Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
KONTYNUACJA "ZIELARKI"
Marena zdołała zaskarbić sobie sympatię i zaufanie mieszkańców Bydgostii. W końcu znalazła swoje miejsce na ziemi, a jej myśli coraz częściej krążą wokół skrywającego wiele sekretów wikinga. Gdy jest pewna, że wreszcie wszystko się ułożyło, Zorze znów tkają swoją nić intryg. W osadzie zaczynają ginąć kobiety, a poszlaki wskazują na to, że mordercą jest ktoś jej bliski. Do tego do jej życia powraca Jaga, żądając spłaty długu.
Uzdrowicielka boi się, że to, co połączyło ją z Eskilem, jest tylko fałszywym uczuciem, podsycanym przez płynący w ich żyłach magiczny ogień. Sprawy komplikuje także pojawienie się tajemniczego Wolrada prowadzącego własną grę.
Ile można poświęcić, aby odkryć prawdę o sobie? Czy warto jest igrać z siłami, których się nie rozumie? I gdzie w tym wszystkim jest miejsce na miłość?
Katarzyna Muszyńska - autorka głównie powieści fantastycznych. Swoją karierę pisarską rozpoczęła od wydania osadzonych w świecie Płaskowyżu „Tajemnicy Avinionu” i „Buntu”. W 2020 roku ukazała się jej trzecia powieść „Zielarka”, a rok później „Karczmarka”. W styczniu 2022 został wydany romans „Wytrwaj przy mnie”. Rodowita bydgoszczanka, absolwentka Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Większość życia zawodowego spędziła w bydgoskich redakcjach, obecnie swoją kreatywność wykorzystuje na co dzień jako specjalistka do spraw marketingu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Katarzyna Muszyńska, 2021Copyright © by WYDAWNICTWO WASPOS, 2022All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Ilustracje w środku książki: © by pngtree
Zdjęcie na okładce: © by faestock/Shutterstock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-184-9
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Część pierwsza
Dłużniczka
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Część druga
Zagubiona
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Część trzecia
Nieśmiertelna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Epilog
Od autorki
Podziękowania
MojemuMężowi,dzięki któremu wierzę w miłość jak z książek
Część pierwsza
Dłużniczka
Rozdział 1
Bydgostia, czerwiec 1112 roku
Dziki wrzask poniósł się po kujawskich lasach, napędzając stracha ukrytym w domostwach mieszkańcom. W noc taką jak ta, gdy księżyc świecił wysoko, a jego blask oświetlał puszczę, mało kto odważył się na wyściubienie nosa z bezpiecznych domowych pieleszy. Gospodarskie zwierzęta umknęły w popłochu w najciemniejsze zakątki swych zagród. Również ludzkie serca wypełnił niepokój, a trwoga zadomowiła się wciałach.
W czasie pełni magia była niemal namacalna. Skrzyła się w powietrzu, powodując miłe łaskotanie u tych, w których żyłach krążył żar, i napięcie u jego pozbawionych. Demony z lubością wypełzały ze swych kryjówek, delektując się namiastką wolności. W taką noc nie ograniczały ich żadne więzy, a nawet najpodlejsze uczynki mogły ujść na sucho. Strzygi, potępieńce, licho oraz czorty przemierzały lasy, zbliżając się do ludzkich siedzib i wypatrując potencjalnych ofiar. Nie przewidziały jednak tego, że tym razem coś groźniejszego ukrywa się w mroku. Coś, co potrafiło zmrozić krew w żyłach i błyskawicznie sięprzemieszczać.
Eskil wylądował przed niewielką chatką. Z jego kłów skapywała posoka, będąca dowodem na to, że nie próżnował, a z nozdrzy wydobywała się para, mimo że była ciepła czerwcowa noc. Przed oczami wciąż miał przerażony wzrok dumnego jelenia, którego spotkał w puszczy. Nie za wiele z niego zostało. Pragnienie krwi było tym, czego nienawidził w zmienionej formie. Teraz już wiedział, że była to cena za siłę, zwinność i umiejętność latania. Te atrybuty sprawiały, że był doskonałym zabójcą. Właśnie tego chciał Nyja, ofiarowując Thrymowi dary. Pozbawionego sumienia mordercy, gotowego na wszystko, byle wypełnić zaświaty duszami obdarzonychmocą.
Chłopak wciąż się dziwił, że przemierzył Morze Scytyjskie i wrócił do Mareny. Więź między nimi była silna i bez wątpienia walka z nią kosztowałaby go sporo trudu, ale dałby radę żyć z dala od szarowłosej uzdrowicielki. Tylko że on chyba tego nie chciał. Nie miał pojęcia, co czuł do tej dziewczyny, zatem postanowił się tego dowiedzieć. Na razie ich relacja nie przebiegała tak, jak sobie to wymarzył. Kiedy miesiąc temu pojawił się w Bydgostii, dziewczę wcale nie skakało z radości na jego widok i nie rzuciło się w jego ramiona. Wyczuwał bijące od niej niepewność i zwątpienie. Nie winił jej za tak chłodne przywitanie. Zasłużył sobie. Przecież porzucił ją, i to dwa razy, gdy najbardziej go potrzebowała. Stracił zaufanie, na które pracował, odkąd się poznali. Odkąd uratowała mu życie. Z natury był uparty i waleczny. Miał nadzieję, że właśnie te dominujące w jego charakterze cechy pomogą mu w potyczce, wcale nieułatwianej przez byłązielarkę.
Marena mieszkała na skraju bydgoskiej puszczy. Nie pozwoliła mu zatrzymać się u siebie, na co bardzo niechętnie przystał. Zajął zatem niewielką, jednoizbową chatkę, należącą wcześniej do Wilkomira. Od jego tragicznej śmierci stała pusta. Znajdowała się tuż pod zboczem Góry Kujawskiej. Skromnie urządzone wnętrze w zupełności mu wystarczyło. Nie był wymagający, nigdy nie cierpiał na nadmiar monet i przywykł do prymitywnychwarunków.
Mieszkańcy strażnicy podchodzili do niego z dużą rezerwą, aby nie powiedzieć, że wręcz się go bali. Do Flokiego, który zdążył się zadomowić w grodzie, już przywykli. Eskil liczył na to, że jego też zaakceptują. Na razie unikali jego towarzystwa, a gdy niechcący na niego wpadali, spluwali z przerażeniem, mamrotali słowa modlitw lub wykonywali w powietrzu znak krzyża. Te ostatnie gesty skierowane były do nowego bóstwa, coraz śmielej poczynającego sobie na tychziemiach.
Księżyc skrył się za chmurami, a to oznaczało kolejne przeistoczenie. Błoniaste skrzydła przywarły do jego pleców, by wchłonąć się bez śladu. W miejscu kłów ponownie znajdowały się tylko odrobinę dłuższe zęby, pazury zamieniły się w paznokcie, a sinoniebieska skóra nabrała normalnych barw. Jego ciałem targały spazmy, kiedy mięśnie się kurczyły. Zatopił palce w ziemi, próbując zaczerpnąć tchu, podczas gdy zmniejszające się płuca opuszczałchłód.
– Bardzo boli? – rozległ się cichy głos, który działał na niego kojąco. – Czy te przemiany za każdym razem sprawiają ciból?
– Ja przywyknąć do tego. Najgorszy być pierwszy raz – odparł i podniósł na Marenę oczy o barwielodu.
Podeszła i okryła jego nagie ciało skórą wilka, przyniesioną ze sobą. Dotknęła jego lodowatego ramienia i przeszedł ją dreszcz. Pamiętała z opowieści, że właśnie podczas przeistoczeń był bezbronny. To wówczas potrzebował kogoś, kto będzie strzegł jego pleców. Tym kimś była Astrid, której dusza błądziła już po Walhalli. Eskil nie chciał się do tego przyznać, ale uzdrowicielka wiedziała, że śmierć wojowniczki go dotknęła. Nie była pewna, czy łączyła ich tylko przyjaźń, czy coś więcej, lecz teraz to i tak już nie miało znaczenia. Właśnie dlatego poczekała, aż księżyc zniknie pod warstwą ciemnych chmur, i przyszła do zajmowanej przez niego chaty. Nie była w stanie zastąpić jego przybocznej, ale mogła choć odrobinę gowesprzeć.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytała ztroską.
Była na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, ale jednocześnie zbyt daleko, by mógł zrobić to, o czym myślał od dłuższejchwili.
– Poradzę sobie. – Nie wiedział, jak miał się względem niejzachowywać.
Jeżeli chodziło o tę dziewczynę, to błądził po omacku. Wyzwalała w nim opiekuńcze, a wręcz zaborcze instynkty. Zwłaszcza gdy obok niej przebywali inni mężczyźni. Nie podobało mu się to, ale najwidoczniej tak działała ta dziwaczna więź między nimi. Sprawiała, że ciągnął do szarowłosej niczym ćma doświatła.
– To tu… – urwała.
Wymawianie imienia Wilkomira przychodziło jej z trudem. Tęskniła za brodatym drabem, który się nią opiekował. Nie pogodziła się z jego śmiercią. Z tego względu unikała Sambory i Odolana, a także Żyrborki. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała stanąć przed swoją byłą mentorką, ale odkładała tę chwilę najdłużej, jak mogła. Starsza zielarka również nie dążyła do spotkania. A co do rodziców to nadal podróżowali po Kujawach i miała nadzieję, że odnawianie łączących ich relacji zajmie im jeszcze sporo czasu. Myśląc o matce, widziała martwe oczy przyjaciela, który przez nią zginął. Co prawda to nie ta kobieta ścięła mu głowę, ale bardzo się do tego przyczyniła. Głośne chrząknięcie sprawiło, że Marena wróciła do rzeczywistości. Eskil wpatrywał się w nią zaniepokojony jej milczeniem. Zapewne przez więź wyczuł, dokąd szybują jejmyśli.
– Bycie w tym miejscu ranić cię – stwierdził i siępodniósł.
Nie licząc szarej skóry, okrywającej górną część ciała, nie miał na sobie niczego. Gdy wzrok Mareny powędrował w stronę jego męskości, cała się spłoniła. Mimo że już wcześniej go widziała, nie była przygotowana na taki widok. Wydawało się, że jego umięśnione ciało jeszcze urosło. Uciekała wzrokiem na boki, byle tylko nie patrzeć w ten jeden dość newralgicznypunkt.
– Wiem, co czuć. – Przybliżył się i ją objął, ignorując jej zmieszanie wywołane jegonagością.
Zastygła zaskoczona. Od tych paru wspólnych chwil, podczas których pozwoliła sobie na zdecydowanie zbyt swawolne zachowanie, minęły miesiące. Zdążyła już zapomnieć, jak bardzo było wtedy przyjemnie. Ich skóra stykała się w kilku miejscach, a wypływający z nich żar powodował wprost błogie ciepło. W jego ramionach mimowolnie się odprężyła. Potrafił czytać w niej jak w otwartej księdze i było to niezwykleirytujące.
– Gdy tu mieszkał, ani razu nie zaprosił mnie do siebie. O tym, że to w tej chacie się zatrzymał, dowiedziałam się już po jego śmierci. – Głos jejzadrżał.
„Nie ty masz jego krew na rękach” – przekazał jej wmyślach.
„Ale gdyby nie ja, do niczego by nie doszło. Gdyby…”
„Nie gdybaj. To do niczego nie prowadzi. Astrid oddała swe życie, by ocalić moje. Równie dobrze też mógłbym wziąć winę na siebie, ale to nie ja rzuciłem tym cholernym sztyletem. Czasami spotykają nas rzeczy, na które nie mamy wpływu. Tak zdecydowali bogowie, a z ich wyrokami nie możnadyskutować”.
– Jakim cudem zawsze wiesz, co powiedzieć? – Odsunęła się odrobinę i spojrzała w jego niebieskieoczy.
Bił z nich chłód, ale przyjemny. Taki, który ją przywabiał, powodował dreszcze i sprawiał, że pragnęła się zatopić w jego spojrzeniu. Nie podobało jej się, jaką władzę nad nią miał. Wyswobodziła się z jego objęcia i cofnęła kilka kroków. Mimowolnie jej wzrok znów powędrował w dół, ku jego męskości. Eskil skwitował to gromkim wybuchemśmiechu.
– Lepiej już pójdę, a ty ubierz się! – prychnęła, czym jeszcze bardziej go rozbawiła. – Nie wiem, jak w twych stronach, ale tutaj nie paradujemynago.
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunkudomu.
– Przyznaj, że ci się podobać! – krzyknął za nią i się roześmiał. – Widzieć sięniebawem!
Rozdział 2
Bydgostia, czerwiec 1112 roku
Bydgostia szykowała się do zabawy. Najkrótsza noc w roku zbliżała się wielkimi krokami, a w grodzie trwały gorączkowe przygotowania. Gospodynie przyrządzały potrawki, na rusztach piekł się drób, a chłopi znosili drewno i układali w stosy, które już wkrótce miały zapłonąć. Dziewczyny plotły wianki z polnych kwiatów, nie mogąc się doczekać, by puścić je z nurtem przepływającej tuż obok strażnicy Brdy. Słychać było ich śmiech i figlarne rozmowy obserwujących je podrostków, odliczających czas dzielący ich od nadchodzącychwydarzeń.
Noc Kupały nie była zwykłym świętem. Władzę nad światem obejmował Swaróg, a światło zwyciężało mrok. Zdecydowanie był to wspaniały moment do ucztowania, który miał zapewnić mieszkańcom zdrowie, a plonom żyznąziemię.
Marena od rana była podekscytowana. Gdyby ktoś powiedział jej rok wcześniej, że będzie mogła uczestniczyć we wszystkich zabawach organizowanych w grodzie, nie uwierzyłaby. Zorze często płatały figle, i to właśnie był jeden z nich. Przeczesała dłońmi długie włosy i odruchowo chciała je zapleść, ale zastygła. Odkąd mogła opuścić Górę, przestała się tak czesać. Zielarki łatwo było rozpoznać. Miały warkocze i szare suknie. Nim dowiedziała się, że może być inaczej, izolacja jej nie przeszkadzała. Nie zastanawiała się nad tym, czy była szczęśliwa ani co to szczęście było w stanie jej zapewnić. Przyzwyczaiła się do myśli, że musi mieszkać z dala od zwykłych ludzi. Nie tęskniła za rodziną, którą utraciła dawno temu, ani za tą, której nie wolno jej było założyć w przyszłości. Teraz już nie obowiązywały jej żadne z ustalonych zasad. Mogła po prostu żyć, choć została obarczona inną odpowiedzialnością. Był nią żar krążący w jej żyłach. Z każdym dniem moc stawała się silniejsza. Tak jak rzekła Jaga. Jeszcze trochę i będzie na tyle potężna, by sięgnąć po wieczneżycie.
Wygładziła szafirową suknię, którą miała na sobie. Strój był elegancki, wykonany z barwionego lnu. Miał poszerzane rękawy, sięgające do samej ziemi, a ich zakończenia zdobiło haftowane obszycie. Takie samo znajdowało się na dekolcie. Był to prezent od Wojsłowiczów za uleczenie najmłodszego z synów komesa. Chłopak spadł z konia podczas polowania i złamał nogę. Obrażenia były paskudne, a potwierdzała to wystająca z rozdarcia w spodniach, na wysokości uda, kość. Rannego zabrano do Wyszogrodu i jak najszybciej posłano po kujawską uzdrowicielkę. Marena nastawiła złamanie, ignorując wrogie spojrzenia, jakimi obrzucała ją Dobromiła. Czarnowłosa dziewczyna, a także żona mężczyzny, nadal nie darzyła jej zbytnią sympatią, ale dawna zielarka obecnie miała to w głębokim poważaniu. Teraz już nie musiała obawiać się humorów rozkapryszonej krewnejJaromira.
Do strażnicy dotarła na chwilę przed zmrokiem. Wartownicy życzliwie uśmiechali się na jej widok, pozdrawiali ją skinieniem głów, a niektórzy żywiołowo machali. Te reakcje były tak różne od tego, co działo się jeszcze pół roku wcześniej, że dziewczyna spłoniła się i zawstydzona czmychnęła do kuchni, gdzie panował istny harmider. Wasia przejęła ster i wydawała polecenia dwóm służkom, pomagającym przyrządzać potrawy. Jedną była Sława, a drugiej Marena nie znała. Po kuchennej izbie rozchodziły się różnorodne zapachy, które tylko spotęgowały uczucie głodu, towarzyszące dziewczynie od kilku godzin. W cynowym garnku zawieszonym nad paleniskiem bulgotała wieprzowa potrawka z kawałkami grubo pokrojonych warzyw. Peklowana golonka była już gotowa, tak samo jak nadziewanekuropatwy.
– Na wszystkich bogów, ależ to wybornie pachnie. – Uzdrowicielka zaciągnęła się aromatycznymzapachem.
– Marcia! – Wasia rzuciła na podłogę trzymaną w ręku drewnianą chochlę. – Jak cudownie, żeprzyszłaś.
– Przecież widziałyśmy się wczoraj. – Roześmiała się i wtuliła w kucharkę, która błyskawicznie znalazła się przyniej.
– Tak tu smutno bez ciebie. Nie mogę przywyknąć, że rano wchodzę do kuchni, a ty nie leżysz na posłaniu zadrzwiami.
– Mówiłam, że zawsze możesz mnieodwiedzić.
– Taaa, ale boję się tego ptaszyska, co koło ciebie lata – mruknęła i odsunęła się. – A wy na co wytrzeszczacie gały? Za robotę się weźta – ofuknęłasłużki.
– Myślałam, że już jesteś gotowa. – Marena obrzuciła Wasię krytycznymspojrzeniem.
– A co ja jaka trzpiotka, żebym szykować się pół dnia musiała? – prychnęła i machnęła ręką. – Lepiej powiedz, czy na zabawę idziesz z paniczem Jaromirem, czy z tym twoim fruwającymdemonem?
– On ma na imię Eskil i nie jest żadnym demonem – zachichotała.
– Kto by przypuszczał, że z tej wędrówki wrócisz z kimś takim. Takaś ładna. Na pewno znajdzie się ktoś, kto cię zechce, i w dodatku w czasie pełni nie wygląda jak przerośnięty nietoperz. – Ze współczuciem pogładziła ją po policzku, powodując, że dziewczyna głośniej sięroześmiała.
– To porównanie chyba mu się niespodoba.
– Na wszystkich bogów! Tylko mu tego nie mów, bo jeszcze mnie zeżre! – Kucharka wyglądała na naprawdę przerażoną perspektywą rozzłoszczenia przybysza zza wielkiejwody.
– Kogoż ja tu widzę? – Marena na dźwięk tego głosu odwróciła sięnatychmiast.
O framugę drzwi opierał się młodszy syn zarządcy. Jak zawsze miał białą, starannie uprasowaną koszulę, niedbale włożoną w skórzane spodnie. Jasne włosy związał rzemieniem na wysokości karku. Błękitne figlarne oczy wpatrywały się w nią zwesołością.
– A gdzie masz wianek? – dodał ispoważniał.
– Nigdy nie brałam udziału w tego typu zabawach i nie mam zamiaru tegozmieniać.
– Nie bluźnij! – Wasia zgromiła ją wzrokiem. – Trza przypodobać się bogom, a ty z niektórymi masz na pieńku. Musisz puścić wianekBrdą.
– Nie szukam męża, a chyba po to wrzuca się te wiązanki z kwiatów dowody?
– No nie wytrzymam! Niech panicz przemówi jej dorozumu.
– Słyszałaś. Musisz mieć wianek i basta. – Ta sytuacja najwyraźniej go bawiła, a zdradzały to ogniki buszujące w jegospojrzeniu.
– Ja mam dwa. Mogę jeden oddać – odezwała się niespodziewanie nowasłużka.
– Będziemy ci, Bogno, niezwykle wdzięczni – zwrócił się do niejJaromir.
Marena przyjrzała się dziewczynie, ubranej w białą prostą suknię. Była dużo niższa od niej i tak drobna, że wyglądała jak dziecko. Miała ogromne niebieskie oczy, których źrenice zdobiła złota obwoluta. Dziecinnego wyglądu dopełniały pełne usta i piegi rozsiane po całej twarzy, a także wąski, lekko zadarty nos. Miedziane, kręcone włosy upięła w niedbały kok, z którego zdołało się wyswobodzić kilka pasem. Najwidoczniej należała do grona dziewcząt zauroczonych synem zarządcy, ponieważ jak tylko Jaromir na nią spojrzał, cała się spłoniła. On chyba nie był świadom tego, jak na niądziałał.
Uzdrowicielka nie zdążyła zaprotestować, gdy na jej głowie pojawił się wianek upleciony z ruty, maków, rumianków i chabrów. Jej głośne prychnięcie także zostało zignorowane. Wasia zniknęła w jednej ze znajdujących się tuż obok kuchni izb. Po paru minutach wyłoniła się w błękitnejsukni.
– Co tak patrzycie? Idziem, bo całe swawole nas ominą – zarządziłakuchmistrzyni.
Ogniska już się paliły, rozświetlając szarości spowijające Bydgostię. Mieszkańcy zgromadzili się niedaleko mostu prowadzącego do strażnicy. Tu zejście do Brdy było łagodniejsze i mniej poprzecinane korzeniami oraz krzakami. Panny na wydaniu po kolei z uśmiechem podchodziły do spokojnie płynącej wody i puszczały z nurtem wianki przywiązane do deseczki, do której przylepiały świeczkę. Wierzono, że jeśli płomień zgaśnie, wiązanka zatonie lub zaplącze się w szuwarach, dziewczyna jeszcze przez długie lata będzie samotna. Jeśli zaś wianek udało się wyłowić chłopcu miłemu jej sercu, oznaczało to szczęśliwe zamążpójście. Co roztropniejsze z dziewcząt przygotowywały dwa wianki i puszczały je razem. Jeżeli szybko odpłynęły od brzegu i wspólnie udały się z prądem, była to najlepszawróżba.
Marena niepewnie zeszła na brzeg, kurczowo zaciskając dłonie na splecionych kwiatach. Czekając na swoją kolej, również przywiązała je do deseczki. Czuła się głupio. Nie była podekscytowana ani nie wypatrywała swojego lubego, wnosząc modły do bogów, aby to on złowił jej wianek. Nie wierzyła w takie rzeczy. Tym bardziej że pod skórą czuła napinającą się więź z makhmarą. Oznaczało to, że Eskil gdzieś się tu już kręcił. Płomień świeczki dawał przytłumione światło. Za jej plecami rozlegały się wesoło okrzyki i chichoty. Nie miała pojęcia, dlaczego zgodziła się na udział w tej niedorzeczności. Ukucnęła i umieściła wiązankę na tafli. Delikatnie ją popchnęła. Przez chwilę patrzyła, jak obraca się i oddala, wciągnięta przez nurt. Obok niej przystanęła Bogna, także wpatrzona w błękitnątoń.
– Niby to tylko zabawa, ale każda marzy o tym, by ten jedyny złowił jej wianek – odezwała się rozmarzonym głosemsłużka.
– Miłość jest skomplikowana – mruknęłaMarena.
W jej przypadku właśnie taka była. Wolałaby spotkać na swojej drodze na przykład jakiegoś piekarza albo kowala. Wiodłaby wówczas normalne życie, takie jakie zawsze chciała. Bez buzującego w jej wnętrzu żaru, czyhających na jej moc demonów i wikinga, którego nie potrafiła rozgryźć, jej los z pewnością byłbyprostszy.
– Czy ten obcy, co zamienia się w bestię, jest niebezpieczny? – wypowiedziała z trudem Bogna, zupełnie jakby samo wspominanie Eskila miało sprowadzić na nią jegogniew.
– On jest… – Uzdrowicielka zamyśliła się, szukając odpowiednich słów. – Dość osobliwy. Może sprawiać wrażenie niedostępnego, odrobinę brutalnego i nieco nieokrzesanego, ale… – urwała na widok zaskoczonej miny rozmówczyni. – No dobrze. Jest niedostępny, brutalny i nieokrzesany – sapnęła i ponownie odszukała wzrokiem wianek, który spokojnie kręcił się nawodzie.
Kilku chłopców stało tuż przy brzegu i usiłowało za pomocą patyków wyłowić wiązanki. Tym próbom towarzyszyły piski ubranych na biało dziewcząt, obserwujących z podekscytowaniem testarania.
Marena uniosła nieco spódnicę i zaczęła się wspinać, ustępując miejsca pozostałym pannom. Wasia i Jaromir już poszli, aby poustawiać potrawy na stojących na polance stołach. Skierowała się zatem w stronę, z której dochodziła muzyka. Mijali ją roześmiani ludzie, niosący beczki z piwem, winem, a także miodem oraz półmiski z rozmaitymi przysmakami. Co chwila ktoś ją pozdrawiał, życząc dobrej zabawy. Nikt jednak nie zdecydował się, by zamienić z nią więcej niż kilka grzecznościowych zdań. Mimo że została zaakceptowana i już raczej nie obawiano się tego, że zamieni kogokolwiek w żabę, mieszkańcy wciąż podchodzili do niej z dystansem. Nie byli niemili, wręcz odwrotnie, bo zasypywali ją serdecznością, ale nie traktowali jej jak kogoś równego. A na tym, by zlikwidować podziały między nimi, najbardziej jej zależało. Jedynymi osobami, przy których czuła się swobodnie, byli Jaromir, Wasia, Małomir oraz Radosta. Zwłaszcza z żoną starszego syna zarządcy połączyła ją przyjaźń. Uzdrowicielka wypatrywała jej od jakiegoś czasu, ale napróżno.
Ogniska były widoczne już z daleka. Im bliżej polanki była, tym śmiechy i gwar stawały się głośniejsze. Niebo było bezchmurne i upstrzone gwiazdami. Zerwał się również delikatny wietrzyk, który odpędził duchotędnia.
Słowa miłosnych pieśni kierowanych do Leli wybrzmiewały wyraźnie przy dźwiękach kobzy i fletów. Większość panien już tańczyła przy ogniach. Ich białe suknie, uszyte specjalnie na tę okazję i przepasane bylicą, odznaczały się na tle pozostałych mieszkańców. To czarozielę miało przynosić pomyślność i miłość. Według Mareny zaś była to przede wszystkim roślina uśmierzająca bóle brzucha i wspomagająca trawienie. Z racji swoich właściwości często dodawano jej do potraw, zwłaszcza tychtłustszych.
Dawna zielarka ponownie skupiła się na smukłych ciałach, wijących się w rytm muzyki. Dziewczęta śmiały się, trzymały za ręce i okrążały ognisko, co jakiś czas zerkając na stojących tuż obok chłopców. Noc Kupały była najradośniejszym świętem, które sprawiało, że podziały między zamożnymi a biednymi się zacierały. Na krótko przed północą wszyscy bowiem ruszą do lasu na poszukiwania kwiatu paproci. Wierzono, że zakwita on jedynie na parę minut, roztaczając swój blask i oferując pomyślność temu, kto zdoła go odnaleźć. Jak na razie nikomu się to nieudało.
Bogusław i Marianna stali przy największym z ognisk, otoczeni najbliższymi doradcami. Wśród nich był Bądzsław, obejmujący jakąś młódkę. Najwidoczniej już pogodził się ze zniknięciem Grety. Marena wciąż rozglądała się za Radostą, ale nadal nie mogła nigdzie jejdojrzeć.
Nie musiała się oglądać, by wiedzieć, kto stanął za nią. Od kilku chwil czuła na plecach świdrujące lodowate spojrzenie. Jego chłodny oddech otulił jej kark, a ją przeszły dreszcze. Za każdym razem, gdy był blisko, jej ciało reagowało w ten sam irytujący sposób. Zagryzła wargi, kiedy poczuła silną dłoń obejmującą ją wpasie.
– Zdarzbogowie – wyszeptał.
Dlaczego jego głos musiał brzmieć w tak kuszący sposób? Gdy mocniej przyciągnął ją do siebie, zabrakło jej tchu. Pachniał żywicą i malinami. Zastygła, niepewna jego następnego kroku. Gorączkowo zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby pocałował ją przy tych wszystkich ludziach. Plotki o jej nietypowym towarzyszu rozbrzmiewały, odkąd tylko wiking się tu pojawił. Niektórzy żegnali się na jego widok, inni z przestrachem schodzili mu z drogi. Dla większości był demonem, a jego przemiany w kruka ich w tym utwierdzały. Nie pomogło również to, że ostatniej nocy postanowił polatać nad grodem w postaci skrzydlatejbestii.
Odwrócił ją do siebie, a jej zmiękły nogi. Wpatrywała się w niesamowicie błękitne oczy, wąskie, zapraszające do całowania usta i ostry podbródek, pokryty kilkudniowym zarostem. Czuła, że pożerał ją wzrokiem. Nie mogła skupić się na niczym, a myśli niebezpiecznie krążyły wokół ich pocałunku w chacie Jagi. Sama ze sobą toczyła walkę z góry skazaną na porażkę. Eskil ją pociągał, i to do tego stopnia, że wystarczyło, by na nią spojrzał, a już była gotowa zrobić to, o co tylko poprosił. Nie cierpiała siebie takiej. Bezbronnej i podatnej na jegourok.
– Miło znów cię zobaczyć – wycharczał gardłowo, powodując, że wszystkie włoski na jej rękach stanęłydęba.
– Ja… – Zamilkła, niepewna nawet tego, co chciałarzec.
– Pięknie wyglądać. – Czerpał satysfakcję z jejzmieszania.
Nie zdążyła nic odpowiedzieć. Wypuścił ją z objęć i odszedł. Tak po prostu ją zostawił z bijącym niespokojnie sercem, mętlikiem w głowie i z przemożną chęcią pocałowania go. Zamknęła oczy, próbując zapanować nad własnym ciałem, które po raz kolejny ją zdradziło w jegoobecności.
– Czy ten barbarzyńca ci się naprzykrzał? – Usłyszała za plecami melodyjny głos i z ulgą odwróciła się w stronęRadosty.
– Nie bardziej niż zwykle – odparła, starając się, by zabrzmiało tobeztrosko.
Była fatalnym kłamcą. Wystarczyło na nią spojrzeć, aby zrozumieć targające nią emocje, które miała wymalowane na twarzy. Gdy to sobie uświadomiła, zawstydziła się jeszczemocniej.
– Rozumiem doskonale, co w nim widzisz. – Kasztanowłosa przyjaciółka się wyszczerzyła. – Na wszystkich bogów, ależ on mamuskuły.
– Nie przesadzaj – wyjąkała, mimo że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Eskil prezentował się znacznie lepiej od przeciętnegomężczyzny.
– Dziewczyno, wystarczy na niego spojrzeć, by wiedzieć, co skrywa pod tymi koszulami. Na twoim miejscu nie czekałabym nie wiadomo na co. Jeszcze ci go któraś ukradnie. Mało to panien wodzi za nimwzrokiem?
– Przecież większość ma pietra, kiedy tylko na nie spojrzy. – Marena zrobiła zdziwionąminę.
– Może i się go boją, ale to nie sprawia, że jest brzydszy. – Roześmiała się i szturchnęła ją wramię.
– A gdzie twój mąż? – Postanowiła przywrócić ją dorzeczywistości.
– Zapewne właśnie targuje się o mniejsze opłaty za zboże. Ale dość już tych pogawędek. Chodź tańczyć, inaczej cała zabawa nasominie.
Chwyciła ją za rękę i pociągnęła w kierunku bawiących się. Lawirowały między zgromadzonymi, unoszącymi napełnione kufle i żywo dyskutującymi. Muzycy grali kolejne pieśni. Gdzieś wybuchła kłótnia, zakończona przepychanką. Ktoś inny przewrócił się na zastawioną pustymi naczyniami ławę. Chłopcy przeskakiwali przez ogniska, nagradzani gromkimibrawami.
Radosta dołączyła do tańczących w kółku i wciągnęła do zabawy Marenę. Uzdrowicielka śpiewała z pozostałymi, śmiała się i skakała w rytm wygrywany przez grajków. Ta noc zapowiadała się magicznie i Marena miała nadzieję, że właśnie taka zostanie. Kątem oka widziała, jak Jaromir najpierw obejmował jedną z ubranych na biało dziewczyn, szepcząc jej coś do ucha, a później zniknął z nią w mrokach lasu. Przez cały czas czuła też na plecach spojrzenie Eskila, który z posępną miną krążył obok. Kojarzył jej się z drapieżnikiem szykującym się do skoku na upatrzoną ofiarę. Mimo że nie chciała, jej wzrok cały czas lądował na nim. Po zmieniającym się wyrazie jego twarzy domyśliła się, że to zauważył. Wciąż po głowie kołatały jej się słowa Radosty, o tym, jak inne uczestniczki zabawy miały spoglądać na wikinga. Zaczęła je obserwować i ze zgrozą zrozumiała, że przyjaciółka miała rację. Ukradkowe spojrzenia posyłały mu córki praczki, kowala, a nawet kołodzieja. Ta ostatnia była już po zarękowinach, co nie przeszkodziło jej wlepiać gały w kruka Mareny. Ale czy on naprawdę był jej? Tak bardzo zagłębiła się we własnych myślach, że nawet nie zauważyła, iż muzyka zamilkła. Dopiero szturchnięcie w bark przywołało ją do rzeczywistości. Zamrugała i zdziwiona popatrzyła naRadostę.
– Niech zgadnę, znów myślisz o nim? – Kolejny raz czytała w niej jak w otwartej księdze. – Po prostu do niego idź i z nimporozmawiaj.
– I co mam mu niby powiedzieć? Ta więź między nami jest dziwaczna. Nie wiem, czy naprawdę coś do niego czuję, czy to tylko przez nią wciąż mam ochotę gocałować.
– Jeżeli nie odważysz się sprawdzić, nigdy się nie dowiesz. Dziewczyno, przecież on sterczy na tej polanie wyłącznie ze względu naciebie.
Marena kolejny raz spojrzała w stronę Eskila. Stał tam, taki dumny i pociągający. Od dłuższej chwili nie odrywał od niej oczu. Towarzyszył mu Floki, który coś opowiadał. Sądząc po tym, jak przy tym gestykulował i wskazywał w jej kierunku, musiało dotyczyć właśnie jej. Poprawiła włosy, wygładziła suknię, wzięła głęboki wdech i ruszyła ku niemu. Nie uszła daleko, gdy ktoś złapał ją za dłoń. Zdziwiona odwróciła się i spostrzegła przed sobą Wasię. Kuchmistrzyni pociągnęła ją w przeciwną stronę od tej, w którą zmierzała, i zaczęła opowiadać, co się wydarzyło. Spanikowany głos potwierdzał, że było to cośpoważnego.
– Marciu, ratuj! Ta niedojda, Ciecimiar, znów się poparzył. A mówiłam, że nie ma skakać przez te głupie ogniska, bo za stary. Ale się uparł i proszę. Leży tera ilamentuje.
Zatrzymały się przy grupce mieszkańców, którzy stali nad jęczącym mężczyzną. Uzdrowicielka przepchnęła się i uklękła przed rannym, trzymającym się za nogę. Płomienie spaliły tkaninę i poparzyły udo oraz łydkę. Nieszczęśnik musiał się przewrócić i wpaść prosto w ogień. Dziewczyna zamknęła oczy i przyłożyła dłonie do jątrzącej się oparzeliny. Poczuła znajome ciepło gromadzące się w rękach. Rozprysło jasne światło, a żar powoli badał uszkodzenia. Oddychała spokojnie, skoncentrowana, gdy jej moc naprawiała spalone tkanki. Kąpiel w lodowatym jeziorze w ubiegłym roku przyczyniła się do tego, że doskonale panowała nad darem. Potrafiła zapomnieć o całym otaczającym ją świecie i skupić się wyłącznie na obrażeniach. Kluczem do zrozumienia magii były opanowanie i pozbycie się lęku przed wypaleniem. Pracowała w ciszy około pół godziny. Kiedy otworzyła oczy, po oparzeniu nie pozostał nawet ślad. Marena wstała i zachwiała się, gdy zakręciło jej się wgłowie.
Podtrzymały ją silne ręce. Odwróciła się z nadzieją, ale zamiast upragnionej twarzy ujrzała Małomira. Tuż obok niego stała zatroskanaRadosta.
– Wszystko dobrze? – Przyjaciółka przypatrywała jej się zniepokojem.
Wróciły wspomnienia pierwszej zabawy, w której wzięła udział. Wówczas też była potrzebna jej pomoc, a żar uleczył Bogusława. Wtedy zrozumiała, że nie jest zwykłą zielarką, ale również dowiedziała się, że ma swojego obrońcę. Od tamtej nocy Wilkomir ją chronił, uczył, a w końcu stał się jej bliski. Przeszli razem niejedno, lecz nawet to, że zataił przed nią wiele, nie zmieniło tego, co czuła. Znów przed oczami miała jego twarz i czujne brązowe oczy, które były w stanie dojrzeć wszystko. Ale teraz już go nie było. Książę odrąbał mu głowę, a odpowiedzialna za to była jej matka. Marena miała nadzieję, że miną lata, nim znów jąujrzy.
– Marciu? – odezwała się Radosta i położyła jej dłoń naramieniu.
– Wszystko w porządku – wycharczała i z ulgą przyjęła kielich z cierpkim winem, który ktoś jejpodał.
Wypiła jego zawartość duszkiem, a ciemny płyn spłynął po jej brodzie. Pospiesznie otarła jądłonią.
– Jest dobrze. Naprawdę. – Uśmiechnęła się do syna zarządcy i jegożony.
– Marciu, musisz się pospieszyć! Zaraz zakwitnie kwiat paproci – pisnęłaRadosta.
– Pięćdziesiąt lat skończył, a nadalgłupi!
Za ich plecami Wasia łajała Ciecimiara, który kulił się ze skruszonąminą.
Marena błądziła wzrokiem po zgromadzonych, ale nigdzie nie mogła dostrzec Eskila. Zbliżała się północ. Część młodych już wymknęła się do lasu, korzystając z okazji, aby pobyć sam na sam. Im akurat nie w głowie były poszukiwania mistycznej rośliny. Noc Kupały była jedyną, podczas której dziewczęta przestawały być tak pilnie strzeżone przez matki, a za późny powrót do domu nie groziła im kara. Dorośli przymykali oko na swawole swych latorośli, udając, że nie wiedzą, dlaczego tak ochoczo czmychają wpuszczę.
Uzdrowicielka zanurzyła się w mroku. Pierwszy raz mogła razem z innymi ruszyć na poszukiwania. Towarzyszyły jej chichoty i szepty podekscytowanych mieszkańców. Dziewczyna znała te lasy jak własną kieszeń. Nieraz zapuszczała się w najdalsze zakątki, by zbierać zioła i inne lecznicze rośliny. Wiedziała, gdzie grasuje strzyga, a tej lepiej unikać, oraz którędy podąża leszy. Odrobina szczęścia by się jej przydała, ale nie sądziła, że gdzieś tu już za moment rozkwitnie kwiat paproci. Szła przed siebie, a jej myśli krążyły wokół makhmary. Tak intensywnie o nim dumała, że nie spostrzegła, iż nie jest już sama. Chłopak pojawił się tuż przed nią. Musiał poruszać się bezszelestnie, bo zauważyła go dosłownie w ostatniej chwili, przez co aż podskoczyłaprzestraszona.
– Niebezpiecznie włóczyć się po lasach – powiedział znaganą.
– Nic mi nie grozi, przecież wszędzie za mną łazisz – odburknęła zła, że ją wystraszył, ale zaraz pożałowała swychsłów.
Nie wyglądał na urażonego. Wręcz przeciwnie. Uśmiechał się pełną gębą, ukrywając coś zaplecami.
– Przeszkadzać ci to? – Zmrużył oczy i uważnie obserwował jejreakcję.
– Dobrze wiesz, żenie…
– Ciii – wyszeptał i przyłożył palec do jej ust. – Wyciągnął zza pleców wianek, który kilka godzin wcześniej puściła Brdą, i jej wręczył. – Wyłowić go dlaciebie.
– Ja… – Nie wiedziała, copowiedzieć.
– Jesteś moja – szepnął jej do ucha, nachyliwszysię.
Odwrócił się i zostawił ją samą. Z łomoczącym sercem i niespełnionymi marzeniami opocałunku.
Rozdział 3
Grodzisko, marzec 903 roku
Tegoroczna zima była sroga. Wszystko ściął lód, odcinając ich od świata. Śnieg sypał niemiłosiernie przez miesiąc, a oni musieli kopać tunele, by móc w ogóle wydostać się z chat. W położonym na wzgórzu Grodzisku mieszkało piętnaście rodzin. Władał nimi Branibor, zwany też Czarnym. Ten przydomek zawdzięczał długiej, sięgającej pępka brodzie i ciemnej niczym noc duszy, skąpanej w krwi swych wrogów. Jego sława sięgała daleko poza granice panowania Wiślan, a służący mu wojowie znani byli z okrucieństwa. Przy potędze natury nawet tak znamienici wojownicy stawali się jednak bezradni. Mróz i śnieg omal nie zabiły wszystkich w wiosce. Jaga nie pamiętała, czy kiedykolwiek wcześniej doskwierał im taki głód. Mimo że zgromadzili solidne zapasy, były teraz już na wyczerpaniu. Mąki zabrakło tydzień wcześniej, a suszone mięso skończyło się przed dwunastomadniami.
Dziewczyna siedziała na dachu chaty i obserwowała topniejący śnieg. Ostre słoneczne promienie ogrzewały jej twarz, a wiosenny wietrzyk zapowiadał tak długo wyczekiwaneocieplenie.
Jaga była najstarsza z piątki rodzeństwa. W tym roku kończyła piętnaście lat, ale już od co najmniej czterech nie była dzieckiem. Przy porodzie Bojara zmarła ich matka i to właśnie na Jagę spadły wszystkie obowiązki związane z opieką nad niemowlęciem i trojgiem młodszych braci. Ojca prawie w ogóle nie było. Na szczęście, w tajemnicy przed Braniborem, pomagały jej sąsiadki. Bez ich pomocy poległaby jużdawno.
– Łatwo cię znaleźć. – Budźwoj wdrapał się na dach i usiadł tuż przyniej.
– Nie chowam się. Gdybym chciała się ukryć, nikt nie byłby w stanie mnie dojrzeć – odparła, nie odrywając wzroku od krzątających się po obejściachmieszkańców.
– Ojciec szykuje się do wyjazdu. Powiedział, że wyprawimy ucztę popowrocie.
– Na pewno zrabuje porządne domostwa i przywiezie wozy jedzenia – podsumowała z przekąsemJaga.
Właśnie tym najczęściej zajmował się Branibor. Napadał na słabszych i grabił, co się tylkodało.
– Tym razem będzie inaczej, bo zabiera mnie ze sobą. – Jedenastolatek był bardzo dumny zsiebie.
– Przecież jesteś za młody, bogowie jeszcze cię nie namaścili – panikowała.
Nie wyobrażała sobie, by jej brat mordował i kradł, i to przed postrzyżynami. Zazwyczaj, gdy syn kończył dwanaście lat, obcinano mu długie włosy, na znak tego, że przestał być chłopcem, a stał się mężczyzną. Od tej pory młodzieniec trafiał pod opiekę ojca, który uczył go wszystkiego. Do postrzyżyn Budźwoja brakowało jakichś trzechmiesięcy.
– Nie możesz jechać. – Popatrzyła na brata wielkimi zielonymi oczami. – A jak coś ci się stanie? Toniebezpieczne.
– Jestem najstarszym synem Branibora Czarnego. Niby co ma mi się stać? – prychnął wyraźnie rozbawiony. – Na szczęście nie masz w tej kwestii nic do gadania. Ojciec podjął decyzję – mówiąc to, zsunął się z dachu i spadł w miękki śnieżnypuch.
Jaga podążyła zanim.
Musiała wyperswadować ojcu ten pomysł. Nie miała pojęcia, jak to zrobić, dlatego postawiła na atak z zaskoczenia. Wygrzebała się z zaspy i przedarła do chaty. Ich izba była dość duża. W palenisku, umiejscowionym na środku, płomienie zachłannie pochłaniały kolejne polana. Tuż obok stało sześć pieńków. Kiedyś był tam również siódmy, ale po śmierci matki ojciec go porąbał i spalił. Pod ścianą zaś znajdowały się piętrowe posłania. Na górne prowadziła wąska drabinka. Branibor polerował miecz, siedząc tyłem doogniska.
– On z tobą nie pojedzie! – wrzasnęła tak głośno, że najmłodszy z jej bracizapłakał.
– Nie tobie o tym decydować – odparł jej ojciec, nie przestając czyścićostrza.
– Budźwoj jest za młody. Zima jeszcze nie odpuściła. On nie poradzi sobie podczas takiej wyprawy – nieustępowała.
– Zapominasz, gdzie twe miejsce, dziewczyno – warknął.
– Popełniasz błąd. – Stanęła tuż przednim.
Branibor wstał tak szybko, że nie zdążyła się zorientować. Zamachnął się i uderzył ją w twarz. Straciła równowagę i poleciała na ścianę, a przed oczami zamajaczyły jej gwiazdy. Poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Podniosła się nieco otumaniona i z wściekłością zmrużyła powieki. W jej wnętrzu buchał ogień, wyzwolony furią. Palił ją, chcąc się wydostać i niszczyć wszystko na swej drodze. Krople potu wystąpiły na jej czole, a dłonie zacisnęły się z taką siłą, że pobielały jej knykcie. Powietrze w chacie zaczęło wirować, na co jej ojciec cofnął sięzdumiony.
– Jaguś? – Słaby głosik Bojara był ledwosłyszalny.
– Czyli jednak odziedziczyłaś zdolności po wiedźmiej matce. – Splunął z odrazą. – Dobrze, że wybrałem ci surowego męża. Nie wejdziesz mu przynajmniej nagłowę.
– Jakiego męża? – Struchlała, a żar jąopuścił.
Opadła bez sił na pokrytą słomąpodłogę.
– Gdy wrócę, połączysz się z Siężyrem – mówiąc to, wyszedł.
Jagę oblał zimny pot. Wymieniony przez ojca wojownik był sześć lat od niej starszy i pożegnał już jedną żonę. Przy pierwszym spotkaniu mógł uchodzić za przystojnego, lecz ona znała go na tyle, by wiedzieć, że jego dusza jest zepsuta, a charakter daleki odnieskazitelnego.
– Jaguś? – Bojar przywędrował do niej i szczupłymi dłońmi objął jej twarz. – Będzie dobrze, Jaguś.
– Nie jestem tego takapewna.
W głowie jej łupało, bolała ją twarz od uderzenia, a do tego nie miała pojęcia, co też przed chwilą sięwydarzyło.
Wiedziała jedno. Gniew wyzwolił w niej dziwną moc, która pulsowała w jej żyłach. Musiała nauczyć się ją kontrolować. Wówczas nie ugnie się ani przed Braniborem, aniSiężyrem.
Rozdział 4
Bydgostia, czerwiec 1112 roku
Głośne krakanie wyrwało ją ze snu. Z trudem otworzyła oczy, by przekonać się, że na dworze wciąż panowały ciemności. Oznaczało to, że spała raptem jakieś dwie godziny. Nieprzytomna zwlekła się z posłania i skierowała do drzwi. Przesunęła skobel i je pchnęła. Nie miała pojęcia, jak to działało, ale rozpoznawała jego krakanie. Było to zarówno śmieszne, jak i fascynujące, bo czyż każdy ptak tego gatunku nie wydawał takich samych dźwięków? Nie minęły nawet dwie minuty, jak wepchnął się do środka i stanął tuż przed nią. Był całkowicie nagi i kolejny raz poczuła się skrępowana, gdy tak przed nią paradował ze wszystkim na wierzchu. Bez słowa zatem rzuciła w niego skórą żubra, którą schwycił wlocie.
– Nie wiedzieć, czemu kazać mi się ubierać – mruknął, ale posłusznie okrył się wpasie.
– Co tym razem? Skończyło ci się wino? Pleban z Wyszogrodu znów ci się naprzykrzał, próbując ochrzcić, czy może nie podobały ci się te spojrzenia panien nazabawie?
– Zazdrosna? – Puścił do niejoko.
– Jeżeli nie jesteś umierający, a z tego, co widzę, nic ci nie jest, to idę spać. – Odwróciła się i schowała podskórami.
Eskil bezszelestnie poszedł zanią.
Chwilę patrzył, jak wierciła się, by znaleźć wygodną pozycję. Lubił ją obserwować. Najczęściej robił to, gdy nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Od tygodni podkradał się pod jej okno i przyglądał się, jak spała. Od siedmiu zaś nocy układał się na podłodze tuż przy niej i wsłuchiwał w jej oddech. Na początku wymyślał rozmaite wymówki. Pytał, czy nie ma czasem czegoś mocniejszego, boby się z chęcią napił, innym razem opowiedział jej o idiotycznym pomyśle spasłego kapłana, który dbał o kościółek świętego Idziego, znajdujący się przy strażnicy. Na co dzień przebywał w Wyszogrodzie, a do Bydgostii przyjeżdżał co parę dni. Właśnie podczas tych krótkich wizyt dowiedział się o wikingach zza morza i postanowił ich nawrócić. Jego działania doprowadzały Eskila do furii. Mimo że kilkukrotnie zagroził mu, że przy najbliższej pełni go zje, klecha się nie poddawał, chyba nie do końca poważnie traktując toostrzeżenie.
Marenę w głębi duszy cieszyły te odwiedziny. Przynajmniej miała pewność, że nie szwendał się ze śliniącymi się na jego widok młódkami. Za pierwszym razem postanowiła go zignorować, myśląc, że gdy się położy, gość zrozumie aluzję i sobie pójdzie. Nie uczyniłtego.
– Powiedz coś o sobie – poprosiłacicho.
– Co chciećwiedzieć?
– Tak mało o tobie wiem. Jaka jest twa matka? Co porabiają twoi bracia? Jak wygląda kraina, z której pochodzisz? – Uniosła się na łokciach i odnalazła jego wzrok, mimo półmroku panującego wizbie.
– Mieć sporo pytań – odparł.
Przez moment nasłuchiwała jego przyspieszonego oddechu i skwierczącego w palenisku ognia. Zwątpiła już, że zdradzi jej cokolwiek, gdy wstał i bezszelestnie zbliżył się do jej posłania. Nie pytając o pozwolenie, przysiadł tuż obok, a dziewczyna odruchowo się przesunęła, robiąc mu więcej miejsca. Chwilę patrzył na nią bez słowa, a ona dziękowała za mrok, który ukrył jej zaczerwienione policzki. Eskil ujął jej dłoń i rozpoczął swojąopowieść.
„Urodziłem się w Drammen. To niezwykła wieś, położona nad samą wielką wodą. Zimy tam są ciężkie, a lata nie doopisania”.
Popłynęły do niej obrazy. Malownicze fiordy, mocno wcinające się w głąb lądu, skaliste, strome zbocza, prowadzące do lazurowej wody, owładniętej spienionymi falami. Niezliczone połacie iglastych lasów i poprzecinane dolinami pasma górskie, widziane z góry. Zupełnie jakby podziwiał je lecący między chmurami ptak. Widok zapierał dech w piersiach. Kraina, z której pochodził, była dzika i piękna zarazem. Opuszczenie tak dziewiczego miejsca musiało wymagać od niegoodwagi.
„Matka nie miała szczęścia do mężczyzn. Najpierw obiecywali złote góry, potem znikali, nim powijała kolejnego z mych braci. Nie inaczej było z Thrymem. Mieszkaliśmy skromnie, zdarzało się, że brakowało strawy. Drammen często nawiedzały też zarazy. Jedna zabrała mych dwóch starszych krewniaków, i to jeszcze nim założyli rodziny. Każdej zimy było coraz trudniej. Natura w mych stronach jest surowa. Atakowała mrozami i zamieciami. Plony nie rosły, ryby znikały, zwierzyny także ubywało. Postanowiłem zatem zaciągnąć się na jeden z drakkarów i popłynąć do Rugii, by choć tak odciążyć matkę. Zawsze to jedna gęba mniej dowykarmienia”.
Poczuła na ustach smak morskiej wody, a wiatr łaskotał jej twarz, gdy ujrzała wzburzone morze. Wąską łodzią kolebało na wszystkie strony, a z ciemnego nieba spadały olbrzymie krople. Razem z wizją przekazał jej podekscytowanie i nadzieje na lepsze jutro, które odczuwał, opuszczającdom.
„Kiedy trafiłem na Rugię, wyspę niedaleko Prus, pod swe skrzydła przyjął mnie sam jarl Hakon. Wyszkolił mnie, a po kilku udanych wyprawach postawił na czele hirdy. Zapędziliśmy się tutaj i resztę historii jużznasz”.
Zakończył, ale się nie odsunął. Podniósł na nią swe oczy i wpatrywał się w jej zasłuchaną twarz. Chłonęła każde słowo, bojąc się nawet drgnąć, by go nie spłoszyć. Pierwszy raz się przed nią otworzył i nie chciała tegozepsuć.
– Tęsknisz za domem? Tym, który zostawiłeś w Drammen? – spytała niepewna, czyodpowie.
– Czasem. Ja chcieć wiedzieć, czy oni wciąż żyć. Ty spać już, byćzmęczona.
Wstał i wrócił na swoje miejsce. O ona poczuła, jak wraz z jego odejściem ulatuje całe ciepło, które czuła jeszcze chwilętemu.
Rankiem już go nie było. Nie była przekonana, czy powinna się z tego cieszyć, czy też być zła, że tak szybko znikał bez żadnych wyjaśnień. Przyzwyczajała się do jego obecności. Na samą myśl o tym, że chłopak znów ucieknie, i to w momencie, gdy najmniej będzie się tego spodziewać, ogarniał jąstrach.
Naciągnęła czystą suknię i rozczesała palcami włosy. Odszukała w koszyku flakonik z olejkiem i ruszyła w kierunku osady zielarek oraz płynącego obok strumyka. Słońce leniwie podróżowało po niebie, na którym nie było ani jednej chmurki. Przyjemny wietrzyk poruszał konarami wysokich drzew, a ciszę przerywał co jakiś czas krzyk cyranki. Szła niespiesznie, zatopiona wmyślach.
Jeszcze nie była gotowa na spotkanie z Żyrborką. Odkąd wróciła z Gdańska i na powrót zajęła stanowisko uzdrowicielki, zielarki miały mniej pracy. Wszystkie poważne przypadki, skaleczenia i oparzenia opatrywała Marena. Do kobiet z Góry zwracano się wyłącznie po zioła oraz pomoc w czasie trudnychporodów.
Dojście nad Panienkę zajęło jej pół godziny. Nikogo nie spotkała po drodze. Poczuła rozczarowanie, ponieważ liczyła na towarzystwo Pężyrki. Jej przyjaciółka odwiedziła ją tylko raz od śmierci Miłki. Przyszła wypytać, co się stało. Wysłuchała w milczeniu całej historii i bez słowa wróciła do osady. Marena rozumiała ten dystans. Razem się wychowywały, a przez to, że nie miały nikogo innego, stały się sobie bliższe aniżeli rodzone siostry. Informacje o tym, że jedna z nich zdradziła, a do tego zginęła w tak haniebny sposób, trudno było przetrawić. Tamtego dnia zobaczyła w oczach Pężyrki ból i coś jeszcze. Czy zawiodła ją tym, że nie uratowałaMiłki?
Ściągnęła suknię i wskoczyła do chłodnej wody. Wyszorowała ciało olejkiem z kory wierzby i umyła długie włosy. Chwilę delektowała się panującą na wzgórzu ciszą. Jako zielarka często tu przychodziła w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące ją pytania. Ten nawyk pozostał z nią, nawet po opuszczeniu szeregów znachorek. Lubiła zaglądać w to miejsce. Strumyk zawdzięczał swą nazwę bogini Marzannie, którą czciły mieszkanki GóryKujawskiej.
To miejsce było magiczne. W słoneczne dni promienie przedostawały się przez gęste gałęzie, a migoczące światło odbijało się w wodzie. Wszystko mieniło się na różnorodne kolory, od żółtego po czerwonawy, a nawetzielonkawy.
Poczuła na sobie czyjś wzrok. Nieprzyjemne uczucie wwiercało jej się w plecy, potwierdzając, że coś czaiło się właśnie z tyłu. Pospiesznie wyszła z wody i naciągnęła suknię na mokre ciało. Ruszyła szybkim krokiem w dół, modląc się do bogini. Gdzieś z boku doleciał do niej jakiś szelest. Przyspieszyła, co chwila oglądając się za siebie. Akurat była odwrócona, gdy poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Krzyknęła i odruchowo odepchnęłanapastnika.
– To tylko ja! – pisnęła Pężyrka zaskoczona jejreakcją.
– Przepraszam, ale okropnie mnie przestraszyłaś. – Marena próbowała uspokoić serce, które biło tak szybko, że nieomal wyskoczyło jej zpiersi.
– Od kiedy to zrobiłaś się taka strachliwa? – Zielarka przypatrywała się jej zezdumieniem.
Była zziajana i łapczywie nabierała powietrza. O tym, że biegła, świadczyły także czerwone wykwity zdobiące twarz i zroszone potemskronie.
– Gdyby na twoich oczach szalony książę zabił twych przyjaciół, też podskakiwałabyś na każdy odgłos łamanej gałązki – odpowiedziała jej zgodnie z prawdą Marena. – Miałam nadzieję cięspotkać.
– Zawsze tu przychodzisz piątego dnia tygodnia o tej porze. To jedno się nie zmieniło. – Uśmiechnęła się do niej ciepło. – Byłam nad Panienką i jak cię tam nie zastałam, to pobiegłam skrótem, by przeciąć ci drogę. Chciałam, żebyś wiedziała, że nie winię ciebie za to, co przydarzyło się Miłce. To był jejwybór.
– Nie miałam pojęcia, że tak mocno przesiąkła nienawiścią. Że zazdrość zjadała ją odśrodka.
– Ja też niczego nie zauważyłam, a powinnam była. Teraz dopiero dostrzegam znaki. Jej zmiany nastroju, kiedy padało twoje imię, i wściekłość za każdym razem, gdy udało ci się kogoś uleczyć, powinny były dać mi domyślenia.
– Obydwie ją zawiodłyśmy. – Marena wtuliła się wPężyrkę.
– Brakuje mi was. Wszystko się zmieniło w osadzie. Żyrborka zrobiła się jeszcze surowsza, a Nawoja puszy się, pewna, że zostanie mianowana jej zastępczynią. Mamy też znacznie mniej pracy, ponieważ w strażnicy mieszkauzdrowicielka.
– Nie chciałam odbierać wam zarobku. – Zawstydziłasię.
Pężyrka przeniosła dłonie na jej barki i delikatnie ją odsunęła, po czym spojrzała w jej szareoczy.
– To nie był przytyk i nie mam o to do ciebie pretensji. Zresztą taka też była wola Najstarszej, bogowie, otoczcie ją opieką. – Narysowała w powietrzu okrąg i pocałowała palec wskazujący, by wypowiedziane słowa doleciały do zaświatów iWodzisławy.
– Czy dobrze ci się tam mieszka? Jeśli chcesz spróbować żyć normalnie, myślę, że mogłabym cipomóc.
– Ja się nie nadaję do wielkiego świata. Dobrze mi na naszym wzgórzu i na razie nie brak mi niczego. Ale jeśli się to zmieni, to wiedz, że zamieszkam z tobą. – Puściła do niejoko.
Rozeszły się na rozstaju dróg. Rozmowa z Pężyrką ukoiła nieco wyrzuty sumienia, które towarzyszyły jej od powrotu. Mimo że zrobiło jej się lżej na duszy, wiedziała, iż poczucie zawodu nie opuści jej już do końca dni. Czy mogła uratować Miłkę i Wilkomira? Wierzyła, że było tomożliwe.
Nagle wszystko wokół ucichło. Zwierzęta zastygły w oczekiwaniu, a jej wydawało się, że nawet rośliny przestały się poruszać, wcześniej smagane delikatnym wiatrem. Uzdrowicielka zatrzymała się i niepewnie rozejrzała na boki. Znała puszczę jak własną kieszeń, wiedziała również, kto ją zamieszkuje. W tym momencie jednak nie potrafiła skojarzyć, czy było tu cokolwiek, co potrafiło zamrozić świat. Wyjątkiem był jej kruk, ale nie było pełni. Potrafiła go wyczuć, a dodatkowo nie miał powodu, by ją straszyć. Serce ponownie zaczęło niespokojnie bić w jej piersi, na czole pojawiły się kropelki potu, a uczucie niepokoju objęło całeciało.
– Czuję cię – wyszeptała, mrużącoczy.
Nie wiedziała, ile czasu tak stała, dygocząc z nerwów. Każda sekunda dłużyła jej się niemiłosiernie. Nie była jednak w stanie niczego dojrzeć. W tej części boru drzewa rosły gęsto, a ponadto otaczała je bujna roślinność. Marena postanowiła nie czekać na spotkanie z nieznanym. Ruszyła pędem przed siebie. Nie oglądając się za siebie, gnała w stronę swojej chaty. Kilka razy potknęła się o wystające korzenie, ale udało jej się utrzymać równowagę. Szaleńczy bieg przypłaciła zadrapaniem na policzku, kiedy jedna z gałęzi boleśnie smagnęła ją w twarz. Gdy w oddali ujrzała tak dobrze jej znane obejście, jeszcze przyspieszyła. Wpadła na polankę, ledwo łapiąc oddech. Nie zdążyła jednak dostać się do środka, kiedy silne ręce złapały ją w pasie i mocnoprzytrzymały.
– Co się stało? – Eskil wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, w których zobaczyć można byłoniepokój.
– Tam coś było – wydyszała, próbując sięuspokoić.
Odwrócił się w stronę, którą wskazała. Zawarczał gardłowo, zrzucił ubranie i przemienił się w kruka. Głośne krakanie poniosło się po lesie, gdy ruszył nazwiad.
Nie była pewna, ile czasu tak tkwiła, nie spuszczając wzroku z puszczy, nim wrócił. Kiedy była obok, jego przemiany postępowałybłyskawicznie.
Stanął nad nią rozebrany, a ona ze zgrozą uświadomiła sobie, że jego nagość wcale już jej nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Poczuła rozlewające się po ciele podniecenie, a policzki natychmiast poczerwieniały. Chłopak zaś najwidoczniej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak na nią działał. Podszedł niespiesznie, ujął delikatnie jej brodę i popatrzył w oczy. To intensywne spojrzenie przewiercało ją na wskroś. Gdyby jej nie trzymał, odwróciłaby głowę. Unieruchomiona, nie miała innego wyboru, jak poddać się temu bez sprzeciwu. Przywarł do jej ust, udowadniając sobie i jej, że była jego. Zresztą zawsze do niego należała, a przekonanie o tym siłą wdzierało się do jej myśli już od jakiegośczasu.
Całował ją niespiesznie, delektując się każdą sekundą i płynącą z niej przyjemnością. Eskil potrafił być zarówno brutalny, jak i nad wyraz delikatny. Czytał w niej jak w otwartej księdze, zauważając wszystkie słabe punkty. Podczas tych kilku miesięcy ich znajomości wyłapał to, że uwielbiała być dotykana, a kiedy gładził jej kark, miała dreszcze. Wiedział też, co zrobić, by wiła się z przyjemności, i bawiło go malujące się na jej twarzy zaskoczenie, gdy ciało jązdradzało.
– Nie tutaj – wyjąkała, kiedy resztką zdrowego rozsądku udało się dojść dogłosu.
– Spokojnie. – Pogładził z czułością jej zraniony policzek, którego nie zdążyła jeszcze uleczyć. – Będziemy mieć gościa – mruknął, pozbierał rozrzucone odzienie i, nim zdążyła zaprotestować, zniknął wchacie.
Wzniecony przez niego ogień palił jej wnętrze. Stała otumaniona, nie bardzo wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Kolejny raz doprowadził ją do stanu, w którym była gotowa mu się oddać, a gdy już myślała, że w końcu dojdzie między nimi do czegoś więcej, po prostu jązostawił.
– Co robisz? – zapytał szczerze zdziwionyJaromir.
Wpatrywał się w nią z błyskiem w oku, zdradzającym, że domyślał się, dlaczego jej suknia jest nieco sponiewierana, a oddech wciąż przyspieszony. Nie mówiąc o włosach w nieładzie i wyraźnych rumieńcach na twarzy. Tym bardziej że w drzwiach stanął Eskil, który zdążył się jużubrać.
– Coś przestraszyć ją w lesie. – Wiking postanowił wybawić ją z tej kłopotliwej sytuacji. – Sprawdzić okolicę. Nie być w stanie nic wywęszyć. To coś potrafić tłumićzapach.
– Ale co to może być? – Syna zarządcy poruszyła ta informacja. – Czy mam ostrzec ludzi, by zrezygnowali z samotnych wędrówek dolasu?
– Czułam, że ktoś mnie obserwuje. Najpierw nad Panienką, potem na szlaku. W puszczy nagle zrobiło się zupełnie cicho – wtrąciła się Marena, która doszła już dosiebie.
– Czyli to najpewniej znowu jakiś demom. Może twój żar go przywabił? – Jaromir miał na myśli licho, które polowało na dziewczynę w ubiegłym roku, chcąc wyssać z niejżar.
– Moja bariera jest silna. Nie ma szans, by demony wyczuły przez nią moc – rzekła.
– Póki nie wiemy, co to być, ty nie chodzić nigdzie sama – zadecydował Eskil, a gdy spróbowała zaprotestować, dodał: – To nie byćprośba.
– Powinna wrócić do strażnicy na jakiś czas – wtrąciłJaromir.
Mimo że nie darzyli się zbytnią sympatią, w obliczu grożącego jej niebezpieczeństwa potrafili się dogadać bezbłędnie. Zaczęli ustalać plan działania, a ona słuchała tego z coraz większymprzerażeniem.
– Nie ma mowy! Eskil przecież… – W porę ugryzła się wjęzyk.
Czyżby naprawdę miała zamiar wykrzyczeć, że nocami ma towarzystwo? Wiedziała, że nie uwierzyłby jej, gdyby go zapewniła, że jej makhmara sypia na podłodze, a nie w jej łożu. Nie sądziła, by Jaromir podzielił się tą wiedzą z innymi, ale nie stawiałoby to jej w zbyt dobrym świetle. Nie byli przecież małżeństwem ani po słowie. Nie tworzyli nawet pary, a ich relacja była co najmniej skomplikowana. Postanowiła więc zachować to dlasiebie.
– Rozumiem, że się martwicie, ale nie wiemy, czy to coś naprawdę jest mi nieżyczliwe. Nie widziałam tego, nie zostałam też zaatakowana. Czułam tylko gęstniejącą atmosferę i się przestraszyłam – starała się imwytłumaczyć.
– Nie możesz mieszkać tu sama. Jeden z nas może zawsze ci towarzyszyć, ale nie da się tego ukryć przed mieszkańcami. Nie muszę mówić, że taki skandal nie przysporzy ci zwolenników. Zwłaszcza jeśli plotki dolecą do uszuChoromana.
Argumenty wyłuszczone przez Jaromira były słuszne. Nie chciała być oskarżana o nieobyczajne zachowanie. Pleban z Wyszogrodu coraz odważniej sobie u nich poczynał, a za przyzwoleniem Bogusława, który przyjął chrzest, z gorliwością godną pozazdroszczenia nawracałwszystkich.
– Ty przenosić się do Bydgostii – uciął dyskusjęEskil.
– Każę przygotować twoją dawną izbę. Poinformuję też ojca, że przybędziesz dziś do grodu – oznajmił Jaromir. – Wasia i Radosta będą przeszczęśliwe – rzucił naodchodne.
Marena poczekała, aż zniknie im z pola widzenia. Przeniosła wzrok na makhmarę. Podszedł do niej niespiesznie. Z ulgą zaciągnęła się jego zapachem, przywodzącym jej na myśl morską bryzę. Schwycił jejdłoń.
„Ten paniczyk zapewni ci ochronę, a do tego jest tam też Floki” – przekazał jej wmyślach.
„Dlaczego nie możesz iść razem ze mną?” – Delektowała się jegobliskością.
„Mieszkańcy cudem zaakceptowali jednego wikinga w swoim gronie, i to takiego, niezamieniającego się w bestię. Poza tym bardziej przydam się tutaj. Spróbuję znaleźć tocoś”.
Mimo że tego pragnęła, tym razem jej nie pocałował. Posłał jej spojrzenie, z którego nie potrafiła nic wyczytać, iodszedł.
Weszła do chaty. Spakowanie się zajęło jej raptem kilka chwil. Wrzuciła do skórzanej torby trzy suknie, koszulę nocną i bieliznę. Zgarnęła olejek do włosów z kory wierzby i włosianą szczotkę oraz trzewiki na zmianę. Z roztargnieniem rozejrzała się po izbie, zastanawiając się, czy coś jeszcze będzie jej potrzebne. Mimo że mieszkała tu zaledwie parę miesięcy, czuła, że pierwszy raz w życiu ma prawdziwy dom. Miejsce należące tylko do niej i epatujące bezpieczeństwem. Dlatego pomysł z przenosinami tak bardzo jej się nie spodobał. Wiedziała, że będzie tęsknić za tą małą chatką, wypełnioną zapachem roślin, suszących się pod dachem. I krukiem, który towarzyszył jejnocami.
Pukanie odwróciło jej uwagę od smętnych myśli. Nie zdążyła podejść do drzwi, gdy jej gość sięwprosił.
– Wiem, gdzie leży strażnica, i umiem do niej dojść – sapnęła naburmuszona, wciąż zła, że podjęli decyzję, nie licząc się z jejzdaniem.
– Nie zabijaj posłańca. – Jaromir uniósł dłonie w poddańczym geście. – Ojciec nalegał, bym ci pomógł przenieśćrzeczy.
– Niepotrzebnie się trudziłeś. Zabieram tylko to. – Wskazała na stojącą przy posłaniu torbę, na co chłopak wykrzywił się z niesmakiem. – Nie patrz tak! – Zdzieliła go w bark. – Jeśli czegoś zapomniałam, zawsze mogę po to wrócić. Nie wywozicie mnie przecież na drugi konieckraju.
– Na wszystkich bogów, Marciu – jęknął, masując miejsce, w które gouderzyła.
– Co ty taki delikatny – prychnęła i sama schyliła się po spakowanerzeczy.
– Dlaczego tego nie uleczysz? – Wskazał na jej rozciętypoliczek.
Odruchowo dotknęła skaleczenia. Przestało piec jakiś czas wcześniej i zupełnie o nim zapomniała. Mimo to zamknęła powieki i sięgnęła po żar. Po chwili po ranie nie było jużśladu.
– Pozwól. – Zabrał od niej torbę. – A gdzie twójobrońca?
– Nie mam pojęcia – odparła zgodnie zprawdą.
Jej głos zdradzałniezadowolenie.
Jaromir podejrzewał, że nie chodziło tylko o powrót do niewielkiej izby za kuchnią w Bydgostii, ale także o rozłąkę z wikingiem. Gród był otwarty, ale mieszkańcy niezbyt przychylnie spoglądali na obcych. Zwłaszcza gdy ci zamieniali się w skrzydlate bestie, a wieści o tym, kto zajmuje niewielką chatkę u podnóży Góry Kujawskiej zdążyły zatoczyć szerokie kręgi. Nie było dziwne, że się go bali. Mimo że jego twarzy nie szpeciły już wytatuowane kreski, i tak sprawiał przerażające wrażenie. Miał wygolone po bokach włosy, podczas gdy sięgające połowy pleców kosmyki związywał na czubku głowy rzemieniem w coś na kształt niedbałego koka. Zdecydowanie najbardziej upiorne były jednak te jego oczy o lodowej barwie, przenikające na wskroś i powodujące ciarki. Już przekonanie ojca, by Floki mógł zostać jednym ze strażników, było trudne. O tym, by dołączył do nich też Eskil nie byłomowy.
Jaromir przepuścił ją w drzwiach i ruszyli w stronę strażnicy. Dziewczyna była zamyślona. Nigdy nie należała do zbyt gadatliwych osób, ale tym razem jej milczenie wyjątkowo muciążyło.
Niewytrzymał.
– Co was tak w zasadziełączy?
– A co cię to obchodzi? – Aż sięzapowietrzyła.
Bo niby co miała mu rzec? „Oprócz tej mitycznej więzi to trudno stwierdzić. Ale zdarza się nam całować i obściskiwać po kątach”. Taka była prawidłowa odpowiedź, ale Marena nie miała zamiaru się z nikim nią dzielić. A już na pewno nie z Jaromirem. Domyślała się, że ze względu na własną reputację i nieskończone wizyty w łożach rozmaitych panien, nie potępiłby jej zachowania. Wolała jednak nie rozprawiać z nim o swych sercowych rozterkach. Eskil dawał jej jakieś sygnały, że mu zależy, ale nigdy nie zająknął się choć słowem, że chce się z nią ożenić. Nie sądziła, by za mieszkanie bez ślubu miała ją spotkać jakaś sroga kara, ale po tym, co wyczyniać zaczynał klecha, nie była już niczegopewna.
– Po prostu się o ciebie martwię. Nie chciałbym, aby spotkało cię cośzłego.
Wiedziała, że mówiłszczerze.
– Po co przyszedłeś dziś do mojej chaty? – Zatrzymała się i wpatrywała w niego zzaciekawieniem.
– Chciałem się przekonać, czy niczego ci nie trzeba. – Zbliżył się do niej i ujął w dłoń wisior z księżycowymkamieniem.
Bawił się nim chwilę, przekładając go wpalcach.
– Wciąż gonosisz…
Zawstydzona, wyrwała mu naszyjnik i skierowała się w stronę Bydgostii. Prawda była taka, że księżycowy kamień był najcenniejszą rzeczą, jaką do tej pory otrzymała. Odkąd Jaromir podarował jej go w zeszłym roku, ani razu go nie ściągnęła. Chłopak po chwili się z niązrównał.
– Nie denerwuj się. Przepraszam, choć nie mam pojęcia, za co tak naprawdę. – Wyszczerzyłsię.
– Powstrzymaj się od wsadzania nosa w nie swoje sprawy. Ja nie komentuję tego, że każdego tygodnia obściskujesz się zinną.
– Nieprzesadzaj!
Kiedy spojrzała na niego zdziwiona, dodał:
– Nie wytrzymuję z żadną aż siedmiudni.
Jęknął, gdy znów zarobił cios w bark. Z zadowoleniem wpatrywał się w uśmiechniętą towarzyszkę. Osiągnął zamierzony cel i poprawił jej nastrój. Marena była dla niego ważna. Z rozrzewnieniem wspominał ich pocałunki, jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że należą do przeszłości. Zwłaszcza że za ich plecami rozległo się ostrzegawcze krakanie, przypominające mu, że wiking rości sobie do niej prawo. Nie miał zamiaru wchodzić z nim w spory. Widział, że dziewczyna była przy nim szczęśliwa, a to właśnie byłonajważniejsze.
– Potrzebujesz klatki na ptaki? – mruknął, nie spuszczając wzroku z wściekle machającego skrzydłami kruka, który krążył ponad ichgłowami.
Popatrzyła na niego, kompletnie nie rozumiejąc, co miał namyśli.
– Skoro twój makhmabarabara także zamierza się wprowadzić, to może wygodniej będzie mu w klatce? – Wyglądał, jakby mówiłpoważnie.
Marena nie wytrzymała i wybuchnęła gromkimśmiechem.
Rozdział 5
Grodzisko, maj 903 roku
Siedziała na dachu chaty i rozkoszowała się słonecznymi promieniami, które ogrzewały jej twarz. Uwielbiała późną wiosnę i wszystko, co było z nią związane. Kochała obserwować, jak zakwitały rośliny, a nowe życie pojawiało się wszędzie, gdzie spojrzała. Częste burze, przybierające gwałtowną formę, sprawiały, że wielbiła tę porę roku jeszcze bardziej. Tańczyła wówczas w deszczu, delektując się spadającymi z nieba ciepłymi kroplami i śpiewając w głos pieśni do Mokoszy. W takich momentach nie przejmowała się zdumionymi spojrzeniami, rzucanymi jej przez mieszkańców Grodziska. Była córką Branibora Czarnego, a to oznaczało, że nikt nie odważył się choćby mruknąć zprzyganą.
Jaga od zawsze była inna. Bliżej związana z przyrodą niż ktokolwiek w wiosce, dostrzegająca więcej od innych i niebojąca się głośno wyrażać własne zdanie. Była najbardziej pyskatym i niesfornym z dzieci herszta, za co nieraz obrywała od ojca. Raz tak mocno go rozzłościła, że zostawił jej pamiątkę biegnącą przez całe plecy. Gruba, źle wygojona rana miała jej zawsze przypominać, czym grozi nieposłuszeństwo. Nienawidziła tej pręgi i tego, co sobą symbolizowała. Uległość nie leżała w naturze Jagi. Jeżeli Branibor nie zmienił zdania, a szanse na to były minimalne, niedługo zostanie sprzedana Siężyrowi. Zacisnęła pięści i momentalnie zalała ją wściekłość. Prędzej skoczy z urwiska niż pozwoli na to, by ktokolwiek potraktował ją jak przedmiot. Żar w jej wnętrzu karmił się złością. Czuła olbrzymią moc, ale na razie nie potrafiła jej świadomie przywołać. Było to frustrujące, ale ćwiczyła w tajemnicy każdegodnia.
Nagle jakiś ruch w oddali przykuł jej uwagę. Zmrużyła oczy i ze zgrozą uświadomiła sobie, na copatrzyła.
– Psia mać! Przecież miałam jeszcze czas – jęknęła. – Przecież powinnam mieć jeszczeczas.
Wijącym się traktem podróżowała karawana, składająca się z wozów i jeźdźców siedzących na grzbietach koni. Oznaczało to, że Branibor wracał z wyprawy, a wraz z nim Siężyr. Żar ponownie zabulgotał w jej żyłach. Zwinnie zsunęła się na ziemię i przywołała do siebie braci. Starszej dwójce poleciła, by ogarnęli chatę. Jak na złość dziś nikomu z nich nie chciało się marnować czasu na sprzątanie. Główna izba była zatem w opłakanym stanie. Dziesięcioletni Drogowit zabrał się do zamiatania, a trzy lata młodszy Gostmir zaścielił posłania. Jaga zaczęła szorować piętrzące się w rogu naczynia. Pospiesznie zanurzała je w balii z zimną wodą, stojącej w niej od dwóch albo i nawet trzech dni. Bojar zaś miał po prostu nie plątać się im pod nogami. Uwinęli się dosłownie w