by oznaczało, że Yrica Quell okłamała nas w kwestii jej mentora, tak samo jak kłamała w kwestii uczestnictwa w Operacji Popiół”. Myśl ta pojawiła się w głowie Hery wraz z ukłuciem złości i rozgoryczenia, którym towarzyszył ciężar żalu. Niezależnie od win Yriki Quell – a tych było wiele – dawna imperialna była jej podopieczną, a jej udział w ludobójczym ataku na Nacronisa został ujawniony na kilka godzin przed jej śmiercią. Hera nie potrafiła powiedzieć, co by zrobiła, gdyby była tam na miejscu – czy by ją przytuliła, zamknęła za jej zbrodnie, czy może jedno i drugie.
„A jeśli sama przeżywasz takie rozterki, wyobraź sobie, co czują pozostali”.
– Adan wiedział? – spytała Kairos ledwie słyszalnym głosem.
– Poprosił podwładnych, by przyjrzeli się przeszłości Quell – odparł Nath – i w ten sposób natrafił na Keizego. Wygląda na to, że opuścił Skrzydło Cienia po Nacronisie, mniej więcej w tym samym czasie co Quell. O ile dobrze pamiętam, w końcu odnaleźli go na błotnistym świecie o nazwie Vernid. Zmienił nazwisko, najął się w kopalni… nigdy nie ustaliliśmy, jakie miał zamiary. Gdy Wywiad wreszcie doprowadził do konfrontacji, zabił wysłanych za nim agentów i zniknął.
Nath poruszył się na krześle i skrzyżował ręce.
– Nie wiemy, kiedy wrócił do Skrzydła Cienia, ale Nasha Gravas i jej ludzie przeczesują wszystkie ślady z Troithe. Nagrania z kamer ulicznych, ślady biologiczne, wszystko z czasu, gdy Skrzydło Cienia było uziemione. Wszystkie poszlaki łącznie wskazują na to, że przynajmniej od tamtej pory pułkiem dowodził Keize.
Chass zmarszczyła czoło.
– Więc to on ponosi winę za wszystko, co się stało? Zniszczenie „Gwiazdy” i mojego myśliwca?
– Na to wygląda – zgodził się Nath.
– Więc i Adan ponosi winę za to, że trzymał nas w niewiedzy? O Keizem? O Quell? – Oczy Chass rozbłysły. – A może to Quell ponosi winę za to, że zapomniała wspomnieć o tym, że jej dawny szef-morderca nadal się wozi po galaktyce?
– Chass… – zaczęła Hera, ale uświadomiła sobie, że zwrócenie uwagi pilotce tylko zaogni nastroje, choć nie podobał jej się kierunek, jaki obrała rozmowa.
Wtrącił się Wyl.
– Kiedy znaleźli go na Vernidzie… Czy to możliwe, że zdezerterował? Może próbował zostawić to wszystko?
Chass prychnęła.
– No to zmienił zdanie.
– Powiedzmy, że to możliwe – uznał Nath – ale zgadzam się z Chass. Vernid był jakiś czas temu, a obecnie… – Machnął dłonią, jakby chciał w ten sposób podsumować holowiadomość.
W sali zapanował chaos. Nath rozparł się na krześle i zaczął spekulować na temat kontaktów Keizego z główną flotą imperialną. Chass rzucała szydercze uwagi o tajemnicach Quell i sekretach Wywiadu Nowej Republiki. Wyl zachodził w głowę, jak obecność Keizego może wpłynąć na ogólną taktykę Dwieście Czwartego, a jednocześnie ukradkiem wyświetlał informacje o Fedovoi End i skupiskach ludności na planecie.
– Historia się powtarza – powiedziała Kairos, choć nie słyszał jej nikt prócz Hery. Nath i Chass nie przerywali swoich monologów.
– Historia się powtarza! – tym razem wykrzyczała ochrypłym głosem Kairos.
Pozostali zamilkli.
Hera przytaknęła wolno.
– Tak. Znów mordują światy.
Wyglądało na to, że jej potwierdzenie zadowoliło Kairos. Wpatrywała się w blat stołu.
– Ile? – spytał Wyl. Tym razem Hera spostrzegła, że młody pilot jest pełen żalu, ale nie miała do niego pretensji. – Wiemy? Czy Fedovoi End jest pierwsza?
– Nie mamy potwierdzenia, ale kapitan Misk – dowódca konwoju – powiedział, że padły już co najmniej trzy planety. – Hera wstała od stołu. Odzyskała kontrolę nad spotkaniem, choć nie była pewna, czy tego chce. – Dybbron III, Kortatka, a teraz Fedovoi End. Wszystkie zamilkły, są między nimi podobieństwa i wszystkie znajdują się niemal w linii prostej z perspektywy kogoś, kto przemierza ten region.
– Wiemy, dokąd teraz się wybierają? – spytał Wyl.
Nath już miał się odezwać, ale tym razem Hera nie dopuściła go do głosu.
– Jeszcze nie – odparła. – Tak daleko od Jądra system przekaźników jest niestabilny – trudniej nam pozyskiwać meldunki ze światów Nowej Republiki, a co dopiero ze światów imperialnych – więc nie dysponujemy wystarczająco aktualnymi danymi wywiadowczymi. Możemy jednak domniemywać, że Skrzydło Cienia będzie kontynuowało misję, by zniszczyć każdą planetę okupowaną przez imperialne frakcje rozłamowe, a w tym celu… – Zaczerpnęła powietrza i od razu je wypuściła. – …podjęliśmy się misji, by je powstrzymać. By uratować życie ich potencjalnym ofiarom.
Obserwowała twarze zgromadzonych, na których zaczęło się malować zrozumienie.
– No dobrze – powiedział łagodnie Wyl – ale co z Fedovoi End i resztą?
– Jednostki, które pozostawiliśmy w regionie Nythlide, miały do nas dołączyć po wykonaniu zadań na miejscu, jednak przekierowałam je do wspomnianych systemów w poszukiwaniu niedobitków – oznajmiła Hera. – Oznacza to, że przez pewien czas „Wybawienie” będzie zdane tylko na siebie.
Hera ujrzała, jak Nath spogląda na Chass, a potem na Kairos. Theelinka potrząsała głową, jakby kołysała się na lekkim wietrze. Kairos wodziła palcami nad blatem stołu, rysując niewidzialne linie. Możliwe, że opisywała w ten sposób układy gwiezdne i trasy nadprzestrzenne. W końcu Nath wzruszył ramionami i powiedział:
– A ten plan w ogóle został zatwierdzony przez Senat? – Wyl zaczął coś mówić, ale Nath jeszcze nie skończył. – Mówimy o misji, która ma polegać na obronie imperialnych przyczółków. Ryzykowaniu życiem naszych sił, by obronić wroga.
– Pieprzyć to! – rzuciła Chass.
– Te światy zamieszkane są przez ludność cywilną – zauważył Wyl spokojnym, lecz stanowczym głosem. – A nawet gdyby tak nie było…
– Ludność cywilną, która opowiadała się po stronie Imperium przez cały rok, odkąd… – mamrotała pod nosem Chass.
Wyl podniósł głos.
– …i tak mielibyśmy obowiązek, by…
– Hej, jestem po twojej stronie – oznajmił Nath. – Po prostu pytałem.
– Światy krwawią – szepnęła Kairos. – Gwiazdy krwawią.
– Dość tego! – Hera nadal stała, a jej ostry ton sprawił, że pozostali natychmiast zwrócili na nią uwagę. – Koniec dyskusji. To ja dowodzę tym oddziałem. Nie będziemy stać bezczynnie, gdy Skrzydło Cienia dopuszcza się kolejnych okrucieństw czy uzupełnia siły. Plan jest następujący: miniemy Fedovoi End i obierzemy trasę zgodnie z najbardziej uzasadnionymi przypuszczeniami dotyczącymi kolejnego celu, wysnutymi na podstawie najbardziej aktualnych danych wywiadowczych. Musicie zacząć pracować z myślą o tym celu i być gotowi do lotów.
Nikt nie zakwestionował jej słów. Tyle dobrego – nie liczyła na więcej. Pięć minut później rozmowa dobiegła końca i generał siedziała przy stole z łokciami na blacie.
Siłą woli i uporem zdołała uniknąć najgorszego. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że nie odpowiedziała na pytanie Natha dotyczące zgody Senatu. Nikt nie spytał, jakie dane wywiadowcze powiodą ich ku Skrzydłu Cienia.
Co do tego pierwszego… Hera wierzyła w demokrację, w Senat Nowej Republiki i w kanclerz Mon Mothmę. Jednocześnie wiedziała, że szafowanie życiem noworepublikańskich żołnierzy, by uratować uparcie trwających przy swoim imperialnych, wzbudzi kontrowersje w stolicy. Zamierzała stawiać czoła konsekwencjom na bieżąco.
Co do tego drugiego… Wywiad Nowej Republiki pokierował ich do tej części galaktyki dzięki temu, że udało mu się z nasłuchem. Byłoby głupotą się spodziewać, że nadal będą mieć tyle szczęścia i bez trudu powstrzymają Skrzydło Cienia… jednak obecnie szczęście było jedyną bronią w jej arsenale.
„Przynajmniej – pomyślała ponuro – Soran Keize nie będzie problemem, jeśli w ogóle nie odnajdziemy Dwieście Czwartego”.
Chass na Chadic opuściła salę odpraw najszybciej, jak tylko mogła. Gdy Syndulla skończyła przemowę, Theelinka wstała tak gwałtownie, że aż zakręciło się jej w głowie. Na zewnątrz, przy wtórze narastających pomruków niezadowolenia, przepchnęła się przez tłum inżynierów, oficerów lotu i analityków danych, po czym wdusiła przycisk turbowindy na końcu korytarza jakiś tuzin razy.
„Pieprzyć gwiezdny niszczyciel. Pieprzyć Syndullę. Pieprzyć pułkownika Keizego i Skrzydło Cienia, i Yricę Quell, i wszystkich, którzy stoją po stronie potworów”.
Brała udział w śmieciowej misji dla śmieciowych ludzi na okręcie zbudowanym przez Imperium, które z każdym dniem coraz bardziej przypominało Nową Republikę, a teraz jeszcze ewidentnie mieli walczyć o to, by je chronić.
„Jeden oprawca równy drugiemu” – oznajmił głos w jej głowie. Z początku uznała, że jej własny, ale nie. Pachniał jak olejek różany i deszcz; jak grzyby porastające uperfumowaną twarz. „Ale przecież nie dlatego jesteś wściekła”.
Była już w turbowindzie i czekała, aż ta ruszy.
– Nie potrzebuję powodu, by się wściekać – burknęła pod nosem. – Dlatego jestem taka urocza.
Turbowinda zamruczała. Wyobraziła sobie spowitą ogniem twarz pułkownika Keizego, ale dało jej to mniej satysfakcji, niż myślała. Głos w jej głowie dopowiedział: „Moc pragnie rozwoju życia, spokoju, wspólnoty. Jednak ci, którzy obejmują władzę, jedynie walczą między sobą, okłamują cię i pożerają się nawzajem żywcem. Gdzie jest twoja społeczność, Mayu Hallik?”.
Przestało jej się kręcić w głowie. Spadło jej tętno. Opuściła turbowindę i znalazła się w hangarze, gdzie na wpół zdemontowane podwieszenia TIE-ów zwisały z sufitu niczym abstrakcyjne rzeźby w korporacyjnym lobby. Obsługa płyty krzątała się wokół noworepublikańskich myśliwców. Sierżant Ragnell krzyknęła coś w jej kierunku – jakieś ostrzeżenie? – a Chass ominęła wózek widłowy, nim dotarła do celu.