Szkoła magicznych zwierząt. Totalny chaos - Margit Auer - ebook + audiobook + książka

Szkoła magicznych zwierząt. Totalny chaos ebook

Margit Auer

5,0
31,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejny, dwunasty już tom popularnej serii fantastyczno-przygodowej. Czy sklep z magicznymi zwierzętami znalazł się w niebezpieczeństwie? Jego właściciel, pan Morrison, otrzymuje tajemnicze zaproszenie, a zaraz potem pakuje manatki i wyjeżdża. Towarzyszą mu sroka Pinkie i panna Cornfield. Nie wiedzą jednak, że w autobusie ukryło się również kilkoro dzieci i ich magiczne zwierzęta. Chaos, który pod nieobecność pana Morrisona ogarnia sklep, daje się we znaki nie tylko niedźwiedziowi Murphy’emu. Dzieci i ich magiczne zwierzęta pomagają, jak tylko potrafią. Dokonują przy tym zdumiewającego odkrycia: magiczny świat najwyraźniej sięga znacznie dalej, niż potrafiły to sobie dotąd wyobrazić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 153

Rok wydania: 2025

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:

Die Schule der magischen Tiere. Voll das Chaos!

Copyright text and illustrations © 2021 by Carlsen Verlag GmbH, Hamburg, Germany

Originally published in the German language by Carlsen Verlag GmbH

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit

Copyright © 2025 for the Polish translation by Agata Janiszewska

(under exclusive license to Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.)

Ilustracje: Nina Dulleck

Litografie: Margit Dittes Media, Hamburg

Wydawczyni: Joanna Walczak

Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska

Redakcja techniczna: Barbara Brożyna

Korekta: Marta Stasińska

DTP: Agata Pabian

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela Wydawnictwo Debit.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło.

A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

ISBN 978-83-8057-896-8

Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:www.wydawnictwo-debit.plwww.facebook.com/WydawnictwoDebitwww.instagram.com/wydawnictwodebit

Ida siedziała na parapecie w swoim pokoju. Jedna noga dyndała jej w środku, a druga na zewnątrz.

– Kiedy ta Miriam wreszcie przyjedzie? – Wychyliła się.

– Ostrożnie, rudzielcu! – Rabbat wskoczył dziewczynce na kolana.

– Co nagle, to po diable – odezwał się Leonardo, który jednym susem przeskoczył właśnie z kasztanowca na parapet. – Macie orzeszki?

Rabbat był lisem, a Leonardo pręgowcem.

Lis mieszkał z Idą, a pręgowiec wybrał dla siebie kasztanowiec za oknem.

Jedno i drugie było magicznym zwierzęciem. Jedno i drugie rozumiało ludzką mowę. Rozmawiać jednak mogli tylko Ida z Rabbatem, ponieważ lis był jej magicznym zwierzęciem. Tłumaczył Idzie, co mówi Leonardo.

– Oczywiście, że mamy orzeszki. – Ida popędziła do kuchni, a zwierzęta pognały za nią w podskokach. Dziewczynka wyłożyła orzechy włoskie do miseczki, którą postawiła pod stołem.

– Rozłupać ci?

– Ależ skąd! – Leonardo chwycił orzech w ząbki i aż poczerwieniał. – Dam sobie z nimi radę!

Rabbat się uśmiechnął. W tej samej chwili na placu Świętego Jana rozległ się dźwięk klaksonu.

– Miriam! – zawołała Ida.

Popędziła na dół, jak burza przeleciała przez salon fryzjerski „Elfrieda”, gdzie rodzice obsługiwali właśnie czworo klientów. Rabbat śmignął za nią.

– I co, zostawicie mnie tu? – poskarżył się Leonardo. – Przydałby się jednak dziadek do orzechów!

Ale Rabbat i Ida już go nie usłyszeli. Drzwi samochodu się otworzyły. Miriam wyskoczyła na zewnątrz, postawiła na ziemi czarny futerał ze skrzypcami i rzuciła się Idzie na szyję.

– Ida! – powiedziała z promiennym uśmiechem. – Tak bardzo się za tobą stęskniłam!

– Miri! – odpowiedziała jej równie rozpromieniona Ida. – A co dopiero ja!

Poczuła śliczny zapach. To jabłkowy szampon Miriam pachniał tak ładnie.

– Nareszcie, nareszcie! Najwyższy czas! – Miriam spojrzała na Rabbata przez ramię Idy. Lis schował się za kasztanowcem. – Czy ten twój… no, ten twój pies dalej tak psoci? – Obejrzała się na mamę, która akurat parkowała samochód.

Magiczne zwierzęta trzymano w wielkiej tajemnicy przed dorosłymi. Nawet rodzice Idy sądzili, że Rabbat to zwykły pluszak. Miriam dowiedziała się prawdy mniej lub bardziej przypadkowo…

Ida się uśmiechnęła.

– Psoci i jest kochany! To mój najlepszy przyjaciel!

Miriam spojrzała na Rabbata i westchnęła.

– Ale ci tutaj dobrze!

Lis zbliżył się odrobinę i puścił do niej oko.

Ida wzięła Miriam pod rękę i pociągnęła ją w stronę salonu fryzjerskiego.

– Szkoda, że już nie chodzimy razem do szkoły.

– Miejsce obok mnie jest w dalszym ciągu puste. – Miriam uśmiechnęła się smutno.

– Nasza nauczycielka, panna Cornfield – zaczęła w odpowiedzi paplać Ida – bez przerwy nas przesadza. Teraz siedzę z Bennim. No wiesz, to ten chłopak z żółwiem.

Miriam pokiwała głową. Podczas poprzednich odwiedzin poznała przyjaciół Idy i ich magicznych towarzyszy.

– A mówiłam ci już, z kim przygotowywałam ostatni referat? Z Jo!

– Z Jo… – rozmarzyła się Miriam. – Z najprzystojniejszym chłopakiem na świecie!

Ida aż się rozpromieniła na to wspomnienie.

– Jutro spotkamy się z nim w szkole. Z nim i z jego dzielnym pingwinem! – Otworzyła drzwi do salonu i Rabbat wsunął się do środka.

– Dzień dobry, pani Kronenberg – przywitała się Miriam. – Dzień dobry, panie Kronenberg!

– Cześć, Miriam! – Rodzice Idy podnieśli głowy. – Jak miło, że znów nas odwiedzasz!

Dziewczynki podreptały do kuchni.

Ida postawiła na stole szklanki i mleko, a potem rozerwała opakowanie czekoladowych ciastek. Miriam otworzyła futerał ze skrzypcami. Przejechała smyczkiem po strunach, wydobywając z nich kilka delikatnych dźwięków.

– Wiesz, że teraz mamy już w klasie aż dwadzieścioro magicznych zwierząt? – Ida przysunęła dwa krzesła. – Pepperoni, czyli samiczkę dzikana rzecznego, i kameleona Caspara już znasz. Potem pojawiły się jeszcze kot Karajan, nietoperzyca Eugenia, krokodyl, koala, szympans, szczur, sowa, foka i lampart. A do tego pies, kangur, jeżozwierz i wędrowny sokół o imieniu Salim. Tyle że Salim się niestety wyprowadził. Poza tym są jeszcze Polly, samica flaminga, i Margarita, świnka morska. No i od niedawna mamy nawet wilczycę!

Miriam odłożyła skrzypce na parapet. Planowała co prawda zagrać Idzie nowy utwór, który ćwiczyła godzinami, ale opowieści koleżanki były o wiele ciekawsze.

– Wilczycę? – Dziewczynka aż otworzyła usta ze zdziwienia. – Jak się nazywa?

– Silver – odpowiedziała Ida i opowiadała dalej: – Wcześniej mieszkała w lesie, a od czasu naszego obozu należy do Elisy.

Miriam nalała mleka do szklanki.

– Silver codziennie chodzi z Elisą do szkoły, tak jak wszystkie pozostałe zwierzęta. – Ida podzieliła ciastko na pół. Jedną połówkę wetknęła Rabbatowi do pyszczka, drugą zostawiła dla siebie. – W naszej starej szkole coś takiego byłoby nie do pomyślenia, co?

Miriam pokiwała głową. W gardle czuła kluchę, więc szybko wzięła łyk mleka.

Ktoś uchylił drzwi do kuchni. Do środka weszły obie mamy, pani Kronenberg i pani Czerny.

– To miło, że Miriam mogła do was przyjechać – powiedziała pani Czerny. – Znów odwołali jej lekcje, bo tylu nauczycieli choruje.

Mama Idy włączyła ekspres do kawy. Leonardo, który dotąd cichutko siedział pod stołem, zerwał się na równe nogi, przemknął po butach pani Czerny i wskoczył do futerału na skrzypce. Mama Miriam pisnęła, a pani Kronenberg się roześmiała.

– To nasza oswojona wiewiórka, mieszka na pobliskim drzewie. Ida nazwała ją Leonardo. Słodziutka, prawda?

– A skąd ona się tutaj wzięła? – zdziwiła się Miriam.

– Kiedy wyjrzałam, żeby sprawdzić, czy już przyjechałaś, wskoczyła przez okno! – Ida puściła do Miriam oko.

No tak! Leonardo też był magicznym zwierzęciem, Miriam właśnie sobie o tym przypomniała. Miała wielką ochotę pogłaskać pręgowca, ale mama pewnie znowu zaczęłaby marudzić. Że wścieklizna i takie tam.

– Cześć, Leonardo! – Miriam oparła się plecami o krzesło.

Aromat kawy, gawędzące mamy, przytulna kuchnia: było prawie tak jak dawniej. Oby nadarzyła się okazja, żeby otworzyć serce przed Idą. Opowiedzieć, jak Miriam jest źle bez najlepszej przyjaciółki. Jak niesprawiedliwi są rodzice. I jak niepowtarzalną szansę przegapiła…

– Miriam może zostać u nas do niedzielnego popołudnia – zapewniła Elvira Kronenberg. Pokroiła babkę, którą przywiozła ze sobą pani Czerny. – Tyle że w sobotę mają być u nas fachowcy. Pewnie będzie dość głośno.

Obie mamy wymieniły uwagi o polityce edukacyjnej i kosztach remontów. Pani Kronenberg udzieliła pani Czerny kilku rad dotyczących pielęgnacji włosów. A potem pani Czerny podniosła się z miejsca.

– Pora na mnie, mam masę roboty! – powiedziała.

Mama Miriam prowadziła firmę zajmującą się organizacją imprez i jeszcze tego wieczoru musiała dopilnować cateringu. Spojrzała na Leonarda, który na próżno próbował rozłupać orzech zębami.

– Jest naprawdę prześliczna!

Ida i Miriam odprowadziły panią Czerny do samochodu. Kobieta uściskała córkę na pożegnanie, a potem ręką posłała obu dziewczynkom całusy.

– Do zobaczenia w niedzielę wieczorem! Bawcie się dobrze! – Uśmiechnęła się. – Nie ma nic piękniejszego, niż mieć najlepszą przyjaciółkę!

– Święte słowa! – odkrzyknęła Miriam i chwyciła Idę za rękę. Dziewczynki wbiegły w podskokach do domu.

Miriam z całej siły ściskała dłoń Idy. Tak bardzo by chciała, żeby wszystko było jak dawniej! Przynajmniej w ten weekend.

Wieczór okazał się bardzo miły. Miriam siedziała z rodziną Idy i opowiadała, co się u niej wydarzyło w ostatnim czasie. O nowej pani w bibliotece miejskiej, która była „strasznie czepialska”, i o pieszej wycieczce, na której klasa zgubiła się w lesie.

– Wróciliśmy do domu dopiero wieczorem, niektórzy rodzice już nas szukali z latarkami!

Zagrali w memory i zrobili na patelni popcorn. Później, kiedy dziewczynki umościły się już w pokoju Idy, pani Kronenberg przyniosła im miętową herbatę. Miriam rozłożyła swój śpiwór obok łóżka przyjaciółki.

Rabbat, który leżał na brzegu łóżka i słuchał, jak Ida opowiada historie ze szkoły magicznych zwierząt, pozwolił jej się głaskać.

Ida mówiła o numerach, które wycięli panu Szarawemu, gdy przyszedł do nich kiedyś na zastępstwo, i o mokrych bombach, które spuścili na prezentera z telewizji.

– Wyobraź sobie tylko, Leander, lampart Henry’ego, zżarł cały zapas pasztetu.

Szkoła magicznych zwierząt rzeczywiście była najbardziej zwariowaną szkołą na świecie!

Przyjaciółki szeptały ze sobą jeszcze przez jakiś czas. Miriam kilka razy przymierzała się do tego, by opowiedzieć Idzie o swoich problemach. Ale nie dała rady. Było zbyt miło, a Ida wydawała się taka szczęśliwa! Po tak długim rozstaniu Miriam nie chciała od razu w pierwszy wspólny wieczór psuć jej dobrego nastroju. Na pewno wkrótce nadarzy się okazja, by wszystko z siebie wyrzucić.

W piątek rano Miriam oczywiście poszła z Idą do szkoły. Dziewczynki wraz z Rabbatem przemierzały aleję Lipową. Dzień tak dobrze się zaczął! W łazience Miriam i Ida wyszczotkowały sobie wzajemnie włosy, a w kuchni spałaszowały całą górę tostów z syropem klonowym. Dzyń, dzyń! Właśnie pędem zbliżył się do nich Benni na rowerze. W bocznej sakwie siedziała jego magiczna żółwica Henrietta.

– Hejo! – Benni pomachał do dziewczynek.

– Uważaj! – rozległo się z sakwy.

Koło roweru chłopca znalazło się niebezpiecznie blisko krawężnika.

– Och!

Pojazd niebezpiecznie się zachwiał i bum! Benni wylądował na jezdni.

– Benni! – Ida i Miriam rzuciły mu się na pomoc.

– Czy wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona Ida.

– Nic się nie stało. – Benni wyszczerzył zęby, wstał i otrzepał sobie spodnie z brudu. – Hej, a jak tam u ciebie? Pojechałem jak kaskader, co?

– No, nieźle pojechałeś! – mruknęła Henrietta.

Benni puścił komentarz żółwicy mimo uszu.

– Uprzedziłaś pannę Cornfield, że przyjdziesz dziś z przyjaciółką? – spytał Benni.

– Nie musiałam. – Ida trąciła Miriam ramieniem. – Przecież panna Cornfield już ją zna.

Na światłach koleżanki natknęły się na Jo i jego magicznego pingwina. Jo miał na sobie czarną bluzę z kapturem, a Juri żółty szal. Obaj wyglądali całkiem spoko.

– Fajnie, że znowu przyjechałaś! – Jo odgarnął sobie włosy z czoła i przyjrzał się Miriam, która jakoś głupio się czuła bez magicznego zwierzęcia. – Panna Cornfield się… tego, no… ucieszy. Ostatnim razem narobiłaś tutaj niezłego dymu!

Dobry humor Miriam ulotnił się jak kamfora. Dziewczynka zaczęła nerwowo przestępować z nogi na nogę. O co im wszystkim chodzi?

Zapaliło się zielone światło i po chwili stali już przed budynkiem szkoły.

Szkoła Winterstone mieściła się w starej willi z czerwonej cegły, z dwiema wieżyczkami, po lewej i po prawej od wejścia. Za budynkiem znajdował się staw, w którym właśnie coś pluskało i chlapało.

Miriam zmrużyła oczy.

– To krokodyl Rick, samica flaminga Polly i foka Mette-Maja – wyszeptała jej do ucha Ida.

Serio? Miriam widziała tylko fale i krople wody. Obróciła głowę, chcąc spojrzeć na dzieci z innych klas.

Część z nich w ogóle nie patrzyła na staw. Inne ścierały z rękawów krople wody, jakby to był deszcz. Niektórzy się zatrzymywali, krótko przecierali oczy, a potem szli dalej, jak gdyby nigdy nic.

Nagle Miriam usłyszała nadjeżdżający autobus. Znała tylko jednego człowieka, do którego pasował ten dźwięk: to musiał być pan Morrison!

Ida, Benni i Jo też stanęli jak wryci. Autobus skręcił na parking.

– Panna Cornfield mówiła chyba, że pan Morrison jest w Szwajcarii i szuka nowych magicznych zwierząt, prawda? – zdziwił się Jo.

Dzieci schowały się za drzewami. Właściwie powinny już iść do klasy, ale nogi jakoś nie chciały ich nieść. Pod szkołą rzeczywiście pojawił się pan Morrison – i to było ciekawsze niż lekcje!

– Czy dziś zostanie przekazane jakieś nowe magiczne zwierzę? – pisnęła Miriam. – Kto jeszcze nie ma swojego towarzysza?

– Sibel, Leonie, Oliver i Matteo! – wyliczyła Ida.

– I ja! – zawołała Miriam.

– Ty nie należysz do klubu – przypomniał jej Jo.

Miriam rzuciła mu ponure spojrzenie. Ile razy jeszcze będzie musiała tego słuchać?

– A skąd wiesz? – zapytała przekornie.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Bo nie chodzisz z nami do klasy i nie złożyłaś przysięgi.

Miriam wysunęła do przodu dolną wargę.

Z autobusu wysiadł Mortimer Morrison. W dłoni trzymał kartkę papieru.

– Hejka, ziomki! – zaświergotała jakby w stronę szkoły Pinkie.

Dzieci i zwierzęta jeszcze mocniej skuliły się w zaroślach. Ale Pinkie w ogóle nie mówiła do nich. Zwracała się do nauczycielki, która szybkim krokiem zbliżała się do parkingu.

– Cześć – przywitała się krótko panna Cornfield i natychmiast pochyliła się nad listem. – Co to za pomysły! – zawołała i oburzona zamachała w powietrzu rękami. – Ale tupet! Nie możemy im na to pozwolić!

Do dzieci dobiegały takie słowa, jak „zebranie”, „wezwanie” i „zarząd”. A potem jeszcze to, co pan Morrison dorzucił bardzo smutnym głosem:

– To jest początek końca!

Uczniowie wymienili zatroskane spojrzenia. Co było w tym liście?

Chętnie podsłuchiwałyby dalej, ale w tym momencie podszedł do nich Willi Wondraszek.

– Marsz do klasy! – Woźny zamachał grabiami. – I zabierzcie ze sobą te swoje pluszaki!

Miriam wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Sztuczka z obracaniem się w kamień naprawdę robiła wrażenie!

Rabbat leżał cichutko w ramionach Idy, Jo kołysał pluszowym pingwinem. Tylko Henrietta pozostała taka jak zawsze. Po prostu wczołgała się głębiej do sakwy.

Klasa przypominała już prawdziwe zoo. Kangur William przeskakiwał przez krzesła, które ktoś ustawił w rzędzie. Szympans Tingo żonglował jabłkami i bananami. Pies Tofik i krokodyl Rick tarzali się na kanapie.

– Hopla! – zawołał Juri, który dołączył do nich, podskakując niemal pod sam sufit.

Miriam była zachwycona. Tym razem wyraźnie widziała zwierzęta!

Ida i Miriam umówiły się, że usiądą razem w ławce. Benni nie miał nic przeciwko.

– Hej, Miriam! – Anna-Lena do niej pomachała. –Zobacz, Caspar ma akurat żółtą fazę! – powiedziała i wyciągnęła do przodu rękę.

Kameleon był kanarkowo żółty! Tak jak sweterek Anny-Leny!

– Super! – szepnęła Miriam.

Nieco spóźniona panna Cornfield przekroczyła próg klasy.

– Dzień dobry! – powiedziała jak zwykle i wtedy dostrzegła Miriam. – O, ty też tu dzisiaj jesteś! Witaj! Pani Kronenberg wspomniała mi, że chcesz z nami spędzić czas do południa. Pamiętaj o zasadach, dobrze?

Miriam z zapałem pokiwała głową. Sprawa była załatwiona.

– Dziś porozmawiamy o stawianiu przecinków – kontynuowała panna Cornfield. – Otwórzcie książki, strona dwudziesta trzecia!

– A zatem! – Ida dała Miriam kuksańca. – Po prostu rób to, co my!

Uczniowie sięgnęli do plecaków po książki. Miriam rozejrzała się po klasie.

Jeżozwierz Zeki popchnął piłkę między krzesłami w kierunku biało-rudego kłębka wełny, a kłębek odbił piłkę z powrotem. Czyżby to była… świnka morska?

Miriam wzięła głęboki wdech. Helena obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem. Ona się chyba w ogóle nie zmieniła od ostatnich odwiedzin Miriam! Panna Cornfield bez pośpiechu kartkowała podręcznik do gramatyki.

– A gdzie ten nowy nabytek, Silver? – zapytała Miriam.

– Z Elisą! – odszepnęła Ida. – Przedostatnia ławka, przy oknie!

– Ćśśś! – upomniała je nauczycielka.

Miriam spostrzegła teraz dziewczynkę z zielonymi pasemkami we włosach. Obok niej, na podłodze, leżał plecak przykryty płaszczem. Zaraz, czy to na pewno był płaszcz? A może jednak…

Magia chwili prysła, gdy nagle panna Cornfield chciała się dowiedzieć od Miriam, czy stawiamy przecinek przed „że”.

– To zależy… – Dziewczynka spróbowała się wymigać od odpowiedzi.

– Oj, oj, oj! – zachrypiała Muriel, sowa należąca do Maksa, czyli Profesorka. – Te przecinki, te przecinki!

Nauczycielka męczyła dzieci zasadami interpunkcji prawie całe przedpołudnie. Dopiero na przerwie Ida i reszta mogli opowiedzieć pozostałym, co takiego widzieli rano na parkingu.

– Szef tu był! – zawołał Rabbat. – Blado wyglądał…

– Nie miał ze sobą żadnego zwierzęcia – relacjonował Juri. – Myśmy w każdym razie żadnego nie widzieli.

– A cymu nie przyszedł do nas do klasy? – spytała nietoperzyca Eugenia.

– Już się za nim stęskniliśmy! – zaszczekał Tofik.

Ida opowiedziała o liście i o tym, jak zdenerwował Mortimera i Mary.

– Mary poczerwieniała jak rzodkiewka! – dodała Henrietta.

– Zebrania i posiedzenia zarządu mogą nieźle uprzykrzyć życie – skwitował Profesorek Maks.

– Oj, oj, oj! – zaskrzeczała Muriel.

Ida postukała się palcem w czubek nosa. Czasami tak robiła, kiedy się mocno nad czymś zastanawiała.

Dlaczego panna Cornfield ani razu się dzisiaj nie uśmiechnęła?

Dlaczego nie opowiedziała klasie o tym, że spotkała pana Morrisona?

Ida miała wrażenie, że przez całe przedpołudnie nauczycielka myślami krążyła zupełnie gdzie indziej.

Na resztę dnia woźny, pan Wondraszek, zagonił klasę do zbierania śmieci. Uzbrojone w gumowe rękawiczki dzieci ze zmarszczonymi nosami wrzucały nadgryzione kanapki i zmięte papierowe torebki do niebieskich plastikowych worków.

Tylko Helena próbowała się wymigać.

– Brzuch mnie boli! – jęknęła i bardzo powoli podniosła z ziemi gazetę.

– Moi aussi! – miauknął Karajan, ze znudzoną miną tocząc kubek w stronę kubła na śmieci.

Reszta energicznie zbierała odpadki, ocierając co jakiś czas pot z czoła.

– Co to za babroki! – mruknęła Eugenia, dotykając ostrożnie małym jak u myszki noskiem spleśniałej kanapki z pasztetem.

– Obawiam się, że przynajmniej część należy do nas – wyznał Eddie, zdrapując z ławki gumę do żucia.

Dokładnie w tej samej chwili Tingo cisnął w ścianę skórką banana.

– Usia-siusia! – pisnął Caspar.

Tuż przed końcem zajęć dzieci ustawiły w rzędzie na żwirowej ścieżce siedem worków ze śmieciami. Były z siebie bardzo dumne.

– A co robimy z panną Cornfield i panem Morrisonem? – spytała Ida.

– Możemy im jakoś pomóc? – zastanowiła się Anna-Lena. – Pan Morrison naprawdę powiedział „początek końca”?

Ida pokiwała głową.

– Moglibyśmy się spotkać po południu pod sklepem z magicznymi zwierzętami – zaproponowała Helena.

W tej samej chwili minęła ich panna Cornfield.

– Miłego weekendu! – zawołali chórem.

– A tak, miłego weekendu! – Nauczycielka z posępną miną skręciła za róg. – Choć raczej nie będzie miły – dodała ciszej.

Dzieci aż zatkało. Panna Cornfield nie pochwaliła ich za siedem worków śmieci. I nie pogłaskała nawet jednego magicznego zwierzęcia.

– Jest w paskudnym humorze – mruknął Silas. – Musimy coś z tym zrobić.

– W takim razie widzimy się o trzeciej! – zadecydowała Helena.

Wszyscy się z nią zgodzili.