Szare Płaszcze: Rubież - Marcin A. Guzek - ebook + audiobook

Szare Płaszcze: Rubież ebook

Marcin A. Guzek

4,3

Opis

Minęło pięć lat od upadku Komandorii 54. Pogranicze pogrąża się w narastającym chaosie. Zakon wysyła na Rubież zaprawionych w bojach weteranów pod wodzą Nathaniela Eversona z nadzieją, że uda się im powstrzymać wrogów Imperium.

W pobliskim grodzie zostaje zamordowana Szara Strażniczka. Tropy prowadzą do organizacji czarnoksiężników przemycających przez granicę magiczne artefakty. Na całym pograniczu wiedźmy uprowadzają dzieci i składają je w ofierze w tajemniczym rytuale. Sklaviańscy wodzowie, podjudzani przez plemiennych szamanów, planują kolejne rajdy na pogranicze. Ktoś próbuje przyzwać potężnego demona Anathumm, boga wojny i zniszczenia z Dalekiego Wschodu.

Jakby tego wszystkiego było mało, Szare Płaszcze muszą wyruszyć do Orłowa, miasta nawiedzanego przez Bestię i skrywającego tajemnicę Plagi, która niemal doprowadziła Imperium do upadku. Tutaj w ruinach komandorii ukryty jest potężny artefakt, mogący ocalić całe pogranicze.

Książę, Mnich, Śmieszek, Wariatka i Wielkolud ponownie stają w obronie mieszkańców Rubieży.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (162 oceny)
81
60
15
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tom_bek

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze się czyta
00
ursus040666

Dobrze spędzony czas

lepsza niż pierwsza część, bardziej wartka akcja. polecam
00

Popularność




Rozdział I

Wielka biała sowa o czarnych oczach przysiadła na drzewie i zahukała głośno. Z chaty poniżej dobiegły nienaturalne jęki. Strzegący jej mężczyźni odruchowo cofnęli się o kilka kroków. Nawet w słabym świetle księżyca dało się dostrzec przerażenie na ich twarzach.

Magnus stwierdził, że nie ma już na co czekać, zeskoczył z punktu obserwacyjnego na drzewie i ruszył w kierunku strażników. Było ich pięciu, w różnym wieku, uzbrojonych w pałki i noże. Przejęci hałasami dochodzącymi z budynku, nawet nie zauważyli Szarego Strażnika, dopóki nie znalazł się tuż przy nich. Walka była krótka, Magnus nawet nie dobył miecza. Powalił pierwszego przeciwnika ciosem w tył głowy, dopadł drugiego i rąbnął go łokciem w twarz. Wywołało to satysfakcjonujące chrupnięcie łamanego nosa. W tym momencie trzeci z rębaczy rzucił się do ucieczki. Kolejni dwaj wpadli w panikę. Jeden próbował jeszcze zamachnąć się na napastnika pałką, ale zabrakło mu zdecydowania i szybkości. Magnus wyrwał mu broń i zdzielił nią zakapiora po twarzy. Przez kilka sekund mierzył się wzrokiem z ostatnim strażnikiem, ale ten nie wytrzymał długo. Wysoki, potężnie zbudowany agresor pojawiający się znikąd w środku nocy w połączeniu z dziwacznymi odgłosami przeszywającymi powietrze. To było za dużo dla młodziaka. Odrzucił nóż i uciekł ile sił w nogach.

„Teraz czas na prawdziwą robotę” – pomyślał Szary Płaszcz. Odrzucił prymitywną pałkę i dobył miecza. Następnie zmówił krótką modlitwę do Deusa i kopniakiem wyważył stare, spróchniałe drzwi. Wnętrze chałupy wyglądało dokładnie tak, jak można się było spodziewać po siedzibie leśnej wiedźmy – obleśne, cuchnące, wypełnione dziwnymi ziołami i szkieletami małych zwierząt. Na środku izby znajdowało się palenisko, a na nim kociołek z bulgoczącą zawartością. Sama czarownica tańczyła dookoła ognia, nucąc prastarą inkantację. Zatrzymała się na widok intruza. Magnus zauważył, że była zaskakująco młoda i atrakcyjna w porównaniu ze swoimi koleżankami po fachu. Z drugiej strony, mogła to być tylko iluzja. Te potwory lubowały się w takichsztuczkach.

– Czekałam na ciebie – oświadczyła kobieta. Choć użyła oklepanej formułki, na jej twarzy dało się dostrzeczaskoczenie.

– Pewnie, zawsze na mnie czekacie – odpowiedział znudzonym tonem Szary Strażnik, zdając sobie sprawę, że nienaturalne jęki ustały. – A ja zawsze przychodzę. Chyba przerwałem twójrytuał.

– To nic, teraz, kiedy tu jesteś, mam lepszy łup niż ten marny rytuał. – Wiedźma powoli odzyskiwała pewność siebie. Poprawiła na sobie połataną czarną suknię i ukradkiem sięgnęła po przedmiot leżący na pobliskimstole.

– Więc wiesz, kim jestem. – Magnus kontynuował rozmowę, udając, że niczego niezauważył.

– Oczywiście. – Czarownica zaśmiała się równie dramatycznie, co sztucznie. – Słynny Szary Strażnik Magnus, bohater tak wielu ballad, Łowca Czarownic, Pogromca Wiedźm, ObrońcaRubieży…

– Tego ostatniego jeszcze nie słyszałem. Chyba zbyt patetyczne jak na mój gust – przerwał jej. Ta gra zaczynała gonudzić.

– Ale to nie jest jedna z ballad, tak chętnie wyśpiewywanych przez waszych bardów. – Zignorowałago.

„Jednego barda” – pomyślał Magnus. Kobieta ewidentnie przygotowała sobie całątyradę.

– Twoja chwała wyrosła na kościach kobiet podobnych do mnie. Ale teraz stałeś się zbyt sławny, dla swojego dobra. Naprawdę sądziłeś, że uda ci się pozostać niezauważonym? Samotny Szary Płaszcz, do tego ktoś tak wysoki i postawny jak ty. Moi słudzy donieśli mi o twojej obecności, na długo zanim tu dotarłeś. I teraz zapłacisz za wszystkie siostry, które zamordowałeś! Za każdą z twoich zbrodni! – Wiedźma szybkim ruchem podniosła zabraną ze stołu słomianą laleczkę i wbiła w nią dużąigłę.

Magnus nie poruszył się, po prostu stał tam i obojętnie obserwował, jak uśmiech triumfu powoli znika z twarzy czarownicy. Ruszył do przodu, dopiero kiedy dostrzegł w jej oczachpanikę.

– Zwracam na siebie uwagę tylko wtedy, kiedy chcę – wyjaśnił, z pewnym rozbawieniem patrząc, jak igła raz po raz kłuje głowę laleczki. – A ty powinnaś lepiej dobierać współpracowników. Ten, którego wysłałaś po moją krew, był nie tylko nieudolny, lecz także wyjątkowo tchórzliwy. Odbyliśmy poważną rozmowę i zgodził się, że lepiej dać ci krew świni. Świnia była zresztą naprawdę smaczna. – Magnus wbił miecz w ramię wiedźmy, przygważdżając ją do ściany chałupy. – To po to, żebyś nie próbowała uciekać – stwierdził, ignorując rozpaczliwe krzyki bólu. – A teraz porozmawiamy po mojemu. Zacznijmy od czegoś prostego. Kim jest Antum? Ej, słyszysz mnie? Skupsię.

Czarownica szamotała się przez chwilę, ale ból i strach wreszcie wzięłygórę.

– Nic ci nie powiem – odpowiedziała łamiącym sięgłosem.

– Powiesz wszystko. – Rozejrzał się po chacie. – Problem z wami, wiedźmami, jest taki, że uwielbiacie trzymać się swoich starych metod. Czasami mam wrażenie, że żadna z was nie wpadła na nic nowego od stuleci. – Przeszedł wzdłuż ściany, szukając wśród zdobiących ją symboli właściwej runy. Kiedy znalazł znak, zaczął tupać w klepisko. Szybko trafił na małą skrytkę w podłodze, a w środkulisty.

– I tak nie zdołasz tego odczytać – spróbowała jeszczewiedźma.

– Ponieważ użyłaś jednego z waszych tajnych, magicznych języków? – Pozwolił, by w jego głosie zabrzmiała kpina. – Zginiesz tu, to jest już pewne. Pytanie brzmi, jak zginiesz. – Powoli wydobył sztylet i zaczął go ogrzewać nad paleniskiem. – Możesz odejść szybko, z godnością, albo bardzo powoli, błagając o koniec mnie i wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek słyszałaś. Wybór należy do ciebie. Zastanów się, bo to ostatnia decyzja w twoim plugawym życiu. Zabiłem wiele podobnych tobie bestii, więc wiem, jak to się skończy. Wiem, co widać, kiedy już zedrę z was tę maskę buty i mistycyzmu.

– Nie zdołasz zabić nas wszystkich! – krzyknęła w desperacji.

– Pewnie nie, ale dziś co najmniej jedną więcej. A teraz, po pierwsze, co wiesz o Antum, a po drugie… – Szary Strażnik kopnął kociołek, cuchnąca ciecz rozlała się po podłodze, dłonie, oczy i język dopłynęły aż do stóp czarownicy. – …gdzie ukryłaś resztędzieci?

*

Magnus po raz kolejny zapewnił dziękujących mu chłopów, że tylko wykonywał swoje obowiązki. Zawsze czuł się nieswojo w podobnych sytuacjach. Otoczony tłumem wdzięcznych ludzi, którzy uparcie nazywali go bohaterem i proponowali mu jedzenie, drobne monety i inne przedmioty, które dla nich byłyskarbami.

– Pogromca Wiedźm! – krzyknąłktoś.

Inna osoba zaczęła nucić jedną z głupich ballad Edwina. Kilka dziewek spoglądało na żołnierza zalotnie. Magnus zignorował to wszystko. Jeszcze raz powtórzył formułkę o wykonywaniu swoich obowiązków, wsiadł na konia i ruszył w swoją stronę. Noc była jasna, a do najbliższej komandorii dalekadroga.

Yorin czekał na niego w umówionym miejscu, na rozdrożach. Mężczyzna siedział na przewróconym pomniku, będącym częścią jakiegoś starego, zrujnowanegopałacu.

– Dopadłeś ją? – spytałstrachliwie.

– Dopadłem.

– Czyli to z krwiązadziałało?

– Jak w planie.

– I ona… tego, nie zdążyła rzucić na mnie żadnej klątwy czy coś… prawda?

– Nie.

– I świetnie. – Mężczyźnie wyraźnie ulżyło. – Dobrze jej tak. Cholerna wiedźma. I nawet ruchanko z nią było kiepskie, tylko leżała jak kłoda i czekała. A ponoć czarowniceto…

Magnus sprawnym ruchem obalił mężczyznę na ziemię i przystawił mu nóż dogardła.

– Wysłała cię po moją krew. Co jeszcze dla niejrobiłeś?

– Co? Nic, ja… ja tylko załatwiałem różne rzeczy. Przynosiłem…

– Dzieci?

– Co?… Nie, ja nie miałem z tymnic…

– Piątka dzieci porwana w jedną noc. Sama tego niezrobiła.

– Miała osiłków. Tych, co bronili jejchaty.

– I tylkoich?

– Ja nic… Przyrzekam.

– Gówno prawda. Wiesz, że zdążyłem uratować tylko czwórkę? Jedno poćwiartowała i ugotowała. Warto było, za trochę kiepskiegoruchanka?

– Słuchaj, ja nic nie wiem o dzieciach. Przysięgam. – Mężczyznapłakał.

W powietrzu dało się czuć odórmoczu.

– Ja tylko przynosiłem różne rzeczy. Ale nikogo nie skrzywdziłem. Co miałem zrobić? Wiedźmy sąstraszne.

– Tak, są. A ja zawodowo je zabijam. Więc kto jeststraszniejszy?

– Ty! Ty!

– Zapamiętaj to. – Magnus puścił Yorina i wrócił do swojego konia. – Dzisiaj ci się upiecze. Ale jeśli jeszcze kiedyś usłyszę twoje imię w jednym zdaniu ze słowem wiedźma, to utopię cię w twojej własnej krwi – powiedział spokojnie i ruszył w swojąstronę.

Kiedy mijał dogasające resztki chaty wiedźmy, dostrzegł na gałęzi wielką białą sowę z czarnymi oczami. Ewidentnie mu się przyglądała, ale zignorował to. Musiał jak najszybciej dostarczyć Luciusowi listy do odczytania i zdać raport Nathanielowi. Do Rubieży znów zbliżała się wojna, ale tym razem podążało z nią coś nawet gorszego. I znacznie bardziejmrocznego.

*

Pukanie do drzwi obudziło Nathaniela w środku nocy. Nie było to nic niezwykłego, odkąd został dowódcą Komandorii 42, rzadko zdarzało mu sięwysypiać.

– Kto tam? – spytał zmęczonymgłosem.

– Znaleźli Erminę – odpowiedział przepraszającym tonem głos Flaviusa. – Zamordowanoją.

– Zabierzcie ciało do lecznicy, zarazzejdę.

– Tak jest. – Zza drzwi dobiegł odgłos oddalających siękroków.

Nathaniel Everson z trudem pokonał ciężkość swoich powiek, powoli uświadamiając sobie sens słów podwładnego. Zginął jeden z jego ludzi. Wstał i spokojnie zapalił świeczkę. Następnie zaczął się ubierać, ignorując wszystko, co działo się w jego umyśle. Istniały pewne standardy zachowania, których oczekiwano od dowódcy w takiej sytuacji, i on miał zamiar je spełnić. Przed wyjściem z pokoju spojrzał jeszcze na burzę czarnych włosów wystającą spod kołdry na jego łóżku. Brunetka smacznie spała. Przez chwilę miał ochotę ją obudzić, ale powstrzymał się. Niech przynajmniej ona wyśpi się tejnocy.

Po cichu wyszedł ze swojej komnaty i ruszył schodami w dół. Jako dowódca mieszkał na szczycie najwyższej z pięciu wież znajdujących się w obrębie murów zamkowych. Za dnia roztaczał się stąd widok na całą okolicę – sześć wiosek należących do Straży, pola, las i odleglejsze grody i osady, będące pod rządami okolicznych możnowładców. Oczywiście ich rezydencje nie mogły się równać z Komandorią 42. Główna siedziba Zakonu na wschodzie była równocześnie największą i najstarszą twierdzą na Rubieżach i jedną z największych w Imperium. Potężne mury chroniły skomplikowany kompleks budynków zdolny pomieścić tysiące ludzi. W tej chwili jednak mieszkało tu zaledwie trochę ponad sto osób. Służący i strażnicy, dziesiątka rekrutów i dziesięciu Szarych Płaszczy. Dziewięciu, licząc od tejnocy.

Nathaniel pokonał kolejne piętra i kręte korytarze. Przez pierwszy tydzień pobytu na zamku ciągle gubił się w tym wewnętrznym labiryncie. Do dziś zdarzało mu się znajdować wejścia do ukrytych, a czasami po prostu porzuconychkorytarzy.

Lecznica znajdowała się na parterze drugiej wieży. Kiedy Nathaniel tu dotarł, Lucius i Edwin już na niego czekali. Ziutek i Flavius właśnie wnosili zakryte szarym płaszczemciało.

– Kolejna noc na posterunku – stwierdził posępnie Edwin. Kwatermistrz w typowy dla siebie sposób wyglądał, jakby miał właśnie udać się na bal w jednym z Wolnych Miast Zachodu. Jego modny, aksamitny strój całkowicie nie pasował do tej części świata. Można to zresztą było powiedzieć o wszystkim, co dotyczyłoEdwina.

Kiedy rekruci położyli ciało na stole, Lucius założył fartuch i wyciągnął z szuflady noże. Podszedł do zwłok i zaczął metodycznie badanie. Nie było w nim nawet śladu wahania czy strachu, jakie Nathaniel pamiętał z czasów, kiedy wszyscy trzej byli rekrutami w Komandorii54.

– Miała dziś wolne? – spytał dowódca, w czasie kiedy trwałasekcja.

– Tak – potwierdził Edwin. – Z tego, co wiem, cały dzień spędziła w Ostroborze. Miała wrócić wieczorem, ale często w takich sytuacjach docierała dopiero na porannypatrol.

– Kto znalazłciało?

– Strażnicy z Ostroboru – odpowiedział Edwin. – Leżała w zaułku, przy wewnętrznych murach grodu. Wygląda też na to, że nic jej nie ukradziono. Sakiewka wprawdzie była otwarta, ale zawartość wysypano na ziemię.

– Ktoś czegoś szukał – domyślił się Nathaniel. – Znalazcy nie zwinęlimonet?

– Nikt nie jest tak głupi, by okradać Szarą Straż – zapewniłZiutek.

– To kto ją zabił? – spytał dowódca. Sądząc po minach, Ziutek i Flavius nie zrozumieli retoryczności pytania, ale żaden nie znalazł dobrejodpowiedzi.

– Ktoś, kogo znała – wtrącił po chwili Lucius. – Nie ma śladów walki. Jedna rana kłuta, prosto w serce. Ostrze było wąskie i podłużne, obosieczne, zapewne sztylet, w stylu tych używanych w Wolnych Miastach. Zabójca podszedł blisko i uderzył szybko i celnie. Pewnie była martwa, zanim zdała sobie sprawę, co się dzieje. Nie ma śladów gwałtu, ale odbyła stosunek w ciągu ostatnich kilku godzin. Od siebie mogę też dodać, że od kilku miesięcy regularnie przychodziła do mnie po zioła o działaniuantykoncepcyjnym.

– Więc pewnie odwiedzała kochanka… albo kochanków – zasugerował Edwin. – Jeśli ballady czegoś mnie nauczyły, to tego, że kłótnia między kochankami to najczęstszy powód zbrodni. Do tego, jeśli winny zabił w przypływie pasji, to pewnie sam się zgłosi. Albo uciekł i już nigdy tu nie powróci, co czyni to problememŻniwiarzy.

– Czemu mam wrażenie, że to byłoby zbyt proste? – spytałNathaniel.

– To faktycznie nie były rany zadane w gniewie – zauważyłLucius.

– Tak myślałem. Ktokolwiek ją zabił, wiedział, że podnosi rękę na członka Zakonu i że jeśli go dopadniemy, to nawet sam Imperator nie obroni go przed śmiercią. A to oznacza, że albo miał dużo do zyskania, albo jeszcze więcej dostracenia.

– Spisek kryminalny – stwierdził Edwin. – Świetnie, te zawsze dobrze brzmią w balladach. Jak już go rozgryziecie, to ja bardzo chętnie posłucham tej historii. Tymczasem…

– Tymczasem jutro pojedziesz ze mną do Ostroboru zobaczyć miejsce, gdzie znaleźli ciało, i porozmawiać z twoimi informatorami – zdecydował Nathaniel. – I z samego rana poślesz po Wulfa. Powinien już skończyć swoją robotę w Komandorii 32, a ja mogę potrzebować straszaka, więc rozkaż mu być tu najpóźniejpojutrze.

– Mogę to ująć inaczej? Wiesz, jak bardzo on się denerwuje, kiedy wydajesz mu rozkazy. I jak bardzo ja się boję, kiedy on siędenerwuje…

– Ujmij to, jak chcesz. – Nathaniel był zbyt zmęczony, żeby znosić typową błazenadę swojego kwatermistrza. – Zanieście ciało do kaplicy, niech jutro zajmą się nim kapłani. Rzeczy Erminy wyślemy rodzinie, jak skończymyśledztwo.

– Nie miała rodziny – wtrącił Lucius. – Wszyscy zginęli w jakiejś wojnie, jeszcze zanim dołączyła doZakonu.

Nathaniel dopiero teraz spojrzał na kobietę. Ermina służyła pod jego rozkazami od pięciu miesięcy, ale tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Wątpił, czy kiedykolwiek rozmawiali na tematy niezwiązane ze służbą. Może tak było lepiej. Ludzie pod jego rozkazami będą ginąć, to fakt. Przy zachowaniu dystansu łatwiej mu patrzeć na sytuację trzeźwo. Mimo wszystko chyba powinien być smutny. Patrząc na ładną twarz dziewczyny, żałował, że niejest.

– Jutro jedziemy po śniadaniu – powiedział jeszcze do Edwina i ruszył w kierunku swoichkomnat.

W całym zamku zdawała się panować cisza, tak nietypowa dla tego miejsca. Kiedy wrócił do sypialni, z żalem stwierdził, że brunetki już tam nie było. Położył głowę na jej poduszce i przez chwilę próbował zasnąć, ale mimo zmęczenia wiedział, że to nie nastąpi. Jego myśli już się rozpędziły, galopując wokół śmierci Erminy i spisku, który mógł towarzyszyć tej zbrodni. Przez chwilę leżał z twarzą wtuloną w poduszkę, wdychając zapach kobiety. Później wstał i podszedł do biurka. Czekała go kolejna noc spędzona przy pracy. W końcu kto potrzebujesnu?

*

Magnus jechał przez całą noc, mimo to potężne mury Komandorii 42 ukazały się jego oczom dopiero krótko po świcie. Minął mostek nad fosą i przejechał wzdłuż umocnień, docierając do pierwszej bramy. Dla formalności pokazał strażnikom pierścień, choć widział, że od razu go rozpoznali. Przejechał kilkumetrowym tunelem pierwszej bramy i dotarł do zatoczki prowadzącej pomiędzy murami do kolejnej bramy. Dopiero tutaj wjeżdżało się do wnętrza twierdzy, na pierwszy dziedziniec. Magnus minął zabudowania gospodarcze i krzątających się między nimi służących i pojechał dalej ścieżką prowadzącą wyżej, do wewnętrznych murów. Zatrzymał się dopiero na górnym dziedzińcu, przy stajniach dla Zakonników. Ku swojemu zaskoczeniu odnalazł tu starych przyjaciół szykujących się dodrogi.

– Pogromca Wiedźm we własnej osobie – przywitał go Edwin, kłaniając się w pas. – Co za zaszczyt nas spotkał. Trochę wcześnie jak na uzupełnianie zapasów. Stęskniłeś się czy masz złe wieści? Proszę, powiedz, że się stęskniłeś. – Odpowiedziała mu wymowna cisza. – Dlaczego to zawsze muszą być złewieści?

– Trochę też się stęskniłem – przyznał Łowca Czarownic. – Książę – przywitałNathaniela.

– Wielkoludzie – odpowiedział dowódca komandorii, dosiadając swojegokonia.

– Widzę, że sięrozmijamy.

– Straciliśmy wczoraj Strażniczkę, właśnie jedziemy zbadać sprawę. Pewnie wrócimy na obiad. A co ciebiesprowadza?

– Tak jak Edwin powiedział, złewieści.

– Bardzozłe?

– Z rodzaju pożerających dusze demonów, którym wiedźmy składają ofiary z małychdzieci.

– Czyli takie standardowego rodzaju – podsumowałkwatermistrz.

– Obawiam się, że tym razem może być trochę gorzej. Ale najpierw chciałbym porozmawiać z Mnichem. Upewnić się. Znajdę go w jegokomnatach?

– Lepiej nie – powiedział Edwin. – Pomiędzy małym Duncanem a porannymi nudnościami Amelii lepiej dać biedakowi spokojnyporanek.

– Zjedz coś i odpocznij – nakazał Nathaniel. – Lucius powinien niedługo zejść do swojej pracowni. Jak wrócę, będziemy mieli sporo doomówienia.

– Jak zawsze. – Magnus zsiadł i zostawił konia chłopcustajennemu.

Kiwnął głową na pożegnanie odjeżdżającym towarzyszom i ruszył na śniadanie do dużej sali. Znajdowała się ona w głównym budynku, łączącym trzy z pięciu wież komandorii. Samo pomieszczenie zbudowano, by pomieścić setki biesiadników, a przy garstce rekrutów wydawało siępuste.

Magnus przywołał sługę i poprosił o śniadanie. Jako Szary Płaszcz mógł usiąść przy głównym stole, na podwyższeniu. Zamiast tego przysiadł ukradkiem na końcu sali. Czekając na jedzenie, przypatrywał się zdobiącym ściany płaskorzeźbom i gobelinom. Ewidentnie pochodziły one z różnych okresów. Jedne przedstawiały Strażników, inne Legionistów i mitycznych wojowników. Jeszcze inne osiągnęły stan, w którym trudno było powiedzieć, choćby w przybliżeniu, co konkretnie się na nich znajduje. Oczywiście na końcu sali, nad głównym stołem, znajdowała się olbrzymia płaskorzeźba przedstawiająca Pierwszego Imperatora zabijającego smoka. Zdarzenie powszechnie uznawane za początekImperium.

– Mówię wam, że to on – dobiegł Magnusa szept. Odwrócił głowę i zauważył grupkę młodych rekrutów, którzy właśnie wychodzili z pomieszczenia.

Była ich piątka. Niski rudzielec ostrzyżony zgodnie z regulaminem Legionu. Ubrana w łachmany dziewczyna z włosami ułożonymi w kolorowy czub. Niebieskooki blondyn, który zszedł na śniadanie z dwoma krótkimi mieczami skrzyżowanymi na plecach. Wysoka brunetka ubrana w kubrak ze zszytych skór zwierząt. I chłopak o znajomo wyglądającej twarzy. Patrzyli oni niby ukradkiem na Łowcę Czarownic, ewidentnie nad czymś sięzastanawiając.

– Witaj, Magnusie – rzucili dwaj inni rekruci, przechodzącobok.

– Ziutek, Flavius – przywitał sięZakonnik.

– Mówiłam, że to on – szepnęła z uśmiechem triumfu dziewczyna w skórzanymkubraku.

Następnie cała czwórka wypchnęła do przodu znajomo wyglądającegodzieciaka.

– Przepraszam – odezwał się po chwili zbierania się na odwagę. – Czy ty jesteś?… To znaczy, jesteś Magnus, prawda? W sensie, TENMagnus?

– Jestem Magnusem. Nie wiem, czy tym, o którego cichodzi.

– Przepraszam, jasne… Ale jesteś Nomadem. I tym z ballad, prawda? ObrońcąRubieży?

– Tak mnie też nazywają. A ty?

– Ja? W sensie… Ach, przepraszam. Adrikarus, ale wszyscy mówią mi po prostu Adrik. Jestemrekrutem.

– Zauważyłem. Siadaj. Wy teżmożecie.

Reszta dopiero po chwili zareagowała. Podeszli szybko, kłaniając się i przedstawiając. Rudzielec miał na imię Iovis, dziewczyna z kolorowymi włosami – Moira, blondyn z dwoma mieczami – Roderik, a brunetka – Zaria. Wszyscy rozsiedli się dookoła Magnusa, ale nadal widocznie bali sięodezwać.

– Skąd pochodzicie? – spytał Szary Strażnik, by jakoś zacząćrozmowę.

– Ja stąd, z Rubieży – zaczęła dziewczyna w skórzanym kubraku. – Iovis jest z TerytoriówCentralnych…

– Z Samnii – dodałchłopak.

– Roderik ze SpornychZiem…

– Dokładnie z Kalet.

– Moira z WolnychMiast…

– Z TonącegoPortu.

– A Adrik… – zawahałasię.

– Zewsząd – wtrącił chłopak. – Wychowałem się w Straży. Właściwie to znałeś mojego starszego brata – dodałnieśmiało.

– Oczywiście, od początku wydawałeś się znajomy. Duncan był dobrym przyjacielem, najlepszym dowódcą, jakiego dotądmiałem.

Dzieciak uśmiechnął sięzawstydzony.

– Więc to prawda, że znałeś dowódcę Eversona, jeszcze jak był rekrutem? – dopytałaMoira.

– Tak, w Komandorii54.

– Bo tak się zastanawiałam… Bo Edwin i Lucius ciągle go nazywają Księciem. I ponoć on naprawdę jestksięciem.

– Jest – potwierdził Magnus. – Synem władcyTerylu.

– Mówiłem wam – zaznaczył nieśmiałoIovis.

– Co prawdziwy książę z Terytoriów Centralnych robi tutaj? – nie dowierzałaZaria.

– O właśnie – wtrącił Adrik. – Bo słyszałem, że on mógł dowodzić dowolną komandorią na Terytoriach Centralnych. U siebie w Terylu, może nawet w samym Smoczym Leżu. A on wybrał Rubieże. I tak myślałem, zwłaszcza po tym, co się stało w Komandorii 54… Przepraszam, niepowinienem.

– W porządku – uspokoił go Magnus. – Toprzeszłość.

– Czy prawdą jest, co opowiadają, że zginęła tam połowa rekrutów? – spytałRoderik.

– Prawie połowa, ale tak – przyznałNomad.

– Kto chciałby wracać tutaj po czymśtakim?

– Niektórzy z nas tu mieszkają – wtrąciła Zaria. Roderik wydawał się nieporuszony jejsłowami.

– Nie mogę się raczej wypowiadać za waszych przełożonych – stwierdził Magnus. – Mieli swojepowody.

– A ty? – dopytywałIovis.

– To mój dom. Próbowałem służyć w Wolnych Miastach, ale było tam za ciasno, za głośno i praca wymagała za dużo gadania. Więc po roku przeniosłem się z powrotem tutaj. A potem zostałem Nomadem. Teraz mam tyle przestrzeni, ile mi siępodoba.

– I jesteś bohaterem – dodałaZaria.

– Bezprzesady.

– Ale jesteś – upierała się dziewczyna. – Wszyscy na Rubieżach słyszeli o Pogromcy Wiedźm. Pewnie mnie nie pamiętasz, ale jestem tu właśnie przez ciebie. To było jakieś trzy lata temu, kiedy odwiedziłeś naszą wioskę. To mała osada, w puszczy. Grasował u nas wilkołak czy coś podobnego. Zabił trzy osoby, a potem ty się pojawiłeś i załatwiłeś sprawę w jednąnoc.

– Pamiętam. Nic wielkiego, wilk opętany przez jakiegoś pomniejszego demona. Wystarczyło zarąbać go mieczem i posypać rany solą ze szczyptąsrebra.

– A skąd u nas mieli to wiedzieć? Do tego w środku puszczy, z dala od Komandorii Straży. Jeszcze sporo trupów by u nas padło, zanim ktoś by się zjawił. Dlatego ja, jak dostanę płaszcz, też chciałabym być Nomadem. Przemierzać puszczę i pomagaćludziom.

– Nie lekceważyłbym dachu nad głową i ciepłego posiłku. – Magnus wskazał na swój gulasz z chlebem. – I uwierz mi, komandorie robią lepszą robotę niż Nomadzi. Ja mogę czasami natknąć się na jakąś odległą wioskę potrzebującą pomocy, ale te twierdze stanowią coś ważniejszego. Symbol. Mówią wszystkim dookoła, że oto jesteśmy i stoimy na straży. Że… – Magnusowi przerwał odgłosdzwonów.

– Poranny trening – zawołał Adrik i rekruci zerwali się od stołu. Natychmiast jednak zatrzymali się i z wahaniem spojrzeli na Magnusa.

– Biegnijcie, w tym fachu przegapienie treningów może zabić – nakazał z uśmiechem.

Rekruci skłonili się i pobiegli. Po chwili z sali wybiegli też Flavius i Ziutek. Łowca Czarownic został sam. Ziewnął głośno i powoli dokończył śniadanie. Następnie ruszył na poszukiwanie Luciusa. Odszyfrowanie notatek wiedźmy powinno zająć kilka godzin, a w międzyczasie Magnus będzie miał okazję na kąpiel i drzemkę w prawdziwym łóżku. Coś, czego nigdy nie powinno sięodmawiać.

*

Ostrobór był sporym grodem jak na standardy Rubieży. Nie można go było nawet porównywać z miastami Terytoriów Centralnych, do których przyczajony był Nathaniel, ale z prawie tysiącem mieszkańców była to istna metropolia w tej części świata. Oczywiście nie wszyscy mieścili się w obrębie potężnych wałów ziemnych, na których ustawiono drewnianą, pomalowaną na biało ścianę. Z zewnątrz licząca kilkanaście metrów bariera prezentowała się równie widowiskowo, jak mury samej stolicy Imperium. Wewnętrzny gród cierpiał na bardzo widoczny brak miejsca. Chaty zdawały się nachodzić na siebie, jakby olbrzymia ręka ścisnęła je ze sobą. Czyniło to z wąskich uliczek istny labirynt błotnych zaułków i małych placyków ze studniami. Właśnie na jednym z takich placyków stali teraz, u podnóża wału ziemnego, otoczeni kilkoma rozpadającymi się chatami i wianuszkiem miejscowychwojaków.

– Miejsce całkowicie zadeptane – ocenił Edwin, patrząc pod nogi.

– Jakaś pół setki ludzi czerpie z tej studni wodę – pośpieszył z wyjaśnieniem Borys, dowódca straży Ostroboru. – To i zadeptane. Ale dużo do oglądania nie było. Tylkotrup.

– Jak twoi ludzie ją znaleźli? – spytałNathaniel.

– Ano na obchodzie byli. I usłyszeli, jak się ktoś kłóci, jakieś podniesione głosy, dwa, męskie. To podeszli sprawdzić. Ale widać tamci usłyszeli, bo zaczęli uciekać. Moje chłopaki jak wyszły z zakrętu, to tylko jakieś kształty znikające w ciemnościzobaczyły.

– Ścigałyich?

– No nie. – Stary, wąsaty wojak wydał się trochę zażenowany. – Tu przyznam, że moi się nie popisali, ale najpierw myśleli, że to jakaś sprzeczka sodomitów czy coś. Jak zauważyli ciało za studnią, to tamtych już dawno nie było. Już opierdol za to dostali, ale co począć, prawda?

– Nikt nie opuszczał grodu w nocy?

– Oczywiście, że nie, ja się na swojej robocie znam – zapewnił Borys, pocierając pokrytą bliznami głowę. – Jak tylko trupa znaleźli, zaraz zamknąłem bramy i pchnąłem posłańca dowas.

– Do grodu przybyli ostatnio jacyśobcy?

– Żeby to jeden. Może Ostrobór nie jest jak miasto na zachodzie, ale gości mamy sporo, dziesiątki, czasami setki dziennie. Głównie z okolicznych wiosek, ale niektórzy przybywają aż z Czerwonego Dworu. Zwłaszcza w dnitargowe.

– A sama Ermina, wiesz, co tu wczoraj robiła? – spytałEdwin.

– Na uczcie była, w pałacu. – Wojak wskazał jedyny kamienny budynek w grodzie.

– Caływieczór?

– Ano, siedziała przy głównym stole, tuż obok naszego drogiego dziedzica. I ponoć na siedzeniu obok się nieskończyło.

– Ponoć czy napewno?

– Ja tam nie lubię plotek – zaznaczył twardo Borys. – Ale żeby dobrze porządku pilnować, to muszę słuchać, co sięmówi.

– Zrozumiałe – zapewniłNathaniel.

– Wręcz godne podziwu – dodałEdwin.

– I słuchy chodzą, że ta Ermina i nasz książę Odon to od jakiegoś czasu się ku sobie mieli. I nie raz ją w pałacu goszczono na śniadaniu. Jeśli rozumiecie, o czymmówię.

Obydwaj Szarzy Strażnicy zapewnili kiwaniem głowy, że rozumieją.

– A wczoraj? – dopytywał Nathaniel. – Ktoś ją widział, jak z dziedzicemwychodziła?

– Ano widzieli. Będzie ze dwie, trzy godziny, zanim ją znaleźliśmy. Ale co się dalej działo, to nie mi wiedzieć – dodał szybko stary wojownik. – A i od razu powiem, że na oczernianie bez dowodów mojego suwerena to ja nie pozwolę. Ani w tym grodzie, ani pozanim.

– Spokojnie, nikt nikogo nie oczernia ani nie oskarża – zapewnił bard. – Wręcz przeciwnie, im szybciej znajdziemy winnego, tym szybciej utniemy głowę potencjalnymplotkom.

– Tu więcej się nie dowiemy – zdecydował Nathaniel, jeszcze raz patrząc na zadeptany, błotnisty placyk. – Chodźmy do pałacu. Spytamy twojego suwerena, w jakich okolicznościach rozstał się z Erminą, zanim ona spotkała swojego całkowicie niepowiązanego z tą znajomościązabójcę.

*

Pałac był w rzeczywistości starą willą imperialną w stylu typowym dla Terytoriów Centralnych. Z naciskiem na słowo był. Obecnie to, co zostało z marmurowych ścian, licznych kolumn i rzeźb, w zaskakująco zgrabny sposób pasowało do drewnianych dobudówek, dębowych ław i skór.

Kiedy Szarzy Strażnicy wkroczyli do pomieszczenia łaskawie określanego salą tronową, uderzył ich zapach dymu, alkoholu i pieczonego mięsa. Służący dopiero sprzątali po wczorajszej uczcie. Mimo że minęło już południe, pod stołami nadal dało się dostrzec niedobitki biesiadników. Książę Ulryk zasiadał na potężnym tronie przy głównym stole. Na widok gości podniósł rękę w geście powitania, ale nie wstał. Ostatnimi czasy rzadko podnosił swoje cielsko z krzesła.

– Witam dzielne Płaszcze. Co sprowadza was do mojego pałacu? – spytał rozbawionym i zdradzającym brak trzeźwościgłosem.

– Służba, potężny książę Ulryku – odpowiedział Nathaniel, kłaniając się dworsko. – Być może nie słyszałeś, ale w twoim grodzie zamordowano SzarąStrażniczkę.

– Ach, to, Borys coś wspominał. Wielce nam przykro. Oczywiście możecie liczyć na pomoc i takie tam. Zwyczajowe rzeczy. – Władca beknąłgłośno.

„Jest bardziej pijany, niż się wydawał” – pomyślałNathaniel.

– Rozumiem, że Ermina była częstym gościem w twoim pałacu. Równieżwczoraj.

– Ano. Piękna dzierlatka. I ten tyłek, ech, jak dla mnie, to one wszystkie powinny biegać w spodniach. Jasne, jak przychodzi co do czego, to spódnicę łatwiej podwinąć, ale w moim wieku to już coraz rzadziej przychodzi, a popatrzeć zawsze miło… Może mógłbym wprowadzić jakieś prawo, z tymi spodniami. Ty się, Nathaniel, znasz lepiej na tym całym władaniu. Mógłbym?

– Zapewne – wtrącił się Edwin. – I może przy okazji zarządzić, że te spodnie mają mieć wycięcia z tyłu, żeby lepiej było rzeczone pośladkiwidać.

– Ooo, dobra myśl, mości bardzie. I może też takie wycięcia w koszulach, żeby cyce były na wierzchu. – Ulryk niezgrabnie złapał się za swój, niemałych zresztą rozmiarów, biust.

– Prawdziwy reformator – pochwalił niemal szczerzeEdwin.

– Wracając do wczorajszego przyjęcia – przerwał Nathaniel, zanim ich rozmówca całkowicie pogrążył się w rozważaniach na temat limitów swojej władzy ustawodawczej. – Rozumiem, że Ermina w nimuczestniczyła?

– Ano z moim synem siedziała, o tam. – Wskazał krzesła po swojej prawicy. – Na pierwszym krześle był mój syn, później ona i ten służący twojegoojca.

– Spurius – poprawiłNathaniel.

– O, o właśnie, ten. I tak siedzieli i gadali. A później to ona z moim synem poszli, pewnie się chędożyć, chyba…

– Ojcze. – Powietrze przeciął ostry głos Odona. – Widzę, że mamy gości. – Młody książę energicznie wkroczył do pomieszczenia. Wyglądał jak dużo młodsza i nieporównywalnie lepiej zbudowana wersja swojego ojca. Potężny, brodaty wojownik, którego chęć walki nie została jeszcze zgaszona przez nadmiar faktycznej wojny i alkoholu.

– Książę Odonie, właśnie rozmawialiśmy o wczorajszej uczciei…

– Słyszałem, o czym rozmawialiście, i nie życzę sobie żadnych plotek anisugestii.

– Dobrze więc, że żadną z tych rzeczy się nie zajmuję. – Nathaniel spróbował zachować spokój, choć znoszenie podobnego tonu w ustach ludzi władających kawałkiem pastwiska ze swojej cuchnącej stodoły od początku było dla niego najtrudniejszą częścią tej pracy. – Niemniej rozumiem, że wyszedłeś wczoraj z uczty, razem z Erminą?

– Wyszedłem, jesteśmy obydwoje dorośli. – Agresywna postawa coraz słabiej maskowała niepewność następcytronu.

– Wiesz, że później znaleziono jąmartwą?

– Cosugerujesz?!

– To nie była sugestia, tylko pytanie – poprawił Szary Płaszcz. – Kolejnym pytaniem jest: kiedy ostatnio widziałeś jążywą?

– Nie masz prawa tak do mniemówić!

– Właściwie to ma – wtrącił Edwin. – Zgodnie z Prawem Odwetu Szara Straż może przepytywać nawet samego Imperatora, jeśli sprawa dotyczypłaszczobójstwa.

– Jak śmiesz mnie pouczać, ty…!

– Panowie wybaczą – zagrzmiał głos Ulryka. – Syn jest trzeźwy. I do tego spędza za dużo czasu z tym służącym twojego ojca – zwrócił się do Nathaniela. – Zaczyna nabierać złychmanier.

– Robienie interesów z moją rodziną miewa taki wpływ na ludzi – potwierdził dowódcakomandorii.

Ulryk roześmiałsię.

– Lubię cię. Może i jesteś bogatym dupkiem z drugiego końca świata, ale przynajmniej masz poczucie humoru i wywyższasz się tylko za naszymi plecami. A teraz, synu, przestań błaznować i powiedz im, co chcą usłyszeć. Ta rozmowa zaczyna mnie nudzić, a mam nowe prawa do przemyślenia. – Uśmiechnął się doEdwina.

Odon zacisnął w gniewie usta, ale ostatecznieuległ.

– Wyszliśmy po północy, do mojego pokoju. Dała mi, czego chciałem, a potem się ubrała i wyszła. Mówiła, że ma do załatwienia jakąś sprawę dlaStraży.

– Jaką?

– Nie pytałem. Cośjeszcze?

– Ile czasu spędziła w twojejkomnacie?

– Sporo. – Wyszczerzył zęby. – Po tym jak wyszła, zasnąłem. Nie wiem, jak późno tobyło.

– I zostawiła u ciebiesuknię?

– Co?

– Zgaduję, że na uczcie miała na sobie bardziej kobiece ubranie niż to, w którym jąznaleźliśmy.

– Może… Tak, zostawiła sukienkę. Co z tego?

– Więc planowaławrócić.

Odon bezgłośnie poruszał ustami, wyraźnie nie wiedząc, coodpowiedzieć.

– Może, nie wiem, spałem – wyksztusiłwreszcie.

– Dziękuję, to wszystko, co chciałem wiedzieć – powiedział Nathaniel, obdarzając rozmówcę swoim doskonale wyćwiczonym, najmniej szczerze wyglądającym uśmiechem. – Książę. – Skłonił się Ulrykowi i ruszył do wyjścia, pozostawiając starca z ambitnymi planamireformatorskimi.

*

W pracowni Luciusa panowała cisza i spokój. Na szczycie wieży dźwięki dochodzące z dziedzińca były przytłumione i odległe. Światło wpadało przez duże, wypełnione witrażami okna, dzieląc całe pomieszczenie na różnokolorowe strefy. Magnus wszedł przez zalane czerwienią drzwi i powoli przeszedł przez pogrążone w zieleni regały. Samego Luciusa odnalazł w niebieskim obszarze, pochylonego nad potężnym biurkiem zaścielonym dziesiątkamiksiążek.

– Usiądź. – Uczony wskazał na pobliski fotel, nie odrywając oczu od ksiąg. – Jużkończę.

Magnus nie odpowiedział, nie chciał zaburzać spokoju tego miejsca. Cicho usiadł w fotelu i zaczął przyglądać się przyjacielowi. Mnich, jak nazywali go w czasach, kiedy walczyli jako rekruci w Komandorii 54, zmienił się nie do poznania. Oczywiście, wszyscy byli już inni, ale nie tak jak Lucius. Nathaniel nadal był pełnym dumy arystokratą, Edwin – barwnie ubranym bardem, a sam Magnus – oszczędnym w słowach wielkoludem. Tymczasem Lucius przeistoczył się z wystraszonego dzieciaka w podniszczonym habicie w prawdziwego uczonego, pewnego siebie i powszechnie szanowanego. Jako pierwszy i na razie jedyny z ich grupy zdołał zyskać miejsce w jednym z elitarnych Bractw Zakonu, na dowód czego zastąpił zwykły pierścień wykonany z brązu platynowym, ozdobionym podobizną kruka. Symbolem Bractwa Mędrców, zajmującego się zbieraniem wiedzy i wykorzystywaniem jej do walki z siłamiciemności.

– Skończyłem – ogłosiłLucius.

– Odszyfrowałeślisty?

– Słucham… A, tamto. Tak, to akurat było proste. Zapisano je wariacją tego, co Zakon kwalifikuje jako wiedźmi kod numer cztery. Faktycznie niezwykle częsty na Rubieżach i prawie niezmieniony od stuleci. Łamałem jego wariacje już tyle razy, że teraz robię to z miejsca. Trudniej było zebrać informację o samym Antum. Wiedziałem, że już widziałem podobne imię w jakiejś księdze, ale różnice w pisowni sprawiły, że namierzenie wszystkich wzmianek zajęło mi kilkagodzin.

– Godzin? – zdziwił się Magnus. – Od miesięcy przepytuję wiedźmy, próbując się czegośdowiedzieć.

– Zaleta komandorii z faktyczną biblioteką. – Kruk uśmiechnąłsię.

– No tak… Dobrze, więc co było w listach?

– Po kolei, najpierw muszę ci wytłumaczyć, z czym mamy doczynienia.

– Z demonem. Już towiem.

– Świetnie, więc zdajesz sobie sprawę, w jaki sposób Straż pokonała go ostatnim razem? Co? Nie miałeś pojęcia, że był ostatni raz? Tak myślałem. Więc teraz usiądź wygodnie i pozwól człowiekowi od wiedzy opowiedzieć cihistorię.

– Zaczynasz brzmieć jakEdwin.

– Wiem, też się tym martwię. Ale wracając do tematu. Antum, Amantu, Anathum, Anat, Anath, Anti, Antu, Ananit i zapewne jeszcze kilkanaście innych wersji imienia, do których nie udało mi się dotrzeć. W krainach za Wielką Pustynią czczona jako bóstwo wojny, choć zasięg kultu pozostaje dla nas nieznany. Służące jej grupy zdarzały się też wśród Sklavian, choć nigdy nie zyskały większych wpływów. W samym Imperium imię nie pojawia się często, ja sam znalazłem trzy wzmianki w historii Rubieży. Pierwsza pochodzi z czasów Powstania Ertena na przełomie czwartego i piątego wieku poprzedniej ery. Był to wielki bunt przeciw władzy Imperium. Tu, na Rubieżach, rozpoczął się w 396roku…

– Do rzeczy – ponagliłMagnus.

– No tak – westchnął Lucius. – Przywódca powstania, Erten, miał jako swoją osobistą gwardię grupę fanatyków czczących boginię, którą nazywali Anti. Było to pomniejsze bóstwo wojny i rzezi. Jej Kły, bo tak się określali, liczyły około setki najbardziej zajadłych i okrutnych wojowników. Relacje o ich zbrodniach są dosyć przerażające, choć być może wyolbrzymione, by usprawiedliwić okrucieństwo, z jakim potraktowano powstańców po zakończeniu walk. Tak czy inaczej, Kły nie miały w zwyczaju się poddawać. Ci nieliczni, których pochwycono, spłonęli na stosie, więc nie zachowały się żadne relacje z pierwszej ręki o ich bogini. Żadna ikonografia ani nic w tymstylu.

– Ale wybicie kultystów powstrzymało wpływdemona?

– Najwyraźniej. Kolejna wzmianka pochodzi z ósmego wieku, z zapisków Szarego Płaszcza noszącego imię Omparus. Był on Nomadem, który spędził kilka lat, podróżując po Wielkiej Puszczy, pomiędzy Sklavianami. W pewnym momencie trafił do wioski, gdzie mieszkańcy toczyli wojnę z innym plemieniem. Celem wojny było zdobycie względów bogini Ananit, mającej zesłać swoje błogosławieństwo na zwycięzców. Według Omparusa na walczących spadło, jak sam to określił, krwawe szaleństwo. Obydwie strony wyrżnęły się w brutalnej bitwie, a niedobitki zostały zniewolone przez sąsiednie plemię. Jakiś czas później Omparus usłyszał, że to właśnie żerca tego trzeciego plemienia zesłał Ananit na pozostałe dwie wioski, by zdobyć ich ziemię. Oczywiście nie da się tego potwierdzić, sam Nomad włożył tę historię między plotki, ale może coś w tymjest.

– Więc Antum poświęciła własnych wyznawców? Co dostała w zamian?

– Nie wiadomo, jak mówiłem, to była tylko plotka. Ale być może dostała właśnie to, może faktycznie żywi się rzezią i nie obchodzi jej dalszy los wyznawców. Tak czy inaczej, to prowadzi nas do ostatniej wzmianki. To raport dowódcy naszej komandorii z roku 981 Ery Imperium, czyli, co za tym idzie, siódmego roku Okresu Imperium w Wojnie. To okres tuż przed Plagą, kiedy całe Imperium pogrążyło się w wojniedomowej…

– Tak, słyszałem o Wielkiej Anarchii. – Magnus przerwał mu wywód. – Wszyscy wiedzą o WielkiejAnarchii.

– Tylko się upewniam. Tak czy inaczej, ówczesny dowódca komandorii miał na imię Dardian. Według raportu otrzymał informacje, że coś dziwnego dzieje się w pobliskim obozie Legionu Imperialnego. Ponoć żołnierze czcili jakąś kobietę. Wysłano na miejsce grupę Strażników. Ustalili oni, że przebywająca w obozie prostytutka została opętana przez demona, który przedstawiał się jako Anathum. Poprzez nią demon przejął kontrolę nad całym oddziałem i posłał go do ataku na pobliskie miasto, Orłów. Co gorsza, jak się okazało, dziewczyna była Czującą, więc opętanie zmieniło ją w wyjątkowo potężną Bramę ściągającą całą masę pomniejszych demonów do naszego świata. Ostatecznie Straży udało się zabić dziewczynę i tym sposobem przegonić Anathum. Po tym żołnierze wrócili do zdrowych zmysłów i miasto zostało ocalone. Choć nadal przez kolejne lata cała okolica borykała się z nawiedzeniami i innymi problemami wynikającymi z dużej populacji duchów i demonów.

– Więc mamy do czynienia z demonem, który bardzo lubi zabijanie i rzeź – podsumował Magnus. – Szczerze mówiąc, tyle domyśliłem sięsam.

Lucius wydawał się lekko zirytowany postawą swojegorozmówcy.

– Jeszcze nie skończyłem. Teraz przejdę do tych wiedźmich listów. Jak mówiłem, nie były one trudne do odszyfrowania. Według nich około pół roku temu czarownice w jakiś sposób dowiedziały się o tym, że Antum nadchodzi. Co ciekawe, pierwotnie doszły do wniosku, że demon jest zbyt potężny i nieprzewidywalny, więc próbowały osłabić jego moc i wpływ, jaki będzie miał po pojawieniu się. Próba ta kosztowała życie dwie z nich i zakończyła się całkowitym niepowodzeniem. Same wiedźmy uznały, że jakaś siła aktywnie przeszkadzała ich próbie powstrzymania tego, co nadchodziło. Nie odkryły, kto konkretnie za tym stał, ale podejrzewały sklaviańskich żerców lub czarnoksiężników z zachodu. Tak czy inaczej, po tym postanowiły działać zgodnie z powiedzeniem, że jeśli nie możesz kogoś pokonać, powinieneś się do niego przyłączyć. Zaczęły więc składać Amantu ofiary w nadziei, że zdołają go obłaskawić. Wtedy ty się napatoczyłeś i zacząłeś je zabijać. Reszta listów to raczej długa litania twoich zbrodni przeciw wiedźmiemu rodowi. Wliczając zabicie ich przywódczyni, jakiejśRagany.

– Znam swoje, jak to dosadnie ująłeś, zbrodnie przeciwwiedźmom.

– Ich słowa, nie moje – zaznaczyłuczony.

– Wracając do tematu. To znaczy, że demon już tujest?

– Nie. I to akurat jedna z niewielu dobrych wiadomości. Faktycznie zjawi się tu dopiero za kilka miesięcy, może nawet pół roku. Niemniej według wiedźm jest już za późno, by powstrzymać jego przybycie, i to jest zła wiadomość. Na szczęście Amantu wydaje się dosyć łatwy do przegnania. Wystarczy zabić jego kultystów lub zniszczyć jego fizyczne ciało, jeśli kogoś opęta. Na nieszczęście nie wiemy, kim są owi wyznawcy i co tak właściwie planują. No i dochodzi kwestia krwawego szaleństwa i tendencji do wywoływania wojen. A jako że na Rubieżach tak ogólnie nie trzeba dużo, by wywołać wojnę… Nathaniel pewnie będzie chciał o tym usłyszeć, jaktylko…

Drzwi do pracowni zaskrzypiały lekko, po chwili zawtórowała im podłoga. Magnus spojrzał w tamtą stronę i zobaczył małego chłopca pędzącego w ich kierunku przez czerwień i zieleń.

– Ujek Agnus – zawołałchłopiec.

– Witaj, Duncanie. Ależ ty rośniesz, zaraz będziesz większy ode mnie – pochwalił Magnus dzieciaka, podnosząc go. – Ile ty już maszlat?

– Tsy. – Chłopak podniósł trzypalce.

– Prawie cztery – dodała Amelia, ostrożnie wchodząc dopracowni.

Lucius natychmiast zerwał się na nogi i pobiegł w jejkierunku.

– Nie powinnaś wchodzić aż tutaj – stwierdził zaniepokojony. – W twoimstanie…

– Mogę chodzić po schodach – ucięła twardo kobieta. – Jestem w ciąży, a nie sparaliżowana. Poza tym ciąża nie jest jeszcze takzaawansowana.

– Wciąż, jako twójlekarz…

– Mąż. A teraz sio, wracaj do swoich książek. A ty, Magnusie, chodź mnie przytulić i wyjaśnić, dlaczego musiałam fatygować się aż tutaj, byś sięprzywitał.

– Chciałem się najpierw umyć i odpocząć po długiej podróży. – Magnus próbował siębronić.

– Bo przywitanie ze mną byłoby aż tak bardzomęczące?

– Naprawdę cuchnąłem po podróży. Lucius możepotwierdzić.

– Mnie do tego nie mieszaj – zastrzegł wywołany. – Ja już dziś sobie nagrabiłem. W tej sprawie jesteśsam.

– Tak zostawiasz towarzyszabroni?

– Ejj, chętnie pomogę ci walczyć z demonem, ale przeciwko mojej żonie to radź sobiesam.

– Jesteście okropni – stwierdziła Amelia z udawanym wyrzutem, ale nie zdołała dłużej powstrzymaćśmiechu.

Magnus też roześmiał się i przytulił kobietę na powitanie.

– Mam nadzieję, że tym razem zostanieszdłużej.

– To zależy od Nathaniela, ale raczej wkrótce wyruszę. Jak wspomniał Lucius, mamy problem z demonem.

– Zawsze macie jakiś problem z demonem, to część waszej pracy. A teraz zbierajcie się, czas na obiad. I to porządny obiad z kulturalną rozmową. I nie chcę słyszeć wymówek, świat będzie musiał jakoś przetrwać następną godzinę bez waszejpomocy.

*

– Książę Odon jest więc dupkiem lub zabójcą… I w sumie jedno nie wyklucza drugiego – podsumował Edwin, kiedy wyszli z pałacu. – Niestety na razie dostarczył nam dowody tylko na jedną z tychrzeczy.

– Dzień jeszcze młody – odpowiedział Nathaniel, uważając, by stawać na zaścielających drogę deskach, a nie w błocie. – Tak czy inaczej, tutaj już więcej się nie dowiemy. Po powrocie przeszukasz pokójErminy.

– Grzebanie w rzeczach niewiasty. Czuję się, jakbym wrócił do poprzedniego życia zbrodni i występku. Zaraz każesz mi szpiegować arystokratów na modnymprzyjęciu.

– Nie wiem, czy to odpowiednie słowa, by opisać tutejsze uczty… czy tutejszychwładców.

– Rozumiem, że arystokracja z Terytoriów Centralnych nie poświęca czasu na rozmyślanie nad prawami, które ułatwią gapienie się niewiastom na pośladki?

– Nie publicznie – odpowiedział Nathaniel z uśmiechem.

– Tak też myślałem. A skoro jesteśmy przy dumnej arystokracji z cywilizowanych krain, to o co chodziło z tym służącym twojego ojca? Jak mubyło?

– Spurius – odpowiedział Książę, wyraźnie mniej zadowolony z nowego tematu. – To służący i przedstawiciel mojego ojca. Najwyraźniej szlachetny ród Eversonów postanowił w ostatnich latach zaszczycić ten skrawek ziemi swoim zainteresowaniem. Na razie głównie badamy grunt. Wysyłamy przedstawicieli do kolejnych grodów, zawieramy małe umowy. Nic konkretnego. Ale widziałem już podobne sytuacje, a jeśli jest tu Spurius, to niedługo przybędzie też któryś z moich braci, a wtedy… Czy tamten człowiek nas przyzywa? – Wskazał niskiego mężczyznę, który zdawał się dawać im znaki z pobliskiegozaułka.

– Na to wygląda. Myślisz, że topułapka?

– W biały dzień, w środku grodu? Z tym obdartusem jakoprzynętą?

– Nie powiedziałem, że to dobrapułapka.

Nathaniel ruszył naprzód, podchodząc do ubranego w szmaty pokurcza. Już z odległości kilku metrów dało się wyczuć od mężczyzny nieprzyjemną mieszankę zapachową moczu i wczorajszegopijaństwa.

– Panowie z Szarej Straży – ni to spytał, ni stwierdził osobnik. – Ja mam informacje. Ja Gnida jestem, pracowałem dlaErminy.

– Pracowałeś jak? – spytał Edwin, rozglądając sięniepewnie.

– Ano różnie. Informacje przynosiłem, ludzi śledziłem. A panienka Ermina zawsze dobrze płaciła – podkreślił. – To jak usłyszałem, że szukacie zabójców, to stwierdziłem, że podejdę, zagadam. Opowiem, co wczoraj widziałem – przeszedł doszeptu.

– Wczoraj?

– Ano wczoraj, w nocy. Szedłem sobie przez gród, odrobinę zawiany, prawda. I panienka mnie minęła, uciekała wyraźnie, i powiedziała, żebym spowolnił pościg, to rzuci monetą. No, ale później ją martwą znaleźli, to już nierzuciła…

Nathaniel nigdy nie miał cierpliwości do podobnych osób, a panujący w zaułku smród tym bardziej skłaniał go do jak najszybszego zakończenia rozmowy. Sięgnął więc do sakiewki i od razu wydobył z niej srebrnika w nadziei na ograniczenie negocjacji do minimum. Gnida na widok monety głośno przełknąłślinę.

– Więc ja oczywiście od razu się heroicznie rzuciłem. Próbowałem tych dwóch typów zatrzymać, jak bohater jakiś. I tylko po mordzie za swoją odwagę dostałem, a potem jeszcze kopniaka – poskarżył siężałośnie.

– Ścigających było dwóch? – upewnił sięEdwin.

– Ano dwóch. Jeden, drugi.

– Rozpoznałbyśich?

– A gdzie tam, noc była, oni w płaszczach, z kapturami naciągniętymi. A ja też trochę zawiany byłem, nie wiem, czywspomniałem.

– Coś jeszcze widziałeś? – dopytał Nathaniel, żałując terazsrebrnika.

– Wczorajnie.

– A wcześniej, co robiłeś dlaErminy?

– No, jak mówiłem, informacje przynosiłem, ludziśledziłem.

– Jakie informacje, jakichludzi?

– No różne informacje, o grodzie. Co się dzieje i takie tam. A ludzi, no ludzi. Takich, co wskazała. Przybyszy znaczy się. Co za jedni, nie wiem, panienka mi wskazywała i mówiła, cobym śledził, to śledziłem. Obserwowałem, łaziłem. A jak wyjechali, to zdawałem raport, gdzie byli i z kim gadali. I tyle.

– A ostatnio kogośśledziłeś?

– Ano takiego jednego. Gdzieś z daleka przyjechał, wysoki typ, łysy…

– Z blizną pod lewym okiem – dokończyłNathaniel.

– Zgadza się, ten. – przytaknął Gnida. – Trzy dni za nim łaziłem, ale on niewiele robi. Tylko siedzi w zajeździe i czasami do pałacu przyłazi, ale tam to mnie niewpuszczają.

– Zrobimy tak – zdecydował dowódca komandorii, wręczając mężczyźnie srebrnika. – Będziesz go śledził dalej, ale od teraz raporty będziesz zdawał naszej dwójce, rozumiesz?

– Całkowicie, panie, całkowicie.

– Doskonale, to teraz leć i nie przepij wszystkiegonaraz.

– Się wie, się wie – zapewnił radośnie Gnida, znikając w głębizaułka.

– Niech zgadnę – odezwał się po chwili ciszy Edwin. – Facet z blizną pod okiem to ten całySpurius.

– Ten sam – odpowiedział niechętnie Nathaniel, ruszając w kierunkustajni.

– I „służący” pewnie nie jest wyczerpującym opisem jegofunkcji?

– Jest też człowiekiem od brudnejroboty.

– I raczej takim z nożami niż zmiotłą?

– Ze sztyletami, takimi. jakich używają w WolnychMiastach.

– Świetnie, czy to znaczy, że jest on naszym głównympodejrzanym?

– Znam Spuriusa od dziecka… – zacząłNathaniel.

– I możesz potwierdzić, że nie byłby zdolny do zabójstwa – dokończył z nadzieją w głosieEdwin.

– I mogę potwierdzić, że byłby jak najbardziej zdolny do zabójstwa, tak długo, jak uznałby, że robi to dla mojegoojca.

– Czy to znaczy, że naszym głównym podejrzanym jest twój ojciec… znany też jako jeden z najpotężniejszych ludzi w Imperium?

– Nie – odpowiedział ostro Nathaniel. – Nie wiem – dodał po chwili spokojniej. – Na pewno nie mamy dowodów. Tylko kilka poszlak opartych na słowach kogoś, kto przedstawia się jakoGnida.

– To fakt. Powinniśmy więc przesłuchać tegoSpuriusa?

– Nie teraz. Nie mamy nic, co oficjalnie łączyłoby go z zabójstwem. Jeśli go dzisiaj przepytamy, zorientuje się, że cośpodejrzewamy.

– Myślę, że podejrzewamy trochę więcej niżcoś.

– Ale on o tym nie wie. I niech tak zostanie. Spotkam się z nim w tygodniu, pod pretekstem rozmowy o interesach rodowych, i wtedy wybadamsprawę.

– Jasne, chodź… – Bard zawahał się. – Bo wiesz, ktoś, kto nie zna cię tak dobrze jak na przykład ja, mógłby zasugerować, oczywiście całkowicie niesłusznie, że można odnieść wrażenie, absolutnie błędne rzeczjasna…

– Dzisiaj – ponagliłNathaniel.

– Że zachodzi tu konflikt interesów. Wiesz, z tobą badającym zabójstwo, w które może być zamieszany twójród.

Nathaniel westchnął głośno, czuł migrenę skradającą się gdzieś z tyługłowy.

– Nie wiem, muszę zebrać myśli. Po powrocie spojrzymy na wszystko świeżym okiem, wezwiemy Luciusa… i Magnusa, póki tu jest. Obgadamy sytuację i jeśli uznamy, że nie mogę być obiektywny, przekażę śledztwo jednemu z was. Zadowolony?

– Ja zawsze jestem zadowolony – zapewnił Edwin. – Poza tym, jak mówiłem, ktoś, kto cię nie zna tak dobrze jakja.

Kiedy dotarli do stajni, na zachodnim niebie zaczęły się zbierać chmuryburzowe.

– Tak się jeszcze zastanawiam – przerwał ciszę Edwin. – Ermina była ścigana, wiedziała, że coś jej grozi. Ale kiedy dogonili ją w tym zaułku, nawet nie dobyła miecza. Żadnych śladów walki. Po prostu pozwoliła im podejść i wbić sobie sztylet w serce?

– Jedno słowo – stwierdził Nathaniel, wsiadając na konia. – Zauroczenie.

– Cholerna magia. Czemu to zawsze musi byćmagia?

– Ponieważ zajmujemy się zawodowo jejzwalczaniem?

– Taa – westchnął Edwin. – Gdyby nie ten drobny szczegół, to byłaby świetnapraca.

*

Był już wieczór, kiedy zebrali się w gabinecie Nathaniela. Dowódca rozlał swoim podwładnym wino, a później usiadł za biurkiem.

– Znalazłeś coś? – spytał.

– Więcej, niżbym chciał. – Edwin pokazał płaskie pudełko wypełnione papierami. – Przeszukałem pokój Erminy i to było ukryte na drugim dnie jej skrzyni na ubrania.

– Jej skrzynia na ubrania miała drugie dno? – zdziwił sięMagnus.

– Oczywiście. Twoja nie ma? Wracając do tematu, na kartkach są zapisane w czterech kolumnach daty, miejsca, nazwiska i kwoty. Co więcej, ostatnia kartka jest w dwóch egzemplarzach. Przyjrzałem się datom otwierającym poszczególne strony i zauważyłem ciekawy wzór. – Edwin dramatycznie zawiesił głos. – Nowa strona za każdym razem zaczyna się od daty tuż po wysłaniu poczty do Czarnej Skały. Wtedy zdałem sobiesprawę…

– Kopie swoich zapisów wysyłała komuś z Komandorii 1 – przerwał Nathaniel. – Albo miała tam wspólnika, albo składała raport komuś z Rady, cooznaczałoby…

– Dasz mi dokończyć? – wtrącił Edwin. – Byłoby mniej powodów do domysłów, gdybyś dał midokończyć.

– Słuchamwięc.

– W skrzyni był też list, napisany i opieczętowany przez samego Wielkiego Mistrza. List dociebie.

– I otworzyłeś go i przeczytałeś.

– Oczywiście. Dla dobraśledztwa.

– Oczywiście. Więc co Wielki Mistrz napisał?

– Że Ermina jest jego agentką, wszystkie przestępstwa, których się dopuściła, były dla dobra Zakonu i masz jej pomóc wewszystkim.

– Nie mogłeś od tego zacząć? – spytał z wyrzutemMagnus.

– Chciałem zbudowaćnapięcie.

– Jeśli Ermina wykonywała misję bezpośrednio dla Wielkiego Mistrza i popełniała przy tym przestępstwa, to znaczy, że zapewne była podwójnym agentem – stwierdziłNathaniel.

– U kogo? – zdziwił sięLucius.

– Czarnoksiężników. Szara Straż od lat tropi siatkę zajmującą się przerzutem ludzi na wschód. Ludzie ścigani przez Zakon nagle znikają i pojawiają się miesiące później na Rubieżach. Najlepszym przykładem byłEstilius.

– Oto miłe wspomnienie – skomentowałMnich.

– Podobnych jemu jest dużo więcej. Co gorsza, w ostatnich latach na zachodzie pojawiło się dużo magicznych artefaktów sklaviańskiego pochodzenia. Za dużo, by mógł to byćprzypadek.

– Przemycają ludzi w jedną stronę, a przedmioty w drugą. To jest zapisane w tych kolumnach – zrozumiał Edwin. – Daty, miejsca, nazwiska i kwoty, które zapłacili. Myślisz, że zabili ją, bo domyślili sięprawdy?

– Przypuszczalnie. Co czyni całe śledztwo nieporównywalnie bardziej skomplikowanym, zwłaszcza jeśli mój ród rzeczywiście był jakoś zaangażowany. – Nathaniel podszedł do okna i spojrzał na zachodzące słońce. – Jutro napiszę list do Wielkiego Mistrza, informując go o sytuacji i prosząc o instrukcje. Do czasu ich otrzymania prowadzimy sprawę jak zwykłe śledztwo. A teraz, Magnusie, rano mówiłeś coś o demonie.

– Tak, choć myślę, że Lucius lepiej wyjaśni problem. I zdecydowanie z większą liczbądat.

*

Było już późno, kiedy skończyli naradę. Nathaniel pożegnał przyjaciół i wszedł po schodach do swojej komnaty. Powoli otworzył drzwi i zapalił świeczkę na stole. Z nadzieją spojrzał w kierunku łóżka, ale zastał je puste i zimne. Znużony rozważał sen, ale zamiast tego usiadł przy stole i zaczął przeglądać pocztę. Były tam głównie raporty z pobliskich komandorii, kilka listów od okolicznych władyków, nic ciekawego. Nathaniel miał już kończyć, gdy na dnie stosiku znalazł list, który naprawdę przykuł jego uwagę. Kartkę zapieczętowano fioletowym woskiem, na którym odciśnięto symbol oka. Po rozłożeniu mężczyźnie ukazała się kolumna tekstu otoczona prostymi, jakby dziecięcymi obrazkami. Były tam głównie zwierzęta, kilka kwiatów, tęcza i dwie postacie – niewiasty stojące po dwóch stronach tekstu. Po lewej dziewczyna w stroju błazna, a po prawej wojowniczka z burzą włosów na głowie.

Cześć, Nathan!

Witaj, Drogi Komendancie Nathanielu!

Piszę, bo Morgan mi kazał. Znaczy wiesz, Wielki Kruk. I piszę, bo kazał mi napisać, że przyjeżdżam, znaczy do was. Do komandorii. I to z misją, ale taką bardzo, bardzo tajną, że nie mogę w ogóle napisać, o co chodzi. I tak naprawdę nawet sama nie wiem, o co chodzi, poza tym, że pojedziemy do takiego miasta gdzie jest magia bo Morgan się martwi, że się wygadam za dużo. I nawet dostałam własnego ochroniarza. Ria, Rii, Rie, jej imię się strasznie trudno odmienia. Ale narysowałam ją po prawej, żebyś wiedział, o kogo chodzi. To do zobaczenia za trzy tygodnie. To znaczy, kiedy to piszę, ale ty będziesz to czytał w przyszłości, więc do zobaczenia za dwa tygodnie chyba. Napisz, jak wygląda przyszłość. Choć jak ty to będziesz czytał, to ja też już będę w przyszłości. Czas jest strasznie skomplikowany.

Pa, pa. Cass.

Nathaniel spojrzał na rysunki jeszcze raz i uśmiechnąłsię.

– Dobre wieści? – szepnęła mu do ucha Brunetka. Poczuł, jak jej włosy opadają mu na ramię.

– Przypuszczalnie tragiczne – przyznał szczerze. – Ale jednak poprawiły mihumor.

– Chodź. – Poczuł na karku jej usta. – Czas odpocząć po długimdniu.

– Zdecydowanie – zgodził się i dmuchnięciem zgasiłświeczkę.

Szare Płaszcze: Rubież

Copyright © Marcin A. Guzek

Copyright © Genius Creations

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by Agnieszka Zawadka

Copyright © for the cover photo by Fxquadro

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2019r.

druk ISBN 978-83-7995-298-4

epub ISBN 978-83-7995-299-1

mobi ISBN 978-83-7995-300-4

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Małgorzata Maksymowicz

Korekta: Małgorzata Tarnowska

Projekt okładki i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-453 Bydgoszcz

[email protected]

www.geniuscreations.pl

Książka najtaniej dostępna w księgarniach

www.MadBooks.pl

www.eBook.MadBooks.pl

Spis treści

Rozdział I