Karczmarka - Katarzyna Muszyńska - ebook + audiobook + książka

Karczmarka ebook i audiobook

Muszyńska Katarzyna

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Los potrafi być przewrotny, a droga, którą prowadzi przez życie śmiertelników, nie zawsze jest usłana różami. Dość boleśnie przekonała się o tym Żywia. Karczmarka, serwująca najlepszą potrawkę z zająca w całej Polanii, ale również wiedząca, którą wizje niejednokrotnie wpędziły w tarapaty. Od zawsze inna, wyśmiewana i niepasująca do czasów, w których przyszło jej żyć.

Gdy traci dom, jej brat znika, a ona słyszy coś, czego nie powinna, kolejny raz musi uciekać. Jej śladem rusza najlepszy tropiciel w kraju, a przeznaczenie popycha ją w jeszcze większe kłopoty. Gdy na swej drodze spotyka złodzieja i kata, nie wie, że ich ścieżki już zawsze będą się ze sobą przeplatać. Odkrycie, komu może zaufać, gdy nad głową unosi się topór, nie będzie łatwe, tym bardziej jeśli serce i rozum podpowiadają zgoła co innego.

„Karczmarka” to historia o wyrzutach sumienia, sile rodzinnych więzi i miłości, która nie zawsze jest oczywista. A to wszystko okraszone słowiańską mitologią, w której aż roi się od różnorakich demonów.

 

Katarzyna Muszyńska to autorka powieści, głównie fantastycznych. Karierę pisarską rozpoczęła od wydania osadzonych w świecie Płaskowyżu „Tajemnicy Avinionu” i „Buntu”. W 2020 roku ukazała się jej trzecia powieść „Zielarka”, bardzo ciepło przyjęta przez czytelników. Rodowita bydgoszczanka, absolwentka Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Większość życia zawodowego spędziła w bydgoskich redakcjach, obecnie swoją kreatywność wykorzystuje na co dzień jako specjalistka ds. marketingu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 59 min

Lektor: Karolina Brzozowska
Oceny
4,0 (25 ocen)
15
2
5
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Emiluta

Nie polecam

Być może da się to czytać, ale słuchać się nie da na pewno. Przejęzyczenia, akcenty nie w tym miejscu co trzeba. Dramat.
00
Maria44

Całkiem niezła

ok
00
Dagmara73

Całkiem niezła

ok
00
FannyBrawne

Nie polecam

Miała być fantastyka z historią, a wyszedł harlequin z idealną bohaterką. Przynajmniej sceny erotyczne są ładne
00
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

świetnie się czyta 👍 po prezesach, mafii i męskich mężczyznach to rewelacyjny sposób na chwilę wytchnienia. polecam 👍
00

Popularność




Katarzyna Muszyńska to autorka powieści, głównie fantastycznych. Karierę pisarską rozpoczęła od wydania osadzonych w świecie Płaskowyżu „Tajemnicy Avinionu” i „Buntu”. W 2020 roku ukazała się jej trzecia powieść „Zielarka”, bardzo ciepło przyjęta przez czytelników. Rodowita bydgoszczanka, absolwentka Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Większość życia zawodowego spędziła w bydgoskich redakcjach, obecnie swoją kreatywność wykorzystuje na co dzień jako specjalistka ds. marketingu.

Copyright © by Katarzyna Muszyńska, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta I: Paulina aleksandra Grubek

Korekta II: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Prometeus/123rf

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: Obraz Susann Mielke z Pixabay

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-142-9

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1. Piętno

Rozdział 2. Pościg

Rozdział 3. Nieszczęsne przeczucie

Rozdział 4. Czarcie Topielisko

Rozdział 5. Komplikacje

Rozdział 6. Pijawki

Rozdział 7. Spowiedź

Rozdział 8. Gulasz

Rozdział 9. Ułuda

Rozdział 10. Gość

Rozdział 11. Kodeks tropiciela

Rozdział 12. Gramy dalej

Rozdział 13. Nieumarły umarły

Rozdział 14. Kotek i myszka

Rozdział 15. Pułapka

Rozdział 16. Przewrotny los

Rozdział 17. Ostrójka

Rozdział 18. Zwidy

Rozdział 19. Dług

Rozdział 20. Przeznaczenie

Rozdział 21. Szeptucha

Rozdział 22. Sztyletem w serce

Rozdział 23. Tylko prawda

Rozdział 24. Serce nie sługa

Rozdział 25. Przedostatni z sekretów

Rozdział 26. Burza nad wodą

Rozdział 27. Ostatni element układanki

Rozdział 28. Nowy początek

Rozdział 29. Karczma u Maruszki

Epilog

Słowniczek

Kilka słów od autorki

Podziękowania

Moim kochanym dziadkom, za dzieciństwo wypełnioneopowieściami.

Rozdział 1. Piętno

Kolejny kufel przeleciał przez izbę i z hukiem rozbił się na ścianie, minąwszy o cal twarz Żywii. Rosław jednym susem pokonał ladę, doskoczył do chwiejącego się chudzielca i grzmotnął go w gębę, nim jego kompanii wszczęli kolejną burdę. Odkąd oddział, będący pod rozkazami kniazia, zatrzymał się u nich, każdy wieczór wyglądał tak samo. Wojowie byli znudzeni bezczynnym siedzeniem, a idealny sposób na odreagowanie stanowiły bójki z miejscowymi bywalcami karczmy. Pod Wisielcem nie było jakimś wykwintnym miejscem, ale serwowano tu doskonałą dziczyznę. Do tego dochodziły niezbyt rozwodnione piwo i znakomity miód przygotowywany przez samego właściciela. Był nim brodaty drągal, który mimo słusznej postury miał też miękkieserce.

Żywia patrzyła, jak Rosław rozdzielał awanturników. Gniewna wymiana zdań między nimi nie trwała długo i już po chwili karczmarz skinął, dając jej znać, że ma przynieść dwa kufle napitku. Spełniła jego polecenie i przecisnęła się między pozostałymi gośćmi, starając się nie rozlać chlupoczącej zawartości. Postawiła gliniane naczynia przed dwójką mężczyzn, którzy jeszcze przed chwilą chcieli się pozabijać. Darmowe piwo potrafiło zdziałać cuda, a nastrój zmienił się wokamgnieniu.

Chudy rycerz, siedzący ławę dalej, wpatrywał się w nią natarczywie. Lasota od pięciu dni, czyli od momentu, kiedy przybył tu wraz z drużyną, raczył ją niewybrednymi komentarzami, usiłując zwrócić jej uwagę. Dziewczyna pozostawała nieugięta. Nie w głowie jej były amory, a już na pewno nie zamierzała tracić czasu na kogoś, kto za chwilę otrzyma rozkaz wymarszu. Wracając za ladę, zgarnęła naczynia, które zalegały na dębowych ławach, i znikła nazapleczu.

Pracowała tu dwa miesiące, które minęły jak z bicza strzelił. Już po trzech tygodniach spłaciła dług, jaki zaciągnęła u Rosława. Pozwolił jej jednak zostać, a ona dobrze radziła sobie z obowiązkami pomocnicy karczmarza. Miała wszak doświadczenie. Kiedy pierwszy raz przestąpiła próg gospody, była brudna, głodna i na wpół żywa. Olbrzym nakarmił ją, wepchnął do balii z wodą i bez żadnych pytań położył spać. Wezwał też zielarkę, która opatrzyła jej rany. Kiedy okazało się, że nie miała czym zapłacić za gościnę, zatrudnił ją jako pomoc. Z nieskrywaną ulgą przystała na tę propozycję. Nie wypytywał o jej przeszłość, co było jej na rękę. Jeszcze nie miała odwagi się z niązmierzyć.

Szorując brudne naczynia, bezwiednie nuciła piosenkę, którą śpiewała jej matka. Słowa kołysanki były kotwicą łączącą ją z dawnym życiem. Przed oczami stanęły jej płomienie łakomie pożerające zabudowania. Dym gryzł w oczy, a swąd spalenizny towarzyszył jej jeszcze przez kilka dni po tym, jak udało jej się uciec z masakry. Jęki rannych, krzyki zabijanych, odgłosy wydawane przez spanikowane zwierzęta. Poczuła łzy na policzkach. Nawet nie zauważyła, kiedy zastygła, zatopiona wewspomnieniach.

– To minie – usłyszała za sobą chrapliwy głosRosława.

Zdziwiona odwróciła się w jego stronę. Od jakiegoś czasu mężczyzna stał oparty o framugę i się jejprzyglądał.

– Kiedyś wspomnienia wyblakną. Nie obiecuję, że wszystkie, ale część z pewnością. Będzie lepiej – dodał i zostawił ją samą ze stertą do umycia i bólem, który oplatał jejserce.

Po północy karczma opustoszała. Żywia chwyciła szmatę i zaczęła wycierać klejące sięławy.

Dziś obyło się bez rozróby. Nie potrafiła już zliczyć, ile glinianych kufli, talerzy i mis rozbiło się w ciągu ostatniego tygodnia. Wojowie byli jak szarańcza. Wystarczyło, że trochę popili, a już odbierało im rozum. Teraz głośno chrapali w wynajętych izbach. Chwyciła wiadro z pomyjami i wyszła na zewnątrz, by pozbyć się jego zawartości. W jej głowie kołatało się przeczucie, że właśnie teraz powinna znaleźć się koło stajni. Bezwiednie przemknęła między chlewikiem a kurnikiem i nagle się zatrzymała. Trzech mężczyzn gwałtownie się kłóciło. Skryła się w mroku inasłuchiwała.

– To, co planujesz, jest niegodne. – Splunął najwyższy znich.

Dziewczyna znała ten głos. Należał do Bogdana, dowódcyoddziału.

– Ślubowałeś mi lojalność! Nie zapominaj się! – warknął jeden z jegotowarzyszy.

– Ślubowałem lojalność kniaziowi! Zamordowanie twego brata nie jest częścią naszej umowy! – odciął się Bogdan, a Żywię sparaliżowałstrach.

– Gdyby był inny sposób, wybrałbym go. Niestety takowy nieistnieje.

– Nie pomogę ci w zgładzeniu Wojciecha. Jeszcze tej nocy wracam doSwaranczy.

– Jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś przeciwko – syknął nieznajomy i wydobył miecz zpochwy.

Krzyknęła, gdy ostrze przebiło ciało. Za późno zasłoniła usta i teraz dwie pary zmrużonych oczu wpatrywały się w miejsce, gdzie stała. Dowódca leżał na ziemi. Nie ruszał się. Cofając się, wpadła na wiadro, które przed chwilą zostawiła przed drzwiczkami chlewu. Hałas przykuł uwagęnieznajomych.

– Kto tu? – głos mordercy zadrżał. – Wyłaź, nie zrobię cikrzywdy.

Jakoś mu nie uwierzyła. Rzuciła się do ucieczki. Niezbyt udanej. Potknęła się i runęła jakdługa.

Nim zdążyła się pozbierać, stały nad nią dwie zakapturzonepostacie.

– To niegrzecznie się tak nie odzywać. – Ten, który przed chwilą zaatakował woja, wyciągnął w jej kierunkudłoń.

Wzdrygnęła się i sama się podniosła. Nerwowo rozglądała się za Rosławem, jednak jak na złość akurat dzisiejszej nocy musiał dokądśpoleźć.

– To zapewne ta urocza pomocnica karczmarza. – Młodszy uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając nieco pożółkłe zęby. – Rodzice nie nauczyli cię, że nieładnie jestpodsłuchiwać?

Miał niewiele ponad dwadzieścia lat. Dłuższe ciemnobrązowe włosy wystawały spod obszernego kaptura płaszcza. Od razu zauważyła, że jego odzienie było idealnie skrojone i uszyte z porządnej tkaniny. Przybysz musiał należeć do zamożnegorodu.

– Myślę, że mamy tu pewien problem. Ty zapewne bardzo chcesz żyć, ja tymczasem nie mogę na to pozwolić – jego głos był miękki i delikatny, chociaż wypowiadane przez niego słowa, zimne jak lód, powodowały ciarki naskórze.

– Nic nikomu nie powiem – zapewniła. – Nic nie widziałam i nic nie słyszałam – pospiesznie wyrzucała z siebiesłowa.

– Chciałbym ci uwierzyć. – Ujął jej twarz i obrócił w stronę światła, które dawała pochodnia, trzymana przez jego kompana. – Szkoda, że tak to się musi skończyć. Nawet ładna jesteś. Jaworze, zabij ją – powiedział to od niechcenia, jakby zamawiał rybę naobiad.

Cofnęła się, myśląc nad wyjściem z sytuacji, która stała się beznadziejna. Nagle ten, który wydawał rozkazy, upadł, powalony ciosem broczącego krwią Bogdana. Rozległ się dźwięk krzyżowanej ze sobą stali, gdy Jawor również chwycił zabroń.

– Uciekaj – wykrztusił ranny, ledwo trzymając się na nogach. – Weź mojego konia. Jestosiodłany.

Nie wahała się ani chwili. Wbiegła do stajni. Kasztanowy rumak stał, strzygąc uszami. Nie czekając na zaproszenie, chwyciła jego uzdę, niezgrabnie wgramoliła się na siodło i z całych sił wbiła mu pięty między żebra. Zwierzę zarżało, ale ruszyło galopem. Wpadli między zabudowania i nie oglądając się na nic, pognali w stronęlasu.

Kazimierz patrzył w ślad za znikającą dziewczyną. Dowódca wojów leżał na ziemi bez życia. Tym razem się upewnił, czy aby na pewno. To drobne przeoczenie przypłacił guzem, który właśnie rósł na jego głowie. Ile ta karczmarka słyszała z tego, co zdradził Bogdanowi? Nie był pewny, ale wiedział, że nie mogą jejpuścić.

– Znajdź Lisa – rozkazał podwładnemu. – Niech natychmiast za niąrusza.

– On nie znosi, gdy się mu przeszkadza – wyjąkał zmieszanyJawor.

Dobrze orientował się, gdzie akurat teraz przebywał ich najlepszy tropiciel. W zamtuzie oddalonym zaledwie o staję od Wisielca. Nie będzie zachwycony. Bardzo nie lubił, gdy zawracało mu się głowę w wolnywieczór.

Kilka godzin później koń zaczął zwalniać ze zmęczenia. Oddychał ciężko, a z pyska toczyła mu się piana. Żywia zjechała z dróżki i pozwoliła zwierzęciu się zatrzymać. Kępkami trawy wytarła jego mokre boki i ściągnęła siodło. Wyglądało na to, że Bogdan miał zamiar niezwłocznie wyruszyć. W jukach znalazła prowiant, który powinien starczyć na trzy dni i znaczny zapas wody. Napoiła kasztanowego rumaka, uwiązała go do drzewa i usiadła na wilgotnej ściółce. Nie wiedziała, gdzie konkretnie się znajdowała. Wszystko, co wydarzyło się tej nocy, wydawało się snem. Znów została zmuszona do ucieczki. Miała nadzieję, że Rosławowi nic się nie stało i że jakoś zrozumie powód jej nieobecności. Nie była pewna, czy morderca Bogdana nie wysłał jej śladem swoich zbirów. Nie miała też pojęcia, kim był. Usłyszała za to wystarczająco, aby wiedzieć, że życie jakiegoś mężczyzny było wniebezpieczeństwie.

Oparła głowę o pień i przymknęła powieki. Minuty mijały, a ona nadal nie wymyśliła, co robić. Wstała z ociąganiem. Spanie w pozycji siedzącej na mokrej ziemi z pewnością nie było dobrym pomysłem. Dokładniej przeszukała torby Bogdana. Odkryła prosty sztylet, dwie skóry wilka, parę lnianych koszul, nieduży zapas paszy i sakwę z miedziakami. Wysypała je na dłoń. Nie było ich dużo, ale powinny starczyć na kilka noclegów z posiłkami w przydrożnych gospodach. Niemiłe uczucie, że nie miała prawa korzystać z tych rzeczy, zaczęło kiełkować w jej świadomości. Szybko je stłamsiła, wmawiając sobie, że Bogdan z pewnością nie wyszedł żywo ze starcia z dwójką napastników. A na co martwemu monety? Ubolewała nad jego losem. Po kilku zdawkowych uprzejmościach, które wymienili w karczmie, oceniła, że był dość surowy, honorowy i przede wszystkim lojalny kniaziowi. Przymykał oko na swawole swoich ludzi, ale nie bał się ingerować, gdy sytuacja robiła się niebezpieczna. Sprawiał wrażenieporządnego.

Kiedy zeszła z niej adrenalina, zrozumiała, jak zmęczona była. Rzuciła na ziemię skóry i ułożyła się wygodnie. Na tyle, na ile było to możliwe na leśnej ściółce. Zasnęłamomentalnie.

Obudziła się zlana potem kilka godzin później. O dziwo to nie nękające ją koszmary były tego przyczyną. Poczuła ogromny ból, zupełnie jakby coś przecinało jej skórę. Otworzyła oczy i złapała się za dłoń. Półprzytomnie wpatrywała się w jej wewnętrzną stronę, nie rozumiejąc, co się dzieje. Na skórze miała wyryty znak. Krew, która jeszcze nie skrzepła, układała się w triskelion. Trzy identyczne spirale były ze sobą połączone. Rana wyglądała, jakby wykonano ją ostrym nożem, a jej krawędzie były gładkie. Piekła i promieniowała dziwnym ciepłem. Z pewnością maczała w tym palce magia. Żywia odpruła kawałek materiału ze spódnicy i obwiązała dłoń. Nadal była zmęczona, a do świtu pozostała jeszcze może z godzina. Położyła się i ponowniezasnęła.

Rano nakarmiła konia, a sama poszła nad strumyk. Płynął niespiesznie przez polankę nieopodal miejsca, które wybrała na odpoczynek. Opłukała jedną ręką twarz, uważając, aby nie zamoczyć opatrunku. Nie była zielarką, ale doskonale zdawała sobie sprawę, co utrudniało gojenie. Woda była jedną z tych rzeczy. Rozczesała palcami sięgające pasa bursztynowe włosy i zaplotła je w ciasny warkocz, który związała błękitną tasiemką. Bardzo żałowała, że nie miała przy sobie ubrań nazmianę.

Wróciła do wierzchowca, który cicho zarżał na jej widok. Podeszła do zwierzęcia i pogładziła je po długimpysku.

– Nawet nie wiem, jak masz na imię. – Zastanowiła się chwilę. – Może Śmieszek? Nie, beznadziejne. To może Galop albo Piorun? Też nie. Wiem! Tancerz pasujeidealnie!

Żywia uznała, że kasztanek zaakceptował jej pomysł i zaczęła zbierać swoje rzeczy. A raczej rzeczy Bogdana. Niezgrabnie zwinęła skóry i przymocowała je do siodła. Postanowiła kierować się dalej na południe. Trakt tonął w promieniach słońca. Lato tego roku było niezwykle upalne, co martwiło chłopów. Mniej deszczu oznaczało suszę, a to z kolei fatalnie odbijało się na plonach. Nowa danina, nakazująca oddawanie połowy zbiorów kniaziowi sprawiała, że widmo głodu stawało się coraz bardziej realne. Dziewczyna zdołała poznać wiele historii w karczmie, którymi jej bywalcy szczodrze się z niądzielili.

Gałąź smagnęła ją boleśnie w twarz, wymuszając, by bardziej skupiła się na drodze. Już po kilku godzinach jazdy ciało boleśnie jej przypomniało, że nie jest przyzwyczajone do długiego siedzenia w siodle. Paliły ją wszystkie mięśnie. Do tego mocno stłukła sobie pośladki, gdy Tancerz dwa razy się spłoszył i przeszedł wcwał.

Poczuła ulgę, gdy dostrzegła wydobywający się z kominów dym. Dotarła do niewielkiej, składającej się z zaledwie czterech chałup, osady. Stała skryta w lesie z dala od ciekawskich oczu wędrowców, przemierzających trakt. Skromne domostwa zbudowano z bali. Pomiędzy nimi biegały kury, nerwowo rozgrzebujące ziemię w poszukiwaniu ziaren. Na sznurach przewieszonych między zabudowaniami suszyły się ubrania. Na środku zaś stał olbrzymi posąg czterogłowego bóstwa. I już wiedziała, gdzie się znalazła. Wśród wyznawców Świętowita, wszechwiedzącego boga. Żywia niepewnie zeskoczyła z siodła i chwyciła lewą ręką uzdę. Prawa wciąż ją bolała. Przywitały ją nieufne spojrzenia. Nikt nie lubił obcych. Obojętnie dokąd by się nie udała, to jedno się nie zmieniało. Samotnie podróżująca, młoda dziewczyna tym bardziej wzbudzała niepokój. Powinna pomyśleć o tym wcześniej. Przeklęła własnągłupotę.

– Sława. – Żywia zbliżyła się do starszej kobiety, która zamiatała obejście. – Czy jest tu może gdzieś izba dowynajęcia?

– Plugawych miejsc tu nie znajdzie. – Staruszka splunęła na jej widok. – Niech odejdzie, skądprzyszła.

– Najbliższa karczma znajduje się w Krotoszynie. – Podeszła do nich kilkunastoletniabrunetka.

– Wracaj do środka, Mileno. – Starucha chwyciła nowo przybyłą za rękę. – Niech nie zwiedzie cię jej niewinny wygląd. Pod skórą może kryć się bies albo innydemon.

– Jak tam dotrzeć? – Żywia marzyła, aby jak najszybciej znaleźć się z dala od tej przedziwnej osady. Widziała, jak pozostali mieszkańcy mamrotali słowamodlitw.

– Tą drogą do kniaziowego traktu – ponownie odezwała się Milena i wskazała na ścieżkę. – Przy najbliższym rozwidleniu trzeba skierować się nalewo.

– Dziękuję – odparła.

Tamta tylko skinęła w odpowiedzi i skryła się we wnętrzu chaty. Żywia zaś szybko wycofała się na szlak, odprowadzana przez zlęknionespojrzenia.

Trzymała się wskazówek i dzięki temu po niespełna dwóch godzinach minęła podgrodzie, a później bramy grodu. Szczelniej zasłoniła kapturem twarz. Nadal przykuwała spojrzenia, ale bardziej z ciekawości niż jako przykład opętania przez demona. Przejechała obok kilku rzemieślniczych chat, pracowni kowala i cieśli. Zatrzymała się przed chyboczącym się na wietrze szyldem. Przekazała konia wysokiemu chudemu stajennemu, któremu rzuciła Bogdanowego miedziaka i odczepiła torbę z cenniejszymi rzeczami. Niepewnie pchnęła sosnowe drzwi. Karczma Złamane Ostrze nie sprawiała dobrego wrażenia. Podobnie miała się sprawa z jej klientelą. W środku panował spory ruch. Dziewczyna ominęła dwóch chwiejących się drabów. Zignorowała także bezzębny uśmiech trzeciego i pieprzną uwagę czwartego. Przepchnęła się do lady i skinęła pulchnej karczmarce. Zdjęła kaptur zgłowy.

– Co dla ciebie, złotko? – głos kobiety byłochrypły.

– Gulasz z chlebem. – Złożyła zamówienie. – I izbę na jednąnoc.

– Rzadko gościmy tu samotne panienki. Nie chcę problemów, zatem zapytam otwarcie. Uciekłaś sprzed ołtarza? Mąż cię szuka? Ukradłaścoś?

– Nic z tych rzeczy – odparła i wpatrywała się w ciemne oczytamtej.

– Dlaczego podróżujeszsama?

– Jadę dorodziny.

– Nie chcę tu przez ciebiekłopotów.

– Nie mam zamiaru ich sprawić. Skoro świt wyjadę. – Żywia wytrzymała spojrzeniekarczmarki.

– Jeden gulasz z chlebem i nocleg. Płatne z góry. – Kobieta wyciągnęładłoń.

Kiedy znalazły się w niej dwa miedziaki, uśmiechnęła się chytrze i zniknęła za dębowymi drzwiami. Po kwadransie wróciła z zamówieniem. Parująca gęsta breja o dziwo ładnie pachniała. Żywia zjadła ją tak szybko, że poparzyła sobie podniebienie. W smaku była średnia, Rosław gotował znacznie lepiej. Bywalcy gospody wciąż lustrowali ją wzrokiem. Nie robiło to na niej wrażenia. Przywykła do najpodlejszych zaczepek. Pijani mężczyźni, którzy wieczory spędzali w takich miejscach, zawsze szukali zwady. Posiedziała jeszcze chwilę, wysłuchawszy utyskiwań na zachowanie żon, jednych zarękowin oraz ballady ułożonej specjalnie na cześć jej urody i poprosiła o wskazanie miejsca do spania. Izba znajdowała się na pierwszym piętrze, na końcu korytarza. Była niewielka, ale w miarę czysta. Upewniwszy się, że skobel w drzwiach jest zasunięty, dziewczyna postawiła torbę przy ścianie i rzuciła się na posłanie, nie zaprzątając sobie głowymyciem.

Rozdział 2. Pościg

Lekko chwiejnym krokiem podszedł do stołu i chwycił za kufel, w którym zachlupotało zwietrzałe piwo. Wypił już całkiem sporo. Więcej niż zazwyczaj, ale miał zamiar sobie pofolgować. Miał w końcu wolny wieczór i chciał jak najlepiej go wykorzystać. Służba u kmieciątka była męcząca, ale dobrze płatna. Za taką liczbę monet gotów był znosić różne dziwactwa i obelgi. Uśmiechnął się do Miry, której ciepła dłoń właśnie błądziła po jego odsłoniętym torsie, powodując przyjemne dreszcze. Dziewczyna była młoda, ale doskonale wiedziała, co robić, by go zadowolić. Odkąd cztery lata wcześniej zaczęła pracować u jednookiej Tosławy, tylko o nią prosił. Skubnęła zębami płatek jego ucha, sprawiając, że cicho zamruczał, i popchnęła go na najbliższą ławę. Wyprostowała się, ściągnęła do połowy suknię, a w jej brązowych oczach pojawiły się figlarne ogniki. Idealne piersi, które właśnie kołysały mu się przed twarzą, sprawiły, że zapomniał o całym świecie. Zerwał się z miejsca, chwycił jej dłoń i skierował się do jednej z izb przeznaczonych dla klientów zamtuza. Gościł tu tyle razy, że mógł to miejsce nazywaćdomem.

Tym razem nie dane mu jednak było nacieszyć się giętkim ciałem Miry. Drzwi wejściowe się otworzyły i pojawił się w nich Jawor. Lis nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że oto przybył przyboczny Kazimierza, by zrujnować jego plany. Niespiesznie usiadł na wolnym miejscu podścianą.

– Odejdź, póki mam dobry humor – warknął i posadził sobie bursztynowłosą nakolanach.

– Wybacz, ale on nalegał. – Tamten podszedłniepewnie.

Widać było, że widok półnagich dziewek zwinnie poruszających się po izbie go peszył. Gdy ognistowłosa Alga objęła go w pasie, cały się spłonił, próbując wyswobodzić się z jejobjęć.

– Powiedz twemu panu, że czegokolwiek chce, będzie to musiało zaczekać do rana. Teraz jestem odrobinę zajęty. – Ponownie skupił się na Mirze, wsadzając jej język głęboko dogardła.

– Doskonale wiesz, że za taką odpowiedź odrąbałby mi łeb – wyjąkał coraz bardziej zmieszanyJawor.

Przestępował z nogi na nogę, czekając, aż drab zwróci na niego uwagę. Minuty mijały, a Lis nadal nie przestawał natarczywie całować Miry. Jawor chrząknął głośno, a gdy to nie poskutkowało, podszedł i postukał go poramieniu.

– Czego?! – ryknął, wściekle wpatrując się w podstarzałego mężczyznę. – Jeszcze tujesteś?

– Stracę głowę, jeśli nie ruszysz jeszcze dziś – wymamrotał.

– Mała strata. Bez obrazy, ale twa facjata nie jest zbyt urodziwa. – Przejechał językiem po szyi dziewczyny, siedzącej na nimokrakiem.

Roześmiała sięgardłowo.

– Lisie, nie chcesz robić sobie z Kazimierza wroga – dodał nowo przybyły i uważnie śledził każdy ruch postawnegorudzielca.

Jego wyraźnie zarysowaną szczękę pokrywała szczeciniasta broda, a sięgające połowy pleców ryże włosy były związane rzemieniem tuż nad karkiem. Furia, która odmalowała się na jego twarzy, nie pozostawiała złudzeń co do tego, jakie miał zdanie o żądaniumocodawcy.

– Nie jestem jego psem na posyłki! – Zrzucił dziewkę z kolan iwstał.

Podniosła się szybko i niewzruszona otrzepała suknię. Poprawiła włosy i pomaszerowała w poszukiwaniu innego spragnionego bliskości. Przez te lata zdążyła poznać wszystkie oblicza Lisa, również togwałtowne.

– Nie zabijaj posłańca. – Jawor uniósł dłonie w przepraszającymgeście.

– Dlaczego ciebie przysłał? Sam bał się tu pojawić? – Z zielonych oczu sypałyiskry.

– Zapomniałeś już, dlaczego pracujesz dlaniego?

– Nawet gdybym chciał, to jest to niemożliwe. Bez przerwy mi o tym przypominacie – burknął zrezygnowany i spojrzał na oddalającą się od nichMirę.

Mężczyzna uśmiechnął się z ulgą i rzucił w kierunku tropiciela mieszek wypełniony miedziakami. Wiedział, że spełni rozkaz, a co za tym idzie, sam ocali swą głowę. Lis wysypał zawartość woreczka i przeliczył. Było tego sporo. Kazimierzowi musiało zależeć na tym zadaniu. Kogokolwiek miał znaleźć, ten ktoś byłważny.

– Ona czy on? – Podniósł wzrok naJawora.

– Karczmarka z gospody podWisielcem.

– Masz coś, co należało doniej?

W odpowiedzi podał mu grzebyk, na którym były długie jasne włosy. Lis nie pytał, czym naraziła się ta dziewczyna Kazimierzowi. Równie dobrze mogła go okraść, odrzucić jego amory lub po prostu krzywo na niego spojrzeć. Młokos był rozwydrzony i niewiele trzeba było, by znaleźć się na jego czarnej liście. Ponownie odszukał wzrokiem Mirę, która opierała się o ścianę i lustrowała wzrokiem gości domu uciech. Póki tu był, żaden z nich nie odważył się do niej podejść. Rzucił jej ostatnie tęskne spojrzenie, schwycił napełniony kufel i wyszedł z zamtuza, odrobinę się zataczając. Rozkazał stajennemu, aby przygotował Kafara, siwego ogiera, którego wygrał rok wcześniej w kości. Oparł się o ścianę stajni i zupełnie ignorując nerwowe zachowanie Jawora, spokojnie chłeptał piwo. Gdy wierzchowiec był gotowy, rzucił na ziemię naczynie, które rozbiło się w drobny mak i wręczył słudze miedziaka za dostarczenie wiadomości jego dwóm ludziom. Najpewniej zabawiali się właśnie z powabnymi ladacznicami. Westchnął zirytowany. Na razie nie wiedział, czy będzie potrzebował ich pomocy. Nałożył wysłużony kapelusz ze sporym rondem i wdrapał się na grzbiet Kafara. Jawor był dziwnie milczący. Zwykle gęba mu się nie zamykała, tymczasem teraz gapił się tępo przed siebie. Kiedy zatapiali się w puszczę, księżyc co jakiś czas pokazywał się na tle zachmurzonegonieba.

– Co muszę wiedzieć? – zapytał jadącego obok towarzyszaLis.

– Bogdan, nim wyzionął ducha, pomógł jej uciec. Dziewczyna ma nad tobą jakieś cztery godzinyprzewagi.

– Jest kimś ważnym? Ktoś będzie jejszukał?

– To zwykła chłopka. Miła dla oka, choć nie jakaś szczególna piękność. Jest wystraszona i zagubiona. Zabicie jej nie powinno sprawić ci trudności. Po wszystkim masz się zameldować wSwaranczy.

– Wiem, jak wykonywać swoją robotę – warknął i zatrzymałkonia.

Uznał, że odjechali wystarczająco daleko od zabudowań. Nie lubił, gdy inni byli świadkami oznaczania ofiar. Nie był to szybki proces i wymagał skupienia. Zebrał kupkę suchych gałęzi i za pomocą krzesiwa rozpalił ogień. Usiadł i wyjął z podróżnej torby kilka ziół. Rozgniótł je w moździerzu, dolał wody i parę kropli krwi, która skapywała z niewielkiego rozcięcia na nadgarstku. Miał tę ranę, odkąd oznaczył pierwszą osobę. Nigdy nie chciała się zagoić. Wymieszał wszystkie składniki, po czym dorzucił jasny włos dziewczyny. Mrucząc słowa dawnej mowy, wlał papkę do ogniska. Buchnęła para, a on srebrnym nożem wyrył w ziemitriskelion.

Nawiązanie magicznej więzi za każdym razem objawiało się wewnętrznym szarpnięciem. Zupełnie jakby cząstka poszukiwanego osiadała na jego duszy i oplatała ją niczym sznur. Lis zaczerpnął tchu i zamknął oczy. Od dziewczyny bił dziwny blask, nigdy wcześniej się z takim nie spotkał. Zignorował nieprzyjemne uczucie i zaczął ją namierzać. Nie przemieszczała się, zapewne zatrzymała się gdzieś na noc. Wyciągnął się na ściółce i zsunął kapelusz tak, że zasłaniał muoczy.

– Nie wyruszamy? – zapytał zdezorientowanyJawor.

– Jestem pijany – mruknął w odpowiedzi, a po chwili głośnochrapał.

Rozdział 3. Nieszczęsne przeczucie

Obudziło ją przeczucie, że zaraz wydarzy się coś złego. Serce łomotało jej w piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć. Na skórze lśniły krople potu. Po chwili rozległo się głośne łomotanie. Przestraszona, zerwała się z posłania i sięgnęła po jeden ze sztyletów. Przysunęła się dodrzwi.

– Dziewczyno! Musisz natychmiast uciekać! – Żywia rozpoznała głos karczmarki. – Moi ludzie na chwilę go zajmą, ale da ci to może z pięć minut. Zbieraj się, no już! Wyprowadzę cię tylnymwyjściem.

– Dlaczego mi pomagasz? – Nie wiedziała, czy powinna jejufać.

– Sama nie wiem. Jak się dowie, to zrobi ze mnie miazgę – usłyszała wodpowiedzi.

Po chwili wahania otworzyła skobel, chwyciła torbę i wyjrzała nakorytarz.

– Kim jest on? – Zmrużyła oczy na widok roztrzęsionejkobiety.

– Wiedziałam, że będą z tobą kłopoty, ale nie myślałam, że to Lis siedzi ci na karku. – Pociągnęła ją w przeciwną stronę, niż znajdowały się schody prowadzące do głównejizby.

– Nie znam nikogo, kto by się tak idiotycznie nazywał. – Ledwo mogła za niąnadążyć.

– To tropiciel. – W biegu przyjrzała się jej owiniętej dłoni. – Niech zgadnę. Masz tam znak? Zupełnie jakby ktoś wyrył ci go naskórze?

– Skąd o tym wiesz? – Przyciągnęła do siebierękę.

Zbiegły drewnianymi schodami i znalazły się przy stajni. Świtało już. Stajenny trzymał osiodłanegoTancerza.

– Lis oznacza swoje ofiary triskelionem. Dzięki niemu zawsze cię znajdzie. Zalazłaś za skórę komuś ważnemu, skoro wynajął najlepszego. Na wschód jest dębowy las. Tam mieszkała kiedyś Rzepicha. Jeśli jeszcze żyje, powinna cipomóc.

Żywia nie czekała ani chwili. Wgramoliła się na konia i pognała we wskazanąstronę.

Wypoczęty Tancerz kluczył między drzewami. Teraz już wiedziała, że musi unikać głównych szlaków, większych grodów, ludzi, a najlepiej wszystkiego, co żyje i oddycha. Znak wciąż ją palił. Jeżeli chciała ujść z życiem, najpierw musiała się go pozbyć. Może ta wymieniona przez karczmarkę kobieta będzie znała na tosposób?

Nie miała nic dostracenia.

Dalsze rozmyślania przerwał jej tętent kopyt, który rozległ się gdzieś za jejplecami.

Odbiła w prawo i zapuściła się w gęsty bór. Po chwili zatrzymała wierzchowca, zeskoczyła na ziemię i ukryła się w zagajniku. Jeździec minął ją, nawet się nie zatrzymując. Musiał jej nie widzieć, a nawet jeśli jakimś cudem ją zauważył, najwidoczniej nie był nią zainteresowany. Nie mógł być tropicielem, wróciła zatem na wąską dróżkę, którą miała zamiar ominąć główny trakt. Ponownie znalazła się w siodle. Nie ujechała daleko, gdy na horyzoncie zamajaczyło kilku konnych. Żywia zbyt późno ich dostrzegła, czym przekreśliła szanse na ucieczkę. Naciągnęła mocniej kaptur i postanowiła wyminąć nieznajomych. Zmierzali w przeciwnym kierunku, a ich dowódca świdrował ją spojrzeniem. Wyraz jego twarzy zmienił się, gdy spostrzegł symbol zdobiący uprzążwierzchowca.

– No kogóż my tu mamy? Nie wyglądasz na woja. – Zastąpił jej drogę i wpatrywał się w wyryty na skórzanym paskumiecz.

– Nie szukam kłopotów – odparła zgodnie zprawdą.

– A to pech. – Zaśmiał się jeden z jego kamratów, który podjechał bliżej i ściągnął jejkaptur.

Kaskada bursztynowych włosów rozsypała się na jej plecach. Przed sobą miała sześciu uzbrojonych typów spod ciemnej gwiazdy. Szybko oceniła, że mieli od siedemnastu do czterdziestu lat, a sądząc po szpecących ich twarze bliznach, stoczyli niejeden bój. Nie musiała korzystać z daru, aby przewidzieć, że nie miała w tym starciu żadnychszans.

– Mnie za to ciekawi, skąd masz konia z kniaziowej stajni? Ukradłaś go? – Zmrużył oczy tenpierwszy.

– Nie jestem złodziejką – prychnęła. – Dostałamgo.

– Z pewnością to wielce zajmująca opowiastka, ale jakoś ci nie wierzę. Tych wierzchowców nie dostaje się w prezencie i to w dodatku z pełnymrynsztunkiem.

– Co ci do tego? Ty za to nie wyglądasz na stróżaprawa.

– Punkt za spostrzegawczość. – Skinął na mężczyznę, który znajdował się najbliżejniej.

Poczuła na biodrach oślizgłe łapy, które siłą postawiły ją naziemi.

Chciała się wyrwać, ale drągal był znacznie silniejszy. Zalatywało od niego śledziami i tanim piwskiem. Skrzywiła się, gdy chuchnął jej wtwarz.

– Póki nie wymyślę, jak najlepiej na tobie zarobić, spędzimy razem nieco czasu. – Uśmiechnął się przywódca tej zgrai. – Miłosz, zaproś damę na konia. Czeka nas maławycieczka.

Wywołany podjechał, a łapy Śledzia, jak zaczęła nazywać draba, ponownie oplotły jej ciało. Bez trudu posadzili ją przed jasnowłosym mężczyzną. Jej nowy towarzysz delikatnie objął ją w pasie i pewniej schwycił skórzane wodze. Ku jej wielkiej uldze nie śmierdział rybami. Miał lekko kręcone włosy, które w słońcu przybierały miedzianą barwę i był szczupły. Jego wiek pozostawał dla niej tajemnicą. Żywia czuła się nieswojo, będąc tak blisko nieznajomego. On jakby czytał w jejmyślach.

– Z mojej strony nic ci nie grozi – szepnął do jejucha.

– Dokąd mnie zabieracie? – Z jednej zasadzki wpadła wdrugą.

– Niedaleko stąd zatrzymamy się na nocleg. – Nie chciał jej zbyt wiele zdradzić. – Uzupełnimy zapasy, a rankiem ruszymydalej.

Nie odezwała się już. Jechali w zupełnie inną stronę, niż mieszkała Rzepicha. Niech to wszystko biesy pochłoną. Z tych tarapatów nie będzie tak łatwo się wydostać. Przekonała się o tym już po kilku godzinach, kiedy została związana i posadzona z dala odogniska.

Między drzewami znajdowały się sklecone z byle czego szałasy. Na ogniu piekł się prosiak, a pomiędzy konnymi pojawiły się nowe twarze. Nie wszystkie były męskie, a Żywia ze zdumieniem spostrzegła, że były tu równieżdzieci.

– W tym miejscu mieszkają ich bliscy. – Miłosz usiadł przy niej i podał jej kawałek pieczonejwieprzowiny.

Z wdzięcznością go przyjęła. Na szczęście pozostawili jej tyle swobody, że mogła schwycićjedzenie.

– W normalnych grodach nie byłoby dla nich bezpiecznie. Może mają nieco prymitywne warunki, ale mogą być razem – kontynuował.

Podążyła za jego spojrzeniem i zatrzymała wzrok na dwójce maluchów wtulonych w herszta. Tuż obok nich stała około czterdziestoletnia uśmiechniętakobieta.

– Zajmujecie się czymś jeszcze czy tylko kradzieżą iporwaniami?

– Nie jesteś zbyt miła. – Wyszczerzył się. – Spytek jest doskonałym grotnikiem. Gosław to cyrulik, a Lech wspaniale gotuje. – Wskazał na siwowłosego, szczupłego mężczyznę i rozmawiającego z nim brodacza. – Barnina na twoim miejscu bym unikał. Jego sprawne ręce nie tylko potrafią niepostrzeżenie schwycić każdą sakwę, ale także jest znakomitym jadownikiem. – Miał na myśli ostatniego z konnych, których spotkała natrakcie.

– Czyli mamy gościa, który wykonuje groty do strzał i włóczni, drugiego, który dba o wasze włosy i brody, a do tego potrafi opatrywać rany, kuchcika oraz mistrza trucizn. Wspaniale – jęknęła.

– Jak widzisz, nie jesteśmy zwykłą zgrają zbójców. Każdy musi tu udowodnić Radsułowi, że przyda się do czegoś więcej niż do rąbaniamieczem.

– Zatem jakie są tweatuty?

– Mój niewątpliwy urok to za mało? – Uśmiechnął się, pokazując szereg białychzębów.

Rzeczywiście mógł uchodzić za przystojnego. Miał nieco dziecinną twarz, idealnie ogoloną i pokrytą niewielkimi piegami. Wąskie usta wydawały się miękkie i zapraszające do całowania. Jego łobuzerskie oczy przeszywały ją na wskroś, powodując, że zrobiło jej sięgorąco.

Nagła reakcja organizmu ją zawstydziła. Odsunęła sięgwałtownie.

– Ta samotna wędrówka była z pewnością jedną z najgłupszych rzeczy, jakie zrobiłaś w życiu. – Nie spuściłwzroku.

– Robiłam znacznie głupsze. Poza tym nie wiedziałam, że nastały takie czasy, że już nie można wybrać się na przejażdżkę – burknęła, próbując przywołać swe ciało doporządku.

– Na kradzionym koniu, zapomniałaś dodać. – Znów się uśmiechnął. – Jak cięzwą?

Przez chwilę wahała się, czy odpowiedzieć. Doszła do wniosku, że nic jej nie grozi za wyjawienieprawdy.

– Żywia. I nie ukradłamgo.

– Jasne.

– A co ty tutaj robisz? Nie witasz się z mieszkańcami, czyli nie masz turodziny.

– Ta banda ocaliła mi kiedyś życie. A ja spłacam długi. – Przymknąłpowieki.

Rana na dłoni pulsowała nieprzyjemnie, odkąd wpadła w łapy tych oprychów. Czy to znaczyło, że gdzieś w pobliżu znajdował się Lis? Powinna ją oczyścić, ale bała się, że Radsuł by ją zabił, gdyby dowiedział się prawdy. Była zmęczona. Bolało ją całe ciało i zaczęło robić się jejzimno.

– Rozwiążesz mnie, abym mogła odejść na stronę? – Nie wiedziała, czego ma sięspodziewać.

– Trzeba było mówić od razu. – Odwiązał linę pętającą jej kostki. Tę na nadgarstkach zostawił, więc teraz prowadził ją jak kozę na sznurku w stronę pobliskich krzaków. – Tutaj będziedobrze.

– Chyba żartujesz! – Wyminęła go i odeszła dalej odobozowiska.

Bez szemrania poszedł za nią. Kiedy głosy przy ognisku ucichły, uznała, że oddalili się wystarczająco. Spojrzała na niegowymownie.

– Nie zostawię cię samej. Nie jestem głupkiem – prychnął.

– Nie będę sikać przytobie!

– To mamy problem, bo ja się stąd nie ruszę. – Skrzyżowałramiona.

– Czy możesz stanąć chociaż tam? – Wskazała na drzewo o wyjątkowo grubympniu.

Mruknął coś niezrozumiale, ale cofnął się pięć kroków i posłusznie oparł o rosłydąb.

Poczuła natychmiastową ulgę i wróciła do mężczyzny. Nawet gdyby chciała, to z tych więzów nie umiała się wyswobodzić. Wcześniej dokładnie je obejrzała. Przez chwilę wpatrywała się w twarz swojego strażnika. Miał lekko odstające uszy, szerszy nos i uroczy dołeczek wbrodzie.

– Podoba ci się to, cowidzisz?

Na te słowa sięzarumieniła.

– Nie tak jak myślisz – odparowałazawstydzona.

Ponownie przywiązał ją do drzewa. Utkwił wzrok w prawej dłoni dziewczyny i delikatnie jej dotknął. Wzdrygnęłasię.

– To poważna rana? – zapytał niby od niechcenia. – No wiesz, nie chciałbym, abyś nam tuumarła.

– Nic mi nie będzie. Jutro jąoczyszczę.

Czy wydałby ją? Nie wiedziała i nie miała zamiaruryzykować.

– Jak sobie chcesz, ale lepiej dobrze o nią dbaj. Wystarczy odrobina brudu i nieszczęściegotowe.

Próbowała ułożyć się wygodniej, gdy poczuła, jak otula ją ciepła skóra jakiegoś zwierzęcia. Była tak senna, że tylko mruknęła coś w odpowiedzi i odpłynęła. Co chwilę się budziła. Nie była przyzwyczajona do spania w takiej pozycji. Nie pomagały też hałasy dobiegające z szałasów. Najpierw były to głośne rozmowy, następnie odgłosy, które wydawali stęsknieni kochankowie. Tych drugich wolałaby nie słyszeć. Zwłaszcza że leżący obok niej Miłosz również nie spał. Zamiast tego wpatrywał się w nią tymi swoimi oczami o barwielodu.

– Niezbyt komfortowe warunki? – wyszeptał, gdy kolejny raz próbowała wygodniej sięułożyć.

– Chcesz się zamienić? – Byłazła.

Bardzo nie lubiła być obiektem kpin. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że on sobie leżał wygodnie na grubychskórach.

– Gdybym miał pewność, że nie dasz nogi, mogłabyś spać w jednym zszałasów.

– Wolę już zostać tu. – Wykrzywiła się z niesmakiem na samą myśl o tym, że miałaby leżeć obok uprawiającychmiłość.

– Panienka z dobrego domu, w którym dzieci przynosi bocian? – kpił zniej.

– Niestety nie zgadłeś – warknęła.

Nic o niej nie wiedział, a już ją ocenił. Może i wysławiała się poprawnie, umiała czytać i dobrze radziła sobie z rachunkami, ale z pewnością bliżej jej było do prostej wieśniaczki niż damy. Wstał tak nagle, że się przestraszyła. Wyciągnął nóż i zamierzył się. Podskoczyła, gdy wrzynające się w jej brzuch więzy opadły. Pomógł jej wstać i zaniósł do swojego legowiska. Gdy znalazła się w jego ramionach, zastygła przerażona. Serce waliło jej jak oszalałe, ale przeczucie nie dało znać o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pachniał potem i ogniskiem. Ostrożnie postawił ją na ziemi i odsunąłsię.

– Kładź się. Ja już się wyspałem – powiedział tylko i usiadł przy drzewie, nie spuszczając z niejwzroku.

Nie czekała na drugie zaproszenie. Z ulgą wyciągnęła zdrętwiałe ciało, chociaż sznur pętający jej nadgarstki wciąż jej przeszkadzał. Sen nadszedł szybko. Obudziło ją mocne kopnięcie w bok. Zerwała się na równe nogi. Nad nią stał Śledź. Na jego twarzy malowała się satysfakcja z tego, że sprawił jejból.

– Ja tu myślałem, że cierpisz katusze pod tym drzewem, a ty sobie śpisz jak księżniczka. – Zarechotał. – Widzę, że Miłosz nie próżnuje. – Zrobił krok w jejstronę.

Intuicja wrzeszczała, że powinna brać nogi za pas. Nie zdążyła nic zrobić, gdy popchnął ją i wylądowała na plecach. Próbowała odpełznąć od niego jak najdalej, ale wciąż była związana. Runął na nią, próbując wetknąć jej język do ust. Niewiele myśląc, ugryzła go tak mocno, że poczuła metaliczny smak krwi. Olbrzym wrzasnął i grzmotnął ją w twarz. Nie wiedziała, co działo się później, ponieważ straciłaprzytomność.

Obudziła się w siodle. Była przewieszona przez przedni łęk, który dość boleśnie wbijał jej się w bok. Jęknęła cicho, a koń się zatrzymał. Jakieś dłonie ujęły ją ostrożnie za biodra i posadziły. Miłosz wskoczył za nią i cmoknął, aby wierzchowiec ruszył powolnymstępem.

– Witamy wśródżywych.

Jego ciepły oddech na policzku sprawił jejprzyjemność.

– Długo byłam nieprzytomna? – Z ulgą oparła się o niego. Wszystko jąbolało.

– Dwie godziny. Jeśli nie odczuwasz mdłości, to znaczy, że nic ci niebędzie.

– Co… Czy on… Czy Śledź? – W głowie jejhuczało.

– Nim zrobił cokolwiek, prawie odgryzłaś mu język, więc stracił ochotę na amory. – Zaśmiał się, chociaż wcale nie było mu dośmiechu.

Zostawił ją zaledwie na pięć minut. Tylko tyle wystarczyło, aby ta świnia próbowała się do niej dobrać. Nie popełni drugi raz tego samego błędu. Od teraz zadba o to, aby zawsze ktoś zaufany miał na nią oko. Przynajmniej dopóki nie wymyśli, co dalej z nią zrobić. Radsuł miał gdzieś, czy coś jej się stanie. Za to również byłwściekły.

– Śledź? – zapytał.

Dopiero po chwili dotarło do niego, jak nazwałaSpytka.

– Cuchnie rybami. – Wzruszyła ramionami w odpowiedzi. – Dokąd terazjedziemy?

Promienie słońca jąoślepiały.

– Odwiedzimy przytulną osadę na wschodzie. Czeka nas dwudniowa wędrówka – usłyszała głos przywódcybandy.

Zobaczywszy, że się ocknęła, podjechał do nich. Nie wyglądał nauradowanego.

– Wiedziałem, że będą z tobą same kłopoty. – Splunął z odrazą. – Miałaś szczęście, że Spytek cię niezabił.

– Po co zatem mnie ze sobą targacie? – spytała, wciąż opierając się oMiłosza.

– Już niedługo. – Roześmiał się rubasznie, a ją oblał zimnypot.

Miłosz uspokajająco położył jej rękę na biodrze. Jego bliskość działała na nią kojąco. Było to niemądre, zważywszy, że w ogóle nie znała tego człowieka. Musiała zachować czujność, zwłaszcza po tym, co stało się nad ranem. Ale z jakichś dziwnych powodów czuła, że jasnowłosy mężczyzna nie chciał jej skrzywdzić. Mimo że nie powinna, powoli zaczynała muufać.

– Nigdzie nie chodzisz sama – rozkazał, gdy Radsuł dał znak, że ruszają dalej. – Rozumiemysię?

Niechętnie przytaknęła i przymknęła oczy. Słońce przyjemnie otulało jej twarz. Uwielbiała lato. W domu nieraz zrywała się z posłania, aby obserwować świt, który zabarwiał na rdzawoczerwono taflę płynącej przy grodzie Bzury. Ciekawe, czy cokolwiek ocalało z niszczycielskiego żywiołu, który razem z wojami wtargnął do Olszanek? Mimo że bardzo chciała wymazać te wspomnienia, one uparcie wracały, na nowo rozrywając jej serce na kawałki. Zacisnęłapięści.

Zmiana jej nastroju nie uszła uwadze Miłosza. Poczuł, jak jej szczupłe ciało się napręża, a oddech przyspiesza. Wyobraził sobie, jak zacisnęła usta, a niewielkie bruzdy pojawiły się na jej czole. Dziewczyna z pewnością skrywała jakiś sekret. Na razie nie wiedział tylko, jak bardzo zależało mu na tym, aby gopoznać.

Jechali jeszcze trzy godziny. Omijali utarte szlaki, klucząc przez leśne połacie. Unikali nie tylko kniaziowych patroli, ale również wrogich oddziałów Wieletów, coraz śmielej sobie poczynających w tej części kraju. Mieszko starał się ze wszystkich sił utrzymać granicę swych ziem, które bez przerwy spływały krwią. Trudno było rozszyfrować, kto był przyjacielem, a kto wrogiem. Tworzyły się frakcje, a walki wybuchały z byle powodu. Co rusz pojawiały się zbójeckie bandy, wykorzystujące słabość kraju i łupiące co popadnie. Zdecydowanie nie było to teraz najbezpieczniejsze miejsce naświecie.

Zatrzymali się na polance. Dwójka oddelegowanych mężczyzn zajęła się oporządzaniem wierzchowców. Żywia tęsknie spojrzała w stronę Tancerza. Podejrzewała, że będą chcieli go sprzedać w najbliższej targowej osadzie. Wyszkolony bojowy rumak był sporo wart. Sztylet Bogdana wisiał teraz u pasa Radsuła, tak samo jak mieszek z miedziakami. Dziewczyna czuła się paskudnie. Bolało ją biodro, wciąż też huczało jej w głowie. Domyślała się, jak wielki siniak znajdował się pod jej okiem. Miała na sobie niezmienianą od trzech dni suknię, którą zdobiły teraz plamy różnorakiego pochodzenia. Włosy w kompletnym nieładzie, brud pod paznokciami i nie tylko sprawiały, że oddałaby wiele, aby móc się wykąpać. Niemyte ciało śmierdziało potem. Podziwiała swojego kompana za to, że wciąż tolerował jej obecność. Rozejrzała się i z ulgą dostrzegła wąską rzekę, płynącą leniwie po drugiej stroniepolanki.

– Czy pozwolicie mi się umyć? Skóra już zaczyna mnie swędzieć. – Na potwierdzenie tych słów zaczęła się drapać poprzedramieniu.

– Myślę, że uczyni to dalszą podróż znośniejszą. Prawdę mówiąc, rozważałem już, czy nie poprosić Śledzia, aby cię przejął choć na chwilę, ale kąpiel powinna rozwiązać problemsmrodka.

– Damy nie śmierdzą – zaprotestowała.

– Ty nie jesteś damą. – Wykrzywił się i zatkał sobienos.

Gdyby miała wolne ręce, z wielką przyjemnością grzmotnęłaby go teraz w łeb. Zamiast tego odwróciła się na pięcie i poczłapała w stronę rzeczki. Niewiele myśląc, wskoczyła do niej w sukni. Usiadła na dnie, a woda sięgała jej do ramion. Zaczęła szorować zarówno skórę, jak i ubranie. Nie wiedziała, co było bardziej brudne – ona czy odzienie, które na sobie miała. Nieco przeszkadzały jej więzy, ale nie miała raczej co liczyć na to, że się w najbliższym czasie ich pozbędzie. Żałowała, że nie posiadała żadnego z roślinnych olejków, które zazwyczaj kupowała u jednej z zielarek. Bogdan najwidoczniej nie uważał, aby mydło było czymś niezbędnym wpodróży.

Dziewczyna rozplotła włosy i porządnie je namoczyła. Modliła się, aby podczas tej jakże wspaniałej wędrówki, nie nabawić się wszy. Wizyty u iskarki, która zajmowała się wyplenianiem robactwa, nie było na liście jej marzeń. Kątem oka dostrzegła uważnie ją obserwującego Miłosza. Zupełnie jakby tylko czekał, aż spróbuje zbiec. Doskonale wiedziała, że jej porywacze nie należeli do wojów o szlachetnych sercach. Jednak nie miała dokąd pójść. Wrócić do Rosława na razie nie mogła. Olszanki spłonęły, a po traktach pałętały się bandy Wieletów. Nie wspominając o tropicielu. Wbrew pozorom to właśnie z ludźmi Radsuła była bezpieczniejsza. Dokładnie toprzemyślała.

– Ty też mógłbyś się umyć! – wykrzyknęła. – Jakbyś nie czuł, to sam również nie pachnieszfiołkami!

– Chyba nie jest aż tak źle. – Znów sięwyszczerzył.

Mimo krótkiego zawahania ściągnął koszulę i spodnie. Żywia nie potrafiła oderwać oczu od odzianego jedynie w kalesony, stojącego przed nią mężczyzny. Miłosz miał smukłe ciało. Umięśnione ręce potwierdzały, że nie stronił od pracy fizycznej. Wszedł do wody w momencie, kiedy jej wzrok zsunął się po wąskim pasku jasnych włosków biegnących od pępka wdół.

– Nie uszło mojej uwadze, że dość intensywnie mi się przyglądasz – rzucił niby od niechcenia i się do niejzbliżył.

– Jesteś dość ciekawą personą – wyjąkała i zawstydzona opuściławzrok.

Z wrażenia zaschło jej w gardle. Tego dnia jeszcze nie jadła, jednak w tym momencie nie byłaby w stanie nic przełknąć. Ukucnął i ujął jej dłonie. Wzdrygnęła się, ale mocniej ścisnął jej nadgarstki. Jednym ruchem odwiązał pętający ją sznur. Z ulgą rozmasowała boląceręce.

Usiadł tuż przy niej, a jego stopy ocierały się o jej nogi. Bliskość Miłosza onieśmielała ją. Nigdy nie była jakoś przesadnie wstydliwa. Codzienne przebywanie w towarzystwie zgrai pijanych i wykonujących obsceniczne gesty chłopów potrafiło uodpornić nawet najbardziej cnotliwądziewczynę.

– Myślę, że już możemy wyjść, skoro nie planujesz spektakularnej ucieczki. – Jego ciepły oddech musnął jejpoliczek.

– Skądwiesz?

– Bo już byś zwiała. Miałaś ku temu okazję. – Odwrócił się w stronę resztyzgrai.

Ich towarzysze nie zwracali na nich na razie uwagi, zajęci rozbijaniem obozu i opróżnianiem bukłaków z piwem. Podążyła za Miłoszem. Chłodniejszy podmuch wiatru objął jej ciało, wywołując nieprzyjemne dreszcze. Zaczęła żałować, że zamoczyła jedyną suknię. Miłosz ponownie pospieszył jej na ratunek i podał czystą długąkoszulę.

– Chyba nie masz zamiaru kłaść się w mokrym odzieniu? Ten, któremu zwinęłaś konia, niestety nie posiadał żadnych damskichfatałaszków.

– Przecież już mówiłam, że nie ukradłam Tancerza! – warknęła, ale wyciągnęła dłoń poubranie.

– Jasne, a oni wywodzą się od kniazia Mieszka – prychnął i wskazał palcem na mężczyzn za ichplecami.

– Nieważne – burknęła. – Chciałabym się przebrać. – Wpatrywała się w niegowyczekująco.

– Nie mogę spuścić cię z oka nawet nachwilę.

– Chyba nie sądzisz, że rozbiorę się przy tobie? I przynich?

– Sądzę, że nie maszwyboru.

– Ty… Jak śmiesz?! – Zadygotała ze złości izimna.

– Jesteś urocza, zwłaszcza gdy się wściekasz. – Puścił do niej oko. – Ale Radsuł obdarłby mnie ze skóry, gdybym pozwolił ci uciec, a lubię swojąskórę.

– To poniżające – prychała jak rozdrażniona kotka, jednocześnie rozsznurowującsuknię.

Czuła się nieswojo. Choć to słowo nawet w połowie nie odzwierciedlało tego, jak bardzo udało mu się ją teraz upokorzyć. Zwłaszcza że rozległy się gwizdy, a cała uwaga podpitych zbirów skupiła się naniej.

Opuściła suknię, odsłaniając nagie ramię i wywołując jeszcze większy aplauz. Dygotała, a samotna łza spłynęła po jejpoliczku.

– Starczy – powiedział Miłosz i podszedłbliżej.

Podniósł z ziemi płaszcz i osłonił ją przed wzrokiem pozostałych. Wciąż cicho szlochała, ściągając przemoczone ubranie i naciągając jegokoszulę.

– Dlaczego kazałeś mi tozrobić?

– Abyś zrozumiała, że nie jesteśmy na pikniku. To są zwierzęta, które tylko czyhają na błąd, aby móc wykorzystać sytuację. Im szybciej dotrze do ciebie, w jakie bagno wdepnęłaś, tymlepiej.

– Po co udajesz, że zmartwiłoby cię, gdyby coś mi sięstało?

– Bo… chcę, abyśprzeżyła.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, zachowała zatem milczenie. Wciąż pociągając nosem, chwyciła suknię i poszła za nim do obozowiska. Towarzyszyły jej pomruki i rubaszne uwagi, od których więdły uszy. Wyżęła odzienie i rozwiesiła je na pobliskim drzewie. Ponownie związał jej nogi i ręce. Zagrzebała się w skórach, marząc o tym, aby zniknąć. Gdy zasypiała, wciąż słyszała śmiech mężczyzn. Miłosz zaś zbliżył się do ogniska, a Radsuł przywołał go machnięciem ręki. Podszedł do herszta, jednocześnie nie spuszczając wzroku ze skulonej na ziemi postaci. Nie uszło jego uwadze, że Spytek od samego ranka wodził za nią wściekłymspojrzeniem.

– Ta mała daje ci się we znaki? – Brodacz podał mu bukłak, w którym chlupotało piwo. – Wyszczekanajest.

– Nie z takimi dawałem sobie radę – odparł blondyn i pociągnął solidnyłyk.

– Tylko mi się do niej za bardzo nie przywiąż. Mam zamiar się jej pozbyć najszybciej, jak się da. Rozprasza niepotrzebnieresztę.

– Jakbyś mnie nie znał. Jeszcze się taka nie urodziła, co by mi zawróciła we łbie. – Miłosz wzruszył ramionami, a jego myśli bezwiednie poleciały do Irminy, za którą zaczynał jużtęsknić.

– Jak będzie sprawiała problemy, daj znać. Spytek jąprzejmie.

– Się wie. – Oddał mu bukłak i skierował się w stronę zwierząt, aby doglądnąćKasztanka.

Po drodze poprosił Zbyszka, by ten przypilnował dziewczyny. Chłopak nie miał nawet szesnastu lat, ale był nad wyraz rozumny. Mimo tego pouczył go, żeby czasem jakieś głupstwa mu do głowy niewpadły.

Kasztanek leniwie skubał trawę. Miłosz już od lat nie nadawał zwierzętom imion. Oznaczało to przywiązanie, a tego w swoim życiu starał się unikać. Wszystkie swoje wierzchowce nazywał od ich umaszczenia. Nie lubił komplikacji i do wszystkiego podchodził rzeczowo. Obojętnie, czy chodziło o kontakty z innymi ludźmi, konie, czy następny rozbój. Dlatego nieplanowane pojawienie się Żywii tak go irytowało. Nie rozumiał, po co Radsuł ją z nimi wlecze. Znał go od sześciu lat. Drab niejeden raz ratował jego tyłek, wyciągając go z najróżniejszych tarapatów. Rzadko był świadkiem, gdy tamten się mylił. Mimo to głowę dałby sobie odrąbać, że teraz mają do czynienia właśnie z taką sytuacją. Gdyby to on dowodził, zabrałby jej konia i zostawił ją w borze. Otrzymał jednak rozkaz, by mieć na nią oko. Miłosza, w związku z drobną blondynką, drażniło coś jeszcze. Mianowicie ciepło, które rozlewało się po jego ciele, gdy była blisko. Doskonale wiedział, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Poklepał Kasztanka po boku i wrócił dodziewczyny.

Żywię obudziło przeczucie. Odkąd pamiętała, nawiedzał ją taki nagły wewnętrzny głos, który przepowiadał jakąś mniejszą czy większą katastrofę lub nakłaniał ją do zrobienia czegoś. Z biegiem lat nauczyła się rozróżniać te sygnały i wiedziała, który co zwiastuje. Ten dzisiejszy przepowiadał śmierć. Tak samo się czuła wtedy we własnym grodzie. Podpełzła do Miłosza i chwyciła go za ramię. Więzy znacznie spowalniały jej ruchy. Spojrzał na nią zaspany. Widząc jej przerażenie, momentalnie oprzytomniał. Zastygł, nasłuchując dźwięków dobiegających z lasu. Po chwili już wiedział. W mroku czaił się wróg. Powoli wyciągnął z cholewki buta nóż i rzucił dziewczynie. Miał nadzieję, że poradzi sobie z przecięciem lin. Sam dobył miecza i gwizdnął przeciągle, stawiając na baczność cały obóz. Radsuł zdążył tylko spojrzeć w jego kierunku, gdy spomiędzy drzew wyleciała pierwsza strzała, która minęła go jedynie o cal. Nakazał wszystkim skryć się zadrzewami.

– Chcemy tylko dziewki! – Z ciemności wynurzył się postawny mężczyzna. – Nie musicie tuginąć.

– Ktoś ty? – Herszt zmrużyłoczy.

Miłosz za to zbladł jeszcze bardziej. Pojął w mig, kto upomina się o dziewczynę. Już miał okazję gowidzieć.

– Psia mać! – zaklął.

– Oddajcie dziewkę, to będziecie żyć – powtórzyłnieznajomy.

– Kiedy ci powiem, biegnij ile sił w nogach do koni – wyszeptał doŻywii.

– Po co wam ona? – Radsuł nie miał zamiaru tak łatwo siępoddać.

– Albo ją oddacie, albo wszystkich was poszatkuję! – Przybysz traciłcierpliwość.

– Niech i tak będzie. Zabierz ją stąd! – Brodacz krzyknął do Miłosza, zagwizdał, a pozostali rozbiegli się polesie.

– Biegnij! – Popchnął ją i razem pomknęli do wierzchowców, które kręciły się niespokojnie, wyczuwającniebezpieczeństwo.

Wybuchło zamieszanie. Jakimś cudem dostali się dozwierząt.

Miłosz odpuścił szukanie siodła i w mało delikatny sposób wsadził ją na grzbiet konia. Odwiązał wodze i wskoczył za nią. Dźgnął Kasztanka w bok i pomknęli w mrok. Dziewczyna wczepiła się w grzywę rumaka. Pędzili, zostawiając za sobą walkę, która rozgorzała na polance. Dopiero gdy promienie słońca rozpędziły ciemności, zwolnili. Żywia nie miała pojęcia, gdzie się znajdowali. Miała nadzieję, że jej nieoczekiwany obrońca miał jakiśplan.

Mężczyzna gwałtownie zatrzymał konia i zrzucił ją z taką siłą, że poleciała na plecy. Jęknęła i zakręciło jej się w głowie. Zeskoczył tuż przy niej i chwycił za jej dłoń. Wtedy dotarło do niej, że opatrunek zasłaniający piętno się zsunął. Przerażona chciała cofnąć rękę, ale jąprzytrzymał.

– Jak długo to masz? – wycedził.

– Kilkadni.

Oceniając jego zdenerwowanie po czerwoności twarzy, nie byłodobrze.

– Bądź precyzyjniejsza. Dwa, trzy, cztery?

– Cztery.

– Psia mać! – Zacisnął pięści. – Sprowadziłaś na nasze głowy gniew cholernego tropiciela! Przysięgam, że jeżeli nie przeżyją tego starcia, sam cięubiję!

Furia w jego oczach potwierdzała, że nie żartował. Przestraszona i obolała zaczęła pełznąć w pobliskie zarośla. Jego koszula była na nią o wiele za duża. Zsunęła się, ukazując nagie ramię i sporą częśćdekoltu.

– Niech cię zaświaty pochłoną! – warknął.

Przeklinał Zorze, które zesłały mu tę dziewuchę. Jakby nie wystarczyło, że robił za opiekuna, teraz jeszcze musiał dokonać niemożliwego i umknąć przed pościgiem. O ile łatwiej byłoby ją po prostu przywiązać do jakiegoś drzewa i zostawić na pastwę dzikich zwierząt lub Lisa. Obojętnie, które z nich znalazłoby ją pierwsze, finał byłby takisam.

Rozdział 4. Czarcie Topielisko

Ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Wszystkie rzeczy i zapasy zostały w obozie. Ona miała na sobie jedynie męską koszulę i była boso. Nie mieli monet i znajdowali się w samym środku puszczy. Żywia zatęskniła do poranków w Wisielcu. Burczało jej w brzuchu i czuła suchość w gardle. Bez żadnych wyjaśnień Miłosz kazał jej wsiąść na konia. Chwycił uzdę i prowadził ich dalej napołudnie.

– Dokąd jedziemy? – Odważyła się przerwaćmilczenie.

– Do jedynej osoby, która może pomóc – odburknął.

– Słuchaj, przepraszam. Naprawdę mi przykro, nie myślałam, że tak szybko mnie odnajdzie – starała się wytłumaczyć, choć doskonale wiedziała, jak niepoważnie brzmiały jejsłowa.

– Czego od ciebie chce? – spytał, nie odwracającsię.

– Mojej głowy – mruknęła.

Nie sądziła, że Lis tak bardzo uweźmie się, aby ją schwytać.

Przecież nikomu nie powiedziała, że życie jakiegoś Wojciecha jest w niebezpieczeństwie. Niby komu miałaby to zdradzić, jeśli nawet nie wiedziała, o kogo konkretnie chodzi? Mało to mężczyzn o takim imieniu błąka się po świecie? Zresztą, kto by jej uwierzył? Po co bogini kazała jej wyjść tamtej nocy z karczmy i być świadkiem wydarzeń, które sprowadziły na nią zgubę? To, że swój dar jej zawdzięczała, nie ulegało wątpliwości. Tak jak i jej matka wcześniej, ona również modliła się do Mokoszy, bogini przeznaczenia, która prowadziła ją przez życie. Dlatego tak bardzo niezrozumiałe wydawało jej się to, że wyższe siły wplątały ją wniebezpieczeństwo.

– Dokąd mnie zabierasz? – ponowiła pytanie z nadzieją, że jego złość choć odrobinę sięskurczyła.

– Znam tylko jedno miejsce, w którym będziesz bezpieczna. Módl się, aby on zgodził się ciebieprzyjąć.

Żywię przeszły dreszcze, bo wcale nie brzmiało tozachęcająco.

– Jakion?

– Kat.

Na dźwięk tych słów całe jej ciało sięspięło.

Kaci znani byli z okrucieństwa. Nikt o zdrowych zmysłach nie zbliżał się do osób parających się tym plugawym zajęciem. Żywia pamiętała małodobrego z Olszanek. Mieszkał na uboczu, a w grodzie pokazywał się tylko, aby wykonać egzekucję, obciąć zgniłą kończynę i pogrzebać samobójcę. Nie było tajemnicą, że sprzedawał też aptekarzowi fragmenty ciał skazańców potrzebne do tworzenia leczniczych specyfików. Z pewnością ostatnim miejscem, do którego chciała trafić, byłakatownia.

– Nie rób takiej miny. Duszan może wydawać się szorstki w obyciu, ale to dobry chłop. Nic ci przy nim nie grozi. – Miłosz od razu domyślił się, w którą stronę popłynęły jej myśli. – Powinien też coś poradzić napiętno.

– Nie lepiej byłoby odnaleźć jakąświedźmę?

– Nie ufamżadnej.

– A jeśli ja przypadkiem wiem, gdzie mieszka jedna godna zaufania? I to wcale nie jest takdaleko?

– To jesteś głupia. Każda czarownica bez mrugnięcia okiem przerobi cię na mazidła i inneobrzydlistwa.

– Rzepicha pomoże. Jestem tego pewna – nieustępowała.

– Chodzi ci o tę staruchę pokrytą brodawkami, co mieszka w lesie nieopodalKrotoszyna?

– Właśnie o nią. – Zmrużyła nieufnieoczy.

– To przykro mi to mówić, ale stara wyzionęła ducha w zeszłymtygodniu.

– Jesteś pewny? – Kiełkująca w niej nadzieja właśniezgasła.

– Byłyście blisko? – zapytał zprzekąsem.

Rzepicha była najsłynniejszą wiedźmą w tamtych stronach, sporo zarabiającą na swych usługach. Nieraz odwiedzał ją w rozpadającej się chacie, aby wymienić rzadkie zioła i inne paskudztwa na miedziaki oraz leczniczespecyfiki.

– Jeśli nie masz innych tak oryginalnych znajomków, to został nam kat. – Zakończyłdyskusję.

Nie było tajemnicą, że mistrz sprawiedliwości znał się na leczeniu. W końcu mógł przeprowadzać sekcje zwłok, dzięki czemu ludzkie ciało nie stanowiło dla niego tajemnic. Może potrafiłby zatem zdjąć z niej ten przeklęty znak? Oczywiście lepsza byłaby wiedźma, ale skoro akurat postanowiła udać się do Nawii, raczej nie pomoże. Uwierzyła w jegoopowieść.

Miłosz wskoczył na Kasztanka, mocno objął Żywię i zmusił wierzchowca do przejścia w galop. Od Duszana dzieliły ich jakieś dwie staje. Miał nadzieję, że nie spotkają ich już żadneniespodzianki.

Dziewczyna była dla niego zagadką. Zżerała go ciekawość, co takiego mogła uczynić, aby opłacało się fatygować Lisa. Domyślał się, że musiała narazić się komuś potężnemu, kogo stać było na usługi tropiciela. W kraju nie było wielu tak majętnych osób. Nie wyglądała na zabójczynię, nad którą wisiałby wyrok śmierci. Chociaż w ciągu swojego dwudziestojednoletniego życia nauczył się, że pozory często myliły. Czyżby to dlatego tak gwałtownie zareagowała na wzmiankę o kacie? Pilnowała swoich tajemnic i starała się jak najmniej mu zdradzić. Nie dziwił się jej. Był tym, który ją porwał. Pomijając już ten drobny szczegół, sam sobie też by nie ufał na jejmiejscu.

Gdy dotarli na mokradła, słońce chyliło się ku zachodowi. Zerwał się przyjemny letni wietrzyk, który rozpędził duchotę dnia. Drzewa się przerzedziły, a teren stał się podmokły. Ciszę co jakiś czas przerywał krzyk cyranki, która wyruszyła na poszukiwanie pożywienia. Przed nimi rozpościerało się Czarcie Topielisko, miejsce, w którym jego starszy brat postanowił się zaszyć. Miłosz nieczęsto się tu zapuszczał. Tak naprawdę zdarzyło mu się odwiedzić Duszana wcześniej tylko dwa razy. Kopyta wierzchowca coraz głębiej zapadały się w grzęskim bajorze. Mężczyzna zsiadł i pomógł dziewczynie. Gdy jej gołe stopy zanurzyły się w chłodnej wodzie, zadygotała.

– Niebawem będziemy na miejscu – powiedział tylko i poprowadził ich wąską ścieżką biegnącą pomiędzyszuwarami.

Już z daleka usłyszeli odgłos rąbanego drewna. Oznaczało to, że na ich szczęście kat był w domu. Skierowali się w stronę, skąd dobiegał hałas, a po chwili ich oczom ukazał się postawny mężczyzna przepoławiający siekierą polana. Obrzucił wędrowców niechętnym spojrzeniem i wrócił do pracy. Sięgający powyżej kolan szary psiak podbiegł do nich, wesoło merdając ogonem, nie zwracając uwagi na chłodne przywitanie, którym uraczył ich gospodarz. Żywia natychmiast ukucnęła i zaczęła głaskać zwierzę, które teraz zapalczywie lizało ją potwarzy.

– Dzień dobry, bracie! – Miłosz zwrócił się dokata.

Jeżeli nawet zaskoczyło ją to, że byli rodziną, nie dała nic po sobiepoznać.

– Czego chcesz? – odburknął tamten i otarł ręką pot z czoła, rozumiejąc, że ignorowanie intruzów nie sprawi, żeznikną.

– Mnie też miło jest ciebie widzieć – dodał młodszy z mężczyzn. – Potrzebuję twojej pomocy, a w zasadzie to ona jej potrzebuje. – Wskazał na uśmiechniętą dziewczynę, drapiącą psiaka zauchem.

– Nic mnie to nie obchodzi. Możecie wracać, skądprzyszliście.

– Tropiciel oznaczył ją piętnem. Musisz jej pomóc – nie poddawałsię.

Stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Byli tak różni jak tylko było to możliwe. Szczupły Miłosz sięgał Duszanowi zaledwie do ramion. Kat był postawny, miał szerokie ramiona, paskudną bliznę przecinającą prawy policzek i krótką jasną brodę. Tak naprawdę to, że byli spokrewnieni, zdradzały tylko tak samo lodowato błękitne oczy oraz włosy mieniące się w promieniach słońca namiedziano.

– Zabieraj ją stąd. – Olbrzym nie był zachwycony pomysłem, aby przygarnąćdziewczynę.

– Duszan, ona nie ma dokąd pójść – starał się goprzekonać.

– Obchodzi mnie to tyle, ile zeszłoroczny śnieg. Nie chcę jej tu. – Odwrócił się i skierował w stronę niewielkiejchaty.

Zagwizdał na psa, ale czworonóg nie miał zamiaru odstępować głaszczącej go dziewczyny, co tylko jeszcze bardziej gorozzłościło.

– Jeśli ją odeślesz, zginie. Nie masz już dość krwi na rękach? – Miłosz wiedział, jak gopodejść.

Kat z furią dopadł do młodszego brata. Chwycił go za poły koszuli i uniósł na wysokośćłokcia.

– Nie idź tą drogą – warknąłostrzegawczo.

– Jesteś jedyną osobą, która potrafi stłumić moc piętna. Bez twojej pomocy Lis ją dopadnie w niecałą dobę. – Nie wyrywałsię.

Duszan postawił go i obrzucił przestraszoną jasnowłosą spojrzeniem, które zdradzało całą niechęć, jaką do niejczuł.

– Najłatwiej jest odrąbać dłoń – powiedziałspokojnie.

Na te słowa Żywia znieruchomiała. Niezadowolona z zaprzestanej pieszczoty psina zaczęła potrącać ją zimnymnosem.

– Nie strasz jej. Jest też inny sposób i dobrze wiem, że go znasz – nieustępował.

– To nie rozwiąże sprawy, tylko odsunie w czasie to, co nieuniknione. Zresztą nie wiem, czy mam wszystkie potrzebneskładniki.

– Ty zawsze masz wszystko, copotrzebne.

– Pojawiasz się tu z jakąś dziewką i oczekujesz, że przygarnę ją tak samo jak mojego kundla? – fuknął.

– Nie masz serca z kamienia, mimo że chcesz, aby wszyscy tak myśleli. Żywio, podejdź tu – zwrócił się dokarczmarki.

Niepewnie spełniła tę prośbę, a psiak ruszył zanią.

– To jest Duszan, mój brat. Poradzi coś na to piętno. Postaram się zdobyć dla ciebie jakieś ubrania. Wrócę nazajutrz. – Pomachał jej na do widzenia i tak po prostuodjechał.

Żywia patrzyła za oddalającym się Miłoszem, nie wiedząc, co ma zrobić. Obecność potężnego mężczyzny ją peszyła. Zmrużyła oczy i lustrowała go od stóp do głów. Miał duże zniszczone dłonie, rozpiętą koszulę odsłaniającą owłosiony tors i spodnie całe utaplane w błocie. Zauważył, że bezwstydnie się w niego wgapiała, a jego oblicze jeszcze bardziej spochmurniało. Przeczesał dłuższe i sterczące na wszystkie strony włosy. Po chwili ruszył w jej stronę tak nagle, że się przestraszyła. W mało delikatny sposób złapał ją za prawą dłoń i przyjrzał się piętnu. Przez chwilę mruczał pod nosem niezrozumiałe słowa. W końcu ją puścił, chwycił kilka polan i znikł w chacie. Psiak podreptał za nim. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Nie wiedziała, czy oczekiwał tego, żeby za nim poszła. Nie miała zamiaru bardziej go denerwować. Stała zatem przed wiekową chatą i wpatrywała się w otwartedrzwi.

– Masz zamiar tam sterczeć przez całą noc? – dobiegło do niej zwnętrza.

Niepewnie weszła do środka. Nie było tam dużo miejsca. Chata składała się z trzech pomieszczeń. Wchodziło się do niewielkiej sieni, w której pod ścianą wisiała grzęda z suszącymi się ubraniami. Następnie przechodziło się do największej izby z paleniskiem i ławami. Żywia domyślała się, że dalej byłalkierz.

– Dlaczego masz na sobie męską koszulę? – spytał.

Spłoniła się. Był to zdecydowanie nieodpowiedni strój, który odsłaniał o wiele za dużo. Jak miała mu wszystko wyjaśnić? Zapewne już wziął ją za ladacznicę z jakiegośzamtuza.

– Jestem w drodze od kilku dni. Wyprałam suknię, a Miłosz był tak uprzejmy, że pożyczył mi swoje odzienie, abym nie spała w mokrym. Moja…

– Zostań tu. – Nie dał jejdokończyć.

Domyślała się, jak zinterpretował jej słowa. Z pewnością myślał, że jest kochanką jego brata, która wpadła w tarapaty. Z jakiegoś powodu bardzo nie chciała, aby miał o niej takie zdanie. Tak samo, jak starała się wyjaśnić Miłoszowi, że nie ukradłakonia.

– Nie dzielę łoża z twoimbratem.

– Nie obchodzi mnie to – burknął.

– A powinno. – Jej głos zabrzmiał ostrzej, niżzamierzała.

Wyszedł, zostawiając ją skołowaną. Nie podobało jej się tu i wcale nie marzyła o pozostaniu w tej chacie z gburem, który również jej nie chciał. Przeklęci bogowie, którzy wpędzili ją w kolejnekłopoty.

Duszan wrócił po kwadransie z naręczem różnych roślin. Usadowił się na ławie i zaczął je obierać, kroić i miażdżyć. Następnie wszystko wrzucił do drewnianej misy, dolał wody i wymieszał. Odstawił papkę, a po izbie rozniósł się aromatziół.

– Co wiesz o piętnie tropicieli? – szorstki głos przeciął ciszę niczymbłyskawica.

– Niewiele. Tylko, że dzięki niemu mogą śledzić sweofiary.

– To ich konszachty z Nyją sprawiły, że mogą rzucać uroki. Każdy z tropicieli ma swój znak. Lis, który ciebie ściga, wybrał triskelion. Aby stłumić tak silne zaklęcie, należy wypalićpiętno.

Była pewna, że się przesłyszała. Co to znaczy wypalić? Czy on naprawdę topowiedział?

– Nie powiem, że to nie będzie bolało, bo będzie i to cholernie. Nie jestem też w stanie przewidzieć, ile będzie działało, ale na jakiś czas więź zostanie zakłócona. Masz wybór. Zawsze mogę odrąbaćdłoń.