Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Czwarty tom przygód zwariowanego rodzeństwa, które uwielbia odkrywać tajemnice.
Nastał wrzesień i początek roku szkolnego. Bogusia i Leszek doskonale odnajdują się w nowej podstawówce. Nic dziwnego – są tam razem z Gardem, Gniewkiem, Bożenką, Stasią i Jasią, czyli pozostałymi członkami Klubu Kwiatu Paproci.
Niestety Tosia jeszcze nie poznała nikogo w swoim wieku. Tylko czy z trzecią b na pewno wszystko jest w porządku? Wychowawczyni, pani Polna, sprawia przecież dobre wrażenie.
W domu Lipowskich też wszystko staje na głowie. Odwiedza ich stary przyjaciel cioci Mirki i były grabarz, Barnim, który wprowadza dużo koloru i muzyki do domu pod lasem. Z kolei ulubieńcy dzieciaków: pies Wafel, kot Farfocel i kogucik Kokosz, mają własne tajne sprawy.
Czy Tosia rozwiąże wszystkie zagadki z pomocą reszty członków Klubu Kwiatu Paproci?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 172
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku – wiem, że Wasza wyobraźnia nie ma granic. Spróbujmy więc stworzyć w niej całkowicie nowy świat!
Wyobraźcie sobie, że współczesna Polska wygląda nieco inaczej. Nie jest już Polską, a Królestwem Polskim, ponieważ wiele wieków temu nasz władca, Mieszko I, nie przyjął chrztu. Przez to mieszkańcy naszego kraju ciągle wierzą w starych słowiańskich bogów – takich jak Świętowit, Weles czy Mokosz – a słowiańskie demony nadal można zobaczyć kątem oka albo spotkać w głębi lasu. Poza tym zamiast do lekarza niektórzy wybierają się do mądrej Baby, czyli szeptuchy. A szeptucha, oprócz dobrania lekarstw, pomoże także magicznymi ziołami czy sprytnym zaklęciem. Zamiast Bożego Narodzenia mieszkańcy Królestwa Polskiego obchodzą Szczodre Gody. Malują jajka z okazji Jarego Święta, a nie Wielkanocy. Groby bliskich odwiedzają podczas Dziadów, które są słowiańskim Świętem Zmarłych. A miłości szukają w czerwcu podczas Nocy Kupały, a nie w lutowe, zimne walentynki.
Czytelnicy, jesteście gotowi na przygody? Wyobraziliście już sobie Królestwo Polskie? Jeśli tak, to podążajcie za Bogusią, Leszkiem, Tosią i Dąbrówką, zwariowanym rodzeństwem, które na własnej skórze przekona się, że świat dookoła nas skrywa mnóstwo tajemnic i magii.
Katarzyna Berenika Miszczuk
Mała Dąbrówka – niespełna roczna dziewczynka. Dopiero co nauczyła się chodzić, ale już zaczęła biegać. Nie mówi jeszcze dużo, ale umie powiedzieć stanowcze „nie”.
Tomisława, czyli Tosia – ośmioletnia rezolutna dziewczynka, która uwielbia opowieści, ale bardzo nie lubi strasznych historii. W przyszłości chciałaby zostać sławną malarką bądź bibliotekarką.
Leszek – dziesięcioletni młodzieniec o bardzo analitycznym umyśle. Wszystko stara się logicznie wytłumaczyć. Jest przekonany, że każda zagadka ma swoje rozwiązanie. Chciałby w przyszłości zostać detektywem albo naukowcem.
Bogusława, czyli Bogusia – dwunastoletnia dziewczyna marząca o pierwszej miłości. Uwielbia modę, taniec i kino. Nie przegapi żadnej filmowej premiery. Mimo swojej romantycznej natury nie wierzy w istnienie demonów i duchów.
Mama Kazia – na co dzień pracuje zdalnie, dzięki czemu mogła przeprowadzić się z dziećmi na wieś. Nie wierzy w czary i zjawiska paranormalne. Nie lubi także się modlić. Bardzo twardo stąpa po ziemi.
Tata Sławek – bardzo kocha swoje dzieci, ale został w Warszawie. Dlaczego tak się stało? Dowiecie się, jeśli będziecie dalej czytać.
Wafel – kremowy spaniel, pupil całej rodziny. Olbrzymi łasuch.
Ciocia Mirosława, zwana Babą Mirką – zagadkowa kobieta. W młodości była szeptuchą pracującą w sąsiedniej wsi. Nigdy nie założyła własnej rodziny. Na starość przeprowadziła się do Bielin, by zamieszkać w pobliżu przyjaciół. Cierpi na problemy z pamięcią.
Gard Pierwszy – syn lokalnej szeptuchy Baby Gosławy i kapłana Mieszka, przyszywany wnuk słynnej w całej okolicy szeptuchy Baby Jagi. Wiecznie zamyślony chłopak, który waży słowa przed ich wypowiedzeniem. Dobrze obeznany z lokalnymi demonami, informacjami o bogach może sypać jak z rękawa. Skrywa rodzinną tajemnicę, o której nie wie nikt poza najbliższymi. W przyszłości chciałby zostać kapłanem, jak jego ojciec.
Gniewomir (dla przyjaciół Gniewek) Laskowski – równolatek Garda, Bogusi i Bożenki. Wesoły chłopak, który – wbrew swojemu imieniu – prawie nigdy na nikogo się nie gniewa. Jego pasją jest piłka nożna. Nienawidzi się uczyć, a już zwłaszcza nie cierpi matematyki. Na lekcjach siedzi razem z Bożenką, która czasem pozwala mu coś od siebie ściągnąć.
Jasia i Stasia Laskowskie – bliźniaczki, młodsze siostry Gniewka, rówieśniczki Leszka. Starają się zawsze ubierać tak samo. Uwielbiają płatać innym psikusy i wprowadzać ich w błąd. Wydaje się, że potrafią porozumiewać się bez słów. Często kończą po sobie zdania. Mają artystyczne dusze, uwielbiają kino i teatr.
Bożenka Kowalska – zgryźliwa dziewczyna, która uwielbia mieć rację. A w dodatku – często faktycznie ją ma! Bardzo twardo stąpa po ziemi i nie wierzy w upiry ani w bogów. Potajemnie wzdycha do Garda. Uwielbia matematykę i statystykę. W przyszłości chciałaby zostać nauczycielką, jak jej mama.
Trzy nowe plecaki stały na kuchennej podłodze, tuż obok drzwi na podwórko. Łatwo można było rozpoznać ich właścicieli.
Tosia uparła się w sklepie na wściekle różowy tornister, który ozdobiła własnoręcznie przymocowanymi naszywkami. Był to jej pierwszy kontakt z igłą i nitką, więc jakość wykonania pozostawiała wiele do życzenia, ale dziewczynka była z siebie bardzo dumna.
Leszek wybrał praktyczny, nieprzemakalny czarny plecak nieznanej firmy, który nie wyróżniał się kompletnie niczym. Jedyną fanaberią były regulowane taśmy do przymocowania zwiniętej karimaty i dwie kieszenie na termosy.
Bogusia postawiła na skórzany, elegancki plecak, który można było przerobić na torbę, jeśli sprytnie przełożyło się paski.
– Jesteście gotowi? – zapytała mama, czujnie zerkając na Dąbrówkę.
Dziewczynka od jakiegoś czasu poruszała się wyłącznie na nogach. Gdy tylko nauczyła się chodzić, gładko przeszła do szaleńczego biegu i… skradania się. Mobilna Dąbrówka stała się wyjątkowo interesowna. Wszystko chciała wziąć do ręki i cichaczem zabrać do swojego pudła z zabawkami, które stało w sypialni mamy. Jeśli komuś zaginął pilot do telewizora, szczotka do włosów lub klucze, to najpewniej tam należało ich szukać.
Jedna z naszywek Tosi, z bohaterem anime, którego mama nie potrafiła nazwać, bo wszystkie te barwne postaci wyglądały dla niej identycznie, właśnie zwróciła uwagę dziewczynki. Dąbrówka powolutku przemieszczała się w tamtą stronę, udając, że zupełnie jej te plecaki nie zainteresowały.
– Nigdy nie będziemy gotowi na szkołę – odpowiedziała za wszystkich rezolutna Tosia.
– Prace domowe odrobione? Nauczeni do kartkówek? – Mama zadała swoje stałe kontrolne pytania, nie spuszczając podejrzliwego wzroku z Dąbrówki.
– Mamo… – jęknęła Bogusia, wznosząc oczy do nieba. Z zasady nigdy nie odpowiadała na ten zestaw pytań, uznając, że to poniżej jej godności.
Zresztą nawet jakby miała coś zadane, to i tak by niczego nie odrabiała, bo dzisiaj mieli pojechać na całodniową wycieczkę do muzeum w pobliskich Kielcach. Nic ciekawego, ale nie zamierzała narzekać. Zdecydowanie wolała wyjazd od matematyki.
W związku z tym w torbie miała tylko przyszykowane przez mamę drugie śniadanie.
– Odrobione, nauczone – potwierdziła podejrzanie pewnym tonem Tosia, czym tylko zwróciła na siebie uwagę.
Mama odwróciła wzrok od Dąbrówki i zmrużyła oczy.
– Ja nic nie miałem – dodał Leszek, który też nie lubił tego porannego przepytywania, ale dla spokoju ducha zawsze odpowiadał.
W tym momencie do kuchni wkroczyła ciocia Mirka. Tym razem w nowej, wściekle fioletowej podomce, ozdobionej na indyjską modłę małymi monetami. Przy każdym kroku pobrzękiwała cicho złotymi ozdobami. Rozłożyła szeroko ręce i wykonała obrót. Spróbowała przy tym zakręcić biodrami niczym bollywoodzka tancerka, ale skończyło się tylko głośnym strzyknięciem w stawach.
– Tadam! I jak wyglądam? – zapytała i dla większego efektu zadzwoniła kilkunastoma bransoletkami założonymi na nadgarstki.
Na jej rumianej pomarszczonej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Oczy błyszczały dziko zza grubych jak denka od butelek okularów. Było jej wyjątkowo do twarzy w lawendowym odcieniu fioletu. Miała w sobie coś z leśnej rusałki.
Pomarszczonej rusałki, ale kto je tam wie? Może i takie bywają?
– Wow, ciociu! – zapiała z zachwytu Tośka. – Przepięknie!
– A skąd ty to wzięłaś? – zdziwiła się mama.
Ciocia Mirka dała się już poznać rodzinie Lipowskich jako zagorzała wielbicielka podomek w kwiatki, do tego ozdobionych futerkiem. To była jakaś nowość.
– Dostałam wczoraj paczkę, pamiętacie? – odpowiedziała pytaniem.
Faktycznie, poprzedniego dnia do ich domu zawitał wielce zaaferowany listonosz. Trzymał w dłoniach zgnieciony pakunek, mocno pachnący orientalnym kadzidłem, który wyglądał, jakby przejechał pół świata.
Bądź jakby ktoś na nim usiadł, co było dość prawdopodobne. Listonosz, pan Bąsław, nie należał do najostrożniejszych osób. Większość przesyłek, które dostarczał, wyglądała, jakby już kiedyś upadła na ziemię. I to nie raz.
– Ta sukienka w niej była? – upewniła się Tosia.
– Tak! Mam kolegę, kiedyś bardzo się przyjaźniliśmy. Bardzo, i to bardzo, ale krótko. – Mrugnęła porozumiewawczo do mamy. – Obecnie to kolega już tylko korespondencyjny. Ma na imię Barnim. Kiedyś był grabarzem w Kakoninie. Teraz od kilkunastu lat siedzi w Indiach i szuka siebie. A to cudeńko przysłał mi w prezencie, kiedy jakiś czas temu odnowiliśmy znajomość.
– Kto to grabarz? – zapytała Tosia.
Gdzieś już słyszała to słowo, ale nie była pewna, z czym jej się kojarzyło.
– To człowiek, który zakopuje trupy na cmentarzu, buuuuu! – wyjaśnił Leszek i zamachał jej naleśnikiem przed twarzą, udając ducha.
– Grabkami? – Tosia nadal nie rozumiała.
– Co grabkami? – Leszek aż upuścił naleśnik na podłogę, czym naraził się mamie.
– Nie. Łopatą zakopywał, skarbie, łopatą, a nie grabkami. Nazwa faktycznie myląca. Tosieńko, grabarz pracuje przy pochówkach. Kopie doły i tak dalej. Wiecie, za młodu to się różne rzeczy robiło. Czasem taki grabarz się przydawał, jak trzeba było iść na cmentarz w nocy i powstrzymać kogoś od wstania – stwierdziła niefrasobliwie Mirka i znowu zawirowała, brzęcząc monetami.
Młodzi Lipowscy mieli oczy jak spodki.
– Ale czad – skomentował Leszek.
– Weź nie wymyślaj, bo będą mieć koszmary! – zirytowała się mama, a następnie zwróciła do dzieci. – Nikt nie wstaje z martwych, to bajania cioci.
Tosia zawiesiła uważne spojrzenie na Mirce, która mało przekonująco udawała skruchę. Stara szeptucha skrzyżowała ostentacyjnie palce prawej dłoni i machając nimi w powietrzu, powiedziała:
– Dokładnie! Nikt nie wstaje z martwych.
Tosia aż zapiszczała z uciechy. Leszek lekko się stropił. Bogusia za to poczuła, że robi jej się słabo. Mimo całej swojej miłości do książek o wąpierzach, czyli słowiańskich wampirach, wolałaby nigdy żadnego z nich nie spotkać na swojej drodze.
– Grabarz to bardzo potrzebny zawód – potwierdziła jeszcze ciocia Mirka. – Poza tym bez niego pogrzeby nie byłyby możliwe.
– Trochę fujka zawód – skwitowała Tosia.
– Nikt wam nie każe wybierać takiej kariery – odparła ciocia. – Ale zapamiętajcie moje słowa: pewną pracę mają tylko lekarz, piekarz i grabarz. Akurat na waszą trójeczkę.
– Zaklepuję piekarza – powiedział szybko Leszek, czym oburzył obie siostry.
– To chyba nie jest zbyt dobry temat na rozmowę przy śniadaniu – zaprotestowała mama. – Kończcie dzieci, musimy zaraz jechać.
– A czemu on szuka siebie? Co, ciociu? Ten grabarz? Powiedziałaś, że szuka siebie. Nie rozumiem. To on się zgubił? – wypytywała dalej Tosia. – Jak można zgubić samego siebie?
– Zadaję sobie dokładnie te same pytania, dziecko – odparła Mirka. – Napisałam mu, że jak już siebie znajdzie w tych całych Indiach, to żeby przyjechał mnie odwiedzić, a on w podzięce przysłał mi to wdzianko. Urocze, prawda?
– Urocze – potwierdziła mama, a następnie odwróciła się do Dąbrówki.
Tylko że jej już nie było. Właśnie biegła do schodów na korytarzu, żeby uciec z kluczykami od zapięcia rowerowego Leszka. Mama rzuciła się biegiem, aby łapać małą uciekinierkę.
– Mój mały kłobuczek – zagruchała z sympatią ciocia Mirka.
Kilka razy dziennie powtarzała, że Dąbrówka działa jak kłobuk, mazurski domowy demon. Miał on w zwyczaju kraść i znosić skarby do domu swoich właścicieli. Zachowywał się trochę jak chowaniec.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do środka wpadła jak burza niania Przeborka. Miała aparycję typowej babci z bajek. Niska, rumiana, zawsze nienagannie ubrana w pastelowe kolory, w pantoflach na niskim obcasie lub w ortopedycznych sandałkach. Wiecznie uśmiechnięta, znała sto przepisów na ciastka, a kolana obtarte w jej obecności nigdy nie bolały. Zawsze szła leciutko, niemalże unosząc się nad ziemią niczym obłoczek spokoju i szczęścia.
Teraz jednak zamiast puszystej chmurki mieszkańcy domu pod lasem ujrzeli burzowego cumulonimbusa. Nienaganny koczek był rozsypany, a siwe włosy sterczały jej na głowie jakby właśnie trafił w nią piorun.
– Co się stało? – zapytała Mirka.
– Wywaliłam się! – oświadczyła oburzona Przeborka. – Pod koła roweru wskoczyły mi pies, kot i kurczak. I to w tej kolejności! Wjechałam do rowu, przeleciałam nad kierownicą, a potem wpadłam w kałużę. Dobrze, że karku nie skręciłam.
Tosia poczuła, jak na jej policzkach pojawiają się ciemne, gorące rumieńce.
– Tu? Pod domem? – zapytała zduszonym głosem.
– Nie, właśnie nie. Po drugiej stronie Bielin – odparła niania Przeborka. – To nie wasze były. Przecież tak daleko by nie doszły. Może jeszcze Farfocel, bo ten kocur wałęsa się po całej wsi, ale przecież kurczak nie pokonałby takiej odległości.
– Tak, tak, to nie nasze – potwierdziła Tosia, gorliwie kiwając głową. – Kokosz dziobie ziarno przy kurniku.
Skłamała. Rano wcale go tam nie zastała, pomimo iż na noc zamknęła ptaka razem z innymi kurami cioci Mirki. Kokosz posiadał zadziwiającą zdolność otwierania, a co więcej, zamykania za sobą wszelakich drzwi. Z tego zresztą powodu został wyeksmitowany z domu cioci.
Gdy mama odkryła, że ptaszysko co rano wchodzi do kuchni, otwiera jak gdyby nigdy nic chlebak i wyżera ziarenka z bułek, Kokosz musiał się wyprowadzić. Lament Tosi na nic się nie zdał.
Kogucik jednak sprawiał wrażenie, jakby przenosiny do kurnika bardzo mu się podobały. Mimo niewielkich rozmiarów szybko podporządkował siebie spokojne kurki.
Dziewczynka dobrze wiedziała, że sprawcami wypadku niani są pies Wafel, kocur Farfocel i mały kogucik Kokosz. Oczywiście zwierzaki nie zrobiły tego specjalnie. Bardzo lubiły starszą kobietę, która nigdy nie żałowała im smakołyków. Najprawdopodobniej chciały się tylko z nią przywitać, ale zrobiły to zbyt entuzjastycznie.
Spaniel był normalnym psiakiem. Z kolei olbrzymi kocur, który skrywał jakiś mroczny sekret i był podejrzanie inteligentny, oraz młody koguci podrostek, którego jeszcze jako jajko nosiła pod pachą, sprawiali wrażenie stworzeń raczej demonicznych niż zwyczajnych.
Leszek i Bogusia zerknęli znacząco na Tosię, zupełnie jakby to była jej wina, że milusińscy wybrali się na poranny spacer. Dziewczynka się zaperzyła. Kokosz faktycznie był jej kurczakiem, ale Wafel przecież najbardziej kochał Leszka, a Farfocel (który swoje imię zawdzięczał kleszczom, uwielbiającym wczepiać mu się w futro na szyi) z niewiadomych przyczyn hołubił wyłącznie Bogusię. Co prawda bez wzajemności, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Tosia często dogryzała starszej siostrze, że po prostu ciągnie swój do swego. Oboje w końcu mieli, według niej, paskudne charaktery.
Dzieciaki pomyślały o tym samym. Bieliny, mała świętokrzyska wioska, nie były zwykłym miejscem. Odkąd się tu przeprowadzili na początku wakacji, mieli już okazję spotkać kilka słowiańskich demonów. Nie zdziwiło ich więc wcale, gdy Tosi udało się wyhodować chowańca. Takiego jakby kłobuka, tylko bardziej swojskiego.
Kurczak nie przejawiał żadnych magicznych zdolności. Chyba że można by podciągnąć pod to łatwość, z jaką przekabacił psa i kota.
Farfocel początkowo był nieufny wobec małego kurczątka i miał ochotę pochłonąć go jednym kłapnięciem swoich krzywych szczęk. Po pewnym czasie zmienił się jednak w jego najzacieklejszego obrońcę. Razem ze spokojnym i wiernym spanielem stworzyli trio, które niczego się nie bało.
I które miało swoje tajemnicze sprawy.
Lipowscy chodzili do szkoły podstawowej w centrum wsi. Codziennie, bez względu na to, o której godzinie Tosia wyjrzała przez okno, gdzieś daleko na łące widziała kremowe futro Wafla, rudawą sierść Farfocla albo czarne piórka Kokosza. Zupełnie jakby zwierzaki pilnowały, czy dzieciom nie dzieje się w szkole żadna krzywda.
– Nic ci nie jest? – Tosia odsunęła krzesło, żeby niania mogła usiąść.
Bogusia zalała dwie łyżeczki kawy w kubku i podstawiła go Przeborce, a Leszek ukroił jej kawałek wczorajszego ciasta, które zresztą niania upiekła.
Przeborka przygładziła włosy i posłała dzieciakom ciepły uśmiech. Uwielbiała rodzinę Lipowskich.
– Nie, nie, kochanie. Tylko się wystraszyłam, kiedy nagle przez drogę przebiegło to stadko. Naprawdę, gdyby nie odległość, to zdecydowanie obstawiałabym, że to wasi milusińscy.
– Jak widać, więcej jest takich ciekawostek w Bielinach – stwierdziła filozoficznie Mirka. – Idę na spacer. Podobno to oczyszcza jakieś czakry.
– Hę? – zdziwiła się Tosia.
– Jakieś indyjskie czary. Barnim o tym pisał – odparła tajemniczo Mirka i podzwaniając sukienką, wyszła na dwór.
Mama wróciła do kuchni i posadziła wierzgającą Dąbrówkę na krzesełku do karmienia. Zacisnęła mocno pasy bezpieczeństwa i wyłuskała z dłoni córeczki kluczyki do zapięcia rowerowego.
– Dzień dobry, Przeborko. Odwiozę dzieciaki do szkoły, zahaczę o piekarnię i zaraz wrócę – powiedziała mama. – A, jeszcze muszę podjechać do spożywczaka, bo znowu skończyły się batony zbożowe. Ja nie wiem, kto je tak wyjada.
– Nie spiesz się, kochana. My z Dąbrówką damy sobie radę – odparła niefrasobliwie niania, szybko odsuwając od podopiecznej kubek z gorącą kawą.
Mama założyła na głowę kask rowerowy i machnęła ręką na dzieciaki, żeby podążyły jej śladem.
– Jedziemy do szkoły! – oznajmiła.
Redakcja: Krystian Gaik
Korekta: Sara Pieszka, Elżbieta Zasempa
Projekt okładki, ilustracje wykorzystane na I stronie okładki oraz wewnątrz książki: Marcin Minor
Zdjęcie autorki: Wojtek Biały
Skład i łamanie: Dariusz Ziach
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-68005-68-4