Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Konsul Tomek przybywa do polskiej placówki dyplomatycznej w Omanie i z miejsca zostaje wplątany w sieć intryg i tajemniczych wydarzeń. Romanse, zazdrość, rywalizacja… Losy trzech kobiet, które dzieli wiek i doświadczenie, niespodziewanie krzyżują się, a każda z nich pragnie, by Tomek wyciągnął do niej pomocną dłoń. Jakie pułapki czyhają na młodą polską absolwentkę londyńskiej uczelni, która dostała intratną pracę w Maskacie? Dlaczego piękna żona ambasadora będzie potrzebować wsparcia konsula i przebojowej dziennikarki? Czy handel żywym towarem kwitnie nawet w takim statecznym kraju jak Oman?
Akcja powieści toczy się w trudnym i niebezpiecznym okresie arabskiej wiosny, która ogarnęła kraje muzułmańskie, niejednokrotnie czyniąc w nich straszliwe spustoszenie. Powieść „Sultan, moja miłość” jest oparta na osobistych przeżyciach autora.
„Sultan, moja miłość” to trzecia część serii „Kulisy zakazanych związków” autorstwa Igora Kaczmarczyka po „Islamskim fatum” i „We władzy szejka”.
Igor Kaczmarczyk – absolwent arabistyki na UJ oraz stosunków międzynarodowych i współczesnej dyplomacji na UW. Pracował jako tłumacz języka arabskiego w firmach eksportowych w Libii, a następnie dyplomata w polskich placówkach w Trypolisie, Rijadzie i Dżakarcie w funkcji konsula RP oraz radcy politycznego i radcy ekonomicznego. Długoletni zastępca szefów placówek. Mieszkał ponad dwadzieścia pięć lat w krajach muzułmańskich, w tym w Libii i Arabii Saudyjskiej, a następnie w Indonezji. W 2018 roku zakończył dyplomatyczną karierę i wrócił do Polski.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Copyright © Igor Kaczmarczyk, 2024
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Zdjęcia na okładce
Archiwum M. Banachowicz
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8391-512-8
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Kochanemu Tacie Alkowi
z podziękowaniem za dobre życie
Wszystkie postaci występujące w powieści i przedstawione wydarzenia są otoczone kokonem literackiej fikcji. Zbieżność osób lub wydarzeń jest przypadkowa. Losy osób publicznych lub postaci historycznych zostały zbeletryzowane na potrzeby fabuły.
List z dna morza
Jeśli jesteś moim przyjacielem,
Pomóż mi uwolnić się od ciebie.
Jeśli jesteś moim uzdrowicielem,
Wylecz mnie z obsesji do ciebie.
Gdybym wiedział, że miłość jest tak niebezpieczna,
Nigdy bym się nie zakochał.
Gdybym wiedział, że morze jest tak głębokie,
Nigdy bym nie wypływał.
Nizar Kabbani1
1 Tłum. Igor Kaczmarczyk. Nizar Taufik Kabbani (1923–1998) – syryjski dyplomata, poeta i publicysta. Jest jednym z najbardziej cenionych poetów współczesnych w świecie arabskim.
OD AUTORA
Akcja kolejnej części serii Kulisy zakazanych związków – Sultan, moja miłość – dzieje się podczas trudnej i niebezpiecznej arabskiej wiosny, która ogarnęła kraje muzułmańskie. Konsekwencją tych protestów społecznych w wielu państwach były represje ze strony władz. Konsul Tomek przybywa w tym czasie do polskiej placówki dyplomatycznej w Omanie i z miejsca zostaje wplątany w sieć intryg i tajemniczych wydarzeń. Losy trzech kobiet, które różnią wiek, doświadczenie i charakter pobytu w tym kraju, niespodziewanie krzyżują się, a każda z nich pragnie, by Tomek wyciągnął do niej pomocną dłoń. Czy konsul zdoła obronić je przed demonami? Jakie pułapki czyhają na młodą polską absolwentkę londyńskiej uczelni, która dostała intratną pracę w Maskacie? Dlaczego stateczna żona ambasadora będzie potrzebować wsparcia konsula i upartej dziennikarki, która bezwzględnie zwalcza seksizm, hamujący jej karierę, oraz przemoc domową? Czy handel żywym towarem kwitnie nawet w takim spokojnym kraju jak Oman? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie na kartach mojej powieści.
Dodatkowego posmaczku tej historii dodają realia ukazujące, jak sułtan Kabus bin Said Al Said radził sobie z falą niezadowolenia społecznego. Czy faktycznie był takim postępowym dobrodziejem, jak się go przedstawia we wszystkich źródłach? A może jedynie oświeconym dyktatorem, który wraz z rodziną i uprzywilejowanymi członkami społeczeństwa pławił się w luksusie, a swoich oponentów pozbywał się w dyskretny sposób?
W dużej mierze powieść Sultan, moja miłość opieram na własnych przeżyciach i zawodowych doświadczeniach, zdobytych w trakcie częstych misji konsularnych, jakie odbyłem w czasie arabskiej wiosny do Maskatu. Przedstawiłem tutaj wiele faktów, których nie znajdzie się w internecie, gdyż niewiele wiarygodnych informacji mogło się wtedy przedostać do opinii publicznej, gdyż sułtanat całkowicie zlikwidował niezależne media, a nielicznych krnąbrnych dziennikarzy i blogerów skazał na wieloletnie kary więzienia.
Zachęcam do przeczytania kolejnych zmagań Tomka z przeciwnościami losu. A pewne niepowiązane wypadki, które w efekcie wywołują lawinę następujących po sobie dramatycznych zdarzeń, czynią tę historię wyjątkową i stanowią skarbnicę wiedzy dla miłośników Orientu.
PROLOG
Lekka bryza delikatnie pieściła jej twarz, a bezchmurna noc z półksiężycem na niebie, takim samym, jaki widnieje na kopułach meczetów, czarowała zmysły. Spoglądała na gwiazdy z górnego pokładu ekskluzywnego motorowego jachtu, leniwie kołyszącego się przy pirsie portu w Maskacie w Omanie. Chciała umrzeć, choć z dołu dochodziły ją rozbawione głosy gości, figlarne śmiechy kobiet i gardłowe pohukiwania wtórujących im mężczyzn. Zbliżyła się do relingu i szybko rzuciła okiem na towarzystwo, w którym przeważali Arabowie w śnieżnobiałych eleganckich tobach2 i markowych klubowych garniturach, a białe dziewczyny, jak gwiazdy filmowe lub top modelki w bardzo młodym wieku, można było policzyć na palcach jednej ręki. Przeważały orientalne piękności z Maroka, Algierii czy nawet Indii lub Tajlandii, lecz zapewne organizatorzy imprezy zatrudnili je jako panie do towarzystwa. Przeczesała tłum spojrzeniem, szukając wybranka swego serca. Nigdzie go nie było. Sultan, mój kochany, dlaczego mnie do tego zmuszasz? Nigdy nikogo nie darzyłam tak wielką miłością! Jak mogłeś tak perfidnie mnie wykorzystać? Nadal czuła obrzydliwy smród potu bijący od mężczyzny, którego jej przedstawił i zapewne wkrótce przyprowadzi do jej kabiny, by po chwili ulotnić się pod byle pretekstem. Zostawi ją na pastwę tego obleśnego typa, który będzie sapać i charczeć, bezczeszcząc jej ciało. Po wszystkim wyjdzie bez słowa, a ona znów poczuje się brudna i pohańbiona. W tej chwili niczego bardziej nie pragnęła, niż rzucić się w odmęty fal i zniknąć bez śladu. Ale nie zrobiła tego – czarna nieprzenikniona głębia zbyt ją przerażała. Serce w jej młodej piersi biło jak oszalałe, coraz szybciej łapała oddech, a wzbierające łzy dławiły ją w gardle. Skierowała się do wąskich schodków i pobiegła do przydzielonej jej kabiny. Postanowiła rozegrać to po swojemu. Fiolka propranololu zapita whisky zrobiła swoje. Jak przez mgłę widziała przestraszoną twarz nagle zatroskanego Sultana. Pochylony nad nią krzyczał:
– Habibti3, co ty zrobiłaś najlepszego?!
Wokół niej biegali jacyś ludzie i pojawił się ktoś w białym kitlu. Kiedy odleciała na dobre, nie słyszała już nawet sygnału karetki, która wiozła ją do szpitala.
Stopniowo wracała jej świadomość. Usiłowała ruszyć ręką, lecz mocne rzemienie na to nie pozwalały. Leżała przytwierdzona do metalowego łóżka na kółkach, które windą sunęło w górę. Uchyliła powieki i zobaczyła dwóch rosłych pielęgniarzy, którzy ją eskortowali. Chciała zapytać, gdzie się znajduje i co się dzieje, lecz rurka w jej ustach powodowała, że wydała z siebie jedynie niezrozumiały bełkot. Winda zatrzymała się, a gdy drzwi się rozsunęły, jej nozdrza zaatakował ostry zapach septyków i mocny odór chloru. Sanitariusze wypchnęli łóżko i powoli toczyli je korytarzem. W jej uszy wbijał się skrzyp rozchwierutanych kółek ślizgających się po linoleum, a oczy łzawiły od ostrego światła brzęczących neonówek przytwierdzonych do sufitu.
– Muhammad, wiesz, kto to jest? – spytał kolegę sanitariusz w białym kitlu z twarzą okoloną bujną brodą.
– Nie jestem pewien. Chyba jakaś szarmuta bulandia4.
Ostro skręcili w prawo i wjechali do małego pomieszczenia bez okien. Jeden z mężczyzn bezpardonowo wyciągnął jej z gardła rurkę intubacyjną, z której spłynęła gęsta ślina, a drugi rozpiął pasy. Bez słowa ułożyli ją na łóżku z nieskazitelnie białym prześcieradłem. Przygasili lampy i opuścili salkę, zamykając za sobą drzwi z małą szybką, przez którą przebijała poświata z korytarza.
Gdy usiłowała się poruszyć, wszystko zawirowało jej przed oczami, więc szybko je zamknęła. Przez głowę przelatywały jej mgliste wspomnienia. Jeszcze dwa miesiące temu była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Jej Sultan wydawał się darem niebios. Jakże szybko omamiona jego miłością wpadła w sidła i stała się bezwolną zabawką w rękach bezwzględnego szefa służb bezpieczeństwa, który rządził wszystkimi. Nikt nie potrafił mu się przeciwstawić, Sultan również, a tym bardziej ona. Świadomość, że dała się zwabić w pułapkę, była torturą nie do zniesienia. Pozbawiona woli walki, wiedziała, co musi zrobić, by wreszcie przestać cierpieć. Przerażona myślą o skoku w morze, podjęła inną, wydawałoby się równie skuteczną, decyzję. Nie do końca jej się udało.
Pomimo płukania żołądka nadal miała w organizmie alkohol i resztki rozpuszczonego leku, które musiały jeszcze działać, gdyż znów zapadła w bezdenną głębię. Nie wiedziała, jak długo znajdowała się w tym stanie. Gdy znów się przebudziła, zaniepokojona rozejrzała się wokół. Pokój był prawie pusty. Gładkie ściany pozbawione były kontaktów, dekoracyjnego obrazka lub półki, a łóżko, na którym leżała, było jedynym meblem. Przykryta białym pledem, miała na sobie jedynie zimną szpitalną koszulę z rozcięciem na plecach. Spróbowała się podnieść, lecz chociaż nie miała już krępujących pasów, nadal nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Przez jej ciało przechodziły dreszcze, a nogi i ręce leżały bezwładnie jak u szmacianej lalki. Spojrzała na wąską szybkę w drzwiach, która oddzielała ją od świata zewnętrznego, a zarazem łączyła z nim, uświadamiając pacjentce kliniki psychiatrycznej, że takowy w ogóle istnieje. Muszę koniecznie skontaktować się z konsulem – podpowiadał jej powoli budzący się do życia instynkt samozachowawczy, po czym znów pogrążyła się w nicości.
2 Toba – męska, arabska biała szata zakrywająca ręce i sięgająca kostek.
3Habibti – ukochana, moja ukochana.
4Szarmuta bulandia – polska prostytutka.
ROZDZIAŁ 1
PODRÓŻ DO MASKATU
Lotnisko w Dubaju zawsze wprawiało mnie w stan ekscytacji. Serce biło mi szybciej, a na plecach czułem gęsią skórkę. Nie mogłem nasycić się widokiem tysięcy pasażerów zmierzających w różnych kierunkach. Olbrzymia fala ludzka wypełniała po brzegi wszystkie poziomy portu. Ten monstrualny konglomerat metalu i szkła, wyposażony w kilometry ruchomych chodników, setki wind, bezobsługowe metro i handlowo-gastronomiczną infrastrukturę, powinien raczej nazywać się inteligentną oazą dla podróżnych, a nie lotniskiem. Kogóż tam nie było? Liczne grupy Hindusów z kobietami w luźnych kolorowych sari, za którymi podążali Afrykanerzy lub Azjaci, europejscy i amerykańscy turyści wszelkiej maści, począwszy od eleganckich dam i panów w sportowych garniturach, poprzez wycieczki, a na zwykłych trampach z plecakami, dredami i w obszarpanych ubraniach skończywszy. Osobną grupę stanowili biznesmeni z neseserami na zamek szyfrowy, wciąż gadający do mikrofonów podłączonych do smartfonów. Nie wspominając o dostojnie kroczących w białych tobach i ghutrach5 na głowach mieszkańcach Półwyspu Arabskiego, za którymi ciągnął się odurzający zapach orientalnych perfum. Wszyscy ci ludzie pchający wózki z bagażami, ciągnący za sobą rozwrzeszczany przychówek lub pokładowe torby podróżne na kółkach, podążali w sobie tylko wiadomym kierunku. Uwielbiałem przyglądać się temu hałaśliwemu tłumowi zupełnie przez nikogo niezauważony, ot taki bezosobowy turysta, lecący nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd, i wyobrażać sobie, że za chwilę zmienię rezerwację i udam się w najdalszy zakątek świata. Zdawałem jednak sobie sprawę, że to mrzonki, bo trzymałem w garści służbowy bilet kupiony przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych i leciałem z Warszawy do polskiej placówki dyplomatycznej w Omanie. Znalazłem się w tej czarodziejskiej strefie tranzytowej jedynie dlatego, że Emirackie Linie Lotnicze, którymi podróżowałem, oferowały przelot do Maskatu wyłącznie z międzylądowaniem w tym największym lotniczym węźle komunikacyjnym na Bliskim Wschodzie.
Do odlotu miałem jeszcze prawie cztery godziny. Aby zabić czas, postanowiłem znaleźć jakiś niezbyt zatłoczony pub z wygodnymi fotelami. W tym celu najpierw musiałem przejść przez strefę wolnocłową, ozdobioną przyciągającymi oko reklamami świetlnymi produktów najlepszych światowych marek. Pracując w budżetówce, mogłem jedynie podziwiać wystawione francuskie koniaki, rzadkie gatunki win czy najnowszą kolekcję ekskluzywnych perfum. Na iskrzącą się w gablotach biżuterię nawet nie spojrzałem. Z moją śmiesznie niską pensją polskiego dyplomaty stać mnie było zaledwie na zakup papierosów. Niestety, wciąż nie mogłem sobie poradzić z tym nałogiem, choć z nastaniem każdego nowego roku solennie sobie obiecywałem, że tym razem definitywnie go rzucę. Jednak zazwyczaj na noworocznych postanowieniach się kończyło.
Ruszyłem dalej przed siebie, sycąc oczy kapiącym ze wszystkich stron bogactwem. Zatrzymałem się przy salonie Ferrari i z nudów postanowiłem zabawić się w potencjalnego klienta. Zasiadłem za kierownicą wyścigówki dla playboyów w strażackiej czerwieni, zachłannie wdychając fabryczny zapach cudownego autka. Zamieniłem kilka słów z handlowcem i zaopatrzony w jego wizytówkę i katalog ruszyłem w stronę wind. Oszklona kabina jak wielka bańka mydlana majestatycznie sunęła w górę i dawała możliwość ogarnięcia wzrokiem z lotu ptaka tego lotniczego molochu, w którym ruch nie zamiera nawet na chwilę. Ukojenie dawały wodospady płynącej po ścianach wody, które winda mijała na centymetry, a do jej środka wdzierał się wtedy intensywny miarowy szum i zapach orientalnych kadzidełek.
Gdy dotarłem na najwyższą kondygnację, szczęśliwym trafem natknąłem się na klasyczny irlandzki pub z miękkimi skórzanymi fotelami. Żeby nie było wątpliwości co do pochodzenia tego lokalu, nazywał się Murphis, a barman z należytą czcią celebrował wypełnianie szklanki guinnessa jakiemuś klientowi. Mile zaskoczony, że w muzułmańskim kraju mogę wstąpić do baru, którego atmosferę uwielbiałem, zająłem ostatni wolny stolik. Zamówiłem pintę6 guinnessa i pikantne skrzydełka z frytkami, za którymi przepadam. Wkrótce mogłem zanurzyć usta w gęstej kremowej piance i delektować się słodko-gorzkim smakiem napoju w charakterystycznym ciemnym kolorze.
Odgrodzony od reszty lotniska przepierzeniem, na którym wisiały stylowe fotografie w kolorze sepii, przedstawiające sztukę browarnictwa w starym Dublinie, mogłem spokojnie zebrać myśli i przetrawić wydarzenia z ostatniego miesiąca. Dni ciągnęły się w nieskończoność, a ja znów dałem się wrobić w kretyńskie tłumaczenie dla polskiej firmy farmaceutycznej, zamierzającej wejść ze swoją ofertą na rynek arabski. Nie miałem problemu z przekładem tekstów ogólnych, lecz znalezienie arabskiego odpowiednika dla polskiego słownictwa medycznego to była orka na ugorze. Wtedy zadzwonił telefon i usłyszałem głos Hani. Pamiętałem ją jeszcze z mojej pierwszej placówki dyplomatycznej w Trypolisie, gdzie odbywała u mnie staż. Kilka razy zabrałem ją ze sobą na imprezę, gdyż była bardzo sympatyczna i lubiła zabawę. Wydawało mi się wtedy, że coś między nami zaiskrzyło, i raz nawet o mały włos nie poszliśmy do łóżka, ale ostatecznie do niczego nie doszło. Nadal jednak pozostawaliśmy w przyjaźni, choć od kiedy Hania została dyrektorką biura kadr w MSZ-ecie, nasze kontakty nabrały oficjalnego charakteru.
– Tomku, zapraszam do mojego biura na rozmowę – usłyszałem jej poważny głos, a kiedy ustaliliśmy szczegóły spotkania, natychmiast się rozłączyła.
Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Zachodziłem w głowę, w jakim celu chce mnie widzieć, ale czułem, że to musi być coś ważnego, co ponownie wywróci moje spokojne, byle jakie życie tłumacza do góry nogami.
– Mam dla ciebie propozycję wyjazdu do Maskatu na stanowisko konsula – przystąpiła do rzeczy bez żadnych wstępów, gdy tylko sekretarka postawiła przed nami filiżanki z dymiącą kawą i opuściła gabinet. – To nagła sprawa, bo facet, który tam był konsulem, nieoczekiwanie złożył wypowiedzenie i praktycznie porzucił placówkę.
– Nagłe rezygnacje raczej nie zdarzają się bez powodu – dedukowałem. – Co tak naprawdę się stało? Przecież Polaków jest tam jak na lekarstwo, więc wielkich problemów konsularnych nie miał. Pewnie szef dał mu się we znaki. Kto tam jest ambasadorem?
– Ekscelencja Jerzy Kozak.
– Ten Jerzy Kozak?! – niemal krzyknąłem, bo zła reputacja ciągnęła się za gościem jak smród po gaciach.
– To nie tak, jak myślisz – odpuściła oficjalny ton i zaczęła nieformalne wyjaśnienia. – Stosunki służbowe nie mają tu nic do rzeczy. To raczej problemy sercowe. Ten dezerter zakochał się w jakiejś Afrykance, która zdecydowała się opuścić Oman, więc poleciał za nią jak pies za suką w rui, nie zastanawiając się, że niszczy sobie karierę. – Hania aż posapywała ze złości. – Teraz muszę pilnie wysłać tam kogokolwiek, bo placówka akurat z tym wakatem nie może sprawnie funkcjonować. Dlatego od razu pomyślałam o tobie. Dla takiego zapalonego arabisty jak ty, i to jeszcze z doświadczeniem, to idealna okazja do kolejnej orientalnej przygody, a dla mnie problem z głowy. – O dziwo, uśmiechnęła się serdecznie, więc naprawdę mnie potrzebowała.
– Propozycja jest rzeczywiście kusząca, pani dyrektor – zwróciłem się do niej służbowo, bo spoufalanie się nie za bardzo mi pasowało. – Tylko ten szef mnie niepokoi. Muszę to przemyśleć.
– Oj, Tomeczku, Tomeczku… – powiedziała zatroskanym, niemal matczynym tonem. – Co ja mam z tobą zrobić? Jesteś wspaniałym konsulem, a twoja ostatnia akcja w Jemenie to było mistrzostwo świata. Lecz niesubordynacja i konflikty z przełożonymi nie dają ci wielkich szans na ponowny wyjazd.
– Jak to? – zdziwiłem się. – Przecież mój ostatni szef wystawił mi dobre referencje. Chwalił mnie za nietuzinkowe i zdecydowane działania.
– Nie bądź naiwniakiem – zwróciła się do mnie z ironią. – W prawdziwej opinii wysłanej do centrali szyfrogramem nie zostawił na tobie suchej nitki. Gdyby nie ta niecierpiąca zwłoki sytuacja, nie miałabym szansy przepchnąć twojej kandydatury u dyrektora generalnego.
– A list pochwalny z departamentu konsularnego? – przypomniałem jej o moim kolejnym wyróżnieniu.
– Wiesz co, ten list możesz oprawić w ramki i powiesić sobie w kiblu – zakończyła dobitnie, nie zostawiając mi żadnych złudzeń co do mojej dalszej kariery w ministerstwie.
– Cóż, z tego, co mówisz, wynika, że nie mam wielkiego wyboru…
– Raczej nie. Jeśli się będziesz ociągał, znajdę kogoś innego na to stanowisko. Zresztą wyjazd do Omanu to chyba kusząca propozycja, zwłaszcza dla orientalisty.
– Okej, wchodzę w to. Niech się dzieje wola nieba.
Wszystko było lepsze od ślęczenia nad słownikami i kieratu tłumacza za marne pieniądze.
Od tego momentu moje życie przyspieszyło i w konsekwencji właśnie znalazłem się w irlandzkim pubie na lotnisku w Dubaju i czekałem na przelot do Maskatu.
– Excuse me, may I join you?7 – pytanie zadane z perfekcyjnym brytyjskim przydechem wyrwało mnie z zamyślenia.
Przede mną stała apetyczna dwudziestolatka z dużym biustem w lnianym podróżnym kostiumie. Miała kształtne ciało z długimi nogami i wąską talią, chociaż dla niektórych jej biodra mogły wydawać się zbyt krągłe, a piersi – wielgachne. Ciemny makijaż przy blond włosach, podkreślający duże brązowe oczy, był wyzywający. Dla niejednego mieszkańca Półwyspu Arabskiego stanowiłaby atrakcyjny kąsek.
– Be my guest8 – zgodziłem się bez wahania, gdyż faktycznie pub był pełen podróżnych i nie dałoby się wcisnąć nawet szpilki, a ja w pojedynkę blokowałem cały stolik.
– Widzę, że jest pan Polakiem – stwierdziła, błyskawicznie przechodząc na nasz rodzimy język, kiedy jej wzrok spoczął na rozłożonej przede mną „Gazecie Wyborczej”, którą zawsze przed odlotem kupowałem na Okęciu.
Od razu przypomniałem sobie, że widziałem tę dziewczynę w Warszawie wraz z rodziną odprowadzającą ją do samolotu. Jakiś młodzian co chwilę brał ją w objęcia i nie odstępował na krok. Od czasu do czasu rzucał na nią pełne tęsknoty spojrzenie wiernego psa i wpijał się w jej usta.
– A gdzie pani nauczyła się tak pięknie mówić po angielsku? Jak rodowita Brytyjka! – wyraziłem swój podziw, choć mój angielski też był całkiem poprawny.
– Skończyłam szkołę biznesu w Londynie – pochwaliła się, potrząsając przy tym gęstymi lokami. – Dlatego też dostałam ofertę pracy w Omanie. Mój zwierzchnik opłacił mi nawet podróż w klasie biznes – dodała zarozumiale.
– To co pani robi w pubie, gdzie słono trzeba zapłacić za kufelek piwka, zamiast pić do woli najlepsze trunki i objadać się smakołykami w darmowych poczekalniach dla pasażerów z wyższej półki?
– Tak jak pan uwielbiam guinnessa – uśmiechnęła się, łapczywie pijąc irlandzki browar.
– I wszystko jasne. Nasze spotkanie to niesamowity zbieg okoliczności – zagadałem, chcąc utrzymać miły ton niezobowiązującej pogawędki. – Również lecę do Maskatu do roboty, z tą różnicą, że zatrudniającej mnie firmy nie stać na klasę biznes i zmuszony jestem podróżować ekonomiczną.
– Na pana miejscu grubo bym się zastanawiała nad wyborem takiego pracodawcy – pouczyła mnie głosem mentora znającego od podszewki realia bliskowschodniego rynku zatrudnienia. – Prócz biletów równie ważne są ubezpieczenie medyczne, samochód i koszty zakwaterowania…
– Pani wybaczy, ale już się pożegnam – przerwałem jej obcesowo, gdyż miałem dość wymądrzania się prawie dwa razy młodszej ode mnie gówniary, która zapewne jechała pierwszy raz do pracy na Półwyspie Arabskim. – Chciałbym jeszcze przed odlotem zapalić, a palarnia znajduje się w innym terminalu, więc muszę się pośpieszyć.
Poniekąd było to prawdą, gdyż przez najbliższe pięć godzin miałem być uwięziony w stalowym kadłubie bez możliwości zaspokojenia głodu nikotynowego.
W końcu po długich czterech godzinach nadszedł moment wejścia na pokład. Udałem się zatem do biura tranzytowego linii emirackich po kartę pokładową do Maskatu. Podałem mój dyplomatyczny paszport pracownicy w uniformie emirackiego przewoźnika z bordowym toczkiem na głowie, z którego opadała na ramiona biała chusta, zasłaniająca jej włosy. Zdziwiłem się, czemu tak długo studiuje mój dokument.
– Podnieśliśmy standard pańskiego biletu do klasy biznes – oświadczyła z uśmiechem, wręczając mi wejściówkę.
Trochę zdezorientowany, wkroczyłem do strefy zarezerwowanej dla nadzianych biznesmenów i osób na tyle ceniących wygodę, by zapłacić kilkukrotną wartość zwykłego biletu. Nie był to jednak koniec niespodzianek. Minąłem kilka foteli, na których w pozycji półleżącej mężczyźni w tobach przeglądali kolorowe arabskie magazyny albo prowadzili głośne rozmowy przez smartfony, a gdy stanąłem przed swoim miejscem, nie mogłem uwierzyć własnym oczom – miałem siedzieć obok młodej znajomej z irlandzkiego pubu. Ona także nie kryła zaskoczenia na mój widok.
– Zdaje się, że nie zdążyłem się przedstawić – zagaiłem, gdy stewardesa podała nam kieliszki z szampanem. – Nazywam się Tomasz Skalczyk.
– Joanna Falska – odparła i wzięła mały łyk musującego nektaru bogów. – Czyżby pański szef w ostatniej chwili dopłacił za wyższy poziom pańskiej podróży? Niech pan zaspokoi moją ciekawość. Jaka firma pana zatrudnia?
– Jestem konsulem i lecę do pracy w polskiej ambasadzie w Maskacie – zakomunikowałem z nutką dumy. – Nie sądzę, żeby MSZ miał coś wspólnego z moim upgrade’em9. Możliwe, że po prostu linie lotnicze musiały wyważyć samolot, bo ludzi tutaj jak na lekarstwo, a w ekonomicznej klasie jak zawsze panuje tłok – szczerze wyjaśniłem. – A pani z kim podpisała kontrakt?
– Po ukończeniu koledżu w Londynie złożyłam papiery w agencji rekrutacyjnej Drax i z miejsca otrzymałam ofertę pracy w omańskim biurze inwestycji zagranicznych Ofia.
– Tak po prostu? Czy nie jest pani za młoda i zbyt mało doświadczona, żeby dostać angaż w takiej firmie, i to na Bliskim Wschodzie? – zdziwiłem się.
– Człowiek, który prowadził ze mną rozmowę, był niezwykle sympatyczny i chyba wpadłam mu w oko – relacjonowała zafascynowana czekającą ją przygodą. – Z miejsca zajął się wszystkimi formalnościami, nawet o wizę nie musiałam się martwić. Zrobił mi kilka zdjęć i dał odpowiednie formularze do podpisania. Moja kandydatura tak im spasowała, że zadzwonili do mnie zaraz następnego dnia i naciskali, żebym jak najszybciej przyleciała.
– Nie martwi się pani, czy sobie poradzi? W końcu inwestycje zagraniczne to dość odpowiedzialna działka.
Coś mi w tym błyskawicznym zatrudnieniu mocno śmierdziało.
– Toni, który mnie zrekrutował – referowała ze szczęściem wymalowanym na młodzieńczej buźce – od razu mnie uspokoił i zapewnił, że będę pracować pod okiem kogoś z odpowiednim stażem i na pewno na początek dostanę jakieś proste zlecenia biurowe.
W tym momencie silniki weszły na najwyższe obroty i samolot zaczął nabierać rozpędu, wgniatając wszystkich w siedzenia. Start jest dla mnie najgroźniejszym momentem lotu, zwłaszcza kiedy wszystko wibruje i wydaje dziwne dźwięki, jakby maszyna za chwilę miała się rozlecieć i runąć w dół. Dlatego siedziałem spięty i bałem się nawet głębiej odetchnąć. Dopiero gdy osiągnęliśmy właściwą wysokość, wszystko się uspokoiło i zapadła cisza. Stewardesy błyskawicznie wytoczyły wózki z napojami i rozpoczęły obsługę zamożnych klientów. Dziewczyn było tyle, że każdy ani się obejrzał, a już miał opakowanie z krakersami i solonymi orzeszkami w ręce, a do przejrzenia wydrukowane menu. Byłem mile zaskoczony, że w odróżnieniu od klasy ekonomicznej mam prawo wyboru potraw, win i innych napoi, a na dokładkę są one serwowane na porcelanie i w szklanych kieliszkach, a sztućce są z nierdzewnej stali. Zero plastiku.
– Co pan bierze na przystawkę? – Asia mimo pozy bywalczyni była trochę zagubiona. – Można zamówić i polędwicę wołową, i łososia? – chichrała jak nastolatka i teraz wydawała mi się całkiem sympatyczna.
– Chyba albo-albo – domyślałem się. – Jest jeszcze opcja wegetariańska, a nawet wegańska.
– Kosmos, no nie? – zachwycała się.
– Myślę, że ryba na pierwsze, a stek na drugie to będzie trafna decyzja.
– A na deser? Uwielbiam słodkie – dociekała dziewczyna.
– To weź, moje dziecko, tort Sachera, a ja skuszę się na deskę serów. Podzielę się z tobą – zaoferowałem.
– Asia jestem.
Uderzyła szkłem w mój kieliszek, kiedy stewardesa napełniła je znakomitym portugalskim winem.
– Tomek. Bardzo mi miło.
– Och, trochę się denerwuję tą pracą. Jakby co, to mogę liczyć na wsparcie? Pan jest… Jesteś – poprawiła się – taki sympatyczny i dojrzały.
– Wszystko będzie dobrze. Wymienimy się numerami telefonów.
Kiedy najedliśmy się po korek i osuszyliśmy sporo znakomitego wina, pilot przygasił światła. Było już późno i za oknami panował nieprzenikniony mrok. Wtedy opuściła mnie adrenalina i dało o sobie znać zmęczenie wielogodzinną podróżą. Korzystając z udogodnień klasy biznes, rozłożyłem fotel, który zamienił się w wygodne łóżko, zawinąłem w miękki koc, wtuliłem w obleczoną poduszkę i natychmiast uderzyłem w kimono. Spałem kamiennym snem i otworzyłem oczy dopiero wtedy, gdy drobna skośnooka azjatycka stewardesa trąciła mnie lekko w ramię.
– Proszę podnieść siedzenie – poprosiła grzecznie z promiennym uśmiechem na wymalowanych krwistoczerwoną szminką wargach. – Za chwilę podchodzimy do lądowania.
Zafascynowany nocnym widokiem z lotu ptaka rozległego miasta wtopiłem się w iluminator. Autostrady, po których pędziły samochody, wyglądały jak koryta rzek wypełnione feerią płynących świateł. Drapacze chmur, wysokie minarety oraz różnorodne budowle z licznymi neonami stanowiły namiastkę czekających mnie atrakcji. Moje zaaferowanie przerwało silne uderzenie kół o ziemię. Wnętrze samolotu wypełnił wizg hamulców oraz narastający szmer rozmów również podekscytowanych pasażerów. Po krótkim kołowaniu maszyna zatrzymała się przy rękawie dla wysiadających. Zanim się obejrzałem, Joanny już nie było. Pewnie pobiegła do odprawy paszportowej, żeby jak najszybciej opuścić lotnisko. Cóż, młodość, uśmiechnąłem się. Pewnie nie może się doczekać, kiedy zobaczy na własne oczy magiczne miasto i bogatego przystojnego szefa.
Samolot był już prawie pusty, kiedy opuszczałem pokład, żegnany sztucznymi uśmiechami stewardes, życzących mi przyjemnego pobytu w Omanie. Maskat znałem z krótkich delegacji służbowych, a i do ambasady specjalnie mi się nie śpieszyło. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Celebrowałem więc ostatnie chwile wolności i po odprawie paszportowej powoli zmierzałem z bagażami do hali przylotów. Ku mojemu zdziwieniu kierowca już na mnie czekał. Przynajmniej nie muszę się martwić o przewóz, ucieszyłem się, gdyż nie zawsze szło mi tak dobrze.
Wysoki, szczupły Omańczyk w beżowej diszdaszy10 i kummie11 na głowie o popularnym imieniu Ali wylewnie przywitał mnie, ściskając me obie dłonie. Po chwili podążałem za nim na parking, gdzie zostawił służbową toyotę prado. Było grubo po północy i chociaż już jesień, upał nie ustępował, a duszne wilgotne powietrze wdzierało się do płuc, utrudniając oddychanie. Głupio się przyznać, lecz uwielbiałem to doznanie. Wiedziałem, że znów jestem tam, gdzie moje miejsce, tam, gdzie mi najlepiej.
– Nasz samochód jest już niedaleko – poinformował spocony i zziajany Ali, wskazując na stojącego niedaleko terenowca z dyplomatycznymi tablicami rejestracyjnymi.
Gdy przecięliśmy trawnik i zeszliśmy na asfalt, znów zobaczyłem moją młodą rodaczkę. Stała w pobliżu zatoczki, gdzie parkowała wielka limuzyna Lincolna w białym kolorze z winylowym czerwonym dachem. Kierowca pakował jej walizki do pojemnego bagażnika, a niezwykle przystojny mężczyzna w białej męskiej sukni i masarze12 na głowie coś jej wyjaśniał, żywo przy tym gestykulując.
– Znów się spotykamy, Joasiu – uśmiechnąłem się, gdy ich mijałem. – Jaki ten świat mały.
– To polski konsul, pan Tomasz Skalczyk – wyjaśniła zdziwionemu opiekunowi. – Poznaliśmy się w samolocie.
– Miło mi, panie konsulu – przywitał mnie z wymuszoną uprzejmością Omańczyk. – Sultan al-Barhani – przedstawił się i podał wizytówkę z nazwą firmy i wytłoczonym złotą farbą omańskim godłem przedstawiającym chandżar13 oraz skrzyżowane dwa arabskie miecze. – Jestem bezpośrednim przełożonym pani Joanny.
Spojrzałem na gogusia, lustrując go od stóp do głów. Nie wiedzieć czemu, unikał mego wzroku, przez co nie wzbudził mojego zaufania.
– Cieszę się, że moja rodaczka jest pod dobrą opieką – rzuciłem dość wyniośle. – Pewnie jeszcze nieraz się spotkamy. Zwłaszcza że zatrudniacie Polkę – pokrzepiająco uśmiechnąłem się do dziewczyny.
– Nie ma sprawy – burknął nieoczekiwanie podenerwowany Omańczyk. – Pan wybaczy, lecz jest dość późno i musimy jak najszybciej dotrzeć do hotelu. – W eleganckim stylu zbył mnie jak intruza.
Chwilę obserwowałem piękne kształty limuzyny z olbrzymim chromowanym grillem z przodu maski, która szybko zniknęła w otaczającym nas mroku. Smętnie popatrzyłem na leciwą ambasadzką toyotę, którą uruchomił Ali, i udałem się w tym kierunku. Ruszyliśmy i wkrótce dołączyliśmy do ruchu na autostradzie. Za oknem migały ozdobione kolorowymi lampkami palmy rosnące wzdłuż drogi, centra handlowe oświetlone neonowymi arabskimi napisami, a ja nie mogłem skupić się na tym widoku, który zawsze wprawiał mnie w doskonały nastrój. Ciągle miałem przed oczami naiwną twarz Joanny, gdy szczęśliwa wsiadała do wypasionego lincolna, i szelmowskie oblicze atrakcyjnego Omańczyka.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
5 Ghutra – męska kwadratowa chusta w czerwono-białą lub czarno-białą kratę.
6Pinta – półkwarta; jednostka objętości stosowana głównie w Wielkiej Brytanii.
7Excuse me, may I join you? – Przepraszam, czy mogę się dosiąść?
8Be my guest – Proszę bardzo.
9Upgrade – poprawiać, ulepszać, aktualizować; podwyższenie klasy w samolocie.
10 Diszdasza – luźna bawełniana suknia z długimi rękawami, najczęściej biała lub beżowa, noszona przez mężczyzn na Półwyspie Arabskim.
11 Kumma – okrągła bawełniana czapka noszona przez Omańczyków, ozdobiona różnokolorowym haftem z małymi otworami do wentylacji.
12Masar – typowe omańskie nakrycie głowy; chusta zawinięta w formie turbanu, noszona przez mężczyzn na oficjalnych uroczystościach.
13 Chandżar – omański nóż o krótkim obustronnym ostrzu, noszony w zakrzywionej pochwie włożonej za szeroki, bogato inkrustowany pas. Jako symbol narodowy widnieje na królewskim herbie oraz banknotach.