Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Syn cieni to drugi tom cyklu Siedmiorzecze, bestsellerowej serii autorstwa Juliet Marillier. Siedmiorzecze zawiera w sobie mieszankę historii i fantastyki, mitu i magii, legendy i miłości. Podobnie jak „Mgły Avalonu” autorstwa Marion Zimmer Bradley oraz „Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego” Jean M. Auel, jest to pierwszorzędne historyczne fantasy, przyciągające niezwykłą emocjonalnością i epickim rozmachem.
Syn cieni to dalszy ciąg historii pięknej Sorchy, odważnej młodej kobiety, która rzuciła na szalę swój los, by wyzwolić rodzinę spod wpływu przewrotnej klątwy, a jej miłość położyła kres pielęgnowanej od pokoleń nienawiści i połączyła dwie krainy.
Dzięki poświęceniu Sorchy jej rodzeństwo wróciło do Siedmiorzecza, a ona sama w końcu zaznała szczęścia. Jednak nie wszyscy bracia zdołali w pełni wyrwać się spod władzy zaklęcia, które zmieniło ich w łabędzie, a ci, którym się to udało, nie są już tacy sami.
Nadszedł czas, by córka Sorchy, Liadan, wypełniła swoją rolę w zadaniu, jakim przeznaczenie obarczyło klan z Siedmiorzecza. Ukochana, posłuszna córka wyrusza na wyprawę, która otworzy jej oczy na cuda świata wokół niej… i pokaże, jak wielką ceną okupiony jest pokój, który znała przez całe swoje życie.
Liadan będzie potrzebowała niezwykłej odwagi, by pomóc uratować rodzinę, bo pradawne siły, mroczniejsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, zbierają się, by zniszczyć spokój jej rodu oraz leśnego świata. Będzie też potrzebowała siły, by chronić tych, których kocha najmocniej, gdyż jej poszukiwania prawdziwej miłości mogą zniszczyć ich wszystkich… albo ocalić.
Zastanawiałeś się kiedyś, jaki jest dalszy ciąg twojej ulubionej baśni? Juliet Marillier udziela odpowiedzi w pięknym stylu… Poetyckość jej opowieści jest starannie zrównoważona mocnymi kreacjami bohaterów i czymś więcej niż ukłonem w stronę irlandzkiej mitologii.
Romantic Times
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 911
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pełne wdzięczności podziękowania otrzymuje mój kolega, bard Paul Kelly, który służył mi bezcenną pomocą w kwestiach irlandzkiej pisowni i wymowy. Ten projekt wiele zawdzięcza nieustannej wierze i wsparciu Cate Paterson z wydawnictwa Pan Macmillan oraz wyrozumiałości i profesjonalizmowi mojej redaktorki Anny McFarlane. Jestem im obu naprawdę wdzięczna.
Moja matka znała wszystkie historie, jakie kiedykolwiek opowiedziano przy paleniskach Erin, i jeszcze trochę. Ludzie stawali w ciszy wokół kominka, by wysłuchać jej gawędy po długim dniu pracy, i zachwycali się jaskrawymi gobelinami, które splatała za pomocą słów. Opowiadała o rozlicznych przygodach bohatera Cú Chulainna, a także o Fionnie mac Cumhaillu, wielkim, a przy tym niebywale sprytnym wojowniku. W niektórych domostwach takie historie były zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn. Ale nie w naszym, gdyż matka rzucała słowami czar obejmujący wszystkich. Snuła opowieści, które rozbawiały domowników do łez, oraz takie, przy których cichli potężni mężowie. Istniała tylko jedna historia, której nigdy nie opowiadała – jej własna. Moja matka była dziewczyną, która wyzwoliła swych braci spod klątwy czarownicy, choć niemalże przypłaciła to życiem. Dziewczyną, której sześciu braci spędziło trzy długie lata pod postacią dzikich zwierząt i zdołało wrócić jedynie dzięki temu, iż cierpiała w milczeniu. Nie było potrzeby opowiadania i powtarzania tej historii, gdyż zdążyła się ona na dobre zakorzenić w umysłach ludzi. Poza tym w każdej wiosce znalazłby się człek lub dwóch, którzy przelotnie ujrzeli jednego z braci po ich powrocie, tego z połyskliwym łabędzim skrzydłem w miejscu lewej ręki. Nawet bez tego dowodu wszyscy wiedzieli, że historia była prawdziwa. Ludzie obserwowali moją matkę, gdy ich mijała, drobną postać z koszykiem maści i mikstur, po czym skłaniali głowy z głębokim szacunkiem w oczach.
Gdybym poprosiła ojca o jakąś opowieść, roześmiałby się, wzruszył ramionami i odrzekł, że słowa nie przychodzą mu łatwo, a poza tym zna tylko jedną historię, może dwie, i obiema się już z nami podzielił. Potem zerknąłby na matkę, a ona na niego, w ten ich szczególny sposób, który był jak mówienie bez słów, aż wreszcie ojciec skierowałby moją uwagę na coś innego. Nauczył mnie rzeźbić małym nożykiem, sadzić drzewa i walczyć. Mój wuj uważał to za dość ekscentryczne. Tego rodzaju zajęcia były jak najbardziej odpowiednie dla mojego brata Seana, ale niby kiedy Niamh i ja miałybyśmy potrzebować umiejętności w posługiwaniu się pięściami i stopami, kijem albo niewielkim sztyletem? Po cóż marnować czas w ten sposób, skoro istniało tak wiele innych rzeczy, których mogłybyśmy się uczyć?
– Żadna z moich córek nie wyjdzie poza obręb tych lasów bez ochrony – oznajmił kiedyś ojciec wujowi Liamowi. – Mężczyznom nie można ufać. Nie zrobię z mych dziewcząt wojowniczek, ale przynajmniej dam im środki, by potrafiły się bronić. Dziwi mnie, że musisz pytać o powód. Czyżbyś miał tak krótką pamięć?
Nie spytałam go, co miał na myśli. Wszyscy prędko odkryliśmy, że w takich chwilach niemądrze było wchodzić między ojca a Liama.
Uczyłam się szybko. Chodziłam z matką po wsiach, dowiadując się, jak zszywać rany, usztywniać złamane kończyny, leczyć krup i pokrzywkę. Dzięki obserwowaniu ojca zrozumiałam, jak stworzyć sowę, jelenia i jeża z kawałka porządnego dębu. Ćwiczyłam się w sekretach walki z Seanem, gdy dał się do tego namówić pochlebstwami, i opanowałam szeroki repertuar sztuczek, które działały nawet na większego i silniejszego przeciwnika. Często zdawało mi się, że wszyscy w Siedmiorzeczu byli postawniejsi ode mnie. Ojciec zrobił dla mnie laskę, która była idealnych rozmiarów, i podarował mi na własność swój mały sztylet. Sean dość mocno się wtedy zaperzył na dzień lub dwa, ale nigdy nie chował urazy zbyt długo. Poza tym był chłopcem i miał własną broń. Za to nigdy nie dało się poznać, co myśli moja siostra Niamh.
– Pamiętaj, kruszyno – przykazał mi poważnie ojciec – ten sztylet może zabić. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała go użyć w takim celu, ale jeśli tak się stanie, tnij czysto i odważnie. Tu, w Siedmiorzeczu, nie widziałaś wiele zła i liczę na to, że nigdy nie zostaniesz zmuszona do dźgnięcia człowieka w swojej obronie. Lecz pewnego dnia możesz potrzebować broni, więc musisz pilnować, by sztylet był ostry i lśniący, i ćwiczyć swe umiejętności, byś była gotowa, jeśli nadejdzie taki czas.
Wydawało mi się, że cień padł na jego twarz, a spojrzenie stało się nieobecne, tak jak mu się to czasem zdarzało. W milczeniu skinęłam głową i wsunęłam małą, śmiercionośną broń do pochwy.
Takich rzeczy nauczyłam się od ojca, zwanego przez ludzi Iubdanem, mimo że tak naprawdę nosił inne imię. Jeśli ktoś zna dawne historie, pojmuje żart, który mój ojciec zaakceptował z humorem. Iubdan z opowieści był bowiem karzełkiem, który rozpętał wojnę po tym, jak wpadł do miski owsianki, choć koniec końców powetował sobie swoje krzywdy. Mój ojciec był bardzo wysoki i potężnie zbudowany, a włosy miał koloru jesiennych liści w popołudniowym słońcu. Pochodził z Brytanii, choć ludziom wyleciało to z pamięci. Gdy otrzymał swe nowe imię, stał się częścią Siedmiorzecza, a ci, którzy nie używali owego przydomka, zwali go Wielkim.
Ja sama pragnęłabym być nieco wyższa, ale byłam drobną, chudą i ciemnowłosą dziewczyną z rodzaju tych, na które mężczyzna nie spojrzałby drugi raz. Nie dbałam o to. Miałam dość zajęć, by nie wybiegać myślami tak daleko w przyszłość. To za Niamh mężczyźni wodzili wzrokiem, gdyż była wysoka i miała szerokie ramiona po naszym ojcu, jaskrawe włosy spadały kaskadą na jej plecy, a ciało okrągliło się hojnie we wszystkich właściwych miejscach. Nieświadomie stąpała w sposób, który przyciągał męskie spojrzenia.
– Z tą będą kłopoty – mruczała nad garnkami i patelniami Janis, nasza kucharka.
Sama Niamh zawsze znajdowała w sobie wady.
– Nie dość, że jestem w połowie Brytką – rzekła raz ze złością – to czy muszę jeszcze wyglądać jak jedna z nich? Widzisz to? – Pociągnęła za swój gruby warkocz, a rudozłote kosmyki rozsypały się w lśniącą kurtynę. – Kto poznałby we mnie córkę Siedmiorzecza? Z taką czupryną mogłabym być Saksonką! Dlaczego nie mogłam się okazać drobniutka i wdzięczna jak matka?
Obserwowałam ją przez parę chwil, gdy zaczęła z zaciętością rozczesywać włosy szczotką niczym mieczem. Jak na kogoś równie niezadowolonego ze swego wyglądu, spędzała sporo czasu na wypróbowywaniu nowych fryzur, przebieraniu się w coraz to inne suknie i zmienianiu wstążek.
– Wstydzisz się, że jesteś córką Bryta? – zapytałam.
Spiorunowała mnie wzrokiem.
– Cała ty, Liadan. Zawsze mówisz prosto z mostu, czyż nie? Tobie się poszczęściło, jesteś jak mała kopia matki, jej tycia pomocnica. Nic dziwnego, że ojciec cię uwielbia. Tobie wszystko przychodzi łatwo.
Pozwoliłam, by jej słowa po mnie spłynęły. Czasami taka była, jak gdyby miała w sobie zbyt wiele uczuć, które musiały gdzieś znaleźć ujście. Same słowa nic nie znaczyły. Czekałam.
Niamh machała szczotką, jakby to było narzędzie do wymierzania kary.
– Sean też – rzekła, spoglądając gniewnie na swoje odbicie w lustrze z wypolerowanego brązu. – Słyszałaś, jak nazwał go ojciec? Powiedział, że jest synem, którego Liam nigdy się nie dorobił. Co o tym sądzisz? Sean tu pasuje; wie dokładnie, dokąd zmierza. Dziedzic Siedmiorzecza, ukochany syn nie jednego, a dwóch ojców, nawet z wyglądu. Podejmie wszystkie właściwe kroki: poślubi Aisling, co każdego uszczęśliwi, zostanie przywódcą, może nawet tym, który odbije dla nas wyspy. Jego dzieci pójdą w jego ślady, a po nich ich dzieci, i tak dalej. Na Brigid, to takie nużące! Takie przewidywalne.
– Nie możesz mieć obu tych rzeczy naraz – odparłam. – Albo chcesz tu pasować, albo nie. Poza tym jesteśmy córkami Siedmiorzecza bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Jestem przekonana, że Eamonn z chęcią cię poślubi, gdy przyjdzie na to czas, i nie będzie zważał na twoje złote włosy. Nie słyszałam od niego słowa skargi.
– Eamonn? Ha! – Niamh przeszła na środek pokoju, gdzie snop światła padał złociście na dębowe deski podłogi. W tym miejscu zaczęła obracać się z wolna, aż jej biała suknia i wspaniałe, błyszczące kędziory zawirowały wokół niej niczym chmura. – Nie pragniesz, by zdarzyło się coś wyjątkowego, coś tak ekscytującego i nowego, że porwie cię niczym wielka fala? Coś, co rozogni i rozpali twe życie tak, że zobaczy to cały świat? Coś, co dotknie cię radością lub zgrozą, zepchnie cię z twej bezpiecznej ścieżynki na wielką, dziką drogę, której końca nikt nie zna? Nigdy nie marzysz o czymś podobnym, Liadan? – Wirowała i wirowała, obejmując się ramionami, jakby był to jedyny sposób, w jaki mogła okiełznać swe uczucia.
Siedziałam na brzegu łóżka, obserwując ją w ciszy. Po pewnym czasie odpowiedziałam.
– Powinnaś być ostrożna. Takie słowa mogą skusić czarowny lud do zamieszania w twoim życiu. Podobne rzeczy się zdarzają. Znasz historię matki. Podarowano jej taką szansę, a ona ją przyjęła. I tylko odwadze swojej i ojca zawdzięcza to, że nie zginęła. By przeżyć ich intrygi, trzeba być wyjątkowo silnym. Dla niej i Iubdana zakończenie okazało się szczęśliwe, ale w tej historii znaleźli się również przegrani. Co z sześcioma braćmi matki? Zostało ich dwóch, może trzech. To, co się stało, zniszczyło ich wszystkich. A byli też inni, których spotkała śmierć. Lepiej byś uczyniła, ciesząc się swoim życiem dzień po dniu. Ja czuję dość ekscytacji, gdy pomagam przyjść na świat nowemu jagnięciu albo gdy widzę, jak młode dęby rosną silne w wiosennych deszczach. Gdy posyłam strzałę prosto w cel albo leczę dziecko z krupu. Po co prosić o więcej, gdy to, co mamy, jest tak dobre?
Niamh opuściła ramiona i przeczesała dłonią włosy, natychmiast niwecząc swą wcześniejszą pracę ze szczotką. Westchnęła.
– Czasami gadasz tak w stylu ojca, że aż mnie mdli – powiedziała, ale jej głos zabrzmiał dość czule.
Dobrze znałam swoją siostrę. Nie pozwalałam jej często psuć mi nastroju.
– Nigdy nie rozumiałam, jak on mógł to zrobić – mówiła dalej Niamh. – Porzucić wszystko, ot tak: swoje ziemie, władzę, pozycję i rodzinę. Tak po prostu wszystko oddać. Nigdy nie zostanie panem Siedmiorzecza, to rola Liama. Jego syn bez wątpienia odziedziczy majątek, ale Iubdan zawsze będzie tylko „Wielkim”, cicho zajmującym się swoimi drzewami i doglądającym stad, pozwalającym na to, by świat pędził dalej, omijając go. Jak prawdziwy mężczyzna mógł wybrać taki rodzaj życia? Nigdy nawet nie wrócił do Harrowfield.
Uśmiechnęłam się do siebie. Czyżby była ślepa, skoro nie dostrzegała tego, co było między Sorchą i Iubdanem? Jak mogła mieszkać tu dzień po dniu i widzieć, jak na siebie patrzą, a mimo to nie rozumieć, dlaczego ojciec postąpił w taki sposób? Poza tym bez jego zdolnego gospodarowania Siedmiorzecze byłoby jedynie dobrze strzeżoną warownią. Pod jego przewodnictwem nasze ziemie kwitły. Wszyscy wiedzieli, że hodujemy najlepsze bydło i uprawiamy najwyższej jakości jęczmień w całym Ulsterze. To praca mojego ojca pozwoliła wujowi Liamowi tworzyć sojusze i przeprowadzać kampanie. Nie sądziłam, by był sens tłumaczyć to mojej siostrze. Jeśli do tej pory tego nie pojęła, nigdy tego nie zrobi.
– On ją kocha – powiedziałam. – To takie proste. A jednak jest w tym coś więcej. Matka o tym nie mówi, ale magiczne istoty maczały palce w tej sprawie od samego początku. I uczynią to ponownie.
W końcu przyciągnęłam uwagę Niamh. Zwęziła swe piękne, błękitne oczy, odwracając się twarzą w moją stronę.
– Teraz brzmisz jak ona – rzuciła oskarżająco. – Jakbyś zaraz miała mi opowiedzieć historię ku przestrodze.
– Nie zrobię tego – odparłam. – Nie jesteś w odpowiednim nastroju. Chciałam tylko powiedzieć, że jesteśmy inni: ty, ja i Sean. Za sprawą czarownego ludu nasi rodzice spotkali się i pobrali. Nasza trójka przyszła na świat z powodu towarzyszących temu wydarzeń. Być może następna część opowieści należy do nas.
Niamh zadrżała, siadając koło mnie i wygładzając spódnice na kolanach.
– Ponieważ nie jesteśmy ani z Brytanii, ani z Erin, lecz jednocześnie z obu – rzekła powoli. – Myślisz, że jedno z nas jest dzieckiem z przepowiedni? Tym, które zwróci naszym ludziom wyspy?
– Słyszałam takie opinie. – Zdarzało się to w sumie bardzo często, teraz gdy Sean był już prawie mężczyzną i wyrastał na równie dobrego wojownika i przywódcę jak wuj Liam. Poza tym lud był gotów do działania. Zatarg o wyspy przycichł na długo przed czasami matki, gdyż minęło już wiele lat, odkąd Brytowie zawładnęli najsekretniejszym miejscem Irlandczyków, ale gorycz ludności ostatnio gwałtownie przybrała na sile, bo nie tak dawno znaleźliśmy się wyjątkowo blisko odbicia należnej nam własności. Gdy Sean i ja byliśmy jeszcze niespełna sześcioletnimi dziećmi, wuj Liam wraz z dwoma braćmi, wspomagany przez Seamusa Rudobrodego, poprowadził swe oddziały naprzód w śmiałej kampanii i wdarł się w samo serce spornego terytorium. Było blisko, boleśnie blisko. Postawili stopę na Małej Wyspie i rozbili tam w tajemnicy obóz. Obserwowali, jak olbrzymie ptaki szybują i kołują nad Igłą, surowym wierzchołkiem smaganym przez lodowate wiatry i bryzgające wody oceanu. Rzucili się do zażartego ataku z morza na brytoński obóz na Wielkiej Wyspie, lecz ostatecznie zostali odparci. W tej bitwie zginęło dwóch z braci mojej matki. Cormack został powalony ciosem miecza prosto w serce i umarł w ramionach Liama. Diarmid zaś, szukając pomsty za utratę brata, walczył jak opętany i w końcu został pojmany przez wroga. Ludzie Liama odnaleźli później jego zwłoki dryfujące na płyciźnie, gdy zwodowali swą małą flotę i uciekali, pokonani przewagą liczebną, wyczerpani i zrozpaczeni. Utonął, ale dopiero po tym, jak Brytowie się z nim zabawili. Matce nie pozwolono zobaczyć jego ciała, gdy przywieziono je do domu.
Ci Brytowie byli ludźmi mojego ojca. Iubdan nie brał jednak udziału w tej wojnie. Przysiągł raz, że nie dobędzie broni przeciwko własnym rodakom, a był osobą, która dotrzymuje słowa. Z Seanem sprawy miały się inaczej. Wuj Liam nigdy się nie ożenił, a matka powiedziała, że nigdy tego nie zrobi. Była kiedyś dziewczyna, którą kochał, lecz w tamtym czasie razem w braćmi padł ofiarą zaklęcia. Trzy lata to długi okres, gdy ma się zaledwie szesnaście lat. Kiedy w końcu wrócił do ludzkiej postaci, jego ukochana zdążyła już wyjść za mąż i urodzić syna. Zastosowała się do życzenia ojca, wierząc, że Liam zginął, a zatem nie mógł pojąć jej za żonę. W dodatku wuj nie potrzebował własnego syna, gdyż kochał swego siostrzeńca tak zawzięcie, jak każdy ojciec kocha swe dziecko, i wychował go nieświadomie na swój własny wzór. Sean i ja przyszliśmy na świat razem, on zaledwie chwilę wcześniej, lecz w wieku szesnastu lat przewyższał mnie o ponad głowę. Był już prawie mężczyzną, miał barczyste ramiona i szczupłe, żylaste ciało. Liam dopilnował, by stał się mistrzem w sztuce wojennej. Sean uczył się również planować kampanie, wydawać sprawiedliwe wyroki, rozumieć tok myślenia zarówno sprzymierzeńców, jak i wrogów. Wuj wypowiadał się czasem na temat młodzieńczej niecierpliwości siostrzeńca, ale Sean wyrastał na przywódcę. Nikt w to nie wątpił.
Nasz ojciec zaś uśmiechał się i pozwalał im działać dalej wedle uznania. Pojmował ciężar spuścizny, jaką pewnego dnia Sean miał wziąć na swoje barki. Nie zrzekł się jednak swego syna. Bywały chwile, gdy we dwójkę obchodzili lub objeżdżali pola, obory i stodoły gospodarstwa domowego, a Iubdan uczył potomka, w jaki sposób dbać o swoich ludzi i ziemie tak umiejętnie, jak i ich bronić. Rozmawiali długo i często oraz szanowali siebie nawzajem. Tylko ja przyłapywałam czasem matkę, jak zerka na Niamh, Seana czy mnie, i wiedziałam, co ją trapi. Wcześniej czy później czarowny lud uzna, że nadszedł czas: czas, by znów wtrącić się w nasze życie, ująć do połowy ukończony gobelin i wpleść weń jeszcze kilka pokrętnych wzorów. Które z nas wybiorą? Czy jedno z nas było dzieckiem z przepowiedni, które w końcu zaprowadzi pokój między naszym ludem a brytońskim rodem z Northwoods i odzyska wyspy z mistycznymi jaskiniami i świętymi drzewami? Ja sama uważałam, że nie. Jeśli choć trochę znało się nadnaturalne istoty, wiedziało się, że były przebiegłe i działały subtelnie. Ich gra była złożona, wybory zawsze nieoczywiste. Poza tym co z pozostałą częścią proroctwa, którą ludzie zdawali się wygodnie ignorować? Czyż nie wspominała o noszeniu znaku kruka? Nikt nie wiedział dokładnie, co te słowa miały znaczyć, ale nie wydawały się odnosić do żadnego z nas. Zresztą musiało istnieć sporo mezaliansów pomiędzy wędrującymi Brytami a kobietami z Erin. Na pewno nie byliśmy jedynymi dziećmi, w których żyłach płynęła krew obu ras. Powtarzałam sobie te słowa, a potem spoglądałam w patrzące na nas oczy matki, zielone, kapryśne, czujne, i dreszcz złych przeczuć przebiegał mi po ciele. Wyczuwałam, że nadszedł czas na kolejne zmiany.
Tej wiosny zjechali do nas goście. Tu, w sercu potężnego lasu, stare zwyczaje były silnie zakorzenione mimo społeczności mężczyzn i kobiet rozchodzących się po naszym kraju ze swymi chrześcijańskimi krzyżami – surowymi symbolami nowej wiary. Od czasu do czasu podróżnicy przywozili zza morza opowieści o strasznych krzywdach czynionym ludziom, którzy ośmielili się hołdować dawnym tradycjom. Okrutne kary, nawet śmierć, czekały na tych, którzy zostawiali ofiary, na przykład dla bóstw plonów, albo na tych, którym przyszło do głowy, by rzucić prosty urok dla pomyślności lub użyć mikstury, by przyciągnąć do siebie z powrotem niewiernego kochanka. W tamtych miejscach wszystkich druidów zgładzono lub wygnano. Wielka była moc nowej wiary. Jakże mogłaby upaść, skoro miała szczodre finansowe wsparcie i zbrojne armie?
Lecz my, mieszkańcy Siedmiorzecza, tego zakątka Erin, byliśmy inni. Święci ojcowie, kiedy już tu dotarli, byli przeważnie cichymi, uczonymi mężami, którzy dyskutowali o sprawach z otwartymi umysłami, i słuchali równie często, jak mówili. W ich towarzystwie chłopiec mógł nauczyć się czytać po łacinie i po irlandzku, schludnie pisać, mieszać kolory i tworzyć zawiłe wzory na pergaminie lub delikatnym welinie. Między siostrami dziewczynka mogła opanować sztukę leczenia i śpiewania niczym anioł. W ich domach kontemplacji znajdowało się miejsce dla biednych i wywłaszczonych. W głębi duszy byli dobrymi ludźmi. Jednak zasilenie ich szeregów nie było przeznaczeniem nikogo z naszego domostwa. Gdy mój dziadek odszedł i Liam został lordem Siedmiorzecza ze wszystkimi obowiązkami, jakie niósł ze sobą ów tytuł, pociągnięto za wiele sznurków, by wzmocnić naszą siedzibę. Liam zjednoczył okoliczne rody, powołał do walki silne oddziały, stał się przywódcą, którego nasz lud tak desperacko potrzebował. Mój ojciec sprawił, że nasze farmy prosperowały, a pola rodziły tak obfite plony jak nigdy wcześniej. Sadził dęby tam, gdzie ongiś ziemia leżała odłogiem. On również przywrócił nadzieję ludziom, których jedynie krok dzielił od rozpaczy. Moja matka stanowiła symbol rzeczy, których można dokonać za pomocą wiary i siły, żyjącym przypomnieniem nadprzyrodzonego świata istniejącego tuż pod powierzchnią naszego. Dzięki jej osobie mieszkańcy codziennie wdychali prawdę o tym, kim byli i skąd przyszli – leczniczy przekaz z królestwa duchów.
Był też jej brat Conor. Jak mówi historia, było sześciu braci. Wspomniałam już o Liamie i dwóch najbliższych mu wiekiem, którzy polegli w pierwszej bitwie o wyspy. Najmłodszy, Padriac, został podróżnikiem i rzadko wracał do domu. Czwarty brat, Conor, był druidem. Podczas gdy w innych miejscach dawna wiara zanikała i się rozmywała, my w naszym lesie obserwowaliśmy, jak jej światło lśni coraz mocniej. Było tak, jakby każde święto, każdy dzień zwiastujący nową porę roku za pomocą śpiewów i rytuałów zwracał nam odrobinę więcej jedności, którą ludzie niemalże utracili. Przy każdej podobnej okazji zbliżaliśmy się o krok do gotowości, by odzyskać to, co wiele pokoleń wcześniej ukradli nam Brytowie. Wyspy stanowiły serce naszych tajemnic, źródło naszej wiary. Przepowiednia czy nie, lud zaczął wierzyć, że Liam je odbije, a jeśli nie on, to Sean, który zostanie jego następcą jako lord Siedmiorzecza. Ten dzień nadchodził, a nasza społeczność nigdy nie była tego bardziej świadoma niż wtedy, gdy mędrcy wyszli z lasu, by świętować przejście w nową porę. Stało się to w Imbolc tego roku, gdy Sean i ja mieliśmy po szesnaście lat – roku, który wypalił się mocno w mej pamięci. Zjawił się Conor, a z nim grupa mężczyzn i kobiet, niektórzy w bieli, inni w zgrzebnych, ręcznie tkanych szatach uczniów. Odprawili ceremonię, by uhonorować święto Brigid w głębi lasów Siedmiorzecza.
Przybyli po południu, bezszelestnie jak zawsze. Dwóch bardzo sędziwych mężczyzn i jedna stara kobieta podążali w prostych sandałach ścieżką prowadzącą z lasu. Włosy mieli zaplecione w mnóstwo cienkich warkoczyków poprzeplatanych kolorowymi nićmi. Byli też i młodsi, odziani w ubrania z samodziału, zarówno chłopcy, jak i dziewczęta. W grupie szli również mężczyźni w średnim wieku, a pośród nich mój wuj Conor. Choć późno zaczął uczyć się wielkich tajemnic druidów, teraz był ich przywódcą, bladym, poważnym, przeciętnego wzrostu. Długie, kasztanowe włosy poprzetykane miał siwizną, a oczy głębokie i łagodne. Przywitał nas z cichą uprzejmością: moją matkę, Iubdana, Liama, potem naszą trójkę i gości, gdyż członkowie kilku innych rodów zgromadzili się tu, by świętować z nami. Seamus Rudobrody, pełen wigoru stary mężczyzna ze śnieżnobiałymi włosami, które zadawały kłam jego imieniu. Jego nowa żona, słodka dziewczyna niewiele starsza ode mnie. Niamh była zaszokowana, gdy ujrzała tę parę.
– Jak ona może? – szepnęła do mnie, zasłaniając dłonią usta. – Jak ona daje radę dzielić z nim łoże? To taki stary dziad. I gruby. I ma czerwony nos. Patrz, ona się do niego uśmiecha! Ja bym prędzej umarła!
Zerknęłam na siostrę trochę kwaśno.
– W takim razie lepiej bierz się za Eamonna i ciesz się z tej propozycji, jeśli wszystko, czego chcesz, to przystojny młodzieniec – odszepnęłam. – Lepsza okazja raczej ci się nie trafi. Na dodatek jest zamożny.
– Eamonn? Ha!
Wyglądało na to, że będzie mi dawała tę samą odpowiedź za każdym razem, gdy zasugeruję jej małżeństwo z Eamonnem. Zastanowiłam się, nie po raz pierwszy, czego tak naprawdę chciała Niamh. Nie było sposobu, by dojrzeć, co siedziało w głowie tej dziewczyny. Nie tak jak z Seanem i mną. Może miało to związek z faktem, że byliśmy bliźniętami, a może z czymś innym, ale nasza dwójka nigdy nie miała problemu z rozmowami bez słów. Czasami konieczne stawało się nawet strzeżenie własnego umysłu, by drugie nie mogło nic z niego wyczytać. Była to umiejętność użyteczna i zarazem niewygodna.
Spojrzałam w stronę, gdzie Eamonn stał koło swojej siostry Aisling, witając Conora i resztę procesji w szatach. Doprawdy nie potrafiłam stwierdzić, co nie pasowało Niamh. Był w odpowiednim wieku, ledwie rok czy dwa lata starszy od mojej siostry. Dość urodziwy, może odrobinę zbyt poważny, ale na to znalazłaby się rada. Był dobrze zbudowany, miał błyszczące, brązowe włosy i ładne, ciemne oczy. Oraz zdrowe zęby. Spędzenie z nim nocy byłoby… Cóż, nie miałam wielkiej wiedzy o tych sprawach, ale wyobrażałam sobie, że takie doświadczenie nie byłoby odpychające. A poza tym ten związek byłby mile widziany przez obie rodziny. Eamonn bardzo wcześnie zaczął zarządzać swym spadkiem, rozległymi włościami otoczonymi przez zdradliwe moczary znajdujące się na zachód od ziem Seamusa Rudobrodego i zakręcające blisko przesmyku prowadzącego na północ. Ojciec Eamonna, który nosił to samo imię, został zabity w dość niejasnych okolicznościach wiele lat temu. Wuj Liam i mój ojciec nie zawsze się zgadzali, ale jednomyślnie odmawiali rozmów na ten konkretny temat. Matka Eamonna zmarła przy porodzie Aisling. Chłopak dorósł zatem, mając do dyspozycji niezmierne bogactwa, władzę i aż nadto liczną grupę wpływowych doradców: Seamusa – swojego dziadka; Liama, który dawno temu był zaręczony z jego matką; mojego ojca, który w jakiś sposób został zaplątany w całą tę sprawę. Poniekąd zaskakujący był fakt, że Eamonn wyrósł na samodzielnego człowieka i mimo młodego wieku sam sprawował kontrolę nad swoimi posiadłościami i znaczną prywatną armią. To mogło wyjaśniać, dlaczego był takim ponurakiem. Zdałam sobie sprawę, że przypatruję mu się bacznie, gdy skończył gawędzić z jednym z młodszych druidów i zerknął w moją stronę. Wykrzywił do mnie usta w półuśmiechu, jakby w wyzwaniu wobec mojej oceny, a ja odwróciłam wzrok, czując, jak na policzkach wykwita mi rumieniec. Niamh jest głupia, pomyślałam. Raczej nie znajdzie nikogo lepszego. Miała siedemnaście lat; musiała szybko podjąć decyzję, zanim zrobi to za nią ktoś inny. Powstałby bardzo silny mariaż, jeszcze potężniejszy dzięki rodzinnym powiązaniom z Seamusem, do którego należały ziemie pomiędzy nami. Osoba rządząca całym tym obszarem mogłaby w odpowiednim czasie zadać poważny cios Brytom.
Druidzi doszli już do końca rzędu, kończąc powitania. Słońce wisiało nisko na niebie. Na polu za naszą domową stodołą leżały w równych rzędach pługi, widły i inne narzędzia, gotowe do pracy w nowym sezonie. Zeszliśmy tam po ścieżkach wciąż śliskich od wiosennych deszczów, by zająć odpowiednie miejsca w olbrzymim kręgu wokół pola, skąd rzucaliśmy długie cienie w świetle późnego popołudnia. Zobaczyłam, jak Aisling odłącza się ukradkiem od brata i pojawia odrobinę później u boku Seana, jak gdyby przez przypadek. Jeśli sądziła, że nikt nie zauważył jej poczynań, to się myliła, bowiem chmura jej kasztanowych włosów przyciągała wzrok bez względu na to, jak bardzo starała się okiełznać ich bujność wstążkami. Gdy stanęła koło mojego brata, przybierający na sile wietrzyk zawiał jeden długi, jaskrawy lok na jej drobną twarz, a Sean wyciągnął rękę, by delikatnie zatknąć go za jej uchem. Nie musiałam patrzeć dalej, by poczuć, jak Aisling wsuwa swą dłoń w jego dłoń, a palce Seana zaciskają się zaborczo wokół niej. Cóż, pomyślałam, tutaj mamy kogoś, kto wie, jak podjąć decyzję. Może ostatecznie wybór Niamh nie miał znaczenia, gdyż wyglądało na to, że sojusz zostanie zawarty w taki czy inny sposób.
Druidzi ustawili się w półokręgu wokół rzędów narzędzi, a w luce stanął Conor w białych szatach oblamowanych złotem. Odrzuciwszy kaptur na plecy, odsłonił złoty torkwes, który nosił na szyi na znak przywództwa w owym mistycznym bractwie. Według standardów swych ziomków wciąż był młody, jednak twarz miał wiekową, a łagodne spojrzenie kryło w swej głębi wiedzę niejednego żywota. Przebył długą drogę, spędziwszy w lesie ostatnich osiemnaście lat.
Teraz wystąpił Liam, jako pan domu, i podał swemu bratu srebrny kielich naszego najlepszego miodu pitnego, wytworzonego z najdelikatniejszego produktu, uwarzonego z wodą pochodzącą ze szczególnego źródła, którego dokładne położenie stanowiło pilnie strzeżoną tajemnicę. Conor z powagą skinął głową. Potem zaczął powoli przesuwać się pomiędzy pługami i sierpami, widłami do siana i ciężkimi łopatami, nożycami i szuflami, skrapiając po drodze każde narzędzie kilkoma kroplami mocnego trunku.
– Dorodne cielę w brzuchu rodnej krowy. Rzeka słodkiego mleka z jej wymion. Ciepłe kożuchy na grzbietach owiec. Obfite żniwa zrodzone z wiosennych deszczów.
Conor szedł równym krokiem, a jego biała szata powiewała wokół niego, jakby obdarzona własnym życiem. W jednej ręce druid niósł srebrny kielich, w drugiej swą laskę z brzozowego drewna. Wokół nas zapanowała cisza. Wydawało się, że nawet ptaki zaniechały świergotów w gałęziach pobliskich drzew. Za moimi plecami para koni wychyliła się nad płotem, wpatrując się swymi poważnymi, wilgotnymi oczami w mężczyznę o cichym głosie.
– Niech Brigid błogosławi nasze pola w tym czasie. Niech wyciągnie dłoń nad nowymi roślinami. Niech przyniesie życie, niech kiełkuje ziarno. Serce ziemi, życie w sercu, wszystko jest jednym.
I tak Conor szedł dalej, sięgając ręką do każdego narzędzia gospodarskiego znoju i skrapiając je cennym miodem. Światło zabarwiło się złotem, gdy słońce zatonęło za czubkami dębów. Na końcu przyszła pora na pług na osiem wołów, który mężczyźni wykonali zgodnie z instrukcjami Iubdana wiele lat temu. Z jego pomocą najbardziej kamieniste pola stały się miękkie i żyzne. Udekorowaliśmy go girlandami żółtej wrotyczy i pachnących wrzosów. Conor przystanął przed nim, unosząc swą laskę.
– Niech żadne zło nie zaszkodzi naszym wysiłkom – rzekł. – Niech zaraza nie tknie naszych upraw, niech choroby nie nękają naszych stad. Niech praca tego pługu i naszych rąk przyniesie urodzajne zbiory i dostatni czas. Dziękujemy ziemi, naszej matce, za deszcz, przez który zsyła nam życie. Szanujemy wiatr, który strząsa żołędzie z wielkich dębów, oddajemy cześć słońcu, które ogrzewa młode rośliny. We wszystkich rzeczach czcimy ciebie, Brigid, która rozpalasz ognie wiosny.
Krąg druidów powtórzył za nim ostatnie zdanie chórem głębokich, dźwięcznych głosów. Wtedy Conor podszedł z powrotem do brata i oddał kielich w jego ręce, a Liam rzekł coś o możliwości podzielenia się resztą zawartości manierki po kolacji. Ceremonia niemal dobiegła końca.
Conor odwrócił się i zrobił krok naprzód – jeden, drugi, trzeci. Wyciągnął prawą dłoń. Wysoki, młody nowicjusz z czupryną kręconych włosów w odcieniu najgłębszej czerwieni, jaką kiedykolwiek widziałam, prędko wystąpił z kręgu i ujął laskę swego mistrza. Stanął z boku, obserwując Conora z intensywnością, która sprawiła, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Conor uniósł dłonie.
– Nowe życie! Nowe światło! Nowy ogień! – zawołał, a jego głos nie był teraz cichy, tylko potężny i czysty, i poniósł się po lesie niczym uroczysty dźwięk dzwonu. – Nowy ogień!
Trzymał ręce nad głową, sięgając w kierunku nieba. Coś zamigotało, rozległo się dziwne brzęczenie i nagle nad jego dłońmi wykwitło światło, płomień, jasność, która oślepiała i wstrząsała zmysłami. Druid powoli opuścił ręce. W jego złączonych dłoniach wciąż błyskał ogień, ogień tak prawdziwy, że obserwowałam tę scenę z nabożnym podziwem, oczekując, że jego dotkliwe gorąco zacznie parzyć skórę wuja i wywoływać pęcherze. Młody nowicjusz podszedł do swego mistrza z niezapaloną pochodnią. Wpatrywaliśmy się oczarowani, jak Conor dotyka palcami pochodni, która buchnęła nasyconym, złotym światłem. Gdy Conor cofnął dłonie, były one na powrót zwykłymi, ludzkimi dłońmi, a tajemniczy ogień zniknął. Twarz młodzieńca stanowiła obraz dumy i respektu, gdy poniósł swą cenną pochodnię do naszego domu, by rozpalić nią ponownie ognie w paleniskach. Ceremonia dobiegła końca. Jutro miała się zacząć praca właściwa nowej porze roku. Gdy szliśmy z powrotem do domu, gdzie o zachodzie słońca miała rozpocząć się uczta, dobiegły mnie strzępy rozmowy:
– …czy to było rozsądne? Na pewno znaleźliby się inni, których można by wybrać do tego zadania.
– Nadszedł czas. Nie można go wiecznie ukrywać.
To był Liam i jego brat. Potem zobaczyłam matkę i ojca, jak szli razem ścieżką. Matka poślizgnęła się w błocie i zachwiała, a ojciec natychmiast ją złapał, niemal zanim to się stało, taki był szybki. Objął ją ramieniem, a ona, uniósłszy głowę, spojrzała na niego. Wyczułam cień zbierający się nad nimi i nagle poczułam się nieswojo. Sean minął mnie w biegu, szczerząc zęby, a tuż za nim przemknęła Aisling. Podążali za wysokim młodzieńcem, który niósł pochodnię. Mój brat nic nie rzekł, ale wyczułam jego radość w umyśle, gdy przebiegał koło mnie. Chociaż tego jednego wieczoru miał tylko szesnaście lat, był zakochany, a wszystko na świecie było dobrze. I znów poczułam ten nagły chłód. Co się ze mną działo? Jakbym życzyła swojej rodzinie źle w piękny, wiosenny dzień, gdy wszystko było jasne i mocne. Przestań się wygłupiać, powiedziałam sobie, ale ten cień wciąż zalegał na krawędzi moich myśli.
Ty też to czujesz.
Zamarłam. Istniała tylko jedna osoba, z którą mogłam rozmawiać w ten sposób, bez słów, i był nią Sean. Ale wewnętrzny głos, który dotknął teraz mojego umysłu, nie należał do mojego brata.
Nie bój się, Liadan. Nie naruszę spokoju twoich myśli. Jeśli nauczyłem się czegoś przez te długie lata, to właśnie kontroli owej umiejętności. Jesteś nieszczęśliwa. Zaniepokojona. Nie będziesz ponosiła winy za to, co się stanie. Musisz otym pamiętać. Każde znas wybiera swą własną ścieżkę.
Wciąż szłam w stronę domu. Ludzie idący tłumnie wokół mnie trajkotali i zaśmiewali się, młodzieńcy nieśli swoje kosy na ramionach, dziewczęta pomagały, trzymając szpadle i sierpy. Tu i tam dłonie trącały się i ściskały, a kilku maruderów zniknęło cicho w lesie, by zająć się swoimi sprawami. Przede mną kroczył powoli ścieżką mój wuj. Złoty rąbek jego szaty wyłapywał ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Ja… nie wiem, co czuję, wuju. Ciemność… coś idzie strasznie nie tak. Ajednak mam wrażenie, że sama sprowadzam to nieszczęście na naszą rodzinę, myśląc onim. Jak mogłabym zrobić coś podobnego, kiedy wszystko dzieje się tak dobrze, awszyscy są tacy szczęśliwi?
Nadszedł czas. Wuj nawet lekkim obrotem głowy nie dał po sobie poznać, że właśnie przemawia do mnie za pomocą umysłu. Zastanawiasz się nad moją zdolnością do czytania wtwych myślach? Powinnaś porozmawiać zSorchą, jeśli zdołasz zmusić ją do odpowiedzi. Ona iFinbar opanowali tę sztukę do perfekcji. Ale przywoływanie tych wspomnień może być dla niej bolesne.
Powiedziałeś, że nadszedł czas. Czas na co?
Jeśli istniał sposób zakomunikowania westchnienia bez użycia dźwięków, Conor właśnie to uczynił.
Czas, by znów zmącili wodę. Czas, by ich palce utkały kolejną część wzoru. Czas, by ich głosy podjęły pieśń. Nie powinnaś czuć się winna, Liadan. Oni wykorzystują nas wszystkich, amy niewiele możemy ztym zrobić. Odkryłem to wbolesny sposób. Iobawiam się, że ty też będziesz musiała.
Co chcesz przez to powiedzieć?
Wkrótce się dowiesz. Zamiast tego baw się iciesz swoją młodością, póki masz jeszcze czas.
I to było wszystko. Odciął ode mnie swe myśli tak gwałtownie i stanowczo, jakby zatrzasnął klapę w podłodze. Zobaczyłam, jak zatrzymuje się przede mną na ścieżce i czeka, aż dogonią go matka i Iubdan, po czym we troje ruszyli razem do domu. Ta dziwna konwersacja nie rozjaśniła mi nic w głowie.
Moja siostra wyglądała pięknie tej nocy. Paleniska w całym domu zostały ponownie rozpalone, a na zewnątrz płonęło ognisko, stał cydr i odbywały się tańce. Było dość chłodno. Owinęłam się szalem, ale i tak drżałam. Za to nagie ramiona Niamh wychylały się z sukni w głębokim niebieskim kolorze, a złote włosy były sprytnie poprzeplatane jedwabnymi wstążkami i małymi wczesnymi fiołkami. Gdy tańczyła, jej skóra błyszczała w blasku ogniska, a oczy rzucały wyzwanie. Młodzieńcy nie mogli oderwać od niej oczu, kiedy tak wirowała najpierw z jednym, potem z kolejnym. Pomyślałam, że nawet młodzi druidzi ledwie powstrzymywali się od przytupywania i z trudem zachowywali odpowiednio trzeźwe spojrzenia. Seamus przywiózł ze sobą muzykantów. Dobrze im szło; był tam dudziarz, harfiarz i jeszcze jeden mężczyzna, który biegle grał na wszystkim, co tylko wziął do ręki – bodhránie, fujarce czy flecie. Na dziedzińcu rozstawiono stoły i ławy. Starsi druidzi siedzieli tam z domownikami, gawędząc, wymieniając się opowieściami i obserwując zabawę młodych.
Był wszakże jeden stojący z boku, nowicjusz z ciemnorudymi włosami, który trzymał pochodnię rozpaloną mistycznym ogniem. Jako jedyny nic nie jadł ani nie pił. Nie okazywał oznak radości, podczas gdy całe domostwo wybuchało uciechą wokół niego. Nie tupał do rytmu starodawnej melodii, jego głos nie rozbrzmiewał słowami pieśni. Zamiast tego stał wyprostowany i milczący za resztą gromady, obserwując wszystko czujnie. Uznałam to za zwykły zdrowy rozsądek. Mądrze było mieć w odwodzie kilka osób, które nie częstowały się mocnym piwem, tylko nasłuchiwały na wypadek nadejścia niechcianych intruzów; kilka osób wyczulonych na odgłosy zagrożenia. Wiedziałam, że oprócz zwyczajowych wartowników i straży przedniej Liam wystawił ludzi do obserwacji w strategicznych punktach wokół domu. Gdyby tej nocy ktoś zaatakował Siedmiorzecze, mógłby wyciąć w pień nie tylko lordów trzech najpotężniejszych rodzin na północnym wschodzie kraju, ale również ich duchowych przywódców. Liam nie zgadzał się więc na żadne ryzyko.
Lecz ten młody człowiek nie stał na straży, a jeśli miał taki zamiar, nie szło mu za dobrze, bowiem ciemne oczy utkwił w jednym punkcie, a była nim moja śliczna, roześmiana siostra, tańcząca w blasku ogniska z zasłoną rudozłotych kędziorów wirujących wokół niej. Zobaczyłam, jak nieruchomo tkwił na swej pozycji, jak pożerał ją oczami, i odwróciłam wzrok, karcąc się w duchu za swą głupotę. W końcu był druidem. Podejrzewałam, że oni również odczuwali różne pragnienia, tak jak inni mężczyźni, więc jego zainteresowanie było dość naturalne. Radzenie sobie z takimi rzeczami stanowiło bez wątpienia część dyscypliny ich szkolenia. Poza tym to nie była moja sprawa. Wtedy skierowałam wzrok na siostrę i dostrzegłam spojrzenie, jakie mu rzuciła spod długich, pięknych rzęs. Zatańcz zEamonnem, ty głupia dziewucho, rzekłam, ale ona nigdy nie była w stanie usłyszeć mego wewnętrznego głosu.
Muzyka przeszła z reela do powolnej, pełnej wdzięku lamentacji. Ta miała słowa, a tłum był już na tyle pijany, by wtórować dudziarzowi.
– Liadan, zechcesz ze mną zatańczyć?
– Och.
Eamonn przestraszył mnie, wyłaniając się nagle z ciemności za moimi plecami. W świetle ogniska jego twarz miała równie surowy wyraz jak zawsze. Jeśli dobrze się bawił, biorąc udział w biesiadzie, nie dał tego po sobie poznać. Uświadomiłam sobie, że nie widziałam, by wcześniej tańczył.
– Och. Jeśli ty… ale może powinieneś poprosić moją siostrę. Tańczy o wiele lepiej niż ja. – Moje słowa zabrzmiały niezręcznie, niemal opryskliwie. Oboje spojrzeliśmy ponad morzem tańczącej młodzieży w miejsce, gdzie stała uśmiechnięta Niamh, przeczesująca swobodnie włosy dłonią, otoczona przez adoratorów, wysoka, złocista postać w migoczącym blasku.
– Proszę ciebie. – Na ustach Eamonna nie było nawet śladu uśmiechu. Cieszyło mnie, że nie był w stanie odczytać moich myśli tak jak wuj Conor. Szybko wyrobiłam sobie opinię na jego temat wcześniej tego wieczoru. Ta myśl sprawiła, że zapłonęły mi policzki. Przypomniałam sobie, że byłam córką Siedmiorzecza i musiałam zachować pewien poziom uprzejmości. Wstałam i zsunęłam szal z ramion, a Eamonn zaskoczył mnie, biorąc go i składając starannie, zanim odłożył go na pobliski stół. Wtedy ujął mnie za rękę i powiódł do kręgu tancerzy.
To był wolny taniec, pary spotykały się i rozdzielały, obracając się plecami do siebie, dotykając swych dłoni i puszczając je. Pasował do święta Brigid, które dotyczyło w końcu nowego życia i pobudzania krwi, która nadawała mu kształt. Widziałam, jak Sean i Aisling krążyli wokół siebie w doskonałym rytmie, jakby oboje oddychali tym samym oddechem. Niezwykły wyraz ich oczu sprawił, że zadrżało mi serce. Zdałam sobie sprawę, że mruczę do siebie: Niech dane im będzie to zachować. Niech dane im będzie to zachować. Nie wiedziałam jednak, do kogo kierowałam te słowa.
– O co chodzi, Liadan? – Eamonn dojrzał zmianę na mojej twarzy, gdy zbliżył się do mnie. Ujął moją prawą dłoń w swoją i obrócił mnie pod swoim ramieniem. – Co się stało?
– Nic – skłamałam. – Nic. Myślę, że jestem zmęczona, to wszystko. Wstaliśmy dziś wcześnie, żeby zebrać kwiaty, przygotować jedzenie na ucztę i zająć się innymi sprawami.
Skinął potakująco głową.
– Liadan… – zaczął, ale przerwała mu entuzjastyczna para, która tak dziko przemknęła w obrotach obok nas, że niemal zwaliła nas z nóg. Mój partner zręcznie przesunął mnie z drogi niebezpiecznych tancerzy i przez chwilę trzymał ręce na mej talii, zbliżył też twarz do mojej. – Liadan, muszę z tobą porozmawiać. Chciałbym ci coś wyznać.
Chwila minęła. Muzyka grała dalej, a on puścił mnie, gdy zostaliśmy wciągnięci z powrotem do kręgu.
– No to mów – odparłam raczej nieuprzejmie. Nigdzie nie widziałam Niamh; na pewno jeszcze nie poszła się położyć. – Co też chcesz mi powiedzieć?
Przez długi moment Eamonn się nie odzywał. Dotarliśmy do końca rzędu. On położył dłoń na mojej talii, a ja swoją na jego ramieniu i wykonaliśmy kilka obrotów, kierując się z powrotem na początek korowodu pod łukiem wyciągniętych rąk. Nagle okazało się, że Eamonn miał już dość tańców. Wciąż trzymając moją dłoń, wyciągnął mnie na skraj koła tancerzy.
– Nie tutaj – oznajmił. – To nie jest odpowiednia pora ani właściwe miejsce. Jutro. Chcę porozmawiać z tobą na osobności.
– Ale…
Poczułam przelotny dotyk jego dłoni na ramionach, gdy okrywał mnie szalem. Stał bardzo blisko. Coś we mnie rozbrzmiało jak ostrzeżenie, ale wciąż nic nie pojmowałam.
– Rano – dodał Eamonn. – Wtedy pracujesz w ogrodzie, prawda? Przyjdę tam do ciebie. Dziękuję za taniec, Liadan. Może to mnie powinnaś zostawić ocenę twoich zdolności.
Podniosłam na niego wzrok, próbując zrozumieć, co miał na myśli, ale jego twarz niczego nie zdradzała. Wtedy ktoś go zawołał, a Eamonn krótko skinął mi głową i odszedł.
Następnego ranka pracowałam w ogrodzie, gdyż zawsze było sporo do zrobienia przy grządkach z ziołami i w pracowni, a pogoda była piękna, choć panował chłód. Matka nie przyszła, by do mnie dołączyć, co było raczej niesłychane. Uznałam, że pewnie zmęczyło ją świętowanie. Pieliłam, wyrywałam i zamiatałam, po czym przygotowałam napar z podbiału, by zanieść go później do wioski. Powiązałam też kępy kwitnącego wrzosu do suszenia. To był pracowity poranek. Całkiem zapomniałam o Eamonnie, dopóki koło południa ojciec nie zjawił się w pracowni, pochyliwszy głowę pod nadprożem. Usadowił się na szerokiej framudze okna i wyciągnął przed siebie długie nogi. On również był wcześniej zajęty robotą i wciąż miał na sobie podwórzowe buty grubo oblepione świeżo zaoraną ziemią. Ślady po jego przejściu powinny dość łatwo dać się uprzątnąć.
– Pracowity dzień? – zapytał ojciec, spoglądając na uporządkowane pęki suszących się ziół, buteleczki gotowe do rozniesienia, narzędzia mojego fachu wciąż rozłożone na warsztacie.
– Dość pracowity – odparłam, pochylając się, by opłukać ręce w wiadrze ustawionym przy drzwiach do ogrodu. – Matka dzisiaj nie przyszła. Czyżby odpoczywała?
Iubdan lekko zmarszczył czoło.
– Wstała wcześnie. Najpierw rozmawiała z Conorem, potem również z Liamem. Powinna odpocząć.
Poodkładałam noże, moździerz, tłuczek, łyżeczki i sznurek z powrotem na ich miejsce na półkach.
– Nie będzie odpoczywać – odparłam. – Wiesz o tym. Zawsze tak jest, kiedy Conor się zjawia. Jakby nigdy nie mieli wystarczająco dużo czasu i zawsze zbyt wiele zostawało do powiedzenia. Jak gdyby nigdy nie byli w stanie nadrobić tych lat, które stracili.
Ojciec kiwnął głową, ale nic nie odrzekł. Wyciągnęłam miotłę z prosa i zaczęłam zamiatać.
– Przejdę się potem do wioski – oznajmiłam – więc matka nie będzie musiała iść. Może jeśli jej każesz, spróbuje się przespać.
Iubdan wykrzywił kącik ust w półuśmiechu.
– Nigdy nie mówię twojej matce, co ma robić. Przecież wiesz.
Wyszczerzyłam do niego zęby.
– W takim razie ja jej to powiem. Druidzi zostaną tu na dzień lub dwa. Będzie miała dość czasu na rozmowy.
– To mi przypomniało… – rzekł ojciec, podnosząc swe obute stopy, bym mogła zamieść podłogę pod nimi. Gdy je opuścił, nowa porcja ziemi spadła na kamienne płyty. – Miałem ci przekazać wiadomość.
– Ach tak?
– Od Eamonna. Poprosił, bym ci przekazał, że został pilnie wezwany do domu. Wyruszył bardzo wcześnie, zbyt wcześnie, by mógł najpierw zajrzeć do ciebie, zachowując nakazy przyzwoitości. Jego słowa. Chciał, żebym cię zapewnił, że pomówi z tobą, gdy wróci. Czy wiesz, o co w tym chodzi?
– Nie bardzo – odrzekłam, wymiatając ostatnie śmieci za drzwi i ze schodków prowadzących do ogrodu. – Nie wyjaśnił mi wcześniej, co chciał ze mną omówić. Dlaczego wezwano go do domu? Cóż to za nagły wypadek? Czy Aisling również wyjechała?
– Aisling wciąż tu jest, bezpieczna pod naszą ochroną. Chodzi o jakąś sprawę wymagającą dowódcy i prędkiego podejmowania decyzji. Zabrał ze sobą dziadka i tę część swoich ludzi, którą dało się szybko przygotować do drogi. Z tego, co zrozumiałem, nastąpił jakiś nowy atak na jego przygraniczne ziemie. Nikt nie był pewien, kto się na to poważył. Wróg zakradł się tam i zabijał bez skrupułów, sprawny niczym drapieżny ptak. Taki słyszałem opis. Człowiek, który dostarczył wiadomość, wydawał się niemal oszalały ze strachu. Spodziewam się, że dowiemy się więcej, gdy Eamonn powróci.
Wyszliśmy do ogrodu. O tej zimnej porze roku wiosna była jeszcze w zalążku; maleńkie, wątłe kiełki krokusów wychylały się z twardej gleby, obietnice pąków wybrzuszały się na gałęziach młodego dębu. Wcześnie kwitnąca wrotycz żółciła się intensywnie na tle szarozielonych piołunów i lawendy. Powietrze pachniało chłodno i krystalicznie. Każda kamienna ścieżka była wymieciona do czysta, a grządki z ziołami uporządkowane pod ściółkami z traw.
– Przysiądź tu ze mną na chwilę, Liadan – rzekł ojciec. – Jeszcze nie jesteśmy nigdzie potrzebni. Wystarczająco trudno będzie przekonać twoją matkę i jej braci, by weszli do domu, by coś zjeść i wypić. Muszę ci zadać pewne pytanie.
– Ty też? – odparłam, gdy usiedliśmy razem na kamiennej ławce. – Wygląda na to, że wszyscy chcą mnie o coś zapytać.
– Moje pytanie jest raczej ogólne. Czy myślałaś kiedykolwiek o małżeństwie? O swojej przyszłości?
Tego się nie spodziewałam.
– W zasadzie to nie. Chyba… chyba miałam nadzieję, że jako najmłodsza z rodzeństwa spędzę jeszcze parę lat w domu – przyznałam, czując nagły chłód. – Nie spieszy mi się do opuszczenia Siedmiorzecza. Może… myślałam, że mogłabym zostać tutaj, wiesz, opiekować się moimi wiekowymi rodzicami, gdy już zaczną podupadać na zdrowiu. Może w ogóle nie szukałabym męża. W końcu zarówno Niamh, jak i Sean stworzą korzystne związki i zawrą silne sojusze. Czy i ja będę musiała wyjść za mąż?
Ojciec spojrzał na mnie bardzo szczerze. Jego oczy miały jasny, intensywny odcień błękitu. Zastanawiał się, ile z tego, co właśnie powiedziałam, było na poważnie, a ile miało być żartem.
– Wiesz, że chętnie zatrzymałbym cię tu z nami, kochanie – odrzekł wolno. – Pożegnanie się z tobą nie przyszłoby mi łatwo. Ale pojawią się propozycje. Nie pozwolę, byś ograniczała swe wybory ze względu na nas.
Zmarszczyłam czoło.
– Może moglibyśmy odłożyć ten temat jeszcze na jakiś czas? W końcu to Niamh wyjdzie za mąż pierwsza. Dopóki to się nie stanie, bez wątpienia nie będzie żadnych propozycji. – W myślach ujrzałam obraz siostry w blasku ognia, w niebieskiej sukni, zarumienionej i złotej, odrzucającej na bok jasne włosy, otoczonej przez urodziwych młodych mężczyzn. – Niamh powinna wyjść za mąż pierwsza – dodałam z przekonaniem. Wydawało mi się, że to ważne, choć nie potrafiłam wytłumaczyć ojcu dlaczego.
Zapadła cisza, jak gdyby czekał, aż wysnuję jakieś powiązanie, którego nie potrafiłam do końca pojąć.
– Dlaczego tak mówisz? Że nie będzie żadnych propozycji, dopóki twoja siostra nie wyjdzie za mąż?
Ta konwersacja stawała się trudna, trudniejsza niż powinna, ponieważ ojciec i ja zawsze byliśmy ze sobą blisko i rozmawialiśmy bezpośrednio i szczerze.
– Jaki mężczyzna miałby oświadczyć się mnie, jeśli mógłby mieć Niamh? – zapytałam. W moich słowach nie było cienia zazdrości. Po prostu wydawało mi się to oczywiste i trudno mi było uwierzyć, że taka myśl nigdy nie przyszła mu do głowy.
Ojciec uniósł brwi.
– Może powinnaś zadać to pytanie Eamonnowi, jeśli złoży ci propozycję małżeństwa – rzekł dość łagodnie. W jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia.
Byłam oszołomiona.
– Eamonn? Miałby mi się oświadczyć? Nie wydaje mi się. Czyż nie jest przeznaczony dla Niamh? Jestem pewna, że się mylisz. – Ale w głowie rozegrały mi się jeszcze raz wydarzenia z ubiegłej nocy: sposób, w jaki ze mną rozmawiał, w jaki tańczyliśmy ze sobą, i małe ziarnko wątpliwości zostało zasiane. Pokręciłam głową, nie chcąc uwierzyć w tę możliwość. – To nie byłoby właściwe, ojcze. Eamonn powinien poślubić Niamh. Tego właśnie wszyscy oczekują. A… Niamh potrzebuje kogoś takiego jak on. Mężczyzny, który… wie, jak wyegzekwować to, czego chce, ale będzie przy tym sprawiedliwy. Jego żoną powinna zostać Niamh. – Poczułam ulgę, gdy do głowy wpadł mi jeszcze jeden argument. – Poza tym – dodałam – Eamonn nigdy nie poprosiłby dziewczyny o coś takiego, nie zapytawszy wcześniej o zgodę jej ojca. Miał porozmawiać ze mną dziś z samego rana. Musiało chodzić o coś innego.
– A gdybym ci powiedział – wyznał ostrożnie Iubdan – że twój młody przyjaciel planował spotkać się tego ranka także ze mną? Tylko nagłe wezwanie do domu, do obrony własnych granic, powstrzymało go od przyjścia na umówioną rozmowę.
Milczałam.
– Jakiego rodzaju mężczyznę wybrałabyś dla siebie, Liadan? – zapytał ojciec.
– Godnego zaufania i działającego zgodnie ze swoimi przekonaniami – odpowiedziałam natychmiast. – Takiego, który bez strachu mówi, co mu leży na sercu. Takiego, który byłby dla mnie nie tylko mężem, ale i przyjacielem. Taki by mnie zadowolił.
– Wyszłabyś za brzydkiego starucha bez grosza przy duszy, gdyby spełniał te twoje wymogi? – zapytał ojciec z rozbawieniem. – Jesteś wyjątkową młodą kobietą, córko.
– Szczerze mówiąc – odparłam cierpko – nie narzekałabym, gdyby był przy tym młody, przystojny i bogaty. Ale te przymioty są mniej ważne. Gdybym miała dość szczęścia… dość powodzenia w życiu, by wyjść za mąż z miłości, tak jak ty… ale wiem, że to mało prawdopodobne. – Pomyślałam o moim bracie i Aisling, tańczących we własnym zaklętym kole. Prosiłabym o zbyt wiele, oczekując tego samego dla siebie.
– To źródło nieporównywalnego szczęścia – rzekł miękko Iubdan – a zarazem strachu, który uderza, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Gdy kochasz w podobny sposób, podsuwasz losowi zakładników. Z czasem coraz trudniej jest pogodzić się z tym, co niesie przyszłość. Do tej pory mieliśmy wiele szczęścia.
Kiwnęłam głową. Wiedziałam, o czym mówi. Była to sprawa, o której nie wspominaliśmy otwarcie. Jeszcze nie.
Podnieśliśmy się z ławki i wolnym krokiem wyszliśmy z ogrodu przez łukowatą bramę, po czym ruszyliśmy ścieżką w stronę głównego dziedzińca. Nieco dalej, osłonięta wysokim tarninowym żywopłotem, na niskim kamiennym murku siedziała moja matka – drobna i szczupła, z bladą twarzą okoloną masą ciemnych loków. Obok niej stał Liam, opierając stopę w wysokim bucie na murku, a łokieć na kolanie, i tłumaczył coś przy użyciu oszczędnych gestów. Po drugiej jej stronie siedział Conor, wręcz nieruchomy w swej białej szacie, słuchając w skupieniu. Nie przeszkadzaliśmy im.
– Pewnie dowiesz się, czy mam rację, kiedy wróci Eamonn – odezwał się ojciec. – Nie ma wątpliwości, że byłby wyjątkowo odpowiednim partnerem dla twojej siostry lub dla ciebie. W międzyczasie powinnaś przynajmniej to rozważyć.
Nie odpowiedziałam.
– Musisz zrozumieć, że nigdy nie zmuszę cię do żadnej decyzji, Liadan, twoja matka również. Gdy weźmiesz sobie kogoś za męża, będzie to twój wybór. My prosimy cię jedynie, abyś to przemyślała, przygotowała się i rozważyła wszystkie propozycje, które zostaną ci złożone. Wiemy, że zdecydujesz mądrze.
– A co z Liamem? Wiesz, czego on by pragnął. Trzeba rozważyć kwestie naszych posiadłości i siłę naszych sojuszy.
– Jesteś córką Sorchy i moją, nie Liama – odparł ojciec. – On będzie wystarczająco zadowolony z faktu, że Sean zdecydował się na kobietę, którą Liam sam najchętniej by dla niego wybrał. Twój wybór będzie należał do ciebie, moja mała.
W tym momencie naszło mnie najdziwniejsze uczucie. Jakby cichutki głos wyszeptał: Te słowa powrócą, by go nawiedzać. Przejmujące chłodem, mroczne wrażenie. Trwało jedynie chwilę, a gdy zerknęłam na ojca, wyraz jego twarzy był spokojny i niezmącony. Cokolwiek właśnie zaszło, on nic nie usłyszał.
Druidzi pozostali w Siedmiorzeczu przez kilka dni. Conor pogrążał się w długich rozmowach z siostrą i bratem, czasem zaś widywałam go jedynie z Sorchą, jak stali lub siedzieli obok siebie w całkowitym milczeniu. W tych chwilach porozumiewali się sekretnie językiem umysłów i nie sposób było odgadnąć treści ich konwersacji. Tak też matka komunikowała się niegdyś z Finbarem, bratem najbliższym jej sercu, który powrócił po latach klątwy z łabędzim skrzydłem zamiast ręki i umysłem, w którym coś się poprzestawiało. Dzieliła z nim tę samą więź, która łączyła mnie i Seana. Znałam radości i bolączki mego brata bez potrzeby używania słów. Mogłam go dosięgnąć bez względu na to, jak daleko by się udał, przesłać mu wiadomość, której nikt inny nie mógł usłyszeć. Rozumiałam zatem, jak musiała czuć się matka, straciwszy towarzysza tej więzi, osobę tak jej bliską, że była jak część niej samej. Historia głosiła bowiem, że Finbar nie mógł już nigdy stać się człowiekiem, nie w pełni. Po jego powrocie cząstka niego wciąż była dzika, dostrojona do potrzeb i instynktów ptaka bezkresnego nieba i bezdennych głębin. Tak więc pewnej nocy Finbar po prostu udał się na brzeg jeziora i dalej, w zimne objęcia wodnej toni. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, lecz ludzie mówili, że nie było wątpliwości, iż tamtej nocy utonął. Jakże takie stworzenie miałoby płynąć z prawą ręką młodego mężczyzny i lewym bokiem rozpościerającym się w pierzaste, białe skrzydło?
Pojmowałam rozpacz matki, pustkę, jaką była zmuszona nosić w sobie nawet po tak długim czasie, mimo że nigdy nie wspominała o tych sprawach nikomu, nawet Iubdanowi. Wierzyłam jednak, że dzieliła się nimi z Conorem podczas ich długich, milczących spotkań. Myślę, że korzystali wówczas ze swego daru, by pokrzepiać się nawzajem, jakby współodczuwanie tego bólu czyniło go nieco znośniejszym dla każdego z osobna.
Po długim dniu pracy wszyscy domownicy mieli w zwyczaju gromadzić się na kolacji, a po posiłku przychodził czas na pieśni, picie i opowiadanie historii. Zdolności naszej rodziny w bajaniu były szeroko znane i szanowane. Z nas wszystkich największy talent miała moja matka. Jej dar słów był tak wielki, że na jakiś czas potrafiła przenieść nas z tego świata prosto w inny. Pozostali członkowie klanu również nie byli ułomni w snuciu opowieści. Conor był wspaniałym gawędziarzem. Nawet Liam sporadycznie dzielił się jakąś historią o bohaterach, zawierającą szczegółowe opisy bitew i fachowe terminy dotyczące walki z bronią lub bez. Cieszyły się one sporym powodzeniem u mężczyzn. Iubdan, jak już wspomniałam, nigdy nie opowiadał, mimo że słuchał z uwagą. W takich chwilach ludziom przypominało się, że był Brytem, ale tak bardzo szanowali go za jego sprawiedliwość, hojność i przede wszystkim zdolność do ciężkiej pracy, że nie mieli mu za złe pochodzenia.
Jednakże w noc święta Imbolc to nie któremuś z nas przypadła rola, by opowiedzieć historię. Poproszono o to matkę, ale się wymówiła.
– Mamy pośród nas takie uczone towarzystwo – rzekła słodko – że dzisiejszego wieczoru muszę odmówić. Conorze, znamy talent druidów, jeśli chodzi o opowieści. Może ty zaszczyciłbyś nas jakąś odpowiednią na dzień ku czci Brigid?
Patrząc na nią, pomyślałam, że wciąż wygląda na znużoną, z lekko widocznym cieniem wokół lśniących, zielonych oczu. Zawsze była blada, ale dzisiejszego wieczoru jej skóra odznaczała się przezroczystością, która mnie zaniepokoiła. Siedziała na ławie koło Iubdana, a jej drobne palce ginęły w jego wielkiej dłoni. Drugą ręką Iubdan otoczył jej ramiona, a ona oparła się o niego. Znów nawiedziły mnie te słowa: Niech dane im będzie to zachować, i aż się wzdrygnęłam. Przykazałam sobie stanowczo dać sobie spokój z tymi głupotami. Czyżby roiło mi się, że jestem widzącą? Już prędzej dziewczyną z rozstrojem nerwów.
– Dziękuję – rzekł poważnie Conor, ale nie podniósł się z miejsca. Zamiast tego spojrzał na przeciwległy koniec sali i ledwie dostrzegalnie skinął głową. I oto, szykując się do zabawienia nas, wystąpił młody druid, który niósł pochodnię w noc ponownego rozpalenia naszych domowych ognisk. Doprawdy udany był z niego młodzieniec, dość wysoki, trzymał się wyjątkowo prosto, z dyscypliną właściwą druidom. Jego kędziory nie miały ognistego odcienia czerwieni jak włosy mojego ojca czy Niamh, ale głębszy kolor, którym odznacza się sam środek słońca zachodzącego podczas zimy. Jego oczy zaś były ciemne niczym dojrzałe owoce morwy i nieprzeniknione. Miał mały dołeczek w brodzie i dwa kolejne szelmowskie dołki w policzkach, gdy pozwalał im się ujawnić. Dobrze się składa, pomyślałam, że należy do bractwa. W przeciwnym razie połowa dziewcząt z Siedmiorzecza biłaby się o niego. Ośmielę się stwierdzić, że byłby tym zachwycony.
– Jaka opowieść lepiej pasuje do Imbolc – zaczął młody druid – niż ta o Aengusie Óg i powabnej Caer Ibormeith? Opowieść o miłości, tajemnicy i przemianie. Za waszą zgodą tę właśnie przedstawię tej nocy.
Sądziłam, że będzie podenerwowany, ale przemawiał głosem silnym i stanowczym. Pewnie wynikało to z wielu lat praktykowania ubóstwa i nauki. Przyswojenie wszystkiego, co musi wiedzieć druid, zajmuje mnóstwo czasu, a nie ma się do pomocy żadnych ksiąg. Kątem oka dostrzegłam, że Liam, z małą zmarszczką na czole, popatrzył na Sorchę pytająco. Skinęła mu lekko głową, jakby stwierdzała: „nieważne, pozwól mu mówić”. Tej historii nie opowiadaliśmy bowiem w Siedmiorzeczu. Była aż nadto znajoma. Uznałam, że nowicjusz nie wie zbyt wiele o przeszłości naszej rodziny, bo w przeciwnym razie nigdy by jej nie wybrał. Conor z pewnością nie był świadomy jego zamiarów, bo wtedy taktownie zasugerowałby inną opowieść. Jednak przywódca druidów siedział cicho w pobliżu swej siostry, z pozoru nieporuszony.
– Nawet syn Tuatha Dé Danann – rozpoczął młodzieniec – może zachorować z miłości. Taki los spotkał Aengusa. Młody, silny, przystojny, sławetny wojownik; nikt nie spodziewałby się, że tak łatwo ulegnie słabości. Jednak pewnego popołudnia podczas polowania na jelenia ogarnęło go znienacka straszliwe zmęczenie, więc wyciągnął się na trawie w cieniu rzucanym przez kępę cisów. Od razu zmorzył go sen i Aengus zaczął śnić. Och, jakże śnił. W jego śnie pojawiła się kobieta tak piękna, że przyćmiewała gwiazdy na niebie; kobieta, która mogła rozedrzeć czyjeś serce na strzępy. Zobaczył, jak szła boso po odległym brzegu, wysoka i prosta jak struna. Jej piersi, białe niczym blask księżyca na śniegu, wychylały się znad ciemnych zakładek sukni, a włosy, jak światło padające jesienią na liście brzóz, miały wyrazisty, rudozłoty kolor połyskliwej miedzi. Zobaczył, jak się poruszała, zobaczył słodki powab jej ciała, a gdy się zbudził, wiedział, że musi ją mieć, gdyż inaczej bez wątpienia umrze.
Te słowa, pomyślałam, były zdecydowanie zbyt osobiste. Ale gdy rozejrzałam się dokoła, kiedy nasz bajarz nabierał tchu, wydawało się, że tylko ja zwróciłam uwagę na jego dobór określeń: ja i jeszcze jedna osoba. Sean i Aisling stali blisko okna i zdawali się słuchać równie uważnie jak ja, ale wiedziałam, że ich myśli biegły ku sobie, a każdy skrawek uwagi skupiony był na tym, jak jego ręka spoczywała naturalnie na jej talii, a jej palce delikatnie muskały jego rękaw. Iubdan obserwował nowicjusza, ale wzrok miał roztargniony. Matka z zamkniętymi oczami opierała głowę na jego ramieniu. Spokój Conora wyglądał na niezmącony, a Liam zdawał się być myślami gdzieś daleko stąd. Reszta domowników słuchała uprzejmie. Tylko Niamh siedziała na brzeżku ławy zauroczona, z głębokim rumieńcem na policzkach i ślicznymi, niebieskimi oczami rozpalonymi fascynacją. Kierował swą opowieść do niej, nie było ku temu wątpliwości. Czy oprócz niej tylko ja potrafiłam to dostrzec? Wyglądało to niemal tak, jakby posiadał moc kontrolowania naszych reakcji swymi słowami.
– Aengus cierpiał tak przez rok i jeden dzień – ciągnął młodzieniec. – Każdej nocy pojawiała się w jego snach, czasem obok jego łoża, z pięknym ciałem obleczonym w najczystszą biel, tak blisko, iż wydawało się, że mógłby wyciągnąć rękę i jej dotknąć. Wyobrażał sobie, że gdy pochylała się nad nim, czuł delikatne muśnięcie jej długich włosów na swej nagiej skórze. Lecz gdy sięgał ku niej, ach! Natychmiast znikała. Tęsknota za nią zżerała go do tego stopnia, że opadła go gorączka, a jego ojciec, Dagda, zaczął lękać się o jego życie, a przynajmniej rozum. Kim była? Prawdziwą dziewicą czy też istotą przywołaną z głębi duszy Aengusa, niemożliwą do zdobycia?
Aengus umierał; jego ciało spalało się, serce dudniło niczym wojenny bęben, a oczy jarzyły się gorączką. A zatem Dagda poprosił o pomoc króla Munsteru. Szukali na wschodzie i na zachodzie, wzdłuż wszystkich głównych traktów i bocznych ścieżyn Erin, aż w końcu poznali imię dziewoi. Była to Caer Ibormeith, Jagoda Cisu, córka Eathala, lorda Tuatha Dé, który zamieszkiwał w nadprzyrodzonym świecie w prowincji Connacht.
Gdy przynieśli Aengusowi te nowiny, podniósł się z łoża boleści i wyruszył, by ją odnaleźć. Udał się w długą podróż do miejsca zwanego Paszczą Smoka, jeziora, na którego odległych brzegach po raz pierwszy ujrzał swą ukochaną. Czekał tam przez trzy dni i trzy noce, nie biorąc do ust kęsa strawy ani łyka napitku, aż w końcu przyszła, stąpając boso po piasku, tak jak w jego wizji, a jej długie włosy powiewały wokół niej, chłostane wiatrem znad jeziora jak zwoje żywego ognia. Pożądanie niemal zawładnęło Aengusem, ale zdołał podejść do niej uprzejmie i przedstawił się tak spokojnie, jak był w stanie.
Dziewica, Caer Ibormeith, nosiła na szyi srebrną obręcz i Aegnus dostrzegł, że łańcuch łączył ją z inną kobietą i dalej z kolejnymi, tak że wzdłuż brzegu jeziora szło trzy razy po pięćdziesiąt dziewcząt, każda przypięta do następnej okowami z kutego srebra. Lecz gdy poprosił Caer, by była jego, gdy wykładał jej swą tęsknotę, ona wymknęła się równie cicho, jak się pojawiła, a z nią pozostałe dziewice. Z nich wszystkich to ona była najwyższa i najpowabniejsza. Naprawdę była kobietą jego serca.
Druid umilkł na chwilę, ale nawet nie zerknął w stronę Niamh, która wyglądała jak piękna rzeźba z intensywnie niebieskimi oczami pełnymi zachwytu. Nigdy nie widziałam, by siedziała bez ruchu równie długo.
– Po tym wydarzeniu Dagda udał się do ojca Caer, do jego siedziby w Connachcie, i zażądał prawdy. W jaki sposób jego syn Aengus mógł zdobyć ową kobietę, gdyż bez niej bez wątpienia nie był w stanie żyć dalej. Jak można było posiąść tak dziwną istotę? Eathal nie chciał mu pomóc, ale w końcu został poddany naciskom, którym nie mógł sprostać. Piękna Caer, rzekł jej ojciec, zdecydowała się spędzać co drugi rok jako łabędzica. W Samhain znów przyjmie swą ptasią postać i w dniu przemiany Aegnus będzie mógł ją zdobyć, gdyż w tym czasie była najbardziej bezbronna. Ale musi być gotów, ostrzegł Eathal. Zdobycie jej będzie wymagało ceny.
Stało się tak, jak mówił Eathal. W wigilię Samhain Aegnus znów udał się do Paszczy Smoka, a tam, na brzegu jeziora, siedziało trzy razy po pięćdziesiąt pięknych łabędzic, każda z kołnierzem z kutego srebra. Trzy razy po pięćdziesiąt, a do tego jeszcze jedna, bowiem ptak z najpyszniejszym upierzeniem i najdłuższą, najwdzięczniejszą szyją był jego nadobną Caer Ibormeith. Aegnus podszedł i padł przed nią na kolana, a ona oparła szyję o jego ramię i rozpostarła szerokie skrzydła. W tym momencie Aegnus poczuł, że się przeistacza. Przez jego ciało przeszedł dreszcz od koniuszków palców u stóp aż po włosy na głowie, od najmniejszego palca do bijącego serca; wtedy zobaczył, że jego skóra zmienia się i migoce, z ramion wyrastają mu śnieżne pióra, a obraz przed oczami wyostrza się i sięga daleko. Pojął, że i on stał się łabędziem.
Oblecieli jezioro trzy razy, śpiewając w swej radości pieśń tak słodką, że ukołysała do spokojnego snu wszystkich w promieniu wielu lig. Potem Caer Ibormeith wróciła do domu z Aegnusem, ale czy zrobili to w formie mężczyzny i kobiety, czy też dwóch łabędzi, o tym historie nie wspominają. Mówią jednak, że jeśli w wigilię Samhain przejeżdża się w pobliżu Loch Béal Dragan i o zmierzchu stanie się bez ruchu na brzegu, da się usłyszeć ich głosy odzywające się w ciemności zalegającej nad jeziorem. Gdy raz usłyszy się tę pieśń, nigdy się jej nie zapomni. Nigdy, aż do końca swego żywota.
Cisza, która zapadła, była oznaką szacunku oddawanego wyłącznie najlepszym bajarzom. Młodzieniec naprawdę opowiedział swą historię wzorowo, niemal tak wytrawnie, jak mógłby to zrobić jeden z członków naszej rodziny. Nie patrzyłam na Niamh. Miałam nadzieję, że jej zarumienione policzki nie przyciągną nadmiernej uwagi. W końcu odezwała się moja matka.
– Wystąp, młody człowieku – rzekła miękko i wstała, nie wysuwając jednak dłoni z ręki ojca.
Druid podszedł bliżej, nieco bledszy na twarzy niż wcześniej. Być może, mimo całej jego pozornej pewności siebie, opowiedzenie historii było dla niego ciężką przeprawą. Wydawał się dość młody; zgadywałam, że mógł mieć ledwie dwadzieścia lat.
– Przedstawiłeś swą opowieść z zapałem i wyobraźnią. Dziękujemy za zapewnienie nam dzisiejszej nocy tak wspaniałej rozrywki. – Uśmiechnęła się do niego życzliwie, ale zauważyłam, że mocno ściskała za plecami palce Iubdana, jak gdyby potrzebowała podpory.
Nowicjusz krótko się skłonił.
– Dziękuję, moja pani. Wysoko cenię taką pochwałę, zwłaszcza z ust gawędziarki o twojej reputacji. Zawdzięczam swe zdolności najlepszemu z nauczycieli. – Zerknął w stronę Conora.
– Jak masz na imię, synu? – zapytał Liam z przeciwnej strony sali, gdzie siedział między swoimi ludźmi. Chłopak odwrócił się do niego.
– Ciarán, panie.
Liam pokiwał głową.
– Będziesz mile widziany w moim domu, Ciaránie, za każdym razem, gdy mój brat postanowi zabrać cię tu ze sobą. Cenimy nasze opowieści i muzykę, które niegdyś niemal bezpowrotnie zniknęły z tych sal. Witajcie też wszyscy członkowie bractwa, mężczyźni i kobiety, którzy zaszczycacie nas swoją obecnością przy naszym ogniu w noc Brigid. A teraz, kto zagra nam na harfie czy flecie lub zaśpiewa wyborną pieśń o bitwach zwycięskich i przegranych?
Przyszło mi do głowy, że wuj celowo skierował uwagę zebranych na bezpieczniejsze wody, jak przystało na genialnego stratega. Młodzieniec, Ciarán, wtopił się na powrót w grupę odzianych w szare szaty postaci siedzących razem cicho w kącie sali. Gdy zaś zaczęto rozdawać kubki z miodem i rozbrzmiały dudy i flet, reszta wieczoru upłynęła w doskonałej harmonii.
Po jakimś czasie uznałam, że zachowuję się nierozsądnie. Złożyłam wszystko na karb nadpobudliwej wyobraźni. Flirt przychodził Niamh naturalnie, zachowywała się tak bez zastanowienia. W jej czynach nie było prawdziwych zamiarów. Proszę bardzo, właśnie śmiała się i żartowała z paroma młodymi żołnierzami Liama. Poza tym w opowieściach często przypisywano bohaterom czy damom cechy wyglądu kogoś, kogo się znało. Chłopak, który dorastał w świętych gajach, z dala od sal lordów i wodzów, pewnie niespecjalnie miał się na czym wzorować, gdy przyszło mu mówić o niezrównanej piękności. Nie dziwota więc, że jako przykład obrał sobie urodziwą córkę z tego domostwa. Nieszkodliwe. Zachowywałam się głupio. Druidzi odejdą do swego lasu, za to Eamonn wróci tu, poślubi Niamh i wszystko będzie tak, jak powinno. Jak musi być. Niemal zdołałam przekonać o tym samą siebie, gdy wieczór przeszedł w północ i przygotowywaliśmy się, by udać się na spoczynek. Niemal. Gdy doszłam do stóp schodów ze świecą w ręku, przypadkiem zerknęłam na drugi koniec sali i napotkałam opanowany, lecz intensywny wzrok wuja Conora. Stał nieruchomo pośród krzątających się ludzi, którzy gawędzili, zaśmiewali się i odpalali świece od znajdującej się koło niego lampy; tak nieruchomo, że wyglądałby jak wykuty z kamienia, gdyby nie jego oczy.
Pamiętaj, Liadan. Historia potoczy się tak, jak musi. Podążaj zodwagą swą ścieżką. To wszystko, co każde znas może zrobić.
Ale… ale…
Już odszedł i nie mogłam dłużej usłyszeć jego myśli. Zobaczyłam jednak, jak Sean gwałtownie odwraca głowę w moją stronę. Czuł moje zmieszanie, choć go nie rozumiał. To było zbyt wiele. Nienazwane wrażenie zła, nagłe napady dreszczy, zagadkowe ostrzeżenia umysłu. Zapragnęłam mojego cichego pokoju, łyka wody i nocy porządnego snu. Prostych, bezpiecznych rzeczy. Zacisnęłam dłoń na świeczniku, zakasałam spódnice i wspięłam się po schodach do sypialni.