124,90 zł
Świadek nadziei, z nowym wstępem do polskiego wydania, to bestsellerowa biografia papieża, próba opowiedzenia o tym, jaki był Karol Wojtyła, człowiek wezwany do Rzymu „z dalekiego kraju”, który został Janem Pawłem II, kanonizowanym w 2014 roku. George Weigel pokazuje nam, co kształtowało postawę i duchowość papieża oraz decydowało o kierunku jego myśli i działań. To monumentalne dzieło, będące efektem pięciu lat wytężonej pracy badacza. Książka bazuje na rozmowach z przyjaciółmi i współpracownikami ojca świętego, wypowiedziach osobistości z kręgów religijnych, politycznych i artystycznych, a także na archiwalnych dokumentach po raz pierwszy udostępnionych przez Watykan tajnych dokumentach oraz prywatnej korespondencji papieża. Jest to najpełniejsze na świecie, uzupełnione, wydanie międzynarodowego bestsellera. Biografia Jana Pawła II wysoko ceniona jest przez Watykan, powstała za aprobatą papieża i przy jego współudziale.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 2061
Tytuł oryginału
Witness to Hope. The Biography of Pope John Paul II
Copyright © 1999 by George Weigel. All rights reserved
First published in 1999 by HarperCollins
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2024
Przekład wykonali:
RAFAŁŚMIETANA – Przedmowa do nowego wydania
MARIATARNOWSKA – Prolog, Rozdz. 1–6
JADWIGAPIĄTKOWSKA – Rozdz. 7–11, Posłowie
DOMINIKACHYLIŃSKA – Rozdz. 12–15
JACEKILLG – Rozdz. 16–18
RAFAŁŚMIETANA – Rozdz. 19–20, Epilog
Redaktor prowadząca – Justyna Olszewska
Redakcja – JANUSZPONIEWIERSKI
Korekta – Marek Kowalik
Skład i łamanie wersji do druku – Krzysztof Lorczyk OP
Redakcja techniczna – Józefa Kurpisz
Projekt okładki i layoutu – Krzysztof Lorczyk OP
Fotografia na okładce – Levan Ramishvili, Pope John Paul II | flickr.com
(domena publiczna)
Źródła zdjęć i ilustracji – Narodowe Archiwum Cyfrowe, Wikimedia Commons, Unsplash, Flickr
ISBN 978-83-7906-793-0
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I
ul. Kościuszki 99
61-716 Poznań
tel. 61 850 47 52
www.wdrodze.pl
Przygotowanie wersji elektronicznej Epubeum
Tuż po śmierci papieża Jana Pawła II, 2 kwietnia 2005 roku, Henry Kissinger stwierdził w wywiadzie dla stacji NBC News, że trudno byłoby sobie wyobrazić kogoś, kto wywarłby większy wpływ na XX wiek niż polski ksiądz i biskup, który w dniu swojego wyboru w 1978 roku określił sam siebie jako człowieka wezwanego do Rzymu „z dalekiego kraju”. Słowa Kissingera były tym bardziej uderzające, że były sekretarz stanu USA ‒ sam będący znaczącą postacią współczesnej historii ‒ nie miał żadnych religijnych ani filozoficznych związków z życiem, myślą ani działalnością Karola Józefa Wojtyły. Kilkadziesiąt lat później wciąż warto się zastanawiać, co może oznaczać ów niezwykły hołd. Jeśli Jan Paweł II rzeczywiście był symboliczną osobowością XX wieku, dlaczego tak się stało? I jaki był związek między osiągnięciami polskiego papieża ‒ zarówno w Kościele, jak i na świecie ‒ a heroicznością jego cnót uznaną oficjalnie przez Kościół katolicki w chwili kanonizacji jako świętego Jana Pawła II 27 kwietnia 2014 roku?
Podczas rozmowy w papieskim apartamencie w marcu 1996 roku Jan Paweł II wspomniał o próbach opowiedzenia historii jego życia przez poprzednich biografów: „Oni próbują zrozumieć mnie z zewnątrz. Ale mnie można zrozumieć tylko od wewnątrz”. Już wtedy wiedział, że jest postacią historyczną. Podkreślał jednak, że jeżeli ktoś naprawdę chce wiedzieć, co uczyniło go takim, a nie innym człowiekiem, poznać jego samego oraz jego dokonania, powinien odczytywać jego losy tylko od wewnątrz, niejako przez pryzmat jego duszy. W ten oto sposób Jan Paweł II nadawał swojemu życiu właściwy kontekst.
Karol Wojtyła ‒ człowiek, który został Janem Pawłem II ‒ miał głęboko polską duszę nie tylko w sensie osobowości uformowanej przez swoiste doświadczenie związane z przynależnością etniczną, lecz w szerszym znaczeniu odrębności historii i kultury. Przyszedł na świat w 1920 roku, czyli należał do pierwszego pokolenia Polaków urodzonych w niepodległym państwie od końca XVIII wieku, lecz to właśnie losy polskiego narodu pomiędzy usunięciem Polski z mapy Europy w 1795 roku a odzyskaniem niepodległości w 1918 roku okazały się decydujące dla uformowania duszy Jana Pawła II. W ciągu tych 123 lat spędzonych na pustyni ‒ lat, w których słowo „Polska” nie pojawiło się na żadnej mapie Europy ‒ Polska-naród przetrwała wiwisekcję Polski-państwa dzięki swojej kulturze: językowi, literaturze i wierze katolickiej.
Wiek i ćwierć zakorzenionego w kulturze narodowego oporu wobec podporządkowania politycznego, gdy Kościół katolicki pełnił funkcję bezpiecznego depozytariusza polskiej tożsamości, wywarł przemożny wpływ na duszę Karola Wojtyły i zadecydował o kształcie myśli i działań Jana Pawła II. Właśnie to pozwoliło mu dostrzec, że siłą napędową historii nie jest ani polityka, ani ekonomia, lecz kultura, a sercem każdej kultury ‒ jako pojęcia i jako słowa ‒ jest kult, czyli to, co ludzie cenią najwyżej i otaczają czcią. A zatem przekonania religijne i prawdy o niezbywalnej godności każdego ludzkiego życia głoszone współcześnie przez chrześcijaństwo wcale nie straciły na aktualności ‒ wręcz przeciwnie, mogą być dynamiczną, twórczą siłą, nadającą historii bardziej ludzki wymiar. Kiedy 16 października 1978 roku Wojtyła został wybrany papieżem, znaczna część Kościoła katolickiego na Zachodzie zdążyła się już okopać na pozycjach obronnych. Człowiek, który został Janem Pawłem II, potrafił jednak natchnąć wiernych nowym ewangelicznym dynamizmem w przestrzeni publicznej, ponieważ jego duszę ukształtowało inne doświadczenie: doświadczenie Kościoła ‒ nosiciela najbardziej przekonującej wizji potencjału człowieka, jaką mógł zaproponować późnonowoczesny świat.
Karol Wojtyła miał również duszę karmelity. Jego młodzieńcze próby wstąpienia do tego zakonu dwukrotnie się nie powiodły, lecz jego życie duchowe ‒ a nawet całość jego poglądów na kondycję człowieka ‒ głęboko ukształtowały pisma duchowe klasycznych reformatorów karmelitańskich z XVI wieku: św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Ávili. To właśnie ci mistycy nauczyli go, że najważniejsza prawda o historii człowieka znajduje się w Krzyżu Chrystusa: istoty ludzkie osiągają spełnienie (lub, jeśli wolimy, stają się błogosławionymi) nie poprzez afirmację siebie, lecz składając dar z siebie zgodnie z wolą Bożą. W swoich dojrzałych dziełach filozoficznych z czasów, gdy wykładał na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Wojtyła dopracował intelektualnie tę koncepcję i uczynił z „prawa daru”, znanego też jako „prawo samoofiarowania”, podstawę swojej etyki: otrzymaliśmy nasze życie w darze, winniśmy więc uczynić je darem dla innych. Krok ten był jednak możliwy tylko dzięki temu, co zrozumiał już wcześniej. Ofiara życia Jezusa Chrystusa ‒ jak dowiodło Jego zmartwychwstanie do nowej, pełniejszej formy życia ‒ nie była tylko przykładem odrażającego okrucieństwa ani nadaremna, przeciwnie, stała się punktem zwrotnym w historii ludzkości. To właśnie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa zostały objawione i wciąż objawiają się najgłębsze prawdy o przeznaczeniu człowieka. Tutaj, w objęciach posłuszeństwa woli Bożej, istoty ludzkie zyskują prawdziwą wolność. Tutaj znajduje się dowód, że śmierć nie ma ostatniego słowa ani w naszych indywidualnych losach, ani w historii ludzkości. Tutaj tkwi źródło męstwa pomagające przezwyciężać lęk i przeciwstawiać się doczesnej potędze, a nawet ją pokonać.
Karmelitański wymiar bogatej, wielowarstwowej duszy Jana Pawła II pogłębiało coś, co można nazwać maryjnym wymiarem jego życia wewnętrznego: owa głęboka część jego osobowości ukształtowana przez postrzeganie siebie jako duchowego syna Maryi Dziewicy, której opiece zawierzył całe swoje życie i pontyfikat. Dobrze wiadomo, jak wielką czcią Polacy otaczają Maryję Dziewicę ucieleśnioną w wizerunku Czarnej Madonny z Częstochowy. Ten maryjny wymiar duszy Wojtyły nie był jednak po prostu emanacją tradycyjnej, emocjonalnie żywej formy polskiej pobożności. Podczas II wojny światowej, pod wpływem świeckiego mistyka Jana Tyranowskiego i pism teologicznych św. Ludwika Grigniona de Montforta, młody Karol Wojtyła zrozumiał, że prawdziwa chrześcijańska pobożność maryjna jest chrystocentryczna i trynitarna ‒ w historii zbawienia Maryja nie jest jakimś niezależnym „pierwiastkiem” żeńskim, lecz pierwszym świadkiem Chrystusa, swojego Syna. „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”, poucza sługi na uczcie weselnej w Kanie Galilejskiej w drugim rozdziale Ewangelii według Jana. Maryja zawsze wskazuje na swojego syna, a ponieważ Jezus jest zarówno synem Maryi, jak i Synem Bożym, tym gestem wskazuje nam na wielką tajemnicę Trójcy Świętej ‒ Boga, który jest jednocześnie Ojcem, Synem i Duchem Świętym.
Podczas swojego pontyfikatu Jan Paweł II obficie czerpał z maryjnego wymiaru swojej duszy, pogłębiając tradycyjną katolicką pobożność maryjną, nieustannie wskazując na Maryję jako wzór całego chrześcijańskiego uczniostwa. Wypowiedziane przez Maryję „tak” na anielską propozycję, by została matką Boga (Łk 1,38), nadaje ton jej życiu; milczące „tak” Maryi u stóp krzyża, uchwycone tak przejmująco przez Michała Anioła w postaci Piety, potwierdza, że poddanie się woli Bożej nawet w najgłębszym cierpieniu ostatecznie przynosi wyzwolenie.
Tu także ‒ podobnie jak w swojej zorientowanej na krzyż karmelitańskiej duszy ‒ Jan Paweł II rzucał głębokie wyzwanie późnonowoczesnym i postmodernistycznym stwierdzeniom, jakoby skrajna autonomia osobista była najlepszą drogą do szczęścia i pełni człowieczeństwa.
Lecz istniał też dramatyczny wymiar duszy Karola Wojtyły. Gdy był młodym człowiekiem, mającym „obsesję” (jak sam to kiedyś określił) na punkcie teatru, nabył umiejętności, które bardzo mu się przydały jako osobie publicznej ‒ późniejszemu arcybiskupowi krakowskiemu i papieżowi. Co jednak ważniejsze, doświadczenia wyniesione z teatru, zarówno jako aktora, jak i dramaturga, ukształtowały duszę o charakterystycznym spojrzeniu na kondycję człowieka. Zrozumiał, że każdy z nas doświadcza dramatu, ponieważ każdy dzień przeżywamy rozdarci pomiędzy osobą, którą jesteśmy, a tą, którą chcielibyśmy być. Gdy sobie to uświadomimy, pojmiemy, że życie nigdy nie jest nudne ani monotonne ‒ przeniknięte pragnieniem zamknięcia rozziewu pomiędzy tym, kim teraz jesteśmy, a tym, do czego dążymy, jest ono z natury rzeczy pełne dramatyzmu, przygód i dynamizmu. To, co niekiedy nazywamy „dramatem człowieka”, to nie tylko opowieść o wielkich postaciach, zaludniających karty książek historycznych. „Dramat człowieka” to w rzeczywistości duchowe i moralne życie każdej istoty ludzkiej. Papież Jan Paweł II podkreślał, że zadaniem Kościoła i jego duszpasterzy jest towarzyszyć mężczyznom i kobietom w dramacie ich życia, zgłębiać wyjątkowo dramatyczne okoliczności ich losów, proponując miłosierdzie i przebaczenie Chrystusa, gdy sprawy przybiorą zły obrót.
To przekonanie, że całe życie ma strukturę dramatu, a ostatecznym architektem dramatu człowieka jest nikt inny jak Bóg, pomaga wyjaśnić niewytłumaczalny w inny sposób magnetyzm, z jakim Jan Paweł II przyciągał do siebie młodych ludzi na całym świecie. W kulturze, w której schlebianie młodym było na porządku dziennym, Jan Paweł II nie schlebiał, lecz rzucał wyzwanie. Ale ponieważ dawał również jasno do zrozumienia, że on również żył w owym dramatycznym „rozdarciu”, które jest udziałem każdego człowieka, jego wyzwanie brzmiało autentycznie. Nie prosił młodych ludzi o przyjęcie jakiegokolwiek wyzwania, którego on nie przyjął, o podjęcie jakiegokolwiek ryzyka, którego on nie podjął, ani o dźwiganie jakiegokolwiek ciężaru, którego on nie dźwigał. Apelował do nich, aby odważnie kierowali się instynktem heroizmu i szlachetności według prawa przysługującego im z tytułu urodzenia nawet w świecie pełnym grzechu i zła. W jego wypowiedziach wielokrotnie powracał ten sam wątek: Nigdy, przenigdy nie zadowalajcie się niczym pośledniejszym niż duchowa i moralna wielkość, którą łaska Boża czyni możliwą w waszym życiu. A kiedy poniesiecie porażkę ‒ jak my wszyscy ‒ nie obniżajcie poprzeczki. Wstańcie, szukajcie przebaczenia, pojednajcie się z Bogiem i ludźmi, a następnie kontynuujcie tę wielką, dramatyczną przygodę „życia w rozdarciu”. Żyjcie w tych kategoriach, proponował, a nigdy, przenigdy życie nie przestanie was fascynować bez względu na piętrzące się trudności.
Zwracano już uwagę na kapłańską duszę Jana Pawła II i jego rozumienie posługi kapłańskiej jako objaśniającego, wymagającego i obdarzającego łaską towarzyszenia innym w dramacie życia. W Karolu Wojtyle było jednak również coś, co można trafnie określić jako „świecką” duszę. Był pierwszym papieżem od stuleci, który aż po wczesną dorosłość pragnął pozostać świeckim katolikiem. Dwadzieścia lat, zanim Sobór Watykański II zdefiniował „powszechne powołanie do świętości” w Kościele, Wojtyła wiedział już (przede wszystkim dzięki ojcu, który wywarł dominujący wpływ na jego młode życie), że świętość nie jest wyłącznie domeną murów świątynnych. Przez chrzest każdy chrześcijanin jest powołany do świętości, której należy szukać i żyć nią w świecie, a nie w kościelnym bunkrze. Jak widać, dla Jana Pawła II katolicyzm nie był wyborem stylu życia ani rekreacyjnym hobby, któremu można się oddawać przez godzinę co niedziela, a następnie odłożyć na bok i powrócić do „realnego świata”. Przeciwnie, wiara katolicka obejmuje i rozświetla całe życie, a osoba wierząca powinna uświęcać katolickim życiem i przejawiającą się w nim łaską Bożą wszystko, co czyni (czy to w rodzinie, w miejscu pracy, jako konsument, czy jako obywatel). Tak więc Jan Paweł II, który kochał dar swojego kapłaństwa i obudził powołanie do niego u dziesiątek tysięcy młodych mężczyzn, był jednocześnie najmniej klerykalnym spośród dostojników kościelnych, ponieważ rozumiał swoje posłannictwo jako służbę świętości, szczęściu i ostatecznie błogosławieństwu innych.
I wreszcie istniało coś, co można by nazwać „humanistyczną” warstwą duszy Karola Wojtyły: głęboka część jego „wnętrza”, którą ukształtowało doświadczenie tego, co uważał za wielki kryzys swoich czasów ‒ kryzys samej idei osoby ludzkiej. To, że idee mają swoje konsekwencje, było dla Wojtyły czymś więcej niż filozoficznym frazesem ‒ na własnej skórze przekonał się o prawdziwości tej maksymy zarówno podczas II wojny światowej, jak i w powojennej Polsce, gdzie władze komunistyczne tłumiły wszelkie przejawy swobód obywatelskich. Ale jeśli niegodziwe idee mogą mieć śmiercionośne następstwa, właściwa idea godności i wartości każdego ludzkiego życia ‒ idea, którą antykomunistyczni dysydenci w latach 80. mieli nazwać „życiem w prawdzie” ‒ może przynieść wyzwolenie: najpierw w indywidualnym wymiarze życia kształtowanego przez rozbudzone sumienie, a później w wielkich publicznych ruchach odnowy kulturowej, społecznej i politycznej.
Uważał, że żywotnym zadaniem Kościoła w późnonowoczesnym i ponowoczesnym świecie jest wyprowadzenie idei osoby ludzkiej z zastoju (a nawet gorzej), w który popadła. „Dwudziesty wiek” jako epoka historyczna, a nie miara kalendarzowa ‒ czyli lata pomiędzy wybuchem I wojny światowej w 1914 roku a upadkiem komunizmu w Europie w latach 1989‒1991 ‒ rozdarł moralną tkankę ludzkości, pozostawiając głębokie blizny kulturowe i duchowe. W obliczu tej niezaprzeczalnej rzeczywistości zadaniem Kościoła było podkreślanie, zarówno w porę, jak i nie w porę, że możliwa jest inna droga, że ludzkość nie musi żyć w rozpaczy, nie musi nieustannie wpadać w tworzone przez samą siebie pułapki i ślepe zaułki; że typowe dla nowoczesności wysokie aspiracje do wolności i godności można zrealizować i szlachetnie przeżywać, jeśli tylko na nowo odkryje się Jezusa Chrystusa jako odpowiedź na pytanie stawiane przez życie każdego człowieka ‒ jeśli mężczyźni i kobiety trzeciego tysiąclecia dostrzegą najgłębszą prawdę o swoim człowieczeństwie w obliczu ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa. Ukazanie tego oblicza jest misją Kościoła i misją najbardziej widocznego świadka Kościoła ‒ następcy św. Piotra jako biskupa Rzymu.
Kluczowym okresem w życiu Karola Wojtyły ‒ okresem, w którym ta wielowarstwowa dusza zaczęła przybierać swoją dojrzałą postać ‒ była II wojna światowa. Polskie doświadczenie tego cywilizacyjnego kataklizmu uderzało brutalnością. Warunki życia zarówno na tych terenach Polski, które zostały wcielone do III Rzeszy, jak i na tych, które znalazły się pod jej okupacją, przywodziły na myśl nieustanne, przytłaczające, ogniste ciśnienie, kojarzące się z tym, co dniem i nocą dzieje się pod powierzchnią Ziemi. Niewyobrażalne siły geologiczne, kotłujące się pod widocznymi warstwami naszej planety, co jakiś czas ujawniają się w gwałtowny i niszczycielski sposób: powodują trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów i tsunami. Ale w tych samych warunkach powstaje coś jeszcze: diamenty, najtwardsza i najczystsza substancja znana nauce.
II wojna światowa ‒ nieustanne upokorzenia, ciężka praca fizyczna, śmierć przyjaciół i krewnych, brutalizacja wszelkich aspektów życia ‒ uczyniła z Karola Wojtyły kogoś na podobieństwo diamentu. I tak samo jak diamenty przecinają to, czego pozornie nie da się przeciąć, nie przestając przy tym odbijać światła i olśniewać, Wojtyła znalazł sposób przecięcia rzeczywistości politycznej, która wydawała się niemożliwa do przezwyciężenia, jednocześnie kierując światło ku najciemniejszym zakamarkom kondycji człowieka.
W chwili wyboru Jana Pawła II w 1978 roku doświadczeni analitycy spraw światowych (w tym grube ryby w watykańskim ministerstwie spraw zagranicznych) uznawali podział Europy, którego symbolem był mur berliński, za niezmienną cechę porządku międzynarodowego. Podobnie jak cały świat, Europa była podzielona na dwa przeciwstawne ideologicznie i wrogie obozy. W tych warunkach można było tylko próbować łagodzić napięcia w nadziei, że za kilkadziesiąt lat (a może dopiero za kilka stuleci) uda się osiągnąć jakąś zbieżność stanowisk. Tak po prostu było i tak miało być, a roztropni przywódcy dostosowywali się do zastanej rzeczywistości.
Jan Paweł II nie podzielał ich opinii. Nie zamierzał się poddawać tyranii istniejącego stanu rzeczy. Dzięki temu rozpalił rewolucję sumień w całej Europie Środkowej i Wschodniej, która ostatecznie starła w proch na pozór niezniszczalny mur berliński. Historycy zimnej wojny uznali kluczowy wkład Jana Pawła II w upadek komunizmu w Europie, lecz nie tylko tak zademonstrował on inspirowaną wiarą zdolność do zmiany biegu historii w nieoczekiwanym, ale lepszym kierunku. Tego samego dokonał dla swojego Kościoła.
W październiku 1978 roku katolicyzmem wstrząsała druga dekada wewnętrznych sporów o właściwe zrozumienie dokonań Soboru Watykańskiego II, który obradował w latach 1962‒1965. Nadając jego postanowieniom autorytatywną interpretację w ciągu dwudziestu sześciu i pół roku pontyfikatu, Jan Paweł II (który jako młody biskup odegrał ważną rolę w jego pracach) zainspirował żywe części Kościoła katolickiego pod koniec XX i na początku XXI wieku do ponownego podjęcia misji przewidzianej dla niego przez papieża Jana XXIII, gdy zwoływał Sobór Watykański II: misji nawracania świata oraz położenia solidniejszych duchowych i moralnych fundamentów pod wielkie dążenie ludzi do wolności. Interpretację soboru przedstawioną przez Jana Pawła II w jego magisterium ‒ obszernym zbiorze, obejmującym encykliki, listy apostolskie, adhortacje i inne pisma ‒ kwestionowano za jego życia i kwestionuje się po jego śmierci. To, czego nie można jednak zakwestionować, to fakt, że żywe, dynamiczne, prężne ewangelicznie i konsekwentne kulturowo części Kościoła katolickiego u progu XXI wieku to te, które przyjęły proponowaną przez niego interpretację celów i nauk Soboru Watykańskiego II, podczas gdy te, które przeciwstawiały się mu za jego życia i przeciwstawiają się do dziś, chylą się ku upadkowi.
Jeżeli pierwsza odsłona dramatu ‒ epickiego pontyfikatu Jana Pawła II – osiągnęła swój punkt kulminacyjny w kluczowej roli, jaką odegrał w wydarzeniach nazywanych obecnie przez historyków rewolucją 1989 roku w Europie Środkowej i Wschodniej, to jego druga odsłona skupiła się na tym, co papież określił mianem „nowej ewangelizacji”: rewolucyjnej transformacji katolicyzmu instytucjonalnego w Kościół misyjny i ewangelizujący.
Jan Paweł II podkreślał, że w trzecim tysiącleciu Kościół katolicki musi ponownie stać się inicjatywą misyjną, jaką był w chwili swego powstania. Z tego punktu widzenia najbardziej wnikliwa opinia, jaką kiedykolwiek sformułowano na temat Karola Wojtyły, wyszła spod pióra francuskiego dziennikarza André Frossarda. Słysząc, jak nowo wybrany papież podczas mszy inauguracyjnej 22 października 1978 roku wygłasza poruszające kazanie, w którym wzywa Kościół do nowego heroizmu i zaprasza świat, by otworzył drzwi Chrystusowi, i wyczuwając ewangeliczną energię, którą Jan Paweł II rozpala w ogromnym tłumie zgromadzonym na placu Świętego Piotra, Frossard napisał w korespondencji do swojej paryskiej gazety: „To nie jest papież z Polski, to jest papież z Galilei!”
Jan Paweł II uważał, że każde pokolenie chrześcijan otrzymuje to samo Wielkie Wezwanie, które Chrystus przekazał swoim pierwszym uczniom: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28,19). Proponując wszystkim narodom przyjaźń z Jezusem Chrystusem i włączenie do wspólnoty przyjaciół Chrystusa, jaką jest Kościół, katolicyzm XXI wieku oferował światu drogę wyjścia z kulturowych i politycznych ślepych zaułków, które uczyniły z XX wieku największą rzeźnię w historii ludzkości. To właśnie pod przywództwem Jana Pawła II Kościół katolicki opracował doktrynę społeczną ‒ sposób myślenia o późnonowoczesnym i ponowoczesnym życiu kulturowym, społecznym, politycznym i gospodarczym, stanowiący antidotum na dwa poważne zagrożenia, jakie zdominowały pierwsze dekady trzeciego tysiąclecia: pokusę pielęgnowania egocentryzmu i radykalnej osobistej autonomii bez ponoszenia konsekwencji oraz związaną z nimi pokusę poszukiwania odpowiedzi na wrodzoną ludziom tęsknotę za wspólnotą i solidarnością w nowych formach autorytaryzmu.
Karol Wojtyła wniósł do papiestwa wyjątkowy amalgamat osobistych darów i talentów, oszlifowanych przez dziesięciolecia pracy intelektualnej i duszpasterskiej. Dzięki niezachwianej wierze w Boga, która nadała kierunek jego życiu, wykorzystał te umiejętności do odnowienia samozrozumienia Kościoła katolickiego, uczynił z niego główną siłę sprawczą w wielu miejscach świata, wytyczając ewangeliczny kierunek katolickiego życia i misji w trzecim tysiącleciu istnienia chrześcijaństwa. Wszystko to przyjmujemy z wdzięcznością. Jednak nie zrozumiemy Jana Pawła II „od wewnątrz”, jeśli nie uznamy, że ten najbardziej wpływowy papież od stuleci był przede wszystkim radykalnie nawróconym uczniem Chrystusa. Wszystko w jego dojrzałym życiu i pontyfikacie właśnie tam miało swoje korzenie.
To także było najgłębszym źródłem jego zdolności inspirowania innych do życia w heroicznej cnocie i naśladowania Jezusa Chrystusa ‒ a tym samym do nadawania historii bardziej ludzkiego wymiaru.
George Weigel
12 kwietnia 2023
Skradając się cicho ulicami zaciemnionego Krakowa, widzowie i aktorzy, którzy będą dla nich grać, przybywali do mieszkania w dzielnicy Dębniki przez zamarzniętą Wisłę od strony Wawelu. Był to tysiąc sto osiemdziesiąty pierwszy wieczór długiej, ciemnej nocy w polskiej duszy, oni zaś bardzo starannie unikali uzbrojonych patroli, pilnujących okupacyjnej hitlerowskiej godziny policyjnej. To bowiem, co czynili, było aktem oporu, który, gdyby został wytropiony, spowodowałby zesłanie wszystkich zainteresowanych do obozu zagłady. Tego szczególnego wieczoru, 28 listopada 1942 roku, Teatr Rapsodyczny – awangardowa trupa oddana „teatrowi żywego słowa”, bez rekwizytów czy wyszukanych kostiumów – wystawiał adaptację epickiego poematu Adama Mickiewicza, Pana Tadeusza, klasycznego utworu polskiej tradycji romantycznej.
Story w mieszkaniu były spuszczone, światło przyćmione; podziemny akt kulturalnego oporu rozpoczął się. Nie obył się on bez zakłóceń. Podczas przedstawienia z megafonów na ulicy rozległy się głośno wykrzykiwane nowiny o następnym sukcesie niezwyciężonego Wehrmachtu. Niektórym spośród słuchaczy ta zgrzytliwa, nachalna propaganda, przerywająca krótkie wytchnienie pośród grozy życia w okupowanej Polsce, zdała się trafną metaforą beznadziejności ich położenia.
Przemawiający w tym momencie dwudziestodwuletni aktor, student tajnego seminarium, Karol Wojtyła, nie zwrócił uwagi na hałas na zewnątrz. Niewzruszony, kontynuował swoją recytację, jak gdyby przykre zakłócenia ze strony zwierzchności i potęg tej epoki nie istniały...
Niecałe trzydzieści siedem lat później, 2 czerwca 1979 roku, Karol Wojtyła zwracał się do innego audytorium: największego zgromadzenia w dotychczasowej historii Polski. Dawny aktor nie przemawiał już w zaciemnionym mieszkaniu. Mówił to, co miał do powiedzenia, wobec miliona swoich rodaków, zebranych na wielkim placu Zwycięstwa w Warszawie i wokół niego. Jednakże pod pewnym względem rzeczy miały się zadziwiająco podobnie. Raz jeszcze Karol Wojtyła, teraz papież Jan Paweł II, stawał wobec brutalnych usiłowań zgniecenia ludzkiej wolności: przez komunizm, który zastąpił nazizm w charakterze uzurpatora tłumiącego polskie prawo do wolności. Raz jeszcze czynił tak nie za pomocą tego, co świat nazwałby „siłą”, ale tego, co uważał za prawdę mogącą wyzwolić jego naród w najgłębszym sensie słowa „wolność”: prawdę o godności, powołaniu i przeznaczeniu ludzkich istot, objawioną, jak wierzył, w Jezusie Chrystusie.
I raz jeszcze przerwano jego przemówienie, tym razem był to już nie chrypliwy dźwięk megafonów nazistowskich, lecz spontaniczny, rytmiczny śpiew ludu – „My chcemy Boga! My chcemy Boga!…”
DRAMAT ŻYCIA
Sam dramat życia Karola Wojtyły mógłby stanowić wyzwanie dla obdarzonego najbujniejszą wyobraźnią scenarzysty.
Niewiele miesięcy po tym, gdy kraj odzyskuje niepodległość po ponad stuletnich zaborach, w małym, prowincjonalnym mieście w polskiej rodzinie przychodzi na świat syn. Jego matka umiera, zanim kończy on dziesięć lat. Wychowywany przez ojca, pobożnego oficera na emeryturze i dżentelmena starej daty, młodzieniec jest najlepszym uczniem w mieście, zapalonym sportowcem i aktorem amatorem. Jednym z jego najbliższych przyjaciół jest syn zwierzchnika lokalnej gminy żydowskiej.
Przeniósłszy się ze swoim ojcem-emerytem do Krakowa, wstępuje na stary Uniwersytet Jagielloński, ale jego obiecującą karierę akademicką i teatralną przerywa wybuch drugiej wojny światowej. Podczas okupacji jest pracownikiem fizycznym, robotnikiem w kamieniołomie, pracuje przy wysadzaniu skał, wędrując do pracy mroźną zimą odziany jedynie w drelich i drewniane chodaki. Rzucając wyzwanie bezwzględności hitlerowskich okupantów swojego kraju, włącza się w podziemny kulturalny ruch oporu i pomaga stworzyć tajny teatr. Kiedy księża z miejscowej parafii zostają zesłani do Dachau, stawia pierwsze kroki w dziedzinie klasycznej duchowości pod opieką świeckiego mistyka, który organizuje młodych ludzi w kołach „żywego różańca”.
Jego ojciec umiera i wewnętrzne rozterki młodego człowieka na temat własnego powołania nasilają się. Czy jego przeznaczeniem jest scena, czy ołtarz? Ostatecznie Wojtyła wstępuje do podziemnego seminarium, prowadzonego przez bohaterskiego arcybiskupa Krakowa, arystokratę, który, kiedy Hans Frank, pyszny nazistowski generalny gubernator, dopomina się o zaproszenie na obiad w biskupiej rezydencji, serwuje mu narodową dietę złożoną z czerstwego chleba i erzacu kawy. Studiując ukradkiem filozofię i teologię w fabryce chemicznej, w której nadal pracuje, seminarzysta żyje z dnia na dzień w świecie, gdzie wczorajszy kolega i współministrant staje się jutrzejszym męczennikiem, ofiarą plutonu egzekucyjnego.
Po stłumieniu powstania warszawskiego naziści usiłują zapobiec podobnemu wybuchowi otwartego oporu w Krakowie przez aresztowanie wszystkich młodych mężczyzn. Nasz bohater wymyka się gestapowskiej łapance, przemierza miasto i wkracza do rezydencji biskupiej, gdzie tajne seminarium zostaje przekształcone w podziemne seminarium stacjonarne. Po „wyzwoleniu” kraju przez Armię Czerwoną zostaje wyświęcony na księdza i wysłany do Rzymu na wyższe studia teologiczne. Wróciwszy do domu, po uprzednim przyjrzeniu się księżom-robotnikom we Francji i Belgii, rozpoczyna duszpasterzowanie studentom, co pociąga za sobą nowy styl sprawowania liturgii, intensywne rozmowy, tysiące godzin w konfesjonale i stanowcze zerwanie z typowym wzorcem stosunków między polskimi księżmi a ich ludem.
Uzyskawszy habilitację, zostaje zatrudniony na wydziale jedynego katolickiego uniwersytetu za żelazną kurtyną i dojeżdża na swoje wykłady nocnym pociągiem. Sale podczas jego wykładów szczelnie wypełnia tłum słuchaczy. Jego pierwsza książka o etyce życia małżeńskiego wywołuje zdumienie niejednego przedstawiciela kleru przez to, że wysławia ludzką seksualność jako dar Boga dla uświęcenia męża i żony. Konsekrowany na biskupa w wieku trzydziestu ośmiu lat, zostaje wybrany na administratora archidiecezji krakowskiej, kiedy umiera jej ordynariusz, a rząd i Kościół znajdują się w impasie co do nowego mianowania. Uczestnicząc we wszystkich czterech sesjach II Soboru Watykańskiego od roku 1962 do 1965, staje się liderem w wypracowywaniu nowego katolickiego otwarcia na świat współczesny i ostoją w wielkim soborowym zmaganiu o zdefiniowanie wolności religijnej jako podstawowego prawa człowieka.
Mianowany arcybiskupem krakowskim przy entuzjastycznym poparciu rządu komunistycznego, wywołuje konsternację wśród sekretarzy, którzy zalecali jego nominację, stając się nieugiętym, doświadczonym obrońcą religijnych i obywatelskich praw swojego narodu. Arcybiskup, mianowany kardynałem w wieku czterdziestu siedmiu lat, prowadzący jedną z najszerszych akcji wcielania II Soboru Watykańskiego w życie, odmawia zachowywania się w sposób, w jaki według powszechnego mniemania powinien zachowywać się duchowny na takim stanowisku: jeździ na nartach, spędza wakacje ze świeckimi, pływa kajakiem. Pozostaje także czynnym intelektualistą, prowadząc w swojej rezydencji seminaria doktoranckie i wygłaszając naukowe odczyty na międzynarodowych konferencjach.
W wieku lat pięćdziesięciu ośmiu zostaje wybrany dwieście sześćdziesiątym czwartym biskupem Rzymu, pierwszym niewłoskim papieżem od czterystu pięćdziesięciu pięciu lat i pierwszym papieżem słowiańskim. Szef KGB Jurij Andropow ostrzega sowieckie Politbiuro przed niebezpieczeństwem, a jego opinia zostaje potwierdzona, kiedy polski Papież powraca do ojczyzny w roku 1979 i wywołuje rewolucję świadomości, która ostatecznie bez użycia przemocy powoduje upadek imperium sowieckiego w Europie Środkowo-Wschodniej . Słowiański Papież w sposób dramatyczny tchnął nowe życie w tę najstarszą instytucję świata, papiestwo, przez swoje pasterskie pielgrzymowanie do każdego zakątka globu, przez intensywny użytek czyniony z wszelkich nowoczesnych środków komunikacji oraz niekończący się strumień dokumentów Magisterium, które dotykają naprawdę każdego aspektu życia katolickiego oraz najbardziej kluczowych problemów świata.
Udaje mu się przeżyć zamach na jego życie, określa na nowo stosunek Kościoła katolickiego do judaizmu, zaprasza prawosławnych i protestantów, aby pomogli mu obmyślić taki model papiestwa, który mógłby służyć potrzebom wszystkich chrześcijan, przemawia do muzułmańskich nastolatków na zatłoczonym stadionie w Casablance i opisuje małżeńską intymność jako ikonę wewnętrznego życia trójjedynego Boga. Po całej serii zdrowotnych kłopotów światowe media obwieszczają, iż jest osobą umierającą, choć heroiczną. W ciągu następnych sześciu miesięcy wydaje międzynarodowy bestseller, przetłumaczony na czterdzieści języków, gromadzi największy w ludzkiej historii tłum na najmniej chrześcijańskim kontynencie świata, zachęca Kościół do oczyszczenia swojej świadomości u progu nowego tysiąclecia i niemal w pojedynkę zmienia bieg wielkiego międzynarodowego spotkania dotyczącego zagadnień demograficznych. Zwracając się w roku 1995 do Narodów Zjednoczonych, broni uniwersalności praw człowieka i określa sam siebie jako „świadka nadziei” u kresu stulecia bezprecedensowych nikczemności. W dwa dni później ów biskup Rzymu, którego nic nie może powstrzymać, udatnie imituje Jacka Benny’ego podczas mszy świętej w Central Parku, a cyniczna nowojorska prasa przyjmuje to z zachwytem.
Historia ta jako fikcja byłaby czymś nazbyt sensacyjnym dla każdego, z wyjątkiem tych o najbardziej wyrafinowanym guście. Co zatem mamy począć z taką historią jako faktem? I jak możemy pojąć tego z gruntu współczesnego człowieka, który podkreśla, że „w planach Opatrzności nie ma czystego przypadku”?
PARADOKS
Pontyfikat papieża Jana Pawła II jest jednym z najważniejszych w ciągu wieków i dla Kościoła, i dla świata. Niektórzy chcieliby kwestionować to, że Jan Paweł II jest najbardziej konsekwentnym papieżem od czasu reformacji i kontrreformacji w XVI wieku. Tak jak ten okres zdefiniował stosunek Kościoła katolickiego do wyłaniającego się świata nowożytnego, tak II Sobór Watykański i pontyfikat Jana Pawła II stanowią kamienie milowe, które najprawdopodobniej określą bieg światowego katolicyzmu daleko poza „współczesność”, w głąb trzeciego tysiąclecia historii chrześcijańskiej.
Jan Paweł II jest także niezaprzeczalnie najbardziej widocznym papieżem w dziejach. W istocie można udowodnić, że jest on najbardziej widocznym człowiekiem w historii. Niemal na pewno był widziany na żywo przez większą liczbę ludzi niż jakikolwiek kiedykolwiek żyjący człowiek. Jeżeli do tego dodamy zwielokrotniony wpływ telewizji, zasięg, w jakim dociera on do licznych światów wewnątrz ludzkiego świata, jest niemal nie do ogarnięcia.
Tkwi w tym jednak pewien paradoks: ten najbardziej widoczny z ludzi może także być najmniej rozumianą wybitną postacią XX wieku. Opinie o tym człowieku i jego dokonaniach są, mówiąc oględnie, sprzeczne.
Dla dziesiątków milionów ludzi, z których wielu nie jest rzymskimi katolikami, jest on znaczącą postacią naszych czasów, obrońcą i głównym wcieleniem moralnej siły, wiodącej ludzkość bezpiecznie poprzez to najkrwawsze ze stuleci. W tej perspektywie Jan Paweł II jest paladynem, bohaterem sprawy ludzkiej wolności. Według innych, nie wyłączając wielu w jego własnym Kościele, Jan Paweł II jest nieustępliwie autorytarny, nieczuły na aspiracje tych, których – jak sądzi – prowadzi i ośmiela się pouczać, i cofa katolicyzm do okresu, który Kościół rzekomo pozostawił za sobą wraz z II Soborem Watykańskim. Jeszcze inni, wewnątrz Kościoła i poza nim, podziwiają jego obronę praw człowieka, wyciągnięcie ręki do judaizmu i oddanie sprawie pokoju, równocześnie bolejąc nad jego teologią i osądami moralnymi.
„Time” ogłosił go człowiekiem roku 1994. Michaił Gorbaczow, po którym można by się spodziewać niezbyt życzliwego spojrzenia na Papieża, oświadczył, że Jan Paweł II był postacią niezbędną w pokojowym zakończeniu zimnej wojny. Fidel Castro prywatnie zauważył, że jego pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II było jak spotkanie z członkiem rodziny. Ci, którzy pracują z nim na co dzień – nawet ci, którzy nie zgadzają się z pewnymi jego decyzjami czy metodą kierowania Kościołem – jednogłośnie świadczą o jego osobistej świętości, dobroci i, zdawałoby się, nieograniczonej zdolności słuchania.
Mimo to doświadczeni dziennikarze i wybitni historycy krytykują go bez litości. Jeden z tych ostatnich, który przyznał, że codziennie modli się o dymisję Papieża, oskarżył go o spiskowanie na osi Rzym–Rijad i bezbożny katolicko-islamski „sojusz na rzecz unieważnienia Oświecenia” w celu prowadzenia wspólnego dżihadu, „ostatecznej wojny przeciwko bezbożnym”1. Pewien biograf Papieża pisał, że Jan Paweł II z wiekiem „wykazuje coraz bardziej emocjonalny stosunek do prezentowanych przez siebie wizji toczonego różnorodnymi chorobami świata”, jest gniewnym starcem, niezdolnym zrozumieć świat, który sam pomagał stworzyć2. Inna para biografów twierdzi, że Papież „otacza świat drutem kolczastym”3. Jeszcze inny dziennikarz weteran przyznaje: choć „moja wiara w Boga pozostaje nietknięta (…), to moje posłuszeństwo Kościołowi zostaje zawieszone, kiedy przyglądam się temu krótkiemu polskiemu interludium w jego długiej historii”4. Londyński „Independent”, który w roku 1995 w redakcyjnej wypowiedzi ogłosił, że Jan Paweł II pozostał jedynym globalnym przywódcą na świecie, osiemnaście miesięcy wcześniej obciążał jego pontyfikat tym, że „charakteryzuje go nietolerancja... i autorytarny charakter, co odrywa go od wielu zachodnich katolików”5. Idiotyczne pogłoski o rzekomych zamiarach Jana Pawła II (na przykład o jego domniemanych planach ogłoszenia nowego dogmatu, zgodnie z którym Panna Maryja miałaby być obecna w konsekrowanym chlebie i winie) przekazywały bez żenady źródła, które same siebie uważają za renomowane czasopisma (w tym szczególnym wypadku – londyński „Sunday Times”).
Dlaczego ta najbardziej widoczna z publicznych postaci nigdy nie została jednoznacznie przedstawiona? Dlaczego opinie o jej dokonaniach tak się niesamowicie różnią?
Różne przyczyny odgrywają tu rolę, jakkolwiek dotykają one jedynie powierzchni problemu.
Najpierw, Jan Paweł II zawsze był człowiekiem o głęboko zakorzenionym poczuciu prywatności i dopiero ostatnio zaczął odsłaniać niektóre aspekty swojego wcześniejszego życia i rozwoju w opublikowanych refleksjach autobiograficznych6. Innym powodem tej powściągliwości jest jego mistyka. Podobnie jak inni mistycy, uznałby on za niemożliwe opisanie swoich najgłębszych doświadczeń religijnych, które czynią z niego takiego człowieka, jakim jest. Ci, którzy słyszeli, jak Jan Paweł II wzdycha w czasie modlitwy przed poranną mszą w swojej prywatnej kaplicy, wiedzą, że w życiu Karola Wojtyły istnieje wymiar, w którym jego jedynym towarzyszem i rozmówcą jest Bóg, w absolutnie bezsłownej rozmowie.
Polskość Jana Pawła II stanowi barierę dla rozumienia go przez Zachód. Polaków można podziwiać za ich romantyczne bohaterstwo. Ale głęboko zakorzenione uprzedzenie, nakładające się na historyczną i geograficzną ignorancję, sprawia, że wielu zachodnich intelektualistów i pisarzy z trudem może wyobrazić sobie Polaków w pierwszym szeregu światowego życia intelektualnego i kulturalnego. W istocie sam termin „polski intelektualista” zbyt wielu na Zachodzie uderza jako oksymoron. To, co zrazu było zaletą – Jan Paweł II, papież ze słowiańskich kresów, bezdyskusyjnie romantyczna postać – dość szybko stało się powodem faktycznych oskarżeń. Jak ten Polak, Słowianin, ten człowiek z kraju, który wypadł z historii, może zrozumieć wolność, najwyższą aspirację współczesności?
Zrozumienie Jana Pawła II utrudniały także tradycje dyskrecji i zwyczajowa podejrzliwość, jakie charakteryzują stosunki między wieloma z tych, którzy pracują w Watykanie, a tymi, którzy analizują jego działalność. Nawyk ostrożności, zakorzeniony u wielu urzędników Stolicy Świętej, nie jest pozbawiony podstaw. Żyjąc w kulturowym środowisku, w którym szacunek dla dziennikarskiej dokładności jest często w pogardzie, ludzie Watykanu nauczyli się, być może aż nazbyt dobrze, że milczenie jest często bezpieczniejsze niż usiłowanie przekazania jakiegoś punktu widzenia. Rezultat jest taki, że o ile public relations Stolicy Świętej znacznie się poprawiły za pontyfikatu Jana Pawła II, o tyle pozostają wciąż poniżej większości współczesnych standardów. Połączmy robocze założenie współczesnego dziennikarza, że wszystkie publiczne osobistości mają na sumieniu jakąś winę, chyba iż udowodni się, że jest inaczej, oraz zwyczajową watykańską ostrożność, a niechybnie w rezultacie otrzymamy reportaż najczęściej zaczynający się od przypuszczenia o obłudzie urzędników watykańskich. Chociaż Jan Paweł II w bezprecedensowy sposób osobiście wyciągnął rękę do światowych mediów, to sam jest regularnie wciągany w wir tego nieszczęśliwego splotu relacji. Ale kiedy sięgniemy głębiej pod powierzchnię, jaśniejsze stają się bardziej interesujące przyczyny sprzecznych opinii o Janie Pawle II, człowieku i papieżu. Jan Paweł II często postrzegany jest we wzajemnie przeciwstawnych kategoriach, ponieważ w istocie jest on znakiem sprzeciwu. Jego życie, przekonania i nauczanie rzucają wyraźne wyzwanie jego czasom, z którymi pod tyloma innymi względami wydaje się on tak dobrze współbrzmieć.
*W obliczu współczesności, zdominowanej przez zasadę przyjemności i osobistą samowolę, on podkreśla, że cierpienie może być odkupieńcze i że obowiązek stanowi rdzeń religii biblijnej.
*W środowisku intelektualnym, w którym zaprzecza się zdolności człowieka do poznawania czegokolwiek w sposób pewny, on uczy, że uniwersalne prawdy istnieją, że możemy je poznać, a wraz z poznaniem ich nakładane są na nas pewne moralne obowiązki.
*W epoce, gdy „osobowość” uważana jest za nieskończenie plastyczną i gdy „ludzką naturę” (jeśli w ogóle uznaje się jej istnienie) postrzega się jako kulturowy konstrukt, on broni idei uniwersalnej natury ludzkiej i kładzie nacisk na fakt, że kondycja ludzka jest czymś danym.
*W kulturze, w której szczęście utożsamia się z talentem i uznaniem dla niego, on uczy, że szczęście znajduje się w posłusznym poddaniu talentu i woli transcendentnej prawdzie i miłości.
*Na przekór pokusie, aby użyteczność uważać za jedyne kryterium miary czyjejś wartości, on kładzie nacisk na to, że każdy człowiek posiada wrodzoną i niezbywalną godność i wartość.
*W momencie historycznym, który sławi pogoń za własną korzyścią, on uczy, byśmy wielbili Boga i dążyli do świętości nie dlatego, że jest to „dobre dla nas”, ale dlatego, że to właśnie należy czynić.
*W świecie, który pojmuje historię jako wytwór bezosobowych sił ekonomicznych i politycznych, on broni pierwszeństwa kultury i przekształcającej świat potęgi ludzkiego ducha.
To, że Jan Paweł II jest w łonie współczesnego świata znakiem sprzeciwu, nie ulega wątpliwości. Ale to, że uważa się go za papieża występującego przeciwko współczesności i jej aspiracji do wolności, papieża „cofnięcia się” i „restauracji”, to zupełnie inna sprawa. W istocie można wysunąć zupełnie odwrotny argument: że „sprzeciw”, którego wcieleniem jest Jan Paweł II, pozostaje faktycznie w służbie ludzkiego szczęścia, co jest celem wolności.
Przedstawienie tego argumentu wymaga cofnięcia się o krok w stosunku do konwencjonalnej analizy i przyjrzenia się tej dobrze znanej postaci publicznej pod innym kątem – od wewnątrz przekonań i zaangażowań, które czynią go tym, kim jest.
ROZUMIENIE „OD WEWNĄTRZ”
W krótkim autorskim wprowadzeniu do swojego dramatu, Brat naszego Boga, Karol Wojtyła napisał o „paśmie dla historii niedostępnym”, jakie stoi pomiędzy człowiekiem a naszymi próbami zrozumienia go7. „Historia”, która nie potrafi dotrzeć do fundamentalnych prawd o człowieku, jest „historią” rozumianą jako dokumenty, statystyki i inne materiały współczesnego akademickiego rzemiosła historyka. Są one ważne. Mówią nam pewne rzeczy, czasem bardzo istotne. Nie mogą nam one jednak udzielić autorytatywnej odpowiedzi na pytania: „Kim on jest? Kim była ona?” Kiedyś, nawiązując do pewnych biograficznych prób i nacisku, jaki kładą one na jego rolę jako męża stanu, papież Jan Paweł II zauważył: „Usiłują zrozumieć mnie od zewnątrz. Ale mnie można zrozumieć tylko od wewnątrz”8.
Co to jest to „wewnątrz” i w jaki sposób można się do niego zbliżyć?
Pomocne może tu być rozpoczęcie od refleksji o Karolu Wojtyle jako człowieku, który dorósł bardzo szybko. Traumatyczne wydarzenia, które kształtowały jego wczesne życie, mogły doprowadzić go do wniosku, że egzystencja ludzka jest irracjonalna, a nawet absurdalna. Wojtyła doszedł do wniosku odmiennego. Już w wieku około dwudziestu lat, pod okupacją hitlerowską, doszedł stopniowo do przekonania, że kryzys współczesnego świata jest przede wszystkim kryzysem idei, kryzysem samej idei osoby ludzkiej. Historią kierują kultura i idee, które kształtują kultury. Idee mają konsekwencje. A jeśli idea osoby ludzkiej, jaka panuje w danej kulturze, jest błędna, może się zdarzyć jedno z dwojga. Albo kultura ta zrodzi destruktywne dążenia, albo stanie się niezdolna do urzeczywistnienia swoich najbardziej umiłowanych nadziei, nawet gdyby je wyrażała w najszlachetniejszych kategoriach humanistycznych.
Pierwsze intuicje Karola Wojtyły na temat korzeni kryzysu obecnej epoki zostały udoskonalone w sposób doświadczalny. Żaden papież w ciągu stuleci nie wniósł do swego urzędu tak szerokiego duszpasterskiego doświadczenia w dziedzinie realnych problemów zwykłych mężczyzn i kobiet. Przekonania swoje rozwinął także pod względem filozoficznym, jako że Wojtyła uczestniczył na katolickim uniwersytecie w Lublinie w śmiałym eksperymencie odtworzenia intelektualnych fundamentów współczesnej cywilizacji. Poprzez tysiące godzin w konfesjonale, setki seminariów, książek, lektur i artykułów oraz poprzez pontyfikat, nakierowany na każdą ważną dziedzinę ludzkich spraw, jego fundamentalne przekonanie pozostało niezmienne: potworności życia w XX wieku, czy to w postaci nazistowskiej, komunistycznej, rasistowskiej, nacjonalistycznej, czy utylitarystycznej, są produktami błędnych koncepcji osoby ludzkiej.
Czasy obecne szczycą się swoim humanizmem i głoszą wolność jako swoje najszlachetniejsze dążenie. Chociaż Karol Wojtyła podziela zarówno tę dumę, jak i to dążenie, jest przekonany, że ani współczesny humanizm, ani wolność, jakiej on poszukuje, nie mają solidnych podstaw. A pęknięcia w tych fundamentach nie tylko stanowią przedmiot zainteresowania filozofów; są sprawą życia i śmierci dla milionów. Albowiem humanizm, który nie potrafi adekwatnie wyjaśnić najdroższej dla siebie wartości – wolności, zaczyna pożerać sam siebie. Wolność degeneruje się w swawolę, grozi anarchią, a w obliczu tej anarchii wyzwalają się całe zastępy demonów, z których każdy obiecuje bezpieczeństwo pośród chaosu. Demonów takich jak wyższość rasy (Hitler), klasa (Marks), mesjańska pokusa utopijnej polityki (Lenin) – kolejnych krwawych rozdziałów, podczas gdy rachunek rzeźnika ciągle się wydłuża wskutek rosnących technologicznych osiągnięć ludzkości.
Wojtyła bardzo wcześnie zaczął rozmyślać nad pytaniem o poważnych konsekwencjach: W jaki sposób możemy realizować swoje człowieczeństwo w epoce, w której produkty naszej własnej twórczości zagrażają samej egzystencji tego „projektu”, jakim jest człowiek? Gdy rozważał ten problem, rosły w nim pewne przekonania. Jednym z nich było to, że osoba ludzka jest istotą moralną jako taka: moralność nie jest kulturowo wytworzonym i historycznie uwarunkowanym uzupełnieniem tego, co zasadniczo jest nieistotne. Być człowiekiem oznacza bycie podmiotem moralności. To z kolei oznaczało, że żyjemy w ludzkim wszechświecie, którego sama struktura jest dramatyczna. A wielkim dramatem każdego życia jest walka o podporządkowanie „osoby-jaką-jestem” „osobie-jaką-powinienem-być”. Ta walka oznacza stawienie czoła, a nie unikanie rzeczywistości zła. Zło w sposób oczywisty czyni się widocznym: w świecie – w tak jawnie współczesnych przedsięwzięciach jak Holocaust i Archipelag Gułag, w życiu codziennym – w ekonomicznym, politycznym czy seksualnym wykorzystywaniu jednego człowieka przez drugiego. Zło jednak nie ma ostatniego słowa, ponieważ w centrum ludzkiego dramatu stoi Chrystus, którego wkroczenie w ludzką kondycję i pokonanie śmierci oznacza, że nadzieja nie jest ani daremnym złudzeniem, ani defensywną fantazją skonstruowaną w obronie przed strachem w samym jądrze współczesnej ciemności.
Karol Wojtyła uwierzył, że nadzieja ześrodkowana na Chrystusie jest prawdą tego świata9.
UCZEŃ
Usiłować zrozumieć Karola Wojtyłę „od wewnątrz” oznacza również myślenie o nim w nieco innych kategoriach niż konwencjonalne „lewica/prawica”, które kształtują obraz jego pontyfikatu w światowych mediach. Są to kategorie polityczne, datujące się od rewolucji francuskiej, które w znacznym stopniu zdominowały współczesną myśl. Chociaż wyjaśniają one niektóre aspekty różnych zagadnień politycznych, partii i tendencji ideologicznych, klasyfikacja na „lewicę” i „prawicę” jest beznadziejnie nieskuteczna, gdy usiłujemy przeniknąć „do wnętrza” Jana Pawła II, człowieka i papieża. W istocie Jan Paweł zdaje się rzucać wyzwanie regułom takiej klasyfikacji, zajmując rozmaite stanowiska w ramach konwencjonalnego spektrum. Tak więc często czytamy o nim jako „doktrynalnym konserwatyście” i „politycznym socjalliberale”.
Jednakże nie ma dwóch Wojtyłów, „fundamentalistycznego” w kwestiach doktryny kościelnej i „społecznie postępowego” w sprawach politycznych i ekonomicznych. Jest tylko jeden Karol Wojtyła, chrześcijanin tak całkowicie przekonany o prawdzie, jaką niesie chrześcijaństwo, że przekonanie to ożywia dosłownie wszystko, co czyni. Według pewnej interpretacji głębia tego przekonania i jego osobliwość naznacza Jana Pawła II piętnem „sekciarskim”. Jednakże Jan Paweł wierzy, że ten chrześcijański radykalizm zobowiązuje go do intensywnej rozmowy z niewierzącymi i z wierzącymi o odmiennych teologicznych i filozoficznych poglądach. Ta rozmowa prowadzi go do określenia zespołu naprawdę ponadkulturowych warunków moralnych koniecznych do praktykowania wolności. On sam tak to wyraził, przemawiając do przedstawicieli potęg światowych w Organizacji Narodów Zjednoczonych w roku 1995:
Jako chrześcijanin muszę też dać świadectwo, że fundamentem mojej nadziei i ufności jest Jezus Chrystus (…) [który] jest dla nas wcielonym Bogiem i wszedł w dzieje ludzkości. Właśnie dlatego chrześcijańska nadzieja wobec świata i jego przyszłości ogarnia każdego człowieka: nie ma nic autentycznie ludzkiego, co nie znajdowałoby oddźwięku w sercach chrześcijan. Wiara w Chrystusa nie skłania nas do nietolerancji, przeciwnie – każe nam prowadzić z innymi dialog oparty na szacunku. Miłość do Chrystusa nie odbiera nam zainteresowania innymi, ale raczej skłania nas, by troszczyć się o innych, nie wykluczając nikogo...10
Uniwersalność zainteresowań i trosk Karola Wojtyły stanowi zatem funkcję jego szczególnego, specyficznego zaangażowania chrześcijańskiego.
Ważne, by wyjaśnić tutaj znaczenie słowa „radykalny”, ponieważ kiedy stosuje się je do Karola Wojtyły, nie oznacza ono „bardziej na lewo” (w konwencjonalnym spektrum prawica/lewica), lecz głębiej. Angielskie słowo „radykalny” (podobnie jak francuskie i hiszpańskie radical oraz włoskie radicale) pochodzi od łacińskiego radix, czyli „korzeń”. Postrzeganie zatem Wojtyły jako „radykalnego chrześcijanina” oznacza pojmowanie jego radykalizmu jako przykładu tego, co amerykański filozof, Alfred North Whitehead, opisał kiedyś jako prostotę leżącą na przeciwległym krańcu złożoności. Wojtyła nigdy nie negował zawiłych niekiedy komplikacji człowieczej kondycji we współczesnym świecie. Tym, co go wyróżnia, jest to, że nigdy nie jest obezwładniony przez te komplikacje. Kiedy przeorywał się przez nie intelektualnie, dochodził do przekonania, że pewne rzeczy są po prostu prawdziwe.
Wyrażając to w bardziej biblijnych kategoriach, Karol Wojtyła wcześnie został pochwycony przez „bardziej doskonałą drogę”, o jakiej św. Paweł mówił do Koryntian (1 Kor 12, 31): drogę miłości chrześcijańskiej, którą Apostoł opisywał jako największy z darów duchowych. A zostawszy przez nią pochwycony, Wojtyła oddał jej swoje życie. Pochwycenie przez „doskonalszą drogę” – a ostatecznie pochwycenie przez Chrystusa – stało się dla niego prawdą przekształcającą jego los. We wznoszenie się po tej drodze zaangażował własne życie. Od czasów seminaryjnych życie Karola Wojtyły było nieustannym spotykaniem się z tymi, którzy rozumieją „doskonalszą drogę”, i tymi, którzy jej nie rozumieją, z tymi, których oddanie się „doskonalszej drodze” chciałby pomóc pogłębić, i z tymi, których chciałby na nią wprowadzić. Nic nie dzieje się w jego życiu poza prawdą o „doskonalszej drodze”. Jego wiara nie jest jednym z aspektów jego osobowości czy jednym z wymiarów intelektu. Jego wiara jest Karolem Wojtyłą na najgłębszym poziomie jego bycia osobą. To głębokie zakorzenienie może być zdumiewające, nawet niepokojące, w świecie, w którym złożenie osobowości ze strzępów i kawałków przekonań – religia tu, polityka tam; moralność tu, estetyka tam – jest jednym ze znamion nowoczesności. Ale właśnie to zakorzenienie pozwoliło papieżowi Janowi Pawłowi II zawołać bez wahania czy obawy przed posądzeniem o hipokryzję: „Nie lękajcie się!”. Jego życie wykuwane w ogniu wielkich politycznych i intelektualnych konfliktów XX wieku stanowi wcielenie tego wezwania, tak jak jego nauczanie jest objaśnianiem źródeł owej nieustraszoności, a jego służba publiczna działaniem przez nie implikowanym. Fundamentem, na którym wspiera to wezwanie, uniwersalne w intencji, jest przekonanie, że to Jezus Chrystus stanowi odpowiedź na pytanie, jakim jest każde ludzkie życie.
Jednym słowem: zrozumieć Karola Wojtyłę „od wewnątrz” znaczy zrozumieć go jako ucznia.
NIESPODZIANKI
Musimy teraz przyznać, że jest coś zdumiewającego w pojawieniu się Jana Pawła II, szczególnie przy końcu XX wieku. Był to wiek, który miał być świadkiem zaniku religii, w miarę jak dojrzewająca ludzkość, kierowana przez naukę, wyrastała z „potrzeby” takich psychologicznych podpórek jak wiara religijna. Tymczasem na przełomie tysiącleci publiczną osobistością budzącą największy szacunek, kimś o gorąco dyskutowanej, najbardziej spójnej i zrozumiałej wizji ludzkich możliwości w nadchodzącym świecie, jest człowiek, którego najlepiej można opisać jako doskonałego chrześcijanina.
Większość naszych współczesnych przyjmuje, że zależność od Boga jest znamieniem ludzkiej niedojrzałości i przeszkodą dla ludzkiej wolności. Życie Karola Wojtyły i jego dokonania jako papieża Jana Pawła II sugerują dramatyczną, alternatywną możliwość: tę, że człowiek pochwycony i przemieniony przez „doskonalszą drogę” może tak nagiąć krzywą historii, że sprawa wolności zostaje postawiona w centrum.
To, że Papieża można trafnie opisać jako radykalnego chrześcijanina, jest także pewną niespodzianką w łonie Kościoła katolickiego. Niespodzianką niezwiązaną z przekonaniem, jakoby najnowsze dzieje papiestwa stanowiły powtórkę nikczemności i skandali renesansu. Niemniej od szesnastowiecznej kontrreformacji pełnienie tego urzędu skrojone było tak, by pasowało do pewnego szablonu, zaprojektowanego pierwotnie przez i dla Włochów, którzy zdominowali życie Watykanu. Znakomici i pełni poświęcenia Włosi, a wśród nich wielu świętych, w XVI wieku ocalili katolicyzm: ludzie tacy jak Karol Boromeusz, Robert Bellarmin i Antonio Ghislieri, którego historia pamięta jako papieża Piusa V. Jednakże z biegiem czasu ten historycznie i kulturowo uwarunkowany model papiestwa zaczął być rozumiany jako odbicie trwałych Boskich intencji w odniesieniu do urzędu Piotra w Kościele. Do modelu tego zaś, zwłaszcza w kształcie, jakiego nabrał po utracie Państwa Kościelnego w roku 1870, należało przekonanie, że głównym zajęciem rzymskiego biskupa ma być skuteczne zarządzanie Kurią Rzymską, centralną machiną biurokratyczną Kościoła katolickiego, i troskliwe kierowanie stosunkami Kościoła z suwerennymi państwami na drodze dyplomacji, prowadzonej zgodnie z przesłankami nowoczesnego systemu państwowego.
Według tej teorii papież powinien kierować niezmienną biurokracją Kościoła, lecz w praktyce biurokracja często uważała, że to ona powinna kierować papieżem. Przez ponad cztery stulecia kurialni zarządcy papieży sądzili, nie bez racji, że, jak często to ujmowali, „my wiemy, jak to robić”, a mądrzy papieże przystosowywali się do panującej metodologii. Ci, którzy się przystosowywali – a wszyscy tak czynili w większym czy mniejszym stopniu – często byli ludźmi o wyrafinowanych umysłach i osobistej świętości. Ale godząc się sprawować swój urząd tak, jak dyktowała kurialna tradycja, godzili się na papiestwo, które miało charakter bardziej zarządzający i biurokratyczny niż ewangeliczny.
Karolowi Wojtyle wszystko to było obce. Można by rzec, że nie był „akulturowany” do bycia papieżem. Był jednakże jednym z najbardziej dynamicznych, nowatorskich i popularnych biskupów lokalnych na świecie. Był zaś takim właśnie dlatego, że był głosicielem Ewangelii i pasterzem, a zarazem radykalnym chrześcijaninem. Jak to kiedyś sam wyraził, jeżeli Duch Święty uważał za stosowne powołanie biskupa Krakowa na urząd biskupa Rzymu i pasterza Kościoła powszechnego, to musiało być coś takiego w jego doświadczeniu, co mogło być użyteczne dla innych11. Tak więc i Kościół, i świat musiały się nauczyć współżyć z zupełnie odmiennym rodzajem pontyfikatu, którego najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem jest sposób wypowiadania się Karola Wojtyły, ucznia, będącego wytworem Kościoła we współczesnym świecie, a nie rzymskiej biurokracji.
PROBLEM PRZYSTAWALNOŚCI
Ponieważ w sercu jest on chrześcijańskim uczniem, mogłoby się wydawać, że historia Wojtyły zainteresuje jedynie chrześcijan, a może tylko katolików. Świat jednakże nie odpowiedział Janowi Pawłowi II tak, jak niektórzy przepowiadali. Co więcej, sam Jan Paweł II uważa, że składa całemu światu propozycję dotyczącą natury osoby ludzkiej, moralnych wymogów wobec ludzkiej wspólnoty, znaczenia historii i biegu człowieczego przeznaczenia.
Ta propozycja, publiczna konsekwencja „doskonalszej drogi”, będącej gwiazdą przewodnią życia Wojtyły, przychodzi w epoce, kiedy sprawa wolności, często brana za synonim sprawy demokracji, jawi się jako historycznie tryumfująca. Bliższa analiza tego wskazuje na możliwość bardziej złowieszczej sytuacji.
Świecki argument na rzecz ludzkiej wolności, wylansowany niemal trzy wieki temu pod hasłem „praw naturalnych”, często redukowany jest do rachunku możliwości: demokracja i wolności osobiste, jakie ona chroni, są dobre nie dlatego, że posiadają wyższość moralną nad innymi formami organizacji społeczeństwa, ale dlatego, że stanowią najmniej „brudną” alternatywę w świecie dramatycznych różnic. Bycie tolerancyjnym, uprzejmym, jednym słowem – „demokratycznym”, jest po prostu łatwiejsze niż bycie nieznośnym i asertywnym; zamyka to, by tak rzec, sprawę. Ale kiedy społeczna presja pluralizmu i różnicy staje się zbyt silna, odpowiedź na pytanie: „Dlaczego mam być tolerancyjny, uprzejmy, demokratyczny?” nie może brzmieć po prostu: „Ponieważ to lepiej działa”. Tej zasadniczo pragmatycznej odpowiedzi nie da się utrzymać, kiedy konflikt rasowy, etniczny czy religijny osiąga punkt wrzenia. Tylko moralne zaangażowanie w sprawę tolerancji i demokratycznej przyzwoitości, wsparte przez normy przekraczające nasze bezpośrednie uwarunkowania, może podtrzymać zaangażowanie w sprawę wolności „drugiego”, kiedy ten „drugi” zaczyna nam zagrażać. I taka jest sytuacja świata, w którym „inność” codziennie nas atakuje wskutek rewolucji w komunikacji i łączności.
Może nawet bardziej złowieszczo prometejska pokusa wykradzenia bogom ognia i przerobienia ludzkiej kondycji wyłania się u progu nowego tysiąclecia, tym razem nie ze strony politycznych fanatyków rasy czy klasy, ale nauki. Samo pytanie, kto jest istotą ludzką, dyskutowane jest obecnie w sposób, jakiego nasi dziadkowie nie byliby w stanie sobie wyobrazić. Czy sklonowany człowiek jest członkiem ludzkiej wspólnoty? Co ze społecznie nieproduktywnymi i uciążliwymi, ciężko upośledzonymi, starymi, nienarodzonymi? Jeżeli pytanie: „Do czego służą ci rzekomi ludzie?” jest jedynym pytaniem, jakie uznają nasze kultury i prawo, to rzeczywiście żyjemy w nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxleya, a tyrania nie może się nie czaić tuż za rogiem.
Wobec takich okoliczności propozycja Jana Pawła II, dotycząca moralnych fundamentów wolnego społeczeństwa, oparta na jego charakterystycznym rozumieniu natury i godności ludzkiej osoby, niechybnie przeznaczona jest nie tylko dla katolików. Zawiera ona implikacje dla braci-chrześcijan, Żydów, muzułmanów, wyznawców innych wielkich religii światowych i dla „wszystkich mężczyzn i kobiet dobrej woli” (jak ujmują to jego encykliki). Papiestwo tradycyjnie rościło sobie pretensje do uniwersalnego zasięgu. Pontyfikat Jana Pawła jest pierwszym w historii, w którym to roszczenie zostało empirycznie potwierdzone. Jeśli jakiś zakątek tej planety nie został dotknięty w taki czy inny sposób przez życie tego Papieża i jego projekty dla przyszłości rodzaju ludzkiego, to musi to być naprawdę ciemny zakątek.
SZEROKOŚĆ MIARY
Mimo współczesnej pewności siebie nie konstytuujemy ani nie określamy sami siebie. Rodzina, edukacja, konstytucja psychofizyczna, języki, kultura narodowa, przyjaźnie, powołanie, hobby, przekonania religijne i filozoficzne – tworzą niektóre z wielu kolein, w jakich toczy się nasze życie. To, że wszystkie podróże życia biegną wzdłuż takich kolein, stanowi daną ludzkiej kondycji, ale szerokość tych kolein jest różna12. Niektóre z żywotów biegną wzdłuż wąskiego toru, inne wzdłuż szerokiego. Jednym ze sposobów myślenia o życiu Karola Wojtyły „od wewnątrz” jest myślenie o nim jako o biegnącym wzdłuż szczególnie szerokiego toru.
Jest intelektualistą wolnym od specyficznych profesorskich naleciałości i mającym głębokie uznanie dla prostej pobożności ludowej.
Jest znakomitym filozofem uznanym za takiego przez równych sobie na całym świecie, ale nigdy nie pobierał szerokich nauk w tym przedmiocie.
Jest mistykiem, który przez niemal siedemdziesiąt lat był pełnym energii sportowcem.
Jest celibatariuszem mającym wybitny wgląd w ludzką seksualność, zwłaszcza tę postrzeganą z perspektywy kobiet i zgodnie z ich doświadczeniem.
Od dziewiętnastego aż do pięćdziesiątego ósmego roku życia żył pod reżimem totalitarnym, a pisze trafnie o kulturowych czynnikach, które sprawiają, że demokracja jest możliwa.
Jest Polakiem o silnej wrażliwości wobec Żydów i judaizmu.
Wywiera znaczący wpływ na sprawy świata i życie Kościoła, nie przejawiając najmniejszego zainteresowania dla teorii sprawowania władzy czy politycznych konwencji.
Jest bezspornie najlepiej poinformowanym człowiekiem na świecie, ale rzadko czyta gazety.
Odnosi wybitne sukcesy jako mąż stanu, bez szerszego przygotowania do tego rodzaju pracy.
Miał szczęście jako młody człowiek posiadać znakomitych mentorów, ale głównie jest samoukiem, który szybko uczy się z doświadczenia.
Posiada zdolność przenikliwego wglądu w ludzi, których spotyka, tak że człowiek pragnie jemu powierzyć podjęcie decyzji, lecz jego podsumowująca wypowiedź jako spowiednika i duchowego kierownika brzmiała zawsze: „Musisz sam zdecydować”.
Wykazuje umiejętność oddziaływania na uczucia największych w ludzkich dziejach tłumów, nigdy jednak nie poczuł pokusy demagogii.
Jest uczniem znanym z głębi swojej miłości, podobnie jak apostoł Jan, będąc powołanym do pełnienia urzędu obdarzonego w Kościele władzą i jurysdykcją, tak jak apostoł Piotr.
Te uderzające cechy charakterystyczne nadają jego życiu szczególnie bogatą strukturę. Podpierają one twierdzenie, że nie da się przeniknąć „do wewnątrz” Karola Wojtyły, papieża Jana Pawła II, jeżeli człowiek obstaje przy narzucaniu jego myśli i działaniu zwyczajowych kategorii liberalny/konserwatywny. Można go pojąć i ocenić tylko przy zbliżeniu się do niego i zaakceptowaniu go takim, jaki jest, wedle jego własnych słów: człowiekiem wiary, którego wiara jest tym, kim on jest.
Ta wiara w Karolu Wojtyle wzbudza wielką nadzieję dla ludzkości.
Na progu XXI wieku papież Jan Paweł II stał przed przedstawicielami narodów świata i w ciągu siedemdziesięciu pięciu lat życia zajrzawszy w serce naprawdę każdej wielkiej ciemności swoich czasów, przedstawił antidotum na lęk, przyprawiający jego stulecie o szaleństwo:
Jeden z największych paradoksów naszej epoki polega na tym, że człowiek, który wszedł w okres nazywany przez nas „nowożytnym” z ufnym przekonaniem o swojej „dojrzałości” i „autonomii”, dziś zbliża się do końca wieku XX z uczuciem lęku przed sobą samym, przestraszony tym, co sam jest w stanie sobie uczynić, przerażony przyszłością. Istotnie w drugiej połowie XX wieku powstała sytuacja bez precedensu: (…) ludzkość straciła pewność nawet co do możliwości swojego dalszego istnienia...
Aby tysiąclecie stojące już u progu mogło być świadkiem nowego rozkwitu ludzkiego ducha, wspomaganego przez autentyczną kulturę wolności, ludzkość musi się nauczyć przezwyciężać lęk. Musimy przestać się bać, odzyskując ducha nadziei i ufności. Nadzieja nie jest próżnym optymizmem, podyktowanym przez naiwne przekonanie, że przyszłość będzie na pewno lepsza niż przeszłość. Nadzieja i ufność są przesłanką odpowiedzialnego działania, a siłę czerpią z ukrytego sanktuarium sumienia, w którym „człowiek przebywa sam z Bogiem” i dzięki temu może doświadczyć, że nie jest samotny wobec zagadek istnienia, gdyż towarzyszy mu miłość Stwórcy!13
Zrozumieć papieża Jana Pawła II „od wewnątrz” to zrozumieć, że według niego nadzieja dla przyszłych perspektyw ludzkości zakorzeniona jest w wierze. I że wiara ta nie jest uznaniem jakiejś religijnej opcji w supermarkecie możliwych prawd. W jego pojęciu jest to właśnie prawda świata. Jest to prawda, która pochwyciła go w młodości i ukształtowała jego dorosłe życie. Jest to prawda, której on jest obowiązany dawać świadectwo.
To, w jaki sposób Karol Wojtyła doszedł do takiego rozumienia, jak je pogłębiał i uczył się wyrażać oraz bronić go, jak daje mu świadectwo jako papież Jan Paweł II i co to wszystko może znaczyć dla Kościoła katolickiego i świata w XXI wieku, stanowi właśnie przedmiot tego studium.
BOHATER I AUTOR
Książka ta stanowi zwieńczenie dwudziestu lat studiowania i pisania o Janie Pawle II. Zacząłem pisać o Papieżu wkrótce po jego wyborze, najpierw w czasopismach i na łamach gazet, później w książkach. Jedna z tych książek, Ostateczna rewolucja: Kościół sprzeciwu a upadek komunizmu14, po raz pierwszy wysunęła twierdzenie, że Jan Paweł II odegrał decydującą rolę w upadku europejskiego komunizmu i stała się okazją do naszego pierwszego osobistego spotkania. Przebywałem w Rzymie z wykładami na tematy z tej książki i spotkałem Ojca Świętego, kiedy ten zaprosił mnie na mszę świętą w swojej prywatnej kaplicy.
W ciągu następnych lat bywałem w Rzymie wiele razy z wykładami albo na konferencjach i Papież często zapraszał mnie na swoją poranną mszę, na obiad czy kolację, zazwyczaj z innymi amerykańskimi albo polskimi przyjaciółmi. Późną wiosną 1995 roku byłem w Rzymie, obchodząc dwudziestą rocznicę swojego ślubu, i w trakcie tej wizyty po raz pierwszy padło pytanie, czy napisałbym biografię Ojca Świętego. W grudniu tegoż roku, kiedy wygłaszałem w Rzymie ważne przemówienie na międzynarodowej konferencji z okazji trzydziestej rocznicy deklaracji o wolności religijnej II Soboru Watykańskiego, Ojciec Święty zaprosił mnie razem z przyjacielem na obiad. Tego wieczoru w trakcie swobodnie toczącej się rozmowy, do jakiej zachęca otwartość Jana Pawła, problem biografii wyłonił się na nowo. I nad pieczonym kurczakiem i dobrym miejscowym winem Papież jasno dał do zrozumienia, że byłby wdzięczny, gdybym wziął na siebie to zadanie.
W marcu 1996 roku udałem się do Rzymu, by przedyskutować strukturę i podstawowe zasady tego projektu z Ojcem Świętym, jego sekretarzem i innymi urzędnikami Stolicy Świętej. Papież zgodził się być regularnie do mojej dyspozycji i na to, że oprócz naszych osobistych rozmów będzie odpowiadał na pytania, jakie przedłożę mu na piśmie. Zostało także uzgodnione, że pracownicy Stolicy Apostolskiej będą poinformowani o mojej pracy, tak żebym mógł mieć potrzebny mi dostęp do ludzi i materiałów w celu kompetentnego opowiedzenia całej historii.
Równocześnie było dla nas zrozumiałe samo przez się, że to będzie moje opowiadanie jego historii. Biografia miała być na tyle miarodajna, na ile umożliwiał to bezprecedensowy dostęp do Papieża i najbliższych mu ludzi, ale nie miała być „autoryzowana” w tym sensie, że Ojciec Święty nie zastrzegał sobie prawa do aprobaty. Kiedy poznałem go lepiej, stało się dla mnie oczywiste, że Jan Paweł II ma zbyt wielki szacunek dla drugich, by móc kiedykolwiek pomyśleć o prośbie o redakcyjną kontrolę czyjejś pracy. Zarówno on, jak i ja od początku rozumieliśmy, że będzie to projekt, z którym on będzie współpracował, ale za który ja ponoszę pełną odpowiedzialność.
Nieomylność, w jaką według wiary katolickiej Duch Święty wyposaża biskupa Rzymu, kiedy wydaje on wiążący sąd w sprawach wiary i moralności, nie stanowi gwarancji zachowania go od błędu w sprawach personalnych, strategii i taktyki, jak również nie jest poręczeniem świętości. Jan Paweł II byłby ostatnim, który by twierdził, że każda jego opinia znajduje potwierdzenie w następujących potem wydarzeniach. Jak każdy inny przywódca zasługuje na to, by rozumiano go w takich kategoriach, w jakich on pojmował sprawy i dostępne opcje w czasie, gdy podejmował decyzje. Inaczej niż niektórzy Jan Paweł II zasługuje na wielki szacunek za pełen trudu i modlitwy sposób, w jaki sprawuje wyjątkową władzę swojego urzędu. W czasach, kiedy światową scenę historyczną zaludniają głównie liderzy, którzy wydają się mniejsi niż wymagana od nich odpowiedzialność, on jest postacią naprawdę potężną, nie z racji władzy, jaką dysponuje, ale z powodu prawości, z jaką tę władzę sprawuje, co przyznają nawet jego najbardziej nieprzejednani krytycy.
Melchior Cano, wielki teolog dominikański szesnastowiecznego soboru trydenckiego, ujął to trafnie, kiedy powiedział w odniesieniu do urzędu papieskiego, że „Piotr nie potrzebuje naszych kłamstw czy pochlebstw. Ci, którzy ślepo i bez zastanowienia bronią każdej decyzji papieża, są właśnie tymi, którzy w największym stopniu podkopują autorytet Stolicy Świętej – niszczą, miast wzmacniać, jego fundamenty”15.
Takie przesłanie przyświeca niniejszej pracy.
18 maja 1920 – Karol Józef Wojtyła rodzi się w Wadowicach i zostaje ochrzczony 20 czerwca.
16–17 sierpnia 1920 – „Cud nad Wisłą”, odparcie najazdu Armii Czerwonej na Europę.
15 września 1926 – Karol Wojtyła, Lolek, rozpoczyna naukę w szkole podstawowej.
13 kwietnia 1929 – Umiera matka Lolka, Emilia z Kaczorowskich Wojtyłowa.
Maj 1929 – Pierwsza Komunia święta Lolka.
Wrzesień 1930 – Lolek przechodzi do gimnazjum.
5 grudnia 1932 – Umiera starszy brat Lolka, Edmund Wojtyła.
Jesień 1934 – Lolek zaczyna występować w miejscowych przedstawieniach teatralnych.
Luty 1936 – Karol Wojtyła rozpoczyna intensywną współpracę z awangardowym reżyserem teatralnym Mieczysławem Kotlarczykiem.
3 maja 1938 – Bierzmowanie Karola Wojtyły.
27 maja 1938 – Wojtyła kończy gimnazjum i wygłasza w imieniu kolegów mowę pożegnalną.
Sierpień 1938 – Lolek wraz z ojcem przenoszą się do Krakowa, gdzie młodszy Wojtyła rozpoczyna aktywne życie studenckie na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Wiosna 1939 – Wojtyła wykańcza, niewydany wówczas, tomik poezji pt. Renesansowy psałterz.
Czerwiec 1939 – Lolek zdaje pomyślnie egzaminy końcowe, uprawniające go do dalszego studiowania filologii polskiej.
Lipiec 1939 – Karol Wojtyła przechodzi szkolenie wojskowe w Legii Akademickiej.
Marna, Tannenberg i Verdun; bitwa o Anglię i Midway; Stalingrad i Omaha Beach z D-Day – w opinii przeciętnego mieszkańca Zachodu to były decydujące bitwy XX wieku. Tylko Polacy i zawodowi historycy pamiętają bitwę nad Wisłą z sierpnia 1920 roku czy, jak podkreślają pobożni Polacy, „cud nad Wisłą”. Wiele jednak z nią się zaczęło, łącznie z przeznaczeniem trzymiesięcznego dziecka o imieniu Karol Józef Wojtyła, urodzonego w małym, prowincjonalnym mieście Wadowice 18 maja tego roku.
W lecie 1920 roku polska historia zdawała się zmierzać ku powtórce w szczególnie paskudny sposób. Druga Rzeczpospolita, pierwsze niezależne polskie państwo od roku 1795, o mało co nie została zdławiona w kolebce, kiedy czerwona kawaleria generała Siemiona Budionnego parła na zachód z Ukrainy, zmiatając wszystko po drodze. Polakom przypomniało to inne najazdy ze stepów i inne preludia do narodowej katastrofy. Dla Lenina, który chciał „zatopić w Europie bagnet Armii Czerwonej”16, świeżo narodzona Rzeczpospolita Polska nie miała żadnego moralnego ani historycznego znaczenia. Była to po prostu droga, po której legiony Armii Czerwonej Trockiego miały przemaszerować do Niemiec, wywołując rewolucję na całym kontynencie. Dla zapewnienia, że jakikolwiek opór zostanie natychmiast zgnieciony, Tymczasowym Komitetem Rewolucyjnym Polskim – marionetkowym rządem, który miał być wprowadzony w ślad za nieuchronnie zwycięską Armią Czerwoną – pokierowałby Feliks Dzierżyński, naczelnik Czeka, tajnej policji sowieckiej, człowiek, którego się najbardziej bano w bolszewickiej Rosji.
12 sierpnia „dla większości obserwatorów w Warszawie było jasne, że nadszedł ostatni rozpaczliwy tydzień odrodzonej Polski”, jak ujął to pewien historyk. Cały korpus dyplomatyczny uciekł, z jednym wyjątkiem: arcybiskupa Achille Rattiego, przedstawiciela papieża. Polska delegacja udała się do Mińska, gdzie miano nadzieję rozpocząć negocjacje z Sowietami w sprawie rozejmu albo poddania się. Dzierżyński kierował się na Wyszków, trzydzieści kilometrów od Warszawy, skąd zamierzał wkroczyć do padłej stolicy 17 sierpnia.
Ale marszałek Józef Piłsudski, który sprawował zwierzchnictwo nad życiem drugiej Rzeczypospolitej Polskiej od jej początków w roku 1918 do swojej śmierci w roku 1935, nie zamierzał dopuścić do klęski. Wywiadowcy Piłsudskiego wytropili przerwę między dwoma korpusami armii Trockiego. W śmiałym pociągnięciu Piłsudski wycofał niektóre z najlepszych polskich dywizji z pozycji, na których były rozlokowane, i potajemnie rozmieścił je tak, by wykorzystały przerwę w szyku sił sowieckich. Polacy zaatakowali 16 sierpnia i 17 wieczorem Armia Czerwona, która rozpoczęła natarcie na Warszawę 14 sierpnia, zmieniła się w bezładną chmarę uciekinierów kosztem mniej niż dwustu ofiar polskich17.
Zaprzątnięta tego roku straszliwą epidemią grypy i wciąż ogłuszona rzeziami pierwszej wojny światowej Europa Zachodnia robiła wrażenie nieświadomej tego, że gdyby nie Polacy, Armia Czerwona mogłaby równie dobrze rozbić obozowisko nad kanałem La Manche, jak uciec z powrotem do Rosji. Jednak Lenin zrozumiał, że historia światowa właśnie przybrała decydujący obrót. 20 września w chaotycznym przemówieniu na zamkniętym zebraniu przywódców komunistycznych wdał się w dialektyczne dytyramby, usiłując wytłumaczyć, dlaczego „polska wojna (…) [była] najważniejszym punktem zwrotnym nie tylko w polityce Rosji sowieckiej, ale także w polityce światowej”. Twierdził, że Niemcy ogarnęło „wrzenie”. A „angielski proletariat wzniósł się na zupełnie nowy poziom rewolucyjny”. Wszystko tam było gotowe do wzięcia. Ale Piłsudski i jego Polacy spowodowali „gigantyczną, niesłychaną klęskę” sprawy światowej rewolucji. Na końcu swojego przemówienia Lenin przysiągł: „będziemy nadal przechodzić od strategii defensywnej do ofensywnej, bez ustanku, aż wykończymy ich na dobre”. Ale na razie napór bolszewizmu na zachód został powstrzymany18.
Oszałamiające zwycięstwo Piłsudskiego oznaczało między innymi, że Karol Wojtyła będzie wzrastał jako wolny człowiek w wolnej Polsce, członek pierwszej generacji Polaków urodzonych w wolności po 150 latach. To doświadczenie, którego nigdy nie zapomni, stało się częścią tego fundamentu, na podstawie którego on także będzie zmieniał historię XX stulecia.
ROZSTAJE
Naród, w którym urodził się Karol Wojtyła, był niegdyś największą potęgą w Europie Środkowo-Wschodniej. Dynastyczna unia polsko-litewska, ustanowiona w roku 1386 dzięki małżeństwu polskiej królowej Jadwigi z litewskim księciem Władysławem Jagiełłą, stworzyła olbrzymie państwo, które pokonując w bitwie pod Grunwaldem w roku 1410 zakon krzyżacki, wojskową potęgę owego czasu, położyło podwaliny dwustuletniego rozwoju Polski. W dziesięć lat po odkryciu przez Kolumba Nowego Świata polska władza rozciągała się od Morza Czarnego na południu do Bałtyku na północy i od krańców Niemiec na zachodzie do bram Moskwy na wschodzie. W tej epoce spośród narodów Europy tylko Francja przewyższała Polskę liczbą ludności. Potęga Polski i sławna na cały świat ciężka polska kawaleria, skrzydlata husaria, odegrały decydującą rolę w dziejach Europy. W roku 1683 polska armia dowodzona przez króla Jana III Sobieskiego powstrzymała pochód Turków na Europę w pełnej epickiej wymowy bitwie pod Wiedniem. Sobieski ofiarował papieżowi Innocentemu XI zieloną chorągiew Proroka, zdobytą na tureckim wielkim wezyrze. Razem z nią przyszła wiadomość: Veni, vidi, Deus vicit [Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył]19.
Zdaniem historyków dalsza historia Polski była mniej wspaniała. Niemniej wspomnienia utraconej wielkości pozostawały żywe w postaci upartego przekonania, że Polska należy do społeczności europejskiej. To przekonanie wpływało również na to, jak Polacy odczuwali swe położenie.
Retoryczna konwencja stalinowskiego pochodzenia, ale rozpowszechniona na Zachodzie, przypisuje Polskę do „Europy Wschodniej”. Polacy nigdy tak o sobie nie mówią. Według Polaków Polska leży w Europie Środkowej i każda mapa Europy szybko potwierdzi ich roszczenie. Jednak dla Polaków to poczucie znajdowania się w środku Europy jest bardziej kwestią historii i kultury niż geografii.
Niewątpliwie Polacy są narodem słowiańskim, mówiącym słowiańskim językiem. Jednak fakt, że w pisowni swego języka posługują się alfabetem łacińskim, a nie cyrylicą, jest czymś więcej niż ortograficzną ciekawostką. Mówi nam to, gdzie należy ulokować oś polskiej kultury.
Na przestrzeni wczesnej historii narodowej Polska pozostawała w ciągłym kontakcie z cywilizacją Europy Zachodniej. Na ponad stulecie przed Jagiellonami, za panowania dynastii piastowskiej, spotykało się polskich uczonych na średniowiecznym Zachodzie. Historyk Marcin Polak pracował w Paryżu, a śląski filozof Witelo był kolegą Tomasza z Akwinu20. Tacy renesansowi humaniści polscy jak Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski czy Jan Zamoyski, wszyscy byli absolwentami uniwersytetu w Padwie, wówczas przodującej uczelni w Europie; w roku 1563 Zamoyski był w Padwie rektorem21. Stała wymiana Polski z Zachodem nie ograniczała się do intelektualistów. Krakowski Rynek, ze swoimi wymiarami – prawie dwieście metrów na dwieście – największy rynek na kontynencie, stanowił punkt przecięcia dróg europejskiego handlu i kultury. Tu można było kupić niemal wszystko, usłyszeć niemal każdy europejski język, spotkać prawie każdego. To nie było życie na skraju cywilizacji. To było życie w samym centrum.
Położenie w centrum Europy oznaczało tkwienie w środku europejskich kontrowersji, z których najkrwawsze były spory religijne w XVI wieku. Polska nie była wolna od religijnych konfliktów, ale równocześnie wyróżniała się tradycją tolerancji, niezwykłej na owe czasy. Nigdzie indziej w Europie podczas wojen religijnych nie było niczego podobnego do uchwały podjętej przez rządzących w Polsce 28 stycznia 1573 roku: „(obiecujemy) (…) którzy jestechmy różni w wierze pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać, ani się karać odsądzeniem majętności, na honorze, więzieniem i wygnaniem…”22. Naturalnie życie nigdy nie jest tak proste jak deklaracje i Norman Davies, wybitny historyk Polski, pokazuje, że podczas gdy tolerancja była formalną zasadą, ducha tolerancji mogło nieraz brakować poszczególnym Polakom. Davies konkluduje jednak, że Polska „była rzeczywiście »krajem bez płonących stosów«. Nie było akcji przymusowego nawracania, nie było wojen religijnych, żadnych auto-da-fé, żadnych nocy św. Bartłomieja, nie było też ani Tomasza, ani Olivera Cromwella”. U szczytu wpływów Polski jako potęgi światowej istniały tam ograniczenia wolności religijnej, które współcześni uznaliby za nie do przyjęcia, ale „ograniczenia te (…) były wręcz banalne w porównaniu z okropnościami, jakie działy się w większości krajów Europy”23.
POWSZECHNA I KATOLICKA