Star Wars. Księżniczka i łajdak - Beth Revis - ebook

Star Wars. Księżniczka i łajdak ebook

Revis Beth

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

SERDECZNIE ZAPRASZAMY NA ŚLUB KSIĘŻNICZKI LEI ORGANY I HANA SOLO

Gwiazda Śmierci została zniszczona. Darth Vader zginął. Imperium jest w rozsypce. Ale na leśnym księżycu Endora, wśród chaosu zmian na skalę galaktyczną, dla księżniczki i jej łajdaka czas stanął w miejscu. Po zamrożeniu w karbonicie i narażaniu życia dla Rebelii Han nie może się doczekać, aż wreszcie przestanie się poświęcać dla innych. Wraz z Leią po tysiąckroć zasłużyli na wspólną przyszłość. Gdy jej się oświadcza, po raz pierwszy od dawna ma dobre przeczucie. Leia jednak odnosi wrażenie, że nie do końca porzuciła życie pełne walk. Nadal zostało jej sporo do zrobienia, musi też odpokutować mroczną tajemnicę, która, jak już teraz wie, płynie w jej żyłach. Jej brat Luke daje jej tę możliwość – możliwość związaną z rodziną i obietnicą Mocy. Ale gdy Han prosi ją o rękę, Leia nie waha się ani chwili i mówi... „Tak”.

„Długo i szczęśliwie” jednak nie przychodzi z łatwością. Gdy tylko Han i Leia opuszczają sielską ceremonię, by udać się w podróż poślubną, nagle trafiają na największą i najbardziej wykwitną scenę: na pokład „Beztroskiego”, luksusowego liniowca, którym odbywają bardzo publiczną podróż do najcudowniejszych światów w galaktyce. Ich małżeństwo, a także symbolizowane przez nie pokój i pomyślność, stanowią piorunochron, przyciągający wszystkich wokół: w tym przedstawicieli sił Imperium, nadal kurczowo trzymających się władzy. W najczarniejszej dla Imperium godzinie jego żołnierze rozproszyli się po całej galaktyce, by okopać się na odizolowanych światach, podatnych na ich wpływy. Gdy „Beztroski” przemieszcza się od celu do celu, jedno staje się aż nadto jasne: wojna jeszcze nie dobiegła końca. Ale gdy zbliża się niebezpieczeństwo, Han i Leia odkrywają, że najlepiej stawiają czoła wrogom nie osobno, lecz jako mąż i żona.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 448

Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ani16

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Genialna historia o niecodziennej przygodzie Hana i Lei. Polecam
00

Popularność




Chronologia Star Wars

Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce….

Prolog

LEIA

POŻARY JUŻ DOGA­SŁY. Po noc­nym nie­bie cią­gnęły się smugi dymu, zani­ka­jące na długo przed tym, nim mogłyby dosię­gnąć nie­zli­czo­nych gwiazd, migo­czą­cych przez korony drzew. Leia powio­dła dło­nią po biało-czar­nych heł­mach sztur­mow­ców i impe­rial­nych pilo­tów, wcho­dzą­cych w skład zaim­pro­wi­zo­wa­nego przez Ewoki zestawu per­ku­syj­nego. Śmiała się i tań­czyła ze wszyst­kimi, gdy ognie pło­nęły jasno, a trunki lały się stru­mie­niami.

Teraz jed­nak jej dłoń zatrzy­mała się na zadra­pa­niach i wgłę­bie­niach na nie­dawno jesz­cze lśnią­cej powierzchni bia­łego hełmu.

Hełm dopiero co nale­żał do żyją­cej istoty.

Do wroga.

Do kogoś, kto bez waha­nia otwo­rzyłby ogień – do dowol­nego rebe­lianta, rzecz jasna, choć Leia wie­działa, że jej wła­sna śmierć byłaby uko­ro­no­wa­niem kariery każ­dego sztur­mowca. Ktoś zastrze­lił tę osobę, nim zdo­łała zastrze­lić ją. A potem hełm mar­twego żoł­nie­rza został zdjęty z jego głowy i teraz robił za bęben.

Zasta­na­wiała się, kim był ten nie­szczę­śnik. Może kimś, kogo pod­dano indok­try­na­cji już za dziecka? Zda­rzało się to aż nazbyt czę­sto. A może kimś z jed­nego z oku­po­wa­nych świa­tów, siłą wcie­lo­nym do służby? Czy ten sztur­mo­wiec sam wybrał ścieżkę, która popro­wa­dziła go ku zatra­ce­niu i drwi­nom na lesi­stym księ­życu? A może zwy­czaj­nie nie miał szczę­ścia?

Palce Lei ześli­zgnęły się ze sfa­ty­go­wa­nej powierzchni hełmu, lecz jej dłoń zamarła, nim dotknęła kolej­nego.

Czarny.

Wie­działa, że nie nale­żał do niego. W tym mroku sza­ro­zie­lony hełm ope­ra­tora AT-ST wyda­wał się ciem­niej­szy, a jego kształt, choć podobny, był jed­nak wyraź­nie inny.

Wtem Leia poczuła dłoń na lewym ramie­niu. Silne palce odcią­gnęły ją kawa­łek dalej. Z wysił­kiem zła­pała oddech – dotyk wyda­wał się aż nazbyt zna­jomy. Dłoń odcią­gnęła ją dalej z tą samą siłą co wcze­śniej. Ten sam roz­kład pal­ców, w tym jeden bole­śnie wpi­jał się jej w oboj­czyk, a gdy zadrżała pod jego doty­kiem, to samo łagodne, nie­mal deli­katne potar­cie kciu­kiem o łopatkę.

– To tylko ja – ode­zwał się Luke. Na jego twa­rzy poja­wiło się zanie­po­ko­je­nie, gdy wyrwała mu się i odwró­ciła w jego stronę.

„To tylko Luke. Mój brat”.

„Syn Dar­tha Vadera”.

– Pach­niesz…

– Dymem? – odgad­nął Luke. – Wszy­scy nim pach­niemy. – Uśmiech­nął się na zachętę, ale Leia nie odpo­wie­działa. Bo zapach, który ucze­pił się czar­nej tuniki jej brata, nie był tym samym swę­dem, który na­dal roz­cho­dził się po ewoc­kiej Wio­sce Jasnego Drzewa. Spra­wił, że aż ją zemdliło – zapach i świa­do­mość, że gdy sama tań­czyła, Luke odszedł, by przy­go­to­wać stos pogrze­bowy dla Dar­tha Vadera.

Gdy jed­nak spoj­rzała mu w oczy, ujrzała w nich tylko brata. Był smutny.

– Cała galak­tyka świę­to­wała, pod­czas gdy ty kogoś opła­ki­wa­łeś – powie­działa łagod­nym tonem.

Luke pokrę­cił głową.

– Nie ja jeden.

Leia spoj­rzała na hełm sztur­mowca.

– Pew­nie nie.

– Jak się czu­jesz? – Jego głos wyda­wał się szczery, ale Leia nie była pewna, co odpo­wie­dzieć. Powinna cie­szyć się z triumfu, a tak naprawdę czuła się zdez­o­rien­to­wana. Nie tylko z powodu tego, co Luke powie­dział o jej pocho­dze­niu – już od pew­nego czasu wyczu­wała łączącą ich więź, więc łatwo przy­szło jej zaak­cep­to­wać go jako brata. Po pro­stu nie zamie­rzała myśleć o tym, jak się to wiąże z jej bio­lo­gicz­nym ojcem. Nie – nie cho­dziło tylko o to.

– Cho­dzi o Moc, prawda? – spy­tał Luke.

Leia przy­tak­nęła. Powie­działa mu, że nie rozu­miała – nie potra­fiła zro­zu­mieć – jego umie­jęt­no­ści, ale on sam wyda­wał się oso­bli­wie prze­ko­nany, że naprawdę mogłaby wła­dać Mocą. Może i nie miała żad­nego doświad­cze­nia, ale nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że Luke był silny w Mocy… a prze­cież i ona ją wyczu­wała jako coś przy­po­mi­na­ją­cego trze­pot migo­mu­szych skrzy­deł na samej gra­nicy świa­do­mo­ści. Cze­kała, aż Leia po nią się­gnie.

– Powie­dział mi, by ci prze­ka­zać, że… – zaczął Luke, ale Leia unio­sła brodę i spoj­rzała na niego inten­syw­nym wzro­kiem.

– Nie – ostrze­gła.

– To były jego ostat­nie słowa. Chciał, by ci powie­dzieć…

– Nie obcho­dzi mnie to.

– Był dobry – nale­gał Luke. – Po tym wszyst­kim na­dal było w nim dobro.

„Mój ojciec był dobry” – pomy­ślała, jed­nak w tej samej chwili przy­wo­łała z pamięci nie Dar­tha Vadera, lecz Baila Organę. A sama myśl o Bailu przy­wo­łała i Brehę, jej matkę. Dom. Wszystko, co stra­ciła.

Gdy wcze­śniej tej nocy roz­ma­wiała z Lukiem, powie­działa mu, że pamięta ich matkę, ich bio­lo­giczną matkę. Tak naprawdę mogła przy­wo­łać mgli­ste obrazy, uczu­cia, nie­wiele wię­cej. Miała jed­nak kon­kretne wspo­mnie­nie – wspo­mnie­nie miło­ści, bli­sko­ści, rze­czy, jakich nie potra­fiła opi­sać. Nie potra­fiła tego ubrać w słowa, ale nie mogła zaprze­czać praw­dzie. Czuła… więź, więź stwo­rzoną ze świa­tła.

Luke jed­nak, rycerz Jedi silny w Mocy, nie pamię­tał kobiety, która zro­dziła ich oboje.

Czyżby pamię­tał ich ojca? Czy to dla­tego tak dalece potra­fił wyba­czyć temu mon­strum, Dar­thowi Vade­rowi? Zostali roz­dzie­leni po naro­dzi­nach – nie tylko ze sobą, lecz i z bio­lo­gicz­nymi rodzi­cami. Może Leia miała więź z ich matką, a Luke – z ojcem.

Zdu­siła gorzki śmiech. Może nie cho­dziło o nic rów­nie głę­bo­kiego. Może po pro­stu Luke ni­gdy nie został pod­dany tor­tu­rom przez bio­lo­gicz­nego ojca. Jak ona.

– To co teraz zro­bimy? – spy­tał.

Spoj­rzała na niego. Odkąd został ryce­rzem Jedi, zawsze wyda­wał się taki spo­kojny, taki pewien celu.

Co innego teraz. Przy­glą­dał się jej badaw­czo. „Czeka, aż podejmę decy­zję w kwe­stii wła­snego losu, nim zaj­mie się swoim” – zro­zu­miała. Tak, ich więź krwi to dla nich coś nowego, ale Luke był też ich przy­ja­cie­lem. Nici prze­zna­cze­nia, które powio­dły ich w dwie różne strony, dało się spleść na nowo.

Za Lukiem, w cie­niu, Leia ujrzała czy­jąś syl­wetkę. Pochod­nia oświe­tlała Hana od tyłu, ale roz­po­znała jego ramiona i postawę. Pyszał­ko­waty i wtedy, gdy nikt nie patrzył. Spoj­rzał na nią i ruszył w jej stronę, gło­śno ude­rza­jąc butami o roz­kle­ko­tane deski mostka mię­dzy nadrzew­nymi dom­kami.

Leia nie miała poję­cia, co się wyda­rzy jutro, poju­trze czy jesz­cze kolej­nego dnia. Gdy jed­nak zosta­wiała Luke’a w cie­niu, by wyjść na powi­ta­nie Hanowi, wie­działa dosko­nale, co się sta­nie za chwilę.

Rozdział 1

HAN

Dwa dni póź­niej

„TO JESZ­CZE NIE KONIEC”.

Wła­śnie tak powie­dział człon­kom oddziału Path­fin­der­sów, opu­ściw­szy impe­rialną bazę, odkrytą po dru­giej stro­nie Endora. Gwiazda Śmierci została zbu­do­wana na orbi­cie lesi­stego księ­życa, nato­miast na jego powierzchni wznie­siono osobną pla­cówkę komu­ni­ka­cyjną, która nie została uszko­dzona w następ­stwie znisz­cze­nia super­broni – póki Han i jego zespół nie zja­wili się na miej­scu. Wywiad nasłu­chu elek­tro­nicz­nego roz­szy­fro­wał część wia­do­mo­ści roz­sy­ła­nych stam­tąd po całej galak­tyce. Znisz­cze­nie Gwiazdy Śmierci może i było przy­jemne, ale nie­wy­star­cza­jące. Impe­rialni oku­po­wali nie­zli­czone światy i nie zamie­rzali ot tak ustą­pić. Path­fin­dersi wkro­czyli do pla­cówki z doby­tymi bla­ste­rami, ale nie zdą­żyli zapo­biec emi­sji sygnału.

Dane, komu­ni­katy, plany. Mnó­stwo infor­ma­cji wysła­nych w prze­strzeń. Spro­wa­dzało się to do tego, że choć Impe­ra­tor Pal­pa­tine stał się kupką pro­chu, na­dal wyda­wał roz­kazy. Poczy­nił przy­go­to­wa­nia z myślą o swoim pośmiert­nym dzie­dzic­twie, by mógł żyć dalej, choćby eks­plo­do­wał w kosmicz­nej próżni. Nie zdo­łali go powstrzy­mać.

Jeden wie­czór. Mieli jeden wie­czór, by świę­to­wać i uda­wać, że wojna dobie­gła końca. Bo…

„Bo nie dobie­gła”.

Han prze­klął. Odprawa z gene­ra­łami – no, z pozo­sta­łymi gene­ra­łami, bo sam dochra­pał się tego stop­nia – była zwię­zła i rze­czowa. Prze­ka­zali sobie infor­ma­cje i roze­szli się, by spo­rzą­dzić nowe plany. Nade­szła pora dla jajo­gło­wych. Nikt go nie zapro­sił, by został i pomógł opra­co­wać stra­te­gię osa­cze­nia impe­rial­nych, do któ­rych jesz­cze nie dotarło, że ich strona prze­grała. Nie ma sprawy. Wystar­czyło, by mu mówili, dokąd ma pole­cieć i w kogo strze­lać. Bo w tym był dobry. Naj­lep­szy. Jasne, rzu­cał i dobre pomy­sły. Ale teraz, gdy strze­la­nie dobie­gło końca, rozu­miało się samo przez sie­bie, by to inni…

Sto­jący obok Chew­bacca zary­czał.

– Tak. Rozu­miem – mruk­nął Han. Wojna zda­wała się nie mieć końca. Wtedy jed­nak się odwró­cił, by spoj­rzeć na sta­rego druha. – Nie zapo­mnia­łem, wiesz o tym, prawda? Wró­cimy na Kashy­yyk, gdy tylko zdo­łamy, i wyko­piemy impe­ria­lu­chów z two­jego świata. W końcu musisz się zająć wła­sną rodziną.

Che­wie zaczął zrzę­dzić, ale Han mu prze­rwał.

– Nie. Trzy­mamy się naszego planu, a ten zawsze zakła­dał, że wró­cisz do domu, gdy tylko znaj­dziemy chwilę wytchnie­nia.

Han zła­pał szcze­bel jed­nej z dra­bin pro­wa­dzą­cych do nadrzew­nej wio­ski. Choć przy­wódcy Rebe­lii zało­żyli bazę na ziemi, bli­żej stat­ków na pola­nie, prze­czu­wa­jąc, że lada chwila będą musieli je pode­rwać, sama pla­cówka miała postać dużego namiotu oto­czo­nego przez kilka mniej­szych, w któ­rych ulo­ko­wano pilo­tów i człon­ków oddzia­łów naziem­nych. W cha­tach Ewo­ków było zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­tul­nie. Dra­bina pod jego sto­pami zachwiała się, gdy Che­wie podą­żył jego śla­dem. Z powodu cię­żaru Wookie­ego Han o mało nie stra­cił rów­no­wagi.

Leia nie przy­szła na odprawę.

Han wie­dział, że była gdzie indziej. Nagry­wała wia­do­mo­ści dla sojusz­ni­ków. Wie­dział, że pozo­stali prze­każą jej naj­waż­niej­sze infor­ma­cje. Ale…

Chciał się z nią zoba­czyć.

Nie mógł powie­dzieć, by do tej pory miał szczę­ście w miło­ści. Ale to coś z Leią – odno­sił wra­że­nie, że to coś wię­cej niż… Nie potra­fił tego spre­cy­zo­wać. Po pro­stu wyda­wało mu się, że to coś wię­cej. Nie­raz pró­bo­wał odejść. Może gdyby zdo­łał wtedy opu­ścić Hoth…

Mówił serio, gdy powie­dział jej, że jeśli tylko tego zechce, da jej spo­kój. Jasne, było to zanim się dowie­dział, że Luke i Leia są rodzeń­stwem; nim w ogóle wiele zro­zu­miał. Ale mówił serio. Ulot­niłby się – nie dla sie­bie, a dla niej. Daw­niej, gdy odcho­dził, za każ­dym razem robił to dla sie­bie samego. Ale nie wtedy.

Leia jed­nak nie pozwo­liła mu odejść. Zamiast tego przy­szła po niego.

A Han nie wie­dział, czy powi­nien jej na to znów pozwo­lić.

Szcze­gól­nie że stra­cił już tyle czasu. Został zamro­żony na Bespi­nie, a nim znów się prze­bu­dził – ślepy i sko­ło­wany z powodu cho­roby pohi­ber­na­cyj­nej – minęło tyle czasu. Leia kochała go przez nie­mal cały rok, a Vader mu to zabrał. Nie miał teraz ani chwili do stra­ce­nia.

Uświa­do­mił sobie, że Che­wie coś do niego mówi. Dotarł do końca dra­biny, prze­ło­żył nad nią nogę i wylą­do­wał z hukiem na drew­nia­nej kładce.

– Tak, kolego? – spy­tał.

Che­wie pod­cią­gnął się na kładkę. Wycią­gnął ręce na boki, by zacho­wać rów­no­wagę. Wark­nął na poły z roz­ba­wie­niem, na poły z pre­ten­sją, że został zigno­ro­wany.

– Wybacz! – odparł Han, uno­sząc dło­nie. – Mam na gło­wie sporo rze­czy.

– To jestem dla cie­bie tylko rze­czą? – W pobliżu roz­legł się głos Lei.

– Ej, każ­dej myśli to znów nie zaj­mu­jesz, księż­niczko – rzu­cił, ale cie­pły uśmiech w oczach zła­go­dził jego odpo­wiedź.

– Takiś pewien? – spy­tała i unio­sła szel­mow­sko kącik ust. Jej różana dolna warga aż się pro­siła, by ją cało­wać. Hana na chwilę wręcz zamu­ro­wało. Nie był w sta­nie robić nic, jak tylko do niej mru­gać.

Che­wie prych­nął.

– Tak, tak. – Han odzy­skał rezon.

– Wła­śnie cię szu­ka­łam – stwier­dziła poważ­nym tonem Leia. – Mon powie­działa mi o pla­nach, które odna­leź­li­ście w impe­rial­nej bazie. Chcia­łam poroz­ma­wiać z gene­ra­łem, który doko­nał odkry­cia.

„No tak. Czyli ze mną”.

Leia na­dal mówiła, nie­świa­doma tego, że Han nie sku­pia się na jej sło­wach.

– Choć nie zdo­ła­li­śmy jesz­cze roz­szy­fro­wać więk­szo­ści prze­ka­zów, już samo to, że baza wysłała je aku­rat wtedy, świad­czy o tym, że dzieje się tu wię­cej, niż począt­kowo sądzi­li­śmy.

Che­wie zabur­czał i zosta­wił ich samych, podą­ża­jąc do serca wio­ski Ewo­ków. Han był zbyt sku­piony na Lei, by w ogóle zare­je­stro­wać, że przy­ja­ciel się zmył. Po gło­wie pędziły mu sza­lone myśli: on i księż­niczka? Nie­moż­liwe, by spraw­dziło się na dłuż­szą metę.

– Odno­to­wa­li­śmy w szcze­gól­no­ści spory ruch w ukła­dzie Anoat i chcia­łam się prze­ko­nać, czy prze­chwy­cone przez cie­bie trans­mi­sje jakoś się do tego odno­szą – cią­gnęła Leia. – A może widzia­łeś coś w samej bazie? Nie wszystko musi się znaj­do­wać w sieci, fizyczny trans­port kodów sek­to­ro­wych mógłby wska­zy­wać na…

Z dru­giej strony: od kiedy to Han przej­mo­wał się tym, co będzie póź­niej?

– Han? – zaga­iła Leia, prze­chy­la­jąc głowę.

– Chcę cie­bie – oznaj­mił spo­koj­nie.

– Mnie? – Rozej­rzała się. Choć w bazie na powierzchni uwi­jało się mnó­stwo osób, w tej czę­ści wio­ski było nad­zwy­czaj cicho. – Ale na co?

– Na zawsze.

Zdzi­wie­nie Lei prze­szło w coś innego, w coś, czego Han nie potra­fił do końca roz­szy­fro­wać. Ni­gdy nie potra­fił powie­dzieć, co takiego kryje się w jej myślach – wła­śnie to w niej kochał.

Bo kochał ją.

Była księż­niczką, twa­rzą Rebe­lii, naj­więk­szą nadzieją nowo powsta­ją­cego rządu, bar­dziej sym­bo­lem niż osobą z krwi i kości. Ale też po pro­stu Leią. I była jego. Han potrze­bo­wał jej na równi z „Soko­łem” – jasne, mógłby bez niej latać, ale po co?

– Wyjdź za mnie – powie­dział.

Leia, zazwy­czaj spo­kojna i uło­żona, zdolna sta­wić czoła samemu Vade­rowi, w tam­tej chwili nie potra­fiła ukryć zdu­mie­nia. Roz­sze­rzyła oczy, roz­chy­liła usta, a reszta jej ciała zamarła w zasko­cze­niu. Han poczuł, że unosi kąciki ust. Leia nie pró­bo­wała nawet ukryć, że jest w szoku. Nie taiła także swo­ich chęci. On w końcu też nale­żał do niej.

Prze­zna­czone jej jed­nak było znacz­nie wię­cej, niż Han potra­fił zro­zu­mieć. Sie­działa po same uszy w poli­tyce; robiła, robiła, robiła i ni­gdy nie miała prze­stać.

Nawet teraz, choć żadne z nich się nie poru­szyło, Han widział, jak oddala się od niego, wymyka się mu.

Wiec to on wycią­gnął ręce. Chwy­cił jej dłoń. Poma­so­wał miej­sce na jej palcu, gdzie mogłaby się zna­leźć obrączka.

Był pewien, że Leię męczą te same pyta­nia, krą­żące mu wła­śnie po gło­wie. Ile osób już roz­ma­wiało o ślu­bach i wią­zało się z part­ne­rami, któ­rych znali wyłącz­nie z pola bitwy? Było to czę­ste – po star­ciach wszy­scy są nabu­zo­wani emo­cjami i czują potrzebę, by czer­pać z życia, pomni wojen­nych ofiar. W końcu miłość to prze­ci­wień­stwo walki, a wszy­scy muszą jakoś spo­żyt­ko­wać ogromne pokłady ener­gii.

I wła­śnie w tej chwili Han powi­nien unieść brodę, zaśmiać się i powie­dzieć, że żar­tuje.

Nie zro­bił z tego.

Nie wzdry­gnął się, gdy na twa­rzy Lei poja­wiły się wąt­pli­wo­ści. Stał nie­ru­chomo i cze­kał, aż księż­niczka uświa­domi sobie tę samą prawdę co on.

Że razem są lepsi.

A ślub? Cóż, to tylko for­mal­ność. Ale i obiet­nica.

I to taka, któ­rej zamie­rzał dotrzy­mać.

– Tak – odparła. Wypo­wie­działa poje­dyn­cze słowo, ale towa­rzy­szył mu uśmiech, który roz­świe­tlił całą galak­tykę.

Coś wewnątrz Hana ustą­piło, jakieś nie­wi­dzialne dło­nie prze­stały mu ści­skać płuca. Wie­dział, że nad­cho­dzące dni nie będą łatwe – Impe­rium już o to zadba. Wraz z Leią w końcu pójdą każde we wła­sną stronę – nadejdą bitwy, w któ­rych ona nie będzie mogła wziąć udziału, i zagra­nia poli­tyczne, w któ­rych on się zupeł­nie nie przyda, będą światy, pro­cesy sądowe i inne kwe­stie, które ich roz­dzielą.

Ale…

Ale to jesz­cze nie koniec.

Rozdział 2

LEIA

LEIA POWINNA TO KWE­STIO­NO­WAĆ, JEGO, wszystko. Ale już wykra­dli dla sie­bie jedną noc – czemu by nie wykraść całego życia? Choć pod­jęła decy­zję w burz­li­wej chwili, wie­działa, że ni­gdy nie będzie jej żało­wała. Czy­niła wła­sne szczę­ście nie­od­łączną czę­ścią swo­jej histo­rii, a było to coś war­tego ryzyka.

Gdy Han krzyk­nął ze szczę­ściem w gło­sie, nim wziął ją w obję­cia i zakrę­cił nią po drew­nia­nej plat­for­mie ponad drze­wami, Leia zaśmiała się z rado­ści. Tak wiele w jej życiu było zapla­no­wane. Co zało­żyć, co powie­dzieć, kiedy pra­co­wać, jak spleść włosy, a nawet co zjeść. Ni­gdy nie lubiła ruicy, ale na gwiazdy, jadła ją mimo to, jak na przy­kładną księż­niczkę Alde­ra­ana przy­stało.

Wszystko w jej życiu tak długo sta­no­wiło część więk­szego planu, ale miło­ści nie dało się wpi­sać w har­mo­no­gram.

Han posta­wił Leię na plat­for­mie. Szcze­rzył się sze­rzej niż kie­dy­kol­wiek.

– Zacze­kaj, powiem Che­wiemu – odparł i się zaśmiał. – Zawsze powta­rzał, że któ­re­goś dnia się ustat­kuję.

Unio­sła brew.

– A czemu to mie­li­by­śmy się ustat­ko­wać?

– Widzisz? – odparł, żar­to­bli­wie kiwa­jąc pal­cem. – Wła­śnie dla­tego haj­tam się z tobą.

„Muszę powie­dzieć Luke’owi” – pomy­ślała. Był jej jedy­nym pozo­sta­łym przy życiu krew­nym. Zaparło jej dech, ale Han, na­dal uszczę­śli­wiony, nawet nie zauwa­żył. Leia znów przy­wdziała uśmiech niczym maskę.

Han zamarł.

– Co się stało? – spy­tał.

Leia nie kryła emo­cji.

– Tak łatwo mi czy­tać w myślach? – Pokrę­ciła głową i spu­ściła wzrok.

– Już masz wąt­pli­wo­ści w kwe­stii tego łaj­daka? – spy­tał deli­kat­nie.

– Nie, to nie to. Po pro­stu… – zamil­kła. Han przy­ło­żył palec do jej brody i deli­kat­nie skie­ro­wał jej spoj­rze­nie z powro­tem na sie­bie. – Żałuję, że nie może cię poznać moja rodzina.

– Żeby mnie jesz­cze odrzu­ciła? – Zażar­to­wał sobie, a Leia to doce­niała, choć wyszło raczej śred­nio. Zrze­dła mu mina, a kpiący uśmiech prze­szedł w zanie­po­ko­jony gry­mas. – Czego mi nie mówisz?

Leia z drże­niem wypu­ściła powie­trze z płuc. Skoro miał za nią wyjść, musiał znać prawdę. Nie mogła go okła­my­wać.

– Gdy mówię o rodzi­nie, mam na myśli moją mamę Brehę i ojca Baila.

– Wiem…

Leia wycią­gnęła przed sie­bie dło­nie, by mu prze­rwać. Jeśli teraz nie zabie­rze głosu, bała się, że już ni­gdy nie zdo­bę­dzie się na odwagę.

– Oni mnie adop­to­wali. Są moimi rodzi­cami i kocham ich. Ale jeśli cho­dzi o rodzinę bio­lo­giczną…

– Luke – przy­tak­nął Han, wyraź­nie zdez­o­rien­to­wany.

– Nie tylko Luke – odparła łagod­nie Leia. – Dowie­dział się, kim był nasz bio­lo­giczny ojciec. – Zdzi­wiony Han zmarsz­czył brwi. – Był nim… Vader – wyszep­tała jego imię, jakby przy­zna­wała się do prze­stęp­stwa.

Han zamru­gał parę razy i wła­ści­wie tylko w ten spo­sób dał po sobie poznać, że w ogóle ją usły­szał. Prze­łknął gło­śno i Leia zoba­czyła, jak unosi mu się i opada grdyka.

– Cóż – powie­dział wresz­cie, krę­cąc głową. – Dobrze, że nie żyje.

– Ty… – Leię ści­snęło za serce. – Ty się tym nie przej­mu­jesz?

– A czemu miał­bym?

Zdzi­wiona Leia zro­biła wiel­kie oczy. Han zmru­żył swoje i wbił w nią wzrok.

– Ale ty się przej­mu­jesz – oce­nił gło­sem tak niskim, że Leia nie była pewna, czy stwier­dza fakt, czy zadaje pyta­nie.

– Oczy­wi­ście.

Han zamilk­nął. Wyraź­nie zasta­na­wiał się nad sło­wami.

– Wszystko w porządku? – spy­tał wresz­cie.

Nie. Nie sądziła, by kie­dy­kol­wiek miała się do końca pogo­dzić ze swoim pocho­dze­niem. Ale też nie chciała, by na tę chwilę kładł się cień wspo­mnie­nia o Vade­rze.

– Nic mi nie będzie – odparła.

Gdy Han na nią spoj­rzał, odnio­sła wra­że­nie, że zro­zu­miał wszystko, czego nie była w sta­nie wyra­zić sło­wami.

– No dobrze – skwi­to­wał. Przy­tak­nął raz i na jego twa­rzy poja­wił się popi­sowy szel­mow­ski uśmie­szek. – To co, haj­tamy się.

– Na to wygląda.

– Muszę prze­ka­zać dobrą nowinę Che­wiemu. A ty… – Han kiw­nął głową, gdy zauwa­żył kogoś za ple­cami Lei. Księż­niczka odwró­ciła się i ujrzała nad­cho­dzą­cego Luke’a. Uśmie­chał się nie­śmiało, choć jego oczy były oko­lone zmarszcz­kami fra­sunku.

Han uśmiech­nął się łobu­zer­sko.

– Nie mogę się docze­kać, aż prze­każę nowinę Lan­dowi. Jestem pra­wie pewien, że dawno temu zało­ży­li­śmy się i mógł­bym wresz­cie zain­ka­so­wać nagrodę… – Odda­lił się, a gdy mijał Luke’a, bez słowa poło­żył mu dłoń na ramie­niu. Wyja­śnie­nie pozo­sta­wił Lei.

– Ty i Han, co? – spy­tał Luke.

Leię aż skrę­ciło w dołku, gdy cze­kała na jego kolejne słowa. A jeśli tego nie pochwa­lał, jeśli to popsuje ich przy­jaźń, jeśli…

– Naj­wyż­sza pora! – zawo­łał i cały się roz­pro­mie­nił.

– Naprawdę? – Leia odczuła wielką ulgę.

Luke wziął ją w obję­cia.

– Powin­naś wie­dzieć – powie­dział z roz­ba­wie­niem w gło­sie – że Che­wie już gro­ził, iż porwie was oboje i zostawi na jakiejś bez­lud­nej pla­ne­cie, aż doj­dzie­cie do tego, jak bar­dzo do sie­bie pasu­je­cie.

Ramiona Lei zatrzę­sły się od śmie­chu.

– Cóż, Wookiee nie grze­szą sub­tel­no­ścią.

– Wcale. – Luke odstą­pił od niej na krok z bły­skiem w oku. – A tak poważ­nie, cie­szę się waszym szczę­ściem.

– Powie­dzia­łam mu – przy­znała Leia. – Powtó­rzy­łam mu to, co powie­dzia­łeś, ale nie miało to dla niego zna­cze­nia.

– Oczy­wi­ście, że nie miało. Han jest jed­nym z tych dobrych ludzi.

„A my?” – chciała zapy­tać. Jak to moż­liwe, że wie­dza o ich rodzi­cach nie wpły­wała na Luke’a tak sil­nie jak na nią? A skoro już o tym myślała: jakim cudem Han sam zare­ago­wał tak łagod­nie? Powi­nien był się obu­rzyć, powi­nien był…

Na twa­rzy Luke’a poja­wiła się tro­ska, ale Leia go zigno­ro­wała. Objęła się ramio­nami. Po czę­ści zasta­na­wiało ją, jakim cudem brat w ogóle dotarł tak szybko w to opusz­czone miej­sce. Wcze­śniej szu­kała Hana, chcąc się z nim spo­tkać po jego misji z Path­fin­der­sami. Miała jed­nak wra­że­nie, że Luke zja­wił się nie­mal natych­miast, gdy o nim pomy­ślała. Czyżby jakoś bez­wied­nie się­gnęła ku niemu myślami – a może to on pano­wał nad ich wię­zią? Nie była pewna, co na ten temat sądzić. Luke jej powie­dział, że mogłaby wła­dać tymi samymi mocami, ale…

Brat szu­kał jej spoj­rze­nia. Wie­działa, że nie potrze­buje Mocy, by wyczu­wać, że tar­gają nią sprzeczne uczu­cia.

– Jak się czu­jesz? – spy­tał.

Tak dalece róż­nił się od tego chło­paka, któ­rego wtedy spo­tkała. Minęły całe lata, rzecz jasna, ale tam­ten mło­dzie­niec, poznany w trze­wiach Gwiazdy Śmierci, oświad­cza­jący, że przy­był jej na ratu­nek, był hała­śliwy, oży­wiony, pełen opty­mi­zmu i moż­li­wo­ści. Sto­jący teraz przed nią męż­czy­zna był tym samym Lukiem, ale… spo­koj­niej­szym. Nie tyle roz­py­chał się przez życie łok­ciami, co brnął przed sie­bie w poczu­ciu celu. Nie wyła­my­wał drzwi i nie szla­jał się po galak­tyce. Leia nie­mal żało­wała tej zmiany. Widy­wała ją wcze­śniej, rzecz jasna, przez lata wojny – jasno­licy, pełni nadziei ludzie nagle pochmur­nieli, gdy uświa­da­miali sobie, że już nie strze­lają do nie­ru­cho­mych celów. Jej brat jed­nak miał w sobie głęb­szy spo­kój, niczym drzewo rosnące na księ­życu pozba­wio­nym atmos­fery czy wia­tru, które poru­sza­łyby kona­rami.

Leia odstą­piła od niego i pode­szła do skraju plat­formy. Lądo­wi­sko było oto­czone balu­stradą, jed­nak ta powstała z myślą o małych Ewo­kach. Nie­je­den pilot, który w przy­pły­wie eufo­rii po wybu­chu Gwiazdy Śmierci prze­sa­dził z sil­ni­ko­wym bim­brem, prze­wa­lił się przez barierki, się­ga­jące mu do kolan. A teraz Leia oparła się nogami o solidną poręcz, a jej skó­rzane san­dałki wysta­wały poza kra­wędź drew­nia­nej plat­formy.

– Czuję się, jak­bym stała na kra­wę­dzi – odpo­wie­działa. Zmu­siła się, by popa­trzeć w dół, przez gałę­zie, na odle­głą zie­mię. Spoj­rzała przez ramię. – Czuję się, jak­by­śmy stali na niej wszy­scy troje. Ty, ja, Han. W obec­nej chwili czuję, że… – Obró­ciła się z powro­tem ku balu­stra­dzie, ale tym razem się­gnęła wzro­kiem ku poro­śnię­temu drze­wami wid­no­krę­gowi. – Czuję, że wystar­czy jeden krok, a rozej­dziemy się w różne strony. W tej chwili jeste­śmy razem. W tej chwili jeste­śmy bez­pieczni.

„I po pro­stu bym chciała, by ta chwila trwała wiecz­nie” – dopo­wie­działa w myślach, choć podej­rze­wała, że Luke domy­ślał się nie­wy­po­wie­dzia­nych słów.

Luke nie pod­szedł bli­żej. Pozo­stał pośrodku plat­formy, bli­sko miej­sca, gdzie pło­nęły ognie.

– Gdy myślisz o przy­szło­ści…

– Nie chcę o niej teraz myśleć – odparła bła­gal­nym tonem. – Chcę, by ta chwila trwała dłu­żej. Wygra­li­śmy. Jeste­śmy razem. – A jeśli miała być ze sobą szczera, wzię­cie ślubu tu i teraz tylko by tę chwilę uświet­niło. Choćby i tylko dla niej samej. Endor nie był jedy­nie miej­scem, gdzie zakoń­czyła się wojna… bo w grun­cie rze­czy ta jesz­cze trwała. Moż­liwe, że ni­gdy się nie skoń­czy, nie, jeśli Impe­rium na­dal będzie funk­cjo­no­wało pomimo śmierci Impe­ra­tora. Ale gdyby wzięła ślub tu i teraz, zamie­ni­łaby bitwę-która-wła­ści­wie-nie-była-koń­cem w dzień, kiedy zapo­mniała o woj­nie i zamiast niej wybrała miłość.

– Myślę… – Luke zawie­sił głos. Leia spoj­rzała mu w oczy. Brat zmarsz­czył czoło w uśmie­chu, który prze­czył nieco powa­dze sytu­acji. – Myślę, że zapo­mi­nasz, że koniec wojny nie tylko przy­niósł pokój w galak­tyce. Zapew­nił ci też tro­chę czasu.

Zdzi­wiona Leia pokrę­ciła głową. W odpo­wie­dzi Luke zła­pał ją za rękę i odcią­gnął od kra­wę­dzi.

– Masz rację – przy­znał. – Wszy­scy troje możemy obrać roz­ma­ite ścieżki. I tak, obecna chwila sporo roz­strzy­gnie. Wybory, które teraz podej­miemy… utrzy­mają się. – Zamilk­nął. – Ale podą­ża­nie jedną ścieżką nie ozna­cza, że nie możesz podą­żać innymi. Otrzy­ma­łaś wol­ność, by kro­czyć dowolną liczbą ście­żek, które chcesz zgłę­bić.

– Nie wiem, czy chcę… – Leia zamil­kła w pół zda­nia. Wie­działa, co takiego ofe­ruje jej Luke, ale choć była cie­kawa, co ma jej do zaofe­ro­wa­nia Moc, miała świa­do­mość, że z każ­dym kro­kiem zbli­ża­łaby się do siły, która zmie­niła Dar­tha Vadera w potwora.

Po twa­rzy Luke’a prze­biegł skurcz bólu i Leia uświa­do­miła sobie, że kom­plet­nie nie zała­pała, co chciał jej prze­ka­zać. Wcale nie myślał o potę­dze. Myślał o niej. Nie była jedyną osobą, która stra­ciła rodzinę. Luke też ją stra­cił. Opo­wia­dał jej prze­cież o wuju i ciotce. Lei ści­snęło się serce – czy to moż­liwe, że byli też jej cio­cią i wuj­kiem? Dom Luke’a spło­nął, a wraz z nim wszystko, co sym­bo­li­zo­wało jego prze­szłość. Tato­oine na­dal ist­niało, ale dla Luke’a pozo­sta­wało rów­nie stra­cone co Alde­raan.

Leia wychy­liła się i wsu­nęła Luke’owi za ucho zbłą­kany kosmyk. „Ci faceci zawsze są tacy wymięci”.

– Mogę ci pomóc w nauce – zaofe­ro­wał Luke, bio­rąc jej gest za zgodę. – Gdy już się nacie­szysz towa­rzy­stwem Hana, możemy zacząć szko­le­nie. Sły­sza­łem o miej­scach, w któ­rych mogę odna­leźć zagi­nioną wie­dzę Jedi. Yoda nie żyje, ale będę cię uczyć tak, jak on nauczał mnie. Choć sam jesz­cze tyle nie wiem. Yoda nazwał mnie ryce­rzem Jedi, ale zdaję sobie sprawę, że daw­niej Jedi podej­mo­wali naukę jako dzieci. Tyle muszę się jesz­cze nauczyć. Mogli­by­śmy się za to zabrać wspól­nie…

Luke umilkł, a Leia pokrę­ciła głową.

– Nie inte­re­suje mnie Moc – powie­działa łagod­nym tonem. – Chcia­ła­bym się wybrać w nie­jedną wspólną podróż, by spę­dzić czas z tobą. Chcia­ła­bym poznać mojego brata jako brata.

Powta­rzał jej, że nie musi decy­do­wać od razu, że nie musi wybie­rać jed­nego kosz­tem dru­giego. Ale czuła się tak, jakby powinna pod­jąć decy­zję. Wybrać się w podróż z Lukiem, wybrać rodzinę zło­żoną z pary rodzeń­stwa, by wspól­nie pozna­wać nie­znane zakątki galak­tyki, Moc i wszystko, co za nią stoi. Albo wybrać Hana, z któ­rym stwo­rzy wła­sną rodzinę, tak by poznać sie­bie samą.

– Mogli­by­śmy wspól­nie doko­nać wiel­kich czy­nów – zachę­cił ją Luke. Spo­glą­dał w dal, jakby dostrze­gał inną przy­szłość od tej, która obja­wiła się Lei.

„Musi się czuć bar­dzo samotny” – pomy­ślała. Była jedną z ostat­nich cór Alde­ra­ana, ale on był dosłow­nie ostat­nim Jedi.

– Mógł­byś wybrać się z nami – zaofe­ro­wała.

Luke prych­nął.

– W podróż poślubną z Hanem?

– Nie. – Zaśmiała się. – Mia­łam na myśli, że mógł­byś nam pomóc utwo­rzyć nowy rząd. Ojciec opo­wia­dał mi, że daw­niej Jedi słu­żyli wraz z Sena­tem, że też odgry­wali rolę w poli­tyce. Gdy nowa repu­blika ukształ­tuje się w pełni, mógł­byś pra­co­wać ze mną w sto­licy. Mogli­by­śmy zbu­do­wać coś wspól­nie. – „Nie musisz być sam”. Przez jedną piękną chwilę pozwo­liła sobie na marze­nia. Ujrzała w duchu sto­licę, nową i mie­niącą się, z cudow­nym gma­chem Senatu. Mogłaby prze­ma­wiać w imie­niu potrze­bu­ją­cych i dzia­łać na rzecz pokoju, a potem wra­cać do domu, do męża i – może – pocie­chy lub dwóch. Jeść kola­cję z wuj­kiem jej dzieci. W domu, sta­no­wią­cym ich cen­trum.

Nie musia­łaby pla­no­wać każ­dej chwili życia jak na Alde­ra­anie, ale cie­szy­łaby się sta­bil­no­ścią, dzięki któ­rej roz­wi­jały się i kochały wza­jem­nie rodziny. Byłoby miło.

– Tyle jesz­cze zostało do pozna­nia i odkry­cia – oznaj­mił Luke, a jego słowa zbu­rzyły jej wizję. – Nie wiem, dokąd mnie wywieje, ale wiem tyle, że zniknę. – Jak wtedy, gdy znik­nął po Hoth w pogoni za Yodą na odle­głej pla­ne­cie. Wtedy nie miał nawet jak wysłać wia­do­mo­ści, że jest cały i zdrowy. Znów spoj­rzał jej w oczy i spró­bo­wał raz jesz­cze: – Mogła­byś się wybrać ze mną.

– Nie sądzę – odparła łagod­nym tonem. Luke może i wie­rzy, że mogłaby obie­rać wiele ście­żek naraz, ale Leia nie była już taka pewna. Gdyby podą­żyła jego śla­dem, uga­nia­łaby się za potęgą, a ta potęga mogłaby jej pomóc ukształ­to­wać tę galak­tykę, którą usi­ło­wała budo­wać przez całe życie. Ale jeśli musiała wybie­rać mię­dzy potęgą a szczę­ściem, zamie­rzała wybrać szczę­ście.

Bo do tego tak naprawdę spro­wa­dzał się jej wybór. Podró­żo­wa­nie z Lukiem, ścieżka Jedi – nie­wąt­pli­wie ozna­cza­łoby to przy­godę. Moż­liwe, że posia­dłaby siłę, którą kusił ją brat.

Ale całe swoje życie poświę­cała potę­dze.

A teraz po raz pierw­szy była gotowa wybrać coś z myślą o sobie samej.

Rozdział 3

HAN

WIO­SKA EWO­KÓW BYŁA LABI­RYN­TEM MOSTÓW i dom­ków. Choć Han odna­lazł Che­wiego i podzie­lił się z nim dobrą nowiną, minęła ponad godzina, a na­dal nie odna­lazł Landa. Gdy jed­nak przy­wódcy Rebe­lii zwo­łali spo­tka­nie, wszedł do namiotu i natych­miast ujrzał sta­rego druha.

– O co tu cho­dzi? – spy­tał Lando, gdy Han zajął miej­sce na ławie tuż obok. – O tę pla­cówkę zna­le­zioną przez Path­fin­der­sów?

– Pew­nie tak – odparł. Po samej misji zro­bili krótką odprawę, ale teraz dane musiały zostać prze­ana­li­zo­wane do ostat­niego szcze­gółu. – Hej, mam ci coś do powie­dze­nia. Potem. – Spoj­rzał na Landa, który z cie­ka­wo­ści aż zmarsz­czył czoło.

Nim mogli kon­ty­nu­ować roz­mowę, do namiotu prze­do­stał się pro­mień świa­tła i do środka weszła Mon Mothma, a w ślad za nią – Leia. Han spoj­rzał na tę drugą. Miała na sobie pro­stą zie­loną sukienkę, ale ina­czej splo­tła włosy, z dba­ło­ścią o każdy kosmyk, przez który Han poprzed­niej nocy wodził dło­nią. Otrzą­snął się z tej myśli. Oświad­czył się jej w pełni świa­dom tego, że wojna nie dobie­gła końca i że należy dzia­łać teraz, nim Impe­rium zdąży się oko­pać. W ostat­nich latach w któ­rymś momen­cie jej wojna stała się jego wojną i był rów­nie zde­ter­mi­no­wany, by dopro­wa­dzić sprawy do końca, co ona.

Leia pod­nio­sła wzrok i spoj­rzała na Hana. Uśmiech­nął się. Wie­dział dosko­nale, że jest w pełni świa­doma jego obec­no­ści. Księż­niczka prze­wró­ciła oczyma, ale to tylko spra­wiło, że Han moc­niej wykrzy­wił wargi w łobu­zer­skim uśmieszku. Może i znaj­do­wali się w zaim­pro­wi­zo­wa­nej sali narad z czo­ło­wymi gene­ra­łami roz­kwi­ta­ją­cej nowej repu­bliki, ale coś strze­lał, że rumie­niec, któ­rym pokryły się jej policzki, nie ma nic wspól­nego z admi­ra­łem Ack­ba­rem.

Mon odchrząk­nęła, by zwró­cić na sie­bie uwagę zgro­ma­dzo­nych, w tym po chwili i Hana.

– Musimy prze­dys­ku­to­wać kolejne kroki – oznaj­miła, wodząc wzro­kiem po twa­rzach zebra­nych. Parę osób dołą­czyło w postaci holo­gra­mów – Han roz­po­znał nie­któ­rych, choć nie każ­dego. Naj­wy­raź­niej było to jedno z tych zebrań typu „wszyst­kie ręce na pokła­dzie”.

– Zawsze wie­dzie­li­śmy, że demon­taż Impe­rium nie ogra­ni­czy się do wyeli­mi­no­wa­nia Impe­ra­tora i jego broni – zaczęła Leia.

– Impe­rium jest dran­geą – wtrą­cił admi­rał Ack­bar. – Można mu uciąć głowę, ale będzie żyło tak długo, jak będzie mogło się poży­wiać.

Han nie widział oso­bi­ście dran­gei, ale legendy o tych stwo­rze­niach były dość znane. Gdyby udało się komuś zabić jedną z tych masyw­nych istot przy­po­mi­na­ją­cych kała­mar­nice, można by sprze­dać jej ikrę boga­czom jako deli­ka­tes i zaro­bić tyle, żeby przez rok latać bez więk­szych stre­sów. To wła­śnie jed­nak to zabi­cie sta­no­wiło pro­blem – stwo­rze­nie miało bowiem dwa mózgi, jeden w ciele, a drugi uno­szący się swo­bod­nie obok. Już samo odcię­cie głowy sta­no­wiło nie lada wyzwa­nie, bo istota zamiesz­ki­wała naj­głęb­sze, naj­chłod­niej­sze wody Mon Cali. Ale nawet gdy łowcy uda­wał się ten wyczyn, dłu­gie, jado­wite ramiona dran­gei mogły bez trudu ata­ko­wać dalej, gdy nie­szczę­śnik godził w ciało zwie­rzę­cia w śle­pej nadziei, że wresz­cie natrafi na coś, co unie­ru­chomi je na dobre.

W oce­anach Mon Cali spo­czy­wały nie­zli­czone rze­sze mar­twych łow­ców, a liczne bez­głowe dran­gee żywiły się ich tru­chłami.

– Dokład­nie – odparła Mon. – Zdo­ła­li­śmy jed­nak zadać mu cios, który jesz­cze może oka­zać się śmier­tel­nym. Ma się rozu­mieć, że kres Impe­ra­tora Pal­pa­tine’a i Gwiazdy Śmierci były koniecz­nymi warun­kami naszego suk­cesu i już samo to spra­wiło, że więk­szość galak­tyki opo­wie się po naszej stro­nie. To jed­nak, co zostało z Impe­rium, nie zamie­rza ot tak oddać wła­dzy. I choć Path­fin­dersi zdo­łali znisz­czyć pla­cówkę komu­ni­ka­cyjną po dru­giej stro­nie księ­życa, nie udało im się powstrzy­mać prze­syłu danych. Nasi ludzie w tej chwili pró­bują odszy­fro­wać te infor­ma­cje. Sko­rzy­stamy z nich, by przy­śpie­szyć cel, jakim jest pokój. – Pomoc­nik podał Mon data­pad. – Mamy jed­nak co świę­to­wać – dodała, czy­ta­jąc z ekranu. – Z przy­jem­no­ścią oświad­czam, że udało nam się wstęp­nie nawią­zać dia­log z pew­nymi klu­czo­wymi świa­tami. – Ekran za ple­cami Mon uru­cho­mił się i wyświe­tlił sze­reg wize­run­ków pla­net: tych już zwią­za­nych z nowym rzą­dem i takich, które to roz­wa­żały. Han zauwa­żył, że więk­szość leżała w regio­nie Świa­tów Jądra i Środ­ko­wych Rubieży. Zigno­ro­wa­nie ich dopro­wa­dzi­łoby do cha­osu.

Zewnę­trze Rubieże będą potrze­bo­wały cze­goś wię­cej niż roz­mów dyplo­ma­tycz­nych. A te pla­nety na obrze­żach – cóż, Han zało­żył, że wła­śnie takie miej­sca staną się celem Impe­rium. Zaci­snął szczękę. Mon mogła pla­no­wać, ile zechce, mogła wypra­wiać miłe kola­cyjki dla poli­ty­ków na Coru­scant czy na jakim­kol­wiek innym świe­cie, ale zało­żyłby się o dowolną sumę kre­dy­tów, że czeka ich jesz­cze prze­prawa na Zewnętrz­nych Rubie­żach. I to wła­śnie żoł­nie­rze tacy jak Path­fin­dersi znajdą się pod ostrza­łem.

– Nasze plany w odnie­sie­niu do Zewnętrz­nych Rubieży są płynne – oznaj­mił gene­rał Madine, gdy Mon kiw­nęła na znak, by prze­mó­wił – ale trans­por­towce są gotowe do odlotu, gdy tylko wska­żemy pierw­szy cel.

Han poczuł ucisk w piersi. Powiódł wzro­kiem po tłu­mie w namio­cie i spoj­rzał na Leię. Ujrzał w jej oczach ten sam nie­po­kój. Czas. Potrze­bo­wali czasu, by pobyć razem. Ale Mon już roz­wa­żała kolejne misje i cele. Wia­domo, że koniecz­nie muszą sko­rzy­stać z obec­nej prze­wagi i powstrzy­mać Impe­rium, gdy jest oka­le­czone i wstrzą­śnięte, ale… Han uznał, że po szyb­kim ślu­bie będzie mógł spę­dzić tydzień czy dwa ze swoją żoną, nim wszystko znów trafi szlag.

– …i przy­wra­camy klu­czowe aspekty nie­pod­le­gło­ści – dodała Mon, poda­jąc data­pad asy­sten­towi. – Liczne insty­tu­cje i spółki, daw­niej zmu­szane do dzia­łal­no­ści na rzecz Impe­rium, wła­śnie odzy­skały nie­za­leż­ność.

Na ekra­nie za Mon poja­wiło się kilka logo. Han nie roz­po­zna­wał więk­szo­ści. Lando wychy­lił się i wska­zał jedno kon­kretne.

– To sieć liniow­ców, która daw­niej zaj­mo­wała się czar­te­rami – wyja­śnił ści­szo­nym gło­sem.

– Ta, którą prze­jęli Hut­to­wie?

– Ta sama. – Lando wypro­sto­wał się i pod­niósł głos. – Statki ni­gdzie nie dolecą bez paliwa – oznaj­mił. – Co zamier­za­cie zro­bić w spra­wie Bespina?

Mon ski­nęła głową.

– Wszy­scy dosko­nale zda­jemy sobie sprawę z impe­rial­nych wpły­wów w sek­to­rze Anoat.

Nie­za­do­wo­lony Lando odchrząk­nął cicho.

– Co tam się dzieje? – spy­tał go Han, gdy Mon zaczęła odpo­wia­dać na pyta­nie porucz­nika sie­dzą­cego z przodu.

– Pró­bo­wa­łem nawią­zać kon­takt z czę­ścią moich ludzi. Guber­na­tor od początku sym­pa­ty­zo­wał z Impe­rium, ale teraz ucieka się do bez­czel­nych kłamstw. Twier­dzi, że Impe­ra­tor wcale nie umarł i takie tam.

– To kłam­stwo dość łatwo oba­lić – stwier­dził Han. – To nie tak, że guber­na­tor wycią­gnie sobie Pal­pa­tine’a zza pazu­chy na dowód swo­ich słów.

– To bez zna­cze­nia – odparł przy­ja­ciel. – Kto tak naprawdę widział go na wła­sne oczy? Był jed­nym czło­wie­kiem w ogrom­nej galak­tyce i bar­dzo długo trzy­mał się stołka. Łatwiej wie­rzyć, że na­dal żyje, niż przy­jąć za dobrą monetę słowa rebe­lian­tów o jego śmierci.

Han otwo­rzył usta, by zapro­te­sto­wać, ale Lando znowu sku­pił się na Mon.

– Impe­rium nie jest naszym jedy­nym utra­pie­niem – powie­dział w końcu, wsta­jąc i prze­ry­wa­jąc jej. – Kar­tele chęt­nie sko­rzy­stają z zamie­sza­nia. Gdy będziemy udo­wad­niać guber­na­to­rowi Adel­har­dowi i miesz­kań­com mojego sek­tora, że Impe­ra­tor obró­cił się w kosmiczny pył, orga­ni­za­cje prze­stęp­cze podejmą odpo­wied­nie kroki.

– Wiemy – odparła Mon. W jej gło­sie pobrzmie­wał taki auto­ry­tet, że Lando aż usiadł. – Nie dość, że z nad­cią­ga­ją­cych zmian sko­rzy­stają prze­stępcy, moż­liwe, że skryją się wśród nich zwo­len­nicy Impe­rium. W końcu daw­niej impe­rial­nym zda­rzało się współ­pra­co­wać z takimi orga­ni­za­cjami.

Han nie pró­bo­wał zdu­sić gorz­kiego prych­nię­cia. Boba Fett współ­pra­co­wał z Dar­them Vade­rem i Jabbą. Han prze­ko­nał się na wła­snej skó­rze, z jaką łatwo­ścią obie grupy się jed­no­czą.

Mon spoj­rzała przez ramię na Leię. Nic nie powie­działa, ale Han wyczu­wał, że myśli o tym samym co on. Spo­śród wszyst­kich orga­ni­za­cji prze­stęp­czych w galak­tyce to Hut­to­wie żywili urazę wobec Lei, na któ­rej sku­pili całą nie­na­wiść. Han poznał wyso­kość nagrody za jej głowę, wyzna­czo­nej przez dzie­dzi­ców Hut­tów w ramach zemsty za zabi­cie Jabby.

Dla Hana robie­nie sobie wro­gów nie było pierw­szy­zną – w końcu nawet Jabba nie­spe­cjal­nie go lubił, skoro wysta­wił go przed publicz­no­ścią w bloku kar­bo­nitu. Świa­do­mość, że jest się nazna­czo­nym pięt­nem śmierci, nie była łatwa, no i prze­szłość w końcu go dopa­dła. Ale Leia… Han nie był na bie­żąco z alde­ra­ań­ską poli­tyką, ale mógł się zało­żyć, że nie wszy­scy miesz­kańcy pla­nety kochali swo­ich przy­wód­ców. A Leia dołą­czyła do Senatu Galak­tycz­nego w sto­sun­kowo mło­dym wieku – no i żaden poli­tyk w galak­tyce nie cie­szył się uni­wer­sal­nym popar­ciem. Księż­niczka robiła sobie wro­gów przez sam fakt, że oddy­chała. Tak naprawdę nie zasta­na­wiał się wcze­śniej, co to ozna­cza, ale teraz? Teraz widział wszyst­kie te nagrody za głowę Lei, uno­szące się nad nią niczym holo­pro­jek­cje. Hut­to­wie, Impe­rium, wro­go­wie poli­tyczni, roz­go­ry­czeni oca­leńcy z Alde­ra­ana, biz­nes­meni, któ­rzy splaj­to­wali wsku­tek końca wojny, dysy­denci po prze­ciw­nej stro­nie…

Wtem Leia wyszła na przód, by zacząć prze­mowę.

– Naszym pierw­szym celem jest umoc­nie­nie więzi z sojusz­ni­kami na świa­tach sym­pa­ty­zu­ją­cych z naszą sprawą, a także usta­le­nie, jakimi środ­kami zbroj­nymi dys­po­nują na poczet stwo­rze­nia armii obron­nej dla powsta­ją­cej repu­bliki – ogło­siła. Jej głos w ogóle nie drżał, nie zdra­dzał stra­chu. Może nie dostrze­gała tarcz strze­lec­kich na swo­ich ple­cach, a może po pro­stu już się do nich przy­zwy­cza­iła.

– Pró­buję wam uzmy­sło­wić, że… Nic. Nie. Osią­gnie­cie. Bez. Paliwa – wtrą­cił Lando. Leia prze­rwała. Nie spoj­rzała choćby na Hana, który sie­dział obok Cal­ris­siana, gdy ten wyma­wiał poje­dyn­czo kolejne słowa, pod­kre­śla­jąc nie­bez­pie­czeń­stwo. – Bespin i pozo­stałe układy sek­tora Anoat są waż­nym źró­dłem gazu tibanna. Impe­rium wie, że opiera się na nim cała galak­tyka. Jeśli zdo­bę­dzie kon­trolę nad pali­wem, będzie na­dal ją kon­tro­lo­wało. I nie będzie miało zna­cze­nia, ilu Impe­ra­to­rów zgi­nie w eks­plo­zjach – Impe­rium nie pad­nie, póki będzie miało dostęp do zaso­bów.

– Przyj­muję do wia­do­mo­ści – odparła spo­koj­nym gło­sem Leia.

– A przyj­mu­jesz? – mruk­nął pod nosem Lando, na tyle cicho, że usły­szeli go jedy­nie sie­dzący naj­bli­żej.

– Przyj­muje – wark­nął Han.

Przy­ja­ciel spio­ru­no­wał go wzro­kiem, ale się nie ode­zwał.

– Impe­rialna kon­trola nad zaso­bami zde­cy­do­wa­nie może zni­we­czyć nasze sta­ra­nia – dodała Leia – ale od teraz sprawy będą się miały ina­czej. Daw­niej bowiem Impe­rium mogło nisz­czyć – i nisz­czyło – całe światy, by pozy­skać jak naj­wię­cej zaso­bów. Żyzna gleba na Pyrze ule­gła doszczęt­nemu spu­styn­nie­niu, Cyndę prze­ko­pano w poszu­ki­wa­niu tho­ri­lydu do tego stop­nia, aż stała się nie­mal kom­plet­nie nie­sta­bilna. Oczy­wi­ście, że przy­glą­damy się temu, co dzieje się w sek­to­rze Anoat, nasz agent od lat działa w głę­bo­kiej kon­spi­ra­cji na sta­cji Chi­nook.

Han spoj­rzał na Landa, a ten uniósł brwi. Więc jego stary druh wcale nie wie­dział o wszyst­kim, co dzieje się na jego świe­cie.

– Impe­rium obie­rze za cel paliwo i żyw­ność. Musimy zna­leźć spo­soby, by chro­nić oba te zasoby. W prze­ciw­nym razie wszy­scy staną się zde­spe­ro­wani – cią­gnęła Leia.

Mon zro­biła krok do przodu.

– Musimy pod­jąć sze­ro­kie dzia­ła­nia – jeśli na przy­kład zdo­łamy powstrzy­mać Impe­rium przed zdo­by­ciem gazu tibanna, kto wie, czy nasz wróg nie zain­te­re­suje się innym sek­to­rem i choćby pozy­ski­wa­niem car­nium. Wiemy, że impe­rialna sta­cja od mie­sięcy nego­cjo­wała na księ­życu Madurs w ukła­dzie Len­guin. Nasi ludzie mel­do­wali, że roz­mowy stały się dość zażarte i koniec koń­ców nie pod­pi­sano kon­traktu…

– Nawet gdyby go pod­pi­sano – wtrą­cił Lando – to nie tak, że Impe­rium kie­dy­kol­wiek mar­twiło się prze­strze­ga­niem usta­leń.

Han podej­rze­wał, że Lando ma święte prawo być zgorzk­niały. Wąt­pił, by jego druh chciał, by Impe­rium wtrą­cało się do jego spraw, pal licho, jak korzyst­nymi ofer­tami machało mu wcze­śniej przed nosem. Był zresztą pewien, że Lando nie speł­nił żądań narzu­co­nych mu przez Dar­tha Vadera.

Podej­rze­wał jed­nak, że cho­dziło o coś wię­cej niż inte­resy. Jasne, że Lan­dowi zale­żało na zyskach, ale wszystko wska­zy­wało na to, że szcze­rze się trosz­czy o los pod­wład­nych. Pró­bo­wał ich ewa­ku­ować, gdy Impe­rium prze­jęło kon­trolę nad rafi­ne­rią. Han pokrę­cił głową. W przy­padku Landa moż­liwe było i to, że jed­no­cze­śnie zale­żało mu na zyskach i ludziach, a trudno powie­dzieć, co jest dla niego waż­niej­sze danego dnia. Ale Han nie wąt­pił w jedno: w jego nie­na­wiść do Impe­rium.

– Wojna zmie­niła cha­rak­ter – oznaj­miła zło­wiesz­czo Mon – ale nie daj­cie się zwieść: na­dal ją toczymy. Nie. To już nie będą wiel­kie bitwy z wymianą bla­ste­ro­wego ognia. Impe­rium będzie dzia­łało skry­cie, by zde­sta­bi­li­zo­wać nas, nim zdo­łamy w pełni utwo­rzyć nową, wielką repu­blikę. Będzie ata­ko­wało nasze układy, gło­dziło naszych ludzi, ogra­ni­czało nam paliwo. – Zamil­kła i spoj­rzała na Leię. – W miej­sce otwar­tego kon­fliktu będzie się wysłu­gi­wało skry­to­bój­cami, by wyeli­mi­no­wać klu­czo­wych gra­czy. Tak, by miesz­kańcy galak­tyki utra­cili wiarę w pokój.

– To doty­czy i cie­bie – ode­zwała się cicho Leia, spo­glą­da­jąc jej w oczy.

Hana ści­snęło w sercu, a w jego oczach poja­wiły się mroczki. Niczego tak nie chciał, jak ode­pchnąć Landa, prze­pchnąć się przez tłum, chwy­cić Leię za nad­gar­stek i zacią­gnąć ją na pokład „Sokoła Mil­len­nium”, by odle­cieć z nią na naj­od­le­glej­szą pla­netę, jaką zdoła zna­leźć (naj­chęt­niej taką ze sło­necz­nymi pla­żami), i spę­dzić resztę życia z dala od tego wszyst­kiego.

Powstrzy­my­wała go tylko świa­do­mość, że Leia ni­gdy by mu tego nie wyba­czyła.

Zresztą, pew­nie zastrze­li­łaby go, nim zdo­łałby ją stąd wycią­gnąć.

– Bryn, Kelan, Maxx, zostań­cie, mam wam do prze­ka­za­nia dodat­kowe infor­ma­cje – oznaj­miła Mon i trzy osoby wyło­niły się z tłumu, by podejść bli­żej. Reszta obec­nych w namio­cie zaczęła się roz­cho­dzić. Nim Han się ulot­nił, zauwa­żył, że Leia roz­daje trójce wezwa­nych dodat­kowe data­pady. Lando znik­nął, nim zdo­łał go odcią­gnąć na bok.

Tajne misje, szpie­dzy w punk­tach zapal­nych i zagro­żone łań­cu­chy dostaw. Han ni­gdy by nie powie­dział, że tęskni za wal­kami jeden na jed­nego w kosmo­sie – bo nie tęsk­nił – ale nie był też fanem tego typu zagrań. Ni­gdy nie chciał słu­żyć w jakim­kol­wiek woj­sku, a co dopiero w stop­niu gene­rała, ale skoro ich wojna przyj­mo­wała taką, a nie inną postać, moż­liwe, że będzie musiał zna­leźć jakiś spo­sób, by się dosto­so­wać.

Wycho­dząc z namiotu, zauwa­żył jed­nego z dowód­ców swo­jego oddziału sztur­mo­wego.

– Kes. – Ski­nął mu głową na powi­ta­nie.

– I co ty o tym wszyst­kim sądzisz? – zain­te­re­so­wał się sier­żant.

Han wzru­szył ramio­nami.

– Wygląda na to, że zna­leźli spo­sób, by wyko­rzy­stać zdo­byte przez nas infor­ma­cje.

Kes Dame­ron przy­tak­nął.

– Nie ina­czej.

– Nie smuć się tak, młody – dodał Han.

Kes pokrę­cił głową.

– Skąd, sir! Po pro­stu… wygląda na to, że utkniemy na Zewnętrz­nych Rubie­żach, prawda?

Han tak sku­pił się na tym, jak nowe roz­kazy będą się miały do bez­pie­czeń­stwa – na tym, że obec­nie Leia była jesz­cze bar­dziej zagro­żona niż wtedy, gdy ostrze­li­wała się z impe­rial­nymi – że zapo­mniał o tym, o czym Mon poin­for­mo­wała ich na samym początku odprawy. Impe­rium schowa się w cie­niu Środ­ko­wych Rubieży i Świa­tów Jądra. Oko­pie się jed­nak na Zewnętrz­nych Rubie­żach.

A jego Path­fin­dersi dzia­łali w polu.

– Na to wygląda – odparł. W naj­bliż­szej przy­szło­ści może się poże­gnać ze sło­necz­nymi pla­żami.

Kes przy­tak­nął z powagą.

– Nie będziemy mieli tam żad­nej łącz­no­ści. Nie pod­czas misji spe­cjal­nych.

Has zaklął w duchu.

– Taa. – Zauwa­żył, jak Kes wykręca z ner­wów palce ręka­wiczki. – Ale jesz­cze nie jeste­śmy na misji. Leć do żony.

– Pew­nie zgłosi się na ochot­niczkę, by zawieźć nas tam, dokąd nas poślą – stwier­dził Kes, w rów­nej czę­ści dumny z kocha­nej przez sie­bie pilotki i o nią nie­spo­kojny.

– No tak, do zoba­cze­nia wtedy – rzu­cił Han. Był cie­kaw, czy Kes zła­pie alu­zję.

– A. Jasne! Nie musi mi pan powta­rzać. – Kes zasa­lu­to­wał żar­to­bli­wie i popę­dził tam, gdzie bez wąt­pie­nia cze­kała na niego Shara Bey.

Choć Kes miał żonę i dziecko, Han wie­dział dosko­nale, że póki będą misje, weź­mie w nich udział, zresztą Shara tak samo. Nawet w utaj­nio­nych miej­scach, przy peł­nej ciszy radio­wej i bez har­mo­no­gramu.

Czy obiet­nic.

Han ni­gdy nie darzył Impe­rium sym­pa­tią. W prze­ci­wień­stwie do Kesa jed­nak nie został rebe­lian­tem ze szla­chet­nych pobu­dek.

Przez długi czas wal­czył jedy­nie dla swo­ich przy­ja­ciół – dla Lei.

Ale po co podej­mo­wać walkę, gdy ta jedy­nie ich od sie­bie odda­lała?

Rozdział 4

LEIA

PO ODPRA­WIE W NAMIO­CIE ZOSTAŁA garść osób. Gdy Leia i Mon prze­ka­zały szcze­góły misji trzem rebe­lian­tom wybra­nym do infil­tra­cji sek­tora Anoat, wysoka kobieta o ciem­nej skó­rze i ogo­lo­nej nie­mal na zero gło­wie wyszła przed sze­reg.

– Pani major. – Mon ski­nęła w jej stronę. Zwró­ciła się ku Lei. – Oto Nioma. Pra­cuje dla wywiadu.

Leia wycią­gnęła dłoń, a kobieta ser­decz­nie ją uści­snęła.

– Gene­rał Dra­ven wspo­mi­nał o pani – ode­zwała się księż­niczka. – To dla mnie zaszczyt panią poznać.

– Był dobrym czło­wie­kiem – odparła major Nioma. Skło­niła głowę z sza­cun­kiem, a potem spoj­rzała na Mon. Było jasne, że jest czło­wie­kiem, który lubi trzy­mać się zada­nia.

– Popro­si­łam panią major, by poroz­ma­wiała z tobą o poten­cjal­nych zagro­że­niach dla two­jego bez­pie­czeń­stwa – wyja­śniła łagod­nym tonem Mon. – Przez następne dni z każ­dym zna­nym publicz­nie, wysoko posta­wio­nym człon­kiem Soju­szu spo­tka się przed­sta­wi­ciel wywiadu.

Więc to nie tak, że Leia była wyjąt­kiem – po pro­stu zała­pała się na takie spo­tka­nie jako jedna z pierw­szych. Cie­kawe, kiedy Mon zdą­żyła odbyć swoje.

– Jest pani twa­rzą Rebe­lii – powie­działa jej major Nioma – a to ozna­cza, że nie­któ­rzy panią mocno kochają… – Zawie­siła głos. Nie było potrzeby, by wspo­mi­nała o nie­na­wi­ści wobec księż­niczki, która w nie­któ­rych krę­gach wyda­wała się bar­dziej zawzięta niż miłość.

– Wyszłam bez szwanku z licz­nych zama­chów – pod­kre­śliła Leia. – Doce­niam tro­skę, ale…

– Major Nioma przy­go­to­wała dla cie­bie raport – oświad­czyła Mon, na co kobieta podała Lei data­pad. – Wiem, że zda­jesz sobie sprawę z naj­częst­szych zagro­żeń, ale lepiej dmu­chać na zimne.

– Mogę też przy­dzie­lić pani ochronę – zapro­po­no­wała Nioma.

– Pora­dzę sobie sama! – zapro­te­sto­wała Leia.

– Natura zagro­żeń się zmie­nia – ostrze­gła ją Mon. – Choćby pod­czas wojny byłaś więź­niem poli­tycz­nym. Ist­niały gra­nice, któ­rych nie mogło prze­kro­czyć nawet Impe­rium, tak by nie przy­znać, że Rebe­lia sta­nowi praw­dziwe zagro­że­nie, a tak­tow­nie pró­bo­wali tego uni­kać. Ale teraz przy­par­li­śmy Impe­rium do muru, a zaszczute zwie­rzę jest naj­groź­niej­sze. Śmier­tel­nie groźne.

Leia nie­raz powo­ły­wała się na sta­tus amba­sa­dorki, by unik­nąć schwy­ta­nia – spraw­dzało się to do chwili, aż prze­stało. Gdy Vader ją poj­mał, było mu wszystko jedno, że Leia rze­komo odby­wała misję dyplo­ma­tyczną, a sta­tus sena­torki i popu­lar­nej oso­bi­sto­ści wśród Świa­tów Jądra nie pomógł jej unik­nąć tor­tur. Nie powstrzy­mał Tar­kina przed uka­ra­niem tych, któ­rych kochała.

– Jestem aż nadto świa­doma zagro­żeń – powie­działa. – Nie mogę jed­nak pozwo­lić, by powstrzy­mały mnie przed dzia­ła­niem.

– Nie cho­dzi tylko o panią – pod­kre­śliła Nioma. Zbli­żyła się do Lei i prze­wi­nęła stronę na data­pa­dzie. Na wyświe­tla­czu poja­wiły się inne akta oso­bowe. Luke, Che­wie, Han. – Wszy­scy, któ­rych pani zna, są poten­cjal­nymi celami: każda nowa więź sta­nowi nową oka­zję dla pani wro­gów.

Leia nie dała tego po sobie poznać, ale wewnątrz poczuła, jakby zanu­rzyła się w lodo­wa­tej wodzie. Pamię­tała, jak trzy­mał ją Han. O ile wzro­śnie dla niego sto­pień zagro­że­nia, jeśli – gdy – już się z nią ożeni? Nawet jeśli do ślubu doj­dzie daleko od Jądra, nie będą w sta­nie zacho­wać związku w tajem­nicy.

Już udo­wod­niła, że potrafi prze­trwać tor­tury, ale nie mogła znieść myśli, że z jej winy mogliby ucier­pieć jej bli­scy.

– W szcze­gól­no­ści chcia­ła­bym omó­wić nagrody wyzna­czone za pani głowę – dopre­cy­zo­wała major. Ukryła akta oso­bowe bli­skich Lei i sku­piła się na roz­ma­itych ogło­sze­niach. – Nie wszyst­kie mają oczy­wi­stego zle­ce­nio­dawcę, ale jedno mogę powie­dzieć: jest ich wiele.

Nic nowego. Impe­rium pra­gnęło jej śmierci. Hut­to­wie też. Roz­ma­ici dysy­denci poli­tyczni. Zatrzy­mała się, by przyj­rzeć się jed­nemu zle­ce­niu w szcze­gól­no­ści.

– Kto to?

Major Nioma spoj­rzała na ekran.

– A. To pani pre­zes jed­nego z głów­nych zakła­dów prze­my­sło­wych na Coru­scant – powie­działa, stu­ka­jąc w wize­ru­nek kobiety. – Zagło­so­wała pani za ostrzej­szą kon­trolą praw pra­cow­ni­czych uchodź­ców, co kosz­to­wało ją miliony kre­dy­tów.

– Więc pra­gnie mojej śmierci, bo wspar­łam prawo, które unie­moż­li­wiło jej wyzysk uchodź­ców? – Leia nie miała oka­zji poznać tej osoby, a przy­naj­mniej niczego takiego sobie nie przy­po­mi­nała. Nawet nie była autorką ustawy, zwy­czaj­nie wypo­wia­dała się na jej rzecz na forum Senatu.

– Jeśli to cię pocie­szy, uwzględ­niła i mnie – powie­działa Mon.

– Przy­naj­mniej mogę liczyć na dobo­rowe towa­rzy­stwo – mruk­nęła Leia.

– Tu na końcu wymie­ni­li­śmy kilka poten­cjal­nych zagro­żeń ze strony wła­ści­cieli przed­się­biorstw – cią­gnęła Nioma. – Więk­szość była mocno uza­leż­niona od impe­rial­nych kon­trak­tów.

– I teraz wszy­scy obwi­niają mnie, bo znik­nęło zapo­trze­bo­wa­nie na gwiezdne nisz­czy­ciele czy zbroje sztur­mow­ców – skwi­to­wała sucho Leia.

– Dokład­nie. – Nioma była wyraź­nie zado­wo­lona, że Leia zdaje sobie sprawę z powagi sytu­acji.

– Nie­do­rzeczne – skwi­to­wała księż­niczka, odkła­da­jąc gwał­tow­nie data­pad. Prze­cież nie wygrała wojny w poje­dynkę, cze­muż to mia­łaby teraz zno­sić humory tych, któ­rzy prze­grali?

– Cóż, zagro­że­nia z akt są realne – odparła major Nioma. – A do tego o wielu zwy­czaj­nie nie wiemy.

– Dobrze – rzu­ciła Leia. – Połowa galak­tyki mnie nie­na­wi­dzi i pra­gnie mojej śmierci.

– Nie tylko pani – dodała Nioma. – Rów­nież pani bli­skich i współ­pra­cow­ni­ków.

Leia zamarła i zaci­snęła zęby. Zdu­siła wszyst­kie prze­kleń­stwa, które chciała wykrzy­czeć ku niebu. Major otwo­rzyła usta, by kon­ty­nu­ować, ale Mon wycią­gnęła dłoń.

– Na dziś wystar­czy. Wró­cimy do tego póź­niej.

Nioma przy­tak­nęła i odwró­ciła się, by opu­ścić namiot, ale Leia zła­pała ją za łokieć.

– Pro­szę też infor­mo­wać na bie­żąco gene­rała Cal­ris­siana o wszyst­kim, co doty­czy Bespina. Mogę skon­tak­to­wać się z innymi świa­tami boga­tymi w zasoby natu­ralne. Mogłaby mi pani wysłać dane na temat Hofs­guta, Madursa, Inu­sagi, zobaczmy…

– Na Lechrze znaj­duje się pry­watna rafi­ne­ria gazu tibanna, a sek­tor Lixal ostat­nio opusz­czają liczne frach­towce typu Aurore, nale­żące do Gil­dii Gór­ni­czej – uzu­peł­niła Mon.

– Posła­łam zwia­dow­ców do sek­tora Lixal, ale jesz­cze się nie mel­do­wali – oznaj­miła Nioma.

– To mogłaby mi pani zdo­być infor­ma­cje o Lechrze? A, i jesz­cze o For­r­nie – pamię­tam, że znaj­do­wał się tam księ­życ bogaty w car­nium.

Major Nioma zgo­dziła się dostar­czyć infor­ma­cje tak szybko, jak to moż­liwe, po czym opu­ściła namiot. Po chwili do Lei i Mon pod­szedł gene­rał Madine.

– Czy teraz jest dobry moment, by poroz­ma­wiać o Zewnętrz­nych Rubie­żach? – spy­tał.

Mon spoj­rzała na Leię, ale ta wbiła wzrok w gene­rała.

– Tak – odparła sta­now­czo. Gene­rał Madine słusz­nie się nie­po­koił, że to tam oko­pią się szczątki Impe­rium albo, co gor­sza, już teraz dzia­łają z taj­nych baz.

– Oczy­wi­stym wybo­rem jest Ster­dic IV – stwier­dził Madine, od razu prze­cho­dząc do rze­czy – ale moni­to­ruję też kilka innych świa­tów.

Do tego samego wnio­sku doszła Leia na pod­sta­wie dostęp­nych jej infor­ma­cji. Choć tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, Ster­dic IV nie znaj­do­wał się na Zewnętrz­nych Rubie­żach, leżał na pogra­ni­czu. Bio­rąc pod uwagę sto­licę o dużej popu­la­cji i dotych­cza­sową obec­ność sił Impe­rium w dys­tryk­cie prze­my­sło­wym, pla­neta raczej nie zamie­rzała tak łatwo zre­zy­gno­wać z impe­rial­nych kre­dy­tów.

– To jak powin­ni­śmy postą­pić? – spy­tała gene­rała.

– Atak z powie­trza na Cawa City, a kon­kret­nie na dys­trykt prze­my­słowy, z dala od obsza­rów cywil­nych – odparł Madine, znów prze­cho­dząc do sedna.

– Plan rokuje – stwier­dziła Mon. Leię aż skrę­ciło w dołku. Wie­działa, co Mon ma na myśli – Cawa City było wystar­cza­jąco duże i pro­wa­dziło wymianę han­dlową na taką skalę, że zwy­cię­stwo Rebe­lii sta­no­wi­łoby nie­sa­mo­wity pokaz siły. Wysła­łoby wyraźny sygnał wszyst­kim zwo­len­ni­kom Impe­rium, a także tym, któ­rzy roz­wa­żają, czy opo­wie­dzieć się po stro­nie nowo powsta­ją­cego rządu.

Nie umknęło jej jed­nak, że tego typu misja przy­pusz­czal­nie wyma­ga­łaby zaan­ga­żo­wa­nia sił spe­cjal­nych z jed­nostki Hana.

Zaci­snęła zęby. Nie mogła pozwo­lić sobie na to, by kie­ro­wać się na woj­nie uczu­ciami, pal licho, czy wią­za­łoby się to z wysła­niem Hana z powro­tem na linię frontu. Ale choć pró­bo­wała, nie potra­fiła zna­leźć wła­ści­wych słów. Słu­chała w ciszy, gdy Madine i Mon dys­ku­to­wali nad poten­cja­łem woj­sko­wym wysła­nia floty do Cawa City. Przy­ta­ki­wała, gdy zapro­sili do roz­mowy admi­rała Ack­bara, by wyty­po­wał odpo­wied­nie jed­nostki.

– A jeśli cho­dzi o oddziały naziemne – cią­gnął Madine – już nie będzie nam tak łatwo okre­ślić, które z poroz­rzu­ca­nych świa­tów Zewnętrz­nych Rubieży wybrać.

Leia wypu­ściła powie­trze.

– Ile czasu potrze­bu­jesz? – spy­tała Mon.

Madine spoj­rzał w prze­strzeń, pogrą­żony w myślach. Leia bar­dzo sza­no­wała jego opi­nię. Pro­wa­dził oddział impe­rialny, nim prze­szedł na ich stronę, więc był dogłęb­nie zazna­jo­miony ze stra­te­giami wroga. Był jedną z pierw­szych osób, które udzie­liły jej popar­cia, gdy Mon ujaw­niła ist­nie­nie pla­nów dru­giej Gwiazdy Śmierci i Leia zapro­po­no­wała odważną misję dywer­syjną, by mogli przy­go­to­wać atak na Endor. Na­dal pamię­tała, jak uważ­nie roz­wa­żał Ope­ra­cję Żółty Księ­życ, nim zde­cy­do­wa­nie wyra­ził apro­batę.

– Pozwól mi poroz­ma­wiać z Solo – powie­dział wresz­cie Madine. – Za jakiś… tydzień? Może dwa? Wtedy będę już miał pew­ność co do celów.

Tydzień. Może dwa. Tyle czasu Leia będzie miała z Hanem, nim uda się na kolejną wojnę na Zewnętrz­nych Rubie­żach. I nim…

– A ja dokąd tra­fię? – spy­tała księż­niczka Mon Mothmę, gdy pozo­stali ofi­ce­ro­wie już się poże­gnali. Wcze­śniej namiot wyda­wał się zde­cy­do­wa­nie zbyt cia­sny, ale teraz był olbrzymi. Mon usia­dła przed tablicą sytu­acyjną. Zie­lone świa­tło odbi­jało się od jej jasnego stroju.

– Jesteś jed­nym z naszych naj­lep­szych dyplo­ma­tów – oznaj­miła Mon i się uśmiech­nęła. Leia spo­częła obok niej na ławie. – Nie­mniej dopiero co znisz­czy­li­śmy Gwiazdę Śmierci. Myślę, że możesz pozwo­lić sobie na chwilę wytchnie­nia.

Leia uśmiech­nęła się cierpko.

– Prze­cież wiem, że bra­łaś udział w tej samej odpra­wie co ja.

– Nie jest dobrze – zgo­dziła się Mon. – Obie wie­dzia­ły­śmy, że nie będzie łatwo, ale…

Leia przy­tak­nęła w ciszy. Wró­ciła wzro­kiem do tablicy.

– To co, w naj­lep­szym razie mamy kilka tygo­dni. Tyle czasu zyska­li­śmy na zabi­ciu Impe­ra­tora. – Spoj­rzała na Mon. – Cóż, wystar­czy, by wziąć ślub.

Mon zro­biła wiel­kie oczy i na jej twa­rzy poja­wił się rzadki uśmiech, zdra­dza­jący szczerą radość.

– Ślub? – Zła­pała dło­nie Lei i zło­żyła je na swo­ich kola­nach. – Chcesz wyjść za tego łaj­daka?

– A co, chcesz mi to wyper­swa­do­wać? – Ton Lei był wesoły, ale na samą myśl ści­snęło ją w gar­dle. Wielce ceniła sobie Mon, ale wie­działa, że star­sza kobieta uważa ją za kogoś w rodzaju młod­szej sio­stry, nie­mal córki. Leia zamie­rzała żyć w zgo­dzie z samą sobą, nie potrze­bo­wała bło­go­sła­wień­stwa Mon. Mimo to go chciała.

– Ni­gdy – odparła Mon i Leia poczuła przy­pływ cie­pła. Kobieta powio­dła pal­cem po jej kłyk­ciach. – Żałuję tylko, że Bail i Breha nie będą tu z tobą.

Na tę myśl Leia poczuła ukłu­cie bólu. Mał­żeń­stwo było czymś, o czym z nią wcze­śniej roz­ma­wiano – no, głów­nie to podej­mo­wały temat jej ciotki, które życzyły sobie, by ślub zapew­nił jej okre­ślone korzy­ści, choć sama ni­gdy nie patrzyła na to w ten spo­sób. Od wcze­snego dzie­ciń­stwa zda­wała sobie sprawę, że więk­szość życia spę­dzi w służ­bie innym. Nie miała naj­mniej­szego pro­blemu z dłu­gimi uro­czy­sto­ściami czy pracą na rzecz pod­da­nych. Ale – pomimo tego, co twier­dzili tablo­idowi dzien­ni­ka­rze i wścib­scy człon­ko­wie rodziny – zawsze uwa­żała, że to, co dzieje się w jej sypialni, jest wyłącz­nie jej sprawą. Nie mogła oddać innym sie­bie całej – bo nie zosta­łoby jej już nic.

Przed jej Dniem Żąda­nia, gdy Leia została ofi­cjal­nie ogło­szona pre­ten­dentką do tronu Alde­ra­ana, matka odbyła z nią długą roz­mowę o miło­ści i obo­wiązku. Breha przy­nio­sła ze sobą miecz Rhin­don i poło­żyła go na łóżku córki.

Zgod­nie z tra­dy­cją, Leia musiała udo­wod­nić ludowi Alde­ra­ana, że jest godna obję­cia tronu, w dro­dze trzech wyzwań: jed­nego dla ciała, dru­giego dla umy­słu i trze­ciego dla serca.

– Zda­jesz sobie sprawę ze zna­cze­nia tego mie­cza dla naszego ludu – powie­działa do córki Breha.

Leia przy­tak­nęła z powagą.

– Będziesz go mieć przy sobie pod­czas uro­czy­sto­ści – oświad­czyła matka – a gdy już wyj­dziesz zwy­cię­sko z wyzwań, unie­siesz go przed całym dwo­rem. Ale – dodała łagod­niej­szym tonem – będziesz go mieć przy sobie i pod­czas ślubu.

Leia, która kom­plet­nie sku­piła się na nad­cią­ga­ją­cych pró­bach i rygo­rach Dnia Żąda­nia, zamru­gała. Nie spo­dzie­wała się, że będzie roz­ma­wiać z matką o czymś tak odle­głym.

– Miecz jest sym­bo­lem monar­chii – cią­gnęła Breha – i przy­po­mnie­niem, że to nie krew decy­duje o tym, kto zasiada na tro­nie Alde­ra­ana. To wybór. To my – ja i twój ojciec – wybra­li­śmy cie­bie. Abyś była naszą córką i przy­szłą kró­lową. I chcę, moja naj­droż­sza, abyś wie­działa, że choć nale­żysz do rodu, który ma liczne obo­wiązki – choć i przy­wi­leje – zawsze masz prawo wyboru. Możesz wybrać, za kogo wyj­dziesz. Nim poka­żesz się mężowi lub żonie w dniu ślubu, prze­pa­sam ci ten miecz w talii. Bo wła­śnie to sym­bo­li­zuje miecz Rhin­don w oczach wszyst­kich Alde­ra­ań­czy­ków, a w szcze­gól­no­ści w oczach wład­ców: mamy prawo wybie­rać wła­sny los, a także dys­po­nu­jemy umie­jęt­no­ściami i bro­nią nie­zbęd­nymi do tego, by go bro­nić.

Leia zaci­snęła dło­nie w pię­ści. Na wła­sne oczy widziała zagładę swo­jego świata. Wie­działa, że w tam­tej chwili na powierzchni znaj­do­wali się jej rodzice, ale choć minęło tyle czasu, na­dal nie ogar­niała ogromu tam­tej straty. Ostry ból powra­cał raz za razem – moż­liwe, że ni­gdy nie zdoła w pełni uświa­do­mić sobie skali tam­tej kata­strofy – ale wspo­mnie­nie mie­cza Rhin­don, który od poko­leń wisiał na ścia­nie pałacu, świa­do­mość utraty tej jed­nej reli­kwii, spra­wiły, że aż poczuła żółć w gar­dle. Nie potra­fiła do końca zro­zu­mieć, że ot tak prze­stała ist­nieć cała pla­neta. Jej żałoba przy­cho­dziła w postaci wspo­mnień – miecz, szczyt Appenzy, zapach kwia­tów na dzie­dzińcu, droid zabawka Lola, droid guwer­nantka WA-2V, tam­ten uła­many kamień na bal­ko­nie, z czasu, gdy jako dziecko zatra­ciła się w uda­wa­nej bitwie, małe cia­steczka ze słod­ko­pianki, które przy­no­szono do sypialni, by wyna­gro­dzić jej, że jest zbyt młoda, by uczest­ni­czyć w ofi­cjal­nych spo­tka­niach rodzi­ców – to takie szcze­góły były dla niej istną tor­turą, te dro­bia­zgi, któ­rych nie będzie mogła już ni­gdy przy­wró­cić ani prze­ka­zać dalej.

W chwili zarzą­dze­nia ataku na Alde­raan Tar­kin okradł ją z prze­szło­ści, teraź­niej­szo­ści i przy­szło­ści. Nie mogła już ni­gdy wró­cić do tego, co było. Breha już nie przy­pasa jej w talii mie­cza Rhin­don, Bail ni­gdy nie pozna Hana, a ich ślub odbę­dzie się nie w pałacu, a na dale­kim księ­życu i…

Mon ści­snęła jej dłoń. Odga­dła przy­naj­mniej część jej myśli.

– Byliby z cie­bie dumni – oznaj­miła łagod­nym tonem.

Oczy Lei zaszły łzami.

– Naprawdę tak uwa­żasz? – spy­tała łamią­cym się gło­sem.

Mon przy­tak­nęła.

– Jestem tego pewna. – Uśmiech­nęła się smutno. – Wiesz, Bail nie mógł się cie­bie nachwa­lić. Zawsze był dumny z tego, że sta­jesz na wyso­ko­ści zada­nia. Że tak się poświę­casz dla innych. Kochał to w tobie. Jed­no­cze­śnie mar­twił się, że w tym fer­wo­rze pomocy poświę­casz zbyt wiele z sie­bie. Stąd nie mam naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że byłby z cie­bie dumny, jeśli posta­no­wisz w tej chwili zaznać nieco szczę­ścia.

Leia wypu­ściła powie­trze. Dzi­siej­szy pora­nek na wiele spo­so­bów był emo­cjo­nalny.

– Dzię­kuję – odparła. Miała nadzieję, że Mon usły­szy całą wdzięcz­ność w tym jed­nym pro­stym sło­wie. – Weź­miemy tu z Hanem ślub. Popro­szę Thre­epia, by spy­tał wodza Chirpę, czy jest tu gdzieś jakieś miej­sce zgro­ma­dzeń czy cere­mo­nii, z któ­rego mogli­by­śmy sko­rzy­stać, a może po pro­stu powin­ni­śmy się zebrać pod koro­nami drzew…

– Masz tyle do zapla­no­wa­nia, a tak mało czasu – powie­działa Mon i uśmiech­nęła się zachę­ca­jąco.

– Czasu, phi! – Leia prych­nęła. – Czasu to zawsze jest mało. Ale nie martw się – dodała. – Nie robimy z tego nie wia­domo czego, no i zde­cy­do­wa­nie nie myślimy o podróży poślub­nej. Nic z tych rze­czy. Pro­sta cere­mo­nia, zanim… – Zanim będą musieli udać się każde w swoją stronę. Wła­śnie teraz do niej docie­rało, jak nie­wiele zostało im czasu. Nie zamie­rzała prze­dłu­żać ocze­ki­wa­nia, ale jed­no­cze­śnie nara­stała w niej fru­stra­cja, że tak szybko zostaną roz­dzie­leni.

– Co takiego? – Mon zmarsz­czyła brwi.

Leia skon­cen­tro­wała się na har­mo­no­gra­mie.

– Han wyla­tuje na Zewnętrzne Rubieże ze swoim oddzia­łem. Ja wybie­ram się w misję jako amba­sa­dorka. – Znów prych­nęła, tym razem sła­biej, choć bar­dziej zgorzk­niale. – Udam się do Świa­tów Jądra, może na Środ­kowe Rubieże. Znaj­dziemy się po dwóch róż­nych stro­nach galak­tyki. Za kilka tygo­dni. Podej­rze­wam, że Ewoki nie będą miały nic prze­ciwko, żeby­śmy do tam­tej pory zostali tutaj.

– Nie, zacze­kaj – odparła Mon. Pod­nio­sła ręce, by prze­rwać Lei. – Jestem pewna, że w razie czego Path­fin­der­sów będzie mógł popro­wa­dzić gene­rał Madine. – Spoj­rzała na Leię i zro­biła łobu­zer­ską minę. – Wiesz, robimy plany B i C, na wypa­dek, gdyby Hana znów gdzieś wcięło…

– Gdy opusz­czał Hoth, cią­żyło na nim zle­ce­nie Hut­tów.

– Teraz go bro­nisz? Widać miłość jest ślepa. Pamię­tam, gdy po raz pierw­szy cię o tym powia­do­mił. Przy­po­mi­nam sobie, że byłaś wście­kła. – Mon wyszcze­rzyła zęby.

– Ni­gdy nie bywam wście­kła – odparła łagod­nie Leia, choć po chwili się roze­śmiała.

– Inna rzecz, że możemy uszczk­nąć nieco czasu na waszą podróż poślubną – stwier­dziła Mon. – Jeśli kto­kol­wiek w galak­tyce zasłu­żył, by świę­to­wać, tą osobą jesteś ty.

Leia pokrę­ciła głową. Nie zasłu­gi­wała na spe­cjalne trak­to­wa­nie. Wszy­scy się poświę­cali, wszy­scy pra­co­wali na ten suk­ces. Na woj­nie nie ma miary, którą można oce­niać jedną osobę i porów­nać ją z innymi. Czy też oce­niać czy­jąś żałobę. Jedni mają dobrego cela, a inni szczę­ście. Zresztą wszyst­kich na­dal cze­kało mnó­stwo pracy. Miło ze strony Mon, że chciała jej ofia­ro­wać czas wolny, ale to nie­moż­liwe.

Rozdział 5

HAN

TO LANDO ZASU­GE­RO­WAŁ, BY OBLALI koniec łaj­dac­kiej kariery Hana, gdy tylko dowie­dział się o zarę­czy­nach. Choć Han pro­te­sto­wał, że wcale nie zamie­rza się ustat­ko­wać, kim był, by odma­wiać balo­wa­nia? To, co zaczęło się jako nie­wiel­kie zgro­ma­dze­nie kum­pli w jed­nej z więk­szych chat w Wio­sce Jasnego Drzewa, z bie­giem czasu zata­czało coraz więk­sze kręgi, w miarę jak rado­sna wieść roz­cho­dziła się po obo­zie. Wszy­scy zda­wali się chętni do świę­to­wa­nia, nim rozejdą się na potrzeby kolej­nego etapu wojny. Han zresztą dosko­nale to rozu­miał – tak jak wygłod­niałe dziecko zado­woli się dowol­nym posił­kiem, tak Rebe­lia była spra­gniona rado­ści i teraz się­gała po nią łap­czy­wie, choć musiała się zado­wolić jej skraw­kami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki