31,00 zł
Jedenasty tom popularnej serii fantastyczno-przygodowej. Kto tym razem dostanie magiczne zwierzę, które potrafi mówić? Klasa panny Cornfield wybiera się na obóz w prawdziwej leśnej głuszy! Dzieci stawiają paśnik dla dzikich zwierząt i same pieką chleb, ale… dzieje się coś dziwnego! Po lesie kręci się tajemniczy cień. Magiczne zwierzęta są w stanie pełnej gotowości... Kolejna gratka dla fanów „Szkoły magicznych zwierząt”. Na czytelników czekają nowe przygody opisane w krótkich rozdziałach i jak zawsze opatrzone licznymi ilustracjami. Miłej zabawy podczas czytania!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Tytułoryginału:
Die Schule der magischen Tiere. Wilder, wilder Wald!
Copyright text and illustrations © 2020 by Carlsen Verlag GmbH, Hamburg, Germany
Originally published in the German language by Carlsen Verlag GmbH
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit
Copyright © 2024 for the Polish translation by Agata Janiszewska
(under exclusive license to Wydawnictwo Debit Sp. zo.o.)
Ilustracje: Nina Dulleck
Litografie: Margit Dittes Media, Hamburg
Wydawczyni: Joanna Walczak
Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska
Redakcja techniczna: Barbara Brożyna
Korekta: Marta Stasińska
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji
w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela WydawnictwoDebit.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje todzieło.
A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytekosobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
ISBN978-83-8057-856-2
Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.
ul. Fitelberga1, 40-588Katowice
Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:www.wydawnictwo-debit.plwww.facebook.com/WydawnictwoDebitwww.instagram.com/wydawnictwodebit
Dziewczynka energicznie otworzyła drzwi do kuchni. Pani Bergeramo siedziała przy stole i piła kawę. Spojrzała na swoją córkę i osłupiała.
– Co ty masz na głowie?
Elisa zatrzymała się speszona.
– Nie podoba ci się? – wyjąkała. – Ja tylko chciałam…
– Nie o to chodzi, Eliso. – Mama zerwała się z krzesła. – Wiesz przecież! Nie stać nas na takie ekstrawagancje! – Energicznym krokiem przemierzała kuchnię tam i z powrotem. – Naprawdę cienko u nas z kasą. Ledwie mi się udało zebrać pieniądze na twój obóz!
Elisa przeciągnęła dłonią po włosach. Zwykle związywała swoje ciemne loki w koczek na czubku głowy albo spinała je klamrą. Ale nie dziś. Włosy miała teraz wycieniowane i ułożone. Jeszcze minutę temu Elisa czuła się jak księżniczka.
– Ale to nic nie kosztowało – zaczęła się bronić. – Mama Idy, pani Kronenberg, chciała wypróbować coś nowego, a ja byłam jej modelką.
– Aha, skoro tak… – Pani Bergeramo umilkła. Oparła się o parapet i wyjrzała przez okno. – Przykro mi, kochanie. Ja tylko… – Pokręciła głową. – Wczoraj wieczorem miałam jeszcze stówę w portfelu. A dziś już tylko monety. Nie wiem, co się dzieje. – Usiadła przy kuchennym stole. – Ładnie ci w tej nowej fryzurze. – Na twarzy pani Bergeramo pojawił się zmęczony uśmiech. – Dużo masz na jutro zadane?
– Ujdzie – odparła krótko Elisa. Wetknęła zeszyty pod pachę i pospiesznie wyszła z kuchni. W korytarzu przejrzała się w lustrze. – Głupie włosy, głupi pomysł – mruknęła i dwiema klamrami podpięła zielone kosmyk.
Usiadła przy biurku i otworzyła zeszyt do geografii. Na jutro była zapowiedziana klasówka. Nauczycielka, panna Cornfield, dała im do rozwiązania testy.
Elisa zamrugała. Nie umiała się uczyć, kiedy było jej smutno. A mama od razu wyskoczyła do niej z pretensjami! Dziewczynka przetarła dłonią oczy. Czy mama naprawdę sądzi, że Elisa szasta pieniędzmi, których mają teraz tak mało? Nigdy by tego nie zrobiła!
Mieszkali we troje przy ulicy Miodowej 12: Elisa, jej starszy brat Marvin i ich mama, Paola Bergeramo. Tata wyprowadził się kilka lat wcześniej, Elisa rzadko go widywała.
Po rozwodzie zawiązali we trójkę pakt, że zawsze będą się trzymać razem.
Paola Bergeramo pracowała jako pielęgniarka i często miała nocne dyżury. Wtedy Elisy pilnował Marvin. Był od niej sześć lat starszy. Kiedy Elisa przestraszyła się ciemności albo dziwnych hałasów, brat opowiadał jej zabawne historyjki. Kiedy bolał ją brzuch, robił jej herbatę owocową. A ponieważ szkoła Marvina mieściła się ledwie kilka ulic dalej niż Winterstone, czasami rano wychodzili razem z domu. Przynajmniej kiedyś tak było.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy wiele się jednak zmieniło. Podniesiono im czynsz, więc mama Elisy musiała ciężko pracować, żeby na niego zarobić. Brała w szpitalu nocne dyżury, bo lepiej za nie płacili. Tyle że potem w ciągu dnia była wykończona.
Marvin zaś praktycznie nie bywał w domu, pewnie za przyczyną paczki, z którą się ostatnio nieustannie spotykał. Cały czas gdzieś łaził ze swoimi nowymi kumplami. Przesiadywali pod szkołą Winterstone, na przystanku autobusowym i w parku, wykrzykując do przechodniów głupie teksty. Willego Wondraszka, woźnego ze szkoły Elisy, nazywali „faciem z miotłą”. Pani Bergmann, nauczycielce WF-u, nadali przezwisko „niunia od fikołków”. Elisa uważała, że to złośliwe.
Lubiła chodzić do szkoły, lubiła koleżanki i kolegów, i wszystkich nauczycieli. Najbardziej zaś lubiła wychowawczynię, pannę Cornfield.
Panna Cornfield pochodziła ze Szkocji i była najmilszą i najmądrzejszą nauczycielką, jaką można było sobie wyobrazić.
Dzyń-dzyń! – rozległ się dzwonek u drzwi.
Po twarzy Elisy przemknął uśmiech, bo domyśliła się, kto stoi na klatce schodowej: Oli, ten nowy chłopak z jej klasy. Właściwie miał na imię Oliver, ale klasa nazywała go raz tak, raz tak.
Oliver był miły dla wszystkich i strasznie zaciekawiony miejscem, w którym się znalazł. I trudno się temu dziwić! Chodził przecież do szkoły magicznych zwierząt dopiero od niedawna. Każdego w klasie zasypywał więc co rusz pytaniami: „Jak głośno trzeba wypowiedzieć zaklęcie?”, „Co by się stało, gdyby ktoś zachorował w dniu przekazania?”, „Dlaczego nietoperzyca cały czas się chowa w rękawie Eddiego?”.
Słuchając Olivera, Elisa za każdym razem uświadamiała sobie, jak wielkie spotkało ją szczęście: chodzi do klasy jedynej w swoim rodzaju. Bo tylko u nich w lekcjach uczestniczyły gadające zwierzęta: flaming, samica dzikana rzecznego, kangur i wiele, wiele innych. W klasie panny Cornfield było już dziewiętnaścioro magicznych zwierząt, ale jeszcze nie każde dziecko miało swojego przyjaciela. Było więc pewne, że któregoś dnia do drzwi znowu zastuka pan Morrison i przekaże komuś nowego towarzysza. Pan Morrison, czyli właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami.
Ciekawe, kto będzie następny.
Elisa wstała i otworzyła drzwi, zza których wyłoniły się odstające uszy Olivera.
– Cześć, Eliso! – Oliver z uśmiechem pomachał zeszytem do geografii. – Nauczyłaś się już? Jak się nazywa najwyższa góra na świecie?
– Cześć, Oli. – Elisa odsunęła się na bok, żeby zrobić mu miejsce. – To jest ten, no… Mount Everest. A może Kilimandżaro?
Ramię w ramię pomaszerowali do pokoju Elisy.
– Kilimandżaro to najwyższy szczyt w Afryce! – Oliver zabrzmiał trochę jak Maks, czyli Profesorek. – Ma prawie sześć tysięcy metrów wysokości! – powiedział, podrzucając zeszyt. – Właśnie o tym czytałem.
Elisa odetchnęła z ulgą. Całe szczęście Oliver nie był takim mózgowcem jak Maks!
Usiedli obok siebie przy biurku dziewczynki.
– Panna Cornfield zadała nam o wiele więcej niż tylko nazwy szczytów górskich. – Chłopiec otworzył atlas geograficzny. – Najdłuższe rzeki na świecie, nazwy i położenie mórz, największe miasta… Ale wiesz, co mnie interesuje najbardziej? Właściwie czemu nie masz swojego magicznego zwierzęcia?
Po twarzy Elisy przemknął cień. Czy to właśnie po to przyszedł Oliver? Może wcale nie chciał się z nią uczyć ani trochę z nią pobyć, tylko planował wyciągnąć z niej informacje?
– Ty też nie masz! – Gniewnie zgniotła papier w kulkę. – Leonie też, i Sibel…
– Nie zapominaj o Matteo! – Oliver energicznie pokiwał głową. – Co musiałbym zrobić, żeby dostać swoje magiczne zwierzę? Powinienem zdać jakiś test? Jakoś udowodnić, że na nie zasługuję?
Uśmiechnął się do Elisy, a ona odwzajemniła uśmiech. Musiała przyznać, że nurtowały ją te same kwestie, i to równie mocno.
– Najpierw pouczymy się na klasówkę z geografii – wykręciła się od pytań Olivera. – Nie chcę dawać mamie jeszcze więcej powodów do narzekania.
Oliver w odpowiedzi skinął głową. Elisa była mu wdzięczna za to, że o nic jej nie wypytuje.
Przysunęli do siebie krzesła i zaczęli powtarzać nazwy rzek i pasm górskich. Wyliczali miasta liczące miliony mieszkańców i przepytywali się nawzajem: Tokio, Dżakarta, Delhi…
Po półgodzinie Oliver zamknął atlas.
– Świetnie nam idzie, na pewno dostaniemy jutro piątki. Opowiesz mi teraz coś więcej o tej waszej tajemnicy? Proszę, proszę! Wiem, że to wkurzające, ale strasznie mnie to ciekawi! – Spojrzał na Elisę wyczekująco.
– Naszej tajemnicy! – poprawiła go ze śmiechem. – Teraz jesteś jednym z nas. Choć tak zupełnie szczerze, ja też nie wiem o tym zbyt wiele. – Wstała, żeby sprawdzić, czy drzwi do jej pokoju są dobrze zamknięte. Nie chciała, żeby ktoś ich podsłuchał. Przecież złożyła przysięgę!
Przysięgę, która głosiła, że nigdy z nikim nie będzie rozmawiać o magicznych zwierzętach. Chyba że ten ktoś należy do magicznego kręgu.
Elisa usiadła na podłodze naprzeciw Olivera. Zmięła papier w kulkę i cisnęła ją w kąt.
– Nie sądzę, że Helena czy Silas zdali taki test – powiedziała, puszczając do niego oko.
Oliver zachichotał i nadstawił uszu.
– Wiem tylko, że najpierw przychodzi wiadomość – ciągnęła Elisa. – U Benniego ta wiadomość była wypisana na kubku z jogurtem, Finja usłyszała komunikat na dworcu. Anthony odkrył złote litery w albumie z piłkarzami. Helena z kolei znalazła swoją wiadomość w ciasteczku szczęścia.
– Niesamowite! – Oliver był szczerze zdumiony. – Może powinienem przejrzeć swój atlas? – Pospiesznie przerzucił kartki i westchnął. – Nic tu nie ma.
– Czoko dostał paczkę – przypomniała sobie Elisa. – U Zacka zaczęła piszczeć mikrofalówka.
– Hmm… – Oliver huśtał się na krześle. – I teraz Zack ma jeżozwierza. A Benni wszędzie nosi ze sobą swoją żółwicę. Po co?
– No cóż. – Elisa zdjęła z włosów klamrę i loki opadły jej swobodnie na ramiona.
– O ja cię! – Oliver aż się uśmiechnął. – Zielone! Mega to wygląda!
Dziewczynka się zarumieniła. Chciałaby, żeby mama zareagowała w ten sposób. Ale ona tylko ją zbeształa. Trudno, póki co nie będzie o tym myśleć.
Przejechała dłonią po dywanie.
– Tak dokładnie to ja tego nie wiem. W każdym razie Benni ma się teraz znacznie lepiej niż wtedy, kiedy nie było przy nim jeszcze żółwicy. Spędzają ze sobą każdą chwilę. – Pochyliła się do przodu i podparła na rękach. – Urządzają wycieczki, zwierzają się sobie z tajemnic, a kiedy Benni nie wie, co robić, radzi się Henrietty. Fajnie, co?
Oliver usiadł po turecku na podłodze obok Elisy.
– A reszta co robi?
– Caspar pomaga Annie-Lenie, kiedy ta zapomni tekstu na próbie w teatrze – przypomniała sobie Elisa. – I dodaje jej otuchy.
Oliver pokiwał głową.
– Rabbat pomaga Idzie trochę bardziej się wyluzować – wyliczała dalej Elisa. – Ona jest czasem zbyt ambitna. Ale bywa też zazdrosny, kiedy Ida spotyka się z Jo.
Roześmiali się oboje.
– Margarita kibicowała Anthony’emu na konkursie piłkarskim – przypomniał sobie Oliver. – I wtedy Anthony wygrał!
Elisa nadstawiła ucha. W mieszkaniu panowała cisza. Mama pewnie siedziała w kuchni i tylko mieszała łyżeczką kawę.
– Musi być fajnie mieć najlepszego przyjaciela na świecie… – mruknęła.
Oliver przekrzywił głowę.
– Pingwin by mi się podobał. Może pan Morrison przypadkowo ma w swoim sklepie jeszcze jednego?
– Z tego, co wiem, każde zwierzę jest całkowicie niepowtarzalne. – Elisa wyciągnęła z szuflady biurka torebkę z suszonymi malinami. – Zebrałam je w lesie.
Oliver zaczął chrupać.
– Pychota!
Dziewczynka odgarnęła włosy do tyłu. Teraz znów była zadowolona, że odwiedziła dziś salon fryzjerski Elfrida.
– Ale surykatek jest dwanaście – dodała. – Wydaje mi się, że to rodzeństwo. Poza tym są jeszcze ryby, niedźwiedź polarny, wąż, bóbr…
Oliver miał wokół ust całe mnóstwo czerwonych kropek po malinach i wyglądało to naprawdę słodko.
– Ryby? – wymamrotał. – Chciałabyś mieć rybę jako magiczne zwierzę?
– Czemu nie? – Elisa sięgnęła do papierowej torebki. – Wszystkie magiczne zwierzęta są super. A każdy dostaje dokładnie takie zwierzę, które do niego pasuje. Pan Morrison i panna Cornfield wspólnie je wybierają.
Oliver pokręcił głową.
– W takim razie ryba do ciebie nie pasuje – zdecydował. – Ryby są oślizgłe i szybko uciekają. A ty jesteś miła i troszczysz się o innych. Czy wiesz, że jesteś pierwszą osobą, która zaprosiła mnie do domu? No właśnie, bardzo dziękuję! Ładnie tu u ciebie!
Elisa rozejrzała się wokół.
Najwyraźniej Oliver dostrzegał coś innego niż ona. Nie widział wytartego dywanu, podniszczonych mebli i dziecięcej pościeli w biedronki, w której dalej spała. Na nową pościel po prostu nie było pieniędzy.
Śmiali się, dalej gadali o szkole, koleżankach i kolegach z klasy oraz ich magicznych zwierzętach i zjedli przy tym całą zawartość torebki z suszonymi malinami. Elisa zapomniała o swoich troskach, aż w pewnej chwili usłyszała, że ktoś w mieszkaniu strasznie hałasuje. Tym kimś był Marvin. Elisa skuliła ramiona. A ponieważ spodziewała się tego, co zaraz nastąpi, zatkała sobie uszy. Oliver zmierzył ją wzrokiem.
Ale potem i on się wzdrygnął. Sekundę później w kuchni rozpętała się burza, którą najwyraźniej Elisa przewidziała. Matka i syn się kłócili, głośno i zażarcie.
Dobry humor Elisy ulotnił się jak kamfora. Dziewczynka utkwiła bezradne spojrzenie w drzwiach.
– Co się dzieje? – spytał cicho Oliver.
Elisa zwiesiła głowę.
– Nic się nie dzieje – powiedziała i przełknęła ślinę.
– Odprowadzisz mnie do domu? – Oliver wstał i wyciągnął do niej rękę. – No, chodźmy!
Dziewczynka skinęła głową. W oczach miała łzy. I znowu poczuła wdzięczność dla Olivera, że o nic nie dopytuje.
Piątek rozpoczął się od dokładnego przeglądu wszystkich rowerów. Zajął się tym Willi Wondraszek, woźny ze szkoły Winterstone.
Większość dzieci, wśród nich Ida, Benni, Elisa i Oliver, przeszła kontrolę bez problemu.
Silas musiał w swoim rowerze wyścigowym wyregulować hamulce. Jo i Anthony obiecali, że do poniedziałku zorganizują sobie oświetlenie.
– Inaczej nigdzie nie pojedziecie. Będziecie siedzieć za karę z pierwszakami – przestrzegł ich surowo pan Wondraszek. – Albo pomagać w szkolnym bufecie. Możecie na przerwie sprzedawać kanapki!
Jo i Anthony parsknęli z oburzeniem.
– Nie będziemy smarować bułek masłem! Chcemy jechać na obóz do lasu! – oświadczyli, dzwoniąc rowerowymi dzwonkami.
Henry podjechał pod szkołę staromodnym męskim rowerem. Pan Wondraszek mlasnął z uznaniem.
– No, kolego, jeśli kiedyś będziesz chciał go sprzedać…
Henry machnął ręką.
– To rower mojego taty. Muszę na niego uważać, inaczej będzie awantura. – Ściągnął w dół rękaw lnianej koszuli i zaczął starannie pucować kierownicę.
Rower Idy był ozdobiony kolorowymi kwiatkami z plastiku. Helena zaś przybyła na różowej wyścigówce, która nie miała bagażnika.
– Jak zamierzasz przewieźć swój bagaż? – spytała uczennicę panna Cornfield.
Rower nauczycielki – pomarańczowy składak bez przerzutek – stał oparty o ścianę.
Helena z nonszalancją zeskoczyła z siodełka.
– Mój bagaż? Katinka i Finja się nim zajmą!
– Ja już mam Polly na bagażniku. – Katinka jasno postawiła sprawę.
– A ze mną jedzie Sydney! – zawołała Finja.
Polly była samicą flaminga, magicznym zwierzęciem Katinki, zaś towarzysząca Finji koala nazywała się Sydney.
Obie dziewczynki należały do dworu Heleny i usługiwały jej niczym królowej. Ale tym razem Helena nie mogła na nie liczyć. Magiczne zwierzęta były ważniejsze!
Panna Cornfield przygładziła ręką włosy.
– Mamy problem z bagażem – stwierdziła. Na liście były takie rzeczy jak śpiwór, trapery, butelka z wodą… No i dochodziły do tego jeszcze magiczne zwierzęta. – Może Mortimer wrócił już z podróży – dodała, szukając w torebce telefonu. – W jego autobusie byłoby dość miejsca…
Willi Wondraszek nie rozumiał, w czym problem.
– Jeśli zostawicie swoje zabawki w domu, spokojnie zmieścicie się na rowerach. – Zadzwonił pękiem kluczy. – U mnie te wszystkie pluszaczki będą całkowicie bezpieczne. Chętnie zamknę je na tydzień w szafie. – Zerknął na lamparta Henry’ego, który ani drgnął.
– Nie, nie – wtrąciła się przestraszona panna Cornfield. – Zwierzęta jadą z nami. Jako… hm… materiał poglądowy! – dodała, wskazując lisa i sowę.
Willi Wondraszek podrapał się po nosie. Lubił swoją koleżankę ze Szkocji i chciał być pomocny.
– To ja może zadzwonię do swojego kolegi Czapki – zaproponował. – Pracuje w straży pożarnej i musi regularnie wyjeżdżać wozem strażackim, żeby ten się nie zastał. Na pewno chętnie pomoże. Pod warunkiem, że nie będzie musiał wozić pluszaków. – Spojrzał nieufnie na szmacianego pieska, siedzącego jak gdyby nigdy nic w rowerowym koszyku Ronji.
– Dziękuję, panie Wondraszek. Jestem pewna, że pluszaki zmieszczą się na rowerach! – Panna Cornfield puściła oko do dzieci, które pokiwały głowami.
– Sami zabierzemy nasze zwierzęta! – zawołały chórem.
– No, to tę sprawę mamy jasną. – Panna Cornfield wsunęła telefon z powrotem do torebki. – Wyjazd w poniedziałek o ósmej. – Z wdzięcznością skinęła woźnemu. – Co by szkoła Winterstone bez pana zrobiła!
Na trzecią lekcję zaplanowano klasówkę z geografii. Jo i Helena wzdychali, Elisa i Oliver uznali zaś, że pytania są całkiem łatwe.
– Będzie co najmniej czwórka!
Przybili sobie piątkę. Elisa pamiętała nawet, gdzie znajduje się największy zwarty obszar leśny w Europie: na pograniczu Polski, Białorusi i Litwy. Potem były jeszcze angielski, muzyka i plastyka.
Po skończonych lekcjach wszyscy uczniowie wybiegli z budynku szkoły.
– Proszę, bądźcie w poniedziałek punktualnie! – zawołała za uczniami nauczycielka. – Już się nie mogę doczekać!
Nie wszystkie dzieci się cieszyły. Na przykład Helena była naprawdę zła.
– Obóz w lesie! Na taki pomysł mogła wpaść tylko nasza szalona wychowawczyni. Na pewno w nocy będą mi łazić po brzuchu mrówki. Fuuuuj! – Stała w łazience w samej bieliźnie i przygotowywała kąpiel. – Słyszałeś? Tam będzie tylko zimna woda.
– Mon Dieu! – Karajan nastroszył sierść. – A co będziemy jeść? Na pewno nie wędzonego łososia! – Kocur zmarszczył nosek. – No i gdzie mi tam wysuszysz futerko? Gdzie ja się ułożę do snu? I czy codziennie dostanę swoje kocie cappuccino?
Helena wlała do wanny pół butelki olejku lawendowego.
– Nie mam pojęcia, mój kochany. Wiem tylko jedno: będzie bardzo, ale to bardzo niewygodnie. I do tego mamy jeszcze pracować. Łopatą i kilofem. Jak w obozie pracy, co za koszmar! – Wsunęła się do wanny. – Ale mi teraz dobrze. Nie chciałbyś jednak choć raz spróbować?
Tak jak się spodziewała, znudzony Karajan pokręcił głową. Nie przepadał za wodą. Wolał zwinąć się w kłębek na wiklinowym koszu stojącym obok wanny.
Ida była naprawdę przejęta.
– Mówiłam już, że będziemy spać na łóżkach polowych? – trajkotała, biegając z miotłą po salonie fryzjerskim Elfrida. – Jest tam jedna drewniana chata dla chłopców i druga dla dziewczynek. Panna Cornfield będzie spać w bacówce. Super, no nie?
Elwira Kronenberg uśmiechnęła się, podczas gdy jej mąż, Erich Kronenberg, w skupieniu podcinał starszemu panu włosy na karku.
Pani Kronenberg mrugnęła do córki.
– Tak, mówiłaś, skarbie. Będziecie piekli chleb i zbierali dzikie zioła…
– …i zbudujecie paśnik, prawda? – przerwała jej ze śmiechem kobieta z włosami nawiniętymi na duże wałki. Już od rana wysłuchiwała opowieści rozemocjonowanej Idy.