Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Powieść z listy bestsellerów „New York Timesa”, która ukazuje burzliwą i pełną rozczarowań młodość jednej z najważniejszych bohaterek w świecie Gwiezdnych Wojen.
Kiedy Jyn Erso ma osiem lat, ginie jej matka. Traci również ojca, zabranego przez Imperium. Mała Jyn nie zostaje jednak sama. Saw Gerrera, człowiek gotów uczynić wszystko w walce z tyranią, opiekuje się nią jak własną córką i daje dziewczynce nie tylko dom, ale także zapewnia umiejętności, których będzie potrzebować, by stawić czoła Imperium.
Jyn oddaje się sprawie – i wykazuje się wielką lojalnością wobec opiekuna. Walka u boku Sawa, wśród jego partyzantów, wiąże się jednak z wieloma niebezpieczeństwami. Dziewczyna zada sobie także pytanie, do czego potrafi się posunąć dla swojego opiekuna. Kiedy spotyka ją niewyobrażalna zdrada, która niszczy jej świat, Jyn musi samodzielnie stanąć na nogi i zastanowić się, w co naprawdę wierzy… i komu naprawdę może zaufać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce….
IMPERIALNY ZAKŁAD PENITENCJARNY I OBÓZ PRACY LEG-817POŁOŻENIE: WobaniWIĘZIEŃ: Liana Hallik, #6295APRZESTĘPSTWA: fałszowanie imperialnych dokumentów, stawianie oporu podczas aresztowania
MIESIĄC 01_
Szturmowiec prychnął śmiechem, kiedy Jyn Erso upadła na kolana. Podniosła skute ręce.
– Możesz je teraz zdjąć – rzekła. – Bo gdzie mam niby uciec?
Machnęła ręką, wskazując długi korytarz oświetlony słabym blaskiem lamp umieszczonych nad każdymi drzwiami do celi.
– Tak jest zabawniej – odparł mężczyzna i szarpnął Jyn za kajdanki, tak żeby stanęła na nogach. Metalowe obręcze wpijały się w jej skórę i ukryte pod nią kości, więc Jyn o mało się nie skrzywiła, ale zapanowała nad tym odruchem. Nie chciała mu dawać satysfakcji.
– Zawsze są tacy… – Dyrektor więzienia, wysoki, chudy mężczyzna w czarnym mundurze, poruszył w powietrzu dłonią, jakby szukając odpowiedniego słowa. – Zawsze są tacy pełni godności, kiedy tu trafiają, nie sądzisz?
Szturmowiec mruknął coś pod nosem i pchnął Jyn, zmuszając ją, by poszła ciemnym korytarzem do swojej celi.
Dyrektor więzienia zaśmiał się z własnego żartu, a potem powiedział:
– Proszę mi wybaczyć, po prostu bardzo mnie to bawi. Zawsze widzę, kto tu jest nowy. Nowicjusze stoją z uniesioną głową. – Przyśpieszył, wyprzedził Jyn i szturmowca, a potem zatrzymał się przed nimi, blokując im drogę. Złapał Jyn za podbródek, podnosząc jej twarz ku sobie, ale kobieta wyrwała mu się, patrząc na niego wyzywająco. Mężczyzna znów parsknął śmiechem. – Nowi wciąż mają w sobie odrobinę chęci do walki – rzekł, marszcząc nos przy słowie „odrobinę”.
Jyn nie zareagowała i twarz mężczyzny skwaśniała.
– Tędy, więźniarko. – Odwrócił się i poszedł szybko korytarzem. Jyn patrzyła prosto przed siebie, starając się stawiać równo nogi, tak żeby się nie potknąć i nie przedłużać tej męki.
– A zgarnęli cię gdzie? – rzucił niedbale dyrektor.
Jyn nie odpowiedziała.
Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i uderzył ją mocno w twarz.
– Zadałem ci pytanie, Sześć-Dwa-Dziewięć-Pięć-A.
– Zostałam zatrzymana na statku w układzie Pięć Punktów – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
– Zatrzymana… i aresztowana. – W jego głosie zabrzmiała duma, choć przecież nie miał z tym nic wspólnego. – A teraz jesteś tutaj. – Powiódł ręką dookoła. Cela była ciemna i pusta. Szturmowiec pchnął Jyn i dziewczyna, potykając się, weszła do malutkiego pomieszczenia. Kiedy tym razem uniosła ręce, wyłączył kajdanki. Umieszczona na nich dioda zmieniła kolor z czerwonego na zielony i ciężkie metalowe obręcze na nadgarstkach Jyn otworzyły się. Uff.
– Mam nadzieję, że spodoba ci się ta nasza mała instytucja el-e-gie-osiem-jeden-siedem – rzekł dyrektor.
Szybko wymówił nazwę więzienia i litery LEG zabrzmiały prawie jak „elegia”. Cóż, pasowało.
– Witamy na Wobani – dodał dyrektor i uśmiechnął się, wiedząc dobrze, jaką reputację miała ta planeta.
– Twoje występki, choć nie należą do najgorszych, z jakimi miało do czynienia Imperium, są niedopuszczalne. Wyrządziłaś galaktyce szkody i będziesz pracować, aby spłacić dług wobec społeczeństwa. – Dyrektor wpisał kod na biometrycznym pulpicie przy drzwiach do celi Jyn i ze ściany wysunęły się metalowe pręty, zamykając ją w środku. – Nie spodoba ci się ta praca – dorzucił mężczyzna, tym samym łagodnym, miłym tonem. – I nie spodoba ci się twój nowy dom. Ale tak się dzieje, kiedy ktoś popełnia zbrodnie przeciwko Imperium. Przed tobą najgorsze dni twojego życia.
Dyrektor spojrzał na nią z góry przez kraty. Uśmiechał się lekko. Z pewnością był przyzwyczajony do tego, że po tej jego wyćwiczonej przemowie więźniowie okazywali co najmniej niepokój, ale Jyn tylko spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Najgorsze dni jej życia?
Dyrektor wzdrygnął się z zaskoczenia, kiedy Jyn wybuchnęła mu śmiechem w twarz.
ROZDZIAŁ 1_
JYN ERSO, 8 lat
Jyn Erso ukrywała się w ciemności.
Nie bała się ciemności. Kiedyś tak – ale teraz już nie. Znała ten mrok. Tkwiła w nim już od wielu godzin.
Po tym, gdy widziała, jak mordują jej matkę.
W jaskini było ciasno, ale nie aż tak bardzo, jak mogło być. Jyn, mama i tata robili często takie ćwiczenia – i kiedy udawali, że nadchodzi Imperium i muszą się ukryć, chowali się tutaj razem.
Jyn siedziała w niej teraz sama.
Miała ze sobą torbę, kilka rzeczy, które wcisnęła do środka, kiedy mama powiedziała jej, że trzeba się schować. Nie było w niej Giga Ohydka. Zostawiła go pod łóżkiem, tam, gdzie chronił ją przed potworami, choć miała już tyle lat, by wiedzieć, że te potwory w rzeczywistości nie istnieją. Żałowała, że nie ma go przy sobie. Och, gdyby tylko mogła przytulić się do tego sztucznego futerka, pachnącego jak goździkowa woda toaletowa taty…
Jyn pokręciła głową. Nie. Gig by jej teraz nie pocieszył. Głupio żałować czegoś takiego. Nie mogła się zachowywać jak małe dziecko.
Zacisnęła palce na wisiorku, który matka dała jej niedługo przed śmiercią. Zamknęła powieki. Czy śmierć boli? Pewnie tak.
Ależ było ciemno.
Jyn zapaliła latarnię. Na skalnych ścianach szczeliny zatańczyły cienie.
Przypominały jej o szturmowcach ubranych na czarno.
– Tata przyjdzie – rzekła. Jej głos zabrzmiał w ciemności cienko i krucho.
Mama powiedziała: „Zaufaj Mocy”.
Jyn próbowała. Próbowała ufać. Próbowała mieć nadzieję.
Właz nad nią zaskrzypiał. Jyn stłumiła okrzyk strachu, gdy pokrywa się otworzyła i ujrzała nad sobą twarz mężczyzny.
Wyrwał się jej szloch. Saw! Przyszedł, żeby ją uratować!
Ale mamę nie. Dla mamy było za późno.
– Chodź, dziecko – rzekł Saw. – Przed nami długa droga. – Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wyjść.
Jyn spojrzała mu w twarz, wahając się. Widziała go poprzednim razem wtedy, kiedy przywiózł ich rodzinę na Lah’mu, żeby mogli zacząć wszystko od nowa po opuszczeniu Coruscant. Mama i tata wyuczyli Jyn różnych scenariuszy, powiedzieli, co trzeba robić, jeśli – kiedy – odnajdzie ich Imperium.
– I to – mówiła mama, pokazując jej, jak posługiwać się urządzeniem komunikacyjnym. – Jeśli dojdzie do najgorszego i będziesz potrzebować pomocy, a mnie i taty nie będzie, to naciśniesz ten guzik i wtedy przyjdzie po ciebie Saw Gerrera.
I za każdym razem Jyn sięgała do przycisku – chciała go natychmiast wcisnąć.
– Ale on nigdy nas nie odwiedza! – mówiła, kiedy mama odciągała ją, upominając i przypominając, że przycisk ma być użyty tylko w razie niebezpieczeństwa.
Teraz Saw miał ponurą twarz. Na jego zaciśniętych ustach brakowało uśmiechu, a w oczach wesołości. Kiedy widzieli się poprzednio, wyglądał inaczej. Długa blizna przecinała jego lewy oczodół i przez to opadała mu powieka. Miał lekko wyłupiaste oczy. Krople deszczu spływały po jego łysej głowie. Sprawiał wrażenie rozgniewanego.
Jyn wyciągnęła rękę do góry i wsunęła małą, białą dłoń w jego smagłe, stwardniałe palce. Ścisnął ją lekko, a ona mocno się go chwyciła, jakby tonęła, a on był liną, która ciągnęła ją na brzeg.
– Musimy iść – rzekł Saw.
Jyn przełknęła strach i smutek. Skinęła głową.
Powietrze pachniało czystością. Było świeże i orzeźwiające po chłodnym deszczu. Biegła z Sawem przez pole do domu. Wydawało jej się niezmiernie dziwne, że świat wokół nich spał, piękny i nieruchomy, a mama…
– Przyszli tu żołnierze – powiedziała Jyn, ciągnąc Sawa za rękę. Przygryzła wargę i upomniała się w duchu. Że też ich nie policzyła! – Był ten mężczyzna w białym mundurze, z którym tata czasem pracował. I szturmowcy w czarnych pancerzach. I…
Powinna była bardziej uważać. Ale wszystko działo się tak szybko!
– Nikogo tu już nie ma – odparł Saw.
Jej dom i wyposażenie farmy – wieża łączności, maszyny nawadniające i droid żniwny – stanowiły najwyższe obiekty wśród morza falującego łagodnie nieboziarna. Obok przeleciała koszula, pochwycona przez podmuch wiatru. Wzniosła się niczym duch w nocne niebo, a potem opadła w dół.
Jyn była prawie pewna, że to koszula jej taty – ta, która miała wystrzępione mankiety i zawsze pachniała jak on, goździkami, kurzem, smarem i jeszcze czymś innym, zimnym i twardym. Ale nie zdążyła jej złapać i się nią owinąć, bo poczuła mocniejszy podmuch, który porwał koszulę ze sobą.
Im bliżej domu się znajdowali, tym więcej ubrań unosiło się na wietrze, ulatując nad polami i znikając w mroku nocy. A potem zobaczyła kosz na pranie i zgniecioną trawę z plamami krwi.
Jyn poczuła iskierkę nadziei. Nigdzie nie dostrzegała zwłok mamy.
Ale wiedziała, w głębi duszy wiedziała, że to nie dlatego, iż mama żyła. Nikt nie mógłby przeżyć takiego strzału z blastera w pierś.
Jyn przygryzła sobie policzek i poczuła metaliczny smak krwi. Ale nic nie powiedziała.
Saw szedł zdecydowanym krokiem. Otworzył drzwi do domu. Jyn poszła za nim cicho. Zmarszczyła nos, czując gorzki dym. Szturmowcy próbowali podpalić budynek i w kuchni wciąż tlił się ogień – jasna ściana zasnuła się czarną sadzą.
Saw wiedział, gdzie szukać – w szafie na dokumenty, różnych schowkach i zakamarkach, pod dywanem i podłogą… Wszędzie było pusto.
Zaklął.
– Wszystko zabrali! – warknął.
„I jego też” – pomyślała Jyn w tępym osłupieniu. „Zabrali tatę”.
W oczach stanęły jej łzy – nie od dymu. Chociaż to Saw po nią przyszedł, a nie tata, Jyn i tak miała nadzieję, że on jednak tu będzie. Że gdzieś się schował. I czekał. Na nią.
Ale nie – zabrali go.
Na podłodze leżały rozbite naczynia. Jyn wiedziała, że kiedy tata kazał jej uciekać, zamierzał zniszczyć swoje badania. Nic nie zostało. Tata nie pozwoliłby na to, żeby coś zostało.
Saw zmrużył oczy i odwrócił się gwałtownie do Jyn.
– Twój tata miał jakieś tajne schowki? Takie, o których imperialni by nie wiedzieli?
Dom został splądrowany i chociaż mama zdążyła zniszczyć część dokumentów taty, Imperium nadeszło zbyt szybko. Jyn pokazała, gdzie w sypialni rodziców znajdował się sejf – w nim jednak również nic nie było. Ani rejestru, ani archiwum z plikami taty. Zajrzała do swojego pokoju. Czarni szturmowcy przewrócili nawet jej łóżko i rozpruli zabawki, szukając dokumentów. Nie wiedziała, czy coś znaleźli. Ale nie miało to znaczenia – wszystko i tak znajdowało się w głowie taty. A tata znajdował się w ich rękach.
– Musimy się zabierać z tej planety – rzekł oschle Saw. – Pomyśl, Jyn. Czy mogą gdzieś tu być jeszcze jakieś badania twojego ojca?
– Nie – powiedziała cicho.
– W takim razie idziemy.
Jyn ruszyła do swojego pokoju, ale Saw położył ciężką rękę na jej ramieniu.
Przełknęła ślinę i chwyciła za kryształowy wisiorek, który dała jej matka. Już kiedyś musiała wszystko zostawić, kiedy jej rodzina opuściła Coruscant. Może to zrobić jeszcze raz. Przynajmniej miała swoją torbę.
Wyszła z domu pierwsza i, zanim Saw zamknął drzwi, usłyszała, jak coś metalowego i ciężkiego upada ze stukotem na drewnianą podłogę. Saw złapał ją za łokieć i pociągnął za sobą. Musiała prawie biec, żeby nadążyć za jego długimi krokami. Odeszli może na pięćdziesiąt metrów, kiedy nastąpił wybuch. Jyn zachwiała się i poczuła podmuch gorąca. Resztki ostatniego miejsca, które nazywała domem, płonęły. Żółtopomarańczowe płomienie lizały bladą trawę, grożąc pożarem całego pola.
Saw nie przystanął nawet na chwilę. Nawet się nie odwrócił, żeby spojrzeć na dom czy na Jyn. Jego prom czekał. Saw wbiegł po trapie. Jyn zatrzymała się i spojrzała na kłęby dymu.
Nic jej już tutaj nie trzymało.
Rozdział 2_
Jyn siedziała obok Sawa w kokpicie i patrzyła przez iluminator na chmury nad powierzchnią Lah’mu, przez które przelatywali. Nad nimi wznosił się pierścień otaczający planetę ciągłą, białą tęczą. Przebili się przez atmosferę i niebo stało się czarne, usiane jasnymi gwiazdami. Blask światła słonecznego odbijającego się od pasa asteroid wokół Lah’mu był ledwo widoczny. Jyn wciągnęła ostro powietrze.
Saw spojrzał tam, gdzie ona, i skinął ponuro głową. Gwiezdny niszczyciel wisiał w czerni przestrzeni kosmicznej. Słońce oświetlało spód okrętu.
Przysłali po jej ojca gwiezdny niszczyciel.
„Tam jest tata” – uświadomiła sobie Jyn, wpatrując się w jednostkę szeroko otwartymi oczami. Był tam, gdzieś tam, poza jej zasięgiem, ale tak blisko!
Saw zajmował się przyrządami. Jego statek wydawał się taki malutki w porównaniu z tym niszczycielem – pchła przy gigancie! Niewyraźne przekleństwa, mamrotane przez mężczyznę, oznaczały, że choć trudno byłoby stamtąd dojrzeć ich mały prom, opiekun Jyn martwił się, by imperialni ich nie zauważyli. Po kilku sekundach znaleźli się jednak daleko za niszczycielem, a po paru minutach wykonali skok w nadprzestrzeń. Na widok niebieskoszarych smug za iluminatorem Jyn mocno zamrugała. W oczach ćmiło jej się nie tylko od światła, ale też od nieprzelanych wcześniej łez, które teraz groziły potopem.
– Hej, dzieciaku – rzekł Saw, odwracając fotel do Jyn. – Ja…
Przerwał. Na pewno chciał powiedzieć, iż jest mu przykro, ale w jego oczach malowało się coś, co zdradzało, że wiedział, jak próżne by to były słowa.
Wpatrywała się w jego twarz. Pamiętała, że był kiedyś zabawny i miły – jak to możliwe? Teraz zgrubiałe blizny obok lewego oka odcinały się od ciemnej skóry. I nadal wyglądał na rozgniewanego. Tylko w jego wzroku nie dostrzegała złości.
– Nie chcę o tym mówić – mruknęła Jyn, podciągając kolana pod brodę i obejmując je rękami.
Twarz Sawa stwardniała.
– To szkoda – rzekł – bo muszę wiedzieć, czemu imperialni przyszli po twojego ojca.
– Wiesz, czemu moi rodzice się ukrywali – odparła Jyn.
– Wiedziałem to i owo. Ale nie przypuszczałem, że mogliby posłać za nim gwiezdny niszczyciel.
Jyn musiała przyznać, że ją też to nieco zdziwiło. Wiedziała, że jej ojciec był ważny i że pracował jako naukowiec dla Imperium, zanim uciekli z Coruscant i ukryli się na Lah’mu. Wiedziała też trochę, czym się zajmował. Mama i tata mówili, że nigdy nie może nikomu powiedzieć o badaniach taty, ale Sawowi mogła zaufać. Mama mu ufała.
– Badał kryształy – powiedziała Jyn i wyjęła spod koszulki wisiorek od matki. Ściągnęła rzemyk przez szyję i położyła go na wyciągniętej dłoni Sawa.
Mężczyzna obrócił przezroczysty kamyk w palcach i podniósł go do światła, mrużąc oczy. Był to, jak wiedziała Jyn, kryształ kyber. Nie jakiś bardzo wartościowy – nie kosztowałby wiele. Tata badał dobre kryształy kyber, kiedy pracował dla Imperium. Lubił kamienie.
– Wiem o tych kryształach – odparł Saw, oddając jej wisiorek. – Ale twój ojciec musiał pracować nad czymś innym, bardziej konkretnym. Nad czymś, czego chcą. Imperium nie zjawiłoby się z taką pompą tylko po kryształy.
– Tylko nad tym pracował – upierała się.
– Tylko o tym wiesz – skonstatował ponuro Saw. – Powiedział coś, kiedy przyszli imperialni? Cokolwiek… Może mówił ci coś, co mogłoby nas naprowadzić na trop.
Jyn zamknęła oczy. Nadal słyszała głos ojca: „Cokolwiek robię – powiedział – robię to, by cię chronić”.
A potem poszedł z człowiekiem, który zabił mamę.
– Nie – rzekła Jyn do Sawa.
Saw odwrócił się do iluminatora i zapatrzył w niebieskoszare światło nadprzestrzeni.
– Tutaj chodzi o coś więcej – powiedział, głównie do siebie. – Od czasów Coruscant Galen pracował nad czymś ważnym. Wiem to. Musimy odkryć, o co chodziło.
Jyn poczuła w oczach piekące łzy. Wieczorem, zanim przyszło Imperium, tata zajmował się zepsutym droidem żniwnym, a nie żadnym wielkim tajemniczym projektem. Ale wiedziała, że Saw miał rację. Mama i tata rozmawiali o tym, późno w nocy, kiedy myśleli, że Jyn już śpi. Badania, kryształy i obawy… Szkoda, że Jyn nie podsłuchiwała ich uważniej. Mogłaby wtedy przynajmniej zrozumieć, dlaczego doszło do tego wszystkiego.
Skoncentrowała się na tym, jak ich życie wyglądało wcześniej. Na Coruscant, kiedy jej ojciec pracował bezpośrednio dla Imperium. Była wtedy młodsza i szybko się rozpraszała, ale już wtedy wiedziała, że jej rodzice nie czuli się dobrze. Kiedy przenieśli się na Lah’mu, wszystko jakby zmieniło się na lepsze. Opadło z nich napięcie. Mama codziennie uczyła ją matematyki i innych nauk ścisłych, literatury i historii. Tata pracował w polu, a wieczorem zajmował się swoimi badaniami, ale wyglądało to inaczej niż na Coruscant. Nie siedział już do znużenia, nie mamrotał pod nosem w roztargnieniu, nie ignorował jej. Wszystko było lepiej. Jednak w ich domu wciąż unosił się cień obawy. Narastał, kiedy wieża łączności odbierała niewyraźny sygnał albo kiedy mama i tata urządzali ćwiczenia na wypadek sytuacji awaryjnej. Wymyślali scenariusze złych rzeczy, które mogły się wydarzyć, i mówili Jyn, co wtedy trzeba robić. Tata udawał, że to zabawa, ale dziewczynka wiedziała, iż tak nie jest.
„Nie było scenariusza mówiącego, co robić, kiedy mama umrze” – pomyślała Jyn. Ułożyli mnóstwo planów, ale w żadnym Jyn nie zostawała sama. Mieli się ukryć, uciec, przeżyć. Razem. Mama nigdy nie pomyślała, co się stanie, jeśli sama zginie, a Jyn będzie lecieć w nadprzestrzeni daleko od domu.
Ale gdy teraz spojrzała na Sawa, uświadomiła sobie, że się myliła. To Saw stanowił plan jej rodziców, gdyby doszło do najgorszego. Nie mówili jej tego, bo nie chcieli, by zaczęła się martwić na przyszłość – ale Jyn wiedziała, że na tym właśnie polegał ich plan.
To Saw był jej ostatnią nadzieją.
Westchnął ciężko, przesuwając dłoń po głowie. Miał zaczerwienione oczy. Jakby czując jej wzrok na sobie, spojrzał na nią i uśmiechnął się. Ten uśmiech miał zapewne ją pocieszyć. Zaraz jednak to popsuł, mówiąc:
– Nie wiem, co z tobą zrobić, dzieciaku.
I chwilowe poczucie bezpieczeństwa rozpłynęło się, jakby nigdy nie istniało.
Im dalej od Lah’mu się znajdowali, tym bardziej surrealistyczna wydawała się Jyn ta podróż. Zdawało jej się po części, że to jakaś pomyłka i że kiedy lot się skończy, znajdą się w domu i wszystko będzie jak zwykle. Kiedy jednak wyszli z nadprzestrzeni parę dni później, nie czekało na nią piękne, zielono-niebieskie Lah’mu. Przed nimi rozciągał się pas asteroid.
Saw wyprostował się w fotelu i wbił wzrok w widok za iluminatorem.
– Zaraz dotrzemy do Szlaku Przemytnika – rzekł. – Zapnij się.
Na początku minęli tylko kilka przeszkód, ale wkrótce znaleźli się w samym środku pasa i prom podnosił się i opadał nagle, skręcał w lewo i w prawo, prowadzony pewną ręką Sawa wśród gęstwiny wielkich skał.
– Lubię Wreę – rzekł Saw. – Asteroidy trzymają wszystkich z daleka. Cisza i spokój.
Wrea. Czyli tak nazywał się świat, na który zmierzali. Jyn szarpnęła się w uprzęży, kiedy Saw ominął w ostatniej chwili kolejną asteroidę. Pasowało to do niego – dom w miejscu, gdzie tak trudno się dostać.
Kiedy przelecieli przez pas, Jyn wreszcie ujrzała Wreę. Planeta wydawała się mniejsza niż Lah’mu i bardziej niebieska. „Woda” – pomyślała. Odcinały się od niej niewielkie obszary lądu, zielono-biało-brązowe – wyspy duże i długie jak palce, wpijające się w ocean.
Saw sprowadził prom prosto na dół, na małą polanę otoczoną przez postrzępione skały. Było zimno, a powietrze pachniało jak sól. Jyn nie widziała stąd jednak wody, tylko skały i splątane kolczaste krzaki. Kiedy ruszyli w kierunku zniszczonej wieży łączności, Jyn uświadomiła sobie, że zostało z niej więcej niż tylko fundament. W kamieniu wykuto drzwi z ciężkim, odpornym na blastery włazem, który Saw otworzył za pomocą panelu biometrycznego. Metalowa płyta przesunęła się ze skrzypnięciem, ukazując długi, wydrążony w skale korytarz, oświetlony lampami.
Jyn przystanęła niepewnie w drzwiach, rozglądając się po niewielkiej wyspie. Na pagórku, który wydawał się składać z jednego wielkiego głazu, stały resztki wieży łączności. A przynajmniej jej część. Druga połowa leżała połamana i zardzewiała u stóp wzniesienia.
– Nie używano tego miejsca od wojen klonów – wyjaśnił Saw, wchodząc do podziemnej bazy. – Tubylcy nie są specjalnie przyjaźni, ale od tej wyspy trzymają się z daleka.
– A ci tubylcy to kto? – zapytała Jyn, podbiegając, żeby go dogonić. Właz zasunął się, zamykając ich w wilgotnym kamiennym korytarzu.
– Wreanie – odparł Saw i mrugnął do niej. Jyn nie zareagowała, więc Saw przyjrzał jej się uważniej, bo chyba wreszcie zauważył, że dziewczynka czuje się tu niekomfortowo. – To istoty wodne i wolą przebywać w głębinach. Jesteś tu bezpieczna.
Jyn skinęła głową i przełknęła ślinę. Nie uwierzyła mu. Nie wierzyła już, że gdzieś może być bezpiecznie.
Rozdział 3_
Baza okazała się większa w środku niż na zewnątrz. Wydrążona w skale, miała troje drzwi po każdej stronie głównego korytarza prowadzącego do sali większej niż ich prom. Saw stał przez chwilę w przejściu, jakby się zastanawiając, a potem otworzył drzwi po prawej. Za nimi znajdowało się stare biuro, które wykorzystywano jako składzik.
– Może być? – zapytał. Jyn nie była pewna, o co mu chodzi, więc tylko kiwnęła głową.
Poprowadził ją dalej. Jyn z ciekawością zerkała na inne pozamykane drzwi, ale nie zatrzymywała się. Duża sala okazała się w połowie jaskinią ze skalnym sklepieniem, sięgającym wysoko w górę. Jyn poczuła nieprzyjemny dreszcz – przypominało jej to niepokojąco grotę, w której chowała się kilka dni temu.
W ścianach sali znajdowały się wbudowane szafy, a na środku stał długi stół. Saw posadził przy nim Jyn i otworzył dla niej puszkę z nutrimlekiem. Dziewczynka obserwowała, jak mężczyzna wraca korytarzem do pierwszego pomieszczenia i zaczyna wynosić z niego rzeczy. Pracował szybko i widać było, jak prężą się mięśnie jego mocarnych ramion, kiedy wytaszczył na korytarz biurko, a potem kilka skrzyń.
– Powinieneś mieć droida! – zawołała Jyn, kiedy Saw przystanął, żeby otrzeć sobie czoło z potu. Na Coruscant Jyn miała droida MV, który czasem się nią zajmował i dbał o porządek w mieszkaniu. Tata lubił narzekać, że efektywnością nie dorasta maszynie do pięt, żeby mama musiała pomagać mu w myciu naczyń.
– Nie znoszę droidów – powiedział cicho Saw, a potem odwrócił się i zamaszystym krokiem odmaszerował korytarzem.
Jyn pobiegła za nim i weszła do pierwszego pomieszczenia po prawej. Stało tam sześć łóżek. Na każdym leżał cienki materac i niebieski pled. Saw podał jej koc i poduszkę. Czy to znaczyło, że będzie tu spała? Nie – Saw zdjął materac i zaniósł go do małego pokoju przy drzwiach wyjściowych. Rzucił go na podłogę, a kiedy Jyn nie ruszyła się z miejsca, wziął od niej rzeczy i położył je na legowisku.
Saw wyniósł większość pozostałych mebli i skrzyń, wcześniej zapełniających pomieszczenie. Zostawił tylko nieduży stół i stary datapad. Kiedy poprawił materac na podłodze i ułożył na nim koc, Jyn nagle olśniło, że to miał być jej pokój. Zakurzony, malutki pokoik z posłaniem na podłodze.
Nie okazała się być godna nawet większego pomieszczenia, tego dalej w korytarzu, gdzie już stały łóżka. Nie. To miał być jej pokój.
Był tak żałosny, że w Jyn wezbrał szloch. W niczym nie przypominało to jej sypialni na Coruscant, urządzonej elegancko, pełnej ultranowoczesnych zabawek. Nie miał też nic wspólnego z jej pokoikiem na Lah’mu, małym, ale przytulnym, pełnym figurek i przytulanek, które zrobiła dla niej mama. Kiedy jednak Jyn odwróciła się i spojrzała na Sawa, ukryła nieprzyjemne zaskoczenie. Saw wyglądał tak, jakby wręcz z niepokojem czekał na to, co ona powie, wyszeptała więc jedynie „Dziękuję” – i na tym się skończyło.
Kiedy obudziła się następnego ranka, wszystko wydawało się zbyt ciemne. Brakowało okien. Dziwnie pachniało – stęchlizną, a powietrze zwykle było świeże i chłodne. Zabiło jej mocno serce. Chwilę trwało, zanim zdołała przezwyciężyć oszołomienie, spowodowane tym, że obudziła się w miejscu, którego nie mogła nazwać domem.
Jyn przetarła oczy. Były suche i trochę ją piekły. I wtedy przypomniała sobie, że przecież płakała. A zaraz potem przypomniała sobie dlaczego. Żołądek związał jej się w supeł, poczuła wzbierające w gardle mdłości. Nie potrafiła odepchnąć od siebie wspomnień poprzednich dni. Głuchy odgłos ciała mamy – martwego – uderzającego o ziemię. I czekanie, długie, długie czekanie w grocie, aż ktoś ją uratuje.
Ale nie, to nie była prawda. Nie czekała na kogoś… Czekała na tatę. To on miał po nią przyjść. Nie Saw. Zalała ją fala wściekłości, zaskakująca swoją intensywnością. Nigdy nie czuła takiej złości. I choć wiedziała w głębi duszy, iż niesłusznie winiła tatę za to, że jej nie uratował, uczepiła się tego uczucia – bo było lepsze niż rozpacz, w której mogłaby utonąć.
Kiedy otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz, nigdzie nie dostrzegła Sawa. Z głodu bolało ją w brzuchu. Może powinna pukać do kolejnych zamkniętych drzwi, żeby znaleźć swojego nowego opiekuna? Zamiast tego postanowiła ostatecznie pójść do dużej sali. W szafie, którą Saw otwierał dzień wcześniej, znalazła puszkę nutrimleka. Wypiła je, siedząc przy stole.
Rozglądała się nieuważnie po rzeczach, które zostawił tu Saw. Nie był specjalnie porządny – pusta puszka po wczorajszym mleku nadal stała na stole wraz z innymi śmieciami. Jeden koniec długiego blatu zajmowały dokumenty, którymi zajmował się Saw. Przypominało to Jyn, jak pracował jej ojciec – mówił zawsze, że to zorganizowany chaos. Leżały tam przemieszane ze sobą przezroczyste mapy gwiezdne i plany imperialnych okrętów. Ale Saw chyba większość z nich przesunął wczoraj na bok, bo na prawie pustym kawałku stołu znajdował się datapad i Jyn zobaczyła, że są tam notatki o kryształach. Saw zaznaczył też niektóre planety – Jyn wiedziała, że kilka z nich analizował też jej tata. Dotknęła holosześcianu na stole, a wtedy wyświetliła się przed nią jego twarz.
Rozejrzała się wokół z pewnym poczuciem winy. Nie chciała, aby Saw pomyślał, że wsadza nos w nie swoje sprawy.
Saw jednak nadal się nie pokazywał.
„Jest w jednym z tych pokoi” – pomyślała, obrzucając wzrokiem sześć zamkniętych drzwi. „A może na zewnątrz”.
Siorbnęła, wypijając resztkę mleka z dna puszki.
„Nie zostawił mnie”.
Odstawiła puszkę.
„Nie jestem sama. Wcale nie”.
Było bardzo, bardzo cicho.
– Saw? – wyszeptała. Nie chciała go obudzić, bo przecież mógł spać. – Saw? – powtórzyła głośniej.
Nie otworzyły się żadne drzwi.
Odepchnęła się wraz z krzesłem od stołu. Metal zazgrzytał o kamień. A może wsiadł do promu i odleciał, zostawiając ją tutaj tylko z racjami żywnościowymi i tymi jakimiś Wreanami?
Załomotało jej serce. Zaczęła po kolei sprawdzać wszystkie pomieszczenia, nie przejmując się już tym, czy przeszkadzała Sawowi. Wściekły Saw będzie lepszy od braku Sawa. Drzwi przeważnie były zamknięte, a te, które udało się jej otworzyć, kryły tylko pajęczyny i zniszczone meble, zebrane tutaj zapewne wtedy, kiedy Saw urządzał bazę po swojemu. W Jyn wzbierała coraz większa panika i kiedy dotarła do wyjścia, cała się trzęsła. Właz przesunął się i choć dziewczynka nadal nigdzie nie dostrzegała swojego opiekuna, usłyszała tym razem jego głos.
Ostrożnie obeszła głaz, docierając do miejsca, w którym leżała połamana wieża łączności. Na zardzewiałych nogach konstrukcji Saw zawiesił rozmaite droidy – miszmasz długich, chudych, metalowych ciał – i na zmianę strzelał do nich z blastera i atakował je, zadając im ciosy pięściami. Był potężnie zbudowany, stary, miał pełno blizn, ale kiedy walczył, budziła się w nim taka energia, jakiej Jyn w nim się nie spodziewała.
Rzucił się na jednego z droidów i rąbnął go tak mocno, że jego korpus zatrząsł się na metalowym rusztowaniu. Odwrócił się błyskawicznie, wymierzył w maszynę wiszącą nieco dalej i wystrzelił z blastera. Nie sprawdzając, czy trafił – owszem, trafił – rzucił się na ziemię i przetoczył w bok, zatrzymując pod głazami. Kryjąc się za nimi, wystrzelił trzy razy w trzy droidy. Ich puste korpusy uderzyły ze szczękiem o metalową konstrukcję wieży łączności, kołysząc się gwałtownie pod wpływem wiązek.
– Saw? – odezwała się nieśmiało Jyn.
Mężczyzna wstał. Pot spływał strumieniami z jego łysej głowy, wzbierając wzdłuż zgrubienia blizny na twarzy. Stał nieruchomo, czekając, aż Jyn powie, co chciała powiedzieć.
Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego, kiedy okazało się, że Imperium ich znalazło i nadciągają szturmowcy, jej matka skontaktowała się z Sawem. Nie dlatego, że był ich przyjacielem, choć z pewnością to też wpłynęło na jej decyzję. Postąpiła tak ze względu na to, co Saw umiał robić.
– Możesz mnie nauczyć tak walczyć? – zapytała Jyn.
– Kochana! – Uśmiechnął się do niej szeroko. – Taki jest plan.
Okazało się, że na Wrei jest całe mnóstwo martwych droidów.
– Wojny klonów – wyjaśnił Saw, ale Jyn wiedziała, że to nie tylko dlatego. Droidy bojowe i droidy komandosi z serii BX pochodziły z konfliktu sprzed lat, ale widziała tutaj też trochę nowych modeli – zupełnie czarny prototypowy droid ochroniarz, lśniący, pobieżnie zmodyfikowany C-B3, a nawet droid zbir IG-RM, wyglądający na całkiem nowego. Wszystkie były zepsute, ze zniszczonymi lub usuniętymi systemami cybernetycznymi. Zostały z nich tylko puste skorupy, ale Saw na każdym metalowym korpusie wyskrobał uwagi, drobne notatki o słabościach i zastosowaniu maszyn, środowiskach, w których działały sprawnie lub wręcz przeciwnie. A także cele – jaskrawopomarańczową farbą Saw zaznaczył na każdym droidzie miejsce, w które najlepiej zadawać cios lub strzelać.
Na początku Saw przywiązał maszyny wewnątrz leżącej wieży łączności. Najpierw dał Jyn pole do popisu, każąc jej tylko trafiać w tyle droidów, ile zdoła. Dość szybko jednak zaczął jej to utrudniać – za pomocą lin huśtał korpusami, ciskał w nią też kamieniami i patykami, symulując ciosy zadawane podczas walki. Czasem zakładał pustą droidzią głowę – jak hełm – i sam ją atakował.
– Myślałam, że Imperium nie używa już tak bardzo droidów – powiedziała kiedyś wieczorem Jyn, kiedy pili napoje odżywcze. Odsunęła puszkę od ust i wbiła w nią niechętny wzrok. Mogłaby przygotować coś smaczniejszego, ale Saw nie lubił zaprzątać sobie głowy robieniem jedzenia.
Saw odchrząknął.
– Imperium uczyło się, jak walczyć, podczas wojny przeciwko droidom – odparł. – Droidy i klony… Dzięki temu łatwiej im było zapomnieć, że w wojnie chodzi o żywe istoty.
Jyn odstawiła puszkę na stół. Nadal była głodna. Czuła nieustający głód od dnia, w którym umarła jej matka, a nutrimleko nigdy nie zaspokajało go tak, jak prawdziwe jedzenie. Pustkę w jej brzuchu zapełniłaby tylko zupa z korzonków traw, pieczone nieboziarno, ciepły, chrupiący chleb i ser z nerfiego mleka – a żadnej z tych rzeczy prędko nie spróbuje. Jeśli w ogóle kiedyś…
– Z droidami czasem walczy się trudniej niż z ludźmi – ciągnął w zamyśleniu Saw. – Zachowują się niekiedy jak owady żyjące w roju, łączy ich ten sam umysł, te same rozkazy, są w stanie działać osobno i jako jednostka. Nie można wówczas skupiać się na likwidowaniu ich pojedynczo – trzeba myśleć o tym, jak zniszczyć je wszystkie. – Nachylił się do Jyn, celując w nią grubym palcem. Krzesło pod nim zaskrzypiało w proteście. – Albo musisz zlikwidować tego, który wydaje rozkazy. Zabić je wszystkie albo zabić szefa. – Wzruszył ramionami. – Albo-albo.
Jyn bawiła się pustą puszką. Lubiła uczyć się walczyć. Kiedy to robiła, nie miała czasu na myślenie, jak bardzo tęskni za swoim poprzednim domem. Ale martwiło ją co innego. Wiedziała, że nie spędzi z Sawem całego swojego życia.
– Powinnam się uczyć – rzekła cicho.
Saw spojrzał na nią, marszcząc brwi.
– Uczyć się? Że ja niby cię nie uczę?
– Ale nie uczysz mnie matematyki, historii, przyrody… – odparła Jyn. – Powinnam… – Zawiesiła głos. – Mama mnie uczyła. – Pomyślała o lekcjach z nią, o tym, jak Lyra zamieniała wspólne pieczenie w naukę chemii, albo o tym, jak Galen uczył ją o spektrometrach do ciał o budowie krystalicznej.
Przez twarz Sawa przemknęło coś, czego Jyn nie zrozumiała. Zanim zdążyła go o to zapytać, odepchnął się od stołu i poszedł do jej pokoju. Wyszedł z niego, trzymając stary datapad.
Odkąd Jyn się tutaj znalazła, nie włączyła go ani razu. Saw dotknął urządzenia z boku – uruchomiło się – i podał je dziewczynce. Obróciła sprzęt w dłoniach i przyjrzała się funkcjom. Słaby holoprojektor i karta sieciowa, która łączyła się z HoloNetem.
– Uczę cię wszystkiego, co umiem – powiedział Saw. – Jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś innego, musisz się tego nauczyć sama.
Przeniosła wzrok z datapada na jego twarde, pobliźnione palce.
– Dobrze – odparła. – Mogę teraz pójść do pokoju?
Saw zamrugał, zaskoczony.
– Oczywiście. Możesz chodzić, gdzie chcesz. To twój dom.
Jyn upewniła się, że drzwi do jej pokoju są zamknięte, a potem skuliła się na swoim materacu. Było tak cicho i tak ciemno… Zanim mama posłała Jyn do jaskini, żeby czekała tam na Sawa, dała jej wisiorek z kyberem i powiedziała:
– Zaufaj Mocy. – A potem dodała: – Będę tam.
Jyn uznała to wtedy za obietnicę – że mama przyjdzie do niej do jaskini, ale teraz pomyślała, iż może znaczyło to coś innego – może mama mówiła o tym, że sama będzie w Mocy…
Jyn usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i zamknęła oczy. Skupiła się na ciszy i bezruchu w swoim pokoiku. Postanowiła poczuć Moc. Jeśli był ktoś, kto mógłby jej teraz pomóc, pomóc w znalezieniu taty, to na pewno mama.
Czekała, aż Moc udowodni jej, że jest prawdziwa.
Nic się jednak nie stało.
Jyn naciągnęła koc na głowę i sięgnęła po datapad. Włączyła wiadomości w imperialnym HoloNecie. Przyćmione niebieskie światło wypełniło pokój. Jyn ściszyła dźwięk – Saw na pewno nie chciałby, żeby słuchała wrogów. Przy każdej nowej informacji Jyn zastanawiała się, czy zaraz usłyszy coś o swoim ojcu. Ujęcie Galena Erso to z pewnością wydarzenie, na które dziennikarze by się wręcz rzucili? A ona chciała go tylko znów zobaczyć… Nikt jednak o tym nie mówił.
Rozdział 4_
Następnego dnia na leżącej wieży łączności nie kołysały się żadne droidy. Zamiast nich za szyje powieszonych było kilkunastu szturmowców.
Gdy Jyn podeszła bliżej, żołądek zwinął jej się w supeł. Zbroje żołnierzy wciąż lśniły bielą lub czernią, ale widniały też na nich ślady przetarć, a tu i ówdzie również czerwonobrązowe plamy. Powiał wiatr i zwłoki zakołysały się na tej prowizorycznej szubienicy, obijając się z brzękiem o metal. Te głuche odgłosy rozchodziły się echem i wydawały się Jyn w pewien sposób… niewłaściwe.
Jyn zorientowała się, że stanął za nią Saw. Odwróciła się, a wtedy on podał jej blaster.
Spojrzała na niego, na szturmowców i z powrotem na broń. Chciała przełączyć ją z trybu zabijania w tryb ogłuszania, tak jak nauczyła ją matka. Saw położył dłoń na jej dłoni, unieruchamiając palec na ustawieniu na zabijanie.
– Nigdy tego nie rób – upomniał ją łagodnie. – Jeśli masz strzelać z blastera, zawsze strzelaj, by zabić. Zawsze.
Jyn przełknęła ślinę. Szturmowcy wiszący na wieży nie ruszali się. Na pewno byli już martwi.
„To tylko ćwiczenia” – pomyślała. „Nic poza tym”.
– Wyceluj – polecił Saw.
Ręka Jyn drżała, więc dziewczynka podtrzymała nadgarstek drugą, żeby ustabilizować broń. Wdech. Cel. Wydech.
Strzelaj.
Zwłoki szturmowca zatańczyły na metalowej konstrukcji jak marionetka, której sznurkami nagle poruszono.
– Brawo – rzekł Saw. Wziął blaster od Jyn i wręczył jej parę topornie ociosanych pałek długości jej przedramienia. Walka wręcz.
Na Coruscant matka zapisała ją na lekcje kinestetyki i gimnastyki.
– Bo masz zawsze tyle energii! – śmiała się. Ale może nie tylko dlatego to zrobiła?
Jyn zważyła w rękach ciężar pałek. Zastanowiła się nad tym, jak mocno powinna uderzyć w opancerzone ciało.
– No już – polecił Saw.
Jyn wzięła głęboki oddech i powoli podeszła do najbliższego szturmowca, swojego poprzedniego celu. Jakoś łatwiej było jej się przekonać do uderzenia w zwłoki żołnierza, którego już zastrzeliła. Cofnęła się i rąbnęła pałką w brzuch szturmowca, wkładając w uderzenie całą swoją siłę. Zakołysał się gwałtownie i Jyn upadła na ziemię. Myślała, że trafi w ciało w zbroi – teraz jednak zdała sobie sprawę, że skorupa była pusta. Popatrzyła na innych wiszących szturmowców – wiatr poruszał nimi zbyt łatwo. Żaden z nich nie był człowiekiem – miała przed sobą tylko pancerze.
– Jeszcze raz – powiedział spokojnie Saw, gdy Jyn wstała i się otrzepała.
Upadając, uderzyła się boleśnie w ramię. Rzuciła pałki – uderzyły o ziemię z cichym stukiem.
– Mogę po prostu strzelić z blastera – rzekła. – Nie muszę robić tego wszystkiego.
Saw podszedł powoli do dziewczynki i uklęknął przed nią na jedno kolano, tak aby móc spojrzeć jej prosto w oczy.
– Widziałem bojowników o wolność, którzy przetrwali bitwy, choć wróg miał blastery i działa. – Patrzył na nią nieruchomo, nie mrugając. – I widziałem rebeliantów, którzy pokonywali armie kamieniami i patykami.
Podniósł pałki i włożył je Jyn do rąk.
– Jeszcze raz – powtórzył.
Wyprostował się i cofnął, a Jyn przyjęła pozycję do walki.
Zmusiła się, żeby wyobrazić sobie żołnierzy, którzy zabili jej matkę, przypomnieć sobie strach, jaki czuła, kiedy ją gonili, wściekłość, gdy zabrali jej ojca. Te wspomnienia rozżarzyły się w niej jak węgle. Wypuściła pałki ze zdrętwiałych palców dopiero, kiedy zyskała pewność, że ten ogień w niej nie zgaśnie.
Wkrótce dowiedziała się, dlaczego Saw miał te pokoje z wieloma łóżkami. W następnym miesiącu na małej wyspie wylądował pierwszy statek, a wkrótce potem kolejny. Przybysze witali Sawa jak starego znajomego, patrzyli z ciekawością na Jyn i zajmowali swoje miejsca, jakby robili to już wiele razy.
Wszyscy przywieźli też swoje jedzenie.
– Tylko Saw może się żywić tym paskudztwem – stwierdził Xosad Hozem, Twi’lek, wkładając je do szafek. – Ale z ciebie ładna bestyjka – rzucił do Jyn. W jego głosie brzmiała ciekawość.
– Idź do swojego pokoju – powiedział Saw i dziewczynka schowała się u siebie.
Nowo przybyli zachowywali się głośno. Dużo rozmawiali, dużo pili. Na ogół jednak odnosili się do niej przyjaźnie. Był wśród nich Xosad, Twi’lek, którego Saw znał z „dawnych dobrych czasów”, i grupa młodych mężczyzn, których ze sobą przywiózł, jeszcze dwóch Twi’leków i Togrutanin. Reece Tallent należał do rasy ludzkiej. Miał ze dwadzieścia lat, ciemnobrązowe włosy i ładne niebieskie oczy. Mówił z akcentem takim jak Saw. Może pochodzili z tej samej planety? Często zjawiała się również kobieta w wieku zbliżonym do Sawa. Miała czarną skórę, która w świetle wydawała się połyskiwać granatowo, i włosy sterczące na wszystkie strony. Była tak piękna, że Jyn nie mogła oderwać od niej wzroku. Przedstawiła się śpiewnym, melodyjnym głosem: Idryssa Barruck. Na plecach nosiła dwie maczety, ciężkie, o szerokich ostrzach – kontrastowały z jej smukłą, pełną gracji sylwetką.
Idryssa przywiozła odzież dla Jyn. Saw dał jej jakieś stare rzeczy – za duże koszule, które nosiła jak sukienki, i spodnie, które musiała przytrzymywać w talii paskiem. Idryssa wręczyła Jyn prawdziwe ubrania i porozmawiała z nią na osobności o higienie i zdrowiu. Jyn podejrzewała, że Saw zaprosił kobietę częściowo właśnie w tym celu, i doceniała zarówno to, że o tym pomyślał, jak i to, że sam nigdy nie poruszył z nią tego tematu.
Kiedy poznała Idryssę lepiej, ośmieliła się i przyszła do dużej sali, kiedy inni też tam siedzieli. Saw zauważył ją pierwszy i wskazał jej gestem szafki, dając dziewczynce do zrozumienia, że ma sobie poszukać jedzenia.
– Moja załoga była na Christophsis. Nic tam nie ma – mówił właśnie Xosad. Togrutanin pokiwał potakująco głową.
– Imperialni prowadzili tam działalność wydobywczą, ale kiedy się tam wybraliśmy, już ich nie było i nie wyglądało na to, żeby zamierzali wracać – rzekł.
– Na Ilum wygląda to inaczej – dodała Idryssa.
Jyn znieruchomiała. Sięgała właśnie do szafki po bułeczkę z ciasta twi’lekańskiego, rzadki smakołyk w bazie Sawa. Znała tę nazwę. Tata wspominał jej kiedyś o Ilum, ale mówił, że to ukryta planeta, dawniej wykorzystywana tylko przez Jedi. Pamiętała wyraźnie, jak stoi w ich mieszkaniu na Coruscant i opowiada o tym, że Jedi tak długo zachowywali tak cenną planetę tylko dla siebie, a teraz opiekuje się nią Imperium. Jyn zapomniałaby o tej rozmowie, gdyby nie niechęć na twarzy mamy, która słuchała słów taty z dezaprobatą.
Nie zaskoczyło jej, że Saw wiedział o Ilum. Interesował się pracą taty, odkąd pomógł im przenieść się na Lah’mu. Ale jego znajomi wiedzieli chyba to samo, co on.
Reece rozłożył na stole gwiezdną mapę.
– Jest oczywiste, że Imperium interesuje się tymi obszarami. – Pokazał na niej coś, ale Jyn nie widziała, co dokładnie. Podkradła się bliżej. Wszyscy wpatrywali się w Reece’a. – A mój informator myśli, że widział tam Galena Erso.
Jyn wciągnęła ostro powietrze. Saw odwrócił się gwałtownie i wbił w nią ostrzegawcze spojrzenie. Dziewczynka zacisnęła wargi. Saw dał jej znak głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Nie, nigdzie nie pójdzie!
– Jakie jeszcze informacje dla nas masz? – zapytała Sawa Idryssa. Poruszyła się, a jej skóra, połyskująca granatowo, zamigotała w świetle lamp wbudowanych w kamienne sklepienie.
Saw zacisnął usta, jakby nie chciał odpowiadać, w końcu jednak rzekł:
– Wiem, że badał dla Imperium kryształy i jego praca – czymkolwiek się dokładnie zajmował – była dla nich bardzo ważna.
Xosad, siedzący naprzeciw niego, skinął głową. Wymienili znaczące spojrzenia.
– Galen Erso jest znanym zwolennikiem Imperium – rzucił lekceważąco Reece. – I szanowanym naukowcem, ale nie rozumiem, co kryształy…
– Kryształy są ważniejsze, niż myślisz – przerwała mu cicho Idryssa. – Nie zapominaj, że używali ich Jedi.
Reece prychnął.
– Jedi! – żachnął się. – To, że o nich mówisz, to nie dowód. Gdyby mieli takie potężne kryształy, nie padliby tak szybko.
„Znany zwolennik Imperium?” – zdziwiła się Jyn. „Tata?” Pokręciła głową. Pracował dla Imperium, owszem, ale przecież od niego uciekł i nie chciał wracać!
– Ale to ważna kwestia. – Saw uderzał palcem w podbródek. – Imperium nie chciałoby mieć naukowca kalibru Galena tylko dla czystej wiedzy. Wspierali jego badania z jakiegoś konkretnego powodu.
Reece odchylił się na krześle.
– Nie, wcale nie! – parsknął. – Saw, chłopie, widzisz w tym nieistniejącą tajemnicę. Galen Erso to sprytny gracz. Lizał dupę właściwym ludziom w Imperium i teraz żyje w luksusach na Coruscant. Jego badania nie mają znaczenia.
– To nieprawda! – wrzasnęła Jyn.
Wszyscy w sali skierowali wzrok na nią.
– Jyn ma rację – powiedział głośno Saw. – Jego badania to klucz do zrozumienia, co planuje teraz Imperium.
Jyn otworzyła usta, żeby zaprotestować. Nadal była wściekła – bo jak Reece mógł tak mówić o jej tacie! – ale Saw zacisnął mocno dłoń na jej ramieniu i zaprowadził dziewczynkę do pokoju.
– To nieprawda! – syknęła, kiedy tylko zamknęły się drzwi jej pokoju. – Tata nie pracowałby dla Imperium. Jest dobrym człowiekiem! Oni go porwali!
We wzroku Sawa malowało się powątpiewanie.
– Porwali go! – Jyn podniosła głos. Saw próbował ją uciszyć, ona jednak czuła, jak do oczu napływają jej łzy gniewu. Co za niesprawiedliwość! Żeby ktoś taki jak Reece mówił o jej tacie, jakby był złym człowiekiem!
– Jyn, nie wygląda to dobrze – rzekł cicho Saw. – Tropię to, co robi Imperium. Próbowałem odkryć, nad czym pracował twój ojciec, że imperialni zjawili się tak nagle na Lah’mu. A on…
– Widziałam go. – Jyn tupnęła nogą. – Nie chciał iść. Chciał zostać ze mną. Naprawdę!
Saw spojrzał na nią smutno, z politowaniem, a potem wstał i zostawił ją samą w ciemnym pokoju.
Rozdział 5_
Jyn piorunowała wzrokiem Reece’a, ilekroć się na niego napatoczyła. Uch, żeby tylko szybko się stąd wyniósł!
Ale dzięki tej pamiętnej scenie czegoś się też nauczyła. Jeśli zachowywała się cicho, Saw pozwalał jej słuchać rozmów dorosłych.
– Założono więcej blokad wokół niektórych planet – oznajmił następnego dnia Xosad.
– A coś je łączy? – zapytał Saw.
– Niczego takiego nie zauważyliśmy – przyznał członek załogi Twi’leka. – Ale na część z nich trudno się dostać. Potrzebujemy kodów dostępu.
– A przygotowanie fałszywych wymaga wiele pracy i cierpliwości – dodał inny i rzucił na stół replikator kodów.
Kiedy dorośli zaczęli rozmawiać o rosnącej w siłę grupie partyzantów na Corlusie, Jyn podkradła się do stołu z replikatorem. Widziała, jak wcześniej ktoś z nim pracował i niezmiernie ją to zaciekawiło. Nacisnęła na próbę jeden z przycisków i podniosła urządzenie. Miało mniej więcej takie same rozmiary jak datapad, ale było grubsze i cięższe.
– Myszka zakradła się do sera – odezwał się drwiąco Reece, patrząc z góry na Jyn. Natychmiast odłożyła replikator.
– Niech się pobawi – powiedział członek załogi, który wcześniej się odzywał. – Niczego nie popsuje.
Jyn pokazała Reece’owi język, wzięła urządzenie i poszła w kąt sali.
Załadowano do niego kody dostępu dla statków jako wzór, ale nie można było ich kopiować dokładnie, ponieważ imperialni w takiej sytuacji domyślali się, że to fałszywka. Zamiast tego replikator pomagał w symulowaniu skomplikowanego algorytmu, używanego przez Imperium do tworzenia kodów transpondera i dostępu. Przypominało to rozwiązywanie skomplikowanej zagadki i chociaż w gruncie rzeczy było trochę nużące, umysł Jyn znalazł ukojenie w świecie symboli i liczb.
Kiedyś, gdy miała problemy z zaśnięciem po tym, jak przenieśli się na Lah’mu, tata poradził jej, żeby recytowała w myśli tabliczkę mnożenia albo liczby pierwsze, aż zaśnie. Praca przy urządzeniu nie uśpiła jej – bo zmuszała jednak do myślenia – ale okazała się równie relaksująca. Liczby układały się w spokojny rytm.
– Patrzcie no, jaka spryciula – skomentował Xosad, kiedy dorośli wstali zza stołu, żeby zająć się kolacją.
Saw stanął za nią i Jyn pokazała mu replikator. Uniósł brew.
– Nieźle – rzekł, skanując dane. – Jeszcze będzie z ciebie fałszerz.
Xosad zaczął otwierać słoje z jakimiś warzywami i blendować je na sos.
– Skontaktowałem się z moim kumplem na Coruscant – rzucił do Sawa.
Saw natychmiast przeniósł wzrok na Jyn i pokręcił lekko głową, jakby ją ostrzegając.
– I?
– Galen Erso zdecydowanie tam jest.
– Tak? – szepnęła Jyn zdławionym nadzieją głosem.
– Przepraszam was na chwilę – rzekł Saw.
Nie chciała wychodzić, ale Saw wbił palce w jej ramię tak mocno, że aż się skrzywiła. Poszła z nim do swojego pokoju, ale po drodze zauważyła, że Reece obserwuje ją zmrużonymi podejrzliwie oczami.
– Mówią o tacie! – rzekła Jyn, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Uch, że też nie mogła zapanować nad tym jękliwym tonem w swoim głosie…
Saw westchnął z rezygnacją.
– A ty masz prawo wiedzieć, co o nim mówią – powiedział w końcu. – Ale nie mogą się dowiedzieć, że jesteś córką Galena Erso.
Jyn pokręciła głową.
– Dlaczego?
Saw przyklęknął i teraz jego ciepłe brązowe oczy patrzyły w jej własne z takiej samej wysokości.
– Jyn, obiecuję, że powiem ci wszystko po kolacji. Xosad i reszta odlatują. I powiem ci wszystko. Ale nie przy nich.
– Nic nie powiem – rzekła proszącym tonem Jyn. – Chcę was tylko posłuchać.
– To twój ojciec, Jyn – westchnął Saw. – Oczywiście, że coś powiesz. Zostań tutaj. Obiecuję. Ufasz mi?
Jyn kiwnęła niechętnie głową.
Słyszała ich po drugiej stronie drzwi, jak się śmieją i rozmawiają, jak sztućce szczękają o gliniane talerze – pewnie jedli to, co ugotował dla wszystkich Xosad. Próbowała wyłowić z ogólnego gwaru poszczególne głosy i zrozumieć słowa, ale wszystko tłumiła ściana z grubej skały i stalowe drzwi.
Chodziła w kółko po pokoju. Tam i z powrotem, i jeszcze raz. Szkoda, że nie wzięła ze sobą replikatora kodów. Może liczby trochę by ją od tego wszystkiego oderwały…
Myślała o tym ostatnim dniu.
„Jyn, cokolwiek robię, robię to, by cię chronić”. Głos ojca był wtedy niemal spokojny, głęboki, uroczysty… Wypowiedział te słowa z takim przekonaniem i pewnością, i patrzył wtedy Jyn prosto w oczy! Kiedy przymykała powieki, widziała jego twarz. Zawsze był trochę rozczochrany. Nigdy nie miał czasu, żeby przyciąć sobie włosy. Mama nieustannie śmiała się z niego z tego powodu – powtarzała, że będzie musiała go związać, żeby choć podciąć mu końcówki. Nosił też krótką brodę – nie chciało mu się nią zajmować na Coruscant. Miał w niej już siwe pasemka, szorstkie, rosnące nierówno. Drapały Jyn w policzki, ilekroć tata ją do siebie przytulał.
Wzięła głęboki oddech. Rozmawiał z córką bardzo poważnie, spoglądając na nią bez żadnych wątpliwości. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się z niepokoju.
„Powiedz, że rozumiesz” – rzekł. Wypowiedział te słowa jak obietnicę. Jakby zawierali pakt.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki