Szepty jeziora - Grażyna Mączkowska - ebook
NOWOŚĆ

Szepty jeziora ebook

Grażyna Mączkowska

4,5

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Sabina tuż przed emeryturą przeprowadza się do miasta. Podczas pobytu męża w sanatorium w wolnych chwilach jeździ na rowerze, zwiedzając okolicę. Pewnego dnia w parku obok jeziora znajduje pamiętnik. Domyśla się, że należy on do Kolorowej Kobiety, którą widywała w tym miejscu wcześniej. Postanawia ją odszukać, ale aby to zrobić, musi poznać tajemnice spisane w zeszycie. Historia tak ją wciąga, że nawet gdy kobieta znajduje wskazówki, gdzie mieszka autorka zapisków, musi doczytać je do końca. Okazuje się, że życie właścicielki pamiętnika nie było tak kolorowe jak jej ubrania.

Czy dwie kobiety, które poznają się w tak niezwykłych okolicznościach, mają szansę na nawiązanie prawdziwej przyjaźni?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Text Co­py­ri­ght © Gra­żyna Mącz­kow­ska
Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk
Gra­fika na okładce: Paul­Sh­ly­kov, Gün­ter Al­bers (Stock.adobe.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2024
ISBN 978-83-67787-89-5
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZDZIAŁ 1

Każ­dego roku schy­łek lata mo­ty­wo­wał Sa­binę do więk­szej ak­tyw­no­ści na świe­żym po­wie­trzu. Paź­dzier­nik po­trafi być ka­pry­śny i by­wało już tak, że nie kon­ty­nu­ował pięk­nej wrze­śnio­wej aury, dla­tego za­nim na­sta­nie nie­przy­jemna je­sienna słota, ko­bieta wsia­dała na ro­wer nie tylko w dni wolne od pracy. Nie lu­biła jazdy w chło­dzie czy wie­trze, więc po­goda mu­siała być dla niej od­po­wied­nia. Z apli­ka­cją w te­le­fo­nie po­ko­ny­wała kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów ścieżki ro­we­ro­wej, ale jeź­dziła rów­nież mniej ru­chli­wymi ulicz­kami i alej­kami par­ko­wymi. W nie­wiel­kim mie­ście miała swoje ulu­bione trasy.

Pierw­szy raz uj­rzała ją na ławce bli­sko miej­skiej plaży. Ko­bieta, z nieco zsu­nię­tymi na nos oku­la­rami w ró­żo­wych opraw­kach, była głę­boko za­czy­tana i na­wet na se­kundę nie unio­sła wzroku. Prze­jeż­dża­jąc obok, Sa­bina zwol­niła, po­nie­waż wi­dok osoby sku­pio­nej na lek­tu­rze za­wsze przy­ku­wał jej uwagę, nie tyle z po­wodu sa­mego czy­ta­nia, ile cie­ka­wo­ści ty­tułu. Nie udało się jej jed­nak go do­strzec, po­nie­waż książka, jak to zwy­kle bywa pod­czas czy­ta­nia, była za bar­dzo na­chy­lona w dół.

Sa­bina każ­dego roku po­chła­niała sporo po­wie­ści, dla­tego osoby czy­ta­jące w po­ciągu, na par­ko­wej ławce czy w in­nych miej­scach pu­blicz­nych nie­zmien­nie wzbu­dzały w niej za­in­te­re­so­wa­nie okładką. Czuła z nimi więź nie­wy­tłu­ma­czalną, bo prze­cież to byli obcy lu­dzie, o któ­rych nic nie wie­działa.

Okrą­żyła przy­je­ziorny park miej­ski i wró­ciła na ścieżkę ro­we­rową bie­gnącą rów­no­le­gle do brzegu je­ziora, my­śląc o za­czy­ta­nej ko­bie­cie. Nie­stety, już jej nie za­stała. Ławkę za­jęli trzej chłopcy w wieku szkol­nym, wszy­scy na­chy­leni nad te­le­fo­nem jed­nego z nich. Prze­krzy­ku­jąc się w ko­men­to­wa­niu, wy­bu­chali śmie­chem okra­szo­nym prze­kleń­stwami.

Wolno ru­szyła w stronę alejki bie­gną­cej pod oka­za­łymi drze­wami. Ogromne kasz­ta­nowce ob­fi­cie syp­nęły wo­kół sie­bie lśnią­cymi w słońcu kasz­ta­nami. Prze­je­chała tuż obok mło­dej ko­biety sto­ją­cej przy dzie­cię­cym wózku, wpa­trzo­nej w te­le­fon i prze­su­wa­ją­cej pal­cem po jego ekra­nie. Tym­cza­sem chło­piec, wy­glą­da­jący na dwu­latka, zbie­rał brą­zowe kulki, a każde zna­le­zione w tra­wie cudo z eu­fo­rią po­ka­zy­wał swo­jej ma­mie lub niani. Ta, bez spoj­rze­nia na malca, od nie­chce­nia wy­da­wała beł­ko­tliwy od­głos za­chwytu, wciąż za­ab­sor­bo­wana tre­ściami w te­le­fo­nie. Chło­piec naj­pierw zno­sił kasz­tany do spa­ce­rówki, a na­stęp­nie cier­pli­wie two­rzył z nich kop­czyk na traw­niku. Sa­bina zwol­niła i uśmiech­nęła się do dziecka.

– Piękne – z we­so­ło­ścią za­gad­nęła, prze­jeż­dża­jąc, a ono w ge­ście po­twier­dze­nia wy­cią­gnęło w jej kie­runku rączkę z kasz­ta­nem, wy­da­jąc ma­towy nie­ar­ty­ku­ło­wany dźwięk przez nos.

Tego lata Woj­tek prze­by­wał w sa­na­to­rium. Trzy­ty­go­dniowa roz­łąka smu­ciła Sa­binę, lecz jed­no­cze­śnie cie­szył ją jego wy­jazd, był prze­cież dla pod­re­pe­ro­wa­nia zdro­wia. W końcu to ważne dla nich obojga.

Po dłu­gich roz­mo­wach te­le­fo­nicz­nych z mę­żem i jego pre­zen­ta­cji przez ka­merkę pięk­nych za­kąt­ków uzdro­wi­ska obie­cali so­bie, że na­stęp­nym ra­zem już we dwoje po­jadą do zdro­jów. Pierw­szy raz w ży­ciu do­znali tak dłu­giej roz­łąki, dla­tego czas wolny od pracy spę­dzała na ro­we­rze, by nie sie­dzieć sa­mot­nie w domu, tym bar­dziej że cie­płe i sło­neczne po­po­łu­dnia za­chę­cały do ak­tyw­nego spę­dza­nia czasu.

W so­botę już z da­leka po­now­nie uj­rzała ko­bietę z książką. Sie­działa w tym sa­mym miej­scu co przed­tem i była tak samo za­czy­tana, jakby wo­kół niej ist­niał tylko świat z po­wie­ści, a nie ten re­alny. Sa­bina, przy­spie­sza­jąc, skrę­ciła w ścieżkę bie­gnącą obok ławki. I tym ra­zem prze­jeż­dża­jąca ro­we­rzystka nie za­in­te­re­so­wała za­czy­ta­nej nie­zna­jo­mej. Ta zer­k­nęła na otwartą książkę oraz ko­lo­rową za­kładkę le­żącą obok czar­nej to­rebki z krót­kimi rącz­kami i nie­spiesz­nie po­je­chała da­lej.

Na klom­bach i ob­wód­kach ale­jek kwi­tły róż­no­barwne ro­śliny, a gdzie­nie­gdzie wzno­siły się rzędy lub grupy wy­so­kich pió­ro­pu­szy ozdob­nych traw. Sa­bina lu­biła wolno prze­jeż­dżać po­mię­dzy roz­kwie­co­nymi po­ła­ciami parku. Wtedy spe­cjal­nie zwal­niała, by na­cie­szyć oczy przy­jem­nym kra­jo­bra­zem i wyż­szymi ro­śli­nami, le­ni­wie ko­ły­sa­nymi cie­płym po­wie­wem let­niego wia­tru. Czer­pała ogromną ra­dość z tego wi­doku, dla­tego przez park za­wsze prze­jeż­dżała ze spon­ta­nicz­nym uśmie­chem. Jej po­godę du­cha jesz­cze bar­dziej po­tę­go­wała myśl, że już na­stęp­nej je­sieni, jako eme­rytka, bę­dzie wolna od wcze­snego wsta­wa­nia oraz na­tręt­nego bu­dzika w ko­mórce. Wpraw­dzie me­lo­dię po­budki wy­brała so­bie naj­mil­szą dla ucha, za­czy­na­jącą się de­li­kat­nym plu­skiem pły­ną­cego stru­myka i sub­tel­nym śpie­wem pta­ków, ale te ko­jące od­głosy na­tury bar­dzo szybko na­bie­rały na­tę­że­nia i wcale nie były przy­jemne dla jej nie­roz­bu­dzo­nego jesz­cze słu­chu.

Nie­zna­jomą ko­bietę wi­dy­wała na ławce pra­wie każ­dego po­po­łu­dnia, jak zwy­kle z książką. Jej syl­wetka, ko­lor wło­sów i twarz tak bar­dzo utkwiły w gło­wie Sa­biny, że po­zna­łaby ją za­wsze i wszę­dzie. Za­pa­mię­tała na­wet kol­czyki, dla­tego od razu za­uwa­żyła, gdy któ­re­goś dnia z jej uszu zwi­sały inne – dłuż­sze i nie­zwy­kle ko­lo­rowe. Mo­gły być z tka­niny lub utkane z ni­tek, bo przed­sta­wiały żółte sło­necz­niki na tle nie­bie­skim jak po­godne niebo, a wszystko było oto­czone – być może – de­li­kat­nym dru­ci­kiem albo grubą srebrną nitką. Sa­binę tak bar­dzo urze­kły oso­bliwe cacka w uszach nie­zna­jo­mej, że w cza­sie każ­dego ko­lej­nego prze­jazdu obok ko­biety zwal­niała mak­sy­mal­nie, aby się przyj­rzeć, czy jej uszu nie zdo­bią nowe cuda. Nie­zna­joma z książką za­wsze była ubrana ar­ty­stycz­nie. Tak uznała ro­we­rzystka. Jej ob­fi­cie ufał­do­wana spód­nica w po­ło­wie za­kry­wała łydki. Na no­gach miała czer­wone te­ni­sówki z kwia­to­wym mo­ty­wem po bo­kach. Swe­terki lub bluzki no­siła tak nie­spo­ty­kane, że nie­moż­li­wym było ich kupno w ja­kim­kol­wiek skle­pie odzie­żo­wym w jej mie­ście. Sa­bina do­szła do wnio­sku, że ko­bieta za­opa­truje się w tak zwa­nych se­cond han­dach albo ko­rzy­sta z usług kraw­co­wej lub też sama so­bie szyje te pięk­nie i wy­myślne stroje. Jej bluzki za­zwy­czaj ozda­biały ha­fty, ko­ronki czy dra­po­wa­nia, a spodnie, w któ­rych ją spo­tkała in­nym ra­zem, były zwiewne i nie­zwy­kle ko­lo­rowe, z sze­ro­kimi nie­ob­szy­tymi no­gaw­kami. Czarna tka­ni­nowa to­rebka bar­dziej przy­po­mi­nała ple­cak z ma­leń­kimi kie­szon­kami. Oso­bliwy styl ko­biety od razu ujął Sa­binę, choć cie­ka­wiła ją rów­nież czy­tana lek­tura. Ładna twarz nie­zna­jo­mej wy­glą­dała nie­zwy­kle po­god­nie. Nie­ska­zi­telna, bez żad­nego piega, je­dy­nie od­po­wied­nio po­trak­to­wana cza­sem. Sa­bina do­my­ślała się, że mo­gły być w jed­na­ko­wym wieku. Włosy ko­biety w du­żej mie­rze opa­no­wało na­tu­ralne sre­bro, a Sa­bi­nie przez głowę prze­biegł po­mysł, by i ona po­zwo­liła już na do­bre roz­go­ścić się si­wiź­nie. Prze­cież Sa­bina do­bie­gała wieku eme­ry­tal­nego, czyli sześć­dzie­siątki, a siwe pa­sma są ta­kie oczy­wi­ste i nie­unik­nione na­wet dużo wcze­śniej, po pięć­dzie­siątce.

W so­botę Sa­bina do­stała spra­woz­daw­czy te­le­fon od Wojtka o cie­płych i przy­jem­nych bo­ro­wi­no­wych okła­dach, róż­no­rod­nych te­ra­piach oraz kom­plek­sie ba­se­no­wym z przy­jemną wodą ter­malną. Póź­niej zja­dła lekki obiad w po­staci wa­rzyw z pa­telni z brą­zo­wym ry­żem, przy­sia­dła, czy­ta­jąc kilka krót­kich roz­dzia­łów książki, i o zwy­cza­jo­wej po­rze wy­brała się na ro­wer. Ja­kiś we­wnętrzny im­puls po­kie­ro­wał ją naj­pierw nad je­zioro, a nie, jak za­zwy­czaj, na któ­rąś ścieżkę ro­we­rową pro­wa­dzącą da­leko za mia­sto. Ku jej ra­do­ści ko­bieta sie­działa i jak zwy­kle czy­tała. Uj­rzała ją już z da­leka. Znów sta­no­wiła ona barwną plamą na tle sto­no­wa­nych pia­sko­wych ale­jek uatrak­cyj­nio­nych przez klomby wrze­śnio­wego kwie­cia, wśród któ­rego do­mi­no­wał fio­let won­nej la­wendy. Tym ra­zem była w sze­ro­kiej wie­lo­barw­nej spód­nicy midi, choć wcale nie­ja­skra­wej. Wy­sta­wały spod niej nie­równe de­li­katne ząbki czar­nej ko­ronki. Na bia­łej płó­cien­nej bluzce ko­szu­lo­wej ład­nie pre­zen­to­wały się sznury drob­nych ko­ra­li­ków. Sa­bina na­gle – bo wcale tego nie pla­no­wała – wy­ha­mo­wała na wprost ławki i ze­szła z ro­weru.

– Dzień do­bry. Mogę się przy­siąść? – za­py­tała z uśmie­chem. – Ka­myk mi wpadł do buta.

– Oczy­wi­ście.

Nie­zna­joma pod­su­nęła czarną to­rebkę bli­żej sie­bie, cho­ciaż i bez tego zmie­ści­łyby się jesz­cze trzy tak szczu­płe osoby, i ge­stem za­chę­ciła, by ro­we­rzystka przy­sia­dła. Sa­bina do­piero z bli­ska za­uwa­żyła de­li­katne srebrne nitki wple­cione w tka­ninę to­rebki, co czy­niło ją ele­gancką.

Spoj­rzały so­bie w oczy, po czym Sa­bina na­tych­miast zer­k­nęła na okładkę za­mknię­tej książki. Spo­częła ona na ko­la­nach ko­biety z pal­cem za­tknię­tym w miej­scu czy­ta­nia. Ja­kąż ogromną po­czuła ra­dość, gdy się oka­zało, że znała tę po­wieść i na­wet do­sko­nale pa­mię­tała fa­bułę, bo prze­czy­tała ją mniej wię­cej dwa, trzy mie­siące wcze­śniej.

– Jest świetna. – Wska­zała na okładkę, gdy już po­now­nie za­ło­żyła i za­sznu­ro­wała spor­towy but. – Czy­ta­łam cał­kiem nie­dawno i mocno utkwiła mi w pa­mięci.

– O, to bar­dzo miłe, bo mówi się, a ra­czej wy­czy­tuje ze sta­ty­styk, że u nas czy­tel­nic­two stoi mar­nie. A tu pro­szę, przy­siada się do mnie nie­zna­joma ro­we­rzystka i się oka­zuje, że oczy­tana – od­po­wie­działa z uśmie­chem ko­bieta. Miała przy­jemny, sub­telny głos, który Sa­bina bez za­wa­ha­nia przy­pi­sała oso­bie in­te­li­gent­nej.

– Książki to moja mi­łość – kon­ty­nu­owała te­mat Sa­bina. – Nie wy­obra­żam so­bie, że mo­gła­bym się zna­leźć w miej­scu, gdzie ich nie ma. Książki i ro­wer.

– To tak jak ja, czy­ta­nie wprost ko­cham – przy­znała ko­bieta, po czym za­brała książkę z ko­lan i wró­ciła do lek­tury.

Sa­bina się po­że­gnała i ru­szyła w kie­runku cen­trum, a stam­tąd do po­bli­skiej wsi, po­łą­czo­nej z mia­stem ści­słą za­bu­dową. Gdyby nie znaki z na­zwami miej­sco­wo­ści, by­łoby trudno okre­ślić, w któ­rym miej­scu prze­biega gra­nica mię­dzy nimi. Do wio­ski pro­wa­dziła nie­dawno od­dana ścieżka ro­we­rowa. Ko­bieta bar­dzo lu­biła ją po­ko­ny­wać z po­wodu pięk­nych przy­do­mo­wych ogro­dów oraz nie­wiel­kiego ru­chu dro­go­wego.

W domu spraw­dziła w ko­mórce mapkę z prze­je­chaną trasą i z za­do­wo­le­niem stwier­dziła, że już dawno nie wy­ko­nała ro­we­rem ta­kich wy­wi­ja­sów. Wie­czo­rem długo roz­ma­wiała z Wojt­kiem, który za­pew­niał ją o ogrom­nej mi­ło­ści i tę­sk­no­cie. Na za­koń­cze­nie roz­mowy znów obie­cał żo­nie, że już ni­gdy ni­g­dzie sam nie wy­je­dzie. Wpraw­dzie miał mi­łego ku­ra­cju­sza na są­sied­nim łóżku, ale zde­cy­do­wa­nie wo­lałby z nią dzie­lić po­kój.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki