Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Walka dobra ze złem właśnie się rozpoczęła. Czy na pewno wiesz, po której stronie staniesz?
Siedemnastoletnia Megan wiedzie typowe życie współczesnej nastolatki. Mieszka wraz z matką, Jill, w małym miasteczku. Nigdy nie poznała swojego ojca. Jej życie niespodziewanie nabiera tempa, kiedy pewnego dnia w stojącym w jej pokoju lustrze zauważa przystojnego chłopaka. I choć na początku jest przekonana, że to tylko wytwór jej bujnej wyobraźni, wkrótce znajomość z Adamem, jej własnym Światłem, doprowadzi ją do poznania wielu skrywanych dotąd tajemnic dotyczących jej rodziny...
Dramatyczne wybory, przed którymi niebawem stanie, wpłyną na losy całego świata. Po czyjej stronie opowie się Megan? Co się wydarzy podczas decydującej walki? Czy uda się ocalić to, co najważniejsze?
Na tym zdjęciu byłam ja z chłopakiem ze snu. Oboje byliśmy tak roześmiani, że widać było łączące nas głębokie uczucie.
– Jak w moim śnie – szepnęłam do siebie.
– Jesteś pewna, że to był sen? – znowu usłyszałam ten głos. – Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi – westchnął.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 180
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Siedziałam pod drzewem, korzystając z przerwy przed ostatnią lekcją. Nareszcie jest piątek. Do końca zostały dwa tygodnie szkoły. Wolność od obowiązków ucznia na całe dwa miesiące. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Wraz z Natally, moją najlepszą przyjaciółką od czasów piaskownicy, powtarzałyśmy materiał z literatury.
Wszyscy wychodzili ze skóry, by dzięki systematycznej nauce osiągać dobre wyniki z tego przedmiotu i zadowolić naszego nauczyciela. Notabene był ciachem i to przez wielkie C. Wszystkie dziewczyny z naszej klasy i nie tylko skrycie się w nim podkochiwały. Pomijając ten fakt, był naprawdę fajnym i sympatycznym gościem. Uczył z widoczną i nieskrywaną pasją. Nie było ucznia, który by go nie lubił, toteż wszyscy starali się, by uszczęśliwić nauczyciela, choć nie było to łatwe zadanie, ponieważ przy tak ślicznej, słonecznej pogodzie cała szkoła żyła już wyłącznie wakacjami. Trzeba jednak było próbować.
Zamknęłam oczy, co zawsze pomagało mi się skoncentrować. Tak bardzo skupiłam się nad zeszytem i nad tym, co było w nim zapisane, że przestały docierać do mnie jakiekolwiek odgłosy. Całkowicie pochłonęła mnie nauka.
W jednej chwili wszystko uległo zmianie. Włosy na rękach stanęły mi dęba, a po plecach przebiegł mi dreszcz. Nie, nie było to ze strachu, raczej świadczyło o oczekiwaniu na coś. Jeszcze nie miałam pojęcia na co, ale wiedziałam, że na pewno coś się stanie. Instynktownie wyczułam czyjąś obecność. Otwarłam oczy, ale wszystko wyglądało jak chwilę wcześniej. Nadal trwała przerwa, więc większość uczniów wylegiwała się na trawniku lub zwyczajnie spacerowała. Dzięki pogodzie wszystkim dopisywał humor. Dookoła rozbrzmiewał śmiech, każdy był naładowany – w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Popatrzyłam na siedzącą obok Natt. Nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół.
– Megan – usłyszałam szept. Towarzyszył mu delikatny ruch kosmyka włosów, który wymknął się z kucyka. Obejrzałam się za siebie, myśląc, że któryś z kolegów robi sobie ze mnie głupie żarty. To by było całkowicie w ich stylu. O dziwo, przy drzewie nie było, nie licząc mnie i Natt, nikogo. Swoim niezrozumiałym zachowaniem zwróciłam na siebie uwagę Natt.
– Co się kręcisz? Rozpraszasz mnie – burknęła zniecierpliwiona.
– Mówiłaś coś do mnie?
Popatrzyła na mnie kpiącym wzrokiem. Brakowało jeszcze tylko, żeby mi kazała popukać się po głowie, jak to miała w zwyczaju.
– Pytałam się, czemu zachowujesz się jak szurnięta.
– Nie, nie to – usta wykrzywiłam w grymasie. – Czy wołałaś mnie przed chwilą po imieniu?
Złożyłam swój zeszyt i wrzuciłam go do plecaka. Byłam tak rozkojarzona, że z pewnością nie udałoby mi się już niczego nauczyć.
– Wyraźnie słyszałam, jak ktoś do mnie szepcze „Megan” – zniżyłam swój głos do szeptu, żeby jej to zademonstrować.
Roześmiała się. Natt zaśmiewała się ze mnie, jakbym powiedziała jakiś śmieszny żarcik. Cholera.
– Dziewczyno, wyluzuj! Pewnie liście zaszeleściły, a ty się zachowujesz jakbyś co najmniej ducha zobaczyła – zakpiła.
W tym momencie zabrzmiał szkolny dzwonek.
– Tak, pewnie masz rację – westchnęłam ciężko, bo nie bardzo mnie przekonywało to tłumaczenie, nie było nawet najmniejszego wiaterku.
Podniosłyśmy się z trawy, strzepując śmieci, które przyczepiły się nam do spodni. Szłam wolnym krokiem, próbując sobie samej jakoś racjonalnie wyjaśnić to, co się wydarzyło. Mimo że ostatnio ciągle miałam wrażenie, że ktoś jest obok mnie, nic logicznego nie przychodziło mi do głowy.
Pewnego wieczoru, wracając od Natt, tuż za sobą usłyszałam kroki. Spanikowana odwróciłam się, szykując do ewentualnego ataku lub obrony, ale byłam sama. Stwierdziłam, że jest późna godzina, a ja byłam bardzo zmęczona, stąd omamy słuchowe. Wróciłam do domu, poszłam spać i następnego dnia już o tym nie pamiętałam. Przypomniałam sobie o tym dopiero, słysząc ten niby-szept. Zastanawiał mnie jednak fakt, dlaczego ten dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa nie wywołał u mnie żadnego złego odczucia, jego doznanie było bowiem jego przeciwieństwem. Czułam się spokojna, ale jednocześnie podniecona oczekiwaniem na to, co miało się wydarzyć. Liczyłam na to, że może będzie to coś zaskakującego. Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić z niej te niedorzeczne myśli. Naprawdę mi chyba odwala – pomyślałam.
Została nam ostatnia lekcja do weekendu. Miałam zamiar spędzić go w łóżku albo na leżaku za domem, wygrzewając się na słońcu. Pocieszona tą myślą zajęłam miejsce obok Natally, która przyszła na długo przede mną.
Lekcje z panem Johnsonem zawsze odbywały się w bibliotece. Był zdania, że literaturę łatwiej omawia się i zapamiętuje w otoczeniu książek. Przychodząc do naszej szkoły, szybko zyskał miano spoko gościa. Jego lekcje były bardzo ciekawe, a czasami wręcz zabawne, bo chcąc ułatwić nam naukę, przebierał się za autorów lektur, które akurat omawialiśmy. Do dzisiaj pamięć przywodzi mi na myśl naszą ostatnią lekturę – wszedł do klasy przebrany za Jane Austen. Wszyscy najpierw wpatrywaliśmy się w niego jak zamurowani, by chwilę potem ryknąć śmiechem. Trwało to pięć minut, zanim udało nam się uspokoić.
W bibliotece panowała cisza, wszyscy w skupieniu słuchali lekcji, która była podsumowaniem całego materiału omówionego w tym roku szkolnym. Ziewnęłam. Wydało się mi niepojęte, że nie wykazałam żadnego zainteresowania wykładem. Zawsze byłam pilną i aktywną uczennicą. Co mnie napadło? – pytałam samą siebie. Spojrzałam na koleżankę – siedzącą obok Susan. Maślanym wzrokiem, z głupim uśmiechem na twarzy wpatrywała się w pana Johnsona.
Zerknęłam i ja.
Był całkiem przystojny, choć dobiegał trzydziestki, co dla naszego pokolenia oznaczało podeszły już wiek. Nie był za wysoki, ale też nie był niski. Pewnie lubił przebywać na świeżym powietrzu, bo jego skóra przybrała lekko złocisty odcień. Podobno w wolnym czasie grywał w piłkę. Najbardziej interesujące wydawały się jego oczy. Nie bez powodu mówi się, że to właśnie one są zwierciadłem duszy człowieka i to patrząc na nie, można wyczytać z jakiego typu człowiekiem ma się do czynienia. Jego oczy były szczere i ciepłe, w odcieniu szarego błękitu. Mówiłam: interesujące. Jak mawiała Susan: tańczyły w nich radosne iskierki.
Już miałam się nachylić w stronę Natt, żeby rzucić jakiś szybki żarcik, ale zrezygnowałam. Ponownie poczułam dreszczyk płynący aż od szyi, wzdłuż kręgosłupa, który zatrzymał się tam w dole. Masakra.
Brakowało mi powietrza. Zaczęłam oddychać szybciej, żeby złapać go jak najwięcej. Nie panikuj – nakazywałam sobie. Nic mi nie grozi, jestem bezpieczna. Poczułam na karku delikatne muśnięcie, jakby ktoś mnie połaskotał. Odruchowo sięgnęłam ręką do tyłu, miałam dziwne wrażenie, jakbym złapała kogoś za palce. Błyskawicznie się odwróciłam, ale za mną nikogo nie było. Gwałtownie poderwałam się na równe nogi, co spowodowało, że przewróciłam krzesełko. Echo rozeszło się po pogrążonej w ciszy bibliotece. Wszyscy zwrócili głowy w moją stronę. Natt pokręciła w milczeniu głową – ten gest był w jej wykonaniu bardzo wymowny. Jasno i wyraźnie odebrałam jej przekaz. Chciała mi podać do wiadomości, że jestem wariatką. Zresztą sama zaczęłam tak o sobie myśleć.
– Czy mogę na chwilę wyjść? Zrobiło się mi strasznie duszno – nie czekając na pozwolenie, posłałam wszystkim przepraszający uśmiech i wybiegłam z sali.
Zatrzymałam się dopiero, będąc na świeżym powietrzu. Wdech, wydech – powtarzałam sobie to kilka razy, próbując się uspokoić. Moje nerwy, które jak dotąd zawsze były niezawodne, zaczynały szwankować. Nie czekałam na dzwonek kończący zajęcia, zabrałam swoje rzeczy z szatni i obrałam kierunek – dom. Miałam przed sobą kilometr do pokonania, ale to było bez znaczenia. Pogoda była idealna na spacer. A może uda mi się po drodze w końcu rozwikłać, co przed chwilą miało miejsce? Nie bardzo wiedziałam, jak się do tego zabrać. Mimo że zawsze potrafiłam rozwiązać nawet najtrudniejsze kłopoty, tym razem nic nie przychodziło mi do głowy. Wszyscy wiedzieli o moich zdolnościach. Powtarzali między sobą: masz problem, zgłoś się do Meg, na pewno coś znajdzie, choćby miała wykopać to spod ziemi. Efekt był taki, że miałam mnóstwo znajomych i wielu przyjaciół, czułam się lubiana.
Pewnego razu dyrektor szkoły miał problem z – łagodnie to ujmując – niesfornym uczniem. Dewastował szkolne mury, umieszczając na nich ubliżające innym malowidła graffiti. Niby przypadkiem znalazłam się kiedyś obok niego, kiedy właśnie takie tworzył. Stałam przez chwilę i przyglądałam się temu, co robił. To było fascynujące, w jaki sposób dobierał barwy, psikając i pryskając bez określonego wcześniej planu czy projektu, aż do momentu, kiedy obraz obierał jakiś konkretny kształt. Był zły, kiedy mnie zauważył, ale uspokoił się, kiedy dojrzał na mojej twarzy nieukrywany zachwyt nad jego pracą. Poprosiłam go, żeby mnie nauczył tak malować. Zgodził się dopiero, kiedy wspomniałam, że oczywiście mu zapłacę. Lekcje zajęły nam około dwóch miesięcy. W tym czasie i ja, choć dyskretnie, uczyłam go szacunku dla innych. Nawet się nie połapał, co mu wbijałam do głowy. W rezultacie przeprosił wszystkich tych, których obraził, a sam zaczął wykorzystywać swój talent do innych celów.
Niestety, tym razem jakoś nie umiałam znaleźć rozwiązania swojej sprawy.
W domu panowała cisza i spokój. Mama pewnie będzie dzisiaj pracowała do późna, zresztą jak co dzień. Cóż zrobić, zajmowała wysokie kierownicze stanowisko w banku. Miałam jeszcze kilka godzin niczym niezakłóconej ciszy. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Zresztą i tak zawsze panował u nas spokój, bo mieszkałyśmy tylko we dwie: mama i ja.
Ojca nigdy nie poznałam. Podobno był oszustem. Nawiązał romans z mamą tylko dlatego, że zwietrzył szansę na łatwą kasę. Kiedy się zorientowała, zawiadomiła policję, ale zdążył zwiać. Potem okazało się, że była w ciąży i nigdy więcej nie potrafiła już zaufać żadnemu innemu mężczyźnie. Choć czasami byłam święcie przekonana, że to tylko część historii, nie naciskałam na nią, bo nie chciałam dodawać jej trosk i smutków.
Wskoczyłam pod prysznic. Lubiłam to relaksujące uczucie, jakie dawała spływająca od czubka głowy aż po stopy gorąca woda, która zmywała wszystkie problemy. Kiedy wyczerpałam cały zapas ciepłej wody, owinęłam się szlafrokiem i wskoczyłam z westchnieniem ulgi do łóżka, rozrzucając zalegające na nim puszyste poduchy. Zasypiałam już, kiedy pojawiło się to samo uczucie, dreszczyk przebiegający wzdłuż moich pleców. Czułam, jak łóżko ugięło się pod czyimś ciężarem. Zaczęłam się histerycznie śmiać. Rewelacja, rok szkolny skończę w zakładzie dla psychicznie chorych. A może sama przeżywam jakiegoś rodzaju załamanie nerwowe? Przecież ostatnio nie sypiałam po nocach, żeby przyswoić jak najwięcej materiału i zdobyć najlepsze oceny. Teraz za to płacę, głowa się zbuntowała i potrzebuje się zresetować. Tak! To jest na pewno to! A co mi tam, pójdę na całość! – pomyślałam.
– Wiem, że tam jesteś… Chyba zwariowałam – mruknęłam. Zesztywniałam, kiedy poczułam obejmującą mnie w pasie rękę.
– Rozluźnij się – szepnął niewątpliwie ciepły i uspokajający obcy głos. – Wkrótce się zobaczymy. Śpij – zamruczał. Nim wpadłam w objęcia niosącego kojący sen Morfeusza, pomyślałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
– Jakieś wieści? – zapytała mnie bez zbędnego wstępu Heather, lecz nawet nie podniosła głowy znad papierów, które walały się po całym biurku. – Znalazłeś już ją?
– Tak – zaciekawiona uniosła głowę. – Kilka dni temu. Od samego początku zdaje sobie sprawę z czyjejś obecności – usiadłem na krzesełku naprzeciwko niej, nie czekając na zaproszenie.
– Standardowo myśli, że jej odbija – uśmiech zagościł na mojej twarzy na samą myśl o ich spotkaniu.
Heather pokiwała głową, wyrażając swoją aprobatę.
– Co jeszcze? Widziała cię już?
– Nie, ale czuła mój dotyk. Najpóźniej za dwa dni sama do nas przyjdzie – byłem z siebie bardzo zadowolony, że tak szybko ją odszukałem, a więź nas łącząca była na tyle silna, że nie miałem problemów z nawiązaniem z nią kontaktu.
– Oby. Czas nam się kończy – wróciła do swoich papierów, co w jej przypadku oznaczało koniec rozmowy.
Nie pozostało mi nic innego, jak opuścić jej gabinet. Poszedłem do swojego pokoju. Wskoczyłem na swoje wielkie łóżko pochodzące z czasów tak dawnych, że nie potrafiłem sobie przypomnieć, z jakiej jest epoki. Na poduszce leżało jej zdjęcie, z którym nigdy się nie rozstawałem. Było co prawda mocno podniszczone, ale nadal pięknie na nim wyglądała. Tyle lat, a nadal czuję dziwne mrowienie, patrząc, jak się do mnie uśmiecha spod przymkniętych powiek. Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie.
Doskonale pamiętam dzień, w którym zostało zrobione.
Korzystając z pięknego, słonecznego dnia wybraliśmy się nad brzeg pobliskiej rzeczki. Urządziliśmy sobie piknik. Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem, ale zawstydziła się, a na jej policzek wypłynął delikatny rumieniec, który dodał jej uroku. Opuściła wzrok, żeby to przede mną ukryć, a ja nie mogłem oprzeć się pokusie i szybko zrobiłem jej zdjęcie. Niewinność w czystej postaci.
– Oby moje ostatnie niepowodzenie nie zmieniło jej w zbyt dużym stopniu – pomyślałem głośno.
Długo przyszło mi czekać, aż dostanę kolejną szansę. Podejrzewam, że Ian jeszcze nie wpadł na jej ślad. Tym razem to on był górą i udało mu się jako pierwszemu dotrzeć do Megan. Miałem bardzo silną motywację – ostatnim razem zawaliłem całą sprawę i wymknęła mi się. Teraz przyszedł czas dla nas i naszej bezgranicznej miłości. Czas, żebyśmy mogli zacząć wszystko od nowa. Jutro… – przeleciało mi przez głowę.
*
Obudziłam się kompletnie rozbita po niedorzecznym śnie, jaki mi się przyśnił. Byłam w nim małą, włochatą myszką. Towarzyszyła mi też druga, nieco większa mysz, z którą byłyśmy nierozłączne. Wyruszyłyśmy na poszukiwanie jedzenia, bo byłyśmy bardzo głodne. Na szafce kuchennej leżał ser. Swoimi małymi, krótkimi nóżkami w szybkim tempie rzuciłyśmy się w jego kierunku. Już prawie go miałyśmy, kiedy zza fotela wyskoczyło wielkie rude kocisko. Nie miałabym żadnych szans. Gdyby nie druga mysz, która rzuciła się na ratunek, gryząc kota w łapę, byłoby po mnie. Niestety, jednym ruchem kot przycisnął tamtą i ją zjadł.
– Przecież ja nawet nie lubię sera – mruknęłam głośno w drodze do łazienki. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się paskudnego wrażenia po tym pokręconym koszmarze. Już chyba wolałabym psychola goniącego mnie z piłą mechaniczną.
Szybko wskoczyłam w jakieś pierwsze lepsze ciuchy, jakie miałam pod ręką. Do sprzątania jakoś nie trzeba specjalnie ładnie wyglądać, prawda? Przynajmniej gotowanie kolacji miałam z głowy. Rano umówiłyśmy się z mamą, że przywiezie tego pysznego kurczaka z warzywami, którego serwują w restauracji obok jej banku.
Mijając po drodze duże lustro, przystanęłam jak wryta, bo ledwo rozpoznałam dziewczynę, która na mnie patrzyła. Czy to aby na pewno ja? Może jeszcze śpię, a to jest kolejny koszmar? Cholerka, wyglądam jakbym przez tydzień nie spała, tylko balowała z kumplami z ostatniej klasy. Okropieństwo, gdzie się podziała ta podobno śliczna dziewczyna, za którą mnie uważają? Cóż, z pewnością nie jestem nią w tej chwili. Zrobiłam grymas do poczwarki w lustrze. I choć daleko mi do próżności, starałam się zawsze dbać o swoje zdrowie, zwracając uwagę na to, co jem i co najmniej trzy razy w tygodniu ćwicząc. Z reguły były to tylko zwykłe spacery, ale ruch jest zawsze ruchem. Mój wygląd był właśnie efektem odpowiednich nawyków.
Teraz moje błyszczące, zielone oczy były opuchnięte i podkrążone, a karmelowe, półdługie włosy tworzyły na głowie brzydkie gniazdo. Największą rozpacz poczułam, widząc ziemistoszary odcień swojej cery. Wzdrygnęłam się. Chyba przyszła pora na badania kontrolne, może bierze mnie jakieś choróbsko? – pomyślałam.
Miałam już odejść, bo dość się już napatrzyłam na swoje niezbyt ciekawe odbicie, ale nie mogłam się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zabetonował mi nogi. Zerknęłam na pokój i szeroko otwarłam oczy ze zdziwienia. Najpierw zauważyłam wyciągniętą w moim kierunku męską dłoń, a następnie moim oczom ukazała się reszta sylwetki: najpierw stopy w tenisówkach, potem nogi w jeansach, na koniec uwidocznił się tors w koszulce i twarz, po której błąkał się ciepły uśmiech. Co do jasnej…?! Zaczęłam się obawiać, lecz nie zjawy, ale o swoje zdrowie psychiczne. Mimo to nie mogłam przestać na niego patrzeć, hipnotyzował mnie swoim spojrzeniem i orzechową barwą tęczówki. Jakby tego było mało, wyglądał jak anioł, który został wyrzeźbiony przez najlepszego artystę. Nie był napakowany jak kulturysta po dopingu, ale pod koszulką wyraźnie rysowały się mięśnie. Zastanowiły mnie jego tatuaże na ręce, które świadczyły o tym, że raczej nie jest on aniołem. W gardle zaschło mi z wrażenia.
– To twoją obecność czuję cały dzień? – powiedziałam cichutko, jakbym bała się, że zaraz zniknie.
Jego twarz rozjaśnił czuły uśmiech.
– Ten uśmiech widywałam w swoich snach – nieco się rozluźniłam. – Pewnie nadal śpię?
Ledwie widocznym ruchem głowy zaprzeczył. Podszedł krok bliżej.
– Chciałbym cię dotknąć. Tak bardzo za tobą tęskniłem – nie poruszył ustami, ale wyraźnie usłyszałam głos w swojej głowie.
Nie wiem skąd, ale miałam pewność, że nie zrobi mi krzywdy. Zgodziłam się. Skinęłam głową na zgodę. Podszedł bliżej, zatrzymując się tuż za moimi plecami.
Sama nie wierzyłam temu, co czułam – bijące od niego ciepło. Jedną ręką objął mnie w talii, przysuwając jeszcze bliżej do siebie. Drugą odsunął włosy i pogłaskał wzdłuż szyi. Otwarłam usta, głośno łapiąc powietrze i drżąc na całym ciele. Czy to naprawdę się stało? – zapytałam samą siebie w myślach. W jego oczach dojrzałam jakiś błysk, a uśmiech stał się szerszy, był zaraźliwy i ze zdziwieniem zobaczyłam, że sama też się uśmiecham. Pochylił się w moją stronę i pocałował czubek mojej głowy. W ciągu sekundy, niczym jakieś objawienie, zrozumiałam, że stoi obok mnie najważniejsza osoba w moim życiu i nie tylko.
– Ja nic nie rozumiem – szepnęłam do niego. – Co się dzieje? Kim jesteś?
– Wkrótce, moja ukochana Megan – ponownie usłyszałam jego głos w swojej głowie. Nogi się pode mną ugięły. Zanim pochłonęła mnie ciemność poczułam dłoń, która pogłaskała mnie po policzku.
*
– Megan! Megan! – krzyczała moja mama chyba po to, żebym oprzytomniała. Byłam tak zdezorientowana, że ledwo otwarłam oczy.
– No nareszcie – oznajmiła z ulgą mama. – Dlaczego śpisz na podłodze?
Rozejrzałam się.
– Ja… nie wiem – na siłę próbowałam sobie przypomnieć, ale ciężko mi to szło. Zachwiałam się, kiedy wstałam.
– Jesteś lodowata! – krzyknęła do mnie, kiedy złapała mnie za rękę.
– Jakoś niewyraźnie się czuję – ledwo wybełkotałam.
– Kładź się do łóżka, przyniosę kolację i zjemy tutaj – wybiegła w pośpiechu, pewnie do kuchni. Może powinnam ją poprosić, żeby zadzwoniła do jakiegoś psychiatry.
Oparłam głowę na poduszce, była tak ciężka, jak bym zamiast mózgu nosiła w niej kamienie. Obok mnie leżało zdjęcie, którego wcześniej tu nie było. Wzięłam je do ręki, żeby lepiej się mu przyjrzeć, bo jeszcze nigdy go nie widziałam. Zamarłam w połowie ruchu. Na tym zdjęciu byłam ja z chłopakiem ze snu. Oboje byliśmy tak roześmiani, że widać było łączące nas głębokie uczucie.
– Jak w moim śnie – szepnęłam do siebie.
– Jesteś pewna, że to był sen? – znowu usłyszałam ten głos. – Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi – westchnął.
– Przestań! Wyłaź z mojej głowy! – krzyknęłam i zatkałam sobie uszy rękami.
– Dobrze się czujesz? Naprawdę się zaczynam o ciebie martwić – mama postawiła na moim łóżku talerz z jedzeniem.
Zerknęłam na nią. Jej twarz faktycznie wyrażała troskę i obawę. Może powinnam się jej zwierzyć i wspólnie znalazłybyśmy jakieś logiczne wytłumaczenie. Inaczej powinnam chyba złapać za telefon i spędzić jakiś czas na oddziale zamkniętym. Na razie nie miałam na to ochoty. Nie chciałabym dostarczać mamie dodatkowych trosk. Wolę, kiedy jest rozluźniona i szczęśliwa, wtedy jej buzia i oczy zawsze są uśmiechnięte, a jej krok – lekki i taneczny. Ma dużo wrodzonej gracji, bo w młodości chodziła na lekcje baletu. Miała nawet zamiar związać z tańcem swoją przyszłość, ale dziadkowi i babci nie podobał się ten pomysł i wymusili na niej zmianę decyzji. Skończyła więc studia z zakresu bankowości. Kiedy oboje dziadkowie zginęli w wypadku, było już za późno, żeby zmienić szkołę, a wkrótce potem mama zaszła ze mną w ciążę i jej plany legły w gruzach. Nie, stanowczo nie chciałam sprawiać jej żadnych przykrości. Dlatego też zawsze chciałam być idealnie grzeczna, miła dla innych, dobrze się uczyć tylko po to, żeby jak najczęściej widzieć ją uśmiechniętą.
– Dzwoniła Natally – przerwała moje rozmyślania. – Chciała o czymś z tobą pogadać. Prosiła, żebyś odzwoniła.
Miałam usta pełne jedzenia, a wiadomo, że nieładnie jest mówić z pełną buzią, więc tylko kiwnęłam głową, słysząc tę wiadomość. Oczywiście, nie zadzwoniłam do niej. Będzie na mnie w poniedziałek zła, ale jakoś ją ugłaskam. Nie mam zielonego pojęcia, co miałabym jej powiedzieć, tym bardziej, że sama nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Miałam jeszcze całe dwa dni, by coś wykombinować i to jakoś ogarnąć.
W nocy miałam kolejny sen. Stałam przed wielkim lustrem, takim samym jak to, które stoi u mnie w pokoju, tylko było jakby nowsze, mniej zniszczone. Przyglądałam się swojemu odbiciu. Byłam piękna i promieniałam szczęściem. Obróciłam się wokół własnej osi, sprawdzając, czy sukienka, którą miałam na sobie, leżała jak powinna, czy gdzieś się nie zadarła. Szkoda by było, gdyby coś się jej stało, bo była śliczna, uszyta cała z delikatnej, białej koronki i lekko spływała aż do kostek, a sam tył sięgał jeszcze dalej, tworząc płynący za mną tren. Stanik sukni ozdobiony był malutkimi kryształkami, które w blasku słońca tworzyły łagodną poświatę. Szybko rzuciłam okiem na moją fryzurę – kilka kosmyków wyślizgnęło się spod spinek, ale tak je pozostawiłam, spodobało mi się w jaki sposób okalały moją twarz. Oczy błyszczały nie mniej niż moja suknia, a moje ciało lekko drżało z podniecenia. Nie mogłam się już doczekać tego, co miało dzisiaj nastąpić: mój wielki i szczęśliwy dzień. Odwróciłam się, kiedy do pokoju weszła moja mama. Ona też była bardzo podenerwowana i podekscytowana. Podeszła do mnie i założyła mi na szyi łańcuszek, na którym błyszczał piękny, zielony szmaragd w kształcie łezki. Idealnie pasował do moich oczu.
– Mamo, jaki piękny – szepnęłam, głaskając go lekko palcami. Rzuciłam się w jej ramiona, mocno ściskając.
– Jest przekazywany w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie pannom młodym w dniu ich ślubu – uśmiechnęła się lekko. – Jesteś gotowa? Wszyscy już na nas czekają – otarła samotną łezkę wzruszenia, która popłynęła po policzku.
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, więc tylko kiwnęłam głową. Wyszłyśmy z domu wprost w promienie sierpniowego słońca. Z największą ostrożnością wsiadłyśmy do powozu, uważając na suknię. Powóz tonął w białych kwiatach, a ich zapach wręcz oszałamiał, nie były potrzebne żadne perfumy – zanim dojadą na miejsce, zapach przesiąknie moją skórę. Nawet koniom dostały się kwiaty. Wyglądały dostojnie z wiankami na szyjach. Ich grzbiety zostały okryte białymi, atłasowymi pledami, szły dumne ze swojego wyglądu.
– Zaraz się rozpłaczę – głos mi się załamał. – Jestem taka zdenerwowana.
– Weź głęboki wdech, potem wydech, powtórz to kilka razy, powinno cię to trochę uspokoić – mama poklepała mnie po ręce dla dodania otuchy. – Poza tym nie możesz płakać w tak ważnym dla ciebie dniu. Pamiętaj, kto tam na ciebie czeka, nie możesz mu się pokazać z czerwonymi oczami.
Głęboko westchnęłam, żeby do płuc dotarło jak najwięcej kojącego nerwy powietrza. Zadziałało, a na mojej twarzy pojawił się tak szeroki uśmiech, na jaki byłam w stanie się zdobyć.
– Jedziemy – mój głos był już spokojny, pewny i mocny.
Obie się roześmiałyśmy i cały stres odszedł w zapomnienie. Wchodząc do kościoła, przystanęłam. Nie dlatego, że dopadły mnie jakieś wątpliwości, tylko chciałam jak najwięcej zapamiętać z tego dnia.
Sam kościół nie był duży, jego przystrojenie nie sprawiło naszym sąsiadkom żadnych kłopotów. Wzdłuż ławek stały wazony wypełnione białymi kwiatami. Na ziemi został rozłożony czerwony dywan, a gdy dziewczynki idące przed nami sypały płatkami polnych kwiatów, cały kościół wypełnił ich zapach. Przy ołtarzu nie było miejsca, które nie byłoby wypełnione bukietami. Wszyscy zebrani wstali na mój widok. Zjawili się wszyscy, którzy byli bliscy dla mnie, żeby świętować z nami ten piękny dzień. Była moja rodzina, byli moi przyjaciele i sąsiedzi. Atmosfera w kościele stała się bardzo podniosła i uroczysta.
Najważniejszą osobą był jednak ten, który czekał na mnie na końcu krótkiej drogi prowadzącej do ołtarza. Zaparło mi dech na jego widok. Zrezygnował z czarnego smokingu na rzecz białego. Czekał na mnie cierpliwie, ale znałam go na tyle, że wiedziałam, jak bardzo pragnie, żebym była już przy nim. Wystarczyło spojrzeć w jego orzechowe oczy – błyszczały z podniecenia i szczęścia tak samo mocno jak i moje. Uśmiechnęłam się do niego, widziałam, że robi to samo. Organy zaczęły grać marsza weselnego. Ruszyłam wolnym krokiem ku mojemu przeznaczeniu. Z każdym krokiem mój oddech przyspieszał, chciałam być już obok niego, więc trochę przyspieszyłam kroku, co zostało przyjęte lekkim śmiechem zebranych gości.
Złapaliśmy nasze dłonie, jakby były ostatnią deską ratunku. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, kiedy przyszedł czas na nasze przysięgi.
– Ślubuję ci być twoim towarzyszem i przyjacielem każdego dnia i oświetlać twoją drogę, abyś nigdy jej nie zgubiła i nie zabłądziła. Rozłożę nad tobą swoje opiekuńcze skrzydła, chroniąc przed smutkami i troskami, zamieniając je w radość. Nie rozdzieli nas nikt: ani śmierć, ani czas. Nasza miłość wszystko przetrwa, by kiedyś powrócić w innym miejscu, w innym czasie, ale zawsze do ciebie. Kocham cię teraz i na wieki – wyrecytował miękko Adam.
Potem przyszła kolej na mnie. Jego przysięga sprawiła, że zmiękły mi kolana, a głos uwiązł mi w gardle, miałam tylko nadzieję, że jeszcze wytrzymam, zanim się poryczę.
– Ślubuję ci – zaczęłam ostrożnie, ale mimo wzruszenia mój głos pozostał spokojny. – Być zawsze przy tobie, jeśli nie ciałem, to na pewno sercem i duszą. Nawet jeśli zgubię drogę do ciebie, to znajdę cię w kolejnym życiu, bo nasza miłość nigdy nie umiera, czeka tylko na kolejną szansę, aby rozkwitnąć na nowo. Ani czas, ani śmierć jej nie pokonają. Jest wieczna. Kocham cię teraz aż do końca świata.
Kiedy skończyłam, ksiądz ogłosił nas mężem i żoną. Adam pochylił się ku mnie, składając delikatny pocałunek, który zawierał całe uczucie, jakie nas łączyło. Za nami rozległy się głośne brawa.
Wesele zorganizowaliśmy na świeżym powietrzu, żeby pomieścić wszystkich obecnych gości. Między drzewami zostały zawieszone białe płachty, które stanowiły schronienie przed promieniami słońca. Wszyscy świetnie się bawili, wszędzie było słychać śmiech i pobrzękiwanie kieliszków i talerzy. W tle grała delikatna muzyka, która z upływem czasu i wypitych trunków zamieniała się w weselszą i bardziej skoczną.
Widać było, że wszyscy świetnie się bawią, a dla nas liczyło się tylko to, co działo się między nami. Największą radością dla nas było nasze dopiero co zawarte małżeństwo, które było zwieńczeniem zwycięstwa Dobra nad Złem.
– Moja słodka Megan – szepnął Adam do mojego ucha. – Kolejny raz odnieśliśmy sukces i udało nam się odnaleźć – złożył na moich ustach lekki pocałunek.
– Adam – odszepnęłam. Zamknęłam oczy, rozkoszując się jego pieszczotą, tym dniem i wszystkim, co nas otaczało.
Szybko pożegnaliśmy się z rodziną i resztą gości, chcieliśmy już zostać we dwoje. Oczywiście nie obyło się bez drobnych żarcików i porozumiewawczych mrugnięć, co nam tak śpieszno. Pojechaliśmy do naszego małego domku. Nie miało to dla nas znaczenia, bo najcenniejsi byliśmy my i nasza miłość, reszta stanowiła tylko jakiś dodatek, a nam wiele do szczęścia nie było potrzebne. Cieszyłam się również z faktu, że zostajemy w miasteczku niedaleko mojej matki. Nie chciałam jej opuszczać, tym bardziej, że po śmierci taty zostałaby sama. Adam zapewnił mnie, że dla niego nie ma znaczenia, gdzie mieszkamy, byle razem. Noc poślubna była naszą pierwszą, ale tak naprawdę była kolejną. Doskonale wiedzieliśmy, jak sprawić sobie przyjemność i osiągnąć fizyczne spełnienie. Zasnęliśmy szczęśliwi i wyczerpani w swoich ramionach.
Światło anioła
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-292-0
© Izabela Zawis i Wydawnictwo Novae Res 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Zok-Smoła
KOREKTA: Małgorzata Szymańska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.