Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzeństwo Lipowskich po raz kolejny musi zmierzyć się ze słowiańskimi demonami.
Trwają gorące wakacje, ale mama musi wrócić do pracy. W związku z chorobą cioci Mirki pojawia się pomysł zatrudnienia niani.
Zagorzałą przeciwniczką nowych opiekunek staje się ośmioletnia Tosia, która uważa się za już prawie dorosłą. W wyniku kłamstw dziewczynki zatrudniona w roli niani zostaje tajemnicza pani Sroga, która od razu łapie świetny kontakt z Dąbrówką.
Ze wszystkich członków rodziny jedynie Tosia jest nieufna wobec nowej niani. Pani Sroga wydaje jej się nie do końca zwyczajnym człowiekiem.
Nikt jednak nie wierzy dziewczynce, ponieważ wszyscy uważają, że znowu kłamie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 169
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mała Dąbrówka – niespełna roczna dziewczynka. Dopiero co nauczyła się chodzić, ale już zaczęła biegać. Nie mówi jeszcze dużo, ale umie powiedzieć stanowcze „nie”.
Tomisława, czyli Tosia – ośmioletnia rezolutna dziewczynka, która uwielbia opowieści, ale bardzo nie lubi strasznych historii. W przyszłości chciałaby zostać sławną malarką bądź bibliotekarką.
Leszek – dziesięcioletni chłopiec o bardzo analitycznym umyśle. Wszystko stara się logicznie wytłumaczyć. Jest przekonany, że każda zagadka ma swoje rozwiązanie. Chciałby w przyszłości zostać detektywem albo naukowcem.
Bogusława, czyli Bogusia – dwunastoletnia dziewczyna, marząca o pierwszej miłości. Uwielbia modę, taniec i kino. Nie przegapi żadnej filmowej premiery. Mimo swojej romantycznej natury nie wierzy w istnienie demonów i duchów.
Mama Kazia – na co dzień zajmuje się pracą zdalną, dzięki czemu mogła przeprowadzić się z dziećmi na wieś. Nie wierzy w czary i zjawiska paranormalne. Nie lubi także się modlić. Bardzo twardo stąpa po ziemi.
Tata Sławek – chociaż bardzo kocha swoje dzieci, został w Warszawie. A dlaczego tak się stało? O tym dowiecie się, jeśli będziecie czytać dalej.
Wafel – kremowy spaniel, pupil całej rodziny. Olbrzymi łasuch.
Ciocia Mirosława, zwana Babą Mirką – zagadkowa kobieta. W młodości była szeptuchą pracującą w sąsiedniej wsi. Nigdy nie założyła własnej rodziny. Na starość przeprowadziła się do Bielin, by zamieszkać w pobliżu przyjaciół. Cierpi na problemy z pamięcią.
Gard Pierwszy – syn lokalnej szeptuchy Baby Gosławy i kapłana Mieszka, wnuk słynnej w całej okolicy szeptuchy Baby Jagi. Wiecznie zamyślony chłopak, który waży słowa przed ich wypowiedzeniem. Dobrze obeznany z lokalnymi demonami, informacjami o bogach może sypać jak z rękawa. Skrywa rodzinną tajemnicę, o której nie wie nikt poza najbliższymi. W przyszłości chciałby zostać kapłanem jak jego ojciec.
Kuchnia wybuchła.
Tak po prostu.
Głośno, mokro i na czerwono.
Na szczęście podczas wybuchu nikogo nie było w domu. Wszyscy zajmowali się zbieraniem truskawek na pobliskim polu.
Zwierzęta, czyli kot Farfocel (coraz mniej farfoclowaty, odkąd mama zaczęła zmuszać go do noszenia obroży ze środkiem przeciwko kleszczom) oraz kremowy spaniel Wafel, wylegiwały się w cieniu starego ganku. Tego letniego dnia było tak gorąco, że nie miały na nic siły. A już zwłaszcza na wzajemne pogonie po obejściu, oba zwierzaki bowiem za sobą nie przepadały.
Farfocel w żadnym razie nie zamierzał oddawać innemu pupilowi tytułu króla domu w Bielinach. Z kolei Wafel, ze swoim psim entuzjazmem, nie pojmował, czemu kot nie kocha go tak jak wszyscy, i cały czas usiłował go do siebie przekonać. Choćby bawiąc się z nim w berka czy budząc radosnym szczekaniem i wylizywaniem pyszczka.
Wybuch w kuchni nie był głośny, ale zbudził zwierzaki ze snu. Farfocel jedynie uchylił jedno oko, po czym, uznawszy, że nic mu nie grozi, zapadł ponownie w drzemkę. Z kolei pełne grozy ujadanie Wafla, w przeciwieństwie do kota przekonanego, iż niebo właśnie wali im się na głowę, zaalarmowało rodzinę Lipowskich, która z koszykami pełnymi dojrzałych truskawek szybko wróciła do domu.
– Czy ktoś tu umarł? – zapytała Tosia, gdy już odważyli się wejść do budynku.
Mama pobladła, ale nie ze względu na pytanie córki, tylko na ilość zastanych zniszczeń. Na rękach ściskała wyrywającą się niespełna roczną Dąbrówkę, która koniecznie chciała dotknąć spływającej po ścianie czerwonej mazi. Bogusia zgrabnie przeskoczyła ponad plamami i kawałkami szkła na podłodze. Przekręciła pokrętło palnika, wyłączając płomień pod garnkiem.
W kuchni zapadła cisza przerywana głośnym „plask”, gdy kawałek czerwieni odpadał z sufitu na ziemię.
– To chyba tyle z dżemu truskawkowego – stwierdził rzeczowym tonem Leszek.
– Nie rozumiem… – Mama westchnęła. – Coś musiałam zrobić nie tak. Te słoiki nie powinny wybuchnąć podczas wekowania. To znaczy: mogą, ale miałam nadzieję, że tego nie zrobią…
Tosia przytuliła się do mamy, by ją pocieszyć, przez co niechcący zarobiła kopniaka od wierzgającej Dąbrówki. Skrzywiła się i pomasowała skroń.
– Uda ci się następnym razem – powiedziała lekko oburzona, że przez młodszą siostrę nawet nie może się przytulić do ukochanej mamy. Odsunęła się na bezpieczną odległość.
– Nie rozumiem, zrobiłam wszystko zgodnie z przepisem… – mruknęła do siebie mama.
Starsze dzieci wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Mama była ostatnio kompletnie wyczerpana. Dąbrówka, odkąd zaczęła chodzić, sprawiała sporo kłopotów. A dom cioci Mirki był niestety pełen pułapek dla takiego małego dziecka.
Kiedy ciocia Mirka wyjechała z przyjaciółką, lokalną szeptuchą Babą Jagą, na urlop (nie wiedzieć czemu zwany przez nie pielgrzymką), cała rodzina Lipowskich zajęła się ogarnianiem starego domu. Trzeba było posprzątać po remoncie, a następnie zabezpieczyć wszystko przed małą Dąbrówką.
Każda serweta i obrus były niebezpieczne. Dziewczynka mogła pociągnąć za ich brzeg i ściągnąć sobie na głowę wazon lub kubek z czyjąś herbatą. Schody także stanowiły zagrożenie. Dąbrówka mogła z nich spaść, gdyby zaczęła się wspinać bez nadzoru.
Ciocia Mirka uwielbiała porcelanowe bibeloty, szklane figurki, talerzyki oraz filiżanki nie do pary. Były to przedmioty zwane przez mamę po cichu „kurzołapkami” lub (ale tylko, gdy myślała, że dzieci jej nie słyszą) „durnostójkami”. Mirce nie przeszkadzał zbierający się na drobiazgach kurz, ale słynąca ze schludności i zamiłowania do porządku mama czuła wewnętrzny przymus, by ciągle przecierać je szmatką z mikrofibry. Bo jak powszechnie pedantom wiadomo, mikrofibra najlepiej zbiera kurz.
Niestety część bibelotów stała w przeszklonych szafkach kredensów w salonie. Same drzwiczki z bujającymi się lekko taflami szkła były wystarczająco niebezpieczne. Za to małe figurki piesków i kotków, które przyciągały Dąbrówkę jak magnes, a które łatwo mogły pęknąć w jej łapkach i mocno ją pokaleczyć, sprawiały, iż mama nieustannie warowała przy najmłodszej córeczce.
Bogusia, Leszek i Tosia próbowali odciążać ją, jak mogli. Zabawiali Dąbrówkę, wychodzili z nią na spacery, pomagali w karmieniu poranną kaszą. Dzięki temu mama mogła w spokoju wziąć kąpiel, ugotować obiad lub coś posprzątać. Wciąż jednak brakowało jej czasu, by wrócić do pracy. Teoretycznie mama mogła pracować z domu, była to tak zwana praca zdalna. Nijak jednak nie mogła jej wykonywać, gdy Dąbrówka stale domagała się uwagi.
– Mamo, daj małą. – Bogusia wyciągnęła ręce po najmłodszą siostrzyczkę. – Posiedzę z nią na dworze, a Tosia i Leszek pomogą ci tu sprzątnąć.
– Tak, już idę po mopa! – zaoferował się chłopiec i zniknął w schowku na szczotki.
– A ja wezmę wiadro – dodała Tosia. – I pozbieram szkło.
– NIE! – krzyknęła mama tak niespodziewanie, że dzieci aż podskoczyły. Zmęczona potarła czoło i posłała im uspokajające spojrzenie. – Możesz się pokaleczyć, córciu. Ja pozbieram szkło. Pomóż Bogusi z Dąbrówką.
– Mamo, nie jestem już mała… Poza tym nie mam ochoty… – Tosia już chciała zacząć się kłócić, ale zauważyła skrzywioną minę starszej siostry. – To znaczy… dobrze, mamo.
Dziewczynki wyszły na dwór i usiadły z Dąbrówką na trawie obok ganku. Wafel uniósł głowę i zamerdał kilka razy ogonem. Gdy jednak nie doczekał się ulubionego drapania za uszami, zapadł z powrotem w drzemkę. Farfocel tylko łypnął na młode Lipowskie jednym okiem, przestrzegając je tym, by ani myślały go budzić. Następnie wykręcił się do nich z lekka wyleniałą w jednym miejscu pupą.
– Nie jestem już mała – powiedziała obrażonym głosem Tosia.
– Dla mamy jesteś mała – odparła spokojnie Bogusia. – Ja też. I Leszek, a już Dąbrówka to pewnie na zawsze będzie w jej wyobraźni mała.
– Ale to niesprawiedliwe. Mam już osiem lat! Za miesiąc będę miała dziewięć!
– A mama ma czterdzieści – zauważyła Bogusia. – W porównaniu z nią zawsze będziemy w jakiś sposób małe.
– Mała to jest Dąbrówka – burknęła Tosia.
Najmłodsza latorośl Lipowskich nic sobie nie robiła z tej siostrzanej dyskusji. Stanęła właśnie niepewnie na swoich krótkich jeszcze nóżkach i usiłowała dogonić żółtoskrzydłego motyla, latolistka cytrynka. Dąbrówka uwielbiała motyle. A już zwłaszcza kochała ulubione metalowe spinki do włosów Tosi, które miały właśnie kształt motylków. Właścicielka spinek za każdym razem bardzo się denerwowała, gdy tylko pulchne rączki wyciągały się w kierunku jej ozdób do włosów.
Bogusia westchnęła, zerkając na dokazującą Dąbrówkę. Nie do końca była pewna, co powinna powiedzieć Tosi. Także nie lubiła być postrzegana jako dziecko, ale rozumiała dobrze, że mamą kierowały uczucia. Na dodatek takie uczucia przez duże „U”. Mama bardzo kochała swoje dzieci i nie potrafiła patrzeć na nie inaczej niż jak na swoje małe skarby, które trzeba chronić przed wszystkim i przed wszystkimi. A już na pewno przed kawałkami szklanego słoika.
– To przez Dąbrówkę – oświadczyła nadal rozgniewana Tosia.
Bogusia drgnęła niespokojnie i zerknęła spod rzęs na pieklącą się wciąż siostrę. Poczuła wstyd. Sama jeszcze do niedawna uważała, że ich przeprowadzka – a co ważniejsze: rozstanie i rozwód rodziców – były spowodowane przyjściem na świat Dąbrówki. Dopiero dzięki rozmowie z mądrą ciocią Mirką zrozumiała, że mała dziewczynka nie miała na to wpływu, a między rodzicami już od dawna nie układało się dobrze.
– To nie przez Dąbrówkę – odparła szybko Bogusia.
– Mama poświęca jej całą swoją uwagę. To przez Dąbrówkę jest ciągle zmęczona – kontynuowała Tosia.
– A myślisz, że ty byłaś lepsza? – Najstarsza z sióstr Lipowskich postanowiła bronić najmłodszej. – Ja pamiętam, jak to było, kiedy się urodziłaś. Ciągle krzyczałaś, a mama albo tata musieli nosić cię na rękach. Codziennie przychodziła do nas babcia, bo mama nie dawała sobie rady ze mną, Leszkiem i z tobą. Ja byłam wtedy mała. Miałam zaledwie pięć lat, ale dobrze to pamiętam. Bardzo cię wtedy, Tosiu, nie lubiłam. Chciałam, żebyś zniknęła.
Tosia zamrugała zaskoczona tym niespodziewanym wyznaniem. Uwielbiała złościć starszą siostrę, podkradać jej pamiętnik albo złośliwie komentować, że Bogusia się w kimś zakochała. W odpowiedzi często słyszała od Bogusi, że jest wstrętną smarkulą i że jej nie lubi. Zawsze jednak myślała, że to tylko takie gadanie.
Wczesnego dzieciństwa jednak nie pamiętała. Nigdy nikt jej nie powiedział, że była takim utrapieniem.
– Naprawdę? – zmartwiła się.
– Naprawdę. Bardzo cię wtedy nie lubiłam. Dąbrówka przy tobie jest grzecznym dzieckiem.
Bogusia myślała, że gdy opowie tę historię Tosi, to dziewczynka łatwiej zrozumie i przyjmie do wiadomości fakt, że małe dzieci po prostu takie są: bardzo głośne, momentami kłopotliwe, a czasem też śmierdzące. Zwłaszcza kiedy kupa wyjdzie im z pieluchy na plecy albo do nogawki spodenek.
Tymczasem Tosia jeszcze bardziej zezłościła się na Dąbrówkę, która miała czelność być grzeczniejszym dzieckiem od niej. A przecież wcale nie była dobrze wychowana! Na domiar złego zdjęła ją groza. Jeśli Dąbrówka była grzeczna, to jak straszna musiała być ona sama? Zaczęła się zastanawiać, czy to dlatego mama nie pozwala jej sobie pomagać. Może mama po prostu woli Dąbrówkę od niej? Może nikt jej nie lubi?
Bogusia chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nagle na końcu drogi pojawiła się chmura kurzu. W stronę ich domu jechał jakiś samochód.
– Kto to? – zapytała Tosia.
– Nie wiem, nie spodziewamy się żadnych gości… A w każdym razie mama nic nie mówiła.
Bogusia z wysiłkiem podniosła całkiem już ciężką Dąbrówkę i dziewczynki powoli podeszły do drewnianego ogrodzenia.
– To chyba furgonetka wróża z Bielin! – W głosie Tosi pojawiła się ekscytacja. – Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że ciocia Mirka wreszcie wraca!
Starsza siostra zerknęła na nią z ukosa. Nie sądziła, że dziewczynka aż tak się zżyła z ciotką. Sama także czuła do niej dużo sympatii, zwłaszcza odkąd porozmawiały o rozwodzie rodziców. Jednak wcale nie tęskniła za nią jakoś szczególnie.
Ciocia bowiem często zachowywała się dziwnie. Mama twierdziła, że to dlatego, że w młodości była szeptuchą i że pewne nawyki nie znikają. Na przykład, gdy zbierało się na burzę, Mirka wyrzucała za okno garść mąki, tłumacząc wszystkim, iż próbuje przekonać płanetnika, by powstrzymał złe chmury. Płanetnik był to mężczyzna w młodości porwany do nieba, męski wojownik, który walczy z burzowymi żmijami i podczas każdej ulewy z piorunami ratuje świat.
Bogusia nie wierzyła w ich istnienie, mimo że osobiście widziała słowiańskiego demona – biedę – a nawet pozbyła się go z domu. Tak samo negowała istnienie ubożąt, czyli domowych duszków opiekuńczych, którym ciocia Mirka każdego wieczora zostawiała mnóstwo spodeczków z mlekiem na podłodze kuchni i w saloniku. Bogusia na własne oczy widziała, jak mleko wypijał kot, a nie żadne demony.
Powodem dziwnego zachowania cioci mogła być też jej choroba, która niekiedy zaostrzała się, a czasem niemalże znikała. Mirka cierpiała na chorobę Alzheimera. Schorzenie, które sprawiało, że bardzo łatwo zapominała nowe rzeczy, gdy jednocześnie jej pamięć sprzed lat była ostra jak brzytwa.
– Ciocia!!! – Tosia wydarła się na całe gardło i otworzyła bramę przed furgonetką.
Przykurzone auto wolno wtoczyło się na posesję. Wróż Mieszko kiwnął im głową na powitanie. Siedząca obok niego ciocia Mirka rozpromieniła się i zaczęła machać jak szalona do Tosi.
Bogusia z kolei skupiła się na siedzącym na pace furgonetki Gardzie. Słomianowłosy chłopak był synem wróża i szeptuchy Gosławy. Mrugnął do niej i zeskoczył z wozu, nie zważając, że ten ciągle jedzie.
– Cześć! – przywitał się z dziewczyną.
Chciał jeszcze coś powiedzieć do Tosi, ale ta pobiegła już za furgonetką i tyle ją widzieli. Dąbrówka natomiast bardzo się ucieszyła z nowego towarzysza zabaw i od razu wyciągnęła do niego rączki.
– Cześć, Gard – Bogusia usilnie udawała, że chłopiec jest jej obojętny.
Przez ostatnie dwa tygodnie w ogóle się nie widzieli. Trochę się za nim stęskniła, ale w żadnym razie nie zamierzała tego powiedzieć głośno. Poza tym nie byli jakimiś bliskimi przyjaciółmi. Po prostu spędzali razem czas w grupie okolicznych dzieciaków.
– Chcesz do mnie na ręce? – Gard tymczasem czarował Dąbrówkę swoim lekko zamyślonym uśmiechem. – To chodź!
Odrobinę niezgrabnie przejął dziewczynkę z rąk Bogusi i aż stęknął, kiedy poczuł jej ciężar.
– Bogowie, jaka kluska – sapnął.
– Ponad dziesięć kilo – poinformowała go Bogusia. – Je jak mały smok.
– Nieźle. Ty chyba chcesz być kiedyś większa ode mnie! – Uśmiechnął się do małej.
– Da! Da! Da! Gu! – odpowiedziała w swoim narzeczu Dąbrówka.
– Jak było na obozie? – zapytała Bogusia, kiedy powoli ruszyli w stronę domu.
– Eee, mogło być. Ja tam nie lubię tych wyjazdów, ale cytując mamę: „nauka języków obcych jest bardzo ważna”. Nie wiem po co. Chcę być kapłanem, jak mój tata, albo stolarzem. Nie muszę do tego mówić w trzech językach. – Wzruszył ramionami. – A tutaj jak? Atakowały was jeszcze jakieś demony?
– Nie, od czasu biedy zaklętej w lusterku nic się nie działo.
Redakcja: Małgorzata Starosta
Korekta: Martyna Olewska, Katarzyna Skarda
Projekt okładki i ilustracje: Marcin Minor
Zdjęcie autorki: Wojtek Biały
Skład i łamanie: Dariusz Ziach
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-707 Warszawa, ul. Floriańska 14 m. 3
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-67341-16-5