Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1 września 1939 roku Stefania Knapczyk zaczyna rodzić swoją pierwszą córkę, a dzień później niemieckie samoloty zrzucają kilkadziesiąt bomb na niewielką zagórzańską wieś, w której mieszka z mężem Franciszkiem.
Od tego momentu życie Knapczyków oraz innych mieszkańców zmienia się diametralnie.
Bardzo szybko muszą się odnaleźć w strasznej, wojennej rzeczywistości.
Jakie decyzje będą musieli podjąć i jak wpłyną one na ich życie pod niemiecką okupacją i okrutnymi rządami burmistrza Golba w latach 1939-1945 ?
***
To wzruszająca i budząca wiele emocji powieść o Stefanii, jej pięknej miłości, prawdziwej przyjaźni, wielkich wyzwaniach, trudnych wyborach i ogromnym poswięceniu dla dobra swoich dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 93
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agata Pakuła
„Stefania i wojna”
© Agata Pakuła 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Agata Pakuła
Redakcja i korekta: Jowita Kostrzewa
Projekt okładki: Magdalena Batko – Tak się składa
Skład i konwersja: Szymon Bolek
ISBN 978-83-971495-1-9
Wydawca:
AgataWydaje25-017 Kielceul. Paderewskiego 8/6e-mail: [email protected]
Druk:
TOTEM.COM.PL Sp. z o.o.
Truizmem jest stwierdzenie, że kobiety są wyjątkowe,
ponieważ one naprawdę takie są.
Dzielne, rozważne, gotowe do poświęceń.
Ewa Ornacka, Piotr Pytlakowski „Wojny kobiet”
Dzień 1 września 1939 roku Stefania i Franciszek Knapczyk zapamiętają do końca życia. Tego dnia, parę minut po godzinie dwunastej, zaczął się poród pierwszej córki Knapczyków. Stefania, ubrana w cienką koszulkę zakrywającą brzuch, leżała na łóżku w sypialni, która była ostatnim z trzech przechodnich pomieszczeń w ich domu. Okno, które wychodziło na główną ulicę wsi, było szeroko otwarte, ponieważ w pokoju brakowało powietrza i rodząca mogła w każdej chwili zasłabnąć. Stanisława Wróbel, dla znajomych po prostu Stasia, siedziała przy Stefanii, trzymając ją za rękę.
– Kochana, przyniosę ci coś do picia – zaproponowała, widząc spierzchnięte usta przyjaciółki.
– Nie trzeba, zostań przy mnie, aż Franek wróci z lekarzem. Boję się, że coś pójdzie nie tak.
– Nie bój się, lekarz będzie wiedział, co robić. Zostanę tak długo, jak będziesz chciała – powiedziała Stasia i pogłaskała przyjaciółkę delikatnie po głowie.
Chwilę wcześniej Franciszek wybiegł z domu w kierunku plebanii, gdzie zawsze był jeden dyżurujący lekarz. Po drodze zauważył, że miejscowi biegają w popłochu i krzyczą: „wojna, wojna”. Na początku nie rozumiał ich słów, ale gdy wreszcie dotarło do niego, co mówią, zatrzymał się całkowicie skołowany i nie wiedział, co ma dalej robić. Do plebanii zostało mu dosłownie parę kroków, jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie był w stanie się poruszyć.
– Ludzie, co wy mówicie? – spytał trzech nieznajomych mężczyzn.
– Nie słuchałeś radia? Zaczęła się wojna, wojska niemieckie przekroczyły granicę Polski i ostrzeliwują nasze miasta! – wykrzyczeli.
– Co?! To nie może być prawda! Coś wam się pomieszało.
– My tam wiemy, co słyszeliśmy – odpowiedzieli i pobiegli przed siebie.
W tym momencie całe dotychczasowe życie przeleciało Franciszkowi przed oczami. Miał piękną, 21-letnią żonę Stefanię, która zaraz miała urodzić ich pierwsze dziecko. Był od niej starszy pięć lat, więc otaczał ją należytą opieką. Mieszkali w niedużym, piętrowym domu w centrum wsi Mszana Dolna. To urokliwa, mała wieś położona pomiędzy dwiema górami: Lubogoszczą i Śnieżnicą. Góry nie należały do bardzo wysokich. Były pięknie pokryte lasami, głównie świerkami, bukami oraz jodłami, z mnóstwem wąwozów, przez które płynęły bystre potoki, a także z polanami, gdzie pasły się stada owiec.
Najbliżej wsi wznosiło się wzgórze Grunwald, na które Franek i Stefa nieraz razem wchodzili. Od głównej drogi, przy której stał ich dom, odchodziła mniejsza prowadząca do plebanii i kościoła parafialnego, który majestatycznie górował nad budynkami. Mieszkańcy Mszany Dolnej spotykali się na malutkim rynku położonym zaraz za kościołem. Miejsce to tętniło życiem, szczególnie po niedzielnych mszach świętych, ponieważ nikt nie chciał od razu wracać do domowych obowiązków. Dzieci bawiły się beztrosko, kobiety siedziały na drewnianych ławeczkach i pilnowały, żeby dzieciom nic złego się nie stało, a mężczyźni, paląc fajki, rozmawiali o tym, co ważnego wydarzyło się w minionym tygodniu w ich małej społeczności.
Ukochana Franciszka była drobną, szczupłą kobietą, miała niecałe 160 wzrostu, niebieskie oczy i długie jasne włosy, które zawsze zaplatała w warkocze. W ciąży trochę przytyła, ale Frankowi wcale to nie przeszkadzało. Żartował, że teraz wygląda jak prawdziwa kobieta. Sam był wysoki, miał 180 cm wzrostu, dobrze zbudowany z burzą gęstych, ciemnych włosów. Jego błękitne oczy zawsze patrzyły na żonę z wielką miłością.
Zakochał się w młodziutkiej dziewczynie od pierwszego wejrzenia. Pierwszy raz zobaczył ją latem 1937 roku na plebanii, gdy przyjechała w odwiedziny do swojego wuja. Ubrana była w różową sukienkę zakrywającą ramiona i kolana, we włosy miała wpięte prawdziwe bławatki. Od tego momentu, gdy tylko miał czas, spacerował drogą prowadzącą do kościoła, mając nadzieję, że spotka jasnowłosą piękność. Los chciał, że spotykali się tego lata bardzo często. Ławeczka na rynku stała się ich ulubionym miejscem. Godzinami rozmawiali, patrząc sobie w oczy. Niewinnie trzymali się za ręce i nie zważali, że obok przechodzą ludzie, którzy bacznie im się przyglądali.
Rok później Stefania i Franciszek składali przysięgę małżeńską w kościele parafialnym im. Michała Archanioła w Mszanie Dolnej. Ślubu udzielał im wuj panny młodej i proboszcz parafii, Kazimierz Bulak, który zadbał także o to, żeby nowożeńcy ubrani byli w przepiękne, zagórzańskie stroje ludowe, charakterystyczne dla tego regionu.
Franciszek prezentował się bardzo dostojnie w brązowym płaszczu, zwanym hazuka, uszytym ze specjalnego sukna, w białych spodniach, które miały specjalne rozcięcia, ozdobionych ornamentem hafciarskim parzenicą oraz w białej koszuli, na którą założył krótki, biały serdak bez rękawów, ze skór owczych. Obuwie zwane kierpcami przytrzymywane było na nogach specjalnymi rzemieniami, a głowę pana młodego okrywał kłobuk, filcowy kapelusz.
Stefania wyglądała jak prawdziwa zagórzańska góralka, mimo że wcale nią nie była, ponieważ pochodziła z Królówki, małej wsi koło Nowego Wiśnicza. Lniana, biała koszula z pięknie zdobionym kołnierzem dodawała szyku aksamitnemu, czarnemu gorsetowi, na którym mieniły się kolorowe kwiaty. Góra stroju pięknie komponowała się z płócienną, białą spódnicą, dołem haftowaną, pod którą była druga spódnica z farbowanego lnu. Na głowie miała wianek z białych róż, a włosy splecione w warkocz i upięte w kok. Całość zdobiły duże korale w kolorze czerwonym, a nogi kierpce. Po ceremonii ślubnej wszyscy goście udali się na przyjęcie weselne do Domu Ludowego im. Władysława Orkana, który znajdował się niedaleko kościoła. Stoły były zastawione jedzeniem przygotowanym z pomocą paru kobiet przez gosposię proboszcza. Najbardziej smakował weselnikom mięsny gulasz oraz kapusta z grochem. Do tańca przygrywała miejscowa orkiestra.
Po dłuższej chwili Franek otrząsnął się ze wspomnień i skupił się na rzeczywistości. Uświadomił sobie, że musi się upewnić, czy naprawdę wybuchła wojna. Nie mógł pozwolić, by coś stało się jego ukochanej i ich nienarodzonemu dziecku. W końcu pobiegł co sił na plebanię.
Gdy otworzył wielkie, masywne drzwi, usłyszał dobiegający z daleka głos. Echo odbijające się od grubych murów doprowadziło Franciszka korytarzem wprost przed prywatny pokój proboszcza. Nacisnął delikatnie klamkę, drzwi się uchyliły i zobaczył klęczącego, i modlącego się wikarego Wojciecha. Cicho i powoli wszedł do środka.
– „Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus…” – mówił ze łzami w oczach wikary, a proboszcz, stojąc, trzymał go za głowę i również się modlił.
– Jednak to prawda, co słyszałem na ulicy – łamiącym się głosem powiedział Franek.
Proboszcz puścił głowę wikarego i podbiegł do niego. Przytulił tak mocno, że Franek poczuł niemal wszystkie jego żebra.
– Mój drogi, zaczęło się piekło na ziemi. Hitler zaatakował nasz kraj – powiedział.
– Miałem nadzieję, że to nieprawda.
Łzy pociekły Frankowi po policzku.
– Przetrwamy to, musimy – rzekł stanowczo proboszcz. – Co ze Stefanią, rodzi już?
– Właśnie się zaczęło i… i… przy… przybiegłem na plebanię po… po… lekarza – odpowiedział Franciszek, szlochając.
– Lekarza nie ma, został w domu przy ciężko chorej żonie. Ma bardzo wysoką gorączkę. Musicie dać sobie radę sami.
– Przy Stefanii jest jej przyjaciółka.
– To pomoże wam. Z Bogiem, biegnij do domu – proboszcz przytulił Franka jeszcze raz na pożegnanie – i pamiętaj, gdy Niemcy przyjdą do Mszany Dolnej, jak najprędzej przyjdźcie z dzieckiem na plebanię. Tutaj będzie bezpieczni.
Franciszek biegł w stronę domu, wycierając cieknące po policzkach łzy. Nie miał pojęcia, jak przekazać rodzącej żonie tę straszną wiadomość, która, jak się z czasem okaże, zmieni nieodwracalnie ich dotychczasowe życie.
Było już późne popołudnie, gdy Franek wrócił z plebanii do domu. Po cichu otworzył drzwi i wszedł na górę, do kuchni. Stefania leżała w ostatnim pokoju, ale doskonale słyszał głos rodzącej żony.
Nagle w progu stanęła Stasia. Widać było zdenerwowanie na jej twarzy.
– Przyprowadziłeś lekarza? – spytała z nadzieją w głosie.
– Niestety nie. Nie było go na plebanii, musiał zająć się ciężko chorą żoną – wyszeptał tak, żeby żona nie usłyszała.
– Co my teraz zrobimy? Przecież ja nigdy nie przyjmowałam porodu!
– Dasz radę, jesteś przecież kobietą. Wierzę w ciebie. – powiedział i przytulił ją mocno.
– Płakałeś? – spytała, gdy zauważyła na policzku parę łez.
– Stasiu, muszę powiedzieć ci coś strasznego – zaczął. – Wybuchła wojna, Hitler zaatakował nasz kraj.
Słysząc te słowa, kobieta zrobiła się biała jak papier. Franek zdążył w ostatniej chwili ją złapać, ponieważ zaczęła osuwać się na ziemię. Widząc reakcję Stasi, postanowił, że nie powie o tym Stefanii, dopóki nie urodzi.
Stanisława Wróbel była jedyną przyjaciółką Stefanii. Poznały się, gdy Stefa przyjechała pierwszy raz do wuja na plebanię. Stasia często tam przychodziła, ponieważ przynosiła lekarstwa, bandaże, plastry i inne rzeczy potrzebne przy udzielaniu pierwszej pomocy. Była starsza o trzy lata i wyższa od przyjaciółki o dwie głowy. Duże brązowe oczy, typowa męska fryzura z grzywką oraz specyficzny styl ubierania sprawiały, że mężczyźni w ogóle się nią nie interesowali. Postrzegali ją jako niedostępną, trochę zarozumiałą chłopczycę. Dlatego cały swój wolny czas spędzała z przyjaciółką.
Mieszkała w dwupiętrowej kamienicy, dwa razy większej od stojącego naprzeciwko domu Knapczyków. Okno jej pokoju wychodziło na ulicę, więc wieczorami porozumiewały się znakami świetlnymi wysyłanymi za pomocą lampek nocnych. Wypracowały swój tajny kod, którego nikt nie był w stanie rozszyfrować. Na parterze kamienicy znajdowała się mała apteka, którą Stasia prowadziła wraz z apodyktycznym ojcem. Każdego dnia miała do wykonania określone zadania. Gdy tego nie zrobiła, czekała ją surowa kara. Mama zajmowała się domem i nie miała wstępu do apteki.
– Co robicie w kuchni, gdzie ten lekarz? – zawołała z pokoju zniecierpliwiona Stefa.
– Już idziemy, kochana – odpowiedział Franek, po czym weszli obydwoje do sypialni.
Od razu wiedziała, że coś jest nie tak, ponieważ ich blade twarze zdradzały wszystko.
– Lekarz przyjdzie trochę później, teraz musimy dać sobie radę sami – skłamał.
– Kiedy „później”? – dopytywała.
– Później, nie martw się. Jesteśmy przy tobie – uspokajał ją mąż.
To było bardzo długie popołudnie i noc. Stefania rodziła aż do północy. Franciszek trzymał ją prawie cały czas za rękę i głaskał po mokrej od potu głowie. Co jakiś czas wychodził przed dom zaczerpnąć świeżego powietrza, ponieważ w pokoju było bardzo gorąco. Stasia w razie potrzeby zmieniała zimne kompresy, które kładła na czoło przyjaciółki, oraz prześcieradło, gdy było już bardzo mokre. Parę razy musiała biec do apteki, gdy kompresy się kończyły. Nie podobało się to ojcu Stasi, bał się, że córka wyniesie cały zapas towaru. Jednak ona nie zważała na to, liczyła się tylko pomoc rodzącej przyjaciółce. Dbała także o to, żeby przez cały poród Stefa była odpowiednio nawodniona. Dosłownie wlewała wodę prosto do jej ust, ponieważ rodząca nie chciała w ogóle pić.
Dziesięć minut po północy, 2 września 1939 roku, Franek przeciął pępowinę u swojej nowo narodzonej córki. Stasia umyła ją w łazience, zawinęła w pieluszkę i położyła na piersi Stefanii.
– Witaj na świecie, moja mała dziewczynko – powiedziała cichym i wyczerpanym głosem.
– Dzień dobry, moja królewno – dodał szczęśliwy ojciec, całując jednocześnie żonę w czoło.
Obydwoje patrzyli na córeczkę, nie wierząc, że jest już z nimi. Była drobna, ale głosik miała już bardzo donośny. Sąsiedzi tej nocy usłyszeli, że u Knapczyków powiększyła się rodzina. Stefania całkiem zapomniała, że lekarz nie pojawił się w ich domu. Obecność najbliższych jej osób sprawiła, że czuła się bezpiecznie i wiedziała, że nic złego jej się nie stanie.
– Jak dacie na imię waszej córeczce? – spytała Stasia.
– Właśnie, jak damy jej na imię? – Franek spojrzał na żonę.
– Bogusława – wyszeptała Stefa, patrząc na córeczkę. – Bóg sprawił, że szczęśliwie przyszła na świat.
– To prawda, najdroższa.
– Piękne imię, Bogusława. – Przyjaciółka wypowiedziała je tak dostojnie, że Stefa była pewna dobrego wyboru imienia.
Około pierwszej w nocy Stasia wróciła do swojego domu, od razu położyła się do łóżka i zasnęła. Tymczasem młoda mama nie zmrużyła oka tej nocy. Malutka Bogumiła była taka głodna, że niemal cały czas jadła. Franciszek ze zmęczenia zasnął nad ranem. Trochę pochrapywał, co wywołało zainteresowanie jego córeczki. Z zaciekawieniem nasłuchiwała nowych, nieznanych dotąd dźwięków.