Szkielet Boga - Boczkowski Krzysztof - ebook + książka

Szkielet Boga ebook

Boczkowski Krzysztof

3,3

Opis

Szkielet Boga , wybór wierszy Krzysztofa Boczkowskiego z lat 1975–2012, to próba przedstawienia niemal całego dorobku poetyckiego tego poety. Był nie tylko poetą, ale także tłumaczem poezji angielskiej i profesorem medycyny w dziedzinie cytogenetyki. Odznaczony wieloma nagrodami literackimi pozostawał zawsze nieco na uboczu życia literackiego. Wiersze Boczkowskiego, zmysłowe i cielesne, tkane są na kanwie subtelnej erotyki, ale nade wszystko promieniują uczuciem - do ukochanej, rodziny i wszelkich żyjących stworzeń. Poeta zmienia grona gniewu na grona miłości i mówi: "uczucia wylewają się ze mnie / jak światło z rąk Dnia". Jak zauważa autorka posłowia do tego tomu Aleksandra Melbechowska-Luty, poeta „nazywa po imieniu stygmaty rzeczywistości - cierpienie, intymność, pragnienia, żądze, agresję, okrucieństwo; brutalnie pokazuje to, co bywa kamuflowane, ukrywane pod maską obyczaju, konwencji, umowy społecznej. Musi o tym powiedzieć, bo w ten sposób demistyfikuje absurdy świata i oswaja demony, odziera je z tajemnicy, ponieważ to, co nazwane, nie jest już tak groźne, staje się bardziej zwyczajne i oczywiste”. Ta piękna poezja ucieszy dawnych czytelników Boczkowskiego i z pewnością zachwyci nowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 132

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
1
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




REDAKTOR PROWADZĄCY: Anna Piwkowska
OPRACOWANIE REDAKCYJNE: Anna Piwkowska
POSŁOWIE: Aleksandra Melbechowska-Luty
KOREKTA: Aleksandra Nizioł
PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Piotr Kieżun
SKŁAD I ŁAMANIE: Aleksandra Olmińska
ILUSTRACJA NA OKŁADCE: Litografia Christiaana Seppa z książki Jana Kopsa „Flora Batava”, Volume 2, Amsterdam: 1807. Biodiversity Heritage Library. Domena publiczna
Wydanie pierwsze
Warszawa, 2020
© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020 © Copyright by Anna Boczkowska & Małgorzata Sokorska
ISBN 978-83-8196-038-0
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

Z TOMUOTWARTE USTA LOSU, 1975

.

*** (PRZEZ UCHYLONE DRZWI SNU)

Przez uchylone drzwi snu jak na obrazie Caravaggia

widzę starą kobietę o popękanych piersiach

jej złote włosy spadają na marmurowy stolik

grzebienie, wanna, pudełka. Betsabee –

daje mi znaki bym nie myślał że jest stara

– to popękanie płótna –

ruchami rąk chce objaśnić olśniewającą

biel nóg które zakrył ciemny werniks.

Przez uchylone drzwi snu – młoda dziewczyna

w świetle lampy, drewniany stół na nim

kałamarz i pióro, podaje mi otwartą

księgę z pękiem złotych włosów na białych kartach.

.

*** (O NICZYM NIE MARZĘ...)

O niczym nie marzę; sny tylko widzę nowe

nagie jak palce zmarłej gdy już zdjęto pierścienie

I coraz częściej w pustym pokoju

mieszając cukier w herbacie

widzę dawne twarze

bez zdziwienia, niczego nie chcąc odnaleźć

o nic nie pragnąc spytać;

miasto w którym było ciemne podwórko

długie rzędy parterowych sklepów i tramwaj konny

jest obok i przepaść Pascala

jak płytki dół wykopany o świcie.

.

WIECZÓR W EMAUS

W pustym oknie wiatr ściera chmury

otwiera zaciśnięte pięści drzew

Obok ciebie i mnie jest tylko szare niebo

z obłokiem ciemnym niby bochen chleba

i drzwi otwarte –

drogą idą ludzie

z pobliskiego tartaku.

.

*** (OTO LISTOPAD...)

Oto listopad w obojętnym domu

wśród ludzi odległych,

w mieście rozwłóczonym po polach i bagnach

długimi rzędami parterowych domów.

Oto listopad z szylingiem ciepła

kurzem na szybach, brudnym materacem

i ogrodem przed domem

gdzie zdechły kot ma swe królestwo

i szare fragmenty gazet

z zeszłego roku najnowszymi wiadomościami

informują chmury.

Liverpool, 1965

.

*** (BĄDŹ MĘŻNY MÓJ ŻALU)

Bądź mężny mój żalu,

w pustym pokoju

obok chłodnego świecznika i zgaszonych świec,

w letnim upale poranka gdy powietrze jest jak źródło.

I w ciszy kiedy liście upadną na ręce

a świeca dopowie ostatnie sylaby,

nie pytaj o kształt muszli i miazgę ślimaków

kolumny rowów żołnierzy kaczeńce.

Otwórz drzwi dla wędrowców i chmur

koryta rzeki i śniegów,

cielątko zaplątane w swym łańcuchu

liże żelazo i szorstką wełnę

pełną igieł sosny i mchu.

.

*** (NARESZCIE DUSZY MEJ...)

Nareszcie duszy mej odjęto nieśmiertelność

– jesteś jak ptak

urodziłaś się i umrzesz.

Nie ma wędrówek

jak na rysunkach Blake’a i papirusach Safony

w drzwiach śmierci staniesz z jasnym obliczem

nie błagalnik żałobny pielgrzym

lecz młody chłopak wbiegający na metę

w Domu Śmierci Williamie Blake’u

rosną zielone drzewa

wierzby wokoło –

jak u Grobu w dzień wielkanocny.

.

*** (OPISZMY WIECZÓR...)

„Let us describe the evening as it is”

Conrad Aiken

Opiszmy wieczór taki jaki jest –

drzewa wśród cieni i światła na szosie,

wilgotną trawę i wiatr obok liści,

asfalt i chmury ogromne odległe

niedotykalne

idące przeze mnie,

chłodne kamienie na dnie strumieni

okryte srebrną wodą

ciemne twarze ikon.

Opiszmy wieczór taki jaki jest –

suche badyle, suchą ziemię, strumień,

zielony rów przydrożny,

biały tynk kościoła –

szare figury

stawia cień w oddzielnych wnękach,

czas idzie wokół nich,

gdy one trwają

z dramatycznymi

liniami rąk.

.

SALOME

Hannie

Weź moją martwą głowę –

białe opuść powieki,

czarne włosy krwią oblepione

na bok odsuń

Nie było smutku w mojej śmierci

ani na szyi śladu cierpień,

tylko na ścianie fresk zatarty

złoto śniedzieje w liści zieleń.

To tynk odpada z twoich palców

i tynk opada z moich powiek,

przez biały obrus, stół weselny

liniami cegieł czas nakreślił

czerwony mur

.

Z CYKLUCOFNIĘCIE KREDYTÓW

.

BURZA

Załamują się we mnie dni

jak belki starego mostu

kluczę nad zielonym strumieniem

Na koniec

pogodzę się z Tobą

Losie

jak mężczyzna z mężczyzną

bez sentymentów i z poczuciem obcości

coraz wyraźniej słyszę twój głos

wśród sosen i blach wiatru

rozróżniam struny twego głosu

i chłodny dotyk konieczności

spokojny i logiczny

W letni poranek

gdy wpadasz światłem słonecznym

czystym i jasnym –

boję się echa we mnie

mrocznego

jak światło

w zamkniętym krajobrazie chmur

1972

.

*** (TA LEKKOMYŚLNOŚĆ)

Ta lekkomyślność z jaką traktujemy czas

przeskakując przez jego zielone żywopłoty

omijając jego lasy ogromne

nie widząc go jak powietrza

lub nieba

zamykamy go w kamerach fotograficznych

cofamy na taśmach filmowych

wołamy do siebie jak dziecko

z głowami podniesionymi do góry

spadając w jego przepaść

.

VESALIUS

Jarosławowi Markiewiczowi

Jestem zbyt odsłonięty

jak trup na kamiennym stole,

palcami dotykam jego nerwów i pustej czaszki,

zbyt dobrze znam wydzieliny, śluz

i żółć jeszcze żywych

– tych, którzy chodzą mówią śpiewają miłosne motety

Myślałem, że można w czystym opisie ciała człowieka

wyrazić prawdę o sobie

– jak w jednej kropli wody załamać promienie słońca;

prawda jest jednak jak świt – ciągle na nowo powstaje,

ciągle na nowo musimy rozpocząć

codzienną krzątaninę

ognia ubrania skalpela

Połowa życia za mną

– zużyte ciała dzieciństwa i młodości,

przede mną dzień zakryty skórą świtu;

widzę otwarte usta losu

lecz nie słyszę słów –

bezgłośny dialog prowadzi tylko sam ze sobą,

w śnieżnej przestrzeni oddycha milczeniem.

.

HÖLDERLIN

Ziemi tylko mogę powiedzieć tylko chmurom

dryfującym kamieniom przestrzeni –

moim kamieniem Syzyfa jest Piękno

Edyp wykłuł sobie oczy by go nie widzieć

Demokryt z Abdery wykłuł sobie oczy

aby nie słyszeć rozmowy gwiazd

w letnią noc

byłem szczęśliwy

w ciemnym lesie nad brzegiem Neckaru

śledząc lot gołębia i szybowanie orła

teraz widzę okrucieństwo zwierząt i obojętność drzew

piękno i okrucieństwo świata umie połączyć tylko Apollo

– słońce które poraża.

.

*** (ZAPALĘ LAMPĘ)

Zapalę lampę –

i przy tym świadku samotności

napiszę do Ciebie list

ciemniejący jak niebo za szybą

jest taka pustka na ulicach

gdy dzień odchodzi

a noc nie nadeszła

jak w słowach

które wiedzą że są tylko słowami

i nieruchomość drzew

która jest przeczuciem śmierci

– obejmuje krtań spazmatycznym bólem

gwiazdy wschodzą

jak słowa naszych dawno umarłych

lekceważone

nigdy

dotąd

nierozumiane.

.

BRUEGHEL

Zaginiony w czasie jednej z wielu łapanek

nie wiadomo w jakim krajobrazie

– lata

gdy chłód odpoczywa w dzbanach?

– lub zimy

gdy śmierć lepi gipsowe figury dzieci

i śnieg syberyjski prószy

na żółte kaftany

żołnierzy księcia Alby.

.

ŚWIT NAD MORZEM

Hannie

Gdy fale niosą do brzegu widnokrąg

jak oszroniony biały oddech zwierząt,

powoli w słońcu wschodzi czerwień zasłon

jak ciała cieląt wiszące na hakach;

pamiętasz powiedziałaś – „ta czerwień tak żywa

jakby czekała na rozkosz lub ból”

Już skalpel słońca odciął nas od snu

wprawnie i szybko

stworzył anatomię

pokoju, morza

– zaraz się obudzi nasz sługa-strażnik

i jednym kopniakiem –

tak elokwentnym jak dialog o duszy

i precyzyjnym jak jądro atomu

zwróci nas życiu.

.

*** (WRACALIŚMY. STALE WRACALIŚMY...)

Wracaliśmy. Stale wracaliśmy

Ja i Andrzej. Taśma rozwijała się

ukazując błyski obok drzew

grubych bali

na których sucha kora

schodzi długimi listwami. Obok drzew odległych

utopionych w horyzoncie lub błocie

zobaczyłem siebie. Nad rzeką

stałem odwrócony plecami do dziewczyny

Chciałem ją objąć –

lecz obejmowałem chmury i drzewa. Czułem

szorstką korę zapach mułu i pleśni

Dziewczyna niecierpliwie gryzła długie trawy.

Jej wargi otwarte jak drzwi

stawały się odrębną częścią twarzy

czułem pod ręką chłodną klamkę

– nagle otworzyłem okno –

powietrze było pełne światła i przestrzeni

Andrzej wystukiwał palcami na pniach sosen

Raj utracony Miltona:

„Za nimi był raj. Z ognistym mieczem anioł stanął

u wschodniej bramy. Spoglądali przed siebie.

Ziemia ogromna – czarna skała

schodziła w dół do brązu piachu. Pierwsze drzewa

wznosiły zieleń liści a ponad jeziorem

powoli kołowały czaple.

Rodzice nasi –

podnosząc głowę zeszli do doliny

i rozpalili ogień. Twardą ziemię powietrze

chmury drzewa ogień mogli objąć wzrokiem

dotykiem myślą”

Wracaliśmy. Stale wracaliśmy

– i siedzieliśmy w kuchni

Jadłem szybko chleb i duże kawałki polędwicy

szklanki kieliszki stały na parapecie

Telefon dzwonił bez przerwy. Zegar wschodził i wychodził

rozmawiałem z pacjentem pisałem recepty

kroiłem bandaże. Wszystko było jak zwykle

kuchnia brak czasu telefony. Dziewczyna obok jadła chleb.

.

ESSE

1

Powoli, w ciszy

podnosi się chitynowa powieka nocy,

wypukłe oko jaszczurki wiszącej na drzewie

przesuwa się wolno i dokładnie,

delikatne pręciki i słupki

niosą obrazy –

których nigdy nie poznam.

2

I usta od białego podnosiłem śniegu

we krwi –

jak świt

jak oddech kładła się na ręce,

twarz umazaną zmęczeniem odgarniałem od ziemi i włosów

Ta chwila świadomości czystej jak lód;

– ci którzy spali teraz w domach

lub nieśli butelkę mleka od drzwi do kuchni

nie mogli pojąć szczęścia, gdy topnieje ból

i chłodny oddech wiatru

mówi do płuc i skóry

– na pewno, żyjesz.

3

Patrzyłem na jej plecy

białe, schylone niemo pod ciężarem włosów

chłodno oddychające jak kamień.

Zmierzch ścierał kałuże światła,

obwisłe cienie drzew więdły na szybach

puste ramiona wiatru opadły bezwolnie.

W tym morzu martwych rzeczy, obojętnych i nieruchomych,

nawet jej włosy oddychały

– zbliżały się do mnie i oddalały,

milczące, nieme jak dotyk.

4

Nie do wyczerpania jest drugi brzeg.

– Powolne kry, klisze drzew

śnieg na piasku i drewniane molo.

Gdybym dotknął każdego drzewa

schodził archipelagi cieni i śniegów

– nie wyczerpię drugiego brzegu.

Jeśli nagram łamanie kry,

sfilmuję chmury

drzewa lekko odgięte do horyzontu,

sfotografuję

porównam,

zakoduję temperaturę powietrza i wody –

nie wyczerpię drugiego brzegu.

5

Błaha roztropność, błaha czułość,

i pamięć co powiela zbutwiałe gałęzie

sterczące w oknach jak zeschnięte źródło

wyschła namiętność odbija się w wodzie,

obok dojrzałych, pełnych mleka chmur.

6

Ptak ani skała

nie mogą przepłynąć przez ciebie

biegniesz zbyt szybko, oddechem gwałtownym

roztrącasz drzewa

nigdy nie poznasz ich szorstkiej kory,

okręt lub obłok nie zatrzymają się w tobie

nie jesteś portem

lecz deszczem spływającym po liściach klonu.

Kiedy myślałem o swoim życiu

– w czasie choroby lub chwili nieuwagi Losu

gdy zostawiał mnie bez obowiązków i niepotrzebnego,

gdy myśli mogły ułożyć się

w pozycji naturalnej i płodnej

a głos przebity przez flegmę i śluz

jest jasny i dokładny,

nie tęskniłem do dalekich jezior

miast splątanych i chaotycznych

jak dialog nieznajomych

rozrywany kołami pociągu,

bo naprawdę potrzeba tak mało

aby żyć, wyprowadzać z siebie

radość, niepokój, wstyd –

to wszystko

i tylko to czym jestem.

1973

Z TOMUŚWIATŁO DNIA, 1977

.

KRAJOBRAZY NARASTAJĄ POWOLI. NÓŻ SPADA SZYBKO

Cielęta wychodzą na łąkę

żują trawę

wieczorem chłopcy zaganiają je do obory

Mijają lata

nóż opada nagle

łby o fioletowych wargach

i krótkich młodzieńczych rogach

leżą na ladzie –

czekają na łąkę