Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy ukochana osoba może całkowicie zniknąć? Kto jest prawdziwym przedmiotem portretu – osoba malowana czy ta trzymająca pędzel? Czy możemy w pełni stać się sobą tylko dzięki relacjom z innymi? W bestsellerowej powieści Ii Genberg wysoka gorączka nie pozwala bezimiennej narratorce wstać z łóżka. Co robić, kiedy życie na chwilę się zatrzymuje? Może przypomnieć sobie ważnych ludzi ze swojej przeszłości, wrócić do wspomnień, nawet jeśli sprawią, że temperatura ciała jeszcze wzrośnie? Wśród tych osób jest Johanna – była dziewczyna, obecnie gwiazda telewizji, Niki – przyjaciółka, która zniknęła wiele lat wcześniej i nie zostawiła numeru telefonu, adresu ani żadnego internetowego śladu, Alejandro – wpadający niczym burza w idealnym momencie, a także Brigitte, która jak wielu z nas ukrywa bolesną tajemnicę.
Nakreślone w najdrobniejszych szczegółach cztery portrety składają się na jedno życie. Wielokrotnie nagradzana szwedzka autorka zadaje czytelnikowi prowokacyjne pytania o prawdziwy charakter związków międzyludzkich i tego, jak opowiadamy nasze historie, poza tym jak wielką nostalgię może wzbudzić w nas literatura. To intymna, wnikliwa analiza, co to znaczy być człowiekiem.
„Prawdziwa gorączka, w której rozpoczyna się ta powieść, odzwierciedla rozgorączkowane początki i zakończenia ludzkich relacji, ale też gorączkę czytania – zmuszającą czytelnika do spojrzenia w głąb siebie, a potem zostawiającą niewidzialny, lecz trwały ślad. Wspaniała proza Genberg to również rodzaj gorączki, oszałamiającej i parzącej skórę.”
„The New York Times Book Review”
„Ta piękna, poruszająca książka rozwija się w cztery autonomiczne portrety, które po połączeniu tworzą wyrazisty, przejmujący obraz portrecistki. Historia zaciera granice oddzielające wspomnienia od fikcji literackiej, przeszłość od teraźniejszości oraz „ja” od „tego drugiego”, przypominając gwałtowny atak gorączki, podczas której została napisana. Ta fenomenalna powieść łączy się z naszymi osobistymi wspomnieniami i staje częścią nas.”
Hernan Diaz, autor powieści „W oddali” i „Zaufanie”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 155
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Detaljerna
Przekład Dominika Górecka
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
DETALJERNA
Copyright © Ia Genberg 2022
Published by agreement with Salomonsson Agency.
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Dominika Górecka, 2024
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2024
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Sara Mac Key
Przekład współfinansowany ze środków Swedish Arts Council.
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-968888-8-4 (EPUB); 978-83-968888-8-4 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2024
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Po kilku dniach obecności wirusa w moim ciele dostaję gorączki i nachodzi mnie potrzeba, żeby sięgnąć raz jeszcze po pewną powieść, i dopiero gdy siadam na łóżku i ją otwieram, dociera do mnie dlaczego. Na stronie tytułowej widnieje spisana niebieskim długopisem dedykacja – od razu rozpoznaję charakter pisma:
29 maja 1996
Wracaj szybko do zdrowia.
W Fyra Knop mają francuskie naleśniki i cydr.
Nie mogę się doczekać, aż znów tam pójdziemy.
Całusy (choć wolałabym całować Cię w usta),
Johanna
Miałam wtedy malarię, którą złapałam kilka tygodni wcześniej po ugryzieniu przez wschodnioafrykańskiego komara w namiocie na obrzeżach Serengeti. Zachorowałam po naszym powrocie do domu i trafiłam do szpitala w Hudiksvall, ale nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego moje wyniki tak nagle się pogorszyły, i gdy wreszcie została postawiona diagnoza, lekarze z całego szpitala ustawiali się do mnie w kolejce, żeby zobaczyć kobietę cierpiącą na to egzotyczne schorzenie. Moje czoło trawił ogień, każdego dnia budziłam się w szpitalu o świcie, wybudzona własnym sapaniem i bólem głowy, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Po powrocie z Afryki Wschodniej miałam jechać prosto do Hälsingland, by odwiedzić mojego umierającego dziadka, ale zamiast tego zachorowałam i sama o mało co nie umarłam. W szpitalu spędziłam ponad tydzień, a gdy Johanna podarowała mi książkę, leżałam zakopana w pościeli naszego łóżka w Hägersten, przywieziona tu karetką przez Uppsalę na biopsję wątroby. Nie pamiętam już, co takiego to badanie wykazało, w ogóle niewiele pamiętam z tamtego wczesnego lata, jednak naszego mieszkania nigdy nie zapomnę, nie zapomnę tej książki ani jej samej także nie zapomnę. Powieść rozmyła się pod wpływem gorączki i bólu głowy, złączyła z nimi, lecz gdzieś w tym wszystkim istnieje nić, która prowadzi aż tutaj, strumień emocji, naładowany gorączką i strachem, który tego popołudnia sprawia, że podchodzę do regału, żeby odszukać tę konkretną powieść. Nieustająca gorączka i uporczywy ból głowy, natłok niespokojnych myśli pod gałkami oczu, szum nadciągającego zagrożenia – rozpoznaję ten stan, bo już go kiedyś doświadczyłam. Na podłodze przy łóżku walają się opakowania po nieprzynoszącym ulgi paracetamolu i butelki wody gazowanej, którą piję, choć nie gasi mojego pragnienia. Gdy tylko zamknę oczy, pod powiekami zaczynają przewijać się obrazy: końskie kopyta na pustyni, wilgotne ciemne piwnice pełne milczących duchów, ciała pozbawione kształtów i granic, wielkie samogłoski krzyczące coś do mnie, czyli standardowy repertuar koszmarów nawiedzających mnie od dzieciństwa, teraz dodatkowo doprawionych śmiercią i spustoszeniem, które towarzyszą samej myśli o chorobie.
Literatura była naszą ulubioną grą, podsuwałyśmy sobie nawzajem autorów i tematy, epoki i obszary oraz wybrane utwory, starsze i współczesne, różne gatunki. Miałyśmy podobny gust, ale często różne opinie, tak więc nasze rozmowy nie były nudne. Co do niektórych kwestii byłyśmy zgodne (Oates, Bukowski), niektóre pozostawiały nas obojętnymi (Gordimer, fantasy), a resztę kochałyśmy w równym stopniu (Östergren, trylogia Krilon, Lessing). Potrafiłam się domyślić, co takiego Johanna sądzi o książce, na podstawie tempa, w jakim czytała. Gdy czytała szybko (Kundera, kryminały), wiedziałam, że jest znudzona i spieszy się, żeby jak najszybciej skończyć. Gdy czytała zbyt wolno (Blaszany bębenek, science fiction), była równie znudzona, lecz próbowała mimo wszystko dotrzeć do końca. Czytanie do ostatniej strony książek, które rozpoczęła, postrzegała jako swoją powinność – na tej samej zasadzie zaliczyła wszystkie kursy, prace semestralne i projekty. Nosiła głęboko zakorzenione poczucie obowiązku, coś w rodzaju szacunku wobec zadania, które miała do wykonania, bez względu na to, jak beznadziejne mogło się ono wydawać. Podejrzewam, że wyniosła to z domu, odziedziczyła po swoich przedsiębiorczych i nastawionych na osiąganie celów rodzicach. Powtarzała, że doprowadzanie spraw do końca pozwalało jej iść przez życie bez obciążeń, dysponować tym, co nazywała clean sheet. W świecie Johanny życie toczyło się w jednym kierunku: do przodu, zawsze do przodu. Pod tym względem różniłyśmy się od siebie – ja rzadko kiedy kończyłam duże projekty. Po roku pracy w kasie w Pressbyrån zapisałam się na kilka kursów na uniwersytecie, z których zrezygnowałam albo które odłożyłam na bliżej nieokreśloną przyszłość, żeby móc wreszcie zacząć pisać na poważnie. I nawet wtedy, kiedy postanowiłam, że spróbuję zostać pisarką na pełny etat, nie udało mi się podążać ścieżką, którą sama sobie wyznaczyłam. Zamiast tego spędzałam całe dnie na spacerach po Aspudden, Mälarhöjden, Midsommarkransen i Axelsberg. Działo się to jeszcze w czasach, gdy dzielnice położone stosunkowo blisko centrum były trochę „dzikie”, działały w nich kluby motocyklowe, studia tatuażu i pogrążone w mroku wypożyczalnie kaset wideo połączone z solarium. Stacje metra były wilgotne i brudne. Mieszkali tu przedstawiciele różnych grup społecznych: urzędnicy, którzy rano wychodzili z teczkami do pracy, artyści wynajmujący tanie pracownie w budynkach poprzemysłowych, narkomani zajmujący pustostany, na które policja robiła regularne naloty, spaleni słońcem staruszkowie przesiadujący na placu z butelkami piwa – wszyscy oni mieszkali obok siebie w ciągnących się wzdłuż głównych ulic dwupiętrowych budynkach, ze sklepami w ciasnych suterenach, w których można było kupić egzotyczne przyprawy, i z prostymi restauracjami w kolorach brązu, gdzie przesiadywałam popołudniami przed pustym talerzem na plastikowej tacy, dopijając cienkie piwo i przyglądając się pozostałym gościom. Przede mną na stole leżał notatnik ze starannie wybranym długopisem, ale rzadko robiłam z niego użytek. Być może sprawiałam wrażenie zaangażowanej, ale wcale taka nie byłam, a w stosie książek na szafce nocnej zawsze znajdowały się jeden lub dwa tytuły, których czytanie zarzuciłam w połowie. Najchętniej czytałam książki, które pochłaniały mnie tak mocno, że nie mogłam się od nich uwolnić. Dotyczyło to zresztą nie tylko książek, dlatego miałam w życiu tak mało obowiązków, być może zbyt mało. Prawdę mówiąc, nie było chyba takiego obowiązku, którego bym natychmiast nie porzuciła. Takie podejście nie sprzyjało zbytnio clean sheets i podejrzewam, że moje wrodzone lenistwo stanowiło dla Johanny wyzwanie samo w sobie. Było w jej zapale i entuzjazmie coś, co nadawało mi rozpęd, powodowało, że rzeczy się działy. Być może właśnie ta cecha jej osobowości sprawiała, że czułam się tak bezpiecznie w naszym związku. Rozpoczęła mnie i nie zamierzała się poddać. Nie odejdzie, nie ulegnie impulsowi, żeby mnie zostawić. Uspokajało mnie to, zanurzałam się w tym. Była tak skrupulatna, tak niestrudzona i lojalna. Czy ktoś taki byłby w ogóle w stanie zerwać? Nie, nigdy.
Książka, którą trzymam w ręku, to Trylogia nowojorska. Auster: hermetyczny, ale obrazowy, prosty, a jednocześnie pokręcony, paranoiczny i jednocześnie klarowny, z czystym niebem rozpościerającym się między słowami. Co do tego byłyśmy z Johanną zgodne, gdy więc po kilku tygodniach gorączka wreszcie ustąpiła, przeczytałam Trylogię ponownie z zamiarem znalezienia w niej wad, żeby sprawdzić, czy teraz potrafiłabym coś takiego odkryć, czy też by mnie znudziła, nie udało mi się jednak znaleźć ani jednego miejsca, w którym coś by mnie uwierało, a wkrótce potem przeczytałam Księżycowy pałac i znów całkiem przepadłam. Auster stał się jednym z moich punktów odniesienia, zarówno wtedy, kiedy czytałam, jak i wtedy, kiedy pisałam – a nawet wtedy, kiedy całkiem o nim zapomniałam i przestałam kupować jego kolejne książki. Połączenie precyzji i prostoty stało się moim ideałem i początkowo wiązało się z jego nazwiskiem, z czasem jednak się od niego odłączyło. Niektóre książki pozostają w szpiku kostnym jeszcze długo po tym, jak szczegóły i nazwiska zatrą się w pamięci, i gdy w końcu pierwszy raz odwiedziłam Brooklyn, bez chwili wahania postanowiłam odnaleźć jego adres. Było to już w nowym tysiącleciu, długo po tym, jak Johanna mnie porzuciła dla kogoś innego, nagle i bez ostrzeżenia, bez cienia emocji. Gdy stałam, wpatrując się w schody prowadzące do ceglanego budynku na Brooklynie, w którym Paul Auster i Siri Hustvedt wiedli życie i pisali książki, byłam już od dłuższego czasu w związku z mężczyzną, który właśnie jadł z moją córką naleśniki w pobliskiej kawiarni. Czas, w swojej wielowarstwowości, sprawił, że mogłam stać w Park Slope tak, jakbym stała tam razem z Johanną, słyszałam, jak ona mówi coś o przypadku, co zrozumiałam dopiero o wiele później, i obie miałyśmy wrażenie, że widziałyśmy, jakby za zasłoną na ostatnim piętrze coś się poruszyło.
Podobnie jak teraz gorączka, malaria spowodowała, że w moim ciele osadziło się coś w rodzaju nieskończoności, tak jakby choroba przeszła w stan przewlekły. Pojechałyśmy w odwiedziny do przyjaciół Johanny, którzy pracowali, jak się wtedy mówiło, „w pomocy humanitarnej”, co w zasadzie mogło oznaczać cokolwiek. Nawet po spędzeniu z nimi dwóch tygodni nadal nie rozumiałam, czym się zajmują. Pierwszy robił dla jakiejś organizacji film, który mógł być pokazany na konferencji, o ile do niej dojdzie – i o ile zostanie ukończony, a drugi sprawiał wrażenie, jakby nie robił nic poza noszeniem za tym pierwszym statywu do kamery. Zamierzali spędzić w ten sposób trzy miesiące, a potem jechać dalej na południe. Noc w namiocie na obrzeżach Serengeti była naszą ostatnią nocą w tym kraju i żadne z nas nie zauważyło komara, który mnie ukąsił, mimo że mieliśmy wspólną moskitierę, a w drodze powrotnej w samolocie poczułam trzy swędzące ukąszenia na łokciu. Johannie nic podobnego się nie przydarzyło. Gorączka trwała dwa lub trzy tygodnie, najwyżej cztery, ale miałam wrażenie, jakbym leżała przykuta do łóżka całymi miesiącami. Johanna ocierała mi czoło, kupowała ciastka w cukierni przy placu, niewielkie, w sam raz na mój ograniczony apetyt. Niepokoiły ją moje wystające kości biodrowe, choć podejrzewałam, że skrycie równie mocno ją fascynowały. Robiła zupy zabielane śmietaną i opiekała w piekarniku kromki chleba, które następnie smarowała grubą warstwą masła. Byłam wdzięczna za to wszystko, za jedzenie i prezenty, za książki w miękkich okładkach z poetyckimi dedykacjami. Pochodziła z kochającej się rodziny z wyższej klasy średniej osiadłej w Täby, tak właśnie dawało się prezenty w jej domu, z okazji, ale także bez okazji, elegancko zapakowane i z ozdobnymi karteczkami wsuniętymi pod wstążkę. Obdarowywanie miało w sobie coś uroczystego, nawet jeśli był to jakiś drobiazg przesunięty po stole podczas lunchu. O wartości prezentu nie decydowała jedynie zawartość i opakowanie, w jej świecie równie istotny był element zaskoczenia, odpowiednio wybrany moment i nawiązanie do przeszłości lub potencjalnej przyszłości. Każdy prezent był wpleciony w sieć odniesień, mrugnięć okiem i niedopowiedzianych treści. Z czasem nagromadzona masa tych prezentów stała się dla mnie ciężarem, powoli traciłam rachubę. Prezenty były zbyt liczne, zbyt drogie i zbyt pełne obietnic, a mnie brakowało jej poczucia piękna. Potrafiła znaleźć idealny zegarek w sklepiku muzealnym, a w kinie, któremu groziło zamknięcie – tacę z nadrukiem plakatu filmowego. Do dziś mam jedno i drugie. Moje dzieci pytały, kim była Monika i kto spędził z nią czarno-białe lato, zegarek leży popsuty, bez paska, w kosmetyczce, ale nigdy nie znalazłam równie ładnego. Brutalność, z jaką ze mną zerwała, sprawiła, że wyrzuciłam niektóre podarunki, część z nich schowałam jednak w gabinecie na strychu z zamiarem powrotu do nich, gdy już uczucia ostygną. O wartości prezentu nie decydowała nigdy jego cena. Nigdy nie rozmawiałyśmy o sprawach finansowych. Nie miała kredytu studenckiego tak jak reszta z nas (poznałyśmy się na kursie dziennikarskim na uniwersytecie), miała za to kartę Visa połączoną z jakimś kontem, na które jej rodzice regularnie przelewali pieniądze. Z kolei ja wyprowadziłam się z domu i zaczęłam samodzielnie się utrzymywać w wieku szesnastu lat. Wielokrotnie porzucałam studia, dlatego każdy wydatek wymagał poświęcenia w innym miejscu mojego budżetu. Poza książkami wątpię, by zachowała cokolwiek z tego, co podarowałam jej w czasach, gdy byłyśmy z sobą: kieszonkowy aparat, szlafrok z imitacji jedwabiu, oprawione w ramki rysunki jakiegoś artysty komiksowego, który był wtedy popularny, lecz o którym dzisiaj nikt już nie pamięta. Prezenty, którymi ją obdarowałam, sam akt ich dawania, pozostawiały mnie z uczuciem niedosytu, ponieważ wbrew mojej woli bardzo dobrze pamiętałam, ile kosztowały, a i tak było ich stosunkowo niewiele. W porównaniu z nią byłam nieporadna, boleśnie świadoma wartości pieniędzy i tego, co oznacza brak tak zwanego wrodzonego poczucia piękna. Wszystko to istniało jedynie w poszyciu naszego wspólnego życia, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Być może w sposobie, w jaki mnie obdarowywała, było też coś z przemocy, triumfalna supremacja potwierdzana za każdym razem, gdy przesuwała po stole prostokątne pudełko (naszyjnik z nieregularnym srebrnym wisiorkiem), stawiała wielką paczkę na środku salonu (łyżwy długodystansowe razem z butami i kolcami asekuracyjnymi), kładła na mojej poduszce owiniętą w papier nowość wydawniczą (Gondola żałobna Tranströmera) albo wracała do domu z cukierni Gunnarsons, machając mi przed oczami kartonikiem, a potem stawiała go na stole między filiżankami. Była to swego rodzaju hojność, która nic jej nie kosztowała, ale która dawała jej sekretną przewagę, gdyż bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy nie będę w stanie jej dorównać. Gdy kończyły mi się pieniądze, to ona uzupełniała lodówkę i spiżarnię, kupowała ser na wagę w hali targowej, świeżo wyciskany sok i zmieloną kawę w brązowych torebkach z kawiarni na Linnégatan. Pamiętam, że kiedyś, prawdopodobnie zaraz po tym, jak wszystko się między nami skończyło, pomyślałam: czy nie tak właśnie wygląda przemoc strukturalna, kiedy nieświadomie uczymy kogoś, czym jest prezent, gdzie powinien być kupiony i w jaki sposób przekazany? I że nie powinno się kupować najtańszych spodni, najtańszego pesto, komputera czy patelni, tak jak to robiłam do tej pory, lecz wyłącznie rzeczy najwyższej jakości? Kilka lat później dotarło do mnie, że wszystkie te myśli o ukrytej przemocy prezentów były wytworami mojej wyobraźni, mającymi źródło w doświadczeniu bycia porzuconą, skonstruowanymi po czasie przez umysł przepełniony poczuciem krzywdy. Przecież Johanna podarowała mi Trylogię nowojorską z czystej życzliwości, a całusy, o których pisze w dedykacji (choć wolałaby całować mnie w usta), były tak prawdziwe, jak tylko mogą być całusy spisane niebieskim długopisem na stronie tytułowej książki.
Czytanie w czasie gorączki ma w sobie coś z loterii: treść albo się rozpłynie, albo wniknie głęboko w pęknięcia, przypadkiem ujawnione przez wysoką temperaturę ciała. Dlatego właśnie Trylogia nowojorska poruszyła mnie w sposób, którego do dziś nie umiem wyjaśnić, i dlatego sięgam po nią teraz, niemal dwadzieścia pięć lat później, z całkiem inną gorączką pod powiekami. „Całkiem inną gorączką” – piszę, choć przecież gorączka to po prostu gorączka. Towarzyszą jej te same koszmary, ten sam niepokój. Czas zapętla się, jak to często bywa w takim stanie, i nagle staję obok siebie, tej sprzed dwudziestu czterech lat. Granica szaleństwa biegnie na poziomie trzydziestu dziewięciu stopni, ale tuż poniżej, około trzydziestu ośmiu, znajduje się wyraźnie wyczuwalne zagłębienie, w którym na spokojnie mogłabym spędzić kolejne dni. Przy tej temperaturze opada garda i ujawniają się postacie z przeszłości, które nie sprawiają wrażenia duchów. Trzydzieści osiem stopni to temperatura, przy której zdolność ciała do podtrzymywania życia pozostaje nienaruszona, ale potrzeba, żeby być na bieżąco z otaczającym światem, znacznie słabnie, i dla kogoś, kto potrafi wytrzymać z tym, że przeszłość otacza go niczym stado psów, takie zagłębienie zapewnia przyjemne uczucie znużenia. Pamiętam napady gorączki z okresu dzieciństwa, te wszystkie gorączki sprzed czasów bezdotykowych termometrów, kiedy sprawdzenie temperatury wymagało wazeliny i wytrwałości, pamiętam moją matkę obserwującą niebieski słupek rtęci, aby potwierdzić to, co i tak już czułam całym swoim ciałem: trzydzieści osiem stopni, przede mną dzień w ospałym rozmyciu, spędzony za cienkimi ścianami oddzielającymi mnie od reszty świata. Przy trzydziestu ośmiu stopniach nie ma we mnie nic, co szeptałoby „naprzód”, czyli tego, co stanowi esencję świata, co sprawia, że wszystko chodzi jak w zegarku. Do przodu, zawsze do przodu.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Szczegóły to siedemdziesiąta pierwsza książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Édouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Édouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
2023
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff
Nędza – Andrzej Tichý
Długa odpowiedź – Anna Hogeland
W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel
Zmiana – Édouard Louis
Dostatek – Jakob Guanzon
Lapvona – Ottessa Moshfegh
Ptaki – Samanta Schweblin
2024
Słabsi – Sigrid Nunez
Eileen – Ottessa Moshfegh
Ostatni dzień na Ziemi – David Vann