Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
ROMANS NEW ADULT
Madison miała wszystko. Popularność, wpływowe nazwisko i wspierającą rodzinę. Skandal z jej udziałem spowodował jednak, że z uwielbiającej róż i imprezy nastolatki zmieniła się w stroniącą od ludzi, uciekającą w złośliwości studentkę. Dawną sobą pozostała tylko na Talkme – popularnej aplikacji, przez którą rozmawia z wirtualnymi znajomymi.
Harry ma opinię bawidamka, ale to tylko fasada, za którą kryje się wrażliwy chłopak, ciężko pracujący na dobre oceny i grający w hokeja, aby utrzymać się w college’u. Rzucone wyzwanie sprawia, że zakłada konto na Talkme, a algorytm paruje go z Jelly, czyli uroczą fanką balonowych gum do żucia.
W realnym życiu się nie znoszą, ale w sieci wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
Zielarka
Uzdrowicielka
Karczmarka
Randka z Arlo
Niedobrani
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Katarzyna Muszyńska, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcia na okładce: Svetlana Ivanova i satori.artwork/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: Clker-Free-Vector-Images z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-539-7
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Epilog
Od autorki
Playlista
Mojej MamieZa cierpliwość i bezgraniczną miłość
Rozdział 1
Harry
Zielone zmrużone oczy wpatrywały się we mnie gniewnie. Gdyby nagle wparowała tu dobra wróżka chcąca spełnić jedno życzenie stojącej naprzeciwko dziewczyny, z pewnością raziłby mnie piorun, porwał huragan albo przygniotła spadająca asteroida. Sam nie wiedziałem, co mnie podkusiło, aby jednak podjąć to głupie wyzwanie. Przecież gdybym stchórzył, nikt by się ze mnie nie naśmiewał. No może oprócz Nikki, ale dałbym sobie z nią radę. Trzeba było odpuścić i ze spokojem znosić docinki na temat całego tego szaleństwa.
Tymczasem uniosłem się honorem, a moja duma właśnie mnie gubiła.
Madison Miller była ucieleśnieniem wszystkiego, o czym nie marzy napalony student. Miała czarne, sięgające ramion włosy, lekko zadarty nos z kolczykiem oraz dość, powiedzmy, oryginalny styl, ponieważ zazwyczaj nosiła workowate ubrania zakrywające wszystkie krągłości, o ile takowe miała. Pyskata natura, a także morderczy wzrok aż krzyczały, by trzymać się od niej z daleka. Nie posłuchałem, zatem pretensje mogłem mieć tylko do siebie.
– Chyba sobie kpisz? – warknęła, groźnie szczerząc przy tym zęby, i mogłem przysiąc, że właśnie tak prezentowała się furia w czystej postaci.
– Cześć – wyjąkałem, ponieważ właśnie sobie uświadomiłem, że się nie przywitałem.
Czarnulka wyglądała, jakby już szykowała się do ataku, co mnie nieco przerażało.
– Cześć? Cześć?! – powtórzyła ostrym tonem, zupełnie jakby nie dowierzała własnym uszom.
– No, cześć – brnąłem w to dalej. – Tak chyba witają się normalni ludzie.
– Czego chcesz, Evans?
To, że znała moje nazwisko nieco połechtało moje ego.
– Tak sobie myślałem, czy czasem… – kątem oka spojrzałem na chłopaków oraz Nikki siedzących przy stoliku i wpatrujących się w nas z zainteresowaniem – nie masz ochoty na kawę? – powtórzyłem to, co powiedziałem do niej przed paroma minutami, wywołując pierwszą falę gniewu.
Zaprosiłem na randkę najbardziej złośliwą istotę, jaką widziałem w swoim życiu, i czułem się z tym cholernie dobrze. Nikt nie wierzył, że się na to zdobędę, a tu proszę. Wyraziłem chęć spędzenia z nią czasu i nadal oddychałem. Madison nie zamieniła się w smoka i nie spopieliła mnie za tę próbę spoufalenia się.
– Za jaką idiotkę ty i banda tych tłumoków mnie macie? – Przekrzywiła nieco głowę, przyglądając się mi z politowaniem.
Ona mnie żałowała! Księżniczka z piekła rodem, królowa lodu, jędza najpewniej rzucająca uroki, gapiła się na mnie tymi kocimi ślepiami ze współczuciem. Nie wymuszonym, ale naturalnym, takim, na jakie z pewnością nie zasługiwałem, nawet biorąc pod uwagę to, co właśnie wyprawiałem.
– Maddie – użyłem zdrobnienia, a po skrzywionej minie poznałem, że go nie lubiła – nie daj się prosić.
Starałem się uśmiechnąć, ale wyszło sztucznie. To, że rozmawialiśmy, było jak jakaś fantazja, ponieważ nikt z własnej woli nie zbliżał się do tego czarnowłosego diabła. Zwłaszcza po tym, jak jednego z koszykarzy oblała sokiem porzeczkowym. Pamiętałem tę akcję, podobnie jak większość mojego rocznika. Chłopak klepnął Madison w tyłek, a już po chwili prychał, starając się złapać oddech, gdy chlusnęła mu napojem prosto w twarz.
Do tego momentu było nawet zabawnie, ale ona na tym nie poprzestała. Pochyliła się i zacisnęła dłoń na klejnotach nieszczęśnika, po czym przekręciła palce, a blondyn zaczął płakać. Normalnie wielki facet zalał się łzami, a wszyscy świadkowie tego zajścia, oczywiście płci męskiej, odruchowo pogładzili własne przyrodzenia.
Teraz także cała stołówka zastygła w oczekiwaniu, a ja czułem na plecach wzrok siedzących na lunchu studentów. Westworth College było dobrą uczelnią z ciekawą ofertą i nowoczesnym kampusem, w którego sercu właśnie się znajdowaliśmy.
– Może z jakiegoś masochistycznego powodu wierzysz w szczerość swoich słów, zatem ci to ułatwię. Nie jestem zainteresowana, Evans.
Moje nazwisko na jej ustach miało wyjątkowo cierpki posmak.
– Dlaczego?
Nie wiedziałem, po co drążyłem.
Przecież nie chciałem się z nią umówić ani pić kawy. To wszystko było jedynie po to, by zaliczyć kolejne wyzwanie.
Nawet nie pamiętałem już, kto wymyślił odznaki, które zdobywaliśmy za zadania. Na początku było niewinnie. Znajdź niebieskie auto i zostaw karteczkę z napisem miłego dnia za wycieraczką, odpowiedz na pytanie wykładowcy pomidor, ułóż z gałązek napis widzę cię przed akademikiem. Potem zrodził się pomysł na ranking zawierający misje – przyznawaliśmy sobie za ich wykonanie punkty w zależności od odjechania. Jak na razie zajmowałem piąte miejsce, a za kawę z jędzą miałem awansować o co najmniej jedno.
– Która litera słowa nie jest dla ciebie niezrozumiała? – prychnęła już porządnie wkurzona.
– Takie wyjście dobrze by ci zrobiło. Daj mi szansę, a może uśmiech pojawi się na tej skwaszonej buzi – palnąłem bez myślenia.
Będąc tak blisko tej złośnicy, plotłem jakieś kompletne bzdury, ale słowa same wyskakiwały z moich ust, nim zdążyłem się nad nimi zastanowić. Sam siebie nie poznawałem.
– Evans – tym razem zabrzmiało to jak obelga – ciebie już do reszty powaliło. Za cienki jesteś, aby dać mi radę, zatem grzecznie odmaszeruj do tych ciołków, którzy ciągle się tu gapią. I nie próbuj tego więcej! – wrzasnęła, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, bluzgając pod nosem.
Odprowadziłem ją spojrzeniem, zadowolony z tego, że moje jądra nadal miały się dobrze. Wstyd przyznać, ale wrzaski tamtego chłopaka nadal czasami dźwięczały mi w uszach.
Jędza zniknęła z pola widzenia, a ja cofnąłem się do Nikoletty i reszty.
Po tym jak się zaśmiewali, wywnioskowałem, że słyszeli końcówkę naszej rozmowy.
– Jesteś mistrz! – Travis zbił ze mną żółwika, gdy opadłem na ławkę obok niego.
– Byłem pewny, że coś ci odgryzie – zawtórował Dylan.
– Miło, że tego nie zrobiła – bąknąłem.
– Gdyby ci się udało wyciągnąć ją na randkę, awansowałbyś na trzecie – mruknęła Nikoletta, wpatrując się w telefon. – A tak, aby pobić Strzelca, potrzebujesz jeszcze sześćdziesięciu pięciu punktów.
– Jaka jest teraz najgrubsza akcja? – spytałem.
– O kurwa – sarknęła, co nie wróżyło dobrze. – Nikt nie jest tak powalony.
– Dajesz.
– Trzeba wykraść Kruka z gabinetu dziekana.
To wyjaśniało, dlaczego do tej pory nie znalazł się śmiałek. Włamanie i kradzież gwarantowały wyrzucenie z uczelni, a zwycięstwo w tym głupim rankingu z pewnością nie było tego warte. Ciekawe, co za porypaniec umieścił tak niedorzeczne wyzwanie. Kruki to statuetki przyznawane na Westworth za szczególne osiągnięcia w nauce, sporcie lub czymkolwiek innym, czym można się potem chwalić wnukom. Mnie raczej nie groziło zdobycie takiego wyróżnienia. Miałem dobrą średnią pozwalającą na otrzymywanie stypendium, bez którego nie mógłbym sobie pozwolić na studiowanie, ale do najlepszych sporo mi brakowało. Byłem też w drużynie, lecz tu także się nie wyróżniałem na tle pozostałych zawodników. Lubiłem hokej, ale nie miałem szans na zawodowstwo, dlatego traktowałem treningi i mecze bardziej jak odskocznię od codzienności.
– Nie zrobisz tego, prawda? – Nikki wpatrywała się we mnie z napięciem.
– Jeśli stąd wylecę, nie skończę studiów. – Wzruszyłem ramionami.
Westworth to była moja jedyna szansa na przyszłość, nic nie było warte tego, aby ją zaprzepaścić.
– Ale szóstka jest dobrze punktowana i nie wywalą cię z jej powodu. – Dylan podsunął mi komórkę pod nos.
– Prosta sprawa. – Ucieszyłem się, ponieważ wiedziałem, że odhaczenie kolejnego punktu na liście będzie banalne.
Rozdział 2
Madison
Co za tępa dzida! Jak on mógł przy tych wszystkich pajacach po prostu podejść i zadać to idiotyczne pytanie? Naprawdę wyglądałam na taką idiotkę, która nie miała pojęcia o tej debilnej grze i rankingu? Może i nie udzielałam się towarzysko, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co działo się w murach Westworth College, które nie były znowu aż tak obszerne.
Poza tym ten cały Evans mógł poświecić kilka sekund ze swojego życia i przynajmniej wykonać podstawowy reaserch. Dzięki temu dowiedziałby się, że jedna z sal wykładowych nosiła imię i nazwisko mojego dziadka, a absolwentami tej uczelni byli moi rodzice, a także najstarszy brat – Noah.
Drugi z mojego rodzeństwa studiował na ostatnim roku zarządzania, ale starałam się zbytnio nie epatować naszym pokrewieństwem, w przeciwieństwie do niego oczywiście. Gdyby Harry potrafił łączyć fakty i wyciągać wnioski, zrozumiałby, że ta zabawa istniała na długo, nim on i ta jego paczka w ogóle nauczyli się raczkować, a wymyślił ją nie kto inny, jak Gregory Miller. Ten sam Gregory, do którego gdyby żył, zwracałabym się pradziadku.
Wbrew pozorom miałam naprawdę normalną i wspierającą rodzinę, która pozwalała mi na bycie sobą. Obojętnie, co bym im zakomunikowała, miałam pewność, że będą stali za mną murem. Nie byliśmy zwyczajni i już od najmłodszych lat obserwowałam, jak bardzo byli w stanie upodlić się ludzie, by ktoś o nazwisku Miller obdarzył ich choć jednym spojrzeniem. Te wszystkie małolaty umizgujące się do Noah i Cartera przyprawiały mnie o mdłości. Dwa lata temu zrozumiałam, że aby nie podzielić losu braci, wystarczy odstawać od socjety. Opanowałam inność do perfekcji i czerpałam z niej pełnymi garściami. Żałowałam jedynie, że wpadłam na to tak późno.
Najłatwiej było ubłagać rodziców, aby pozwolili mi studiować na przykład na Alasce lub w Europie, czyli tam, gdzie nikt nie słyszał o czekoladach Miller albo nie przykładał do tego większego znaczenia. W naszym domu Westworth było dosłownie hołubione. Żółto-fioletowy proporzec uczelni wisiał na ścianie w korytarzu, tuż obok oprawionych dyplomów członków mojej rodziny. Bardzo chciałam, aby moje imię także się tam znalazło, dlatego nie potrafiłam zrezygnować z tego marzenia.
Wybrałam literaturę i jak na razie uważałam, że to kierunek stworzony specjalnie dla mnie. Podpasowało mi zwłaszcza kreatywne pisanie.
Po przejrzeniu listy dodatkowych przedmiotów postawiłam na stosunki międzynarodowe oraz rozwiązywanie problemów społecznych. O przyszłość nie musiałam się martwić, ponieważ w fabryce słodyczy rodziców czekała już na mnie posada w dowolnym dziale. Jeśli jednak nie chciałabym pracować w rodzinnej firmie, też nie byłoby z tym problemu.
Przemknęłam korytarzem, udając, że nie widzę ciekawskich spojrzeń rzucanych mi przez studentów zaintrygowanych moją rozmową z Evansem. Potrafiłam być niewidzialna dla większości, ale czasami ktoś psuł to, na co pracowałam. Dziś tym idiotą okazał się Harry.
Zmierzałam do biblioteki, w której ukrywałam się przed całym światem. Już na wejściu uderzył we mnie ukochany zapach starych woluminów oraz kurzu. Gdyby to ode mnie zależało, do końca życia katalogowałabym książki i układałabym je na półkach, co sprawiało mi o wiele większą przyjemność niż przebywanie wśród czekoladek i innych słodkości produkowanych w fabryce mieszczącej się na Brooklynie.
Opadłam na krzesło przy znajdującym się najbliżej wejścia stoliku, głośno wzdychając.
– Wyglądasz, jakby Harry Evans zaprosił cię na randkę – zachichotał Oliver.
Ten piegowaty rudzielec, o bystrym spojrzeniu i wiecznie potarganych włosach był najbliższą mi osobą, odkąd tylko przekroczyłam próg college’u.
Wpadliśmy na siebie na głównym holu pierwszego dnia zajęć i tak jakoś złapaliśmy wspólne flow.
Obok niego siedziała Lara, której rodzice byli fanami gier z serii Tomb Rider, co nieraz podkreślała. Wysoka szatynka uwielbiająca sportowy styl i koszykówkę od dobrego roku kochała się w Oliverze, ale on jakby tego nie zauważał lub zauważyć nie chciał. Nie wtrącałam się w ich relację, ponieważ nie była moją sprawą.
– Jakim cudem już o tym słyszałeś? – zrobiłam wielkie oczy, ponieważ żadna informacja nie mogła rozprzestrzenić się w takim tempie.
– Cały kampus już o tym wie. – Wzruszył ramionami od niechcenia.
– Niby jak?
– Mówili przez radiowęzeł.
– Że co?!
– On żartuje – wtrąciła się Lara akurat w momencie, gdy czułam, jak serce niebezpiecznie mi przyspiesza. – Tony do niego napisał, bo akurat siedział na stołówce.
W to byłam skłonna uwierzyć.
– Ta pogawędka na stałe zapisze się w historii uczelni. Popularny hokeista rozmawia z Mads, która o dziwo nie odgryzła mu głowy ani żadnej innej części ciała. – Puścił do mnie oko, wymieniwszy ksywkę, którą sobie nadałam na pierwszym roku.
Chciałam przestać się kojarzyć jedynie ze znanym nazwiskiem rodziców, co udało mi się aż nazbyt dobrze, ponieważ teraz większość w ogóle mnie nie zauważała, a na wzmiankę o tym, że jestem spokrewniona z opalonym, jasnowłosym Carterem, zazwyczaj wytrzeszczała oczy z niedowierzania. Było to lepsze niż śledzące mnie spojrzenia, jednocześnie przeliczające dolary na rodzinnym koncie.
– Aleś ty dowcipny – mruknęłam nieco rozdrażniona.
Mnie ta sytuacja wcale nie bawiła i wiedziałam, że będę musiała jeszcze sporo się nasłuchać na temat motywów kierujących Evansem.
– Idziemy dziś do Seats? – Lara przybyła mi z odsieczą, wymieniając nazwę mniej popularnego klubu mieszczącego się tuż obok kampusu.
Słynął z kiepskiej muzy i serwowania rozcieńczonego piwa, ale lubiłam tam chodzić.
Potrzebowałam miejsc, w których potrafiłam wtopić się w tłum, zniknąć, przestać być Millerówną. W liceum średnio mi to wychodziło, zwłaszcza że uczęszczałam do prywatnej szkoły z mundurkami, drogimi autami na parkingu i zagranicznymi wyjazdami.
Tam nie byłam Mads, tylko promienną Maddie uśmiechającą się do wszystkich i starającą się zintegrować z wywodzącymi się z równie dobrze sytuowanych rodzin nastolatkami. Moje starania doprowadziły jedynie do katastrofy, którą długo odchorowywałam, dlatego do Westworth poszła zupełnie inna dziewczyna. Pozbawiona złudzeń, twardo stąpająca po ziemi i stawiająca na atak, i to nim ktoś pierwszy postanowi zadać cios.
Nie jest łatwo się zmienić, wymazać gumką wszystko, co nas kształtowało, odrzucić wzorce i wykreować zupełnie nowego siebie.
Mnie się to udało, a przynajmniej udawało do tej pory. Wiedziałam, że wcześniej byłam zbyt sympatyczna, za cukierkowa oraz zdecydowanie zbyt idealna i dlatego sprowadziłam na siebie cały ten ból. Oczywiście, moi bliscy starali się wmówić mi, że nic z tego, co zdarzyło się tego feralnego wieczoru, nie było moją winą, ale w tym akurat bardzo się mylili.
– Jasne, nie mam żadnych planów – odparł Oliver.
– Ty nigdy ich nie masz – dogryzła mu Lara.
– A co to niby ma znaczyć? Myślisz, że tylko wy proponujecie mi wspólne wyjścia?!
– Mhm, tak właśnie myślę.
– Dla twojej wiadomości ostatnio odmówiłem Georginie Slaughter, która chciała się spotkać.
– Georgina Slaughter? Serio? – Uniosła pytająco brew, ze wszystkich sił starając się nie roześmiać.
– O co ci teraz chodzi?
– Właśnie ją wymyśliłeś, prawda?
– Zachowujesz się niedorzecznie – odburknął wyraźnie urażony.
– Niedorzecznie jest twierdzić, że istnieje ktoś, kto się tak idiotycznie nazywa. – Lara nie pozostała mu dłużna.
– Czyli twoim zdaniem nikt nie może się mną zainteresować? Taki ze mnie przegryw?
Rzadko komukolwiek udawało się wyprowadzić Olivera z równowagi, za to Larze wychodziło to perfekcyjnie.
– Wcale tego nie powiedziałam! – zaprotestowała donośnie, ściągając na siebie karcące spojrzenie panny Molly zarządzającej biblioteką.
– Czasami mogłabyś pomyśleć, zanim coś palniesz. – Wstał obrażony, a zarzuciwszy sobie plecak na ramię, zwrócił się do mnie. – Raczej nie dam rady wpaść do Seats. Złapiemy się później, Mads.
Odprowadziłam go spojrzeniem, po czym popatrzyłam karcąco na Larę.
– No co? Chyba nie wierzysz, że jakaś Georgina Slaughter naprawdę zaprosiła go na randkę?
– On chciał, abyśmy w to uwierzyły, zatem dla mnie wszystko jedno, czy taka laska chodzi po naszym kampusie, czy jest wytworem jego wyobraźni – skłamałam.
Oliver był najbardziej prawdomówną osobą, jaką poznałam, dlatego gdyby zaczął teraz ściemniać, oznaczałoby to, że dzieje się z nim coś bardzo złego.
– Ty zawsze jesteś w jego narożniku. – Wydęła śmiesznie usta, co robiła zawsze, jak coś nie szło po jej myśli.
– Tylko wtedy, kiedy tego potrzebuje. – Nie wcinałam się pomiędzy nich, ale teraz byłam bliska potrząśnięcia Larą.
Jasne było, że przemawiała przez nią zazdrość, i niezależnie od tego, czy Georgina istniała, czy też nie, powinna była powiedzieć mu prawdę, nim faktycznie kogoś spotka. Nie byliśmy popularnymi studentami i nie ustawiały się do nas kolejki adoratorów, ale czasami zdarzało się, że ktoś spoza naszej paczki przypominał sobie o naszym istnieniu. A przynajmniej o istnieniu moich przyjaciół, ponieważ do mnie mało kto odważył się zbliżyć.
Podniosłam się z miejsca i zarzuciłam torbę na ramię.
– A ty gdzie?
– Obiecałam pomóc Molly skatalogować ostatnie nowości.
– Nie mam pojęcia, po co tu pracujesz. Przecież twoi starzy mają kasy jak lodu – rzuciła, tym samym dając niezbity dowód na to, że zachowanie Olivera sprawiło jej więcej przykrości, niż chciała to przyznać, i właśnie postanowiła odreagować na mnie. – A co z wieczorem? Przecież jest piątek! – Spojrzała na mnie błagalnie, gdy zignorowałam jej przytyk.
– Niestety. – Wzruszyłam ramionami.
Jakoś straciłam ochotę na imprezę.
Cztery godziny później uporałam się z ostatnią pozycją.
Przetarłam zmęczone oczy i stłumiłam ziewnięcie. Lubiłam tę pracę, mimo że nie dostawałam za nią nawet centa. Książki były jedną z niewielu rzeczy łączących mnie z poprzednim życiem i za żadne skarby nie potrafiłam się ich wyrzec. Ich oraz tej uczelni.
Jak zwykle zaszyłam się w najgłębszej części biblioteki, gdzie nikt nie zaglądał, dzięki czemu mogłam w pełni skupić się na przeglądanych tytułach. Otaczała mnie cisza i właśnie w takich warunkach pracowało mi się najbardziej produktywnie. Dlatego gdy donośny głos wkroczył do mojego azylu, pisnęłam przestraszona.
– Gotowa? – Blond czupryna mojego brata wyłoniła się zza regału. – Nie chciałem cię wystraszyć. – Od razu spoważniał, wpatrując się we mnie wzrokiem winowajcy.
– Nic się nie stało – starałam się naprawić sytuację, ponieważ doskonale wiedziałam, że był na moim punkcie przeczulony, tak samo jak Noah.
Oni wszyscy ciągle zapominali, że tamtej kruchej i bezbronnej Maddie już nie było. Czasami pozwalałam im otaczać się ochronnym parasolem, by nie czuć się winną tego, że odrzucałam ich troskę.
– Molly powiedziała, że cię tutaj znajdę. Podrzucę cię do mieszkania.
– Nie trzeba, mogę przecież wrócić metrem.
Nie był to mój ulubiony środek transportu, a samotne wycieczki po Nowym Jorku od dwóch lat napełniały mnie strachem, mimo że w życiu nikomu bym się do tego nie przyznała. Potrafiłam zapanować nad tym nieco niedorzecznym lękiem, zagryźć zęby i udawać, że ciemności oraz puste uliczki wcale mnie nie przerażały. Niestety Carter znał mnie lepiej, a może i nawet najlepiej, dlatego oszukiwanie go mijało się z celem.
– Chodź, urwisie. Wiesz przecież, że samej cię nie puszczę.
Spakowałam swoje rzeczy, powyłączałam światła i ruszyłam za bratem. Od dwóch lat co najmniej trzy razy w tygodniu odbywaliśmy taką rozmowę. Gdy miałam wrócić do naszego wspólnego mieszkania po zmroku, Carter zapierał się, że mnie zabierze. Po tym, co się stało, nie prowadziłam samochodu, mimo że wcześniej bardzo kochałam swojego różowego mustanga. Nie mogłam go jednak zatrzymać, tak samo jak nie mogłam wrócić do dawnego życia, udając, że nic się nie wydarzyło.
Molly siedziała za biurkiem i nadal wprowadzała do systemu zwrócone książki. Pomachałam jej na pożegnanie i wyszłam na zewnątrz, delektując się świeżym powietrzem. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, całkowicie zasłaniającymi gwiazdy. Był środek października, a chłodny powiew wiatru uzmysłowił mi, że czas odszukać cieplejszą kurtkę w czeluściach szafy. Dochodziła dwudziesta, gdy szliśmy przez opustoszały parking w kierunku najbardziej pozerskiego auta, jakie widziałam w życiu. Srebrny chevrolet camaro połyskiwał już z daleka w świetle latarni, dzięki czemu nie dało się go nie zauważyć. Był to samochód, który krzyczał: patrz, jaki jestem boski, a ta zajebistość najwidoczniej przeskakiwała również na jego właściciela.
Kochałam obydwóch braci, ale to z Carterem byłam zdecydowanie bliżej. Dzieliły nas niecałe dwa lata i zawsze byliśmy traktowani tak samo, co pewnie wpłynęło na naszą relację. Noah, starszy ode mnie o siedem lat, nie spędzał z nami tyle czasu, miał swoich znajomych i zawsze mógł więcej. Był też poważny – już jako dziecko – i odpowiedzialny, ale przy tym czarujący i umiejący wykorzystać swój urok, dzięki czemu zawsze dostawał to, czego chciał.
– Myślałam, że wracasz z Mią – rzuciłam, zajmując miejsce pasażera.
– Chyba chodziło ci o Mel – poprawił mnie.
Mój brat może i miał twarz niewiniątka, ale zupełnie nie szło to w parze z jego charakterem. Zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, a odkąd studiowaliśmy na tej samej uczelni, nie nadążałam z zapamiętywaniem imion kolejnych lasek.
Poprzednia zdobycz miała na imię Jennifer, a jej największymi atutami były piękne rude włosy i nienaganna figura. Niestety, nie miała nic ciekawego do powiedzenia, a na Westworth wylądowała jedynie z powodu tego, że jej ojciec był jakąś szychą w biurze burmistrza. Od początku traktowała mnie z wyższością, zupełnie jakbym jej w czymś przeszkadzała. Po kilku niegrzecznych uwagach w moim kierunku przestałam się z nią cackać, co zaowocowało wybuchami płaczu, scenami rodem z kiepskiej komedii oraz groźbami kierowanymi pod moim adresem, co z kolei nie spodobało się Carterowi. Od ich teatralnego rozstania minął zaledwie tydzień, co nie przeszkodziło mu w spotykaniu się z kimś nowym.
– Uważam, że nie ma sensu, abym uczyła się ich imion, ponieważ i tak z nimi zrywasz.
– Mel jest w porządku. Miała do nas wpaść, ale coś jej wyskoczyło.
– Każda jest w porządku do momentu, w którym okazuje się, że wcale tak nie jest.
– Nie moja wina, że nie jestem takim odludkiem jak ty. Lubię towarzystwo.
– Zwłaszcza gdy ma długie nogi, fajne cycki i wygimnastykowany język.
– Dobrze, że matka cię teraz nie słyszy. – Roześmiał się, nie odrywając wzroku od pogrążonej w mroku jezdni.
– Przyznałaby mi rację.
– W sumie pewnie tak.
Mieszkaliśmy w dwusypialnianym apartamencie przy siedemdziesiątej trzeciej na Upper East Side. Uwielbiałam to otoczone zielenią mieszkanie znajdujące się w pięciokondygnacyjnym budynku z jasnej cegły. Zanim wprowadziłam się do Cartera, mieszkał tam sam, co powodowało początkowe zgrzyty pomiędzy nami, ale szybko na powrót się dotarliśmy, w końcu wychowywaliśmy się razem.
Od kampusu dzieliło nas trzydzieści minut jazdy samochodem albo kwadrans metrem. W moim przypadku zatrzymanie się w akademiku nie wchodziło w grę. Po incydencie – jak moja mama nazywała to, co się stało – przebywanie w małym pokoju z kimś zupełnie obcym odpadało.
Czasami tęskniłam za mieszczącą się na obrzeżach Lancaster rezydencją, ale znajdowała się w Pensylwanii, zatem dojazdy nie wchodziły w grę. Mieliśmy też dom w Nowym Jorku, był jednak urządzony tak elegancko, że zawsze bałam się tam nocować z obawy, iż coś porysuję, upaćkam lub zniszczę. Podobne odczucia miał Carter, dlatego wspólnie udało nam się namówić rodziców na zakup naszego apartamentu.
Brat skręcił na podziemny parking i zatrzymał się na przypisanym do naszego mieszkania miejscu. Po kilku chwilach z ulgą zamknęłam drzwi sypialni. To był mój azyl i sama zadbałam o każdy element wystroju – od czarnych ścian, przez ogromne łóżko z baldachimem, ciemną toaletkę z obitym pluszem, okrągłym lustrem, po trzy obrazy przedstawiające Dia de los Muertos, czyli meksykańskie święto zmarłych.
To był trudny dzień i marzyłam o kąpieli, ale miałam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Włączyłam stojący na sosnowym biurku laptop i zalogowałam się do aplikacji.
Z radością zobaczyłam kilka powiadomień. Nigdy nie odważyłam się na spotkanie z którąkolwiek z poznanych w wirtualnym świecie osób, ale cieszyły mnie same niezobowiązujące rozmowy. Moje życie składało się z masek, a ja już dawno zapomniałam, która z nich tak naprawdę jest moją prawdziwą twarzą.
Rozdział 3
Harry
Trener był wściekły, wydzierał się na nas cały poranek, sprawiając, że wylewaliśmy z siebie siódme poty, aby choć trochę go udobruchać. Prawda jednak była taka, że znowu kompletnie zawaliliśmy mecz, przez co istniała szansa, że nie wejdziemy do ćwierćfinałów. Byłaby to spora sensacja, ponieważ Kruki z Westworth od jakichś dziesięciu lat walczyły o mistrzostwo. Niestety od zeszłego roku wiele się zmieniło, a strata pięciu najlepszych zawodników porządnie nas osłabiła. Matt Kingsley, Jeremiah Bonet, Denver Wash, Oscar Pipe oraz Jose Sanchez prowadzili Kruki do zwycięstwa przez cztery lata, a to, w jaki sposób się uzupełniali na lodowisku, było po prostu epickie.
– Fajtłapy! Może powinniście rozważyć zmianę dyscypliny?! Podobno sekcja łyżwiarstwa figurowego prowadzi nabór! – AJ Cook przypominał rozjuszonego byka i niewiele brakowało, aby z jego uszu leciała para. – Stanley, szybciej najeżdżaj na podanie! Evans, graj do kija! Brown, oślepłeś nagle? Nie? To, co ty, do cholery, wyprawiasz?!
Zwiesiliśmy głowy jak banda dzieciaków, na które właśnie nakrzyczała przedszkolanka.
Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że było źle, by nie powiedzieć, że wręcz tragicznie. Od początku sezonu nie potrafiliśmy się zgrać, zupełnie jakbyśmy przez wakacje zapomnieli, na czym polegał hokej.
– Wynocha! Jeśli będziecie dalej grać jak ofermy, dostaniemy w dupę nawet od Cincinnati! – warknął na pożegnanie, wymieniając najsłabszą drużynę z naszej dywizji.
Zeszliśmy z lodu kompletnie podłamani. Ten rok z całą pewnością nie tak miał wyglądać. Gdy Matt przekazał Ashtonowi opaskę kapitana, obiecaliśmy, że damy z siebie wszystko, tymczasem jak na razie to wszystko koncertowo przegrywaliśmy.
W szatni wziąłem prysznic, dobry kwadrans stojąc pod strumieniem gorącej wody. Spodziewałem się ochrzanu, ale słowa Cooka jeszcze długo będą brzęczeć w mojej głowie.
– Ej, Evans! – wydarł się Travis. – Lucas chce z nami pogadać.
Westchnąłem i zakręciłem wodę. Asystent trenera był znacznie milszy, ale równie wymagający co sam AJ. Wytarłem pospiesznie ciało i zawiązawszy ręcznik na biodrach, wróciłem do szatni.
– Słuchajcie, wiem, że jest ciężko bez Kingsleya, Washa i Boneta, ale nie cofniemy się w czasie i ich nie odmłodzimy. Tak że musicie wziąć się w garść, bo inaczej naprawdę zapiszecie się w niechlubny sposób w historii drużyny. – Ten wysoki i dość dobrze zbudowany były obrońca Toronto Maple Leafs starał się nas zmotywować.
– W drugiej tercji całkowicie zgubiliśmy rytm, dlatego ich atak przeszedł przez nas jak huragan – opisywał sobotnie derby z Jastrzębiami Ashton.
– Gdy byliście w przewadze, wystarczyło dobrze rozegrać zamek. Stanley, musisz bardziej domykać, poza tym podania z bekhendu leżą u niemal każdego z was. Dziwię się, że AJ zawału nie dostał na dzisiejszym treningu. Widzimy się w środę – rzucił Lucas.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Orlando, jeden z napastników, walnął pięścią w drzwiczki szafki.
– Kurwa!
– Jesteśmy do niczego, może czas się z tym pogodzić. – Dylan wzruszył ramionami.
Mój przyjaciel cały poprzedni sezon grał w obronie, ale trener postanowił go przenieść na bramkę.
– Przez takie pierdolenie idzie nam jak baletnicom na lekcji hip-hopu – odezwał się Travis, drugi obrońca.
– Jutro spotykamy się na boisku – zadecydował Ashton.
– Co? Przecież nie mamy treningu… – zaprotestował Steven, kolejny z napastników.
– Już mamy. Widzimy się o szóstej trzydzieści, nie zapomnijcie kijów. – Kapitan schwycił torbę ze sprzętem i wyszedł na korytarz, nie dając nam czasu na oprotestowanie tego pomysłu.
– Kurwa! – powtórzył Orlando.
– Czyżbyś miał jakieś plany? – Lloyd puścił do niego oko.
– Nawet kilka… – mruknął wkurzony.
Orlando Kent był wysoki, miał buzię niewiniątka i tak czarujący uśmiech, że laski za nim szalały. Nasz casanova obecnie spotykał się z trzema pannami jednocześnie, a żadna z nich nie miała pojęcia o tym, że nie jest tą jedyną. Nie wiedziałem, jakim cudem udawało mu się ciągnąć ten czworokąt przez kilka tygodni. Ja nie potrafiłem wygospodarować wystarczającej ilości czasu dla jednej dziewczyny, przez co przed wakacjami zakończył się mój krótki związek z o rok starszą studentką. Gabi wiecznie narzekała na mój dość wypełniony terminarz, generalnie czepiała się o wszystko i była ciągle niezadowolona. Umawialiśmy się trzy miesiące, a na samo wspomnienie tamtego okresu w moim życiu nadal przebiegały mnie dreszcze.
Razem z Travisem i Dylanem wyszliśmy z lodowiska, kierując się od razu do stołówki. Trening nie należał do zbyt udanych, ale i tak wyzuł z nas całą energię. W brzuchu burczało mi już od dobrej godziny, a sądząc po minach moich kumpli, również marzyli o porządnym kawałku mięsa z frytkami.
Zajęcia zaczynaliśmy dopiero za godzinę, mieliśmy zatem czas, aby zaszyć się w stołówce i zająć czymś lepszym niż rozmyślanie o słowach trenera. W środku podłużnego budynku panowała względna cisza, nie licząc jednego stolika rozwrzeszczanych pierwszoroczniaków, omawiających broszurę z opisem dodatkowych zajęć. Chwyciłem tacę, ustawiłem się w krótkiej kolejce, a gdy nadeszła moja kolej, obdarzyłem Stacy promiennym uśmiechem. Kucharka pracowała tu od dwudziestu lat, była rozwódką z trójką dorosłych już dzieci i mieszkała na terenie kampusu. W wolnych chwilach szydełkowała, a za kilka niezobowiązujących pogawędek i rzuconych mimochodem komplementów odkładała najlepsze przysmaki. Tak też było i tym razem, dzięki czemu pięć minut później zadowolony pałaszowałem soczysty i doskonale wypieczony stek.
– Ja nie wiem, dlaczego tylko ty masz takie chody – mruknął urażony Dylan, jednocześnie spoglądając na swój talerz z za mocno wysmażonym mięsem wyglądającym jak podeszwa.
– Przyznaj się, że z nią sypiasz. Innego wytłumaczenia nie ma – zawtórował mu Travis, maczając frytkę w majonezie.
– Jesteście nienormalni. – Pokręciłem głową z niesmakiem. – Żadne żarcie nie jest warte tego, aby płacić za nie seksem.
– No nie wiem… – Dylan ponownie zerknął na mój posiłek.
– Zaproponuj jej to – parsknąłem, wyobrażając sobie mojego przyjaciela w objęciach pulchnej Stacy.
Kumple zajęli się ustalaniem szczegółów związanych z jakąś imprezą, na którą wybierali się w weekend, a ja wyciągnąłem telefon i otworzyłem apkę. Dziesięć powiadomień poprawiło mi humor. Na Talkme mogłem być sobą, bez udawania pewnego siebie sportowca, który ma na wszystko wywalone. Tak naprawdę przejmowałem się stopniami, utrzymaniem stypendium, swoją kiepską grą i masą innych rzeczy, a to, że poznanie kogoś nowego było jednym z wyzwań, stanowiło dodatkowy bonus.
Wszedłem w chat i kliknąłem profil, z którym sparował mnie bot. Zdjęcie przedstawiające różowowłosą dwudziestolatkę w okularach przeciwsłonecznych i z ogromnym balonem z gumy do żucia od razu przykuło moją uwagę. Nieznajoma nazwała się Jelly Bean, co wyjątkowo do niej pasowało. Według tego, co napisała, studiowała literaturę w Nowym Jorku, uwielbiała powieści Jane Austin, kochała psy, a latem pokonywała kilka mil na swoim cukierkowym firmstrongu. Nie zastanawiałem się długo i kliknąłem akceptację, tym samym wysyłając jej pulsujące serduszko. Pospiesznie wystukałem też wiadomość, pytając o smak żutej przez nią gumy.
– Idziemy? Ciekawe, czy Zrzęda będzie miała dzisiaj lepszy humor.
Głos Dylana przywrócił mnie do rzeczywistości. To przezwisko nadaliśmy jej po tym, jak całej naszej trójce postawiła D za pracę na zajęciach, grożąc, że nas obleje. Od tamtej pamiętnej chwili minął miesiąc, ale nadal patrzyliśmy na nią krzywo, mimo że więcej się już nas nie czepiała. Do końca przyszłego tygodnia mogłem jeszcze zmienić dodatkowe przedmioty, ale nie miałem bladego pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Nie byłem mistrzem hokeja i żadna zawodowa drużyna nawet nie pomyśli o zatrudnieniu mnie. Od miesiąca co chwilę zmieniałem zdanie. Wybierając w zeszłym roku kierunek, postawiłem na biznes, ale nie byłem do tej decyzji przekonany. Zastanawiałem się, czy nie popełniłem błędu, nie idąc na dziennikarstwo lub nauki socjalne. Wypełnienie tej cholernej deklaracji zdecydowanie mnie przerastało. Przed wejściem do auli wyciągnąłem z kieszeni telefon, aby go wyciszyć, a widok wiadomości od Jelly momentalnie poprawił mi humor.
Rozdział 4
Madison
Wpatrywałam się w telefon, uśmiechając od ucha do ucha. Uwielbiałam ludzi z Talkme, mimo że nie miałam pojęcia, kim byli w prawdziwym życiu. Chyba właśnie to było w tym najlepsze. Każdy z nas mógł wcielić się w kogokolwiek, nie zważając na konsekwencje.
Odpisałam Doris, która pytała o najnowsze trendy w makijażu, ponieważ wybierała się w weekend na jakąś ekskluzywną imprezę. Poznałam ją osiem miesięcy temu, gdy napisała do mnie w sprawie peruki, którą miałam na profilowym, i tak zaczęła się nasza wirtualna przyjaźń. Doris otworzyła się znacznie bardziej niż inni znajomi z aplikacji. Napisała, że urodziła się jako Dave, ale zawsze czuła się nie na miejscu, zupełnie jakby była niekompletna. Wspierałam ją, gdy powiedziała o wszystkim żonie, a ta, kierowana małomiasteczkowym wychowaniem, wyrzuciła ją z domu. Pomogłam znaleźć dom wsparcia dla osób wykluczonych, w którym mieszkała przez pierwsze tygodnie, nim stanęła na nogi. Teraz objęła stanowisko menedżera restauracji w Karolinie Południowej i byłam z niej cholernie dumna.
Moją uwagę przykuła wiadomość od kogoś nowego, z kim sparowała mnie aplikacja. Miał na imię Hermion, a na zdjęciu zasłaniał się stosem książek, czym momentalnie wzbudził moje zainteresowanie. Dodatkowo pytał o smak gumy balonowej, co niezmiernie mnie rozbawiło. Kliknęłam jego profil i dowiedziałam się, że tak jak ja studiował na drugim roku w Nowym Jorku. Poza tym uwielbiał pizzę z ananasem, serię o Harrym Potterze i marzył, by kiedyś odwiedzić Nową Zelandię.
Jelly Bean: Oczywiście, że malinowa :) Truskawki są przereklamowane.
Hermion: Za takie słowa powinni wtrącić Cię do Azkabanu!
Jelly Bean: Dementorzy nie podołaliby mojej różowości :p
Hermion: To z całą pewnością! Zaraz zaczynam marketing, tak że jeśli się więcej nie odezwę, znaczy, że zostałem zamordowany przez Zrzędę.
Jelly Bean: Zrzędę?
Nie odpisał, a jego status zmienił się na niedostępny, czyli rzeczywiście miał zajęcia. Ciekawiło mnie, gdzie się uczył. W Nowym Jorku było trzydzieści sześć uczelni wyższych, zatem szansa, że trafił akurat do Westworth, nie była duża. Spojrzałam na zegarek i ziewnęłam, co znaczyło, że potrzebowałam kofeiny.
Cały poranek spędziłam w bibliotece, pomagając z kolejną dostawą. Jedna z księgarń została zlikwidowana, a właścicielka postanowiła podzielić część asortymentu pomiędzy kilka bibliotek i w ten sposób ponad sto egzemplarzy trafiło do nas. Przyjechały wczoraj prywatnym transportem, zaskakując nie tylko mnie, ale również Molly. Moja grupa aktualnie miała zajęcia z planowania przyszłości, lecz ja już od dawna wiedziałam, co chciałam robić, dlatego mogłam sobie pozwolić na to, aby teraz być tu.
– Siemanko, Mads. – Lara wsunęła się na miejsce obok mnie.
Długie, brązowe włosy zaplotła w warkocz, a na sobie miała bluzę i spodnie dresowe w barwach uczelni. Dziewczyna była dość wysoka, a mimo to nie zakwalifikowała się do drużyny koszykarek, nad czym do teraz ubolewała.
Próbowałam ją namówić, aby spróbowała jeszcze raz, ale na próżno.
Nie odpowiedziałam, nadal nieco obrażona za jej słowa, które padły przy naszym ostatnim spotkaniu. Byłam szczególnie wyczulona na wszelkiego rodzaju nawiązania do bogactwa mojej rodziny. Nie wstydziłam się tego, skąd pochodziłam, ale starałam się, jak tylko mogłam, aby inni nie oceniali mnie przez pryzmat zer na koncie. Już raz wpadłam w pułapkę nadawanych łatek i skończyło się to tragedią.
– No weź. Nie chciałam cię obrazić, przecież to wiesz… – Wpatrywała się we mnie skruszona.
– Spoko – rzuciłam, choć nadal byłam zła.
– Wcale nie. Przecież mam oczy i widzę, że ci nie przeszło. Naprawdę nie miałam nic złego na myśli. Po prostu, gdybym to ja urodziła się z nazwiskiem Miller, w każdy weekend wylegiwałabym się w Long Beach, zamiast siedzieć w dusznej i ciemnej bibliotece.
Mimo że przyjaźniłyśmy się od ponad roku, nie opowiedziałam jej o ostatnich miesiącach liceum. Nie lubiłam o tym rozmawiać, zupełnie jakby słowa na nowo mogły rozdrapać zasklepione rany. Gdyby nie rodzina, zapewne nie byłoby już mnie na tym świecie. Carterowi długo zajęło to, by przestał mnie tak obsesyjnie pilnować. Po tym, co wygadywałam, wcale mu się nie dziwiłam.
– Nie jestem taka – stwierdziłam.
– Wiem, oczywiście, że to wiem. Przepraszam… Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam.
– Bo jesteś zła, że istnieje szansa, iż Georgina Slaughter naprawdę zainteresowała się Oliverem – podpowiedziałam jej.
– Ugh… – warknęła, potwierdzając moje podejrzenia.
– Powinnaś z nim pogadać i wyjaśnić, co do niego czujesz.
Nie byłam specjalistką od romantycznych relacji. Nie wierzyłam, że gdzieś tam czeka na nas ktoś, kto jest nam pisany. Wypełniona marzeniami i ckliwymi oczekiwaniami była Maddie, ale ona zginęła tamtej nocy dwa lata temu. Nie miałam zamiaru pozwolić, aby jej naiwne podejście do życia nadal w jakimkolwiek stopniu na mnie wpływało.
– Nie ma szans, abym to zrobiła. – Pokręciła energicznie głową.
– Bo? – Przeniosłam na nią wzrok.
Już miała odpowiedzieć, gdy zza moich pleców wyskoczył Carter. Uśmiechał się promiennie, zupełnie jakby wcielał się w rolę słońca rozświetlającego czający się w kątach mrok.
– Dzień dobry, piękne panie – przywitał się, obrzucając Larę lubieżnym spojrzeniem.
– Nawet o tym nie myśl! – warknęłam.
Nie byłam w stanie zliczyć, ile razy odbywaliśmy rozmowę typu: trzymaj się z dala od moich przyjaciółek, bo inaczej urwę ci jaja.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Kawę wam przyniosłem. – Postawił na stoliku papierową tackę z dwoma kubkami.
– To bardzo miłe z twojej strony – zapiszczała Lara, na co przewróciłam oczami.
– Zdradzić ci sekret? – Nachylił się do niej, ignorując moje zirytowane pomruki. – Ja jestem tym najbardziej uroczym z rodzeństwa.
Zaśmiała się głośno i nienaturalnie, ale niewielu osobom udawało się zachowywać normalnie w towarzystwie Cartera. Dziewczyny za nim szalały i to one musiały się starać, by zwrócił na nie uwagę. Wyjątkiem oczywiście były moje przyjaciółki, a obecnie Lara, ponieważ tylko ją mogłam jeszcze nazywać tym mianem.
– Hej. – Niepewny głos Olivera przerwał ten niedorzeczny moment.
– Siema, stary. – Carter podał mu rękę z taką siłą, że zaczęłam się zastanawiać, czy czasem nie połamał mu kilku palców.
– Skoro nie siedzisz w tej pieczarze jak odludek, to spadam. Mama kazała ci przypomnieć o kolacji z okazji Święta Dziękczynienia w przyszłym miesiącu. I nie, nie możesz się wymigać, ponieważ ominęłaś ostatnią.
– Przecież byłam wtedy w teatrze w ramach projektu – postanowiłam stanąć w swojej obronie.
Jednym z przedmiotów na moim kierunku była sztuka starożytna i właśnie dlatego podczas przerwy świątecznej odwiedziliśmy Centrum Lincolna. Doskonale o tym wiedział, ponieważ tak mu powiedziałam, gdy informowałam o swojej nieobecności.
– Mhm, oczywiście. – Popatrzył na mnie z politowaniem, przez co miałam ochotę go walnąć. – Tak czy siak święta spędzasz w domu.
– Mel również zabieramy?
Uśmiechałam się triumfalnie, widząc jego minę.
Carter nie przyprowadzał swoich przelotnych znajomości do rodzinnej rezydencji. Byłam pewna, że gdyby mama znała prawdziwą liczbę dziewczyn, które zaliczył, zaciągnęłaby go na badania w kierunku wykrycia chorób wenerycznych.
– Do zobaczenia przy aucie. – Posłał mi całusa, po czym wyszedł.
– Twój brat jest boski – oceniła kolejny raz Lara.
– Taaa, uwierz mi, przy bliższym poznaniu sporo traci – mruknęłam, po czym upiłam łyk sojowego cappuccino. – Nie mam pojęcia, jak to jest możliwe, że jesteśmy rodzeństwem.
– Macie takie same oczy – burknął pod nosem Oliver.
– Co? – Przeniosłam na niego wzrok.
– Obydwoje macie jasnozielone tęczówki, dzięki czemu bardzo łatwo się domyślić, że jesteście spokrewnieni. Tylko jeden procent populacji ma taki kolor, zatem z marszu możesz czuć się wyjątkowa. Najbardziej popularna barwa to brązowa. Niebieskim spojrzeniem może pochwalić się siedem procent ludzkości na świecie, a szarym jedynie dwa.
Nie miałam pojęcia, po co teraz wyskakiwał z tymi statystykami, ale Lara właśnie wpatrywała się w niego urażona.
– Że niby jestem taka pospolita? – burknęła, trzepocząc przy tym długimi rzęsami.
– Nie to powiedziałem…
– Właśnie to stwierdziłeś.
Ta dwójka zawsze sobie dogryzała, ale ostatnio te ich ustne przepychanki znacznie się nasiliły i stały męczące.
Wprowadziłam ostatni egzemplarz do systemu i z ulgą wyłączyłam laptop. Chwyciłam torbę i kubek z kawą, po czym nie oglądając się za siebie pomaszerowałam w kierunku wyjścia.
– Mads! A ty dokąd?! – krzyknęła za mną Lara.
– Na zajęcia.
Za trzydzieści minut zaczynałam kreatywne pisanie z doktorem Charlesem Adamsem. Facet wydał kilkadziesiąt powieści, głównie kryminałów, chociaż w swoim dorobku miał również parę romansów. Na razie przeczytałam trzy książki jego autorstwa i musiałam przyznać, że miał całkiem przyjemny styl.
Bohaterką serii Na skraju obłędu była agentka FBI, która odeszła z pracy, po tym jak seryjny morderca zabił jej córkę oraz męża. Gdy go dorwała i zastrzeliła, zaszyła się w górskiej chacie. Wróciła do służby, kiedy pojawił się jego naśladowca.
Gdy byłam w drodze do auli, przyszła wiadomość od Hermiona, w której informował mnie, że Zrzęda to taki odpowiednik Angusa Filcha, ale ze znacznie mniejszym poczuciem humoru. Zastanawiałam się, czym zawiniła ta wykładowczyni, skoro otrzymała takie przezwisko. Na szczęście znałam na wylot książki o przygodach młodego czarodzieja, tak że rozmowa z Hermionem nie mogła mnie niczym zaskoczyć.
Jelly Bean: Mam nadzieję, że spotkania z nią nie są jak lekcje ze Snape’em :)
Hermion: Eliksiry były znacznie ciekawsze… Co porabiasz?
Jelly Bean: Idę na kreatywne pisanie, ale mój wykładowca na szczęście w niczym nie przypomina Lockharta.
Hermion: Fuksiara. Dopiero dwunasta, a ja czuję się, jakbym przesiedział już z sześć wykładów. Czy dla Ciebie dzisiaj też czas się zatrzymał?
Jelly Bean: Początek tygodnia zawsze jest do bani, ale plusem jest to, że znowu można odliczać do weekendu :)
Hermion: Wolę odliczać do świąt. Już za dwanaście dni będzie Halloween.
Jelly Bean: Sorry, jestem team Gwiazdka!
Weszłam do auli i zajęłam miejsce w środkowym rzędzie, chowając komórkę do torby. Pomieszczenie pomału zapełniało się studentami, a ja już nauczyłam się, że jeśli nie chcę rzucać się w oczy, muszę usiąść w połowie. Kujony pchały się do pierwszych ławek, a ci, którym nie zależało na stopniach, tłoczyli się z tyłu. Nie miałam w grupie znajomych, ale nie narzekałam na samotność. Tylko po pierwszych zajęciach, gdy wykładowca odczytał moje nazwisko, kilka osób przyglądało mi się ukradkiem, szepcząc coś do siebie. Ale ponieważ ignorowałam pytania o to, czy jestem z tych Millerów, szybko dali sobie spokój.
– No już, już, uspokójcie się. – Przyjemny głos doktora rozszedł się po auli, w której natychmiast zaległa cisza. – Wspominałem, że nieodłącznym atrybutem dobrego pisarza jest książka. – Przysiadł na brzegu biurka. – Aby świetnie pisać, trzeba czytać i w żaden sposób nie da się pominąć tego kroku, ponieważ dzięki temu możemy zrozumieć, z czego składa się powieść. Drugim ważnym czynnikiem jest kreatywność. Bez tego nie stworzymy niczego swojego. – Zrobił wymowną pauzę. – Mam dla was pewne zadanie. Dziś poćwiczymy rozpisanie się. Sam wielokrotnie korzystałem z tej metody i jestem jej gorącym zwolennikiem. Chciałbym, abyście dopisali ciąg dalszy rozdziału, który mieliście przeczytać. Możecie puścić wodze fantazji, zmienić gatunek, dodać innych bohaterów, ale jednocześnie postarajcie się zachować styl autora. Zwróćcie uwagę na użyte przymiotniki, sposób narracji, dialogi i charakter głównej postaci.
– Jak długi ma być nasz rozdział? – spytała Natalie, siedząca jak zwykle tuż przed wykładowcą.
– Powiedzmy od dwudziestu do czterdziestu tysięcy znaków ze spacjami – odpowiedział po krótkim namyśle.
– Kiedy mamy go oddać? – padło kolejne pytanie.
– Chciałbym je otrzymać za cztery tygodnie. Przyłóżcie się, ponieważ od tego w dużej mierze zależy wasza ocena końcowa.
– Czy możemy wprowadzić elementy science fiction?
– Jak najbardziej.
Salę wypełnił gwar rozmów podekscytowanych studentów wymieniających masę pomysłów. Lubiłam takie zadania. Nie miałam problemów z wymyślaniem historii, a zajęcia z Adamsem były jednymi z moich ulubionych. Wyciągnęłam iPad, otworzyłam Worda i skupiłam się na planowaniu dalszych losów agentki FBI. Miałam nieco utrudnione zadanie, ponieważ przeczytałam całą historię i doskonale wiedziałam, kto był mordercą, ale na razie się tym nie przejmowałam.
Dwie godziny minęły błyskawicznie i pod koniec zajęć byłam zadowolona z postępów, jakie poczyniłam. Miałam spotkać się z Carterem i wrócić z nim do naszego mieszkania. Napisał, że po drodze musi jeszcze wstąpić do trenera AJ Cooka. Nie miałam pojęcia, czego mój brat szukał na lodowisku, ale właśnie tam kazał mi przyjść. Jakbym nie mogła po prostu poczekać na niego na parkingu.
Westchnęłam i opuściłam główny budynek, by przejść niewielkim parkiem do wschodniej części kampusu, gdzie mieściły się sale treningowe, szatnie i boiska. Rzadko się tu zapuszczałam, nie bardzo interesując się sportowym życiem uczelni. Nie grałam w żadnej drużynie, a na meczach bywałam jedynie, gdy Lara za bardzo mnie męczyła.
– Zgubiłaś się? – Usłyszałam za plecami obcy głos.
Odwróciłam się zaskoczona, że ktokolwiek odważył się do mnie odezwać. Nie przywykłam do zaczepek, dlatego z zaciekawieniem wpatrywałam się w nieznajomego, któremu najwidoczniej życie było niemiłe.
Kiedy moim oczom ukazał się wysoki chłopak ubrany w barwy Kruków, zastanawiałam się, czy było to kolejne wyzwanie w ramach tego durnego rankingu.
– Mówisz do mnie? – wolałam się upewnić.
– A widzisz tu kogoś innego? – odparł z politowaniem, poprawiając wiszącą na jego ramieniu torbę. – Co tu robisz, Miller?
Moje nazwisko w jego ustach brzmiało jak kpina, co niezbyt mi się spodobało.
– Nie przypominam sobie, abym musiała ci się tłumaczyć. Zresztą nawet nie wiem, kim jesteś…
– Ranisz me uczucia.
– Nie jestem fanką Kruków – podsumowałam, ponieważ nie miałam pojęcia, do której dyscypliny go przypiąć.
– Szkoda. Fajnie wyglądałabyś w mojej koszulce.
– Dziwne masz marzenia.
– Mówią, że jesteś dzika, a ja chyba chciałbym cię poskromić.
Miał tak durną minę, kiedy to mówił, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. W życiu nie słyszałam tak idiotycznego tekstu, no może za wyjątkiem tego, czy bolało, jak spadałam z nieba.
– Nie dasz mi rady, kowboju. Tak że zluzuj gacie, przestań się kompromitować i grzecznie odmaszeruj, dopóki jeszcze możesz.
– Jakiś problem, Kent? – warknął Carter, stając za mną i mocno mnie obejmując.
– Tak sobie tylko gawędzimy. Prawda, mała? – Puścił do mnie oko, a mnie zrobiło się niedobrze.
– Mam nadzieję, że ta mała to nie było o mnie, koleś.
– Koleś? Auć.
– Żegnaj, Orlando. Zobacz, czy nie ma cię na lodowisku – powiedział mój brat. – Idziemy. – Delikatnie popchnął mnie w kierunku samochodu, który stał na pobliskim parkingu. – Ty zawsze masz takie szczęście, że najwięksi zasrańcy cię zaczepiają – mruknął, wsuwając się na fotel kierowcy.
– Nie moja wina… Zresztą nie wiem, co to było.
Dotąd faceci na uczelni trzymali się ode mnie z daleka. Już ta konwersacja z Evansem była dziwna, a teraz przyczepił się do mnie jego kumpel z drużyny. Nie byłam aż tak głupia, aby nie połączyć kropek.
– Nawet w wampirycznym wydaniu łamiesz męskie serduszka. – Zaśmiał się.
– A skąd ci się to wzięło?
– Blada skóra, czarne włosy, ciemne ubrania i te potworne buciska – opisał mój styl. – Gdybyś nie była moją siostrą, trochę bym się ciebie bał. Ale serio, lepiej trzymaj się od Kenta z daleka.
– Znasz go?
– Widziałem go na paru imprezach i to nie jest dobry facet.
– O mnie nie musisz się martwić. Nie wiążę z kimś takim żadnych planów.
Prawdę mówiąc, nie zamierzałam wchodzić w żaden związek. Już raz popełniłam błąd i dałam się zauroczyć komuś, dla kogo byłam zabawką. Nie skończyło się to dla mnie dobrze. Na samo wspomnienie Masona przeszły mnie dreszcze. Dawno nie myślałam o moim byłym, z którym chodziłam w liceum. Nie były to miłe wspomnienia i gdybym tylko mogła, wymazałabym jego twarz z pamięci.
Rozdział 5
Harry
Przysłuchiwałem się przechwałkom Orlando, ubierając się w szatni i zastanawiając, jak mocno oberwał krążkiem w łeb. To, że zmieniał laski jak rękawiczki, umawiał się z nimi w tym samym czasie, a do tego, gdy tylko je zaliczał, urywał kontakt, nie było niczym zaskakującym. Dziwiłem się, że znając jego reputację, nadal znajdowały się dziewczyny, które nabierały się na jego sztuczki, ale tym razem przeszedł samego siebie. Od dwudziestu minut opowiadał niestworzone historie, jakoby Millerówna wpadła w jego sidła. Biorąc pod uwagę jej charakterek, wątpiłem w każde słowo kumpla z drużyny.
– Gdyby nie pojawił się ten jej braciszek, już wczoraj bym ją zaliczył. Powiem wam, że mimo tego upiornego looku, ma coś w sobie – plótł dalej.
– Przecież wygląda jak wiedźma – rzucił Dylan, wpychając ochraniacze do torby.
– Wiesz, co o takich mówią. – Kent się zaśmiał. – Zimna na zewnątrz, ognista w środku.
– Co kto lubi – burknął Lloyd.
– Poza tym pomyślcie tylko o całej kasie jej rodzinki. Wystarczy się trochę poświęcić, a ciepła posadka w firmie Millerów będzie na wyciągnięcie ręki.
– No nie wiem, czy to jest tego warte… – mruknął Steven. – Ona nie jest zbyt… pociągająca w tych workowatych ubraniach.
– Zawsze można brać ją od tyłu – zachichotał Orlando. – Albo założyć jej torbę na głowę.
– Zamiast pieprzyć bzdury, może byście skupili się na tym, aby nie grać jak ofermy? – warknął nasz kapitan, przekraczając próg szatni. – Jeśli się nie ogarniemy, naprawdę możemy szukać miejsca w sekcji łyżwiarstwa.
– Znowu zebrałeś cięgi od Cooka? – spytałem cicho.
Kolejny raz trening poszedł nam fatalnie. W poprzednim sezonie na meczach zazwyczaj grzałem ławę, podobnie zresztą jak większość aktualnej drużyny. Na lodzie dawaliśmy z siebie wszystko, a nadzieja, że dościgniemy piątkę wspaniałych, gasła z każdą chwilą.
– Jeśli nie wygramy z Arizoną, wypieprzy prawie cały podstawowy skład – przekazał Ashton.
– Są na czwartym miejscu tabeli – jęknął Steven. – Jakie mamy szanse?
– Możecie dalej biadolić jak księżniczki, albo wziąć się do roboty – wtrącił się Tyler, bramkarz, który przyczynił się do zwycięstwa w zeszłym roku, a w tym był jedynym wartościowym graczem według trenera.
Wyciągnąłem telefon z torby i uśmiechnąłem się na widok wiadomości od Jelly. Napisała, że wynudziła się na zajęciach i właśnie spędzała przerwę pomiędzy wykładami, pałaszując paczkę żelków z automatu.
– Co się tak szczerzysz do komórki? – Travis zajrzał mi przez ramię, ale odsunąłem wyświetlacz, aby nie mógł przeczytać.
– To prywatna korespondencja – przybrałem poważny ton, ale nadal się uśmiechałem.
– Nie gadaj, że nasz drogi Harry się zakochał! – wykrzyknął. – Kim ona jest? Znam ją? Gdzie ją poznałeś? Dlaczego nic o niej nie wiem?! – zarzucił mnie pytaniami.
– Jezu, dopiero zacząłem z nią pisać, nie biorę jeszcze ślubu – ostudziłem jego zapał.
– Czyli, że jej nie widziałeś?
– Widziałem zdjęcie.
– Zdjęcie? Serio? – prychnął rozbawiony. – Równie dobrze może to być pięćdziesięcioletni facet podający się za laskę.
– Albo jakaś znudzona gospodyni domowa z mężem i sześciorgiem dzieci – przyłączył się Dylan, po czym wyrwał mi telefon. – Przecież na tym profilowym nic nie widać. Pewnie to pierwsza lepsza fotka z Pinteresta.
– Tylko gadamy przez apkę. Nie obchodzi mnie, jak ona wygląda. – Wzruszyłem ramionami, odebrawszy swoją własność.
– Stary, masz ten dziwny błysk w oku, a to znaczy, że nie będziecie wiecznie tylko do siebie wypisywać – dodał Travis. – Dobrze ci radzę, najpierw się z nią umów na wideorozmowę, zanim będzie za późno.
– Właśnie! Inaczej możesz skończyć tak jak Sullivan, który na spotkaniu dowiedział się, że modelka ze zdjęć to tak naprawdę studwudziestokilowa sprzedawczyni z Giant Food – rzucił przechodzący obok nas Lloyd.
Świetnie.
Nawet nie zauważyłem, że cała drużyna słuchała naszej rozmowy.
Czy chciałem, aby Jelly była filigranową studentką uwielbiającą róż i literaturę? Bardzo. Czy planowałem się z nią spotkać w realu? Na tym etapie zdecydowanie nie. Za mało o sobie wiedzieliśmy, aby w ogóle rozważać, czy ta znajomość miała szansę rozwinąć się w coś więcej.
Hermion: Ja już po treningu. Trener dał nam taki wycisk, że ledwo stoję. Przydałby mi się masaż, a najlepiej godzina spędzona u fizjoterapeuty…
Jelly Bean: Czyli książki to tylko przykrywka, a tak naprawdę jesteś jednym z tych mięśniaków, którzy szczerzą się obleśnie i uwielbiają być w centrum uwagi?
Hermion: Nieładnie tak szufladkować ludzi, Jelly. Że sportowiec, to już od razu bezmózg? Stanowczo protestuję przeciwko takiemu traktowaniu.
Jelly Bean: Większość zawodników uczelnianych drużyn, jakich znam, nie grzeszy inteligencją (bez obrazy).
Hermion: Nie chcę pytać, wśród jakich zawodników się obracasz :) Miejsce w drużynie pozwala mi utrzymać stypendium, a bez niego mógłbym jedynie pomarzyć o studiowaniu, tak że mam nadzieję, że dzięki mnie zmienisz swoje marne zdanie o sportowcach.
Jelly Bean: Niewykluczone, choć musiałbyś bardzo się postarać…
Postanowiłem być z nią szczery. Nie pochodziłem z bogatego domu, a moich rodziców w życiu nie byłoby stać na opłacenie czesnego, zwłaszcza że na ich utrzymaniu była jeszcze Rebecka. Moja siostra miała jedenaście lat i należała to tych uroczych dziewczynek uwielbiających wszystko, co różowe, pudrowe, pluszowe i dodatkowo związane z serią o przygodach angielskiego czarodzieja. Hokej nie był moją pasją, a jedynie środkiem do celu, jakim było zdobycie dyplomu. Dlatego musiałem się bardziej starać, ponieważ usunięcie z drużyny równało się wypadowi z uczelni.
– Idziesz, romeo? – Dylan szturchnął mnie w ramię. – Jak kocha, to poczeka.
Pokręciłem głową, ale ruszyłem za przyjaciółmi. Mogłem się założyć, że nie dadzą mi żyć przez tydzień albo i lepiej. W środy czekały na nas jeszcze dwugodzinny trening na basenie, a potem spotkanie z doradcą zawodowym.
Cztery godziny później rozwaliłem się na łóżku w akademiku i wpatrywałem w stos broszurek otrzymanych od Tima Johnsona, który miał sprawić, że wszystko stanie się łatwiejsze. Z pokaźnej listy dodatkowych zajęć wybrałem te, które najbardziej mnie zainteresowały, czyli kreatywne pisanie, fizjoterapię oraz politykę i planowanie. Przeglądałem ofertę, ale nadal nic nie przemawiało do mnie tak na sto procent. Postanowiłem zasięgnąć porady i wybrałem do tego kogoś w miarę obiektywnego.
Hermion: Jesteś? Potrzebuję pomocy…
Jelly Bean: Na posterunku! Co jest? :)
Hermion: Kreatywne pisanie, fizjoterapia czy polityka?
Jelly Bean: Uuuu, widzę, że trudny wybór przed tobą.
Hermion: To mi pomogłaś :/