Star Wars. Kurs na Rebelię - Beth Revis - ebook

Star Wars. Kurs na Rebelię ebook

Revis Beth

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść z listy bestsellerów „New York Timesa”, która ukazuje burzliwą i pełną rozczarowań młodość jednej z najważniejszych bohaterek w świecie Gwiezdnych Wojen.

Kiedy Jyn Erso ma osiem lat, ginie jej matka. Traci również ojca, zabranego przez Imperium. Mała Jyn nie zostaje jednak sama. Saw Gerrera, człowiek gotów uczynić wszystko w walce z tyranią, opiekuje się nią jak własną córką i daje dziewczynce nie tylko dom, ale także zapewnia umiejętności, których będzie potrzebować, by stawić czoła Imperium.

Jyn oddaje się sprawie – i wykazuje się wielką lojalnością wobec opiekuna. Walka u boku Sawa, wśród jego partyzantów, wiąże się jednak z wieloma niebezpieczeństwami. Dziewczyna zada sobie także pytanie, do czego potrafi się posunąć dla swojego opiekuna. Kiedy spotyka ją niewyobrażalna zdrada, która niszczy jej świat, Jyn musi samodzielnie stanąć na nogi i zastanowić się, w co naprawdę wierzy… i komu naprawdę może zaufać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 353

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Chronologia Star Wars

Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce….

IMPE­RIALNY ZAKŁAD PENI­TEN­CJARNY I OBÓZ PRACY LEG-817POŁO­ŻE­NIE: WobaniWIĘ­ZIEŃ: Liana Hal­lik, #6295APRZE­STĘP­STWA: fał­szo­wa­nie impe­rial­nych doku­men­tów, sta­wia­nie oporu pod­czas aresz­to­wa­nia

MIE­SIĄC 01_

Sztur­mo­wiec prych­nął śmie­chem, kiedy Jyn Erso upa­dła na kolana. Pod­nio­sła skute ręce.

– Możesz je teraz zdjąć – rze­kła. – Bo gdzie mam niby uciec?

Mach­nęła ręką, wska­zu­jąc długi kory­tarz oświe­tlony sła­bym bla­skiem lamp umiesz­czo­nych nad każ­dymi drzwiami do celi.

– Tak jest zabaw­niej – odparł męż­czy­zna i szarp­nął Jyn za kaj­danki, tak żeby sta­nęła na nogach. Meta­lowe obrę­cze wpi­jały się w jej skórę i ukryte pod nią kości, więc Jyn o mało się nie skrzy­wiła, ale zapa­no­wała nad tym odru­chem. Nie chciała mu dawać satys­fak­cji.

– Zawsze są tacy… – Dyrek­tor wię­zie­nia, wysoki, chudy męż­czy­zna w czar­nym mun­du­rze, poru­szył w powie­trzu dło­nią, jakby szu­ka­jąc odpo­wied­niego słowa. – Zawsze są tacy pełni god­no­ści, kiedy tu tra­fiają, nie sądzisz?

Sztur­mo­wiec mruk­nął coś pod nosem i pchnął Jyn, zmu­sza­jąc ją, by poszła ciem­nym kory­ta­rzem do swo­jej celi.

Dyrek­tor wię­zie­nia zaśmiał się z wła­snego żartu, a potem powie­dział:

– Pro­szę mi wyba­czyć, po pro­stu bar­dzo mnie to bawi. Zawsze widzę, kto tu jest nowy. Nowi­cju­sze stoją z unie­sioną głową. – Przy­śpie­szył, wyprze­dził Jyn i sztur­mowca, a potem zatrzy­mał się przed nimi, blo­ku­jąc im drogę. Zła­pał Jyn za pod­bró­dek, pod­no­sząc jej twarz ku sobie, ale kobieta wyrwała mu się, patrząc na niego wyzy­wa­jąco. Męż­czy­zna znów par­sk­nął śmie­chem. – Nowi wciąż mają w sobie odro­binę chęci do walki – rzekł, marsz­cząc nos przy sło­wie „odro­binę”.

Jyn nie zare­ago­wała i twarz męż­czy­zny skwa­śniała.

– Tędy, więź­niarko. – Odwró­cił się i poszedł szybko kory­ta­rzem. Jyn patrzyła pro­sto przed sie­bie, sta­ra­jąc się sta­wiać równo nogi, tak żeby się nie potknąć i nie prze­dłu­żać tej męki.

– A zgar­nęli cię gdzie? – rzu­cił nie­dbale dyrek­tor.

Jyn nie odpo­wie­działa.

Męż­czy­zna odwró­cił się gwał­tow­nie i ude­rzył ją mocno w twarz.

– Zada­łem ci pyta­nie, Sześć-Dwa-Dzie­więć-Pięć-A.

– Zosta­łam zatrzy­mana na statku w ukła­dzie Pięć Punk­tów – powie­działa przez zaci­śnięte zęby.

– Zatrzy­mana… i aresz­to­wana. – W jego gło­sie zabrzmiała duma, choć prze­cież nie miał z tym nic wspól­nego. – A teraz jesteś tutaj. – Powiódł ręką dookoła. Cela była ciemna i pusta. Sztur­mo­wiec pchnął Jyn i dziew­czyna, poty­ka­jąc się, weszła do malut­kiego pomiesz­cze­nia. Kiedy tym razem unio­sła ręce, wyłą­czył kaj­danki. Umiesz­czona na nich dioda zmie­niła kolor z czer­wo­nego na zie­lony i cięż­kie meta­lowe obrę­cze na nad­garst­kach Jyn otwo­rzyły się. Uff.

– Mam nadzieję, że spodoba ci się ta nasza mała insty­tu­cja el-e-gie-osiem-jeden-sie­dem – rzekł dyrek­tor.

Szybko wymó­wił nazwę wię­zie­nia i litery LEG zabrzmiały pra­wie jak „ele­gia”. Cóż, paso­wało.

– Witamy na Wobani – dodał dyrek­tor i uśmiech­nął się, wie­dząc dobrze, jaką repu­ta­cję miała ta pla­neta.

– Twoje występki, choć nie należą do naj­gor­szych, z jakimi miało do czy­nie­nia Impe­rium, są nie­do­pusz­czalne. Wyrzą­dzi­łaś galak­tyce szkody i będziesz pra­co­wać, aby spła­cić dług wobec spo­łe­czeń­stwa. – Dyrek­tor wpi­sał kod na bio­me­trycz­nym pul­pi­cie przy drzwiach do celi Jyn i ze ściany wysu­nęły się meta­lowe pręty, zamy­ka­jąc ją w środku. – Nie spodoba ci się ta praca – dorzu­cił męż­czy­zna, tym samym łagod­nym, miłym tonem. – I nie spodoba ci się twój nowy dom. Ale tak się dzieje, kiedy ktoś popeł­nia zbrod­nie prze­ciwko Impe­rium. Przed tobą naj­gor­sze dni two­jego życia.

Dyrek­tor spoj­rzał na nią z góry przez kraty. Uśmie­chał się lekko. Z pew­no­ścią był przy­zwy­cza­jony do tego, że po tej jego wyćwi­czo­nej prze­mo­wie więź­nio­wie oka­zy­wali co naj­mniej nie­po­kój, ale Jyn tylko spoj­rzała na niego z nie­do­wie­rza­niem.

Naj­gor­sze dni jej życia?

Dyrek­tor wzdry­gnął się z zasko­cze­nia, kiedy Jyn wybuch­nęła mu śmie­chem w twarz.

Rozdział 1_

ROZ­DZIAŁ 1_

JYN ERSO, 8 lat

Jyn Erso ukry­wała się w ciem­no­ści.

Nie bała się ciem­no­ści. Kie­dyś tak – ale teraz już nie. Znała ten mrok. Tkwiła w nim już od wielu godzin.

Po tym, gdy widziała, jak mor­dują jej matkę.

W jaskini było cia­sno, ale nie aż tak bar­dzo, jak mogło być. Jyn, mama i tata robili czę­sto takie ćwi­cze­nia – i kiedy uda­wali, że nad­cho­dzi Impe­rium i muszą się ukryć, cho­wali się tutaj razem.

Jyn sie­działa w niej teraz sama.

Miała ze sobą torbę, kilka rze­czy, które wci­snęła do środka, kiedy mama powie­działa jej, że trzeba się scho­wać. Nie było w niej Giga Ohydka. Zosta­wiła go pod łóż­kiem, tam, gdzie chro­nił ją przed potwo­rami, choć miała już tyle lat, by wie­dzieć, że te potwory w rze­czywistości nie ist­nieją. Żało­wała, że nie ma go przy sobie. Och, gdyby tylko mogła przy­tu­lić się do tego sztucz­nego futerka, pach­ną­cego jak goź­dzi­kowa woda toa­le­towa taty…

Jyn pokrę­ciła głową. Nie. Gig by jej teraz nie pocie­szył. Głu­pio żało­wać cze­goś takiego. Nie mogła się zacho­wy­wać jak małe dziecko.

Zaci­snęła palce na wisiorku, który matka dała jej nie­długo przed śmier­cią. Zamknęła powieki. Czy śmierć boli? Pew­nie tak.

Ależ było ciemno.

Jyn zapa­liła latar­nię. Na skal­nych ścia­nach szcze­liny zatań­czyły cie­nie.

Przy­po­mi­nały jej o sztur­mow­cach ubra­nych na czarno.

– Tata przyj­dzie – rze­kła. Jej głos zabrzmiał w ciem­no­ści cienko i kru­cho.

Mama powie­działa: „Zaufaj Mocy”.

Jyn pró­bo­wała. Pró­bo­wała ufać. Pró­bo­wała mieć nadzieję.

Właz nad nią zaskrzy­piał. Jyn stłu­miła okrzyk stra­chu, gdy pokrywa się otwo­rzyła i ujrzała nad sobą twarz męż­czy­zny.

Wyrwał się jej szloch. Saw! Przy­szedł, żeby ją ura­to­wać!

Ale mamę nie. Dla mamy było za późno.

– Chodź, dziecko – rzekł Saw. – Przed nami długa droga. – Wycią­gnął rękę, żeby pomóc jej wyjść.

Jyn spoj­rzała mu w twarz, waha­jąc się. Widziała go poprzed­nim razem wtedy, kiedy przy­wiózł ich rodzinę na Lah’mu, żeby mogli zacząć wszystko od nowa po opusz­cze­niu Coru­scant. Mama i tata wyuczyli Jyn róż­nych sce­na­riu­szy, powie­dzieli, co trzeba robić, jeśli – kiedy – odnaj­dzie ich Impe­rium.

– I to – mówiła mama, poka­zu­jąc jej, jak posłu­gi­wać się urzą­dze­niem komu­ni­ka­cyj­nym. – Jeśli doj­dzie do naj­gor­szego i będziesz potrze­bo­wać pomocy, a mnie i taty nie będzie, to naci­śniesz ten guzik i wtedy przyj­dzie po cie­bie Saw Ger­rera.

I za każ­dym razem Jyn się­gała do przy­ci­sku – chciała go natych­miast wci­snąć.

– Ale on ni­gdy nas nie odwie­dza! – mówiła, kiedy mama odcią­gała ją, upo­mi­na­jąc i przy­po­mi­na­jąc, że przy­cisk ma być użyty tylko w razie nie­bez­pie­czeń­stwa.

Teraz Saw miał ponurą twarz. Na jego zaci­śnię­tych ustach bra­ko­wało uśmie­chu, a w oczach weso­ło­ści. Kiedy widzieli się poprzed­nio, wyglą­dał ina­czej. Długa bli­zna prze­ci­nała jego lewy oczo­dół i przez to opa­dała mu powieka. Miał lekko wyłu­pia­ste oczy. Kro­ple desz­czu spły­wały po jego łysej gło­wie. Spra­wiał wra­że­nie roz­gnie­wa­nego.

Jyn wycią­gnęła rękę do góry i wsu­nęła małą, białą dłoń w jego sma­głe, stward­niałe palce. Ści­snął ją lekko, a ona mocno się go chwy­ciła, jakby tonęła, a on był liną, która cią­gnęła ją na brzeg.

– Musimy iść – rzekł Saw.

Jyn prze­łknęła strach i smu­tek. Ski­nęła głową.

Powie­trze pach­niało czy­sto­ścią. Było świeże i orzeź­wia­jące po chłod­nym desz­czu. Bie­gła z Sawem przez pole do domu. Wyda­wało jej się nie­zmier­nie dziwne, że świat wokół nich spał, piękny i nie­ru­chomy, a mama…

– Przy­szli tu żoł­nie­rze – powie­działa Jyn, cią­gnąc Sawa za rękę. Przy­gry­zła wargę i upo­mniała się w duchu. Że też ich nie poli­czyła! – Był ten męż­czy­zna w bia­łym mun­du­rze, z któ­rym tata cza­sem pra­co­wał. I sztur­mowcy w czar­nych pan­cer­zach. I…

Powinna była bar­dziej uwa­żać. Ale wszystko działo się tak szybko!

– Nikogo tu już nie ma – odparł Saw.

Jej dom i wypo­sa­że­nie farmy – wieża łącz­no­ści, maszyny nawad­nia­jące i droid żniwny – sta­no­wiły naj­wyż­sze obiekty wśród morza falu­ją­cego łagod­nie nie­bo­ziarna. Obok prze­le­ciała koszula, pochwy­cona przez podmuch wia­tru. Wznio­sła się niczym duch w nocne niebo, a potem opa­dła w dół.

Jyn była pra­wie pewna, że to koszula jej taty – ta, która miała wystrzę­pione man­kiety i zawsze pach­niała jak on, goź­dzi­kami, kurzem, sma­rem i jesz­cze czymś innym, zim­nym i twar­dym. Ale nie zdą­żyła jej zła­pać i się nią owi­nąć, bo poczuła moc­niej­szy podmuch, który porwał koszulę ze sobą.

Im bli­żej domu się znaj­do­wali, tym wię­cej ubrań uno­siło się na wie­trze, ula­tu­jąc nad polami i zni­ka­jąc w mroku nocy. A potem zoba­czyła kosz na pra­nie i zgnie­cioną trawę z pla­mami krwi.

Jyn poczuła iskierkę nadziei. Ni­gdzie nie dostrze­gała zwłok mamy.

Ale wie­działa, w głębi duszy wie­działa, że to nie dla­tego, iż mama żyła. Nikt nie mógłby prze­żyć takiego strzału z bla­stera w pierś.

Jyn przy­gry­zła sobie poli­czek i poczuła meta­liczny smak krwi. Ale nic nie powie­działa.

Saw szedł zde­cy­do­wa­nym kro­kiem. Otwo­rzył drzwi do domu. Jyn poszła za nim cicho. Zmarsz­czyła nos, czu­jąc gorzki dym. Sztur­mowcy pró­bo­wali pod­pa­lić budy­nek i w kuchni wciąż tlił się ogień – jasna ściana zasnuła się czarną sadzą.

Saw wie­dział, gdzie szu­kać – w sza­fie na doku­menty, róż­nych schow­kach i zaka­mar­kach, pod dywa­nem i pod­łogą… Wszę­dzie było pusto.

Zaklął.

– Wszystko zabrali! – wark­nął.

„I jego też” – pomy­ślała Jyn w tępym osłu­pie­niu. „Zabrali tatę”.

W oczach sta­nęły jej łzy – nie od dymu. Cho­ciaż to Saw po nią przy­szedł, a nie tata, Jyn i tak miała nadzieję, że on jed­nak tu będzie. Że gdzieś się scho­wał. I cze­kał. Na nią.

Ale nie – zabrali go.

Na pod­ło­dze leżały roz­bite naczy­nia. Jyn wie­działa, że kiedy tata kazał jej ucie­kać, zamie­rzał znisz­czyć swoje bada­nia. Nic nie zostało. Tata nie pozwo­liłby na to, żeby coś zostało.

Saw zmru­żył oczy i odwró­cił się gwał­tow­nie do Jyn.

– Twój tata miał jakieś tajne schowki? Takie, o któ­rych impe­rialni by nie wie­dzieli?

Dom został splą­dro­wany i cho­ciaż mama zdą­żyła znisz­czyć część doku­men­tów taty, Impe­rium nade­szło zbyt szybko. Jyn poka­zała, gdzie w sypialni rodzi­ców znaj­do­wał się sejf – w nim jed­nak rów­nież nic nie było. Ani reje­stru, ani archi­wum z pli­kami taty. Zaj­rzała do swo­jego pokoju. Czarni sztur­mowcy prze­wró­cili nawet jej łóżko i roz­pruli zabawki, szu­ka­jąc doku­men­tów. Nie wie­działa, czy coś zna­leźli. Ale nie miało to zna­cze­nia – wszystko i tak znaj­do­wało się w gło­wie taty. A tata znaj­do­wał się w ich rękach.

– Musimy się zabie­rać z tej pla­nety – rzekł oschle Saw. – Pomyśl, Jyn. Czy mogą gdzieś tu być jesz­cze jakieś bada­nia two­jego ojca?

– Nie – powie­działa cicho.

– W takim razie idziemy.

Jyn ruszyła do swo­jego pokoju, ale Saw poło­żył ciężką rękę na jej ramie­niu.

Prze­łknęła ślinę i chwy­ciła za krysz­ta­łowy wisio­rek, który dała jej matka. Już kie­dyś musiała wszystko zosta­wić, kiedy jej rodzina opu­ściła Coru­scant. Może to zro­bić jesz­cze raz. Przy­naj­mniej miała swoją torbę.

Wyszła z domu pierw­sza i, zanim Saw zamknął drzwi, usły­szała, jak coś meta­lo­wego i cięż­kiego upada ze stu­ko­tem na drew­nianą pod­łogę. Saw zła­pał ją za łokieć i pocią­gnął za sobą. Musiała pra­wie biec, żeby nadą­żyć za jego dłu­gimi kro­kami. Ode­szli może na pięć­dzie­siąt metrów, kiedy nastą­pił wybuch. Jyn zachwiała się i poczuła podmuch gorąca. Resztki ostat­niego miej­sca, które nazy­wała domem, pło­nęły. Żół­to­po­ma­rań­czowe pło­mie­nie lizały bladą trawę, gro­żąc poża­rem całego pola.

Saw nie przy­sta­nął nawet na chwilę. Nawet się nie odwró­cił, żeby spoj­rzeć na dom czy na Jyn. Jego prom cze­kał. Saw wbiegł po tra­pie. Jyn zatrzy­mała się i spoj­rzała na kłęby dymu.

Nic jej już tutaj nie trzy­mało.

Rozdział 2_

Roz­dział 2_

Jyn sie­działa obok Sawa w kok­pi­cie i patrzyła przez ilu­mi­na­tor na chmury nad powierzch­nią Lah’mu, przez które prze­la­ty­wali. Nad nimi wzno­sił się pier­ścień ota­cza­jący pla­netę cią­głą, białą tęczą. Prze­bili się przez atmos­ferę i niebo stało się czarne, usiane jasnymi gwiaz­dami. Blask świa­tła sło­necz­nego odbi­ja­ją­cego się od pasa aste­roid wokół Lah’mu był ledwo widoczny. Jyn wcią­gnęła ostro powie­trze.

Saw spoj­rzał tam, gdzie ona, i ski­nął ponuro głową. Gwiezdny nisz­czy­ciel wisiał w czerni prze­strzeni kosmicz­nej. Słońce oświe­tlało spód okrętu.

Przy­słali po jej ojca gwiezdny nisz­czy­ciel.

„Tam jest tata” – uświa­do­miła sobie Jyn, wpa­tru­jąc się w jed­nostkę sze­roko otwar­tymi oczami. Był tam, gdzieś tam, poza jej zasię­giem, ale tak bli­sko!

Saw zaj­mo­wał się przy­rzą­dami. Jego sta­tek wyda­wał się taki malutki w porów­na­niu z tym nisz­czy­cie­lem – pchła przy gigan­cie! Nie­wy­raźne prze­kleń­stwa, mam­ro­tane przez męż­czy­znę, ozna­czały, że choć trudno byłoby stam­tąd doj­rzeć ich mały prom, opie­kun Jyn mar­twił się, by impe­rialni ich nie zauwa­żyli. Po kilku sekun­dach zna­leźli się jed­nak daleko za nisz­czy­cie­lem, a po paru minu­tach wyko­nali skok w nad­prze­strzeń. Na widok nie­bie­sko­sza­rych smug za ilu­mi­na­to­rem Jyn mocno zamru­gała. W oczach ćmiło jej się nie tylko od świa­tła, ale też od nie­prze­la­nych wcze­śniej łez, które teraz gro­ziły poto­pem.

– Hej, dzie­ciaku – rzekł Saw, odwra­ca­jąc fotel do Jyn. – Ja…

Prze­rwał. Na pewno chciał powie­dzieć, iż jest mu przy­kro, ale w jego oczach malo­wało się coś, co zdra­dzało, że wie­dział, jak próżne by to były słowa.

Wpa­try­wała się w jego twarz. Pamię­tała, że był kie­dyś zabawny i miły – jak to moż­liwe? Teraz zgru­białe bli­zny obok lewego oka odci­nały się od ciem­nej skóry. I na­dal wyglą­dał na roz­gnie­wa­nego. Tylko w jego wzroku nie dostrze­gała zło­ści.

– Nie chcę o tym mówić – mruk­nęła Jyn, pod­cią­ga­jąc kolana pod brodę i obej­mu­jąc je rękami.

Twarz Sawa stward­niała.

– To szkoda – rzekł – bo muszę wie­dzieć, czemu impe­rialni przy­szli po two­jego ojca.

– Wiesz, czemu moi rodzice się ukry­wali – odparła Jyn.

– Wie­dzia­łem to i owo. Ale nie przy­pusz­cza­łem, że mogliby posłać za nim gwiezdny nisz­czy­ciel.

Jyn musiała przy­znać, że ją też to nieco zdzi­wiło. Wie­działa, że jej ojciec był ważny i że pra­co­wał jako nauko­wiec dla Impe­rium, zanim ucie­kli z Coru­scant i ukryli się na Lah’mu. Wie­działa też tro­chę, czym się zaj­mo­wał. Mama i tata mówili, że ni­gdy nie może nikomu powie­dzieć o bada­niach taty, ale Sawowi mogła zaufać. Mama mu ufała.

– Badał krysz­tały – powie­działa Jyn i wyjęła spod koszulki wisio­rek od matki. Ścią­gnęła rze­myk przez szyję i poło­żyła go na wycią­gnię­tej dłoni Sawa.

Męż­czy­zna obró­cił prze­zro­czy­sty kamyk w pal­cach i pod­niósł go do świa­tła, mru­żąc oczy. Był to, jak wie­działa Jyn, krysz­tał kyber. Nie jakiś bar­dzo war­to­ściowy – nie kosz­to­wałby wiele. Tata badał dobre krysz­tały kyber, kiedy pra­co­wał dla Impe­rium. Lubił kamie­nie.

– Wiem o tych krysz­ta­łach – odparł Saw, odda­jąc jej wisio­rek. – Ale twój ojciec musiał pra­co­wać nad czymś innym, bar­dziej kon­kret­nym. Nad czymś, czego chcą. Impe­rium nie zja­wi­łoby się z taką pompą tylko po krysz­tały.

– Tylko nad tym pra­co­wał – upie­rała się.

– Tylko o tym wiesz – skon­sta­to­wał ponuro Saw. – Powie­dział coś, kiedy przy­szli impe­rialni? Cokol­wiek… Może mówił ci coś, co mogłoby nas napro­wa­dzić na trop.

Jyn zamknęła oczy. Na­dal sły­szała głos ojca: „Cokol­wiek robię – powie­dział – robię to, by cię chro­nić”.

A potem poszedł z czło­wie­kiem, który zabił mamę.

– Nie – rze­kła Jyn do Sawa.

Saw odwró­cił się do ilu­mi­na­tora i zapa­trzył w nie­bie­sko­szare świa­tło nad­prze­strzeni.

– Tutaj cho­dzi o coś wię­cej – powie­dział, głów­nie do sie­bie. – Od cza­sów Coru­scant Galen pra­co­wał nad czymś waż­nym. Wiem to. Musimy odkryć, o co cho­dziło.

Jyn poczuła w oczach pie­kące łzy. Wie­czo­rem, zanim przy­szło Impe­rium, tata zaj­mo­wał się zepsu­tym dro­idem żniw­nym, a nie żad­nym wiel­kim tajem­ni­czym pro­jek­tem. Ale wie­działa, że Saw miał rację. Mama i tata roz­ma­wiali o tym, późno w nocy, kiedy myśleli, że Jyn już śpi. Bada­nia, krysz­tały i obawy… Szkoda, że Jyn nie pod­słu­chi­wała ich uważ­niej. Mogłaby wtedy przy­naj­mniej zro­zu­mieć, dla­czego doszło do tego wszyst­kiego.

Skon­cen­tro­wała się na tym, jak ich życie wyglą­dało wcze­śniej. Na Coru­scant, kiedy jej ojciec pra­co­wał bez­po­śred­nio dla Impe­rium. Była wtedy młod­sza i szybko się roz­pra­szała, ale już wtedy wie­działa, że jej rodzice nie czuli się dobrze. Kiedy prze­nie­śli się na Lah’mu, wszystko jakby zmie­niło się na lep­sze. Opa­dło z nich napię­cie. Mama codzien­nie uczyła ją mate­ma­tyki i innych nauk ści­słych, lite­ra­tury i histo­rii. Tata pra­co­wał w polu, a wie­czo­rem zaj­mo­wał się swo­imi bada­niami, ale wyglą­dało to ina­czej niż na Coru­scant. Nie sie­dział już do znu­że­nia, nie mam­ro­tał pod nosem w roz­tar­gnie­niu, nie igno­ro­wał jej. Wszystko było lepiej. Jed­nak w ich domu wciąż uno­sił się cień obawy. Nara­stał, kiedy wieża łącz­no­ści odbie­rała nie­wy­raźny sygnał albo kiedy mama i tata urzą­dzali ćwi­cze­nia na wypa­dek sytu­acji awa­ryj­nej. Wymy­ślali sce­na­riu­sze złych rze­czy, które mogły się wyda­rzyć, i mówili Jyn, co wtedy trzeba robić. Tata uda­wał, że to zabawa, ale dziew­czynka wie­działa, iż tak nie jest.

„Nie było sce­na­riu­sza mówią­cego, co robić, kiedy mama umrze” – pomy­ślała Jyn. Uło­żyli mnó­stwo pla­nów, ale w żad­nym Jyn nie zosta­wała sama. Mieli się ukryć, uciec, prze­żyć. Razem. Mama ni­gdy nie pomy­ślała, co się sta­nie, jeśli sama zgi­nie, a Jyn będzie lecieć w nad­prze­strzeni daleko od domu.

Ale gdy teraz spoj­rzała na Sawa, uświa­do­miła sobie, że się myliła. To Saw sta­no­wił plan jej rodzi­ców, gdyby doszło do naj­gor­szego. Nie mówili jej tego, bo nie chcieli, by zaczęła się mar­twić na przy­szłość – ale Jyn wie­działa, że na tym wła­śnie pole­gał ich plan.

To Saw był jej ostat­nią nadzieją.

Wes­tchnął ciężko, prze­su­wa­jąc dłoń po gło­wie. Miał zaczer­wie­nione oczy. Jakby czu­jąc jej wzrok na sobie, spoj­rzał na nią i uśmiech­nął się. Ten uśmiech miał zapewne ją pocie­szyć. Zaraz jed­nak to popsuł, mówiąc:

– Nie wiem, co z tobą zro­bić, dzie­ciaku.

I chwi­lowe poczu­cie bez­pie­czeń­stwa roz­pły­nęło się, jakby ni­gdy nie ist­niało.

Im dalej od Lah’mu się znaj­do­wali, tym bar­dziej sur­re­ali­styczna wyda­wała się Jyn ta podróż. Zda­wało jej się po czę­ści, że to jakaś pomyłka i że kiedy lot się skoń­czy, znajdą się w domu i wszystko będzie jak zwy­kle. Kiedy jed­nak wyszli z nad­prze­strzeni parę dni póź­niej, nie cze­kało na nią piękne, zie­lono-nie­bie­skie Lah’mu. Przed nimi roz­cią­gał się pas aste­roid.

Saw wypro­sto­wał się w fotelu i wbił wzrok w widok za ilu­mi­na­to­rem.

– Zaraz dotrzemy do Szlaku Prze­myt­nika – rzekł. – Zapnij się.

Na początku minęli tylko kilka prze­szkód, ale wkrótce zna­leźli się w samym środku pasa i prom pod­no­sił się i opa­dał nagle, skrę­cał w lewo i w prawo, pro­wa­dzony pewną ręką Sawa wśród gęstwiny wiel­kich skał.

– Lubię Wreę – rzekł Saw. – Aste­ro­idy trzy­mają wszyst­kich z daleka. Cisza i spo­kój.

Wrea. Czyli tak nazy­wał się świat, na który zmie­rzali. Jyn szarp­nęła się w uprzęży, kiedy Saw omi­nął w ostat­niej chwili kolejną aste­ro­idę. Paso­wało to do niego – dom w miej­scu, gdzie tak trudno się dostać.

Kiedy prze­le­cieli przez pas, Jyn wresz­cie ujrzała Wreę. Pla­neta wyda­wała się mniej­sza niż Lah’mu i bar­dziej nie­bie­ska. „Woda” – pomy­ślała. Odci­nały się od niej nie­wiel­kie obszary lądu, zie­lono-biało-brą­zowe – wyspy duże i dłu­gie jak palce, wpi­ja­jące się w ocean.

Saw spro­wa­dził prom pro­sto na dół, na małą polanę oto­czoną przez postrzę­pione skały. Było zimno, a powie­trze pach­niało jak sól. Jyn nie widziała stąd jed­nak wody, tylko skały i splą­tane kol­cza­ste krzaki. Kiedy ruszyli w kie­runku znisz­czo­nej wieży łącz­no­ści, Jyn uświa­do­miła sobie, że zostało z niej wię­cej niż tylko fun­da­ment. W kamie­niu wykuto drzwi z cięż­kim, odpor­nym na bla­stery wła­zem, który Saw otwo­rzył za pomocą panelu bio­me­trycz­nego. Meta­lowa płyta prze­su­nęła się ze skrzyp­nię­ciem, uka­zu­jąc długi, wydrą­żony w skale kory­tarz, oświe­tlony lam­pami.

Jyn przy­sta­nęła nie­pew­nie w drzwiach, roz­glą­da­jąc się po nie­wiel­kiej wyspie. Na pagórku, który wyda­wał się skła­dać z jed­nego wiel­kiego głazu, stały resztki wieży łącz­no­ści. A przy­naj­mniej jej część. Druga połowa leżała poła­mana i zardze­wiała u stóp wznie­sie­nia.

– Nie uży­wano tego miej­sca od wojen klo­nów – wyja­śnił Saw, wcho­dząc do pod­ziem­nej bazy. – Tubylcy nie są spe­cjal­nie przy­jaźni, ale od tej wyspy trzy­mają się z daleka.

– A ci tubylcy to kto? – zapy­tała Jyn, pod­bie­ga­jąc, żeby go dogo­nić. Właz zasu­nął się, zamy­ka­jąc ich w wil­got­nym kamien­nym kory­ta­rzu.

– Wre­anie – odparł Saw i mru­gnął do niej. Jyn nie zare­ago­wała, więc Saw przyj­rzał jej się uważ­niej, bo chyba wresz­cie zauwa­żył, że dziew­czynka czuje się tu nie­kom­for­towo. – To istoty wodne i wolą prze­by­wać w głę­bi­nach. Jesteś tu bez­pieczna.

Jyn ski­nęła głową i prze­łknęła ślinę. Nie uwie­rzyła mu. Nie wie­rzyła już, że gdzieś może być bez­piecz­nie.

Rozdział 3_

Roz­dział 3_

Baza oka­zała się więk­sza w środku niż na zewnątrz. Wydrą­żona w skale, miała troje drzwi po każ­dej stro­nie głów­nego kory­ta­rza pro­wa­dzą­cego do sali więk­szej niż ich prom. Saw stał przez chwilę w przej­ściu, jakby się zasta­na­wia­jąc, a potem otwo­rzył drzwi po pra­wej. Za nimi znaj­do­wało się stare biuro, które wyko­rzy­sty­wano jako skła­dzik.

– Może być? – zapy­tał. Jyn nie była pewna, o co mu cho­dzi, więc tylko kiw­nęła głową.

Popro­wa­dził ją dalej. Jyn z cie­ka­wo­ścią zer­kała na inne poza­my­kane drzwi, ale nie zatrzy­my­wała się. Duża sala oka­zała się w poło­wie jaski­nią ze skal­nym skle­pie­niem, się­ga­ją­cym wysoko w górę. Jyn poczuła nie­przy­jemny dreszcz – przy­po­mi­nało jej to nie­po­ko­jąco grotę, w któ­rej cho­wała się kilka dni temu.

W ścia­nach sali znaj­do­wały się wbu­do­wane szafy, a na środku stał długi stół. Saw posa­dził przy nim Jyn i otwo­rzył dla niej puszkę z nutrim­le­kiem. Dziew­czynka obser­wo­wała, jak męż­czy­zna wraca kory­ta­rzem do pierw­szego pomiesz­cze­nia i zaczyna wyno­sić z niego rze­czy. Pra­co­wał szybko i widać było, jak prężą się mię­śnie jego mocar­nych ramion, kiedy wytasz­czył na kory­tarz biurko, a potem kilka skrzyń.

– Powi­nie­neś mieć dro­ida! – zawo­łała Jyn, kiedy Saw przy­sta­nął, żeby otrzeć sobie czoło z potu. Na Coru­scant Jyn miała dro­ida MV, który cza­sem się nią zaj­mo­wał i dbał o porzą­dek w miesz­ka­niu. Tata lubił narze­kać, że efek­tyw­no­ścią nie dora­sta maszy­nie do pięt, żeby mama musiała poma­gać mu w myciu naczyń.

– Nie zno­szę dro­idów – powie­dział cicho Saw, a potem odwró­cił się i zama­szy­stym kro­kiem odma­sze­ro­wał kory­ta­rzem.

Jyn pobie­gła za nim i weszła do pierw­szego pomiesz­cze­nia po pra­wej. Stało tam sześć łóżek. Na każ­dym leżał cienki mate­rac i nie­bie­ski pled. Saw podał jej koc i poduszkę. Czy to zna­czyło, że będzie tu spała? Nie – Saw zdjął mate­rac i zaniósł go do małego pokoju przy drzwiach wyj­ścio­wych. Rzu­cił go na pod­łogę, a kiedy Jyn nie ruszyła się z miej­sca, wziął od niej rze­czy i poło­żył je na lego­wi­sku.

Saw wyniósł więk­szość pozo­sta­łych mebli i skrzyń, wcze­śniej zapeł­nia­ją­cych pomiesz­cze­nie. Zosta­wił tylko nie­duży stół i stary data­pad. Kiedy popra­wił mate­rac na pod­ło­dze i uło­żył na nim koc, Jyn nagle olśniło, że to miał być jej pokój. Zaku­rzony, malutki pokoik z posła­niem na pod­ło­dze.

Nie oka­zała się być godna nawet więk­szego pomiesz­cze­nia, tego dalej w kory­ta­rzu, gdzie już stały łóżka. Nie. To miał być jej pokój.

Był tak żało­sny, że w Jyn wez­brał szloch. W niczym nie przy­po­mi­nało to jej sypialni na Coru­scant, urzą­dzo­nej ele­gancko, peł­nej ultra­no­wo­cze­snych zaba­wek. Nie miał też nic wspól­nego z jej poko­ikiem na Lah’mu, małym, ale przy­tul­nym, peł­nym figu­rek i przy­tu­la­nek, które zro­biła dla niej mama. Kiedy jed­nak Jyn odwró­ciła się i spoj­rzała na Sawa, ukryła nie­przy­jemne zasko­cze­nie. Saw wyglą­dał tak, jakby wręcz z nie­po­ko­jem cze­kał na to, co ona powie, wyszep­tała więc jedy­nie „Dzię­kuję” – i na tym się skoń­czyło.

Kiedy obu­dziła się następ­nego ranka, wszystko wyda­wało się zbyt ciemne. Bra­ko­wało okien. Dziw­nie pach­niało – stę­chli­zną, a powie­trze zwy­kle było świeże i chłodne. Zabiło jej mocno serce. Chwilę trwało, zanim zdo­łała prze­zwy­cię­żyć oszo­ło­mie­nie, spo­wo­do­wane tym, że obu­dziła się w miej­scu, któ­rego nie mogła nazwać domem.

Jyn prze­tarła oczy. Były suche i tro­chę ją pie­kły. I wtedy przy­po­mniała sobie, że prze­cież pła­kała. A zaraz potem przy­po­mniała sobie dla­czego. Żołą­dek zwią­zał jej się w supeł, poczuła wzbie­ra­jące w gar­dle mdło­ści. Nie potra­fiła ode­pchnąć od sie­bie wspo­mnień poprzed­nich dni. Głu­chy odgłos ciała mamy – mar­twego – ude­rza­ją­cego o zie­mię. I cze­ka­nie, dłu­gie, dłu­gie cze­ka­nie w gro­cie, aż ktoś ją ura­tuje.

Ale nie, to nie była prawda. Nie cze­kała na kogoś… Cze­kała na tatę. To on miał po nią przyjść. Nie Saw. Zalała ją fala wście­kło­ści, zaska­ku­jąca swoją inten­syw­no­ścią. Ni­gdy nie czuła takiej zło­ści. I choć wie­działa w głębi duszy, iż nie­słusz­nie winiła tatę za to, że jej nie ura­to­wał, ucze­piła się tego uczu­cia – bo było lep­sze niż roz­pacz, w któ­rej mogłaby uto­nąć.

Kiedy otwo­rzyła drzwi i wyj­rzała na kory­tarz, ni­gdzie nie dostrze­gła Sawa. Z głodu bolało ją w brzu­chu. Może powinna pukać do kolej­nych zamknię­tych drzwi, żeby zna­leźć swo­jego nowego opie­kuna? Zamiast tego posta­no­wiła osta­tecz­nie pójść do dużej sali. W sza­fie, którą Saw otwie­rał dzień wcze­śniej, zna­la­zła puszkę nutrim­leka. Wypiła je, sie­dząc przy stole.

Roz­glą­dała się nie­uważ­nie po rze­czach, które zosta­wił tu Saw. Nie był spe­cjal­nie porządny – pusta puszka po wczo­raj­szym mleku na­dal stała na stole wraz z innymi śmie­ciami. Jeden koniec dłu­giego blatu zaj­mo­wały doku­menty, któ­rymi zaj­mo­wał się Saw. Przy­po­mi­nało to Jyn, jak pra­co­wał jej ojciec – mówił zawsze, że to zor­ga­ni­zo­wany chaos. Leżały tam prze­mie­szane ze sobą prze­zro­czy­ste mapy gwiezdne i plany impe­rial­nych okrę­tów. Ale Saw chyba więk­szość z nich prze­su­nął wczo­raj na bok, bo na pra­wie pustym kawałku stołu znaj­do­wał się data­pad i Jyn zoba­czyła, że są tam notatki o krysz­ta­łach. Saw zazna­czył też nie­które pla­nety – Jyn wie­działa, że kilka z nich ana­li­zo­wał też jej tata. Dotknęła holo­sze­ścianu na stole, a wtedy wyświe­tliła się przed nią jego twarz.

Rozej­rzała się wokół z pew­nym poczu­ciem winy. Nie chciała, aby Saw pomy­ślał, że wsa­dza nos w nie swoje sprawy.

Saw jed­nak na­dal się nie poka­zy­wał.

„Jest w jed­nym z tych pokoi” – pomy­ślała, obrzu­ca­jąc wzro­kiem sześć zamknię­tych drzwi. „A może na zewnątrz”.

Siorb­nęła, wypi­ja­jąc resztkę mleka z dna puszki.

„Nie zosta­wił mnie”.

Odsta­wiła puszkę.

„Nie jestem sama. Wcale nie”.

Było bar­dzo, bar­dzo cicho.

– Saw? – wyszep­tała. Nie chciała go obu­dzić, bo prze­cież mógł spać. – Saw? – powtó­rzyła gło­śniej.

Nie otwo­rzyły się żadne drzwi.

Ode­pchnęła się wraz z krze­słem od stołu. Metal zazgrzy­tał o kamień. A może wsiadł do promu i odle­ciał, zosta­wia­jąc ją tutaj tylko z racjami żyw­no­ścio­wymi i tymi jaki­miś Wre­anami?

Zało­mo­tało jej serce. Zaczęła po kolei spraw­dzać wszyst­kie pomiesz­cze­nia, nie przej­mu­jąc się już tym, czy prze­szka­dzała Sawowi. Wście­kły Saw będzie lep­szy od braku Sawa. Drzwi prze­waż­nie były zamknięte, a te, które udało się jej otwo­rzyć, kryły tylko paję­czyny i znisz­czone meble, zebrane tutaj zapewne wtedy, kiedy Saw urzą­dzał bazę po swo­jemu. W Jyn wzbie­rała coraz więk­sza panika i kiedy dotarła do wyj­ścia, cała się trzę­sła. Właz prze­su­nął się i choć dziew­czynka na­dal ni­gdzie nie dostrze­gała swo­jego opie­kuna, usły­szała tym razem jego głos.

Ostroż­nie obe­szła głaz, docie­ra­jąc do miej­sca, w któ­rym leżała poła­mana wieża łącz­no­ści. Na zardze­wia­łych nogach kon­struk­cji Saw zawie­sił roz­ma­ite dro­idy – misz­masz dłu­gich, chu­dych, meta­lo­wych ciał – i na zmianę strze­lał do nich z bla­stera i ata­ko­wał je, zada­jąc im ciosy pię­ściami. Był potęż­nie zbu­do­wany, stary, miał pełno blizn, ale kiedy wal­czył, budziła się w nim taka ener­gia, jakiej Jyn w nim się nie spo­dzie­wała.

Rzu­cił się na jed­nego z dro­idów i rąb­nął go tak mocno, że jego kor­pus zatrząsł się na meta­lo­wym rusz­to­wa­niu. Odwró­cił się bły­ska­wicz­nie, wymie­rzył w maszynę wiszącą nieco dalej i wystrze­lił z bla­stera. Nie spraw­dza­jąc, czy tra­fił – ow­szem, tra­fił – rzu­cił się na zie­mię i prze­to­czył w bok, zatrzy­mu­jąc pod gła­zami. Kry­jąc się za nimi, wystrze­lił trzy razy w trzy dro­idy. Ich puste kor­pusy ude­rzyły ze szczę­kiem o meta­lową kon­struk­cję wieży łącz­no­ści, koły­sząc się gwał­tow­nie pod wpły­wem wią­zek.

– Saw? – ode­zwała się nie­śmiało Jyn.

Męż­czy­zna wstał. Pot spły­wał stru­mie­niami z jego łysej głowy, wzbie­ra­jąc wzdłuż zgru­bie­nia bli­zny na twa­rzy. Stał nie­ru­chomo, cze­ka­jąc, aż Jyn powie, co chciała powie­dzieć.

Dopiero teraz zro­zu­miała, dla­czego, kiedy oka­zało się, że Impe­rium ich zna­la­zło i nad­cią­gają sztur­mowcy, jej matka skon­tak­to­wała się z Sawem. Nie dla­tego, że był ich przy­ja­cie­lem, choć z pew­no­ścią to też wpły­nęło na jej decy­zję. Postą­piła tak ze względu na to, co Saw umiał robić.

– Możesz mnie nauczyć tak wal­czyć? – zapy­tała Jyn.

– Kochana! – Uśmiech­nął się do niej sze­roko. – Taki jest plan.

Oka­zało się, że na Wrei jest całe mnó­stwo mar­twych dro­idów.

– Wojny klo­nów – wyja­śnił Saw, ale Jyn wie­działa, że to nie tylko dla­tego. Dro­idy bojowe i dro­idy koman­dosi z serii BX pocho­dziły z kon­fliktu sprzed lat, ale widziała tutaj też tro­chę nowych modeli – zupeł­nie czarny pro­to­ty­powy droid ochro­niarz, lśniący, pobież­nie zmo­dy­fi­ko­wany C-B3, a nawet droid zbir IG-RM, wyglą­da­jący na cał­kiem nowego. Wszyst­kie były zepsute, ze znisz­czo­nymi lub usu­nię­tymi sys­te­mami cyber­ne­tycz­nymi. Zostały z nich tylko puste sko­rupy, ale Saw na każ­dym meta­lo­wym kor­pu­sie wyskro­bał uwagi, drobne notatki o sła­bo­ściach i zasto­so­wa­niu maszyn, śro­do­wi­skach, w któ­rych dzia­łały spraw­nie lub wręcz prze­ciw­nie. A także cele – jaskra­wo­po­ma­rań­czową farbą Saw zazna­czył na każ­dym dro­idzie miej­sce, w które naj­le­piej zada­wać cios lub strze­lać.

Na początku Saw przy­wią­zał maszyny wewnątrz leżą­cej wieży łącz­no­ści. Naj­pierw dał Jyn pole do popisu, każąc jej tylko tra­fiać w tyle dro­idów, ile zdoła. Dość szybko jed­nak zaczął jej to utrud­niać – za pomocą lin huś­tał kor­pu­sami, ciskał w nią też kamie­niami i paty­kami, symu­lu­jąc ciosy zada­wane pod­czas walki. Cza­sem zakła­dał pustą dro­idzią głowę – jak hełm – i sam ją ata­ko­wał.

– Myśla­łam, że Impe­rium nie używa już tak bar­dzo dro­idów – powie­działa kie­dyś wie­czo­rem Jyn, kiedy pili napoje odżyw­cze. Odsu­nęła puszkę od ust i wbiła w nią nie­chętny wzrok. Mogłaby przy­go­to­wać coś smacz­niej­szego, ale Saw nie lubił zaprzą­tać sobie głowy robie­niem jedze­nia.

Saw odchrząk­nął.

– Impe­rium uczyło się, jak wal­czyć, pod­czas wojny prze­ciwko dro­idom – odparł. – Dro­idy i klony… Dzięki temu łatwiej im było zapo­mnieć, że w woj­nie cho­dzi o żywe istoty.

Jyn odsta­wiła puszkę na stół. Na­dal była głodna. Czuła nie­usta­jący głód od dnia, w któ­rym umarła jej matka, a nutrim­leko ni­gdy nie zaspo­ka­jało go tak, jak praw­dziwe jedze­nie. Pustkę w jej brzu­chu zapeł­ni­łaby tylko zupa z korzon­ków traw, pie­czone nie­bo­ziarno, cie­pły, chru­piący chleb i ser z ner­fiego mleka – a żad­nej z tych rze­czy prędko nie spró­buje. Jeśli w ogóle kie­dyś…

– Z dro­idami cza­sem wal­czy się trud­niej niż z ludźmi – cią­gnął w zamy­śle­niu Saw. – Zacho­wują się nie­kiedy jak owady żyjące w roju, łączy ich ten sam umysł, te same roz­kazy, są w sta­nie dzia­łać osobno i jako jed­nostka. Nie można wów­czas sku­piać się na likwi­do­wa­niu ich poje­dyn­czo – trzeba myśleć o tym, jak znisz­czyć je wszyst­kie. – Nachy­lił się do Jyn, celu­jąc w nią gru­bym pal­cem. Krze­sło pod nim zaskrzy­piało w pro­te­ście. – Albo musisz zli­kwi­do­wać tego, który wydaje roz­kazy. Zabić je wszyst­kie albo zabić szefa. – Wzru­szył ramio­nami. – Albo-albo.

Jyn bawiła się pustą puszką. Lubiła uczyć się wal­czyć. Kiedy to robiła, nie miała czasu na myśle­nie, jak bar­dzo tęskni za swoim poprzed­nim domem. Ale mar­twiło ją co innego. Wie­działa, że nie spę­dzi z Sawem całego swo­jego życia.

– Powin­nam się uczyć – rze­kła cicho.

Saw spoj­rzał na nią, marsz­cząc brwi.

– Uczyć się? Że ja niby cię nie uczę?

– Ale nie uczysz mnie mate­ma­tyki, histo­rii, przy­rody… – odparła Jyn. – Powin­nam… – Zawie­siła głos. – Mama mnie uczyła. – Pomy­ślała o lek­cjach z nią, o tym, jak Lyra zamie­niała wspólne pie­cze­nie w naukę che­mii, albo o tym, jak Galen uczył ją o spek­tro­me­trach do ciał o budo­wie kry­sta­licz­nej.

Przez twarz Sawa prze­mknęło coś, czego Jyn nie zro­zu­miała. Zanim zdą­żyła go o to zapy­tać, ode­pchnął się od stołu i poszedł do jej pokoju. Wyszedł z niego, trzy­ma­jąc stary data­pad.

Odkąd Jyn się tutaj zna­la­zła, nie włą­czyła go ani razu. Saw dotknął urzą­dze­nia z boku – uru­cho­miło się – i podał je dziew­czynce. Obró­ciła sprzęt w dło­niach i przyj­rzała się funk­cjom. Słaby holo­pro­jek­tor i karta sie­ciowa, która łączyła się z Holo­Ne­tem.

– Uczę cię wszyst­kiego, co umiem – powie­dział Saw. – Jeśli chcesz się dowie­dzieć cze­goś innego, musisz się tego nauczyć sama.

Prze­nio­sła wzrok z data­pada na jego twarde, pobliź­nione palce.

– Dobrze – odparła. – Mogę teraz pójść do pokoju?

Saw zamru­gał, zasko­czony.

– Oczy­wi­ście. Możesz cho­dzić, gdzie chcesz. To twój dom.

Jyn upew­niła się, że drzwi do jej pokoju są zamknięte, a potem sku­liła się na swoim mate­racu. Było tak cicho i tak ciemno… Zanim mama posłała Jyn do jaskini, żeby cze­kała tam na Sawa, dała jej wisio­rek z kybe­rem i powie­działa:

– Zaufaj Mocy. – A potem dodała: – Będę tam.

Jyn uznała to wtedy za obiet­nicę – że mama przyj­dzie do niej do jaskini, ale teraz pomy­ślała, iż może zna­czyło to coś innego – może mama mówiła o tym, że sama będzie w Mocy…

Jyn usia­dła na łóżku ze skrzy­żo­wa­nymi nogami i zamknęła oczy. Sku­piła się na ciszy i bez­ru­chu w swoim poko­iku. Posta­no­wiła poczuć Moc. Jeśli był ktoś, kto mógłby jej teraz pomóc, pomóc w zna­le­zie­niu taty, to na pewno mama.

Cze­kała, aż Moc udo­wodni jej, że jest praw­dziwa.

Nic się jed­nak nie stało.

Jyn nacią­gnęła koc na głowę i się­gnęła po data­pad. Włą­czyła wia­do­mo­ści w impe­rial­nym Holo­Ne­cie. Przy­ćmione nie­bie­skie świa­tło wypeł­niło pokój. Jyn ści­szyła dźwięk – Saw na pewno nie chciałby, żeby słu­chała wro­gów. Przy każ­dej nowej infor­ma­cji Jyn zasta­na­wiała się, czy zaraz usły­szy coś o swoim ojcu. Uję­cie Galena Erso to z pew­no­ścią wyda­rze­nie, na które dzien­ni­ka­rze by się wręcz rzu­cili? A ona chciała go tylko znów zoba­czyć… Nikt jed­nak o tym nie mówił.

Rozdział 4_

Roz­dział 4_

Następ­nego dnia na leżą­cej wieży łącz­no­ści nie koły­sały się żadne dro­idy. Zamiast nich za szyje powie­szo­nych było kil­ku­na­stu sztur­mow­ców.

Gdy Jyn pode­szła bli­żej, żołą­dek zwi­nął jej się w supeł. Zbroje żoł­nie­rzy wciąż lśniły bielą lub czer­nią, ale wid­niały też na nich ślady prze­tarć, a tu i ówdzie rów­nież czer­wo­no­brą­zowe plamy. Powiał wiatr i zwłoki zako­ły­sały się na tej pro­wi­zo­rycz­nej szu­bie­nicy, obi­ja­jąc się z brzę­kiem o metal. Te głu­che odgłosy roz­cho­dziły się echem i wyda­wały się Jyn w pewien spo­sób… nie­wła­ściwe.

Jyn zorien­to­wała się, że sta­nął za nią Saw. Odwró­ciła się, a wtedy on podał jej bla­ster.

Spoj­rzała na niego, na sztur­mow­ców i z powro­tem na broń. Chciała prze­łą­czyć ją z trybu zabi­ja­nia w tryb ogłu­sza­nia, tak jak nauczyła ją matka. Saw poło­żył dłoń na jej dłoni, unie­ru­cha­mia­jąc palec na usta­wie­niu na zabi­ja­nie.

– Ni­gdy tego nie rób – upo­mniał ją łagod­nie. – Jeśli masz strze­lać z bla­stera, zawsze strze­laj, by zabić. Zawsze.

Jyn prze­łknęła ślinę. Sztur­mowcy wiszący na wieży nie ruszali się. Na pewno byli już mar­twi.

„To tylko ćwi­cze­nia” – pomy­ślała. „Nic poza tym”.

– Wyce­luj – pole­cił Saw.

Ręka Jyn drżała, więc dziew­czynka pod­trzy­mała nad­gar­stek drugą, żeby usta­bi­li­zo­wać broń. Wdech. Cel. Wydech.

Strze­laj.

Zwłoki sztur­mowca zatań­czyły na meta­lo­wej kon­struk­cji jak mario­netka, któ­rej sznur­kami nagle poru­szono.

– Brawo – rzekł Saw. Wziął bla­ster od Jyn i wrę­czył jej parę topor­nie ocio­sa­nych pałek dłu­go­ści jej przed­ra­mie­nia. Walka wręcz.

Na Coru­scant matka zapi­sała ją na lek­cje kine­ste­tyki i gim­na­styki.

– Bo masz zawsze tyle ener­gii! – śmiała się. Ale może nie tylko dla­tego to zro­biła?

Jyn zwa­żyła w rękach cię­żar pałek. Zasta­no­wiła się nad tym, jak mocno powinna ude­rzyć w opan­ce­rzone ciało.

– No już – pole­cił Saw.

Jyn wzięła głę­boki oddech i powoli pode­szła do naj­bliż­szego sztur­mowca, swo­jego poprzed­niego celu. Jakoś łatwiej było jej się prze­ko­nać do ude­rze­nia w zwłoki żoł­nie­rza, któ­rego już zastrze­liła. Cof­nęła się i rąb­nęła pałką w brzuch sztur­mowca, wkła­da­jąc w ude­rze­nie całą swoją siłę. Zako­ły­sał się gwał­tow­nie i Jyn upa­dła na zie­mię. Myślała, że trafi w ciało w zbroi – teraz jed­nak zdała sobie sprawę, że sko­rupa była pusta. Popa­trzyła na innych wiszą­cych sztur­mow­ców – wiatr poru­szał nimi zbyt łatwo. Żaden z nich nie był czło­wie­kiem – miała przed sobą tylko pan­ce­rze.

– Jesz­cze raz – powie­dział spo­koj­nie Saw, gdy Jyn wstała i się otrze­pała.

Upa­da­jąc, ude­rzyła się bole­śnie w ramię. Rzu­ciła pałki – ude­rzyły o zie­mię z cichym stu­kiem.

– Mogę po pro­stu strze­lić z bla­stera – rze­kła. – Nie muszę robić tego wszyst­kiego.

Saw pod­szedł powoli do dziew­czynki i uklęk­nął przed nią na jedno kolano, tak aby móc spoj­rzeć jej pro­sto w oczy.

– Widzia­łem bojow­ni­ków o wol­ność, któ­rzy prze­trwali bitwy, choć wróg miał bla­stery i działa. – Patrzył na nią nie­ru­chomo, nie mru­ga­jąc. – I widzia­łem rebe­lian­tów, któ­rzy poko­ny­wali armie kamie­niami i paty­kami.

Pod­niósł pałki i wło­żył je Jyn do rąk.

– Jesz­cze raz – powtó­rzył.

Wypro­sto­wał się i cof­nął, a Jyn przy­jęła pozy­cję do walki.

Zmu­siła się, żeby wyobra­zić sobie żoł­nie­rzy, któ­rzy zabili jej matkę, przy­po­mnieć sobie strach, jaki czuła, kiedy ją gonili, wście­kłość, gdy zabrali jej ojca. Te wspo­mnie­nia roz­ża­rzyły się w niej jak węgle. Wypu­ściła pałki ze zdrę­twia­łych pal­ców dopiero, kiedy zyskała pew­ność, że ten ogień w niej nie zga­śnie.

Wkrótce dowie­działa się, dla­czego Saw miał te pokoje z wie­loma łóż­kami. W następ­nym mie­siącu na małej wyspie wylą­do­wał pierw­szy sta­tek, a wkrótce potem kolejny. Przy­by­sze witali Sawa jak sta­rego zna­jo­mego, patrzyli z cie­ka­wo­ścią na Jyn i zaj­mo­wali swoje miej­sca, jakby robili to już wiele razy.

Wszy­scy przy­wieźli też swoje jedze­nie.

– Tylko Saw może się żywić tym paskudz­twem – stwier­dził Xosad Hozem, Twi’lek, wkła­da­jąc je do sza­fek. – Ale z cie­bie ładna bestyjka – rzu­cił do Jyn. W jego gło­sie brzmiała cie­ka­wość.

– Idź do swo­jego pokoju – powie­dział Saw i dziew­czynka scho­wała się u sie­bie.

Nowo przy­byli zacho­wy­wali się gło­śno. Dużo roz­ma­wiali, dużo pili. Na ogół jed­nak odno­sili się do niej przy­jaź­nie. Był wśród nich Xosad, Twi’lek, któ­rego Saw znał z „daw­nych dobrych cza­sów”, i grupa mło­dych męż­czyzn, któ­rych ze sobą przy­wiózł, jesz­cze dwóch Twi’leków i Togru­ta­nin. Reece Tal­lent nale­żał do rasy ludz­kiej. Miał ze dwa­dzie­ścia lat, ciem­no­brą­zowe włosy i ładne nie­bie­skie oczy. Mówił z akcen­tem takim jak Saw. Może pocho­dzili z tej samej pla­nety? Czę­sto zja­wiała się rów­nież kobieta w wieku zbli­żo­nym do Sawa. Miała czarną skórę, która w świe­tle wyda­wała się poły­ski­wać gra­na­towo, i włosy ster­czące na wszyst­kie strony. Była tak piękna, że Jyn nie mogła ode­rwać od niej wzroku. Przed­sta­wiła się śpiew­nym, melo­dyj­nym gło­sem: Idryssa Bar­ruck. Na ple­cach nosiła dwie maczety, cięż­kie, o sze­ro­kich ostrzach – kon­tra­sto­wały z jej smu­kłą, pełną gra­cji syl­wetką.

Idryssa przy­wio­zła odzież dla Jyn. Saw dał jej jakieś stare rze­czy – za duże koszule, które nosiła jak sukienki, i spodnie, które musiała przy­trzy­my­wać w talii paskiem. Idryssa wrę­czyła Jyn praw­dziwe ubra­nia i poroz­ma­wiała z nią na osob­no­ści o higie­nie i zdro­wiu. Jyn podej­rze­wała, że Saw zapro­sił kobietę czę­ściowo wła­śnie w tym celu, i doce­niała zarówno to, że o tym pomy­ślał, jak i to, że sam ni­gdy nie poru­szył z nią tego tematu.

Kiedy poznała Idryssę lepiej, ośmie­liła się i przy­szła do dużej sali, kiedy inni też tam sie­dzieli. Saw zauwa­żył ją pierw­szy i wska­zał jej gestem szafki, dając dziew­czynce do zro­zu­mie­nia, że ma sobie poszu­kać jedze­nia.

– Moja załoga była na Chri­sto­ph­sis. Nic tam nie ma – mówił wła­śnie Xosad. Togru­ta­nin poki­wał pota­ku­jąco głową.

– Impe­rialni pro­wa­dzili tam dzia­łal­ność wydo­byw­czą, ale kiedy się tam wybra­li­śmy, już ich nie było i nie wyglą­dało na to, żeby zamie­rzali wra­cać – rzekł.

– Na Ilum wygląda to ina­czej – dodała Idryssa.

Jyn znie­ru­cho­miała. Się­gała wła­śnie do szafki po bułeczkę z cia­sta twi’lekań­skiego, rzadki sma­ko­łyk w bazie Sawa. Znała tę nazwę. Tata wspo­mi­nał jej kie­dyś o Ilum, ale mówił, że to ukryta pla­neta, daw­niej wyko­rzy­sty­wana tylko przez Jedi. Pamię­tała wyraź­nie, jak stoi w ich miesz­ka­niu na Coru­scant i opo­wiada o tym, że Jedi tak długo zacho­wy­wali tak cenną pla­netę tylko dla sie­bie, a teraz opie­kuje się nią Impe­rium. Jyn zapo­mnia­łaby o tej roz­mo­wie, gdyby nie nie­chęć na twa­rzy mamy, która słu­chała słów taty z dez­apro­batą.

Nie zasko­czyło jej, że Saw wie­dział o Ilum. Inte­re­so­wał się pracą taty, odkąd pomógł im prze­nieść się na Lah’mu. Ale jego zna­jomi wie­dzieli chyba to samo, co on.

Reece roz­ło­żył na stole gwiezdną mapę.

– Jest oczy­wi­ste, że Impe­rium inte­re­suje się tymi obsza­rami. – Poka­zał na niej coś, ale Jyn nie widziała, co dokład­nie. Pod­kra­dła się bli­żej. Wszy­scy wpa­try­wali się w Reece’a. – A mój infor­ma­tor myśli, że widział tam Galena Erso.

Jyn wcią­gnęła ostro powie­trze. Saw odwró­cił się gwał­tow­nie i wbił w nią ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie. Dziew­czynka zaci­snęła wargi. Saw dał jej znak głową, ale nie ruszyła się z miej­sca. Nie, ni­gdzie nie pój­dzie!

– Jakie jesz­cze infor­ma­cje dla nas masz? – zapy­tała Sawa Idryssa. Poru­szyła się, a jej skóra, poły­sku­jąca gra­na­towo, zami­go­tała w świe­tle lamp wbu­do­wa­nych w kamienne skle­pie­nie.

Saw zaci­snął usta, jakby nie chciał odpo­wia­dać, w końcu jed­nak rzekł:

– Wiem, że badał dla Impe­rium krysz­tały i jego praca – czym­kol­wiek się dokład­nie zaj­mo­wał – była dla nich bar­dzo ważna.

Xosad, sie­dzący naprze­ciw niego, ski­nął głową. Wymie­nili zna­czące spoj­rze­nia.

– Galen Erso jest zna­nym zwo­len­ni­kiem Impe­rium – rzu­cił lek­ce­wa­żąco Reece. – I sza­no­wa­nym naukow­cem, ale nie rozu­miem, co krysz­tały…

– Krysz­tały są waż­niej­sze, niż myślisz – prze­rwała mu cicho Idryssa. – Nie zapo­mi­naj, że uży­wali ich Jedi.

Reece prych­nął.

– Jedi! – żach­nął się. – To, że o nich mówisz, to nie dowód. Gdyby mieli takie potężne krysz­tały, nie padliby tak szybko.

„Znany zwo­len­nik Impe­rium?” – zdzi­wiła się Jyn. „Tata?” Pokrę­ciła głową. Pra­co­wał dla Impe­rium, ow­szem, ale prze­cież od niego uciekł i nie chciał wra­cać!

– Ale to ważna kwe­stia. – Saw ude­rzał pal­cem w pod­bró­dek. – Impe­rium nie chcia­łoby mieć naukowca kali­bru Galena tylko dla czy­stej wie­dzy. Wspie­rali jego bada­nia z jakie­goś kon­kret­nego powodu.

Reece odchy­lił się na krze­śle.

– Nie, wcale nie! – par­sk­nął. – Saw, chło­pie, widzisz w tym nie­ist­nie­jącą tajem­nicę. Galen Erso to sprytny gracz. Lizał dupę wła­ści­wym ludziom w Impe­rium i teraz żyje w luk­su­sach na Coru­scant. Jego bada­nia nie mają zna­cze­nia.

– To nie­prawda! – wrza­snęła Jyn.

Wszy­scy w sali skie­ro­wali wzrok na nią.

– Jyn ma rację – powie­dział gło­śno Saw. – Jego bada­nia to klucz do zro­zu­mie­nia, co pla­nuje teraz Impe­rium.

Jyn otwo­rzyła usta, żeby zapro­te­sto­wać. Na­dal była wście­kła – bo jak Reece mógł tak mówić o jej tacie! – ale Saw zaci­snął mocno dłoń na jej ramie­niu i zapro­wa­dził dziew­czynkę do pokoju.

– To nie­prawda! – syk­nęła, kiedy tylko zamknęły się drzwi jej pokoju. – Tata nie pra­co­wałby dla Impe­rium. Jest dobrym czło­wie­kiem! Oni go porwali!

We wzroku Sawa malo­wało się powąt­pie­wa­nie.

– Porwali go! – Jyn pod­nio­sła głos. Saw pró­bo­wał ją uci­szyć, ona jed­nak czuła, jak do oczu napły­wają jej łzy gniewu. Co za nie­spra­wie­dli­wość! Żeby ktoś taki jak Reece mówił o jej tacie, jakby był złym czło­wie­kiem!

– Jyn, nie wygląda to dobrze – rzekł cicho Saw. – Tro­pię to, co robi Impe­rium. Pró­bo­wa­łem odkryć, nad czym pra­co­wał twój ojciec, że impe­rialni zja­wili się tak nagle na Lah’mu. A on…

– Widzia­łam go. – Jyn tup­nęła nogą. – Nie chciał iść. Chciał zostać ze mną. Naprawdę!

Saw spoj­rzał na nią smutno, z poli­to­wa­niem, a potem wstał i zosta­wił ją samą w ciem­nym pokoju.

Rozdział 5_

Roz­dział 5_

Jyn pio­ru­no­wała wzro­kiem Reece’a, ile­kroć się na niego napa­to­czyła. Uch, żeby tylko szybko się stąd wyniósł!

Ale dzięki tej pamięt­nej sce­nie cze­goś się też nauczyła. Jeśli zacho­wy­wała się cicho, Saw pozwa­lał jej słu­chać roz­mów doro­słych.

– Zało­żono wię­cej blo­kad wokół nie­któ­rych pla­net – oznaj­mił następ­nego dnia Xosad.

– A coś je łączy? – zapy­tał Saw.

– Niczego takiego nie zauwa­ży­li­śmy – przy­znał czło­nek załogi Twi’leka. – Ale na część z nich trudno się dostać. Potrze­bu­jemy kodów dostępu.

– A przy­go­to­wa­nie fał­szy­wych wymaga wiele pracy i cier­pli­wo­ści – dodał inny i rzu­cił na stół repli­ka­tor kodów.

Kiedy doro­śli zaczęli roz­ma­wiać o rosną­cej w siłę gru­pie par­ty­zan­tów na Cor­lu­sie, Jyn pod­kra­dła się do stołu z repli­ka­to­rem. Widziała, jak wcze­śniej ktoś z nim pra­co­wał i nie­zmier­nie ją to zacie­ka­wiło. Naci­snęła na próbę jeden z przy­ci­sków i pod­nio­sła urzą­dze­nie. Miało mniej wię­cej takie same roz­miary jak data­pad, ale było grub­sze i cięż­sze.

– Myszka zakra­dła się do sera – ode­zwał się drwiąco Reece, patrząc z góry na Jyn. Natych­miast odło­żyła repli­ka­tor.

– Niech się pobawi – powie­dział czło­nek załogi, który wcze­śniej się odzy­wał. – Niczego nie popsuje.

Jyn poka­zała Reece’owi język, wzięła urzą­dze­nie i poszła w kąt sali.

Zała­do­wano do niego kody dostępu dla stat­ków jako wzór, ale nie można było ich kopio­wać dokład­nie, ponie­waż impe­rialni w takiej sytu­acji domy­ślali się, że to fał­szywka. Zamiast tego repli­ka­tor poma­gał w symu­lo­wa­niu skom­pli­ko­wa­nego algo­rytmu, uży­wa­nego przez Impe­rium do two­rze­nia kodów trans­pon­dera i dostępu. Przy­po­mi­nało to roz­wią­zy­wa­nie skom­pli­ko­wa­nej zagadki i cho­ciaż w grun­cie rze­czy było tro­chę nużące, umysł Jyn zna­lazł uko­je­nie w świe­cie sym­boli i liczb.

Kie­dyś, gdy miała pro­blemy z zaśnię­ciem po tym, jak prze­nie­śli się na Lah’mu, tata pora­dził jej, żeby recy­to­wała w myśli tabliczkę mno­że­nia albo liczby pierw­sze, aż zaśnie. Praca przy urzą­dze­niu nie uśpiła jej – bo zmu­szała jed­nak do myśle­nia – ale oka­zała się rów­nie relak­su­jąca. Liczby ukła­dały się w spo­kojny rytm.

– Patrz­cie no, jaka spry­ciula – sko­men­to­wał Xosad, kiedy doro­śli wstali zza stołu, żeby zająć się kola­cją.

Saw sta­nął za nią i Jyn poka­zała mu repli­ka­tor. Uniósł brew.

– Nie­źle – rzekł, ska­nu­jąc dane. – Jesz­cze będzie z cie­bie fał­szerz.

Xosad zaczął otwie­rać słoje z jaki­miś warzy­wami i blen­do­wać je na sos.

– Skon­tak­to­wa­łem się z moim kum­plem na Coru­scant – rzu­cił do Sawa.

Saw natych­miast prze­niósł wzrok na Jyn i pokrę­cił lekko głową, jakby ją ostrze­ga­jąc.

– I?

– Galen Erso zde­cy­do­wa­nie tam jest.

– Tak? – szep­nęła Jyn zdła­wio­nym nadzieją gło­sem.

– Prze­pra­szam was na chwilę – rzekł Saw.

Nie chciała wycho­dzić, ale Saw wbił palce w jej ramię tak mocno, że aż się skrzy­wiła. Poszła z nim do swo­jego pokoju, ale po dro­dze zauwa­żyła, że Reece obser­wuje ją zmru­żo­nymi podejrz­li­wie oczami.

– Mówią o tacie! – rze­kła Jyn, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Uch, że też nie mogła zapa­no­wać nad tym jękli­wym tonem w swoim gło­sie…

Saw wes­tchnął z rezy­gna­cją.

– A ty masz prawo wie­dzieć, co o nim mówią – powie­dział w końcu. – Ale nie mogą się dowie­dzieć, że jesteś córką Galena Erso.

Jyn pokrę­ciła głową.

– Dla­czego?

Saw przy­klęk­nął i teraz jego cie­płe brą­zowe oczy patrzyły w jej wła­sne z takiej samej wyso­ko­ści.

– Jyn, obie­cuję, że powiem ci wszystko po kola­cji. Xosad i reszta odla­tują. I powiem ci wszystko. Ale nie przy nich.

– Nic nie powiem – rze­kła pro­szą­cym tonem Jyn. – Chcę was tylko posłu­chać.

– To twój ojciec, Jyn – wes­tchnął Saw. – Oczy­wi­ście, że coś powiesz. Zostań tutaj. Obie­cuję. Ufasz mi?

Jyn kiw­nęła nie­chęt­nie głową.

Sły­szała ich po dru­giej stro­nie drzwi, jak się śmieją i roz­ma­wiają, jak sztućce szczę­kają o gli­niane tale­rze – pew­nie jedli to, co ugo­to­wał dla wszyst­kich Xosad. Pró­bo­wała wyło­wić z ogól­nego gwaru poszcze­gólne głosy i zro­zu­mieć słowa, ale wszystko tłu­miła ściana z gru­bej skały i sta­lowe drzwi.

Cho­dziła w kółko po pokoju. Tam i z powro­tem, i jesz­cze raz. Szkoda, że nie wzięła ze sobą repli­ka­tora kodów. Może liczby tro­chę by ją od tego wszyst­kiego ode­rwały…

Myślała o tym ostat­nim dniu.

„Jyn, cokol­wiek robię, robię to, by cię chro­nić”. Głos ojca był wtedy nie­mal spo­kojny, głę­boki, uro­czy­sty… Wypo­wie­dział te słowa z takim prze­ko­na­niem i pew­no­ścią, i patrzył wtedy Jyn pro­sto w oczy! Kiedy przy­my­kała powieki, widziała jego twarz. Zawsze był tro­chę roz­czo­chrany. Ni­gdy nie miał czasu, żeby przy­ciąć sobie włosy. Mama nie­ustan­nie śmiała się z niego z tego powodu – powta­rzała, że będzie musiała go zwią­zać, żeby choć pod­ciąć mu koń­cówki. Nosił też krótką brodę – nie chciało mu się nią zaj­mo­wać na Coru­scant. Miał w niej już siwe pasemka, szorst­kie, rosnące nie­równo. Dra­pały Jyn w policzki, ile­kroć tata ją do sie­bie przy­tu­lał.

Wzięła głę­boki oddech. Roz­ma­wiał z córką bar­dzo poważ­nie, spo­glą­da­jąc na nią bez żad­nych wąt­pli­wo­ści. Zmarszczki na jego twa­rzy pogłę­biły się z nie­po­koju.

„Powiedz, że rozu­miesz” – rzekł. Wypo­wie­dział te słowa jak obiet­nicę. Jakby zawie­rali pakt.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki