25,00 zł
Druga część serii Szkoła magicznych zwierząt. Nikt nie może poznać tajemnicy magicznego sklepu zoologicznego. Ale niestety Ida i Rabbat się wygadali! Co będzie, gdy dowie się o tym panna Cornfield? Schoki najbardziej w świecie marzy o magicznym zwierzaku. Wszystko inne jest mu obojętne: i szkolne przedstawienie, i awantura w klasie, nie mówiąc już o tych dziwnych dziurach w szkolnym ogrodzie... Przygoda dalej trwa!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 125
Tom 1: Szkoła magicznych zwierząt
Tom 2: Tajemnica szkolnego podwórka
W przygotowaniuTom 3: W ciemnościach
Ahoj, przygodo!
Szkoła Winterstone
Całkiem zwykła szkoła. Całkiem zwykła? Prawie. Gdyby nie pewien sekret...
Panna Cornfield
Nauczycielka w szkole Winterstone.
Czasami bywa nieco surowa, ale zazwyczaj jest pozytywnie nastawiona do swoich uczniów. I wie dokładnie, który z nich potrzebuje jej pomocy...
Pan Mortimer Morrison
Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami.
Jest tam cała masa zwierząt, które potrafią mówić. Magiczne zwierzę pana Mortimera to nieco zarozumiała sroka Pinkie.
Autobus pana Morrisona
Pan Morrison jeździ nim po całym świecie w poszukiwaniu magicznych zwierząt.
Ashanti, czarna mamba
Jedno z bardzo wielu magicznych zwierząt w sklepie pana Morrisona. One wszystkie najbardziej w świecie pragną spotkać człowieka, który będzie idealnie do nich pasował.
Szczęściarze! Ta szóstka to najlepsi przyjaciele już na zawsze!
Ida i lis Rabbat
Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida pewnie powiedziałaby, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie lepiej.
Benni i żółwica Henrietta
Henrietta uwielbia przygody i nocne wycieczki. A Benni? Benni po prostu idzie razem z nią!
Jo i pingwin Juri
Dziewczyny uważają, że Jo jest fajnym chłopakiem. Dba o siebie i rano sporo czasu spędza w łazience. Pingwin Juri kąpie się jeszcze dłużej, szczególnie w stawie obok szkoły...
Tyle zwierząt, tyle dzieci... Ciekawe kto będzie następny?
Może żmijowata Helena?
albo nieśmiałaAnna-Lena?
albo poczciwy Czoko?
E-mail wysłany z Dakaru, Senegal, Afryka Zachodnia
Nadawca: [email protected]
Odbiorca: [email protected]
Cześć, Mary!
Siedzę właśnie w kafejce internetowej w Dakarze. Strasznie tu głośno. Wszyscy wokół świętują wygraną w jakimś meczu piłki nożnej. Że też dzieci muszą zawsze tak głośno słuchać muzyki! Aż mnie uszy rozbolały.
Chcę szybko uzupełnić zapasy, dać moskitierę do zszycia i jak najprędzej zmykać z tego miasta.
Jutro jadę do Parku Narodowego Niokolo-Koba. Ciekaw jestem, co mnie tam spotka. Mam nadzieję, że mój autobus się nie rozleci, jeśli jakiś słoń zapragnie ze mną jechać.
Pozdrawiam
Mortimer
P.S. Przypomnij swoim uczniom o przysiędze! To ważne!
Dziury, dziury, dziury! Drogi zachodniej Afryki są ich pełne. Stary, kolorowy autobus znowu wpadł w jedną z nich, a gdy skręcił w kierunku parku narodowego, w powietrze uniosła się chmura pyłu.
Siedzący za kierownicą Mortimer Morrison zaklął głośno. Miał nadzieję, że ta męcząca podróż się opłaci. Przecież w parku są hipopotamy, koczkodany i cała masa innych zwierząt...
We wstecznym lusterku obejrzał puste siedzenia z tyłu. Już niedługo nie będzie sam.
Na siedzeniu pasażera leżał rozłożony folder. Napisano w nim, że do parku narodowego można wjechać wyłącznie z przewodnikiem.
– Phi! – mruknął. – Nikt mi nie będzie bronił dostępu do moich zwierząt.
Aby spotkać się z magicznym zwierzęciem, musiał być sam.
W drogę ruszył w środku nocy. Autobus zaparkował obok bambusowego lasku. Mortimer Morisson nie bał się parkowych strażników. I ciemności też się nie bał. Wręcz przeciwnie. Odgłosy zwierząt wciągały go coraz głębiej w dziką gęstwinę.
Spotkał gazele u wodopoju. Widział drzemiące pawiany. Udało mu się nawet zaobserwować lamparta czającego się w poszyciu lasu na przechodzącą nieopodal antylopę.
Nocą sawanna tętniła życiem. Pod baobabami pasły się bawoły afrykańskie. Hieny chichotały. Hipopotamy rozdziawiały paszcze.
A jednak Mortimer Morrison nie miał szczęścia. Był już zmęczony, gdy tak szedł, ostrożnie stawiając na ziemi stopy w skórzanych butach z cholewami. Afrykanka zielonorzytna, drzewica białolica, ryjoskoczek – nikt nie reagował na jego wołania. Nawet poświętnik czczony nie zwrócił na niego uwagi. Chrabąszcz, nazywany też skarabeuszem, niewzruszony toczył dalej kulkę łajna, aż zrobiła się większa niż on sam.
Rozczarowany Morrison zawrócił w stronę autobusu. Chciał się zdrzemnąć i następnego dnia spróbować jeszcze raz.
Ale ktoś już na niego czekał. Pod autobusem leżało rudawe zwierzę na krótkich, mocnych nóżkach i z długimi wąsami. Z uszu wystawały mu kłęby białych włosów.
– Dzikan rzeczny! – zawołał zaskoczony Morrison.
Zwierzę uniosło do góry aksamitny pysk.
– Mortimer Morrison? Jestem Pepperoni. Mogę iść z panem?
Mortimer Morrison się uśmiechnął.
– Ależ oczywiście – powiedział. – Bardzo proszę. Ruszamy jutro z samego rana.
Gdy jakiś czas później Mortimer Morisson patrzył przez moskitierę na rozgwieżdżone niebo nad swoim obozowiskiem, obok niego chrapała smacznie niewielka świnka. Oboje dawno nie byli tak szczęśliwi.
W drodze ze szkoły w poniedziałkowe popołudnie Ida i jej lis Rabbat usłyszeli dźwięk skrzypiec. Melodia łagodnie unosiła się w powietrzu. Ida przyspieszyła kroku.
– Miriam? – zawołała najpierw dość cicho, a potem nieco głośniej.
Znała tę melodię. To był fragment „Czterech pór roku” Antonia Vivaldiego, leniwe tony „Jesieni”. Ulubiony utwór Miriam. Ida ruszyła pędem. Zaskoczony Rabbat biegł kłusem obok niej i omal na nią nie wpadł, gdy dziewczynka niespodziewanie się zatrzymała. Bo faktycznie, to była ona, tam, pod wielkim kasztanowcem na placu Świętego Jana – Miriam, jej najlepsza przyjaciółka! Nie odzywała się przez kilka tygodni. A teraz po prostu stała sobie pod drzewem, w swoich prążkowanych rajstopach, ze skrzypcami z trzech rodzajów drewna, i zachowywała się tak, jakby przez całe życie nie robiła nic innego. Przesuwała smyczkiem po strunach, całkowicie pogrążona w muzyce. Obok niej na ziemi leżał otwarty futerał.
– Jaka piękna muzyka! – szepnął Rabbat, który – tak jak wszystkie magiczne zwierzęta – potrafił rozmawiać ze swoim człowiekiem. A jego człowiekiem była Ida.
Ida uśmiechnęła się z dumą.
– Ida! – w tym samym momencie zawołała muzykantka.
Smyczek zaskrzypiał.
Miriam doskoczyła do Idy i przycisnęła ją do siebie tak mocno, że aż zabolało.
– Tak bardzo za tobą tęskniłam – wyszeptała.
– A co dopiero ja – odpowiedziała równie cicho Ida.
Miriam była ciepła i tak dobrze jej znana. I jak zawsze pachniała kwiatami jabłoni. To był zapach jej szamponu do włosów.
Coś się jednak zmieniło. Coś było inaczej w porównaniu z tamtą chwilą, kiedy przyjaciółki widziały się po raz ostatni. Ida mieszkała teraz w innym mieście. Chodziła do innej szkoły. Ale przede wszystkim miała wielką tajemnicę...
Ostrożnie wyswobodziła się z uścisku. Jej lis, Rabbat, trącał ją nosem w nogę. Zaciekawiony spoglądał to na Miriam, to na Idę. Ida wiele razy opowiadała mu o Miriam, więc był bardzo poruszony tym, że wreszcie może poznać najlepszą przyjaciółkę swojej towarzyszki.
– Co ty tu robisz, Miriam? – spytała osłupiała Ida.
Miriam uśmiechnęła się do niej szeroko.
– Niespodzianka! Mam dwa tygodnie wolnego od szkoły!
– Wolnego od szkoły? – powtórzyła zdezorientowana Ida. – Przecież teraz nie ma ferii.
Miriam pokiwała głową, a jej twarz rozpromienił uśmiech.
– No właśnie. Pewnie słyszałaś o tym okropnym huraganie, który przeszedł nad naszym miastem. Zerwał dach z naszej szkoły. Trzask, prask i po dachu! – Miriam zachichotała. – Nauczyciele o mało nie zemdleli. Teraz mamy więc przymusowe ferie, dopóki nie naprawią dachu. A mnie udało się przekonać rodziców, żeby pozwolili mi pojechać do ciebie. A potem oni przekonali twoich. I co ty na to? – obrzuciła Idę wyczekującym spojrzeniem.
– Mega! – powiedziała Ida. To była prawdziwa niespodzianka. Tak bardzo ucieszył ją widok najlepszej przyjaciółki z dawnych czasów. Najchętniej opowiedziałaby jej natychmiast o tych wszystkich fascynujących rzeczach, które wydarzyły się w ciągu ostatnich tygodni.
O tym, jaka samotna czuła się w nowej szkole. I o tym, jak pewnego dnia do jej klasy przyszedł pan Morrison, który przedstawił się jako właściciel „sklepu z magicznymi zwierzętami”. Jak podarował Idzie jej własne „magiczne zwierzę”: lisa o imieniu Rabbat. I jak szybko się zorientowała, że Rabbat jest najlepszym przyjacielem, jakiego można sobie wyobrazić.
Ale zaraz potem przypomniała się jej przysięga, którą złożyli wobec pana Morrisona i wychowawczyni, panny Cornfield. Przysięga milczenia. Przez myśl przemknęły jej słowa przyrzeczenia.
„Nigdy, przenigdy nie będziemy rozmawiać z nikim o magicznych zwierzętach. Sklep z magicznymi zwierzętami jest ściśle tajny i taki ma pozostać na wieki”.
Ściśle tajny. Bez żadnego ale. Z tym, że Miriam jest jej najlepszą przyjaciółką. A najlepsze przyjaciółki nie mają przecież przed sobą żadnych tajemnic, prawda?
– Co, nie cieszysz się? – spytała rozczarowana Miriam.
Ida spojrzała w dół, na Rabbata, i poczuła, jak miękną jej kolana. Znowu miała wrażenie, że lis potrafi czytać w jej myślach.
– Nie martw się, rudzielcu – powiedział cicho. – Wszystko będzie dobrze!
Ida wzięła głęboki wdech i ścisnęła ramię przyjaciółki.
– Ależ oczywiście, że się cieszę, i to jak! Jestem tylko kompletnie zaskoczona. Chodź, wejdziemy do domu!
Miriam włożyła skrzypce do futerału i zamknęła wieko.
– Niestety, nikt nie rzucił ani grosza – powiedziała. – A chciałam zaprosić cię na lody.
Ale Ida nie słuchała jej zbyt uważnie. Była skupiona na tym, że Miriam najwyraźniej w ogóle nie widziała Rabbata.
To by potwierdzało słowa pana Morrisona. Tylko ten, kto znał sekret magicznego sklepu, widział magiczne zwierzęta. Inni ludzie właściwie ich nie dostrzegali. Byli najczęściej zbyt nieuważni, widzieli najwyżej jakiś przemykający cień. A dla pewności magiczne zwierzęta znały jeszcze jedną sztuczkę. Potrafiły „obrócić się w kamień”. Wyglądały wtedy jak zwykłe pluszaki. Idealny kamuflaż.
Miriam z troską przyjrzała się przyjaciółce.
– Ida, wszystko w porządku? – spytała. – Jesteś jakaś dziwna. Czemu nic nie mówisz?
– Eee – zająknęła się Ida, skubiąc kosmyk swoich rudych włosów. – Wbijaj do mnie szybciutko! Muszę ci coś opowiedzieć. To tajemnica!
Miriam wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Uwielbiam tajemnice! Chodźmy!
Szybko założyła plecak na ramiona i sięgnęła po torbę podróżną, która leżała pod drzewem.
– Twoja przyjaciółka wydaje się bardzo miła – powiedział Rabbat.
Ida pogładziła go po głowie, wzdychając ciężko, i podeszła do Miriam, żeby wziąć od niej skrzypce.
Miały stąd zaledwie parę kroków do salonu fryzjerskiego „Elfrida”, który prowadzili rodzice Idy. Salon mieścił się na parterze, a rodzina mieszkała nad nim, na piętrze. Przyjaciółki weszły tylnymi drzwiami i podreptały na górę. Rabbat przemknął przez uchylone drzwi.
– Superpokój! – zachwyciła się Miriam. – Jeszcze trochę pusty, ale możemy coś z tym zrobić.
Jej spojrzenie padło na plakat z filmu „Noc wampirów”, który Ida przykleiła na drzwiach.
– O, powiesiłaś go? Dalej ci się tak podoba ten facet? – wskazała na bladego aktora, który zagrał główną rolę. – Mnie też! – paplała dalej, nie czekając na odpowiedź. Przysiadła na łóżku Idy.
Ida się uśmiechnęła. Uwielbiała tę gadułę!
– Niezłe z niego ciacho. Pamiętasz, jak byłyśmy na tym razem w kinie? – ochoczo ciągnęła Miriam. – Na wieczornym seansie?
Mama Miriam siedziała trzy rzędy za nimi i nie spuszczała ich z oka, ale o tym Ida wolała teraz przyjaciółce nie przypominać.
– Jejciu, aleśmy wtedy zużyły chusteczek! Suuuper było! – Miriam rzuciła przyjaciółce rozmarzone spojrzenie. – I te nasze wieczory filmowe! Ten film to ja chyba znam na pamięć. Oglądałyśmy go z pięć razy. A może nawet sześć?
Podciągnęła kolana do góry i zaczęła się bujać tam i z powrotem.
– Och, ale przecież ty masz płytę, obejrzyjmy jeszcze raz! Opowiadałam ci już, że ostatnio mi się śniło, że jestem wampirzycą... – Miriam paplała bez przerwy. Najwyraźniej zupełnie zapomniała o tajemnicy.
Ida się zawahała. Czy naprawdę powinna powierzyć sekret tej papli?
O sklepie z magicznymi zwierzętami wiedziała tylko jej klasa. Benni i Jo, bo oni mieli już swoje magiczne zwierzęta, i wszyscy pozostali, którzy wciąż jeszcze czekali na swoją kolej. Ich wychowawczyni, panna Cornfield, zapowiedziała, że każdy z nich dostanie swoje magiczne zwierzę. Hmm, każdy, kto tego potrzebuje. Tak się wyraziła.
Ciekawe, co Miriam powiedziałaby o panu Morrisonie? Kurczę, co robić? Ida, od kiedy miała swoje magiczne zwierzę, rzadko sama podejmowała ważne decyzje. Chętnie naradziłaby się z Rabbatem, ale on akurat schował się pod łóżkiem.
Miriam nawijała dalej. Właśnie doszła do huraganu.
– Burzowy niż dotarł do nas z taką prędkością, że na przerwie wiatr pościągał nam czapki z głów – opowiadała. – A potem, na piątej lekcji, cała szkoła została ewakuowana. – Podrzuciła poduszkę Idy pod sam sufit i chwyciła ją ponownie.
– E-wa-ku-o-wa-na! Wyprowadzili nas na dwór i kazali od razu iść do domu. Ida, powiedz no, czy ty właściwie mnie słuchasz?
Ida nerwowo pogryzała kosmyk rudych włosów. W końcu zebrała się na odwagę i rzuciła Miriam poważne spojrzenie.
– Muszę ci to powiedzieć – oznajmiła tonem, który nawet jej samej wydał się obcy. Głos miała niski, prawie dorosły. – Obiecasz mi, że nie uznasz mnie za wariatkę? Obiecasz mi, że mnie uratujesz, jeśli zaraz rozstąpi się ziemia i zniknę w otchłani?
Miriam szeroko otworzyła oczy.
– Ida, o czym ty mówisz?
Ida wzięła głęboki wdech. Od czego zacząć? W tym momencie dostrzegła puchaty rudy ogon wystający spod łóżka. To było rozwiązanie.
– Rabbat, mógłbyś wyjść spod łóżka? – zawołała. Ogon zniknął, a zamiast niego wysunęły się dwie łapki z czarnymi pazurami. Miriam głośno krzyknęła. Po chwili ukazało się rude futerko, a potem czarny szpiczasty nosek, a w końcu – para bursztynowożółtych oczu i śliczne, białe uszka.
– Jaki słodziak! – zawołała Miriam z zachwytem. – Masz psa? – Zamilkła i zmarszczyła czoło. – To... to nie jest pies, prawda? – spojrzała niepewnie na Idę.
– To jest Rabbat, mój lis – powiedziała Ida i przełknęła ślinę. – Magiczne zwierzę.
Ida czekała, aż coś się wydarzy. Może piorun przebije sufit i rozstąpi się podłoga. Może osiwieje w ciągu sekundy. Może wyleci szyba w oknie. Czekała na karę od pana Morrisona, który z całą pewnością stał w tej chwili w swoim sklepie z magicznymi zwierzętami i całym swoim ciałem aż po koniuszki włosów czuł, że właśnie złamała przysięgę.
Ida wzięła głęboki wdech.
Gdzie się podział piorun? Jeszcze jeden wdech! Dlaczego nic nie spadło na podłogę? Trzeci wdech. Nawet lustro w najlepsze dalej wisiało na ścianie.
Ida ostrożnie spoglądała to na Miriam, to na Rabbata. Miriam zapomniała języka w gębie. Rabbat spokojnie bawił się piłeczką z gąbki, którą znalazł pod łóżkiem.
– No widzisz, rudzielcu – wymruczał. – Nic się nie stało. Lepiej znam pana Morrisona niż ty.
Przez resztę dnia było dokładnie na odwrót: teraz Ida mówiła, a Miriam słuchała jej z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią. Ida opowiedziała przyjaciółce wszystko o szkole Winterstone.
– Właściwie to jest zupełnie normalna szkoła – oświadczyła. – Z salą gimnastyczną, pracownią komputerową i tak dalej. Ale naszą wychowawczynią jest panna Cornfield. Pochodzi ze Szkocji, włosy upina drutami do robótek ręcznych i jest najdziwniejszą nauczycielką, jaką tylko potrafisz sobie wyobrazić. I do tego jeszcze pan Morrison. Prowadzi sklep z magicznymi zwierzętami i dostarcza je naszej klasie.
– Wow! – zdziwiła się Miriam. – One są zaczarowane?
– W pewnym sensie. Pan Morrison zwozi je z całego świata, a potem próbuje im znaleźć ludzkich towarzyszy. Tylko wtedy magiczne zwierzęta mogą być szczęśliwe. Ja byłam pierwsza z naszej klasy. Razem z takim chłopakiem, który mieszka tu niedaleko. Ma na imię Benni. Ja dostałam Rabbata. – Ida pogłaskała leżącego obok niej lisa po głowie. – Benni dostał żółwia, który ma na imię Henrietta. A Jo, on też chodzi do naszej klasy, dostał pingwina o imieniu Juri. I każde z nas może rozmawiać ze swoim zwierzęciem. Tylko ja słyszę to, co mówi do mnie Rabbat. – Z czułością podrapała lisa za uszkiem.
– Nie do wiary! – wyszeptała Miriam. Podekscytowana zaczęła chodzić po pokoju tam i z powrotem. – Ale macie fajnie! Kto będzie następny?
Ida wzruszyła ramionami.
– Tego nikt nie wie.
Nagle