Takeshi 3. Pałac umarłych - Maja Lidia Kossakowska - ebook + audiobook

Takeshi 3. Pałac umarłych ebook

Maja Lidia Kossakowska

4,4
52,43 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nikomu już nie warto ufać. Nawet bogom.

Maja Lidia Kossakowska z niezrównaną wirtuozerią tkała z każdej opowieści barwny, żywy gobelin. Obraz tej historii, niczym kasandryczna przepowiednia, odmalowany jest w barwach przemijania, tęsknoty i walki z nieuchronnym.

Seria Takeshi to wyjątkowy mariaż japońskiej kultury, solidnego warsztatu pisarskiego, ogromnej wiedzy i fascynacji krajem Kwitnącej Wiśni oraz fabuły dopracowanej w najdrobniejszych szczegółach. Dodajcie do tego sceny walk żywcem wyjęte z Kill Billa, atmosferę zdegenerowanej industrializacji z Ghost in the shell a otrzymacie niesamowite tło dla ponadczasowej opowieści o przyjaźni, obowiązku i poświęceniu.

Oto ostatnia przygoda i ostatnie spotkanie z niesamowitą wyobraźnią Mai Lidii Kossakowskiej i przebogatym, złożonym światem, który stworzyła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 503

Oceny
4,4 (97 ocen)
52
30
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czytanie_z_kawa

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka, miejscami opisy są dość szczegółowe i trudno utrzymać skupienie. Aczkolwiek książka bardzo przyjemna polecam do przeczytania.
00
Izzat

Dobrze spędzony czas

Kontynuacja przygód Takeshi'ego i jego przyjaciół, wyjaśnienie kilku wątków, zawiązanie kilku innych. Zakończenie wprost krzyczy o kontynuację :)
00
PioJar4338

Całkiem niezła

Czekalem z niecierpliwością na ten tom. Niestety od 2/3 jedno wielkie rozczarowanie. Wielka szkoda
00
hauszner

Nie oderwiesz się od lektury

Moim zdaniem najlepsza część. Akcja bardzo przyśpieszyła. Słuchałam z zapartym tchem. Lektor tak jak w poprzednich częściach wspaniale nadawał napięcie i emocje historii. Niezmiernie mi przykro, że nie poznam finału tej historii. 💔
00
azutodragon

Nie oderwiesz się od lektury

Nie, nie, nie!!!!!! Rozpacz, totalna rozpacz. To było tak dobre że jak pomyślę że już nie będzie kolejnych tomów to się chce płakać.
00

Popularność




Jesień i sprawy poważne

Smutek, mgielny i błękitny, spowił Zimną Wodę. Wokoło zamierało lato. Słońce ostatnich upalnych dni wybarwiało zieleń liści, przydając im oliwkowego odcienia. Przyroda szykowała się na przyjęcie płomienistej, oranżowej jesieni, lecz w sercach i umysłach mieszkańców wioski panował chłód zimowych przymrozków.

Bali się. Lękali nocnych ciemności, nagłych dźwięków, obcych przybyszów. Słowem, wszystkiego, co w jakikolwiek sposób różniło się od rutyny codziennego dnia. Porwanie Haru wstrząsnęło nimi do głębi. Skoro coś takiego mogło się stać w zamożnym, potężnym i silnie strzeżonym domostwie szanownego daimio, to nikt, ale to nikt nie mógł czuć się bezpiecznie.

Gadano o demonach, szajce porywaczy dzieci, gangsterach, mistrzach Rozerwanego Kręgu, a nawet tajnych agentach z Antilii. W ogóle dużo gadano. Ale szeptem. Po cichutku, po kątach, w ukryciu, jakby naprawdę sądzono, że dzięki temu Zło nie usłyszy. Nie nadejdzie i nie zburzy na zawsze spokoju osady.

Wójt Takasuke w żaden sposób nie mógł ochronić swych podopiecznych, gdyż odchodził od zmysłów po stracie córki. Skurczył się, zmalał, schudł i posiwiał. W niczym już nie przypominał dawnego postawnego, pełnego energii i charyzmy naczelnika wsi. Teraz przywodził na myśl zasuszonego świerszcza, coś starego, wyschniętego, kruchego i podatnego na zgniecenie. Pusty kokon ciała, z którego uleciała cała wola, siła, energia i witalność. Takasuke stał się cienkościennym naczyniem po wręby wypełnionym rozpaczą, a przy tym zagubioną istotą niezdolną do żadnego działania.

Nie, ten człowiek nie potrafił już zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Bo jak mógłby tego dokonać złamany nieszczęściem staruszek?

Nad wioską unosił się więc powiew trwożnych szeptów.

Zimna Woda wrzała od podskórnych lęków, podejrzeń, przypuszczeń i spiskowych teorii. Utraciwszy swoją księżniczkę, straciła też pogodę ducha i stabilność, jakby Haru naprawdę była iskrą niosącą im radość oraz nadzieję.

Wszyscy mieszkańcy osady wierzyli, że kto jak kto, ale córka wójta na pewno daleko zajdzie. I dokąd doprowadziło ją przeznaczenie? Do zguby.

W nic już więc nie warto było wierzyć, nikomu ufać, nawet bogom, losowi czy karmie. Koło przemian znów się obróciło, dobitnie pokazując, jakie jest przewrotne i nieprzewidywalne. Bezlitośnie przejechało przez Zimną Wodę, miażdżąc spokój i poczucie zadowolenia mieszkających w niej wieśniaków.

Poważny, skupiony na pracy, rozsądny Kazuya nie należał do grona szczególnie towarzyskich młodych ludzi. Owszem, miał kilku bliższych znajomych, a także serdecznego przyjaciela, syna miejscowego garncarza, lecz po zniknięciu Haru odsunął się od nich wszystkich. Wieść o porwaniu uderzyła w niego jak lawina i dosłownie zbiła z nóg. Przyjmował na siebie, jeden po drugim, ciężkie, raniące kamienie szoku, niedowierzania, lęku i rozpaczy. Nie, na początku po prostu nie potrafił przyjąć do wiadomości, że jego księżniczka z Zimnej Wody celowo, rozmyślnie została wykradziona z dworu Omury i wywieziona w dal przez nieznanych opryszków. Haru? Córka wójta? Dziewczyna, którą pamiętał, gdy była malutkim szkrabem drepczącym za tatą na pulchnych, dziecięcych nóżkach? Nie, takie rzeczy się po prostu nie działy. Może w jakichś starych romansidłach, w których tak się zaczytywała. Jakichś niemal zapomnianych, zamierzchłych opowieściach o dawnych książętach, cesarzach, damach dworu i magicznych stworzeniach. Ale w zwykłej, codziennej, nudnawej rzeczywistości Zimnej Wody? To się nie mieściło w głowie.

No po prostu nie mogło mieć miejsca!

Ale miało.

A kiedy ta bolesna, nieznośna świadomość dotarła do Kazui, zrozumiał także, że może już nigdy nie ujrzeć tej jednej jedynej twarzy, która rozświetlała od dawna ścieżkę jego życia.

Haru zniknęła. Przeleciała mu nad głową, chłodna i niedosiężna jak kometa. I zgasła.

Na wszystkich bogów Wysokiej Równiny Niebios, nie mógł do tego dopuścić!

Zwłaszcza że los dziewczyny z pewnością musiał być straszny. Porwana. Ale po co? Do burdelu gdzieś w Nowym Edo, czy może nawet Antilii? Dla perwersyjnej radości jakiegoś bogatego starca, który będzie zmuszał ją do okropnych rzeczy? Jako obiekt strasznych eksperymentów przeprowadzanych przez mistrzów któregoś z owianych złą sławą Zakonów? Na narządy? Bo i to się ponoć zdarzało, choć Kazuya zawsze uważał pogłoski tego rodzaju za głupoty rozpowiadane przez stare, niedouczone baby. Ale już nie teraz, nie teraz, kiedy Haru tak bardzo, przerażająco nie było.

Ilekroć wyobrażał sobie kolejny sposób, w jaki ktoś mógł teraz wykorzystywać lub krzywdzić jego księżniczkę, Kazuya umierał. Ze strachu. Z rozpaczy. Z bezsilności. Z tęsknoty. Każda nowa, okropna możliwość wbijała się w niego jak sztylet tanto podczas seppuku. Chłopak zaś w żaden sposób nie potrafił uciec od tej udręki. Stracił apetyt, przestał spać, a kiedy już zdrzemnął się na chwilę, zmęczony cierpieniem, dręczyły go niewyobrażalne koszmary. Wychudł, posmutniał, opuścił się w pracy i nauce, a kiedy tylko mógł, uciekał z wioski w góry, gdzie spędzał samotnie całe dnie, rozmyślając nad nieszczęsnym losem małej Haru.

Przełom przyszedł niespodziewanie, wraz z początkiem prawdziwej jesieni. Kazuya siedział na płaskim kamieniu, a za jego plecami wznosiła się surowa, spękana ściana skalnej grani, omszała oranżem i seledynem porostów. Szary, poszarpany masyw górował nad okolicą, przytłaczający i nieprzyjazny. Zimny, potężny i nieporuszony niczym samo przeznaczenie. Zaś w dolinie poniżej, podobne do zgubionego cekinu z kostiumu tancerki, szkliło się i błękitniało Jezioro Węża. Las porastający zbocza gór, choć jeszcze zielony, już tracił swą świeżą barwę, rudziejąc, wyzłacając się i czerwieniąc na powitanie nadciągających chłodów.

I właśnie wtedy Kazuya posłyszał ten przejmujący, odległy zew. Daleki, bardzo daleki cień dźwięku. Przeciągły, niemal płaczliwy ryk wodnego wołu.

Chłopak drgnął i poderwał głowę, nasłuchując. Lecz odgłos się nie powtórzył.

Ostatni targ bydła w tym roku! – zrozumiał nagle pomocnik wójta. Wkrótce wszystkie ogromne, porosłe gęstym futrem, rogate zwierzęta, od wczesnej wiosny wypasane w górach, dopełnią swego losu i pojadą do miasta, by stać się krwistymi tuszami. A Zimna Woda opustoszeje, zamrze, zamarznie na całą zimę, skuta chłodem, pogrążona w letargu martwej, zimnej pory, aż do czasu gdy śniegi znów zaczną się topić.

Wyjadą pasterze, handlarze, hodowcy, najemni pracownicy, drobni cwaniacy, złodziejaszki, wędrowni artyści i rzemieślnicy.

Co oznacza, że nie pozostanie żaden potencjalny świadek, żaden człowiek, który mógł coś wiedzieć lub słyszeć o porwaniu Haru.

Wszelki ślad po jego księżniczce zaginie, tym razem na zawsze.

Na to Kazuya za nic nie mógł się zgodzić.

Muszę pędzić na targowisko, pomyślał w popłochu. Jak najszybciej!

Porwał się więc na nogi i zwinnie zaczął zbiegać po zboczu w dolinę.

Od tego dnia nieustannie, niezmordowanie starał się odnaleźć wszystkie tropy, które mogły doprowadzić go do Haru. Zbierał plotki, pogłoski, strzępy informacji, wrażenia i opinie mieszkańców Zimnej Wody oraz licznych pobliskich wiosek. Analizował każdą bzdurę, każdą najbardziej nawet szaloną i nieprawdopodobną teorię, każdą dziwaczną przesłankę. Kolekcjonował je niczym cenne eksponaty, próbował pogrupować w jakieś kategorie, spisać, narysować, wyznaczyć mapę prawdopodobieństw, aby odtworzyć bieg minionych wydarzeń. Rozdając promienne uśmiechy, słodycze i drobne upominki, zdołał nawet dotrzeć do służących z domu pana Omury.

I to właśnie ich trajkotanie o panience Fumiko, jej nowej pokojówce, jakimś wędrownym mnichu, holopacykarzu i gangsterach z szajki lokalnego watażki doprowadziło go wreszcie na ślad wiodący do prawdy.

Haru została porwana przez okrutnych i bezwzględnych ludzi Imokoriego Ashihei.

A przynajmniej ta wersja uprowadzenia wydawała się najbardziej prawdopodobna.

Na miłosierną Kannon! To oznaczało, że może być teraz bita, torturowana i gwałcona dla zdobycia jakichś informacji, które ponoć znała. Albo całkiem bez powodu, bo Ashihei słynął z dzikiej, złej i nieprzewidywalnej natury. Tylko dobry Jizo wie, co mógł zrobić z nieszczęsną córką wójta.

Z pewnością nie kupował jej koronkowych sukienek ani ozdób do włosów.

Biedny Kazuya doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przypuszczenia dotyczące miejsca przetrzymywania Haru opierają się na kruchych przesłankach, ale tylko ta wersja wydarzeń wydawała się mieć choćby cień sensu. Nie łudził się, że pan Takasuke, nawet zdesperowany do granic rozpaczy, zdoła w jakikolwiek sposób wyrwać ukochaną córkę z rąk potężnego przestępcy.

Pozostawał więc tylko jeden jedyny człowiek na całym świecie, który powinien tego dokonać.

On sam.

Ta świadomość przytłoczyła go i zmobilizowała jednocześnie. Jeśli chciał przywrócić Zimnej Wodzie utraconą księżniczkę, a sobie radość i spokój duszy, musiał obmyślić plan, w jaki sposób dostać się do rezydencji Ashihei.

Olśnienie przyszło jeszcze tego samego dnia, gdy z ulubionego kamienia spoglądał na tonące w wieczornym półmroku Jezioro Węża. Jego spokojna tafla, muskana różowymi i błękitnawymi smugami zmierzchu, przypominała teraz lusterko zgubione przypadkiem przez gejszę. Spokój wypełniał dolinę leciutkim, opalizującym tchnieniem nadciągającej mgły.

Może to kami mieszkające w niebieskich toniach jeziora lub starożytne wężowe bóstwa, których duchy od wieków zamieszkiwały nadbrzeżną kapliczkę, w tej chwili ciszy i zamyślenia podszepnęły Kazui jedyne sensowne rozwiązanie problemu? Lub czarno-czerwone widmo panienki Mariko, przechadzające się czasami po plaży, na której zakończyła swój żywot? A może sam na to wpadł?

Dość, że nagle pojął, co powinien zrobić. I choć wydawało się to szalenie ryzykowne i niepewne, nie mógł zrozumieć, dlaczego wcześniej nie przyszedł mu do głowy ten oczywisty przecież pomysł.

Kiedy wstawał, żeby wrócić do wioski i spakować najpotrzebniejsze rzeczy, usta miał zacięte w wyrazie determinacji, a oczy twarde i chłodne jak polerowane szkło.

Dla każdej żywej istoty, podobnie jak dla całej przyrody, nastaje kiedyś czas przemiany. Zielone, szumiące, przetykane złotem lato kończy się, ustępując miejsca płomienistej jesieni. Las deszczowy wybucha płaczem pory monsunów. Szczenię dorasta, przemieniając się w dorodnego, rudego lisa. Młody kot staje się dostojnym kocurem, a zwinna, drapieżna wodna pantera traci siły i podupada na zdrowiu, pogrążając się w zmierzchu starości.

Podobnie człowiek musi czasem zmierzyć się z nieuniknioną zmianą. Bogowie, los czy wydarzenia stawiają go wobec sytuacji, w których dawny ład zostaje bezlitośnie zburzony. Teraźniejszość wali się w gruzy, przeszłość napiera, zaś przyszłość jawi się jako zamglona, niebezpieczna, pełna pułapek górska ścieżka.

I choć Rei nie był w pełni człowiekiem, wiedział doskonale, że oto właśnie na tę ścieżkę wstępuje. Podąża drogą, która co prawda doprowadzi go do pełnej wiedzy o naturze własnego jestestwa, lecz równocześnie zawiedzie w tak mroczne, straszne i okrutne dziedziny własnej duszy, że drżał cały z obawy, kim tak naprawdę się okaże.

Potworem, podpowiadał mu instynkt.

W dodatku tak przerażającym, że mistrzowie Rozerwanego Kręgu wydadzą się przy nim niewinnymi dziećmi.

Zacisnął z determinacją zęby i westchnął.

Tak, prawdopodobnie intuicja go nie myliła. Przecież nigdy wcześniej nie myliła.

Mimo to zdecydował jednak pogrążyć się w jaskiniach własnej pamięci i bez względu na cenę przypomnieć sobie podłości, tajemnice i koszmary, które przez całe wieki stanowiły zrąb jego osobowości. Odrzucił je dawno temu, pogrzebał na zawsze, jak wtedy naiwnie sądził, wyegzorcyzmował sam siebie z pomocą ptasich mnichów z leśnej świątyni, lecz teraz musiał znów przyjąć swój ohydny, zgniły dług karmiczny niczym obrzydliwą, wstydliwą chorobę i pozwolić, żeby własne minione uczynki ponownie go zbrukały.

Nie był bowiem ani łagodnym, wędrownym mnichem o oczach nakrapianych tęczą, ani nawet byłym adeptem Czarnej Wody, ale stworem starszym niż świat.

A przy tym bardzo, bardzo złym.

Takeshiego zwano niegdyś Cieniem Śmierci. Lecz cień, który przytłaczał i ogarniał Rei jak upiorna, nagrobna skała, można było nazwać tylko Cieniem Zagłady.

Trudno. Musiał teraz zmierzyć się z prawdą i znów scalić w jedno tych dwóch skrajnie różnych Rei: człowieka, którego Takeshi pokochał jak brata, oraz potwora z przeraźliwie zamierzchłej przeszłości, który wciąż mieszkał w duszy tego pierwszego, uśpiony teraz i niemal zapomniany.

Jeśli wędrowny mnich znowu miał stanąć do walki, żeby uratować przyjaciela, była mu potrzebna moc, siła i umiejętności istoty spoza czasu. Swojego prawdziwego, pełnego, przerażającego wcielenia.

Pradawnego, odwiecznego mieszkańca tej ziemi, obcego teraz, obcego od wieków, i jakże różnego od wszystkich stworzeń tego świata. Niepasującego do cywilizacji ludzi przybyłych niegdyś na jego planetę tunelem nad i pod gwiazdami.

Tak, nadszedł czas, gdy Rei musiał przypomnieć sobie wszystkie poprzednie życia. Te, które przeżywał, oraz te, które odbierał w imię przetrwania.

Wciągnął w nozdrza głęboki, żywiczny zapach lasu. Przebył długą drogę, aby tu powrócić. Do swojej przeszłości. Pozostawił za sobą Przystań Wiatrów, do której przybył o świcie na pokładzie małego statku handlowego. Brodząc po kolana w gęstym poszyciu puszczy, ominął szerokim łukiem teren sanktuarium, w którym ukrył niegdyś miecz Takeshiego, ponieważ nie chciał być widziany przez żadnego z mieszkańców przybytku. Nie teraz, kiedy musiał skupić całą swą siłę i uwagę, aby skierować je w głąb samego siebie. Nic i nikt nie powinny go w tej chwili rozpraszać.

Znał doskonale tutejsze okolice, ponieważ nim jeszcze trafił do Czarnej Wody, jako mały chłopiec wychowywał się w tutejszej leśnej świątyni, a mgliste, odległe wspomnienie podpowiadało, że zanim przejął ciało dziecka, którego wątły jeszcze umysł tak szybko i całkowicie zapomniał, wyparł bez reszty przeszłość swego nowego nosiciela, mieszkał w tej świątyni przez przynajmniej jedno poprzednie wcielenie. Bez trudu rozpoznał zarośniętą, ledwie widoczną ścieżkę wiodącą do niewielkiej, skalnej groty, położonej na zboczu porośniętym wiekowymi drzewami. Ich splątane korzenie przyjaźnie otulały wejście do jamy, tak że stawało się niemal niewidoczne.

Doskonałe miejsce na medytację, kiedy trzeba sięgnąć w głąb umysłu, a jednocześnie być tak blisko natury, ziemi, przyrody jak tylko można, żeby z niej także czerpać wiedzę o swoich minionych bytach. By z gleby, powietrza i skał wyczytać historię swego pochodzenia.

Bo jednego Rei był całkowicie pewien. On i tylko on należał do tego miejsca, tego świata, o wiele bardziej niż jakikolwiek mieszkaniec Wakuni czy Antilii. Wyrastał wprost jak jedno z okolicznych drzew. Lecz korzeniami sięgał o wiele głębiej.

Aż do zarania dziejów.

Teraz kiedy ujrzał już grotę, która miała się stać grobowcem dawnego Rei, a jednocześnie kokonem, z którego wykluje się nowy, wędrowny mnich nie czuł lęku ani wahania. Pewnym ruchem odgarnął buzujące nad wejściem kłęby kłączy blaszkolistu i pogrążył się w szarozielonym półmroku kamiennego wnętrza.

Tu aż zachłysnął się wibrującą, ciężką, prastarą emanacją tego tajemniczego przybytku. To musiał być jakiś rodzaj świątyni lub innego obiektu kultu. Z pewnością tak, bo ściany znaczyły konstelacje i rozpryski niezrozumiałych, przedwiecznych rytów. Na chropawym kamieniu prężyły się do skoku nieistniejące już zwierzęta, długie, wąskie, gibkie stworzenia, pokryte pręgami łusek, podobne gadzim łasicom czy jaszczuropanterom. Żyłami mineralnych nacieków płynęły drapieżne ptakoryby i kolczaste bąble pękatych, skrzydlatych nietoperzy. Na cętkowanych złotem połaciach miki odcisnęły się piętna skręconych, wężowych ośmiornic czy może ślimacznic, obdarzonych spiralnymi stożkami muszli. Ponad nimi, na szarawym sklepieniu groty, szybowały wiotkie, smukłe wilcze ważki, a ich wąskie, uśmiechnięte pyski pełne były ostrych, romboidalnych kłów. Na wszystkich ścianach tego podziemnego sanktuarium wiły się też i przeplatały wstęgi na wpół zatartych osobliwych figur. Przerwanych okręgów, niepełnych trójkątów, poprzecinanych linii i kombinacji przenikających się kwadratów, pulsujących zapomnianą, zamierzchłą magią.

Niewielka jaskinia powstała co prawda w sposób naturalny, ale nikt nie mógł mieć wątpliwości, że liczne skomplikowane rysunki z pewnością zostały wykonane celowo, i to przez istoty obdarzone inteligencją. Teraz – stanowiły swoisty testament upadłej cywilizacji.

Świadectwo istnienia wymarłego przed wiekami ludu.

Mojego ludu, pomyślał Rei z nagłą pewnością.

Usiadł na zimnym, kamiennym podłożu jaskini. Skrzyżował nogi, otwarte dłonie złożył na kolanach i zamknął oczy.

Błękit i Blask ułożył uprzednio w progu groty.

Teraz mógł już bez przeszkód rozpocząć medytację.

Był. Istniał tu i teraz. Lecz także niegdyś. Kiedyś. W przeszłości. Odległej i niejasnej.

Zebrawszy wszystkie siły i moce umysłu, cofał się uporczywie pod prąd czasu, powracając pamięcią do wszystkich przejęć, których dokonał. Przypomniał sobie bandziora na drodze, pochłoniętego tak błyskawicznie i żarłocznie, gdy wycieńczony, na skraju śmierci, podróżował w umyśle Takeshiego. Z bólem i zażenowaniem uświadomił sobie, z jaką łatwością wniknął wtedy do osobowości przyjaciela i jak niewiele brakowało, by zaczął go transformować.

A potem cofnął się jeszcze dalej, aż do przejęcia Yoshitoshiego, chłopaka, który nie przeszedł próby w Czarnej Wodzie.

Na razie płynął wstecz z trudem, lecz wytrwale. Ale oto pojawiło się ono. Dziecko. To dziecko, zagarnięte z łapczywością, dawno, dawno temu, gdy umierał z głodu. O tak, ono stanowiło kamień milowy w tej podróży. Wędrówce w głąb wcieleń. To ono sprawiło, że zapomniał. Zbyt młode ciało, za mało wykształcony mózg, zbyt krucha osobowość malutkiego chłopca załamały się pod ciężarem nosiciela obdarzonego pamięcią całych pokoleń. To wtedy Rei postradał większość wspomnień. Przez malucha, którego bezlitośnie zagarnął i łyknął jednym haustem.

Żeby żyć.

Żeby przetrwać.

Bo dzika, szalona potrzeba istnienia, przetrwania, stanowiła podstawę wszelkich działań i dążeń, do których zdolna była istota później nazywana Rei.

Teraz walczył. Cofał się. Parł. Naciskał. Uderzał i odpadał, nieprzerwanie, uporczywie.

Bił we wrota swojej pamięci, zdeterminowany, by wyłamać zasuwę.

Aż bariera zapomnienia pękła, a niegdysiejszy wędrowny mnich runął głową w dół wprost w studnię swych dawnych bytów. Zanurzył się w niej całkowicie, nurkując w głąb i w głąb, aż do dna.

W mrok. W straszny, czarny mrok prawdy.

A kiedy już dobrze, o, jakże doskonale, zdał sobie sprawę z sumy swych uczynków, gdy łańcuch wcieleń zamknął się w okrąg, zazębiony klamrą pierwszych narodzin w świecie tak niewiarygodnie innym niż ten dzisiejszy, obcym, zamierzchłym i nieludzkim, Rei wybudził się z medytacji.

Twarz miał bladą, ściągniętą, usta wykrzywione złym, bolesnym, sardonicznym uśmiechem.

A oczy? Gdzie podziały się nakrapiane kolorami oczy godne boga? Znikły. Stały się teraz jednolicie, przepastnie czarne, naznaczone tysiącem srebrzystych rozbłysków.

Tęcza zgasła pochłonięta przez nieskończoną głębię kosmosu.

To, czego dowiedział się w trakcie medytacyjnego transu, załamałoby i zniszczyło dawnego Rei. Lecz nowy, twardszy i silniejszy, z rozpaczą i wstydem zmusił się, żeby zaakceptować prawdziwą tożsamość. Dla małej Haru, niewinnej, przepełnionej naturalną dobrocią. Dla Fumiko, która z pewnością potrzebowała teraz porady i duchowego wsparcia. A przede wszystkim dla Takeshiego. Brata krwi i serca, jedynego prawdziwego przyjaciela, jaki mu pozostał.

Bo chociaż szczególna więź, łącząca byłego mnicha z umysłem Cienia Śmierci, nie powróciła, Rei podczas swej podróży w głąb wcieleń doznał szczególnego przeczucia, jakiegoś drgnienia intuicji, podpowiadającego, że Takeshi żyje.

A przynajmniej, że nie jest to wykluczone. Żyje, tylko znów znajduje się w niebezpieczeństwie, i to, niestety, o wiele poważniejszym niż do tej pory. Nie potrafił określić rodzaju tego zagrożenia, lecz czuł jego ciężką, mściwą i chorobliwą naturę. Wydawało mu się, że zawisa nad Cieniem Śmierci czarną, złowrogą mgłą jak widmo upiora z przeszłości.

To zaś w zupełności wystarczyło, by Rei ocknął się i zaczął działać.

Kamienna świątynia wymarłej cywilizacji od lat pełniła funkcję jego kryjówki i tajnej skrytki. Tutaj przechowywał niewielką sumę pieniędzy na czarną godzinę, kilka kosztownych przedmiotów oraz nieco cennej biżuterii. Ponieważ czarna godzina nadeszła, niegdysiejszy mnich uznał, że pora posłużyć się zgromadzonymi oszczędnościami.

Postanowił wrócić do dworu Omury, gdyż tam po raz ostatni widział przyjaciela. W zbieraniu informacji, które pokierują go dalej, przyda mu się też na pewno pomoc Fumiko. Tak, to najlepszy pomysł. Wróci do prowincji nadbrzeżnych i zacznie szukać śladów Cienia Śmierci.

Jednak żeby jak najszybciej dotrzeć do celu, musiał dostać się do najbliższego większego miasta i kupić solidny, szybki, kilkumiejscowy bolid. Taki, który zapewniłby mu odpowiednią niezależność.

Na szczęście stać go było na pewno na jakiś porządny, choćby używany model.

Zebrał wszystkie potrzebne zasoby, sięgnął po Błękit i Blask, gotów od razu wyruszyć w drogę.

– Jeszcze zabłyśniesz, przyjacielu – szepnął, ważąc w dłoniach piękny miecz Takeshiego. – Kiedy oddam cię właścicielowi. Nie czas na odpoczynek.

Wiedział, że tę ostatnią uwagę powinien skierować także do siebie. Czekało go trudne i niebezpieczne zadanie.

Zamierzał je wypełnić z całą gorliwością.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © BY Maja Lidia Kossakowska COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2023

WYDANIE I

ISBN 978-83-7964-894-8

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta

GRAFIKA NA OKŁADCE, PROJEKT OKŁADKI ORAZ ILUSTRACJE blackgear Paweł Zaręba

OPRACOWANIE OKŁADKI Konrad Kućmiński | Grafficon

REDAKCJA Dominika Repeczko

KOREKTA Agnieszka Pawlikowska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow