Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kazia wychowała się w PGR-ze. Jej ojciec wciąż pił, a chora na depresję matka nie potrafiła poradzić sobie z wychowywaniem dzieci. Chociaż dziewczynka miała zdolności plastyczne, porzuciła malowanie po odkryciu rodzinnej tajemnicy.
Marzyła o przeprowadzce do miasta i rozpoczęciu nowego życia, z nowymi przyjaciółmi i nowym imieniem. Nazywanie się Kają nie wystarczyło jednak, by zmienić własną osobowość i pozbyć się bagażu ciężkich doświadczeń.
Czy dziewczyna będzie potrafiła go zrzucić i odnajdzie szczęście? Jak wpłyną na nią nowe znajomości i miejsca, które staną się częścią jej życia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 434
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Kazimiera Milska dawno skończyła pięćdziesiąt lat, lecz swoją drobną postacią wciąż przypomina nastolatkę. Kilka schodków do drzwi wejściowych przeważnie pokonuje, wbiegając. Jest pełna energii i nieraz się śmieje, że prawdopodobnie ma ADHD, skoro nie potrafi wolno chodzić ani na dłużej usiedzieć w miejscu. Jak zwykle, gdy skądś wraca, i tym razem zagląda do skrzynki na listy. Nie od razu ją otwiera. Najpierw się wspina na palcach, bo jej jest umieszczona w wyższym rzędzie, unosi ruchomą klapkę, a gdy przez wąski otwór coś ujrzy, dopiero wtedy wkłada kluczyk i wyjmuje zawartość. Właśnie dostrzega biel koperty. Idąc korytarzem, wczytuje się w znany jej charakter pisma i zerka na pieczątkę.
– Co?! Od mamy? Nie do wiary – okazuje zdziwienie półgłosem.
Wciska przycisk windy. Dopiero po chwili rozgląda się na boki, czy aby nikt nie towarzyszy jej rozmowie z samą sobą.
Zdziwienie przechodzi w ogromną ciekawość z nutką obawy, ponieważ każda korespondencja od matki zwiastuje istotną sprawę. Dzwonią do siebie – nieczęsto, ale gdy dzieje się coś ważnego, to matka i tak do niej pisze. Napomknie tylko o swej staroświeckiej naturze.
– Napisane możesz przeczytać kilka razy, a o telefonie zapomnisz – przekazała córce swoją opinię. – Potem dzwonisz i pytasz, a ja mogę nie mieć czasu na rozmowę. List to list.
Kazimiera, jadąc na trzecie piętro, niedbale rozrywa kopertę i wyjmuje sztywną kartkę z zaproszeniem na osiemdziesiąte urodziny. Po raz drugi doznaje zdziwienia, które natychmiast zamienia się w szok, bo matka ma siedemdziesiąt siedem lat, a nie osiemdziesiąt! Zajęta łajaniem siebie za to, że może jednak nie wie, ile lat ma jej rodzicielka, nawet nie zauważa, że dotarła na swoją kondygnację. Analizuje, oblicza... nie dowierza.
– Nie, no będzie miała siedemdziesiąt siedem! – mówi już głośniej i triumfalnie, a w myślach podejrzewa ją o chorobę Alzheimera. Jest zdziwiona zaproszeniem, bo organizowanie tego typu imprez nigdy matki nie interesowało. Dopiero po chwili zauważa, że winda z otwartymi drzwiami już swoje wystała i znów zaczęła je wolno zamykać. Kobieta szybko wysuwa rękę i wychodzi, gdy te posłusznie ją wypuszczają. Idzie już nie tak energicznie, lecz wolno, z głową pełną domysłów – co tak nagle odmieniło matkę, że zapragnęła zorganizować rodzinny zjazd, ponieważ na samym dole zaproszenia widnieje informacja, że uroczystość odbędzie się w restauracji Pod Muzą, a przyjezdnym zostaną zapewnione noclegi.
W przedpokoju kobieta siada na siedzisku do zakładania i zdejmowania butów, ale ich nie zdejmuje. Na zaproszeniu obok nazwiska widnieje imię Kaja. Patrzy na kartkę z uśmiechem. Palcem dotyka imienia i głaska tych kilka literek bardzo ważnych dla niej. Doznaje chwili szczęśliwości, bo matka już na dobre zaakceptowała jej pseudonim. Od wielu, wielu lat już się nie myli, nie przeprasza córki, że zapomniała. Kaja na dobre zadomowiła się w głowie Maryli. Zaproszenie jest dla Kai Milskiej, nie Kazimiery.
Kolorowa kartka od matki przywołuje wspomnienia.
Rozdział pierwszy
Wczesne dzieciństwo Kazimiery upłynęło w państwowym gospodarstwie rolnym, które powstało na bazie majątku dawnej polskiej szlachty. W pięknym i rozłożystym pałacu, z łukowatymi wejściami z dwóch stron, mieściły się biura zakładu oraz mieszkania kierownika i głównej księgowej. Z jednej strony drzwi wejściowych była nawet kolumnada. Budynek stał pośród starodrzewia. Pokoje miał bardzo duże i wysokie. Niestety, podupadał w szalonym tempie.
Rodzice dziewczynki pracowali fizycznie, a ich mieszkanie wyglądało zgoła inaczej niż pomieszczenia pałacowe, ponieważ mieściło się w przybudówce, która nie miała nic wspólnego ze stylem zabytkowego budynku, rażąco odbiegając od niego pod każdym względem.
Czwórce osób ta przestrzeń jednak całkowicie wystarczała. Była dużo większa niż mieszkania w jednopiętrowych blokach, które stanowiły coś w rodzaju czworaków, z klitkami na wyrost nazywanymi pokojami i ciemnymi kuchniami o niewielkich okienkach rzucających zaledwie odrobinę światła. Na wąskich i ciemnych klatkach schodowych prawie przed każdymi drzwiami stały robocze buty, nierzadko z wystającymi spod nich resztkami słomy zmieszanej ze zwierzęcymi odchodami albo zaschniętym błotem. Na miniaturowych balkonikach zawsze, nawet podczas deszczu, powiewało pranie wiszące na sznurkach przywiązanych do metalowych prętów balustrad. Poszarzałe, nijakie, bezbarwne.
Nastał czas, gdy Kazię zbyt wiele tam drażniło. Mały sklepik spożywczy, przytłaczający ciasnotą, w którym czuła dziwną woń. Nieprzyjemny duszący fetor z obór, zwłaszcza podczas wywożenia obornika. Ryczące krowy i ujadające psy trzymane na łańcuchach przy budach. Podpici robotnicy przyjeżdżający do pracy rowerami, wśród nich traktorzyści, a to przecież też kierowcy! Częsty widok stanowiły berety naciągnięte na siodełka, w deszczowe dni zabezpieczone woreczkami foliowymi albo zniszczonymi reklamówkami. Codziennie widywała dojarki w kwiecistych chustkach na głowach, które po wieczornym ręcznym udoju krów wracały do swoich domów, niosąc dzieciom w dwu- lub trzylitrowych kankach jeszcze ciepłe mleko. Jego słodki zapach również ją irytował i drażnił nozdrza, aż wykrzywiała z obrzydzenia usta, bo nie lubiła mleka. Podobnie jak chmary much latających od wiosny do późnej jesieni.
Niektórzy robotnicy PGR-u ukończyli zawodówkę rolniczą i wrócili na wieś, od której ją odpychało. Powielali dolę rodziców. Jej matka była zdziwiona, jak dziecku może się nie podobać tam, gdzie mieszka. Nazywała córkę dziwolągiem, no bo żeby w podstawówce takie myśli!?
– Jesteś małą dziewczynką i powinnaś być jak inne dzieci, a ty co? – narzekała, słysząc marudzenie Kazi, że chce do miasta. Później smutniała i odchodziła do swoich domowych zajęć albo wpadała w wielką złość, a córka nie zostawała dłużna i też potrafiła wykrzyczeć swoje racje.
– Jaką małą? Jestem nastolatką, mamo!
Julek, młodszy i jedyny brat Kazi, miał zupełnie inne zdanie niż ona. Jemu podobały się maszyny, traktory, prace w polu i przy zwierzętach. Żył w przyjaźni chyba ze wszystkimi pracownikami, a szczególnie z mechanikami. Gdy tylko usłyszał, że zepsuł się traktor albo kombajn, jak wariat leciał, chcąc popatrzeć, co mężczyźni rozkręcają, przykręcają, dopasowują albo składają, i posłuchać rozmów o usterce. Kręciły go sprawy techniczne. Znał nazwy kluczy, nasadek, nakrętek, wszelkich śrubek i innych rzeczy z tego całego majdanu. Lubił podawać majstrowi narzędzia, bez pokazywania wiedział które. Przychodził do domu upaprany smarami i uszczęśliwiony. Ojciec często krzyczał na syna, zabraniał mu się kręcić przy urządzeniach, ale Julek miał potajemne sposoby. Kazia była pewna, że z traktorzystami i kombajnistą żył w komitywie. Po podstawówce planował pójść do zawodówki mechanicznej. Nikogo to nie dziwiło, nawet rodzice zgodnie twierdzili, że ma predyspozycje i zamiłowanie w tym kierunku. Cieszyli się, twierdząc, że zdobędzie dobry fach, w przeciwieństwie do córki, która według nich zwariowała.
– Ale ja nie chcę tu żyć, rozumiecie? Chcę być artystką i mieć wyjątkowe życie! Najlepiej poetką albo malarką! – dziewczynka broniła swoich marzeń.
– A zostaniesz idiotką – głośno skwitował ojciec. – Zwariowała! Do reszty zwariowała! Co za głupi dzieciak.
– Tata ma rację. Dla kobiety najlepszym zawodem jest fryzjerka albo krawcowa. Nawet kucharka. O, w sklepie możesz pracować! Sklepowe to dopiero mają życie! Sama widujesz Jóźwiakową, z jakimi siatami wraca do domu. Dobrze byś miała jako sprzedawczyni. A jak jesteś taka mądra, wyucz się na nauczycielkę. Robota dobra, czyściutka. Nauczyciela ludzie chociaż poszanują. Wszyscy na wsi mu się kłaniają. No właśnie. Pewnie, że mogłabyś – dodała matka.
– Maryla, daj spokój, dzieciak dorośnie, to zmądrzeje. – Ojciec często tak mówił, jakby jedynie dorosłość miała możliwość głosu przy podejmowaniu ważnych decyzji. A ten „dzieciak” to już w ogóle skrajnie ją dołował.
– Mamo, przecież wiele razy mówiłaś, że też nie lubisz tego miejsca. Nie pamiętasz już? Wciąż się o to kłócicie – przypomniała Kazia.
– Tu mamy pracę i chleb – smutno wypowiedziała to zdanie Maryla.
Niechęć Kazi do otoczenia, w którym upływało jej dzieciństwo, zaczęła się od pobytu u ciotki Eleonory, bo pierwszy raz w życiu zobaczyła, jak inaczej żyją ludzie w mieście. Poznała również nowe atrakcje. Nawet miejskie dzieci różniły się od pegeerowskich – ładniej mówiły, a dziewczynki nosiły piękne sukienki. Tak jej się wówczas wydawało.
Gdy zmarła matka Eleonory, wujostwo zamieszkali w miasteczku w mieszkaniu po nieboszczce. Mieli stamtąd bliżej do ich PGR-u niż z Poznania. Ciotka Eleonora wiedziała, że mieszkanie po mamie należy również do jej dwojga rodzeństwa, ale wszyscy zgodnie ustalili, że oboje z Romkiem, jeśli bardzo chcą, mogą w nim pomieszkać, a potem wspólnie coś postanowią. Swoje, w poznańskiej kamienicy, wynajęli.
– Zawsze chciałam wrócić w rodzinne strony. Lubię takie małe miasteczka. Jest mieszkanie po mojej mamie, więc skorzystaliśmy. Mam sentyment do tego miasta. Tu się urodziłam, chodziłam do szkoły. Nawet Romek się zgodził – powiedziała Eleonora, gdy już przeprowadzili się z Poznania i pierwszy raz odwiedziła ich w PGR-ze. – A ciebie, Kaźka, nareszcie zabiorę na całe wakacje do nas, do miasta. To wspaniale, że teraz mieszkamy tak blisko.
Dłuższą chwilę po usłyszeniu swojego imienia pozwoliła mu wybrzmiewać w głowie głosem ciotki, by się zastanowić, co usłyszała – Kaśka czy Kaźka.
Ciotka przespacerowała po ich mieszkaniu. Pozaglądała we wszystkie kąty. Nic nie powiedziała, tylko kręciła głową, i chociaż same poszły na spacer, przygarnęła Kazię do siebie i powiedziała: „Biedne dzieci”.
Pierwsze letnie wakacje w mieście zmieniły Kazię. To po powrocie od wujostwa znielubiła miejsce, w którym mieszkała.
Mała Kazia sama przyjechała do ciotki. Mama odprowadziła ją tylko kawałek, dalej dziewczynka szła z sąsiadką, która też jechała tym pociągiem. Wujek Romek wyjechał po nią na dworzec motocyklem. Niewielką podniszczoną torbę dziewczynki postawił przed sobą i ruszyli. Gdy dotarli przed blok, zaprowadził swój pojazd do garażu w szeregu niskich budyneczków, jakby przyklejonych jeden do drugiego, wujka był trzeci w kolejności. Później Kaźka szła za nim po schodach, ciekawa wszystkiego.
Mieszkanie usytuowane na drugim piętrze miało ukwiecony balkon, który od razu zachwycił Kazię, bo ich niska przybudówka przecież go nie posiadała. Pałac też nie. Pierwszy raz w życiu stała na balkonie. Przez chwilę podziwiała nasturcje oplatające pręty balustrady i dorodne kwiaty pelargonii, które ciotka Eleonora dumnie jej zaprezentowała. Z góry patrzyła na zadbany plac zieleni z jarzębinami. Na szerokim trawniku oddzielającym blok od ulicy również rosły jarzębiny. Nieco dalej dostrzegła piaskownicę, huśtawkę, małą karuzelę i trzepak.
Eleonora pierwszą ciążę poroniła i już nie mogła zajść w drugą. Odkąd wujostwo zamieszkali bliżej, często zapraszali Kazię do siebie. Wuj Romek pracował w mleczarni, a ciocia Ela była salową w szpitalu, lecz po wyprowadzce z Poznania zbyt długo nie popracowała. Chorowała i wkrótce przeszła na rentę. Pobyty Kaźki u nich obfitowały w atrakcje. Bywało, że brały kanapki oraz picie w butelkach po oranżadzie i szły za miasto.
Wiejskie koleżanki coraz bardziej drażniły Kaźkę płytkimi gadkami o chłopakach, zbieranych znaczkach, kolorowych kartkach oraz piosenkarzach, dlatego wolała samotne włóczęgi po okolicy. Wychowawczyni powiedziała Maryli, że zauważa w uczennicy cechy introwertyka. Obie z córką dochodziły, co to oznacza, aż Kazia specjalnie poszła do biblioteki i w encyklopedii przeczytała definicję słowa. Była nawet ucieszona tym, co wyczytała.
W podstawówce Kazia pięknie malowała. Obojętnie, czy na lekcjach rysunku używali kredek, farb czy ołówków, jej prace wprawiały nauczycielkę od wychowania plastycznego w zachwyt i często wisiały wyeksponowane na szkolnym korytarzu albo w klasie, wraz z innymi najwyżej ocenionymi. Brała udział w konkursach plastycznych – lokalnych i wojewódzkich. Konkursy były rzadkością i nigdy nie zdobyła pierwszego miejsca, ale wyróżnienia – owszem. Najbardziej jednak lubiła rysować ołówkiem. Regał z całą zawartością, lampkę nocną z wyblakłym i dziurawym abażurem, obok której siedział szary, zniszczony miś, albo paterę ze sztucznymi owocami stojącą na stole w największym pokoju czy też parapet z trzema doniczkami. Uwielbiała zabawę światłocieniami, chwytając miejsca, na które padały promienie słońca, a głębiom dodając mrocznej tajemnicy. Gdy dostała od rodziców komplet ołówków różnej twardości, pierwszy raz poszła na jedyne okoliczne wzgórze z zamiarem narysowania widocznej z dala wieży wiejskiego kościoła. Zza młodego lasku tylko ją było widać.
Rysowała rzeczy, nie pejzaże: szlaban przy drodze, przez którą przebiegały tory kolejowe, prowizoryczny mostek nad rowem melioracyjnym albo przycupnięte zabudowania pod lasem – bez otaczającego je pleneru, tylko te różnej wielkości chatki z kominami i spadzistymi dachami. Nauczycielka od wychowania plastycznego sugerowała Kazi, aby rozwijała talent.
– Mamo, a jednak będę artystką! Malarką! – Wpadła któregoś dnia do domu z entuzjastycznym stwierdzeniem.
– Kaźka, dobrze, ale warto mieć jakiś zawód, a malować możesz sobie dodatkowo. – Mama podeszła do niej i spojrzała z wściekłością.
Kazia znała to spojrzenie. Tak Maryla patrzyła na córkę, gdy ta wychodziła rysować. A przecież sama kupiła jej ołówki!
– Ale ja chcę przede wszystkim być malarką, a nie przede wszystkim fryzjerką albo sklepową, mamo!
Po kolejnej krzykliwej wymianie zdań na temat artystycznych marzeń dziewczynki matka stała się jakaś inna, cicha, zapatrzona w okno, a gdy się odwróciła, miała miejsce ich pierwsza poważna rozmowa.
– Kaźka, przepraszam... wciąż na ciebie krzyczę. Mam tyle wspomnień... bolesnych. Jesteś taka mądra... szósta kasa, a jesteś taka... niesamowita. Inna od swoich koleżanek, bardziej dojrzała. – Maryla z trudem składała słowa w zdania. – To przez te wspomnienia. Kiedyś byłam blisko, wiesz, tam, nie tu... wspaniałego artystycznego świata, bo tu to sama widzisz... ten gnój, chamstwo... ech... i te prostackie baby. – Machnęła ręką i otarła niedbale łzę, jakby tylko odgarniała kosmyk włosów, ale córka zauważyła, że uniosła dłoń z innego powodu. – Nieraz myślę, że też nasiąkam, a nawet już jestem taka sama jak wszystko wkoło. To było tak dawno... jeszcze nie znałam twojego ojca. Ktoś chciał mnie nauczyć malować, lecz uświadomiłam sobie, że to nie da mi godnego życia. A, już nie warto... po co wspominać?
Kaźka czuła po minie matki, że tylko musnęła temat. Znała ją i wiedziała, że jak gniecie coś w palcach albo obraca swoją cieniutką obrączkę, to kręci. Andrzej nieraz mówił, że kłamać to Maryla nie potrafi. Od razu widać, kiedy ściemnia lub nie dopowie. Wkurzała się, bo matka uważała, że ma córkę nad wyraz dojrzałą jak na swój wiek, wciąż jednak traktowała ją jak dziecko.
– Tato, a ty wiedziałeś, że mama mogła się uczyć malowania? – zapytała ojca, gdy był zajęty grzebaniem pod maską zakładowego żuka.
– Nooo. A co tak pytasz? – powiedział z wysiłkiem, bo coś odkręcał i nawet nie wychylił głowy.
– A tak sobie. Szkoda, że mama nie chciała się nauczyć – ze smutkiem powiedziała Kazia
– Ty myślisz, że tego da się tak nauczyć? Dzieciaku, to jest talent! Ja tam swoje wiem. Trzeba go mieć, urodzić się z nim, a nie żadne nauki. Mam cię, skurczybyku. Ufff – triumfalnie wykrzyknął ojciec, a gdy się wyprostował, zauważyła brudny nos i policzek.
Nie dawało jej to spokoju. Była pewna, że matka nosi w sobie talent i ona ma go właśnie po niej.
Andrzej coraz częściej bywał podchmielony. Okazji do picia nie brakowało. Maryla natomiast przestała dbać o siebie. Domowa atmosfera strasznie Kazię drażniła, nawet przytłaczała.
– Mamo, dlaczego tu mieszkamy? Miałaś marzenia podobne do moich. Widzisz, mnie krytykujesz, a kiedyś sama chciałaś być artystką. Mam to po tobie! – Córka nie odpuszczała swojej ciekawości.
Matka posmutniała. Przysiadła. Odwiązała swój nieodłączny kolorowy domowy fartuch, ręką poprawiła włosy, co oznaczało ochotę na rozmowę. Nic jednak nie powiedziała, tylko patrzyła w okno.
– Odpowiedz mi, mamo – namawiała ją, ale ta tylko spojrzała na córkę i znowu w dal. – Chciałabym wiedzieć. Tak mało ze sobą rozmawiamy. Traktujesz mnie jak dziecko. Tata też wciąż zwraca się do mnie „dzieciaku”! Właściwie to nic nie wiem o was. Jak tu dotarliście? Przecież żadne z was tu się nie urodziło. Wiele razy słyszałam wasze rozmowy. Często prosiłaś tatę, abyśmy się stąd wyprowadzili.
Początkowo mówiła do matki łagodnie, lecz na końcu wykrzyczała, że nie jest żadnym dzieciakiem i niech uświadomi tatę, że choć jej imię jest głupie, to jednak jakieś ma.
Nastała cisza.
– Nie chcesz, to nie mów. Wiesz, co ci jeszcze powiem? Wkurza mnie moje imię. – Na te słowa matka uniosła głowę i patrzyła na córkę. – Jakbyście nie mogli nadać mi jakiegoś bardziej ucywilizowanego!
– Na przykład jakiego? – zapytała Maryla prawie szeptem.
– Na przykład Anna! Boże, jak ja marzę być Anią. Anna, Ania, Aneczka, Anula. A co mam w zamian? Kazimierę! W klasie, gdy nauczycielka mówi: „Kaziu, podejdź do tablicy”, to idę ja i Kazik Poręba. Co wam do głowy strzeliło z tym durnym imieniem? Jak pięknie byłoby usłyszeć: „Aniu, proszę, podejdź do mnie”.
– I tak wszyscy zwracają się do ciebie Kaśka – powiedziała matka.
– Nie Kaśka, tylko Kaźka. Chyba widzisz różnicę! – wykrzyczała Kazia, gestykulując.
– Ale brzmi jak Kaśka. – Maryla też uniosła głos.
– Nieważne, jak brzmi, w dzienniku mam Kazimiera! Wiesz co, mamo? Kiedyś sobie zmienię imię! A jak zostanę artystką, będę miała pseudonim artystyczny!
Matki milczenie wyprowadziło córkę z równowagi. Była bliska płaczu.
– Tak jest najlepiej. Nie rozmawiać! – Kazia wciąż krzyczała. – Po skończeniu szkoły nie zostanę tu ani chwili dłużej. I nigdy tu nie wrócę! A wy sobie żyjcie w tych głupich PGR-ach, jak wam tak dobrze.
– Uspokój się. Powiem ci. Tam marzyłam i... tak jak ty chciałam być artystką – mówiła bardzo cicho. Kazia siedziała jak mysz pod miotłą, aby nie umknęło jej żadne słowo matki. Bała się przerwać tę chwilę szczerości, ponieważ zdarzały się między nimi bardzo rzadko. – Potem poznałam Andrzeja, twojego ojca. Zaszłam w ciążę... – Maryla zamilkła, a ona chciała słuchać dalej, lecz nic już nie usłyszała.
– No i co z tego? Malarki też mają dzieci! Szkoda, mamo, wielka szkoda.
– Właśnie nie, nie byłam dość zdolna, nie mam talentu. Był taki ktoś... Wmawiał mi, że i ja mogę malować, ale ja nic takiego nie czułam w sobie, rozumiesz? Ja tylko... lubiłam patrzeć, jak on maluje. Mamy za to ciebie. – Maryla mówiła cichutko, obracając obrączkę wokół palca.
– A imię? Artystka, a takie durne imię. Jak mogłaś? – Kazi wzburzenie nie malało.
– Kazimiera to artystyczne imię i bardzo piękne. Poczytaj w encyklopedii. Właśnie Kazimiera może być artystką! – Maryla była już wyraźnie zdenerwowana, bo uniosła głos.
– I tylko dlatego? Nie wierzę! Wiesz, co teraz sobie myślę? Dałaś mi to durne imię jako zemstę za przerwane marzenia! Andrzej i Maria... a córka Kazia! Wiesz co, mamo... dziękuję wam bardzo! Już lepiej mogłaś dać mi po matce. Marysia jest całkiem przyzwoite. Matki nadają córkom swoje imię. A ty? Nie, nie mogę! Jak tylko pomyślę... Jak usłyszę, to wkurzam się coraz bardziej. A tata to już w ogóle wciąż tylko „dzieciaku” i „dzieciaku”! Co on sobie myśli? – Kazia wciąż wyrzucała matce.
– Muszę już iść, robota czeka. Kiedyś opowiem ci więcej. Pogadamy spokojnie. – Maryla wstała, kończąc rozmowę.
– Dobra. Mamo, jeszcze tylko coś... podoba ci się mieszkanie tutaj? – zapytała Kazia.
– Podoba. Muszę już iść.
Matka w drzwiach prawie wykrzyknęła: „Nie podoba!”, nie odwracając się.
Wydawnictwo Lucky poleca
Świadomy wybór
Izabela M. Krasińska
ISBN 978-83-67787-37-6
Rok 2023
Liczba stron 368
Format 123 × 205
E-book dostępny od 23.09.2023
Oprawa miękka
Cena 49,90
Ludzie od zawsze byli niebezpiecznie okrutni w swoich osądach. Im mniej o kimś wiedzieli, tym więcej mieli do powiedzenia na jego temat.
Roksana postanawia urozmaicić swoje nudne i przewidywalne życie, wykorzystując częstą nieobecność męża. Jej frustrację i rozczarowanie codziennością pogłębiają bezskuteczne starania o dziecko. Sabina i Krystian przed dziesięcioma laty zaliczyli wpadkę. Choć wzięli ślub, każde z nich żyje własnym życiem. Dominik, nauczyciel historii, marzy o dużej rodzinie. Niestety razem z żoną nie uzgodnili przed ślubem swoich planów na przyszłość. Gdy Iza zachodzi w niechcianą ciążę, ich relacje się zmieniają Lena i Michał to idealnie dobrana para z jasnym obrazem siebie i swojego związku. Bliscy nie mogą zrozumieć ich decyzji o nieposiadaniu dziecka, uważając, że jest podyktowana egoizmem i chwilową fanaberią. Jakie relacje łączą bohaterów? Czy zrozumiemy ich wybory? I czy szczęście to słowo, które skończy te historie?
Naucz mnie na nowo kochać
Ilona Łuczyńska
ISBN 978-83-67787-13-0
Rok 2023
Liczba stron 472
Format 135 × 205
E-book dostępny od 21.06.2023
Oprawa miękka
Cena 49,90
Radość z życia skończyła się dla Molly bardzo wcześnie, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. A stało się to zaledwie dwie godziny po ślubie... Od tej pory dziewczyna starała się przetrwać każdy kolejny dzień. Aby móc się utrzymać samodzielnie, podjęła pracę jako kelnerka w nocnym klubie. To właśnie tam wpadła w oko Ethanowi, który przyszedł z kumplami, by odpocząć od obowiązków związanych z pracą i opieką nad śmiertelnie chorą mamą.
Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia czy zwykłe zauroczenie? A może tylko pogoń za uciekającym „króliczkiem”? Ale żeby się o tym przekonać, Ethan musi najpierw jakoś przekonać Molly, by ta zechciała się z nim spotkać. Tylko jak to zrobić, by straumatyzowana dziewczyna zgodziła się na randkę, skoro poznanie nowej osoby jest ostatnią rzeczą, o jakieś myśli, a wchodzenia w jakikolwiek związek nawet nie bierze pod uwagę.
Nigdy nie wiemy, z czym mierzą się osoby, które spotykamy na swojej drodze, dopóki nie wpuszczą nas do swego świata, by uchylić rąbka tajemnicy. Upór może okazać się miłością, nieuprzejmość – strachem, a ucieczka – lękiem przed stratą.