9,99 zł
Milioner z Neapolu Salvio De Gennaro przyjeżdża do Kornwalii, by kupić zabytkową nieruchomość. Podczas wizyty w domu właścicieli rezydencji poznaje pracującą tam Molly Miller. Piękna Angielka urzeka go swoją naturalnością i szczerością. Spędzają razem niezapomnianą noc. Po pewnym czasie, tuż przed Bożym Narodzeniem, Molly traci posadę. Postanawia skorzystać z oferty, jaką Salvio złożył jej przed wyjazdem, i zatrudnia się w jego willi w Neapolu, przy organizacji świątecznego przyjęcia. Molly bardzo chce zobaczyć Salvia, nie tylko dlatego, że za nim tęskni, ale też ma mu coś ważnego do powiedzenia…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 147
Sharon Kendrick
Święta w Neapolu
Tłumaczenie: Zbigniew Mach
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020
Tytuł oryginału: The Italian’s Christmas Housekeeper
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2018 by Sharon Kendrick
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-5508-0
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Biegnąc wokół niewielkiego cypla, Salvio De Gennaro spoglądał na widoczne w dali w oknach ogromnej wiekowej rezydencji światełka świec. Przypominały mu o świętach Bożego Narodzenia. Nie chciał o nich myśleć – nie na sześć tygodni przed ich nadejściem. Ale tu, w Anglii, sklepy już były pełne świątecznych zabawek i prezentów, których nikt o zdrowych zmysłach nie kupiłby dla siebie. Zwykły świąteczny blichtr.
Ciemne fale Atlantyku z hukiem rozbijały się o nadbrzeżne skały. Mocniej zacisnął suta. Święta – zdecydowanie najmniej przyjemna pora roku.
Zwolnił bieg. Powoli zapadał zmierzch, który otaczał wszystko gęstą zasłoną mgły. Wzmagał się deszcz. Czuł na ciele coraz cięższe krople. Nie zwracał na nie uwagi, chociaż jego nagie nogi już pokrywało błoto, a mięśnie były rozgrzane od wysiłku.
Nie uprawiał zwykłego joggingu. Biegał. Bo musiał. Bo tak go nauczono. Twarde i wyczerpujące ćwiczenia fizyczne stanowiły nieodłączną część jego dnia bez względu na to, w jakim regionie świata przebywał. Dyscyplinę miał we krwi. Stanowiła taką samą część jego samego, jak oddychanie. Nie zauważał nawet, że mokry podkoszulek mocno przylega mu do ciała, a krótkie spodenki mocno oblepiają twarde jak skała uda.
Myślał o zbliżającym się wieczorze i o tym, co go tu sprowadziło. Chciał kupić od pochodzącego z arystokratycznej rodziny właściciela wspaniałą nieruchomość ziemską i sądził, że podczas zwykłego nieformalnego spotkania szybciej dobije targu. Zaproszenie na kolację i nocleg nadeszło całkiem niespodziewanie, ale asystentka ostrzegła go, że gospodarz bywa nieobliczalny.
Uśmiechnął się cierpko. Może powinien czuć wdzięczność, że lord Philip Avery zaprosił go do swojej wspaniałej rezydencji w Kornwalii, skąd roztaczał się niezwykły widok na wzburzony o tej porze roku ocean. Jednak wdzięczność, mimo ogromnego majątku i luksusów, na jakie mu pozwalał, nie przychodziła Silviowi łatwo. Chętnie wymigałby się od wieczornej kolacji z gospodarzem i jego żoną Sarah, która od czasu, gdy przyjechał, popatrywała nań pożądliwym wzrokiem. Jak na dłoni dostrzegał w nim głód seksualnej drapieżczyni. Wiedział, że kobiety często patrzą na niego w ten sposób. Czasami nawet go to nużyło. Stawało się uciążliwe. Podrywająca cię zamężna kobieta bywa zadziwiająco nieatrakcyjna, pomyślał.
Zbliżając się do rezydencji, zachłannie wciągał rześkie morskie powietrze i zapisywał w myślach, by poprosić asystentkę o dodanie nazwisk tej pary do listy gości dorocznego przyjęcia bożonarodzeniowego w jego rezydencji ziemskiej w Cotswolds. Westchnął głęboko. Angielska śmietanka towarzysko-biznesowa biła się o te zaproszenia. Chętnie by zrezygnował z balu, ale był człowiekiem uczciwym i nie zapominał, jak wiele zawdzięcza ludzkiej gościnności. Poza tym – jak się wymigać od świąt?
Nie ma wyjścia. Nauczył się tolerować te coroczne uroczystości, a niechęć umiejętnie skrywać za pokazem niezwykłej hojności. Kupował drogie prezenty rodzinie oraz pracownikom i pompował dodatkowe pieniądze na fundację charytatywną powiązaną z jego ogromnym imperium obrotu nieruchomościami. Same święta spędzał w rodzinnym Neapolu z rodziną, bo tak bez względu na wiek i majątek postępuje każdy prawdziwy neapolitańczyk. Wracał do miasta, którego poza tym okresem unikał jak ognia, bo właśnie tutaj rozpadły się w pył jego marzenia. Kto lubi wracać myślami do porażek? Dla niego dom na zawsze pozostał miejscem, które brutalnie przerwało jego karierę. Człowiek, który jak feniks powstał z popiołów tamtych lat, był teraz kimś zupełnie innym. Mężczyzną o sercu wypranym z emocji, który – na szczęście! – nie pozostawał już na łasce i niełasce własnych uczuć.
Te powędrowały do kosza.
Ostatni odcinek przebiegł sprintem. Może po to, by uwolnić się od obrazu matki, która jak co roku będzie mu suszyć głowę pretensjami, dlaczego nie przywiózł ze sobą narzeczonej i kiedy w końcu weźmie ślub. O dzieciach nie wspominając. Będzie musiał znieść jej smutnawy wyraz oczu. Może lepiej wyznać jej prawdę, że nie ma najmniejszego zamiaru się żenić. Nigdy! Po co ma żyć złudzeniami?
Zwolnił kroku tuż przed wejściem do okazałej rezydencji. Udało mu się wykręcić ze wspólnego wypadu z gospodarzami na amatorskie przestawienie bajki o Kopciuszku w pobliskim miasteczku. Siedzieć obok napalonej na niego lady Avery? Za nic w świecie! Cieszył się na chwilę relaksu podczas nieobecności właścicieli. Usiądzie ze szklanką wody w ręku, posłucha odgłosu fal za oknem i pomyśli, jak zagospodarować kupione niedawno rozległe połacie ziemi w amerykańskim Nowym Meksyku.
Zatopiła zęby w wielki kawałek czekoladowego tortu i westchnęła z radości. Nic nie smakuje jak, zasłużona po dniu ciężkiej pracy, rozpuszczająca się w ustach słodycz. Molly konała z głodu. Od samego rana nie jadła nic oprócz zwykłych płatków z mlekiem. Była głodna jak wilk. Cały ranek pracowała jak szalona, sprzątając rezydencję bardziej gorliwie niż zwykle. Lady Avery dosłownie suszyła jej głowę, przypominając, kim jest wieczorny gość.
– To Włoch, a wiesz, jakiego oni mają kręćka na punkcie czystości!
W rzeczywistości nie miała pojęcia. Bardziej martwiło ją ciągłe wtrącanie się pani domu do wszystkiego. Że nie wyczyściła kryształowego żyrandola czy nie starła kurzu z antycznych mebli. Z kolei kwiaty w wazonach, choć ścięte w ogrodzie z samego rana, teraz okazywały się już nieświeże. Poza tym cały ranek piekła ciasta i kruche ciasteczka tak, że cała rezydencja pachniała domowymi wypiekami i świątecznym zapachem.
Państwo Avery rzadko bywali w swojej okazałej kornwalijskiej posiadłości, dlatego uznawała swoją pracę stałej gospodyni domowej i pokojówki za idealną opcję. Mogła spokojnie żyć za niewielkie pieniądze, a lwią część pensji przeznaczać na spłatę długu brata i rosnących lawinowo odsetek. Dlatego właśnie znosiła pracę w tym odosobnionym zakątku gdzie diabeł mówi dobranoc oraz wymagający i humorzasty charakter pani domu.
Jednak zima czyniła jej samotność jeszcze dotkliwszą. Zabawne, jak zbliżanie się świąt przypomina nam o rzeczach, których nie mamy i za którymi tęsknimy. Naprawdę tęskniła za bratem, próbując nie martwić się tym, co robi w Australii, ale gdzieś w głębi duszy wiedziała, że musi się uwolnić od tego ciężaru. Dla dobra ich obojga. Robertowi zapewne powodzi się dobrze, jak nigdy dotąd – może najwyższy czas zająć się sobą.
Ugryzła kolejny kawałek tortu. Państwo Avery zawsze zapraszali niezwykłych gości. Miała okazję się im przyglądać. Politycy z pierwszych stron gazet, którzy współpracowali z lordem w parlamencie. Znający na pamięć Szekspira słynni aktorzy z londyńskich teatrów. Ludzie wielkiego biznesu, a czasem nawet członkowie rodziny królewskiej, których ochroniarze po cichu wpadali do kuchni na filiżankę herbaty.
Nigdy jednak nie słyszała, żeby lady Avery robiła taki rwetes, jak w przypadku zbliżającego się przyjazdu Salvia De Gennaro – rezydującego głównie w Londynie jednego z najbogatszych biznesmenów w dziedzinie nieruchomości. Już wcześniej wezwała ją do swojego gabinetu, którego ściany zdobiły jej portrety z czasów młodości, gdy jej twarz nie zdradzała jeszcze śladów niezliczonych operacji plastycznych. Tym razem patrzyła na Molly nienaturalnie przychylnym wzrokiem. Tylko gorączkowy błysk w jej oku zdradzał, jak bardzo ekscytuje ją zbliżająca się wizyta włoskiego potentata.
– Wszystko gotowe na przyjazd gościa? – Słowa ściekały z jej ust jak lodowate kropelki kryształu.
– Tak, lady Avery – odpowiedziała.
– Pamiętaj, by spryskać pościel zapachem lawendy. Sprawdź, czy wyszyto jego monogramy. A może… Lepiej pojedź do miasta i kup nową kołdrę.
– Teraz?
– Tak, teraz. Nie chcemy, żeby pan De Gennarro skarżył się na zimno. – Palcem z lakierowanym paznokciem stuknęła stanowczym gestem w blat biurka.
Właśnie z powodu tego zakupu Molly nie było w domu, gdy eleganckim sportowym wozem podjechał tak wyczekiwany gość. Wróciła z miasteczka i poszła do jego pustego pokoju, by zmienić kołdrę. Zwróciła tylko uwagę na drogi kaszmirowy sweter wiszący na krześle. Wzięła go do ręki. Był niezwykle miękki w dotyku i pachniał… No właśnie, czym? Nie mogła określić tego zapachu, ale nie mogła się go pozbyć.
Wróciła do kuchni.
Miała zamiar skończyć pałaszowanie kawałka tortu, gdy drzwi otworzyły się trzaskiem. Do środka wpadło chłodne powietrze. W drzwiach stał wysoki mężczyzna. Nie wyobrażała sobie bardziej idealnej męskiej sylwetki.
Serce mocniej zabiło jej w piersi.
Brała kolejny kęs do ust, gdy nagle poczuła, że tort przestał jej smakować.
Mężczyzna stał spokojnie, cały mokry, z nogami oblepionymi kawałeczkami błota. Podkoszulek i krótkie spodenki na tę zimową pogodę, pomyślała. Nawet wełniana bluza owinięta wokół jego wąskich bioder nie chroniła przed zimnem. Nieznajomy miał oliwkową karnację i ciało… Z całych sił starała się nie kręcić głową z niedowierzania, bo cała jego sylwetka emanowała jakąś niezwykłą zmysłowością… A ona z pewnością nie była kobietą lubiącą spędzać większość czasu na uważnym przyglądaniu się ciałom mężczyzn.
W istocie żadne nigdy nie obudziło w niej większego zainteresowania.
Aż dotąd!
Wstydliwie odsunęła talerzyk z resztką tortu. Pragnienie słodyczy zawsze stanowiło zmorę jej życia. Próbowała je lekceważyć, ale wracało ze zdwojoną siłą. Teraz jednak zupełnie zapomniała o torcie, bo nigdy nie widziała takiego mężczyzny. Umięśniony i szeroki tors. Mokry podkoszulek tylko podkreślał każdy jego mięsień, jak gdyby ktoś odmalował go pędzlem. Wąskie biodra i idealnie wyrzeźbione uda, na których błyszczały krople deszczu. Spojrzała na jego twarz. Pełne i zmysłowe wargi. I czarne oczy, które patrzyły na nią z czymś, czego z początku nie mogła określić. Lekceważenie? Pogarda? Tak. Mężczyźnie, który nie miał na sobie grama zbędnego tłuszczu, nie mogła się podobać nadmiernie krągła kobieta, której ciało lekko wylewało się z okropnego fartuszka i która właśnie zamierzała uraczyć się kolejną potężną dawką węglowodanów!
Zerwała się na równe nogi, ale miała poczucie, że stoi na ruchomych piaskach.
– Bardzo przepraszam… Ale nie… nie… oczekiwałam nikogo… – Ledwie zdołała wydobyć z siebie parę słów.
Przez jedną króciutką chwilę ich spojrzenia się spotkały.
– Z pewnością – odparł nieco zgryźliwym tonem, wskazując wzrokiem na talerzyk z tortem.
– Pan musi być…
Czarnym aniołem strąconym nagle do mojej kuchni, pomyślała.
– Panem De Gennaro – dodała szybko.
– Tak, proszę mi wybaczyć najście.
Uniósł czarne jak węgiel brwi i rozwiązał rękawy owiniętej wokół bioder bluzy. Jednym ruchem strzasnął krople deszczu z włosów.
– Chyba przeszkadzam w przekąsce – powiedział.
Przekąsce? Jego angielski był bezbłędny, choć mówił z silnym włoskim akcentem. Jednak dzięki temu tembr jego głosu zdawał się równie ekscytujący, jak wygląd. Chciała się usprawiedliwić, że je tylko… późny lunch, ale coś ją powstrzymało. Takiego mężczyzny nie obchodzi, co ma na „obronę” zwykła pokojówka, pomyślała. Bo jej krągłe ciało i tak zdradzało zupełnie inną historię. Kto uwierzy, że nie lubi słodyczy? Wygładzając fartuszek wzdłuż bioder, próbowała przybrać wyraz twarzy prawdziwej profesjonalistki. Wpatrywał się w nią uważnym wzrokiem, co sprawiało, że czuła, jak pulsuje każda cząsteczka jej ciała. Ale co dziwne – mimo zażenowania było to uczucie przyjemne.
– Mogę coś podać, panie De Gennero? Lord i lady są w miasteczku na przedstawieniu. Wrócą później.
– Wiem. Może wodę – odparł – I kawę. Czarną, bez cukru – dodał.
Jasne! Ktoś taki nie używa cukru. Wyglądał, jakby w życiu nie jadł niczego słodkiego.
– Zaraz przyrządzę i przyniosę do pokoju.
– Nie trzeba. Zaczekam tutaj – odparł.
Wciąż patrzył na nią, jakby czytał w jej myślach. Po chwili przeszedł w stronę okna. Zauważyła, że prawie niewidocznie utyka na prawą nogę. Dziwne, pomyślała. Złapał kontuzję podczas biegu? Zaproponować mu opatrunek? Nie. Ktoś, kto emanuje taką pewnością siebie, sam by poprosił, gdyby był potrzebny.
Niesforny kosmyk włosów opadał jej w nieładzie na twarz. Żałowała, że nie miała czasu, żeby się uczesać. Lub nie wpadła na pomysł, by udać, że czyta jakąś interesującą powieść, zamiast wcinać tort i jeszcze bardziej podkreślać tym swoje krągłości. Nigdy w życiu nie czuła się zgrabna i nie akceptowała swojego ciała.
– Postaram się jak najszybciej. – Wstała i otworzyła jedną z szafek.
Wyjęła czystą szklankę i butelkę wody mineralnej.
– Nigdzie się nie śpieszę – odpowiedział leniwym głosem.
Mówił prawdę. Postanowił więc nieco przeciągnąć zabawną sytuację, choć nie był pewien, dlaczego tak postępuje. Może dlatego, że niezbyt często spotykał tego rodzaju kobiety. Przynajmniej od czasu, gdy dorósł i zostawił za sobą małe boczne uliczki Neapolu z wysiadującymi przed drzwiami domów kobietami o rubensowskich kształtach, które jak boginie płodności oczekiwały na powrót zmęczonych pracą mężczyzn. Kobietami, które czerwieniły się jak ta, gdy widziały, że się im przyglądasz.
Czekał, że może go rozpozna, jeśli wie, kim jest lub raczej – był. Przywykł, że ludzie go rozpoznawali. Czasem czynili to z zazdrością lub udawaną ignorancją. Ale w jej twarzy nie dostrzegał najmniejszego śladu zdradzającego, że wie, z kim rozmawia. Była znacznie młodsza i pochodziła z innego kraju. Skąd miałaby wiedzieć, że w rodzinnych Włoszech był kiedyś gwiazdą? Że wszyscy chłopcy z biednych przedmieść włoskich miast chcieli być tacy jak on?
Jej ponętnie krągła sylwetka przypominała mu zgrabne butelki wina Verdicchio, które jako mały brzdąc widywał poustawiane na półkach w barach. Było to, jeszcze zanim odkryli go klubowi skauci, co zakończyło jego beztroskie dzieciństwo.
Obróciła się i nachyliła w stronę ekspresu do kawy. Przez chwilę przed jego oczyma błysnął górny kawałeczek jej piersi. Poczuł ulgę, gdy wyprostowała się i sięgnęła po filiżankę, bo – ku swojemu zdziwieniu – zaczynał odczuwać podniecenie. Jak uczniak, pomyślał. Wyobrażał sobie, że rozpuszcza na plecy lśniące miedziane włosy. Nagle spojrzała na niego swoimi szarawozielonymi oczyma, które przypomniały mu oczy pewnej figurki Matki Boskiej. Jako dziecko podziwiał ją w jednym z neapolitańskich kościołów. Kiedyś mieścił się w nim sierociniec.
Ich spojrzenia się zderzyły. Poczuł coś, czego nie potrafił określić. Jakby powietrze przeszyło coś nienazwanego. Pożądanie? Coś więcej – lubieżna żądza? Tak – to drugie. Bo co innego? Tyle że silniejsza niż zwykle, bo zupełnie niespodziewana.
W jej spokojnych oczach nie dostrzegł jednak żadnej odpowiedzi na jego żądzę. Poczuł się nieswojo, bo przywykł, że kobiety patrzą na niego z pożądaniem. Jest ostrożna, pomyślał z lekkim rozbawieniem. Jakby czyniła mu bezsłowny wyrzut za typową dla macho ocenę jej ciała. W pełni na to zasłużył. Ale czy nie przyglądał się jej krągłościom jak uczniak ze szkoły dla chłopców, który po raz pierwszy widzi piękną kobietę?
– Jesteś kucharką? – Spróbował tym bezpiecznym, a nawet banalnym pytaniem zrehabilitować się przed sobą.
– Gosposią, ale robię po trochu wszystkiego. – Podała mu kawę. – Będzie pan jeszcze czegoś potrzebował, panie De Gennaro?
– Salvio – uśmiechnął się. – A ty jak masz na imię?
Nie kryła zaskoczenia. Zapewne niezbyt często pytano ją o imię.
– Molly. Molly Miller.
Rozmowę przerwał silny snop światła, który wdarł się przez okno do kuchni. Zauważył, że drgnęła i natychmiast wyprostowała dłońmi fartuch.
– Przyjechali państwo Avery. Lepiej, żeby pan już poszedł… – W jej głosie usłyszał ton ponaglenia. – Lady Avery nie lubi, gdy goście zaglądają do kuchni.
Chciał powiedzieć, że ma nosie, co lubi właścicielka, ale w oczach Molly dostrzegł przerażenie.
– Dziękuję za kawę. – Wziął filiżankę i wyszedł.
Jednak wchodząc do pokoju, wciąż odczuwał irytację, że pożądanie nie opuszcza go ani na chwilę. Nie mógł wyrzucić z głowy sylwetki gosposi.
Przedtem marzył o gorącym prysznicu. Teraz wziął lodowaty. Jakby chciał się ukarać za własne pragnienie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej