Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Scarlett wiedzie spokojne życie u boku swojego męża. Oboje starają się stworzyć swoje małe niebo na ziemi. Praca pod wodzą Danielsa jest dla kobiety prawdziwą przyjemnością, a specjalizacja z kardiochirurgii daje jej niezwykłą satysfakcję. Poukładany schemat, naruszony zostaje, kiedy Nick prosi o pomoc na pediatrii. Właśnie wtedy Scarlett poznaje pięcioletnią Amarii, dziewczynkę, która po nieudanej adopcji ma zostać deportowana do Afryki. Scarlett wie, że ich spotkanie nie mogło być przypadkowe. Z pomocą brata decyduje się zawalczyć o prawa adopcyjne. Jednak pewnego dnia dziewczynka znika, a wraz z nią wszystkie jej dokumenty. Zupełnie tak, jakby nigdy wcześniej nie istniała. Scarlett wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz sprzeciwom Nicka wyrusza w podróż, która będzie największym sprawdzianem jej wytrwałości i siły. Postawi również na jej drodze starego przyjaciela, który kilka lat wcześniej całkowicie zniknął z jej życia...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Scarlett
Musiałam wycofać auto z podjazdu do podziemnego garażu. Z pośpiechu, jaki ogarnął mnie tego ranka, zupełnie zapomniałam zabrać kartę wjazdową. Zaspałam, ponieważ nocne wichury powaliły słup wysokiego napięcia, tym samym pozbawiając nasz dom prądu. Budzik elektryczny padł, a telefon upchnięty był w salonie między łączeniem narożnika. Nick miał nocny dyżur, więc spałam w błogiej nieświadomości, że moja zmiana się zaczyna, kiedy ja przewracam się na drugi bok.
Mieszkaliśmy teraz w Ravenswood, dzielnicy położonej w północnej części Chicago. Kupiliśmy dwupiętrowy domek po okazyjnej cenie. Zamieszkiwaliśmy tam od trzech lat. Kochałam go, wkładając całe serce w wystrój naszego wspólnego gniazdka. Ze wszystkich miejsc naszego domu najbardziej uwielbiałam ogród, który starannie i z zamiłowaniem sukcesywnie ukwiecałam. Nick śmiał się czasem, że jeśli się nie opamiętam, stworzę prawdziwą dżunglę. Cóż… nie znał się.
Wyjechałam na ulicę, aby znaleźć miejsce parkingowe, co wcale nie należało do najłatwiejszych zadań. Prawdziwą plagą poniedziałków był brak wolnych miejsc. Po kolejnym okrążeniu uliczkami sąsiadującymi ze szpitalem poddałam się. Postanowiłam raz w życiu złamać zakaz i zaparkowałam dwie ulice dalej, na miejscu z białą kopertą. Ledwo zdążyłam zgasić silnik skody i sięgnąć po torebkę, kiedy w moją szybę zastukał policjant. Dwóch mundurowych wyszło właśnie z pobliskiej pączkarni. Opuściłam szybę, zerkając jednocześnie na zegarek, który informował, że jestem spóźniona już prawie godzinę.
– Czy coś się stało? – zapytałam funkcjonariusza, uśmiechając się niewinnie.
Miałam nadzieję, że coś ugram, choć mój obecny wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Brak makijażu, przypadkowy sweter niepasujący do spodni dresowych i włosy upięte w wysoki niedbały kok, z którego wychodziło kilka niesfornych blond loków.
– Dokumenty proszę – powiedział pulchny mężczyzna, wycierając jednocześnie pozostałości lukru z twarzy.
Sięgnęłam do torebki, wzdychając z rezygnacją. Wyglądało na to, że trafiłam na prawdziwego służbistę. Gdy grzebałam we wnętrzu torby i przerzucałam niezliczone ilości znajdujących się w niej zbędnych rzeczy, dotarło do mnie, że wszystkie dokumenty zostały na komodzie tuż przy drzwiach wejściowych w domu. Przełknęłam ślinę. Dalej, Scarlett, dasz sobie radę, strofowałam się w myślach.
– Widzi pan, tak bardzo się spieszyłam do pracy, że zapomniałam dokumentów. – Zaśmiałam się na głos.
Jednak ciemnowłosy policjant nie podzielał mojego entuzjazmu. Patrzył na mnie surowym wzrokiem.
– Nie ma pani dokumentów i zaparkowała na niedozwolonym miejscu – powiedział.
– Jestem chirurgiem i bardzo spieszę się na dyżur. – Starałam się wybrnąć z patowej sytuacji.
– Tak… To dlaczego parkuje pani tutaj, dwie ulice dalej od szpitala, zamiast na swoim miejscu parkingowym? Wydaje mi się, że lekarze takowe mają. – Wyciągnął z kieszeni plik blankietów i czarny długopis.
– To zabawna historia, naprawdę. – Znów się zaśmiałam, gestykulując przy tym, aby trochę go rozśmieszyć. – Zapomniałam karty wjazdowej.
Nie udało się, najwidoczniej nie miał poczucia humoru, jego twarz została posępna. Dostałam trzysta dolarów mandatu za brak dokumentów, czterysta za parkowanie w niedozwolonym miejscu i siedem punktów karnych. Cudowny początek tygodnia.
* * * *
Do szpitala wpadłam jak huragan. Przestępując z nogi na nogę przy windzie, obserwowałam młodego chłopaka, który wygładzał swój starannie wyprasowany fartuch. Opierał się plecami o wózek z lekami, co chwilę zmieniając pozycję.
Stażysta, pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem. Po chwili mój uśmiech jednak zgasł. Przypomniałam sobie swój własny początek. Niebywałą sytuację, w której poznałam uroczego i zabawnego Marcela.
Marcel…
Od jego wyjazdu minęło pięć lat, a ja nie miałam pojęcia, co się u niego dzieje. Dosłownie zapadł się pod ziemię. Próbowałam nawet kontaktować się z jego rodzicami i siostrą, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko, że ten rozdział jest już zamknięty. Wraz z jego wyjazdem zniknęła cząstka mojego serca, mimo tak długiego czasu nadal odczuwałam palącą pustkę. Starałam się zrozumieć jego postępowanie, ale czy nie mógł chociaż wysłać do mnie listu, dać znać, że ma się dobrze? Przejechałam palcami po koralikach niebieskiej bransoletki. Nadal ją nosiłam. Przypominała mi, że kiedyś miałam przyjaciela, przypominała wszystkie nasze miłe chwile, wszystkie rzeczy, jakie Marcel dla mnie zrobił, i to, jak w tamtym czasie byłam dla niego ważna. Ale to było kiedyś, zostało daleko za mną i nigdy nie miało powrócić.
Z rozmyślań wyrwały mnie rozsuwające się drzwi windy. Wjechałam na oddział chirurgii, modląc się w duchu, aby Daniels miał dobry humor. Miałam to szczęście, że na blok operacyjny wchodziłam dopiero za dwie godziny. Kardiochirurgia była wyborem, którego nie planowałam. Ale Felix zaraził mnie miłością do narządu, jakim było serce. Po stażu pod jego okiem nie wyobrażałam sobie innej drogi. Bijące serce było niezwykłe. Operowanie go dodawało mi jakiejś dziwnej energii, której nie potrafiłam wytłumaczyć.
Na korytarzu oddziału było gwarno i wesoło. Szef chirurgii właśnie informował, że ma do przekazania prawdziwą niespodziankę. Zamilkł, kiedy mnie spostrzegł. Pogładził swoją krótką bródkę i mrużąc oczy, powiedział:
– Scarlett, gdzieś ty się podziewała? Czyżbyś zabłądziła na pediatrii?
Felix i jego poczucie humoru. Poprzez codzienną pracę z tym prawdziwym indywidualistą zdążyłam się przyzwyczaić do jego częstych uszczypliwości.
Podeszłam bliżej. Nie uśmiechało mi się składać wyjaśnień na oczach tylu świadków. Zanim jednak otworzyłam usta, usłyszałam szept Storma:
– Nawet nie zauważył, że się spóźniłaś. Nie oświecaj go.
– Dobrze, skoro wszyscy już są, to ogłoszę moją cudowną nowinę, która wprawia mnie w euforyczny nastrój. – Felix kontynuował przemowę, nie zważając na nasze szepty. – Otóż, moi kochani, zostanę ojcem. Moja urocza żona poinformowała mnie o tym cudzie wczoraj, a ja dzielę się z wami dzisiaj – oznajmił podekscytowany.
Wszyscy jak jeden mąż rzucili się z gratulacjami i klepali szefa chirurgii, życząc mu zdrowego potomka.
– Nie mogę się doczekać jego nieprzespanych nocy. Ciekawe, czy będzie się tak samo mądrować jak wtedy, gdy ja chodziłem jak zombie – wyszeptał Terry.
– Słyszałem, Storm. Jak wiesz, mam doskonały słuch. Do twojej wiadomości, ja zawsze jestem w formie. Duża ilość snu tylko otępia umysł, więc w moim życiu nic się nie zmieni. – Uśmiechnął się złośliwie i poszedł z dyrektorem szpitala do gabinetu.
– Zobaczymy – powiedział Terry, kiedy panowie zniknęli za drzwiami.
– Ale ostatnio jesteś na niego cięty. – Szturchnęłam go lekko w ramię.
– Wcale nie ostatnio. Zawsze tak było. – Zaśmiał się. – A ty, Scarlett, kiedy planujesz powiększyć rodzinę? Z tego, co wiem, twój Nick powoli uruchamia tryb tatuśka. Widziałem go ostatnio z twoim bratankiem na placu zabaw. Wyglądało, że świetnie się razem bawią. – Oparł się o filar ściany, krzyżując ręce.
– Dlatego że Nick to duże dziecko. – Uśmiechnęłam się.
Terry patrzył na mnie poważnym, przenikliwym wzrokiem. Starał się odczytać mój nastrój i nastawienie do całej tej sytuacji.
– To ja będę chodzić z brzuchem, nie Nick. Nie chcę przerywać specjalizacji i zagrzebywać się w pieluchach – odparłam ostrzej, niż zamierzałam.
– Tylko pytam, Scarlett – odpowiedział spokojnie.
– Wiem. Przepraszam. – Posłałam mu blady uśmiech.
Weszłam do pokoju socjalnego i oparłam plecy o zamknięte drzwi. Temat ten wracał do mnie jak bumerang. Nick coraz częściej wspominał o dziecku, a ja się złościłam, sama nie wiedząc dlaczego. Znajdowałam mnóstwo powodów, aby odłożyć macierzyństwo. Zawsze był nieodpowiedni czas. Prawda była jednak taka, że się bałam. Bałam się ponownej straty, której moje serce już by nie zniosło.
Poczułam, że ktoś napiera na drzwi od drugiej strony, i się odsunęłam. Do środka zajrzał Terry.
– Nick dzwoni, podejdziesz do telefonu? Mówi, że to pilne.
– Oczywiście. – Wyminęłam go, wychodząc na korytarz.
Podeszłam do ściany, na której wisiał telefon, i chwyciłam słuchawkę leżącą na długim blacie.
– Tak, Nick?
– Scarlett, czy mogłabyś zejść na dół i trochę mi pomóc? Mam tu prawdziwy armagedon. Jestem sam na całym oddziale, wszyscy się pochorowali. Cholerny okres grypowy. Wiem, że operujesz dopiero za dwie godziny. Wynagrodzę ci to, kochanie – powiedział i cmoknął w słuchawkę.
– Mam nadzieję. – Uśmiechnęłam się szeroko, napotykając rozbawione spojrzenie Terry’ego.
Chwyciłam stetoskop i ruszyłam na dół, aby wesprzeć w niedoli swojego męża. Nie wiedziałam jeszcze, że ten dzień na zawsze zmieni moje życie…
* * * *
Oddział pediatrii był dosłownie przeładowany małymi pacjentami. Oprócz dzieci znajdujących się w salach były jeszcze te, które dopiero czekały na przyjęcie. Nick był tak zajęty pracą, że nawet nie zauważył, kiedy stanęłam tuż za nim w jego gabinecie.
Sprawdzał właśnie miękkość brzucha czarnoskórej dziewczynki o przepięknych błękitnych oczach. Przez chwilę znieruchomiałam niczym zahipnotyzowana, zastanawiając się, czy to możliwe, aby jej oczy miały tak jasny kolor. Wyglądały jak zjawisko nie z tego świata, prawie magiczne.
Dziecko, oprócz kilku grymasów na twarzy, zupełnie nie reagowało na pytania zadawane przez mojego męża.
– Czy znasz angielski, aniołku? – zapytał Nick, przeczesując lekko przydługie już włosy. Westchnął. – Wygląda na to, że nie.
Duże niebieskie oczy wpatrywały się w niego nieprzerwanie. Dziewczynka była zlękniona i zupełnie nie rozumiała sytuacji, w jakiej się znalazła.
– Gdzie jej rodzice? – dopytywałam, marszcząc przy tym nos.
Wydawało mi się to nadzwyczaj dziwne, że była w gabinecie zupełnie sama. Rozejrzałam się, zaglądając przez wielką szybę, aby objąć wzrokiem większą część korytarza. Oprócz pielęgniarek nie było na nim nikogo.
Nick odwrócił się do mnie, prostując plecy i puszczając oczko do dziewczynki.
– Zaraz do ciebie wracam, królewno. – Podniósł kartę z biurka i powiedział posępnym głosem: – Przywieźli ją jej zastępczy rodzice. Poinformowali, że od rana prawnie przestali pełnić tę funkcję. Kazali kontaktować się z opieką. Dziecko wraca do domu dziecka. Z tego, co zrozumiałem, ma zostać deportowana. Straciła status prawny obywatelki amerykańskiej. Wyobrażasz to sobie, Scarlett?
Ze złości połamał czarny długopis, który niefortunnie znalazł się w jego zasięgu. Nick najbardziej na świecie nie cierpiał opieki społecznej i nieodpowiedzialnych rodziców. Był bardzo wyczulony na krzywdę dzieci.
– To barbarzyństwo. Nie mogę nawet sobie tego wyobrazić. – Spojrzałam na wystraszone oczy dziecka. Małe rączki zaciskały się na materiale sukieneczki w czerwone groszki. Dziewczynka była ubrana schludnie, z wyszukaną elegancją. Wyglądała jak mała księżniczka. Jej czarne kręcone włosy zdobiła kremowa opaska posypana brokatem. Czerwone tiulowe falbanki wykańczały satynowy materiał sukienki; na stopach miała czerwone lakierki.
Przyglądając się jej bliżej, zaczynałam jednak dostrzegać, że wygląda jak przyozdobione nieszczęście, zlepek strachu i samotności.
– Co jej dolega? Dlaczego ją tutaj przywieźli? – spytałam, nie spuszczając oczu z małej. Przyciągała mnie jak magnes, choć kompletnie nie rozumiałam dlaczego. Było w niej coś, co wywoływało we mnie nieznane do tej pory emocje.
– Nie wiem. Nic nie wiem. Ponoć wymiotuje od kilku dni, ma drgawki albo napady padaczki. Może to jakaś bakteria z regionu, w którym wcześniej mieszkała? Choć nie mam pojęcia, gdzie to było. Powiedzieli też, że jest upośledzona. Cokolwiek to znaczy. – Odłożył papiery na biurko i ściągnął stetoskop z szyi. Usiadł na obrotowym taborecie tuż przy leżance, na której spoczywała dziewczynka.
– Osłucham cię, dobrze? – powiedział łagodnym głosem.
Mała poruszyła się niespokojnie, a kiedy Nick zbliżył słuchawkę stetoskopu do jej klatki piersiowej, zaczęła się miotać i machać dłońmi. Poruszała szybko palcami i gwałtownie zmieniała ich położenie. Jej ruchy były niekontrolowane i powodowane strachem malującym się na ciemnej twarzyczce.
– Uspokój się. Nic złego ci się nie stanie. – Nick starał się ją uspokoić.
– Ona cię nie rozumie. – Zbliżyłam się do nich.
– Zauważyłem, Scarlett
– Nie zrozumiałeś. Ona cię nie słyszy. Jest głucha – powiedziałam, odpychając go lekko do tyłu i zajmując jego miejsce. – Stara się porozumieć językiem migowym, ale jest zbyt przerażona, aby wyszło jej to poprawnie.
– To wiele wyjaśnia – szepnął Nick. – Jak mogłem nie zauważyć. To teraz takie oczywiste.
Przysiadłam na kozetce tuż obok i uśmiechnęłam się do niej ciepło. Pamiętałam migowy całkiem dobrze ze studiów. Może nie perfekcyjnie, ale na tyle, żeby się porozumieć w prosty sposób.
„Jestem Scarlett i jestem lekarzem. Chcę ci pomóc, dlatego musisz pozwolić mi się zbadać”.
Miałam nadzieję, że wszystkie słowa, jakie wymigałam, były poprawne i dziewczynka zrozumiała, o co mi chodzi.
„Powiesz mi, jak masz na imię?”
Dziewczynka uśmiechnęła się, kiedy położyłam dłoń na jej mniejszej i delikatnie ścisnęłam. Kiwnęła głową. Wyswobodziła malutką dłoń z uścisku i niezgrabnie wymigała imię, które zakotwiczyło się w mojej głowie.
„Amarii”.
Amarii… Amarii, powtarzały moje myśli. Muszę sprawdzić, co ono oznacza. Czułam, że to ważne.
Nick podał mi stetoskop, a ja bez protestu ze strony dziewczynki osłuchałam jej klatkę piersiową i plecy.
„Czy coś cię boli?”
Amarii przytaknęła, a potem pokazała na swoją pierś, dokładnie tam, gdzie biło jej serduszko.
Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle. Ale dopiero kiedy usiadła i przytuliła się do mnie z całej siły, coś we mnie pękło. Coś, co trzymałam głęboko zamknięte w swoim umyśle. Przygarnęłam ją i poczułam, jakbym odzyskała to, co kiedyś odebrała mi Camilla. Ogarnęło mnie uczucie, którego tak pragnęłam od bardzo dawna, które znajdowało się głęboko we mnie. Uśpione i w pewnym sensie zapomniane. Teraz się obudziło i nie zamierzało ponownie wycofać.
Czas na oddziale pediatrii minął mi tak szybko, jakbym znajdowała się tam kilka minut. Wróciłam na chirurgię i choć uwielbiałam blok operacyjny, to teraz pragnęłam uciec z niego jak najszybciej. Chciałam wrócić do Amarii, aby upewnić się, że wszystko u niej dobrze. Zajmowała moje myśli prawie w całości. Choć na czas operacji musiałam się od nich całkowicie odciąć.
Nick zostawił Amarii na obserwacji i zlecił multum badań, działając trochę po omacku.
Kiedy skończyłam dyżur, pognałam do sali, w której leżała Amarii. Po drodze, w szpitalnym kiosku, kupiłam dla niej maskotkę. Króliczka w różowej sukience baletnicy.
Dziewczynka leżała wystraszona i krążyła rozbieganym wzrokiem po niedużej sali. Na jej dziecięcej buźce zawitał uśmiech, kiedy tylko mnie zobaczyła. Przysunęłam do łóżka krzesło i usiadłam na nim, wsuwając maskotkę w jej małe rączki. Pogładziłam ją po czole.
„Opowiem ci bajkę, a ty spróbuj zasnąć. Niech ci się śnią najpiękniejsze sny”.
Była to najtrudniejsza i najbardziej wymyślna bajka w całym moim życiu. Niełatwo było wymigać opowieść, kiedy nie znało się wszystkich słów. Postanowiłam sobie, że jak najszybciej to zmienię. Musiałam tylko pogrzebać w swoich starych rzeczach i odnaleźć notatki z zajęć z języka migowego.
Amarii usnęła dość szybko, przytulając do policzka złotawego króliczka. Spała jak mały aniołek, a ja gładziłam jej czarne włosy. Jak wiele musiała przejść w swoim życiu ta mała istotka. Zerknęłam na jej kartę i na moment wstrzymałam oddech. Amarii miała pięć lat, dokładnie tyle samo, ile miałoby teraz moje nienarodzone dziecko. Właśnie w tej krótkiej chwili postanowiłam, że nie pozwolę, aby wróciła do sierocińca. Czułam, że los w jakiś sposób skrzyżował nasze ścieżki, ponieważ obie wzajemnie się potrzebowałyśmy.
Drzwi do sali się uchyliły i stanął w nich Nick.
– Scarlett, skarbie, co ty tutaj jeszcze robisz o tej godzinie? Powinnaś dawno być w domu.
– Zupełnie tak jak ty.
– Ja to co innego. Nie ma nikogo, kto by mnie zmienił. Muszę zostać do rana. Audrey obiecała, że jakoś się rano doczłapie. – Zaśmiał się.
– Zostanę z Amarii – stwierdziłam, uśmiechając się do niego.
– Scarlett, nie rób tego. Nie przyzwyczajaj się do niej. Potem będziesz cierpieć – powiedział poważnie.
Jednak nie zdawał sobie sprawy, że podjęłam już decyzję. Postanowiłam porozmawiać z nim o tym dopiero w domu. Sala szpitalna nie była dobrym miejscem na omawianie tak ważnych spraw.
* * * *
– Scarlett… Scarlett. Obudź się. – Usłyszałam przyjemny szept Nicka.
Otworzyłam zaspane oczy, przecierając twarz. Byłam wpółprzytomna i powoli dochodziło do mnie, że przespałam całą noc na krześle przy łóżku Amarii. Pochylona pozycja sprawiała, że z ledwością mogłam się wyprostować, natomiast ręka, na której się podpierałam, całkowicie zdrętwiała. Musiała minąć dłuższa chwila, abym mogła poruszać palcami.
Dziewczynka spała głęboko, a jej oddech był spokojny i miarowy. Pogładziłam jej główkę i podniosłam się z krzesła, zerkając w stronę mojego męża. Jego mina zdradzała, jak bardzo jest niezadowolony z mojej nocnej drzemki.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – powiedział zły.
Wiedziałam jednak, że kierowała nim zwykła troska. Martwił się, dostrzegałam to w jego spojrzeniu.
– Mówiłam, że zostanę. Nie słuchasz, co do ciebie mówię – odparłam spokojnie.
Poklepałam się po policzkach, aby całkowicie się rozbudzić. Zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze godzinę do rozpoczęcia dyżuru. Odetchnęłam z ulgą, zdążę jeszcze wypić kawę.
– Zwariowałaś! Ile ty masz lat? Nie możesz spać na krześle! Masz dzisiaj dyżur? – syczał wściekły, a ja obserwowałam, jak jego twarz przybiera czerwony odcień.
– Nie podnoś głosu – ostrzegłam go, machając palcem wskazującym tuż przed czubkiem jego nosa.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak mu przerwałam. Cmoknęłam go delikatnie w usta, tym samym na krótką chwilę je zamykając.
– Wracam na chirurgię. Porozmawiamy w domu.
Wyminęłam go, słysząc, jak głośno wzdycha.
– Co za uparta kobieta – wymruczał pod nosem, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
* * * *
Piłam mocną czarną kawę i zagryzałam ją wysuszonym rogalem, który znalazłam zawinięty w jakąś foliówkę. Kto wie, ile leżał w plastikowym pojemniku tuż przy naszej niedużej lodówce. Miałam nadzieję, że jest zjadliwy i nie zaszkodzi mojemu pustemu żołądkowi. Czasu pozostało mi niewiele, jadłam więc w pośpiechu.
Musiałam przygotować się do pomostowania aortalno-wieńcowego. Miałam być głównym chirurgiem tuż pod bacznym okiem Danielsa. Jego asysta była dla mnie ważna. To właśnie z Felixem dogadywałam się najlepiej na sali operacyjnej. Miałam wrażenie, że zostaliśmy ulepieni z jednej gliny. Postrzegaliśmy świat bardzo podobnie. Mogłam porozmawiać z nim na wszystkie tematy i zawsze wysłuchiwał mnie z prawdziwą uwagą. Czasami służył radą albo pomocną dłonią. Choć większość personelu na niego narzekała, osobiście uważałam, że jest świetnym szefem. Może trochę dziwacznym i bardzo wymagającym, ale sprawiedliwym.
– Co myślisz o adopcji? – zapytałam, gdy stanął tuż obok, kiedy myłam dłonie.
– Ma swoje plusy i minusy – odpowiedział, sięgając po mydło.
– O jakich minusach mówisz? – Spojrzałam uważnie na jego twarz.
Specyficzny lisi uśmiech szefa chirurgii sprawiał, że zawsze się zastanawiałam, co chodzi mu po głowie.
– To proste, Scarlett. Rzecz w biurokracji. To bardzo długa droga, pełna nerwów i nierównej walki z opornymi na argumenty urzędasami. Znajdujesz się w bitwie, która odsłania wszystkie twoje tajemnice, a ty sama musisz się szczególnie w tym czasie pilnować. Wiem coś o tym, szwagierka z moim bratem adoptowali chłopca. Dlaczego pytasz? – zainteresował się, zagradzając drogę do wejścia na blok operacyjny.
– Bez powodu. – Wzruszyłam ramionami.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Starałam się przybrać twarz pokerzysty. Miałam wrażenie, że wychodzi mi to coraz lepiej.
Felix pokręcił głową.
– Wiesz, Scarlett, kłamanie absolutnie ci nie wychodzi. Jednak skoro nie chcesz powiedzieć, musisz mieć swoje powody, nie naciskam więc. Zajmijmy się naszym grubaskiem na stole. – Zagwizdał zadowolony, zerkając na pogrążonego w znieczuleniu ogólnym pacjenta.
Sięgnęłam po skalpel, wsłuchując się w delikatne rytmy muzyki klasycznej. Wygrywane na pianinie akordy rozluźniały moje ciało. Pracę chirurga porównać można było z tą, którą wykonywał artysta. Liczyły się precyzja, dokładność i brak pośpiechu.
– Gdybyś chciał porozmawiać z Grace, mogę was umówić. Ssak.
Pielęgniarka odsączyła płyny. Była to pierwsza operacja w mojej karierze, którą wykonywałam na bijącym sercu. W większości przypadków akcja serca zostaje zatrzymana, a pacjenta podłącza się do aparatury krążenia pozaustrojowego. W tym wypadku było jednak inaczej. Mogliśmy podziwiać najbardziej niezwykły organ ciała ludzkiego w pełni swojej pracy.
– Z Grace?
– Moją szwagierką. Coś mi mówi, że masz mnóstwo pytań.
Mimo że Felix miał na twarzy zieloną maseczkę chirurgiczną, mogłam dostrzec, jak szeroko się uśmiecha.
– Felicja, czy mogłabyś poprawić mój czepek? Zaraz przysłoni mi cały obraz. Wszyscy wiemy, że byłaby to katastrofa. Ślepy chirurg jest tak pożądany jak dziurawy parasol w czasie oberwania chmury.
Pielęgniarka, kręcąc tylko głową, poprawiła kolorowy czepek z wyścigówkami na głowie niezadowolonego Felixa.
– Dziękuję – powiedział lekko i znów pochylił się do przodu, zaglądając przez moje ramię.
Operacja trwała prawie sześć godzin, zaraz po niej miałam następną i kolejną. Mój dyżur skończył się przed północą, a ja dosłownie leciałam z nóg. Zanim jednak wróciłam do domu, zajrzałam do Amarii. Spała przytulona do złotawego królika. Zaciskała niewielkie rączki na jego brzuchu, tak że powstały tam małe zagniecenia. Byłam pewna, że nie wypuszczała go z objęć przez cały czas.
– Wrócę do ciebie jutro. Nie zostawię cię samej – szepnęłam sama do siebie.
* * * *
Amarii tak mnie zaabsorbowała, że dopiero kiedy znalazłam się na parkingu, przypomniałam sobie, że kluczyki od auta zostały w szafce. Chciałam jak najprędzej wrócić do domu. Taksówka wydała mi się najlepszym rozwiązaniem.
Kiedy wsiadłam już do przyjemnie ciepłego auta, poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Resztkami sił walczyłam, aby nie rozłożyć się na tylnej kanapie i nie przerazić kierowcy moim sennym ślinieniem się. Na dworze było zimno, ale czego można się spodziewać po lutym?
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, sięgnęłam do torebki, aby zapłacić za kurs. Jednak, jak na moje szczęście przystało, w portfelu nie miałam złamanego centa. Ostatnie pieniądze wydałam na maskotkę dla Amarii. Karta bankowa naturalnie została w domu.
– Zapomniałam pieniędzy – zwróciłam się do kierowcy. – Czy będzie pan tak miły i poczeka chwilkę, a ja pobiegnę do domu po gotówkę?
Kiedy już miałam złapać za klamkę, aby otworzyć drzwiczki, taksówkarz zablokował je przyciskiem na swoim panelu.
– Kpi sobie pani ze mnie? – warknął nieprzyjemnie. – Albo pani zapłaci, albo zawiozę panią na komisariat.
– Muszę iść do domu po pieniądze. Miałam ciężki dzień i…
– Nic mnie to nie obchodzi. Jak się nie ma kasy, to się nie bierze kursu. Myśli pani, że trafiła na frajera?
– Czy ja panu wyglądam na oszustkę? – zapytałam, pochylając się do przodu i wskazując palcem na swoją twarz.
Łypnął na mnie wrogim spojrzeniem.
– Mam odpowiadać czy to pytanie retoryczne? – powiedział bezczelnie.
Co za cham, pomyślałam. Sięgnęłam po komórkę, aby zadzwonić do Nicka, tylko, jak na złość, jej również w mojej torebce nie było.
Zirytowany taksówkarz, nie słuchając moich prób wyjaśnienia, ruszył z piskiem opon, a ja wiedziałam, że to będzie długa, nieprzyjemna noc…
Nigdy nie przypuszczałam, że zwykłe nieporozumienie doprowadzi mnie do spędzenia kilku godzin na komisariacie. Jakiekolwiek próby wytłumaczenia zaistniałej sytuacji odbijały się od mundurowych niczym nieme echo. Wczorajszy mandat utwierdzał ich w przekonaniu, że mają do czynienia z wyjątkową oszustką. Brak dokumentów nie pozwalał mi udowodnić, że jestem prawdziwą Scarlett Taylor-Austin. Byłam tak zmęczona ich pytaniami, które powtarzały się w kółko jak ruletka, że prawie osunęłam się z krzesła na ziemię.
– Ma pani prawo do wykonania jednego telefonu – zwrócił się do mnie policjant, jakbym była co najmniej groźnym przestępcą.
Podniosłam się automatycznie, a drugi z mężczyzn zaprowadził mnie do automatu.
Odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, do kogo mogę się zwrócić. Wykręciłam numer i zagryzłam wargę, modląc się, aby odebrał.
Usłyszałam zaspany głos.
– Halo…
– Dylan, tu Scarlett – zaczęłam, ale wszedł mi w słowo, jak to miał w zwyczaju.
– Letti, zwariowałaś, wiesz, która jest godzina? Dlaczego, na miłość boską, dzwonisz z zastrzeżonego numeru?
– Jestem w areszcie. Musisz mnie wyciągnąć. Trzeba zapłacić kaucję. Wszystko ci oddam – trajkotałam pod bacznym wzrokiem gruboskórnego gliniarza.
– Gdzie jesteś? – zapytał Dylan.
– Na posterunku. Skup się. – Nie miałam za dużo czasu, a sprawa była poważna. Wydawało mi się, że mój brat nie do końca jeszcze się wybudził.
– Na posterunku? Dlaczego? – pytał dalej, jakby to w danej chwili było najważniejsze.
– Nie mam czasu na wyjaśnienia. Wyciągnij mnie stąd. Nie chcę spędzać nocy na pryczy – powiedziałam łamiącym się głosem – Słyszysz, Dylan?
Podałam mu adres w takim pośpiechu, że nie byłam pewna, czy zdążył zapisać. Policjant dosłownie odebrał mi słuchawkę, tłumacząc, że mój czas dobiegł końca.
Siedziałam jak na szpilkach zamknięta w niewielkiej celi. Co najgorsze, nie byłam tam sama, obok mnie na pryczy kuliła się jakaś ćpunka, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Inna kobieta pod wpływem alkoholu krążyła w kółko i miałam wrażenie, że za moment wyrwie kraty z betonowej podłogi. Starałam się na nią nie patrzeć, aby nie sprowokować do niepotrzebnej konfrontacji. Miałam łzy w oczach, kiedy zegar wybijał kolejną minutę. Dylan, gdzie jesteś?! – wołałam w myślach.
Usłyszałam kroki, a po chwili dostrzegłam brata zmierzającego w stronę celi. Towarzyszył mu młody policjant, którego widziałam pierwszy raz. Mężczyzna włożył klucze w zamek, ten jednak nawet nie drgnął.
– Chyba pomyliłem klucze. – Zaśmiał się, poprawiając swoją nowiutką czapkę. – Jestem tu drugi dzień. Proszę zaczekać, zaraz wracam – zwrócił się do mojego brata i zniknął za zakrętem.
Dylan oparł dłonie o kraty i pokręcił głową.
– W coś ty się wpakowała, siostro?
– A ty to kto? – Zza moich pleców wyłoniła się pijana kobieta, zwężając oczy w dwie małe szparki.
– Na pewno nie twój Romeo – powiedział beznamiętnie Dylan.
Kobieta zastanowiła się chwilę, po czym syknęła:
– Co tu robisz, pytam? Mówże natychmiast!
– Nie prowokuj jej – ostrzegłam Dylana.
Kobieta odwróciła się w moją stronę, jakby dopiero mnie dostrzegła. Obserwowałam, jak jej czerwone policzki zaczynają dosłownie płonąć żarem.
– Ktoś cię pytał? Milcz, głupia krowo!
Podeszła do mnie, a ja nawet się nie spodziewałam, że zamierza wymierzyć mi cios. Wszystko potoczyło się tak szybko, że jedyne, co zarejestrowałam, to palący ból twarzy, który całkowicie mnie zamroczył.
Młody policjant obezwładnił agresywną kobietę, a mój brat wyniósł mnie na zewnątrz.
– Chryste, ta dzikuska złamała ci nos. – Dylan złapał za jego czubek, a ja zawyłam z bólu. – Zawiozę cię do szpitala. Jezu, Letti, nigdy bym nie pomyślał, że moja dobrze poukładana siostra wejdzie w konflikt z prawem – stwierdził i się zaśmiał.
Spojrzałam na niego pochmurnie. Mnie osobiście wcale nie było do śmiechu. Z nosa sączyła się krew i czułam, że jest przekrzywiony.
Na ostry dyżur dotarliśmy w ciągu dziesięciu minut. Dylan jeździł jak prawdziwy szatan. Jak Brenda mogła to znosić? Ale to najbardziej dobrotliwa osoba, jaką spotkałam w całym swoim życiu. Była żoną mojego brata od dwóch lat. Poznali się w księgarni. Pracowała tam i doradzała bratu dobre kryminały, które uwielbiał czytać. Miłość do literatury połączyła ich na tyle, że poszli na pierwszą randkę. Potem była kolejna i następna, a teraz Brenda spodziewała się dziecka. Dylan miał zostać ojcem po raz drugi, z czego niezmiernie się cieszył. Miałam wrażenie, że przy Brendzie nieco się otworzył. Stał się weselszy i mniej nerwowy. Często również spędzał czas z Nickiem, chociaż obydwaj kategorycznie zaprzeczali, że się przyjaźnią. Prawda jednak była oczywista.
Dyżur na izbie przyjęć miał akurat Connor. Jego mina była całkiem zabawna, kiedy dostrzegł mnie na poczekalni.
– Scarlett, co ci się stało? – zapytał, oglądając mój nos.
– Złamany – powiedziałam, krzywiąc się na metaliczny posmak krwi, która spłynęła na moje usta.
– Widzę. Ale jak? Zresztą nieważne. Trzeba go nastawić, chodź. – Zaciągnął mnie do sali i kazał usiąść na kozetce.
– Zadzwonię po Austina! – zawołał Dylan, wychodząc na zewnątrz z papierosem w ustach.
Connor obejrzał moją twarz, poruszał nos, obmacał go i obmył.
– Nie wygląda groźnie, ale na wszelki wypadek zrobimy zdjęcie – oświadczył.
Westchnęłam i przetarłam oczy. Chciałam tylko wrócić do domu, aby się wyspać, a wylądowałam na prześwietleniu nosa.
Nick pojawił się w szpitalu w ciągu kilku minut. Byłam bardzo ciekawa, jaką prędkość pokazywała wskazówka na liczniku jego auta. Obiecałam sobie, że zrugam go za to w domu. Nie chciałam robić niepotrzebnych scen w obecności Connora i mojego brata. To by zdeptało męską dumę mojego męża, która była dla niego niezwykle ważna.
– Scarlett, co się stało? – zapytał, jeszcze dobrze nie zamknąwszy za sobą drzwi.
– Jakaś kobieta złamała mi nos – odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć, co wcale mi nie wychodziło.
– Co? Dlaczego?
Podszedł i obejrzał moją obolałą twarz. Czułam, że będę jutro fioletowa jak śliwka.
– Była pijana
– Gdzie ty chodzisz po nocach? Dlaczego nie wróciłaś do domu? Nic nie rozumiem. – Zmarszczył brwi.
– Byłam w areszcie – szepnęłam.
– Gdzie byłaś? – Mój mąż dosłownie zdębiał. – W jakim areszcie? Cholera jasna, Scarlett! – Odwrócił się w stronę Dylana.
– Nie patrz tak na mnie, wiem tyle, co ty. – Mój brat wzruszył ramionami.
– Co robiłaś w areszcie? – Nick przejechał dłońmi po twarzy.
Westchnęłam.
– To długa historia.
– Nie wątpię – powiedział Nick. – Twoje historie zawsze są długie i pełne zaskakujących zwrotów akcji.
Usiadł na krześle i wypił kawę Connora, która stała na niewielkim taborecie.
– Co to ma znaczyć? – Zmarszczyłam nos, czego bardzo mocno pożałowałam.
– To, że ożeniłem się z kobietą, która będzie mnie zaskakiwać do końca życia – mruknął Nick.
– Trzeba było ożenić się z jakąś nudną, cycatą…
Nie dał mi dokończyć, zerwał się z krzesła i pocałował namiętnie w usta.
– Ożeniłem się z tobą, moja nieobliczalna żono. – Uśmiechnął się łobuzersko.
Miałam ochotę zdzielić go po jego puszystej łepetynie. Zamiast tego przejechałam tylko palcami po brązowych włosach.
– Widział ktoś moją kawę? – zapytał Connor, który właśnie wrócił do gabinetu. – Byłem pewien, że zostawiłem ją na taborecie.
– Ja nie widziałem – odparł Nick.
– Rany, chyba się starzeję. Pamięć ostatnio mnie zawodzi. – Connor westchnął.
– Tak się zaczyna alzheimer. – Nick uśmiechnął się złośliwie.
– Przezabawne, Nick. Naprawdę – oburzył się Connor. – A tak z innej beczki, Audrey cię widziała. Wiesz, ona nie wygląda zbyt dobrze.
– Wiem, już ją zmieniam. – Nick ziewnął. – Spałem osiem godzin, wyobrażasz sobie?
– Istne szaleństwo – podsumował Connor.
– Kotku, zajrzę do ciebie później. – Mąż puścił mi oczko, po czym zwrócił się do przyjaciela: – Zadzwoń do mnie, jak będą zdjęcia.
– Zbieram się, Letti. Nic nie mówiłem Brendzie, a nie chcę, żeby się martwiła – powiedział Dylan, całując mnie w czoło. – Wygląda na to, że z twoim nosem nie jest najgorzej. Porywającą historię aresztowania opowiesz mi następnym razem.
– Poczekaj, Dylan. – Złapałam za rękaw jego płaszcza. – Muszę z tobą porozmawiać.
Uśmiechnął się.
– To coś ważnego?
– To bardzo ważne. – Spojrzałam na niego.
Natychmiast spoważniał, a potem zamknął na powrót drzwi od sali. Ściągnął brwi i przeczesał palcami krótkie włosy. Włożył dłonie do kieszeni długiego płaszcza, mocno je rozciągając.
– Znam tę minę. – Zacisnął wargi.
– Co wiesz na temat adopcji? Chodzi konkretnie o te z innego kontynentu. – Wciągnęłam nosem taką ilość powietrza, jakbym chciała zrobić zapas.
– Niewiele. Nigdy się tym nie zajmowałem. To walka z wiatrakami. Biurokraci i idiotyczne wymogi. Studnia bez dna. Za żadne pieniądze nie zaczynałbym zabawy z takim tematem. Dlaczego pytasz?
Wpatrywał się we mnie zielonymi oczami. Widziałam, że się niepokoi. Moje nerwowo trzęsące się nogi zdradzały, że coś jest na rzeczy.
– Wierzysz w przeznaczenie?
– Mów, Letti, o co ci chodzi. Jestem realistą mocno stąpającym po ziemi. Trzymanie głowy w chmurach nie leży w mojej naturze.
– Chcę wystąpić o adopcję dziewczynki, która ma być deportowana do Afryki. Chcę, żebyś mi w tym pomógł.
– Zwariowałaś! Co to za głupi pomysł. Jakiej znów dziewczynki? Co ty wymyśliłaś?
Dylan zbliżył się do mnie, podnosząc głos. Naskoczył na mnie tak, że aż drgnęłam. Zatrzeszczały metalowe elementy kozetki. Oparł się dłońmi o zielony skóropodobny materiał i wycedził przez zęby:
– Co to za dziecko?
– Nie potrzebuję twojego osądu. – Spojrzałam mu w oczy, napinając szczękę. – W przeciwieństwie do ciebie wierzę, że los stawia na naszej drodze osoby, które mają wpływ na nasze życie, tak jak my na ich. Amarii mnie potrzebuje tak samo jak ja jej. Straciłam dziecko, gdybyś zapomniał. Pierwszy raz od tego momentu poczułam, że mogę zapełnić tę wypalającą mnie pustkę. Otoczyć kogoś miłością, miłością, jaką matka może podarować dziecku. Chciałam, żebyś mi pomógł, Dylan.
– Letti…
– Ja cię nie proszę, tylko błagam – szepnęłam. – Pomóż mi.
Dylan oparł brodę o moje czoło i pogładził dłońmi moje ramiona.
– Pomogę. Zrobię tyle, ile zdołam.
* * * *
Na szczęście oprócz złamanego nosa nie doszło do żadnych innych uszkodzeń, moja szczęka była cała. Musiałam jednak pojechać na chirurgię na zabieg nastawiania kości nosa. Jakże wielkie było zdziwienie Danielsa, kiedy Connor przywiózł mnie tam na wózku inwalidzkim.
– Scarlett, prowadzisz nocne życie. Boks czy wrestling? – Zaśmiał się, machając teczką przy mojej twarzy.
– Nokaut. – Uśmiechnęłam się.
– Widzę. Tylko gdzie do tego doszło?
– Cóż, to długa historia. Byłam w areszcie.
Starałam się brzmieć poważnie, jednak Felix dostał takiego napadu śmiechu, że udzielił się on także Connorowi, który po krótkiej chwili ocierał z kącików oczu łzy.
– No ciebie w areszcie bym się nie spodziewał. Ciekawe, jak tam teraz jest? Opowiesz mi podczas kolejnej wspólnej operacji.
– Byłeś kiedyś w areszcie? – zapytałam, ponieważ Felix mówił o tym tak lekko, jakby właśnie opowiadał, co jadł na śniadanie.
– Żeby to tylko raz. – Zadumał się.
– Dlaczego? Za co?
– Trochę się działo w mojej szalonej młodości. Nie wszystkie wykroczenia pamiętam, ale na przykład kiedyś ukradłem samochód. Błękitnego mustanga, co to był za silnik. Piękne czasy. Zostały dobre wspomnienia. Wiatr we włosach. U boku czarnowłosa piękność naszej dzielnicy. Jak ona miała na imię, Penelope, a może Polly? Nie pamiętam. Cóż, miłej operacji, Scarlett, mam nadzieję, że nie uciekniesz mi na chorobowe. Pamiętasz, że mamy deficyt personelu? – Felix obdarował mnie lisim uśmiechem i wymieniając wszystkie imiona kobiece na literę „P”, odszedł w stronę windy.
Opadła mi szczęka na opowieści mojego szefa z jego szaleńczej młodości. Okazało się, że właściwie prawie wcale go nie znałam. Spojrzałam ukradkiem na Connora: jego mina wskazywała, że jest w niemałym szoku. Daniels potrafił zaszokować; przeszło mi przez myśl, że on sam wiedział o nas wszystko, a o nim niewiele było wiadomo. Zabawne, że taka gaduła potrafiła świetnie skrywać swoje wcześniejsze życie. Zupełnie jak Marcel.
* * * *
Oparłam się o zagłówek w samochodzie Nicka, kiedy wracaliśmy do domu. Mimo zimna panującego na zewnątrz było naprawdę ładnie. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, a trawa przy drodze oprószona była szronem.
– Byłaś u tej dziewczynki z Afryki? – zapytał Nick, przerywając mi piosenkę Bruno Marsa, którą właśnie nuciłam.
– Ma na imię Amarii – poprawiłam go, dalej obserwując drogę.
– Wiem. Powiedz mi, co ci chodzi po głowie? Czuję, że narodził się w niej jakiś absurdalny pomysł. Porozmawiaj ze mną, Scarlett.
Wiedziałam, że na mnie zerka. Odwróciłam twarz i napotkałam jego błękitne tęczówki.
– Chciałam porozmawiać w domu. Na spokojnie. Omówić wszystko.
Przerwał mi.
– Co omówić? Przecież już wszystko sama postanowiłaś. Rozmawiałem z Dylanem. – Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
– Jak mógł!
– Myślał, że wiem. Był niebywale zaskoczony, zresztą tak samo jak ja. – Znów na mnie spojrzał i nie było w jego spojrzeniu cienia wesołości.
– Czuję, Nick, że muszę o nią zawalczyć. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Wiem, że może ci się wydawać to dziwne. – Starałam się przedstawić mu swój punkt widzenia.
– Scarlett, wiem, że pragniesz być mamą. To zrozumiałe, zważywszy na to, co nas spotkało. Ale to nie jest żadne rozwiązanie. Poczułaś żal i chęć pomocy tej porzuconej dziewczynce, ale takich dzieci są miliony. Ona nie jest twoją córką. Postarajmy się o dziecko, nasze własne. Cieszmy się tymi wspaniałymi chwilami.
Zacisnęłam dłonie na pasku torebki. Oddychałam ciężko, a przez opatrunek na nosie czułam, że się duszę. Musiałam uchylić odrobinę okno, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Nic nie rozumiesz. Amarii jest dla mnie ważna, jest wyjątkowa. Poczułam to, jak tylko ją zobaczyłam. Chcę się nią zająć. Jeśli przeszkadza ci to, że nie ma w niej twoich genów, to…
– Tego nie powiedziałem. Nie chodzi o mnie, tylko o ciebie, kochanie. Takie sprawy są trudne i ciągną się w nieskończoność. Nie chcę, żebyś cierpiała. Nie zniosę tego. Wiesz, że cię kocham. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.
Położył dłoń na moim udzie, a ja ją pogładziłam.
– Nie jestem z porcelany, nie rozsypię się. Chcę o nią zawalczyć i wiem, że wygram. Czuję to. Chcę, żebyś przy mnie był. Po prostu bądź.
– Jestem. – Złapał moją dłoń i zamknął ją w mocnym uścisku.
Kiedy dojechaliśmy do domu, ściągnęłam niewygodne kozaki, które spowodowały kilka bąbli na moich obolałych stopach. Na bosaka powędrowałam do salonu, napawając się przyjemnym zimnem, jakie dawał drewniany parkiet. Spojrzałam na zdjęcie z naszego ślubu stojące na komodzie: tańczymy z Nickiem nasz pierwszy taniec. Dotknęłam ramki i uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam wtedy kasztanowe włosy, do dziś nie mogę zrozumieć, co mnie wtedy podkusiło na tak radykalną zmianę. Natomiast Nick utlenił sobie włosy na blond w akcie zemsty, twierdząc przy tym, że musi być równowaga między tymi dwoma kolorami. Wróciłam wspomnieniami do tego szalonego i jednocześnie najpiękniejszego dnia w moim życiu…
2
Trzy lata wcześniej
Stałam naprzeciwko dużego lustra, w którego odbiciu obserwowałam Audrey wiążącą mój biały gorset. Jej złota długa suknia mieniła się milionami drobinek światła wpadającego przez odsłonięte okno. Rude, upięte wysoko włosy dodawały jej odrobinę powagi. Jej subtelny uśmiech zdradzał ciepłe serce i miłe usposobienie, choć musiałam przyznać, że czasami bywała zadziorna.
Przez wszystkie lata wierzyłam, że to Amy będzie moim świadkiem, bo stanowiła część mojego życia. Jakże naiwni czasem jesteśmy, wierząc, że wszystkie młodzieńcze przyjaźnie przetrwają próbę czasu. Amy zniknęła z mojego życia całkowicie. Ostatnim razem widziałam ją na jej własnym weselu. Co prawda zadzwoniła do mnie kilka dni później, jednak tylko po to, aby uzmysłowić mi, jak bardzo jest rozczarowana moim zachowaniem. Wysłuchałam jej w ciszy, a potem się rozłączyłam. Nie wypowiedziałam żadnego słowa, zdając sobie sprawę, że nie ja jestem samolubna, a właśnie ona. Nie stała przy mnie, kiedy przechodziłam ciężkie chwile. Nie odwiedzała w szpitalu, tłumacząc, że takie miejsca źle działają na jej psychikę. Tak więc każda z nas podążyła własną ścieżką i nie zapowiadało się, aby kiedykolwiek miały się one ze sobą skrzyżować.
– Wyglądasz cudownie.
Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził głos babci. Stała w drzwiach ze szklistymi oczami. Dłonie splecione ze sobą trzymała blisko przy piersi.
– To prawda, jak prawdziwa królowa – przytaknęła Audrey, pociągając kolejną fioletową tasiemkę i ściskając bardziej gorset.
– Przestańcie już. – Czułam, jak moje policzki zaczynają płonąć.
Na powrót przeniosłam wzrok na lustro, przyglądając się swojemu odbiciu. Stałam na niskim taborecie, aby nie pozaginać rozkloszowanej białej sukni ozdobionej długim fioletowym haftem, który zaczynał się przy gorsecie. Ku dołowi znacznie się poszerzał, rozchodząc się szeroko na boki u samego dołu. Lakierowane szpilki w ciemnym odcieniu brudnego fioletu łamały trend jasnych ślubnych butów. Białe rękawiczki do łokci zakończone były fioletowymi tasiemkami, takimi samymi, jakie tworzyły wiązanie gorsetu. Przód sukni był gładki, przez co wyglądała elegancko i jednocześnie prosto. Brązowe włosy miałam zaplecione w gruby warkocz ozdobiony kilkoma białymi kwiatkami. Lekki makijaż nadawał mojej twarzy świeżości. Wachlarz sztucznych rzęs sprawiał, że powieki wydawały się cięższe, a ja bałam się, że odlecą mi w trakcie wieczoru.
Wzięłam głęboki oddech. Wychodziłam za mąż za Nicka Austina, który całkowicie zawładnął moim sercem. Kiedy w barze napotkałam błękitne tęczówki, rozbita po rozstaniu z Calebem, nie miałam pojęcia, że oto stoi przede mną mój przyszły mąż. Nasze początki współpracy w szpitalu również o tym nie świadczyły. Mało tego, nie cierpiałam go w tamtym czasie i myślałam, że z wzajemnością.
– Wciągnij brzuch, Scarlett – fuknęła Audrey. – Gorset nie będzie dobrze leżał, kiedy odpowiednio go nie ścisnę.
Obie z babcią się roześmiały, obserwując moją kwaśną minę.
– No wiesz, może lekko przytyłam, ale… To wszystko przez Nicka i dokarmianie mnie ptysiami – powiedziałam z westchnieniem.
– Mam coś dla ciebie.
Babcia włożyła mi w dłonie delikatny medalion przedstawiający niewielkiego aniołka.
– Jest śliczny, czy…
– Nie – nie dała mi skończyć – dostałam go od swojej mamy, a ona od swojej. Przekazywany był w naszej rodzinie od pokoleń, miały go na sobie w dniu ślubu wszystkie kobiety wywodzące się z naszego drzewa genealogicznego. Oprócz twojej mamy. Nie wręczyłam jej go z przekory. Nie cierpiałam twojego ojca i sprzeciwiałam się temu ślubowi. Teraz żałuję. Niby to tylko głupi, zabobonny amulet, ale chcę, byś go dziś założyła. Moje małżeństwo było przepełnione miłością i wzajemną ufnością, pragnę, aby twoje również takie było.
Złapałam jej dłonie, mocno ściskając.
– Dziękuję – szepnęłam, zakładając łańcuszek na szyję.
– Aby przyniósł ci same radosne chwile. Zejdę na dół, nie mogę się przecież popłakać. Nie po to zapłaciłam fortunę za ukrycie mojej starej twarzy pod maską pudru, aby teraz szlag to trafił.
Zaśmiałam się pod nosem, kiedy moja lekko wyniosła babcia opuściła pokój. Zawsze podziwiałam ją za szczerość, zupełnie odbiegała od obrazu dobrze ułożonej starszej pani, która duma nad tym, co jej wolno, a czego nie.
Kiedy byłam już prawie gotowa, a Audrey wprowadzała ostatnie poprawki, wpinając we włosy zwiewny welon, do środka zajrzała Sally. Weszła nieśmiałym krokiem, poruszała się tak za każdym razem, kiedy miała zamienić ze mną choćby słowo. Dalej obwiniała się o to, co mnie spotkało, podczas gdy ja zdążyłam już jej wybaczyć. W gruncie rzeczy była taką samą ofiarą swojej matki jak ja.
– Powinnaś mieć coś niebieskiego – powiedziała, lekko się uśmiechając. – Kupiłam ją już jakiś czas temu. – Wyciągnęła z pudełeczka błękitną podwiązkę.
– Och, całkiem o tym zapomniałam – skłamałam.
Prawda była taka, że pod suknią miałam już koronkową, kremową podwiązkę wysadzaną białymi koralikami.
– Naprawdę? – Uśmiech Sally się powiększył.
– Tak. Jest urocza. – Sięgnęłam po kawałek koronki, który wyglądał jak maleńki obłoczek.
– Cieszę się, że ci się podoba. – Dziewczyna drgnęła wdzięcznie.
Patrzyłam na moją przyrodnią siostrę, rozmyślając, jak bardzo wydoroślała przez ten niedługi czas. Swoje bujne gęste włosy ścięła na krótko, co tylko wyostrzyło jej rysy i sprawiło, że wyglądała na dużo starszą, ale w końcu taki był jej zamiar.
Z trzpiotki zmieniła się w rozważną młodą kobietę. Skończyła liceum i rozpoczęła studia na psychologii. Byłam z niej dumna, choć nie miałam żadnego wpływu na jej wybory oraz postanowienia. Cała zasługa należała się mojemu bratu, który poświęcił jej wiele czasu, pozwalając tym samym na uporanie się z nową rzeczywistością. Sally obrała sobie za cel pracę z dziećmi, które doświadczyły tego, co ona sama. Wiedziałam od Dylana, że czasem odwiedza Camillę w zakładzie karnym, co wcale nie wydawało mi się dziwne. Camilla była jej matką i Sally kochała ją bez względu na wszystko.
Usłyszałam donośne głosy z dołu i niemałe zamieszanie, więc szybko zeszłam ze stołka i pognałam w stronę schodów, aby zobaczyć, co się stało.
– Scarlett, poczekaj! – Audrey próbowała łapać tren sukni, abym nie zmiotła za sobą wszystkich napotkanych rzeczy.
Kiedy stanęłam na pierwszym stopniu, Connor, niczym kobra, rzucił się na Nicka, wypychając go do najbliższego pomieszczenia. Z małego składziku na miotły dał się słyszeć głośny jęk, informujący, że upadek mojego przyszłego męża był dość bolesny.
– Postradałeś zmysły, Grant! – warknął ze środka mój luby.
– Nie wolno oglądać panny młodej przed ślubem, to przynosi pecha – powiedział poważnie Connor, w pełni zadowolony ze swojego manewru.
– Więc najlepiej mnie zabij – jęknął Nick.
W pośpiechu pokonałam schody, zaglądając do nieszczęsnego schowka. Patrzyłam, jak Nick otrzepuje włosy z kurzu i pajęczyn, które stworzyły na jego kosmykach niewielki welon. Otworzyłam szeroko usta, kiedy dokładniej przyjrzałam się jego włosom. Były jasne jak śnieg. O Boże, mój przyszły małżonek przefarbował się na platynowy blond…
– Nick, coś ty zrobił z włosami?
Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, po czym odpowiedział tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem:
– Odrobinę rozjaśniłem.
– Odrobinę? Wyglądasz jak albinos. – Wydęłam usta.
Connor i Terry, którzy stali tuż obok, parsknęli śmiechem. Nick podrapał się po głowie, starając jednocześnie wyswobodzić nogę z oplatających go sznurków mopa.
– Już nie przesadzaj. Mogło być gorzej.
– Gorzej? – Uniosłam brwi.
– Mogłem zrobić sobie tatuaż na pół twarzy. – Uśmiechnął się szeroko.
Uśmiech szybko jednak zgasł, kiedy spostrzegł, że ani odrobinę mnie to nie rozbawiło.
– Zrobiłeś to po pijaku?! – Wycelowałam w niego oskarżycielsko palec.
Nick westchnął.
– Trochę przesadziliśmy i odezwał się we mnie dawny szalony chłopak, który najpierw coś robi, a następnie po długim czasie uruchamia rozum.
– Tak się składa, że tatuaż również sobie zrobiłeś – wtrącił się Connor z grobową miną.
– Jaja sobie robisz? Gdzie? Do cholery, Grant, dlaczego mnie nie powstrzymałeś?!
– On tylko żartuje. – Terry pokręcił głową.
Connor uśmiechnął się triumfalnie.
Gdy tylko Nick chciał opuścić składzik, został na powrót wepchnięty do środka przez stojącego w przejściu przyjaciela.
– Przysięgam, że powinieneś się leczyć!!! – wrzasnął. – Co ty, do cholery, wyprawiasz?!
– Przypominam ci, że oglądanie panny młodej przed ceremonią…
– Przestań pieprzyć głupoty. Chcę wyjść z tego syfu!
Zmarszczyłam czoło w odpowiedzi na wiązankę, która właśnie opuściła jego usta. Kiedy spostrzegł moje niezadowolenie, wyprostował się i odchrząknął.
– Jesteś pewna, że chcesz wychodzić za mąż za tego dzikusa? – Usłyszałam głos brata. – Możesz się jeszcze wycofać. – Położył dłoń na moim ramieniu.
– Zdajesz sobie sprawę, że słyszę każde twoje słowo? – Nick obdarzył Dylana nienawistnym spojrzeniem.
– Oczywiście, stoisz przecież obok – odparł mój brat.
Nick zmrużył oczy. Poklepał się dłońmi po gładko ogolonej twarzy.
– Chryste – mruknął. – Kotku, czy mogłabyś wrócić na górę, żebym mógł nareszcie opuścić to paskudne miejsce. Proszę – powiedział zrezygnowany.
Sama nie wiem dlaczego, ale jego mina tak mnie rozbawiła, że zaśmiałam się na głos, a wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
– Co cię tak bawi, Letti? – zapytał brat.
– Wy.
Cała trójka stojąca przed składzikiem spojrzała pytająco. Kiedy podwijając materiał sukni, wchodziłam po schodach, rzuciłam na odchodne:
– Duże dzieci.
Do ołtarza pannę młodą prowadzi zazwyczaj ojciec, jest to symbol i tradycja w wielu krajach i kulturach. Wydarzeniu towarzyszą łzy i wiele emocji. W moim przypadku nie było takiej możliwości. Ojciec nie żył już od kilku lat, a nawet gdyby żył, wolałabym być prowadzona przez samego diabła niż przez niego. Jego miejsce zajął Dylan. Mój starszy brat, który jako jedyny w dzieciństwie brał mnie pod swoje skrzydła, chroniąc przed złem całego świata. Starał się robić to dalej, mimo przeszkód, jakie stawiało przed nami życie. Wspierałam się teraz na jego ramieniu. W znaczeniu dosłownym i w przenośni. Cieszyłam się, że to właśnie on prowadzi mnie do ołtarza, przy którym wraz z Connorem czekał Nick. Ubrany w czarny dopasowany garnitur wyglądał elegancko. Białą koszulę zdobiła fioletowa mucha pasująca kolorem do haftu na mojej sukni.
Ślub odbywał się w ogrodzie Felixa Danielsa. Jego żona zaproponowała pomoc, zajęła się przyozdobieniem i wyborem dekoracji. Dałam jej wolną rękę, bo kompletnie nie miałam do tego głowy. Nigdy nie interesowały mnie tak uwielbiane przez niektóre kobiety zajęcia. Bieganie po sklepach i wertowanie kolorowych czasopism nie leżało w mojej naturze. Mama Nicka miała do mnie przez chwilę lekki żal, że powierzyłam to obcej kobiecie. Jednak kilka słów szepniętych Felixowi wystarczyło, aby Eleonor wciągnęła Siennę w wir przygotowań.
Finalnie wyszło bajecznie, ale bez zbędnego przepychu. Panie postawiły na klasykę. Dominowała biel ze złotem i odrobiną, dosłownie kroplą czerwieni, która dodawała całości charakteru. Kwadratowe stoły ustawione były pod zwiewnym zadaszeniem. Krzesła wyglądały jak origami. Delikatne wycinki na oparciach przedstawiające kwiaty nadawały im lekkość. Stoły przykryto białymi obrusami, na których ustawiono złote wazony z bukietami czerwono-białych kwiatów. Nie było to wielkie, wystawne wesele na kilkaset osób, raczej kameralna impreza dla najbliższych.
Kroczyłam przez biały długi dywan usypany z płatków kwiecia. Dziewczynki w jasnoniebieskich sukieneczkach i pantofelkach w tym samym kolorze tańcowały przed nami niczym baletnice, sypiąc płatkami róż ze swoich białych niewielkich koszyczków. Wianki zaplecione w ich rozpuszczone pofalowane włosy nadawały im wygląd magicznych elfów. Zerknęłam po gościach, lekko onieśmielona ich wzrokiem spoczywającym właśnie na mnie. Nigdy nie lubiłam publicznych przemówień i stania na środku sali, źle się czułam, będąc w centrum uwagi.
Moje oczy zatrzymały się na drobnej blondynce, która ocierała spływające po policzkach łzy. Mama Nicka była poruszona, a przy tym tak prawdziwa, że jej wzruszenie udzieliło się również mnie. Pokręciłam nosem, głęboko wdychając powietrze.
Dylan szturchnął mnie lekko, szepcząc:
– Nie płacz, Letti Taylor. Nawet nie próbuj. To nie jest dzień na łzy.
Spojrzałam na niego, a on uśmiechał się wesoło, odsłaniając białe zęby. Zacisnęłam mocniej dłonie wokół jego ramienia, pozwalając zaprowadzić się wprost do wybranka mojego serca.
Wiele godzin później wtulałam nos w kołnierzyk rozpiętej koszuli Nicka, kiedy niosąc mnie na rękach, pokonywał kolejne stopnie. Czułam się naprawdę dziwnie, inaczej niż każdego innego dnia. Była późna noc, a ja odczuwałam niezwykłe podekscytowanie, mimo że moje nogi pulsowały od nadmiaru tańca. Z panną młodą chciał zatańczyć każdy, a efekt był taki, że teraz nie mogłam sama wdrapać się po schodach.
A może dałabym radę? Może to, że Nick mnie niósł, było naszą grą wstępną? W powietrzu unosił się słodki zapach miłości, a ja byłam tak bardzo rozanielona, że pragnęłam machać nogami z całej siły.
Mąż… Żona… Czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do tych słów? Czy to cokolwiek zmieniło w naszym związku? Sprawiło, być może, że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi.
Nick kopniakiem otworzył drzwi sypialni w domku, który obecnie wynajmowaliśmy, i miał sporo szczęścia, że drzwi akurat były przeznaczone do wymiany. Ułożył mnie na białej pachnącej lawendą pościeli, a sam zerwał drażniącą go od kilku godzin muchę. Cisnął ją w ciemny kąt, jakby pragnął wymazać ze wspomnień.
– No, żonko, ściągaj te swoje warstwy. – Uśmiechnął się lubieżnie, rozpinając powoli guziki koszuli.
Jego dobrze rozbudowaną klatkę piersiową oświetlało boczne światło małego kinkietu. Zarysowane lekko mięśnie brzucha napinały się z każdym ruchem. Widywałam go niemal codziennie, a za każdym razem policzki piekły mnie niesamowicie, a serce przyśpieszało rytm.
– Sam musisz sobie poradzić – powiedziałam, uśmiechając się zalotnie i rozkładając ręce.
Nick zacmokał.
– Scarlett, nie uporam się z tymi wszystkimi zapięciami do rana.
– Poradzisz sobie. Znam cię i wiem, że jeśli czegoś pragniesz, nic nie jest w stanie cię powstrzymać.
Zanim dokończyłam zdanie, poczułam jego gorące wargi na swoich. Namiętny, gorący pocałunek sprawił, że zawirowało mi w głowie. Zatraciłam się w jego objęciach, kolejny raz…
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Katarzyna Wciorka, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: © Michał Grosicki
Zdjęcie na okładce: © kiuikson / shutterstock
© nalinn / freepick
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-702-9
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.